Andrzej Pomian

Archiwum Historii Mówionej

Jak wybuchła wojna i potem nastała okupacja niemiecka, to powstał..., trzeba było ludzi kształcić, bo Niemcy pozamykali Uniwersytet, wobec tego powstał Uniwersytet Ziem Zachodnich. W jaki sposób on się przekształcił w Uniwersytet Warszawski, nie wiem, ale od początku, od wiosny 1940 roku prowadziłem tam wykłady jako wykładowca, obok profesora Kozubskiego. Profesor Włodzimierz Kozubski, który miał Katedrę Prawa Rzymskiego, byłem jego asystentem przed wojną i myśmy obaj prowadzili wykłady na tajnym uniwersytecie przez cały czas.

Pracowałem jako adwokat, to było formalnie. Byłem też radcą prawnym Polskiego Banku Komunalnego na Placu, wtedy Napoleona, dziś Powstańców Warszawy. Musiałem tam przychodzić do pracy. Musiałem mieć jakąś pracę, żeby mieć legitymację dla Niemców dobrą i miałem. Ale poza tym pracowałem dla Armii Krajowej cały czas. To było bardzo dużo roboty, ale trzeba było robić.

Moje życie domowe, bardzo mało było życia domowego w tym czasie, byłem już żonaty i syn mój się urodził w listopadzie 1939 roku. Ale cóż robić? Ponieważ w Warszawie zrobiło się trochę gorąco, obawiałem się, że wpadną Niemcy, wobec tego przeniosłem się do Milanówka i codziennie jeździłem kolejką dojazdową do Warszawy. Kolejką dojazdową z Nowogrodzkiej i do Nowogrodzkiej i codziennie pracowałem w Warszawie.

