Anna Regulska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Anna Regulska. Urodziłam się 2 marca 1928 roku.

  • Na początek poproszę, aby opowiedziała pani o swojej rodzinie.

Urodziłam się w Wilnie. Ojciec był wojskowym. Wtedy był porucznikiem. Wojskowego wszędzie przenosili, nawet do Lwowa z wojskiem jechał, nas zostawił. Z Wilna (miałam dwa i pół roku, siostra siedem, bo pięć lat była starsza) przeniesiony został do Zambrowa, a później z Zambrowa do Warszawy w roku 1933. Był w 36. pułku, a później (w 1937 roku) [został] przeniesiony do lotnictwa, grupa techniczna. Siostra się uczyła, ja byłam dopiero w szkole podstawowej.

  • A mama?

Mama nie pracowała nigdzie, tylko zajmowała się domem. Nie wymagała potrzeba, żeby pracowała. Z Warszawy w 1939 roku, jak miałam 11 lat, ojciec nas zawiózł do Łaskarzewa, żebyśmy tam przetrwały najgorsze chwile, bo się szykowała wojna i to mocno. Ale później, jak wracał po wojsko, to siostra bardzo płakała, żeby nas zabrał ze sobą, więc zabrał. Bardzo ciężka droga była, bo to wszystko w lasach było i tylko jechali, jechali na Lwów. Bardzo się spóźnili, bo ostatnią noc przekraczało wojsko granicę na Rumunię. Nas we Lwowie zostawił, w mieszkaniu kolegi z Wilna jeszcze, kapitana. We Lwowie dziesięć miesięcy, do maja 1940 roku mieszkałyśmy z mamą i z siostrą. Dzięki sprytowi matka dostała się do transportu sierot jako opiekunka, nie jako matka. Już miałyśmy na zieloną granicę się wybierać (ale tak jak stałyśmy, nic więcej), ale dostałyśmy się do tego transportu i przez Przemyśl trafiłyśmy z powrotem do Warszawy, na ulicę Ratuszową, na Pragę, do naszego mieszkania, ale nie pod ten numer mieszkania, bo było zajęte przez wojsko pół bloku na Ratuszowej 17/19. Do dzisiaj stoi ten blok. Później odzyskałyśmy trochę rzeczy. Jak zlikwidowali rodziny, które miały pół bloku, to musieli przydzielić wszystkim mieszkania zastępcze. Na ulicy Żelaznej 85 mieszkania 5 dostałyśmy piękne mieszkanie i do Powstania [w nim] mieszkałyśmy.

  • Od kiedy pani mieszkała na Żelaznej?

Od 1940 roku. Najpierw na Pradze, ale tam [mieszkałyśmy krótko], dwa miesiące może, to wszystko. I [przeprowadziłyśmy się] na Żelazną.

  • Jaki wpływ na pani wychowanie miała rodzina?

Nie było tutaj rodziny.

  • A pani rodzice?

Zawsze byłam przy boku ojca. Jak z podchorążymi wyjeżdżał w lecie czy zimą, to ja opuszczałam nawet szkołę i musiałam być przy wojsku.

  • Pani zaczęła naukę w szkole powszechnej. Czy po wybuchu wojny kontynuowała pani naukę na tajnych kompletach?

Tak, na kompletach.

  • Czy może pani coś więcej opowiedzieć, jak to się odbywało?

Już we Lwowie musiałam chodzić [do szkoły], bo nacisk dawali bardzo… W ciągu tych dziesięciu miesięcy to jeszcze tam musiałam chodzić do szkoły, a jak przyjechałam do Warszawy z mamą i z siostrą, to [chodziłam] na komplety Roszkowskiej-Popielewskiej na placu Unii Lubelskiej. Były tajne komplety ogólnokształcące, a podstawą była szkoła handlowa i na lekcjach handlowych przerabialiśmy te komplety.

