Anna Róża Skalska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Anna Skalska, urodziłam się 6 marca 1938 roku w Warszawie.

  • W jakim środowisku się pani wychowała? Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie, kim byli pani rodzice, czy miała pani rodzeństwo?

Urodziłam się w rodzinie adwokackiej i w dalszym ciągu... Trudno mi mówić...

  • Tradycja adwokacka jest kontynuowana?

Tak! Ojciec mój był adwokatem, nawet pradziad był adwokatem, co prawda nie w Warszawie, ale na Kresach, ale występował pradziad w Wilnie, w Grodnie, a ojciec mój w ogóle urodzony był w obecnej Rosji, ale też na dalekich Kresach, bo na Smoleńszczyźnie. Początkowo studiował budowę maszyn i okrętów w Petersburgu, a potem, po przyjeździe do Polski, studiował na Uniwersytecie Warszawskim, studiował prawo. Męża też mam adwokata, córka, która w tej chwili ma pięćdziesiąt dwa lata, też kończyła politechnikę i skończyła prawo, a wnuczka, która ma dwadzieścia pięć lat, teraz też skończyła prawo i rozpoczęła w zeszłym tygodniu pracę, pewnie taką przygotowawczą do tego zawodu.

  • Gdzie mieszkali państwo przed wojną?

Przed wojną mieszkaliśmy w tym samym mieszkaniu i pod tym samym adresem.

  • Czyli na ulicy...

Cieszkowskiego 13. Co prawda był inny adres tego budynku, bo dopiero po wojnie jesteśmy przy ulicy Cieszkowskiego, a przedtem było przy ulicy Krechowieckiej 6 i w czasie Powstania też to był budynek Krechowiecka 6, ale w mieszkaniu tym samym mieszkamy, co przed wojną i przed Powstaniem.

  • Miała pani rodzeństwo?

Miałam rodzeństwo, córkę dwa lata ode mnie starszą, z którą razem tutaj wiele lat spędziliśmy. Ona dopiero po wyjściu za mąż przeniosła się na ulicę Siemiradzkiego, a potem na Wiejską. Tak że tylko ja jestem taka zasiedziała.

  • Gdzie uczęszczała pani do szkoły?

Chodziłam do sióstr zmartwychwstanek na ulicę Krasińskiego 31.

  • Jak wspomina pani szkolne przyjaźnie? Ma pani jakieś koleżanki?

Przyjaźnie do tej pory są, bo spotykamy się nie tylko przy jakichś uroczystościach, ale także w ciągu dwóch trzech miesięcy mamy zawsze jakieś spotkanie i przychodzi koło dwudziestu koleżanek.

  • Czy pamięta pani jakieś konkretne zabawy i rozrywki z dzieciństwa, jakieś szkolne gry?

Gry może nie, więcej sporty, bo też chodziłyśmy na AWF trenować szermierkę, na basen, bo przy szkole nie było jeszcze wtedy żadnych takich. Była sala gimnastyczna tylko. Zabaw tak samo [było wiele], ale myśmy i obowiązki też miały. Żeśmy potrafiły sprzątać ogród, który tam u sióstr był, i miałyśmy zresztą też i w siatkówkę, i koszykówkę, tak że sporty były bardzo, no uczęszczane przez nas.

  • Czy pamięta pani wybuch wojny we wrześniu 1939 roku?

Wydaje mi się, że ja nie mogę tego pamiętać, bo miałam trzy lata, tak że to, co nastąpiło zaraz po wojnie, to pamiętam. Że na przykład trzeba było radio odnieść na ulicę, tutaj na Żoliborz, ale to prawdopodobnie mogło być w dwa lata po rozpoczęciu okupacji.

  • Czym zajmowała się pani rodzina w czasie okupacji?

Mój ojciec był adwokatem, a w czasie [okupacji]... Właśnie tutaj mam taką [notkę], tak właśnie wyczytałam, że mój ojciec był żołnierzem wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku, odznaczony [Orderem] Virtuti Militari V klasy, był żołnierzem wojny obronnej w 1939 roku, w czasie okupacji był w AK. Wiem, że skupował broń dla Powstańców. Potem był więźniem w obozie koncentracyjnym, był w Ludwigslust i [niezrozumiałe]. Bo ojciec osobno był w czasie Powstania od nas.

  • A mama zajmowała się domem.