Sam nosiłem bibułę. Normalnie szefowie wydziałów bardzo często dawali swoim łączniczkom bibułę, żeby za nimi niosła, bo żeby jak jego przytrzymają, to nie ma nic. Ja brałem sam też swoją bibułę. Trzeba tego trafu, że pewnego pięknego dnia wsiadałem do tramwaju na rogu Świętokrzyskiej i kontroler wtedy widząc, że w ostatniej chwili wsiadam, bo podszedł tramwaj, zerwał mi czapkę z głowy i zaniósł. Na Świętokrzyskiej w dawnym gmachu PKO mieściła się placówka żandarmerii niemieckiej. Oczywiście wzięli mnie od razu w obroty. Każdy papierek najdrobniejszy sprawdzali w kieszeni, wszystkie pieniądze jakie tam [były], zabrali mi, ale stałem z podniesionymi rękami i trzymałem teczkę pełną bibuły. Nie zajrzeli do teczki. Zorientowałem się dopiero, co tam mam, jak już mnie zwolnili i dochodziłem do drzwi. Zrobiło mi się zimno i ciepło od razu, momentalnie, choć to było późno, już zimno było w Warszawie, aż uderzyły na mnie gorące poty. Na miłość boską, ocalałem! Tak to bywało. Żyję do tej pory, w jaki sposób nie wiem, cudem, ale żyję. Powstała taka sytuacja, że byłem oficerem rezerwy i musiałem iść do wojska, ale czekałem na okazję żeby wejść do wojska. Uważałem na początku, że ze względu na straty powinna być organizacja kadrowa wojskowa. Potem się okazało, że może być liczniejsza ze względu na postępowanie Niemców i tak samo Związku Sowieckiego. W tych warunkach postanowiłem jednocześnie będąc w podziemiu cywilnym, jakim była [niezrozumiałe] na tajnym uniwersytecie, że jednocześnie muszę być i w Armii Krajowej jako oficer, formalnie, zwyczajnie, jestem oficerem, moim obowiązkiem jest walka. Powstała w roku 1942 okazja, mianowicie generał Rowecki, ówczesny dowódca Armii Krajowej, już Związek Walki Zbrojnej nazywał się Armią Krajową od 1942 roku, od lutego, jak przyszedłem, już była Armia Krajowa, bo zaczęto tam organizować Dział Propagandy w Sprawach Mniejszości Terytorialnych, to znaczy ukraińskiej, białoruskiej i litewskiej. Znałem język ukraiński, bo się urodziłem na Podolu, tam było dużo Ukraińców i znałem od dziecka język ukraiński. Byłem w wojsku w 86 Pułku Piechoty [niezrozumiałe], czyli zetknąłem się z językiem białoruskim, rozumiałem język białoruski. Litewskiego nie znałem, ale... W tym cały problem, więc chodziło o to, żeby tym się zajął, kto zna choćby parę języków mniejszości terytorialnych. Byłem wtedy i na mnie padł wybór. Zajmował tym na początku Żenczykowski w dziale swoim ogólnym, „N” tak zwanym. Tadeusz Żenczykowski, bardzo wybitny działacz AK, był szefem wydziału „N”. Ale w roku 1943 postanowiono dział pracy wśród mniejszości terytorialnych przesunąć do propagandy bieżącej, do Wydziału Propagandy Bieżącej. W czerwcu 1943 roku zostałem zastępcą szefa tego wydziału, a we wrześniu szefem. Myśmy wydawali pisma, ulotki, kontakty żeśmy mieli z przedstawicielami mniejszości. Wydawaliśmy ulotki, jak mówię, pisma, zapisane moc rozmaitych rzeczy. A przedtem biorąc jednocześnie dział mniejszości był już wtedy w dziale propagandy bieżącej, a propaganda bieżąca zajmowała się pracą centralną w Armii Krajowej. To były „Wiadomości Polskie”, to był „Biuletyn Informacyjny” i inne pisma. Prowadziłem, także redagowałem agencję wschodnią i zachodnią, która później zmieniono na Agencję Ogólną Sprawy Polskiej. Jednym słowem siedziałem w tym wszystkim po uszy, w całej propagandzie, nie tylko już w sprawach mniejszości, ale w propagandzie ogólnej polskiej. Z tego powodu zostałem wybrany przez dowódcę AK na emisariusza, właśnie w tych sprawach, do Londynu, żeby im przedstawić, jak wyglądają nasze prace na tym odcinku. Kto mnie prawdopodobnie wskazał? Pułkownik Rzepecki, ówczesny szef Biura Informacji i Propagandy, w którym byłem szefem wydziału Propagandy Bieżącej. Zostałem wysłany w teren, gdzie miał ewentualnie lądować samolot, pod Bełżycami w Lubelskim, to jest niedaleko od Lublina. Zostałem przerzucony do Bełżyc i czekałem na okazję lądowania samolotu. To był pierwszy lot do Polski, który lądował pod Bełżycami. Myśmy tam byli razem z pułkownikiem Hańczą, czyli [niezrozumiałe], który później był we Włoszech szefem przerzutów do Polski. Razem z nim mieszkałem, w jednym mieszkaniu żeśmy zamieszkali, pokazywaliśmy się tyko wieczorem, żeby na nie zauważono, ale i tak wiedziano wtedy, że ktoś czeka na coś. Myśmy czekali w Bełżycach na okazję. To się stało, samolot wyładował pod Bełżycami. Przygotowane było lotnisko tajne. Co to znaczy lotnisko? To był po prostu po zbiorach plac, nic więcej, rżysko i tam lądował samolot. W pierwszej chwili zmienił się kierunek wiatru, była tak zwana świeca, wystawione do góry latarki wskazywały kierunek lądowania. Przeleciał samolot, ale wiatr się zmienił i wylądował wobec tego w inny kierunku i omal się nie rozbił o murowaną stodołę, ale szczęśliwie się nie rozbił. Wylądował nieopodal stodoły i zabrał nas, nas był pięciu, trzech z Armii Krajowej, był generał Tatar szef operacji, był Hańcza podpułkownik, później pułkownik od zrzutów i ja od propagandy, czy powiedzmy sobie od informacji ogólnie, nas trzech i dwóch polityków: Berezowski późniejszy minister na emigracji spraw wewnętrznych, Berezowski z Endecji żeby doprowadzić do porozumienia Endeków w Londynie, bo Endecy się dzielili na dwie grupy, a w kraju była jedna grupa, żeby doprowadzić do ich scalenia i był Stanisławski z Delegatury Rządu. Nas pięciu i samolot nas zabrał. Przed wyszedł i powiedział nam bardzo prosto, to były wszędzie baki benzyny, bo samolot musiał mieć benzynę w dwie strony, więc co nam powiedział ten oficer, że jeżeli trafi, to w jednej chwili spłoniemy. Ale jakoś nie trafiło. Wylądowaliśmy w Remizji w południowych Włoszech.