  • A siostra gdzie wtedy się uczyła?

Siostra wtedy musiała powtarzać tutaj liceum, bo ze Lwowa nie zaliczyli. Później studiowała farmację.

  • Jakie zabawy pamięta pani z dzieciństwa?

Gimnastyka. Miałam być tancerką, ale tata się nie zgodził, bo musiałabym od pierwszego oddziału chodzić do podstawowej szkoły przy Teatrze Wielkim, tak że akrobacje w domu robiłam, interesowało mnie to. Siostra była bardzo poważna, a ja byłam trzpiot.

  • Przychodzi wojna, kończy się okres beztroski. Czy pani zapamiętała wybuch wojny? Pani przebywała jeszcze wtedy we Lwowie?

Nie umiem powiedzieć, bo to w ciągu [kilku] dni się rozgrywały te sprawy polityczne.

  • Z czego utrzymywaliście się po wybuchu wojny?

Nie wiem. Mama moja (we Lwowie trochę rzeczy się wzięło, garderoby) tak kombinowała, że musiało starczyć na te dziesięć miesięcy. Przyjechałyśmy tu, to tutaj rodzina, [a także] bardzo dobra koleżanka mamy nas bardzo wspomogła, bo była bogata, miała dwa sklepy podczas okupacji, tak że nas trochę na nogi postawiła. Bardzo dobre serce miała. Już nie żyje oczywiście. A tak, to nie wiem, jak to tam było. Tata przysyłał z niewoli dwieście marek co miesiąc, bo przecież oficerowie mieli pensję. Jakoś się nie zagłębiałam. Nie pracowała mama, ale jakoś sobie radziła. Nie handlowała niczym. Nie wiem.

  • Proszę powiedzieć, od kiedy uczestniczyła pani w konspiracji?

Mając szesnaście lat, składałam przysięgę. Nie wiem, jakie pseudonimy, kto, gdzie to było. Wiem, że na Słowackiego chodziliśmy. Raz zajeżdżam i gdybym się nie spóźniła, to by mnie już porwali, że tak powiem, bo bym wpadła z tymi, co byli punktualnie. Tak że takie miałam szczęście, że nie poszłam z nimi, a wiadomo, co tam było. Broń się uczyło rozkładać, składać i różne medyczne [sprawy], bandażowanie. Jak jest Pałac Kultury, tam gdzieś się chodziło, parę osób w moim wieku. Szesnaście lat miałam wtedy, jak składałam przysięgę.

  • Pamięta pani może, jak zetknęła się pani z konspiracją?

Miałam chłopaka, dwa lata starszy, który mnie wprowadził. Musiałam tego bezpośredniego, z którym się kontaktowałam… Prasę rozwoziłam po mieście: Grochów, i tu, i tam. On był zatrzymany i nawet trzy miesiące nie mieszkałam w domu, tylko u jego rodziców. Miał jeszcze siostry dwie i trzech braci na Powiślu. Trzech braci miał i wszyscy przeżyli.
Poszliśmy z Żelaznej do rodziców, do ich piwnicy na Starym Mieście, na ulicy Mławskiej. Później co piętnaście minut a to naloty, a to niespodzianki poważne. Jak w kościele Świętego Marka w podziemiu zasypało, to ludzie nie wyszli stamtąd. Pewnego razu podobno „ukraińcy” opanowali tę grupę w kościele. Wyprowadzili nas przez całą Warszawę, przez plac Teatralny, przez Wolę, aż na Dworzec Zachodni. Do elektrycznych pociągów [wsadzili] i zawieźli do Pruszkowa.

  • Pani miała pełnić służbę w czasie Powstania Warszawskiego. Na czym ona miała polegać i gdzie miała się odbywać? Gdzie pani była przydzielona?

Na Mokotów.

  • Jaką pani miała pełnić funkcję?

Jako sanitariuszka.

  • Ale nie doszło do tego?