Mama zajmowała się domem. Tak jak pani wspominałam, chodziła na różne [zajęcia]. Po pierwsze, uczyła się w czasie okupacji języka niemieckiego, tak że w czasie Powstania dosyć dobrze mówiła już po niemiecku, a poza tym chodziła na takie różnego rodzaju, to się mówiło, kursy kosmetyczne, to znaczy ratunkowe. Dlatego tutaj, w naszym domu, w czasie Powstania gdy był ten szpital, to tam pracowała cały czas.

  • Jak zapamiętała pani Niemców w czasie wojny? Czy była pani świadkiem jakiejś łapanki?

Nie, nie. Byłam świadkiem, jak na ulicy Miodowej byłam z moją ciotką, i widziałam, jak Niemiec złapał taką dziewczynkę, może miała wtedy ze trzy lata, a ja miałam może z osiem, i do otwartego kanału ją wrzucił. I jeszcze ona złapała rękami tak brzegu, a on stanął jej butami [na palcach] i to było wtedy dla mnie straszne przeżycie. Ciotka musiała mnie wtedy zakneblować dosłownie, tak że dla dziecka takiego ośmioletniego to było przykre. A w ogóle Niemców to jak? Wszyscy wrogowie byli przecież. Po prostu między sobą, jak w międzyczasie były jakieś zabawy przecież na podwórku, bo przecież nie calusieńki czas, dzień za dniem, było ciężko, ale nieraz te dzieci też wyszły na podwórko, to też żeśmy się bawili w Polaków i Niemców, żeby ich zabić, zamordować czy zgnębić.

  • Czy spotkała się pani z jakimś życzliwym zachowaniem Niemców w stosunku do Polaków?

Ale to już w czasie okupacji. Myśmy były u mojej ciotki pod Błoniem w majątku i tam stacjonowali też Niemcy i tam ten Niemiec kiedyś nam cukierki dawał i moja babcia, jeszcze wtedy żyjąca, straszne nam lanie dała, łomot taki, żeśmy mogli od Niemca wziąć cukierki, no i zabronili, żeby nic nie dawać, bo on trujące tylko może nam dać. To takie dziecinne zachowania, bo specjalnie nas zawsze odgradzali. Łapanki w czasie okupacji jak były, to gdzieś nam kazali siedzieć cicho w pokoju. Były tutaj przecież i z naszego domu i morderstwa, strzelanie znaczy.
Mój ojciec też w czasie okupacji miał taką historię jedną, że gdzieś był na Woli koło kościoła jakiegoś i była tam łapanka i pod ścianę postawili mężczyzn i strzelali do wszystkich, ale mój ojciec jakoś tak sprytnie zrobił, że wcześniej upadł, że tej kuli nie dostał. Pamiętam, jak to w domu opowiadał wszystkim, jak to było. Teraz człowiek z perspektywy czasu to coś tam pamięta, ale może nie zawsze było tak w kręgu samym... Ja nigdy nie stałam pod kulami, to też jest inne zachowanie.

  • Mówiła pani, że ojciec trafił do obozu, kiedy to było?

Po Powstaniu był w obozach. W dwóch czy trzech.

  • Zanim do tego przejdziemy, proszę opowiedzieć, jak zapamiętała pani wybuch Powstania 1 sierpnia 1944 roku. Gdzie panią zastało Powstanie.

Siedziałam tutaj w tym pokoju przy okrągłym stole. Jadłam obiad z moją siostrą i z moją mamą. Byłą godzina piętnasta, może parę minut po piętnastej. Usłyszałyśmy strzelaninę na Słowackiego, bo to tak trochę z oddali było. Wyszłyśmy na balkon, bo właśnie z tego pokoju jest ten mały balkon, i widziałyśmy, jak Powstańcy biegają w tym rejonie teatru. W pewnym momencie nadjechał czołg i wykierował lufę w stronę tak zwanego domu skarbowców, stojącego przy Słowackiego, i wystrzelił i cały narożnik zwalił się na dół. Mama naturalnie szybko wzięła nas do pokoju i mówi: „To już chyba początek Powstania”. Tego samego dnia mój ojciec wychodził do pracy do kancelarii, bo miał kancelarię na Nowym Świecie, i wszyscy mówili, żeby nie wychodził, żeby nie szedł, ale on mówił: „Muszę pójść, bo jeszcze muszę gdzieś tam przejąć od kogoś broń”. W kancelarii to była dziupla, że szykowali się do Powstania i właśnie tam była ta broń. No i poszedł, dlatego nie był tutaj z nami w Powstaniu, a był na Krakowskim Przedmieściu, najpierw był [w firmie] Simona i Steckiego, bo był tam radcą prawną, a potem u sióstr wizytek. Dalszy ciąg Powstania już u tych wizytek i z tych wizytek go zabrali Niemcy po Powstaniu.