Potem znaleźliśmy się w Londynie, nad północną Afryką do Gibraltaru, gdzie zginął Sikorski rok przedtem i do Kornwalii, z Kornwalii do Londynu. To organizował bratanek prezydenta Mościckiego, Jacek Mościcki, ten cały lot. To było wieczorem 16 kwietnia 1944 roku.

Moja misja w zasadzie była do generała Sosnkowskiego, do Naczelnego Wodza, żeby go dokładnie poinformować o wszystkim. Oczywiście poprzednio byłem odprawiany przez pułkownika Rzepeckiego, który dokładnie mnie wszystkiego uczył. Uczył między innymi układu sił politycznych, jak wyglądały siły polityczne, jak to się składało wszystko i musiałem o tym mówić zarówno Naczelnemu Wodzowi w Londynie, którym był wtedy generał Sosnkowski, jak i Mikołajczykowi, który był premierem. Miałem przekazać dokładnie układ sił politycznych w Polsce. Więc jak to się układało? Cztery główne stronnictwa były w tym czasie, które tworzyły później Radę Jedności Narodowej, a na początku to był [niezrozumiałe]. Rada Jedności Narodowej z tego powstała dopiero w 1944 roku. Myśmy mieli przedstawicielstwo czterech stronnictw: Stronnictwo Ludowe, Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Narodowe i Stronnictwo Pracy. Stronnictwo Pracy było w gruncie rzeczy liczebnie najsłabsze. Stronnictwo Narodowe było bardzo duże liczebnie. Polska Partia Socjalistyczna miała ogromne znaczenie, bo przewodniczącym Rady Jedności Narodowej był Pużak, przedstawiciel Polskiej Partii Socjalistycznej, Bazyli Pużak, „Bazyli” pseudonim. Pużak był z pochodzenia Ukrainiec, ale wielki polski patriota, czołowa osobistość polityczna Polski Podziemnej, to był Pużak, przewodniczący Rady Jedności Narodowej. Jeżeli chodzi o program, to nasz program zasadniczy polityczny był daleki od kapitalizmu. Chodziło nam o to, żeby się zaopiekować także ludem wiejskim, ludem miejskim i cały program Polski Podziemnej to miał właśnie na celu. W jaki sposób to zorganizować? Chodziło o to, żeby państwo miało dużą rolę pod tym względem. Miałem program Polski Podziemnej. Komenda Główna AK nie zajmowała się sprawami politycznymi, obserwowała je, musiała je znać, ale tylko tyle. Nie byłem wcale politycznym BIP-u, to było Biuro Informacji i Propagandy Komendy Głównej w Warszawie. Tym się zajmował najpierw Malicki, a później po jego śmierci Gieysztor, a ja się zajmowałem sprawami propagandy bieżącej, czyli centralną prasą podziemną, ale jednocześnie poinformował mnie dokładnie Rzepecki o układzie sił politycznych i to miałem przekazać i to przekazałem wszystko. To było trzy właściwie noce, trzy noce rozmowy z generałem Sosnkowskim. To wyglądało w ten sposób: generał stawiał pytania, ja mu dawałem odpowiedź, potem generał milczał przez długi czas i trzeba było iść za biegiem jego myśli, żeby wiedzieć, jakie padnie następne pytanie i jak należy na to odpowiedzieć.

Generał lubił sobie troszeczkę pociągać koniaku, ale tylko trochę, ja nie piłem wcale, siedziała przy tym pani Sosnkowska. Pani Sosnkowska była wtedy zupełnie inna niż później w Polsce. Pamiętam kiedyś, jak generał się na nią oburzył, za to, że jakieś pytanie ze swojej strony postawiła, okropnie ją zbeształ, kara była jego w ten sposób, że musiała wyjść do kuchni. Przeprosiłem na chwilę generała, poszedłem za nią do kuchni i przeprosiłem ją w jego imieniu, bo było mi bardzo przykro, że tak generał ją potraktował. Różnice pomiędzy nim a mną zarysowały się dość wyraźnie.