Nie, nie doszło. Chłopaka szwagier, mąż siostry, był kurierem i przyszedł o szesnastej godzinie na Żelazną, że mam się stawić. Ale poszedł w swoją stronę i nie zabrał mnie. Nie wiem, czy bym nawet była w stanie dojść.

  • Pani wówczas się rozchorowała?

Tak, czterdzieści stopni temperatury miałam, ciężką anginę miałam. Zamknęłyśmy na patyk mieszkanie na Żelaznej i poszłyśmy na Stare Miasto 7 sierpnia.

  • A sam wybuch Powstania zastał panią w mieszkaniu przy Żelaznej?

Tak, przy Żelaznej.

  • Czy pamięta pani jakieś informacje, czy też może pani coś widziała, kiedy panie wyszły 7 sierpnia z Woli?

Szło się na oślep.

  • To były straszliwe dni, od 5 do 7 sierpnia, dni masakry wolskiej.

Siódmego sierpnia wyszliśmy z Żelaznej.

  • Jaki był wówczas widok miasta?

Dużo ludzi nie było widać po drodze, bo się w różne kąty zamaskowali.

  • Poszły panie na Stare Miasto?

Tak.

  • Co było dalej?

Poszłyśmy, skontaktowałyśmy się z rodzicami [chłopaka], nazwisko: Szelągowscy. Jego trzej bracia byli w Powstaniu i wszyscy przeżyli, takie było szczęście. Z Mławskiej, z kościoła nas prowadzili na [Dworzec] Zachodni. W obozie człowiek myślał, że w raju jest po prostu, jakąś zupę nam dali. Najpierw segregowali ludność i mi [radzili], żebym się jakoś pokrwawiła, że mam czerwonkę (niektórzy się starali przez lekarza, żeby nie jechać), żebym skorzystała z tego. Za dwadzieścia minut transport odjeżdżał. Tak naładowali do transportów, jak świniaki i do kamieniołomów, to tu, to tam. Siostra rodzona mojego chłopaka znalazła się tam. Ona ją pochwyciła (widocznie tam mieszkała, była przydzielona do obsługi na przymus), mówi: „Ratuj mnie i dziewczynę mojego brata”. Ja ją dobrze znałam. Ona natychmiast umieściła nas na liście. Mieliśmy jeszcze przez komisję jakąś przejść, ale nie doczekałyśmy się i tylnymi [furtkami], różnymi zakrętami uciekłyśmy. Uciekłyśmy na EKD. Miałam tam kuzyna księdza. Do Grodziska żeśmy dotarły i tam nas przygarnęli.

  • Jak długo przebywały panie w obozie w Pruszkowie?

Tydzień, to wszystko. Więcej na pewno nie. Jak żeśmy nie doczekały się na komisję, to żeśmy zwęszyły, że jakimiś furtkami (były otwarte) można [wyjść] i żeśmy uciekli. Potem sobie chciałam iść do Jaktorowa na spacer i mnie złapali, i zaprowadzili do octowni. Też uciekłam, ale jak uciekłam, już robili starania, żeby mnie wydostać. Ta octownia jest w Grodzisku. Mężczyźni mówią, żebym się zdecydowała i uciekła, bo była szeroka brama i wjeżdżały samochody. Zdecydowałam się, ale w życiu chyba nie zapomnę, że ja nie biegłam, ale chyba skrzydła miałam, w powietrzu chyba biegłam. Uratowałam się. Jakoś tak mi się udawało po prostu znaleźć w sytuacji, z której mogłam skorzystać.

  • Jak zapamiętała pani żołnierzy niemieckich?