  • W państwa domu mówiło się o tym, co się dzieje w czasie Powstania? Czytali państwo gazety, jakieś biuletyny?

Nie, nie, ale nie dzieciom. Gazetki ojciec przynosił. Tutaj też miał na pierwszym piętrze znajomego bliskiego, ojca aktorki Barbary Marszel, to oni mieszkali na pierwszym piętrze i właśnie oni razem tam się spotykali. Dzieci się domyślały, że mają jakieś tam interesy, ale takie dziewięcioletnie dziecko specjalnie nie wie, co to gazetka.

  • Jak wyglądał dzień powszedni w czasie Powstania? Co pani robiła?

To były wakacje, [to znaczy] parę dni przed tym ja byłam na wakacjach z mojej babci siostrą i jej wnukami. Byłam pod Warszawą, w Nieborowie, a moja siostra była w Otwocku w szpitalu, bo ona chorowita dosyć była i chorowała na płuca i do Otwocka właśnie była [zabrana] i mama na dwa, trzy dni przed Powstaniem nas przywiozła tutaj, a to były wakacje przecież, bo to był 1 sierpnia.
  • Mówiła pani, że mama pomagała w szpitalu powstańczym.

Tak, pomagała. Zostawiała nas z gosposią, a sama szła do szpitala i tam pomagała.

  • Pani też pomagała?

Ja w szpitalu nie, tylko myśmy w salach już [były], a tam były sale operacyjne, to mama tam właśnie była nawet instrumentariuszką. Widocznie tyle się na tych kursach nauczyła, że to było przydatne w czasie Powstania.

  • Brakowało żywności, wody?

Nie owało żywności takiej, wie pani, owoców czy jarzyn, bo tutaj były działki. Na placu Lelewela były działki i tam zawsze coś tam ktoś poszedł i nazbierał, bo to taki okres. Tylko na przykład owało chleba dobrego, takiego bez zakwasu, [jak] się robiło, to nawet nie wiem, z czego oni robili. Ale nie było głodu w czasie Powstania. Przecież to też nie było tak, to było miesiąc czasu czy półtora miesiąca, tak że każdy miał jakieś zapasy.

  • Z wodą też nie było problemu?

Z wodą to był problem. Bo ta pompa, która była w czasie okupacji wybudowana na środku naszego podwórka, obsługiwała przyległe domy, tak że tylko z tej pompy mogła być woda. Wiele było przykrości, bo Niemcy dowiedzieli się, że ta pompa tutaj jest, i często zrzucali bomby. W każdym razie bardzo dużo ludzi przy tej pompie ginęło.

  • Czy wspomina pani jakiś najtragiczniejszy dzień Powstania?

Dla mnie bardzo tragiczny był, bo moja mama poszła po wodę i spotkała ją taka pani, która urodziła bliźnięta w czasie Powstania, a kolejka była bardzo długa. Mama stała przy samej pompie, a ta pani musiałaby stanąć na końcu i pewnie czekać długo, a ona zostawiła te dzieci i chciała szybko do nich wrócić i podeszła mamy i powiedziała: „Pani Wando, może pani mogłaby mi odstąpić to miejsce przy tej pompie, bo te dzieci same zostawiłam”. Mama naturalnie to zrobiła i poszła na koniec i w tym momencie bomba wpadła czy tam jakiś szrapnel i zabił tę kobietę, a moja mama tylko miała na sobie... Musiał być na sobie jakiś zimny dzień, bo miała pelisę na sobie, tak że przyszła do domu, to miała całą posiekaną, miała całe plecy posiekane. Pamiętam ten moment, jak przyszła i opowiadała o tym wszystkim, bo to było niedaleko, ale myśmy siedzieli w schronie, w piwnicy, a mama była na zewnątrz.

  • Jak zapamiętała pani moment kapitulacji Powstania?