Generał był przeciwko walce w Warszawie, ja byłem za walką, tak samo zresztą jak większość moich kolegów. Ale generał przede wszystkim uważał, że nasze reformy, które chcemy przeprowadzić w Polsce, reformy powojenne, sięgają za daleko, bo generał niegdyś sam socjalistą był już wtedy bardzo konserwatywny i o tym wiedziałem. Nie wiedziałem jeszcze o decyzji Powstania. Decyzja ta zapadła dopiero 21 lipca, a wyjechałem 16 kwietnia, czyli decyzji Powstania jeszcze nie było. Natomiast orientowałem się, że w Warszawie musi wybuchnąć walka, że to było nieuniknione przy ówczesnych nastrojach ludności, przy ówczesnej sytuacji politycznej to było nieuniknione. Warszawa musi wypowiedzieć w imieniu całej Polski. Generał natomiast był niechętny temu. Generał osobiście uważał, że właściwie Warszawa nie powinna brać udziału zbrojnego, nie powinna się toczyć walka w Warszawie, ale nigdy nie wydał takiego rozkazu.

 

Pytał mnie dokładnie, jakie są nastroje walki, pytał mnie o to szczegółowo. Musiałem to wszystko przedstawiać, jak oceniam sytuację, jeżeli chodzi o Związek Sowiecki. To oceniałem tak samo jak i on. Tak samo żeśmy oceniali, że Związek Sowiecki idzie po to, żeby Polskę po swojemu podbić, tylko trzeba wiedzieć, że Stalin podbił Polskę inaczej, niż zamierzał ją podbić Lenin w 1920 roku. Lenin chciał wtedy Polskę podbić i włączyć do Federacji Rosyjskiej, Związku Sowieckiego jeszcze nie było, wprost, bezpośrednio. Natomiast Stalin już w roku 1920 w liście do Lenina napisał, że Polski i innych krajów tamtejszych nie można potraktować jak Ukraińców, czy Baszkirów, dosłownie tak napisał, że należy wprawdzie skomunizować, ale stworzyć z tego odrębne państwo. I tak to zrobił, stworzył odrębne państwo. Wcielił ziemie wschodnie, a zamiast tego dał nam ziemie zachodnie. Już wtedy jadąc byłem przekonany, że część ziem wschodnich stracimy na pewno i mówiłem to generałowi. Generał mówił: „My nawet tej myśli dopuszczać do siebie nie możemy.” Mówiłem mu, że sytuacja ułoży się zupełnie inaczej po wojnie.