Nie wiem, jak opisać tę rasę i to, jak oni do nas się zachowywali. Przeważnie nie tak, jak ludzie, tylko jak zbrodniarze. Jednak trzeba to słowo powiedzieć. Żeśmy pojechały do rodziny do Dąbrowy Górniczej. Tata pochodził z Dąbrowy Górniczej, to jest Zagłębie Dąbrowskie. Od Katowic jest Górny Śląsk, a Zagłębie Dąbrowskie to było województwo krakowskie przed wojną. W Dąbrowie Górniczej oboje moi rodzice byli urodzeni. Ojciec tam przeszedł różne wojskowe… Później musiał odtwarzać swój życiorys przez kolegę, jest całe repetytorium. Na Żelaznej zostawiłam jego teczkę z medalami, ze wszystkim, wszystkie dokumenty, to, co miałam bardzo obserwować, że tak powiem. W Dąbrowie Górniczej się liczyło, że to jest Rzesza Niemiecka. Zniemczyli momentalnie, tak że warunki takie, a nie inne były, nieciekawe. W Dąbrowie Górniczej wyszłam za mąż.

  • Czy była pani świadkiem zbrodni wojennych?

Nie, świadkiem nie byłam.

  • A czy miała pani kontakt z przedstawicielami innych narodowości biorącymi czynnie lub biernie udział w Powstaniu?

Nie.

  • Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania? Czy podczas trwania Powstania doświadczyła pani głodu?

Było różnie, ale udało się… To tylko ja z mamą, bo siostry już nie było, nie wiedziałyśmy, co się z nią konkretnie stało. Później, jak tata wrócił w 1946 roku w lutym, to przyjechali do Warszawy i była ekshumacja mojej siostry.

  • Czyli siostra zginęła?

Ekshumacja z Ochoty, ze szpitala rakowego. Zginęła.

  • Jak siostra miała na imię?

Danuta Stefania. Chciałam koniecznie, żeby ona gdzieś była umiejscowiona. Jest pochowana na Powązkach, ale na cywilnym cmentarzu, nie na wojskowym, wśród tych kobiet, które były w szpitalu.
  • Pani wiedziała o konspiracyjnej działalności siostry?

Nie wiedziałam, w ostatniej chwili się dowiedziałam.

  • Tuż przed wybuchem Powstania?

Tak. Jak mówiłam, byłam pewna… Przynosiły różne części ciała, bo to trzy lata farmacji, z medycyną to się łączy. Przychodziły koleżanki, studentki i w pokoju się zajmowały, a ja przecież nie wchodziłam. Dopiero później się dowiedziałam, już po czasie i mamę moją uświadomiłam, że ona nie ma żadnych wykładów, tylko że gazetki znalazłam u niej. W ostatnich godzinach się dowiedziałam, a o pseudonimie to w ogóle nie wiedziałam.

  • Jak mama zareagowała na tę wiadomość?

Nie było nawet czasu ani się martwić, ani roztrząsać tej sprawy, bo to by nic nie dało, tylko nerwy i zdrowie stracić można. To był cios dla mojej mamy, bo wiedziała… W bramie na Żelaznej 85 stała kobieta, co papierosy sprzedawała. Ona jakimś pół-agentem była, tylko oczy jej latały i wszystko wiedziała. Dlatego ja się na trzy miesiące wyprowadziłam z domu, bo się bałam, że może mi z jej strony coś zagrażać. Trzeba było na wszystkie strony się mądrze ustawiać.

  • Wracając jeszcze do życia codziennego: jak wyglądały kwestie higieny w pierwszych dniach Powstania, zanim panie opuściły mieszkanie przy Żelaznej?

Myśmy w piwnicy były. Róg Chłodnej i Żelaznej było pełno policji, to było widoczne z balkonu od nas, jak tam wszystko się kręci. Żelazna była na pół przedzielona, bo getto było. Trzęsłyśmy się do 7 sierpnia, a 7 sierpnia poszłyśmy na Stare Miasto.

  • Czyli panie cały czas przebywały w piwnicy?

Na Żelaznej to długo nie było, bo to tylko do 7 sierpnia.

  • Jak pani zapamiętała naloty, bombardowania niemieckie?

Na Żelaznej to budownictwo było takie, że oficyny były w środku. Jak bomby leciały, widoczne było. Tak samo jak w kościele Świętego Marka. Już nie było dachów. Z jednej strony zabili takiego, a my – nie. Dosłownie jedno przy drugim było i jedno nie żyło. A za chwilę się poszło, poprowadzili. Dwukrotnie chcieli mnie zabrać. Przy kościele Świętego Wojciecha, to jak szeroka ulica, tłum był zmasowany. Akurat trafiło na mnie, chcieli mnie zostawić na siłę, ale mama na kolanach przed Niemcem, że to córka, coś mu tłumaczyła i jakoś zrezygnował. Tak samo na Starym Mieście jeszcze, w gruzach. Kogo mogli zepchnąć, to zepchnęli, a wiadomo, w jakiej sprawie, już każdy wiedział. Bardzo żeśmy to przeżyli, dlatego zupełnie straciłam pamięć i od rzeczy mówiłam.

  • Wiadomo pani o tym, żeby ktoś z bliskich przechodził kanałami? Może opowiadał o tym?

Na Starym Mieście o mały włos by się nie weszło do kanałów. Mam książkę, która opisuje Powstanie, że za wcześnie na Żoliborzu się zaczęło o dwie godziny, ale później było okropnie. A na Starym Mieście, gdzie żeśmy były, to ruina. „Goliaty” chodziły, to pół domu jakby żyletką przeciął, dosłownie przekroił. I gruzy. To trzeba było widzieć. A w nocy, w kierunku mostu Kierbedzia, to światła i tylko łuny, i łuny, jak w piekle. Okropnie. Trzeba to widzieć i przeżyć. Tylko mówię, żeby do Niemiec na roboty [nie jechać]. Moja koleżanka, na Ogrodowej mieszkała, to pojechały z siostrą i tam musiały pracować. Mnie uchroniło to, że żeśmy uciekli.

  • Czy oprócz siostry ktoś z pani rodziny brał czynny udział w Powstaniu?

Nie.

  • Z kim pani przyjaźniła się w czasie okupacji?

Oczywiście miałam koleżanki, ale to tylko tyle, cośmy się zajmowały szkołą. Miałam jeszcze jedną, na Marszałkowskiej mieszkała, ale była skryta. Podejrzewałam, że chyba w konspiracji musi być, chociaż była młoda, bo później nagle, po tym wszystkim kombatantką została. I urlop miała, i wszystko. Była sprytna, a jak w rzeczywistości było? Bardzo wątpię. Nieszczera była. A tak, to specjalnie nie przyjaźniłam się. Tyle, co tego chłopaka miałam. On przychodził na Żelazną, tam jego babcia mieszkała. I tak przez sąsiada po prawej stronie (też był w obozie przejściowym), przez balkon żeśmy się zapoznali i tak znajomość powstała. A tak, to nie szukałam, bo nie było kiedy zajmować się przyjaźniami, jak w spokojnych czasach.

  • Czy później, jak panie przeszły przez Pruszków, potem mieszkały w Grodzisku, odnowiła pani kontakt z tym chłopakiem?

On był w kamieniołomach. Odwiedził mnie w Dąbrowie Górniczej.

  • Który to mógł być rok?

Dokładnie 1946 rok. Przyjechał, ale ja byłam zajęta, bo miałam niedługo ślub brać. Tata wrócił, mama nie chciała słyszeć, żeby osiemnaście lat i za mąż wychodzić, ale jednak dopełniłam, a on niepocieszony wrócił tu do Warszawy. Pracował w ZWL, handel z Niemcami prowadził, lampy różne elektryczne. Ja też tam pracowałam jedenaście lat. On odjechał, a ja za mąż wyszłam. Później mąż przeniesiony był do Łabęd, jak Gliwice. Tam moja córka najstarsza się urodziła. Troje dzieci miałam. Potem druga, potem syn.