/> On ze mną rozmawiał jak z szefem wydziału Komendy Głównej. Komenda Główna dzieliła się na oddziały i wydziały, oddziały dzieliły się na wydziały. Byłem szefem wydziału, więc to było dość wysokie stanowisko i w tych warunkach on ze mną tak rozmawiał. On pamiętał czasy przedwojenne, swoją służbę w Związku Walki Czynnej przed I wojną światową. Powiedział mi w pewnym momencie: „Z kim, kogo wy chcecie przelicytować? Komunistów nie przelicytujecie.” Mówię: „Tak, ale my się z nikim nie licytujemy. Uważamy, że to jest potrzebne dla dobra Polski, dla Polski niepodległej konieczne.” Obowiązkiem moim było poinformować go nie tylko o tym, co myślała Komenda Główna, ale także o tym co myślały koła polityczne, jakie były plany polityczne na przyszłość. Trzeba sobie powiedzieć, że pod tym względem Rada Jedności Narodowej opracowała plan wspólny, na który bardzo niechętnie się pogodzili Endecy, ale się pogodzili. A to był plan, na który ogromny wpływ miał Zaremba z Polskiej Partii Socjalistycznej, bo on był prawą ręką Pużaka jeżeli chodzi o ogólne plany polityczne, a Pużak miał pod tym względem ogromne znaczenie w Radzie Jedności i dlatego to szło trochę w kierunku lewicy.Byłem wtedy przydzielony do Oddziału VI Krajowego, który się zajmował sprawami krajowymi sztabu. Potem poznałem generała Kopańskiego, szefa sztabu i poznałem generała Kukiela, który był Ministrem Obrony Narodowej. Kto kierował w tym czasie w Oddziale VI? Najpierw pułkownik Protasewicz, a później generał Tatar, jeden z trzech, który ze mną przyjechał. O Powstaniu z nim już mówiłem przed wybuchem Powstania. Później Tatar wypierał się wielu rzeczy, ale w tym czasie miał u siebie w gabinecie dokładnie mapę polską i mówił: „Patrzcie – bo to była rozmowa pomiędzy Kopańskim, nim i mną – tak nas obejmują tą swoją falą czerwoną. Warszawa nie może pozostać milczące, nie może im oddać wszystkiego.” To było zdanie generała Tatara, w tym czasie wskazywał na mapę. Tatar się odnosił do ludzi bardzo źle, traktował ludzi okropnie, ale nie mnie. Ze mną był, ponieważ razem przylecieliśmy, był w stosunkach koleżeńskich w tym czasie i bardzo często wzywał mnie na rozmowę. Później zostałem przeniesiony z wojska, odkomenderowany czasowo do Ministerstwa Informacji i Propagandy. Ministrem Informacji i Propagandy w tym czasie był profesor Stanisław Koc. Z nim prowadziłem rozmaite i potem był Pragier jego następcą, jak już powstał nowy rząd. W kraju tylko radiową przez oddział specjalny, czyli tam gdzie przedtem pracowałem, to był kontakt jedyny z kraju, jaki w tym czasie miałem, ale nic ze swoją rodziną, z nikim nie miałem żadnego kontaktu. Nie wiedziałem, co się stało z moją rodziną w ogóle.Dla nas decyzja zapadła, trzech generałów ją powzięło. To było 21 lipca 1944 roku. Zebrało się trzech generałów: „Bór”, Połczyński i Okulicki, ostatni dowódca AK. Okulicki był wtedy szefem operacji, Połczyński szefem sztabu, Komorowski był dowódcą Armii Krajowej. I oni powzięli decyzję Powstania, że powinna Warszawa walczyć. Na to politycy udzielili swojej odpowiedzi, zgodzili się z tym, Pużak się z tym zgodził i inni, Rada Jedności zgodziła się z tym. I w rezultacie... Ale Komorowski miał za zadanie wybrać datę. Decyzja Powstania była zbiorowa i jego, to zarówno wojskowi jak i politycy zadecydowali: „Warszawa nie może być bierna!”, taka była decyzja, musi walczyć, musi wydać Niemcom walkę o niepodległość Polski, ale do niego należał moment wyboru. I wybrał ten moment moim zdaniem odpowiednio, bo akurat wtedy rozwijała się wielka ofensywa, ale tą ofensywę wstrzymał Stalin dopiero 2 sierpnia, a Powstanie wybuchło 1 sierpnia, a decyzję wybuchu 1 sierpnia podjął Komorowski 31 lipca pod wieczór.

W czasie Powstania codziennie otrzymywałem wiadomości, Tatar mi wszystko dawał, tylko przeglądał i dawał mi je i je umieszczałem w prasie polskiej. Wszystkie wiadomości, jakie przychodziły z Warszawy. To było ogłaszane w „Dzienniku Polskim”. Codziennie z Warszawy były wiadomości podawane.