  • Wracając do Powstania Warszawskiego: czy w pani otoczeniu w tych dniach uczestniczono w jakichś formach życia religijnego, czy ludzie się modlili?

Nie, nic z tych rzeczy, nie zajmowałam się. Do kościoła się chodziło normalnie.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z okresu Powstania?

Najgorsze wspomnienie, że człowiek miał to, co miał na sobie, i nie miał nic do przebrania. I ta rozpacz, że dachu nad głową nie miał. Dwukrotnie straciliśmy dorobek rodziców, raz na Ratuszowej, na Pradze, a drugi raz w Powstaniu. Tak że rozpacz nas ogarniała. Tata w niewoli, my tutaj, ja z siostrą i mamą. Nie miałyśmy majątków żadnych, żeby jakoś w trans życia takiego, jakie powinno się toczyć…
Raz stałam przed Muzeum Powstania, przed tablicą i małżeństwo jakieś z dzieckiem stanęło, a mój wnuczek, już dorosły, zrobił zdjęcie. Mnie ta taśma zginęła, bo to na taśmie było. Ktoś za nami stał, małżeństwo. Trzymałam na pomniku, na zdjęciu rękę i nie zajmowałam się, kto za nami jest. A on mówił do żony swojej (mój wnuczek i jego dziadek słyszeli, co oni mówią), że kiedyś znał osobę o tym nazwisku, to znaczy moją siostrę. Zamiast mi powiedzieć… Może akurat jakieś źródło, coś by można było dojść. Ona jeździła często do Reguł, to majątek był, jakiś dziedzic w niej się zakochał, z pięknym psem. Nie mogę sobie tego darować, to na pewno jakaś znajomość.

  • Czy z czasu ciężkich przeżyć w czasie Powstania było jakieś wydarzenie dobre, coś, co pani w pamięci utkwiło jako coś pozytywnego? Czy można mówić o takim?

Nie wiem.

  • A co najbardziej utrwaliło się pani w pamięci z czasu Powstania? Jakieś jedno wydarzenie, które najbardziej zapadło w pamięć?

Jak szłam przez zieloną granicę z mamą moją do rodziny w Dąbrowie Górniczej. Nawalił nam przewodnik, co nam ciocia załatwiła z Dąbrowy i myśmy w biały dzień z moją mamą, z tobołeczkiem na plecach szły. Żeśmy doszły do stacji. Mogli nas zgarnąć. Na dwudziestą drugą w Dąbrowie Górniczej u rodziny żeśmy się znalazły. To była odwaga nie z tej ziemi, żeby iść, nie znając drogi. Żadnego kompasu ani innych… Chyba Bóg czuwał nad nami bardzo. Tak się stało.

  • Wspomniała pani, że dosyć szybko wyszła za mąż, będąc w Dąbrowie. Czy udało się pani kontynuować naukę? Jak to wyglądało?

Jak wyszłam za mąż, to pracowałam.

  • Gdzie pani pracowała?

Pracowałam w Dąbrowie Górniczej, w sekretariacie u dyrektora. Później, w Łabędach – nie, bo przyszła na świat moja najstarsza córka. Nie pracowałam wcale, aż zostałam wdową. Trzydzieści jeden lat miałam, z dwojgiem dzieci zostałam i musiałam sobie radzić. W Róży Luksemburg pracowałam jedenaście lat, w PKS-ie pracowałam, rozliczałam samochody z bocznicy, które jeździły w instytucie.

  • Kiedy do Warszawy pani wróciła?

W 1952 roku, w kwietniu. Powróciłam z Łabęd. Tutaj mąż dostał mieszkanie służbowe.





Warszawa, 21 lutego 2012 roku
Rozmowę prowadziła Maria Zima
Anna Regulska Stopień: cywil Dzielnica: Wola, Stare Miasto

Zobacz także

Nasz newsletter