Na początku mieliśmy nadzieję i szybko ją straciliśmy, zorientowawszy się jakie jest stanowisko Anglików. Ale trzeba powiedzieć, Anglicy nieśli pomoc Warszawie i Amerykanie nieśli. Przecież Powstanie odbiło się echem na zachodzie. Przecież były nie tylko [niezrozumiałe], ale brytyjskie loty i były straty brytyjskie i była wielka wyprawa amerykańska 19 września, ponad sto samolotów przeleciało i zrzuciło zaopatrzenie dla powstańców. Niestety wtedy już tylko skrawek Warszawy był w rękach powstańców. Wiedzieliśmy codziennie, co się dzieje w Warszawie. [...] Dowódca Armii Krajowej informował codziennie na podstawie tych wiadomości, które podawałem Ministerstwu Informacji. Byłem łącznikiem między sztabem, a Ministerstwem Informacji. Oni dawali informacje do prasy brytyjskiej i wyglądała ta prasa rozmaicie. Prasa konserwatywna była raczej po naszej stronie o tyle, prasa szkocka była całkowicie po naszej stronie w Edynburgu, natomiast prasa lewicowa była przeciwko. Gdyby dowódcą taktycznym nie był Chruściel, to mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej. On był bardzo dobrym dowódcą taktycznym, to trzeba mu przyznać, politycznie można było się z nim zgadzać, czy nie zgadzać, ale taktycznie był świetnym dowódcą, niesłychanie odważnym, pracowitym, cały czas miał wszystko na oku. Natomiast Stare Miasto broniło się samo i tam dowodził jeden z najlepszych ludzi, jakich w swoim życiu poznałem, Karol Ziemski, pseudonim „Wachnowski”. To był człowiek, który umiał postępować z ludźmi i miał powszechny szacunek i posłuch. Nigdy nie podnosił głosu. Nigdy nie wymyślał, nic, ale szacunek był kolosalny. To był człowiek, który zdecydował, który wiedział co robić, jak walczyć, jak toczyć walkę do końca. A główny ośrodek walki to była Starówka i tam on dowodził, nie kto inny. Komorowski czuwał nad tym tylko ogólnie, ale on praktycznie dowodził żołnierzami. To był Karol Ziemski „Wachnowski”. On ogromny miał wpływ na wszystko, co się tam działo, bez niego nie wiem jakby to wyglądało. Starówka pewnie pękłaby znacznie wcześniej, to trzymał wszystko on. Tak, to był Karol Ziemski, pułkownik. Ciekawa rzecz, to był oficer armii rosyjskiej, miał żonę Rosjankę, a był piłsudczykiem. Nie byłem nigdy piłsudczykiem ani w kraju, ani na emigracji, a ze mną utrzymywał jak największą przyjaźń, właśnie ten pułkownik, a późniejszy generał Karol Ziemski. To był człowiek, który trzymał Starówkę póki było można, do ostatka, do ostatniej chwili, nie było już można, godziny więcej nie można było walczyć!Poznałem dobrze Komorowskiego i przyjaźniłem się z nim, to była bardzo bliska przyjaźń. On zaproponował mi żebyśmy byli na „ty”. Zwrócić się do młodszego oficera, nie zawodowego, tylko rezerwisty, żeby był z nim na „ty”? Ale to był oficer, bo pomiędzy nami nawiązała się bliska przyjaźń, właśnie na emigracji i wtedy go poznałem. To był człowiek, który zupełnie inaczej rozkazywał niż normalnie oficer polski przed wojną. Oficerowie polscy krzyczeli, domagali się wszystkiego, pilnowali wszystkiego. Komorowski to była taka rzecz, miał do kogoś zaufanie, to mu dawał rozkaz i zostawiał mu pełną swobodę wykonania tego. [...] To miało bardzo duże swoje znaczenie. Tak ze mną postępował. On był szefem roboty na kraj na początku, później Kopański, ja byłem tylko podwykonawcą, niby zdawałoby się rzeczy, a jednak prowadziłem robotę całkowicie samodzielnie.Drugim generałem, który miał ogromne znaczenie, był jednym z najwybitniejszych polskich generałów, to był Kopański. W Polsce, trzeba zawsze powiedzieć, dzielili oficerowie na dwie grupy: oficerów sztabowych, tacy którzy wiedzieli jak kierować sztabem, bez sztabu dowódca nie może działać, jego aparat dowodzenia, to był sztab, jak kierować sztabem, to byli oficerowie sztabowi i byli oficerowie liniowi. Kopański łączył w sobie te dwie zalety. Był świetnym oficerem liniowym, bo przedtem dowódcą Brygady Karpackiej, a potem był bardzo dobrym, inteligentnym szefem sztabu. On nam powierzył, młodszym oficerom, organizację społeczną emigracji. I myśmy stworzyli Stowarzyszenie Polskich Kombatantów, Związek Pisarzy Polskich, to był Tymon Terlecki – mój przyjaciel, Związek Dziennikarzy Polskich, to był Bierzwiański Miron. To byli wszystko młodzi ludzie. Kopański wezwał do siebie kapitana Łaszewskiego i polecił mu organizację kombatantów polskich i Łaszewski to zrobił, ale to Kopański dał inicjatywę, bo wiedział, że potrzebna jest podstawa społeczna emigracji politycznej. To był jeden z najinteligentniejszych i najszlachetniejszych ludzi, jakich w swoim życiu spotkałem. Inteligencja kolosalna. A to był dawny oficer rosyjski kiedyś. Ale to był człowiek, który dokładnie wiedział, co należy robić.Jan Nowak, czyli Zdzisław Jeziorański (dzisiaj występuje jako Jan Nowak Jeziorański), on był bardzo dzielnym oficerem AK, młodszym ode mnie stopniem, bo on był szefem referatu tylko, a ja byłem już szefem wydziału, ale bardzo odważny i bardzo dzielny. Potem po Powstaniu Warszawskim, po upadku, przewiózł materiały prasowe, prasę podziemną, filmy... To było niesłychanie ważne, bo to nam dawało obraz dokładniejszy, niż myśmy mieli, walki powstańczej. On przyjechał, to był styczeń 1945 roku. Przedarł się przez Europę i to nam wszystko przywiózł. Wtedy moje spotkanie z nim było bardzo ważne dla mnie, niesłychanie ważne, bo otrzymałem ten materiał i ten materiał ogłaszałem później dzień po dniu w następnym roku w dzienniku. W dzienniku się ukazywała „Kronika Powstania” w 1945 roku, dzień po dniu, na podstawie między innymi tych materiałów, które on przywiózł i depesz, jakie otrzymałem. Jeszcze w roku 1939 mogliśmy przypuszczać, że wojnę tą wygramy, ale w roku 1944 to była ostatnia i główna walka o niepodległość. Chodziło o pokazanie, jaka jest wola narodu polskiego! Bo jaka była sytuacja? Groziło nam, że Polskę zajmie Związek Sowiecki i narzuci jej swój rząd. Musieliśmy pokazać, że Polscy pragną niepodległości, a nie rządu narzuconego przez Związek Sowiecki. Ten rząd już był pierwiastkowy przecież w Lublinie, mieliśmy już rząd pierwiastkowy sowiecki. Chodziło o to żeby pokazać, jaka jest prawdziwa wola całego narodu polskiego. I to pokazało Powstanie. Tragicznie, straszliwie, straty były kolosalne, jak wiemy, koło dwustu tysięcy razem, ale zadano także duże straty niemieckie, o tym trzeba pamiętać. Niemcy stracili zabitych, rannych i zaginionych dwadzieścia cztery tysiące ludzi. Uczestniczyli, krótko mówiąc, ile mogli walczyć. To były dwie pełne dywizje etatowe niemieckie, dwie pełne! Ogólnie to miało bardzo duże znaczenie dla walki Polaków o niepodległość, dla dalszej walki, bo walka dalsza trwała, w innej formie. Nie w formie wojskowej, nie w formie orężnej, w formie cywilnej, politycznej, ale walka trwała. Powstanie Warszawskie było w dużym stopniu natchnieniem tej walki, bo okazało wolę narodu, prawdziwą wolę narodu. Może pani sobie wyobrazić, to byłaby hańba, to byłaby nowa Targowica, gdyby w Warszawie zamiast AK okazało się jedyną siłą walczącą w Polsce jest Armia Ludowa komunistyczna?! Wobec tego musi być rząd komunistyczny, bo tego pragnie naród, a naród tego nie pragnął. Walka wydana komunistom była dalszym ciągiem walki Powstania Warszawskiego.

Waszyngton, 23 października 2003 roku
Rozmowę prowadziła Ewa Juńczyk-Ziomecka
Andrzej Pomian Stopień: szef wydziału propagandy Formacja: delegatura KG AK Londyn

Zobacz także

Nasz newsletter