Kapitulacja była i wszystkich wyprowadzili Niemców. Przed tym jeszcze o tych „ukraińcach” może wspomnę, którzy [przychodzili] pijani. Upili się podobno spirytusem, który jeszcze był przy sali w szpitalu. Upili się i strzelali tutaj, też w piwnicach potrafili strzelać. No i tam, gwałcili dziewczyny niektóre... Były sceny drastyczne. Nas pewnie nie dotyczyło, bo byłyśmy za małe, żeby to widzieć, bo nas zawsze ktoś ochronił. A potem jak likwidowali, wszystkich wyprowadzili, to jakiś niemiecki lekarz też był tutaj, który załatwił to, że szpital został jeszcze trzy dni po wyprowadzeniu wszystkich ludzi. Siostra moja dostała szkarlatyny i miała temperaturę. Mama nie mogła wziąć ją na ręce i wynieść, bo to już jedenastoletnia dziewczynka była, i zostałyśmy. A że mama tam pracowała, to pozwolili z tym szpitalem nam zostać. Została jeszcze jedna zakonnica, siostra Melania, którą znaliśmy, a była u nas w piwnicy chyba z pięcioma dziewczynkami, i jeszcze parę osób, takich pań, które też pomagały w szpitalu. Zostaliśmy te trzy dni i potem jakoś taka grupka... zaczęli wyprowadzać z tych chorób i wówczas zebrała się taka grupka, pięć dorosłych pań i dziesięcioro dziewczynek – ja, moja siostra i jeszcze dwie inne panie, taka grupka wyszła. Jeden Niemiec nas prowadził i jeden „ukrainiec”. Obaj byli pijani i zamiast na Dworzec Gdański zaprowadzili nas na Fort Bema. Szłyśmy ulicą Słowackiego, potem przeciął, jakimiś polami i aż zaprowadził nas na Fort Bema.
Na Forcie Bema... A, jeszcze jeden Powstaniec się do nas dołączył i na Forcie Bema się zorientowali, że tam są „własowcy” i puścili nas tak i myśmy doszły do takich baraków. Patrzymy, znaczy dzieci nic nie wiedziały, ale te panie, które prowadziły i ta siostra z tymi dziewczynkami, tak że doszłyśmy do samych baraków, gdzie byli „własowcy”. Bardzo się przyzwoicie z nami obeszli, bo początkowo te panie bały się, że tam ich rozstrzelają czy nas wszystkich, ale dali nam bardzo sutą kolację. Pamiętam co było na tą kolację. Był bardzo dobry, wojskowy chleb z masłem, była sałatka z pomidorów i sardynki. Strasznie wszystkim smakowało, tym bardziej że wszyscy byli głodni. I na pryczach w tych barakach pozwolili się nam przespać. W nocy przyszedł ich dowódca do naszego baraku, tutaj ta siostra pisze, że do niej, ale ja nie jestem pewna, bo zawsze słyszałam od mojej mamy, że to te panie właśnie z tego domu. No i z tą siostrą, że ona znała niemiecki, ale mało prawdopodobne jest, żeby siostra Melania znała, bo była nawet moją wychowawczynią później. Strasznie to wszystko chaotycznie... Te dzieci naturalnie spały, a panie nie spały, się bały tylko, że zaraz przyjdą i je rozstrzelają. Przyszedł ten dowódca i mówi: „Mnie też zabili moją żonę i trójkę dzieci i ja wam nie dam zginąć. Mogę w promieniach pięćdziesięciu kilometrów was wywieźć z Warszawy gdzieś po drodze do Milanówka czy w tą stronę Pruszkowa”. Do Pruszkowa to raczej nie, bo tam był przecież obóz przerzutowy. Następnego dnia rano też nam dali jeść i do każdej [fury] (trzy fury ze słomą, z takimi deseczkami) usiadłyśmy i każdy dał woźnicy i do każdej fury oficera. I w granicach tych kilkudziesięciu kilometrów nas rozwiózł. Nas zawiózł do Milanówka, bo moja ciotka miała mieszkanie w Milanówku, a majątek pod Błoniem i zawsze przyjeżdżali raz w tygodniu tam na targ przywieźć, bo każdy handlował, żeby mieć co jeść. Ciotka nas od razu stamtąd odebrała, tak że myśmy były spokojne, że nic nam się nie stanie, tylko nie wiedziałyśmy, co się dzieje z ojcem.

  • Ile czasu tam pani została?

Tam zostałam... chyba w końcu marca tutaj przyjechałyśmy. Ojciec mój przyjechał w styczniu z obozu, bo już tam przez Czerwony Krzyż nawiązali chyba [kontakt]. Tutaj przyjechaliśmy koło marca, do tego mieszkania i w tym mieszkaniu tylko w jednym pokoju po osiemnaście osób spało. Potem już szkołę zorganizowali piętro niżej i do wakacji tutaj do tej szkoły chodziłam, a potem już do sióstr, bo już też tam była zorganizowana szkoła.

  • Pamięta pani wkroczenie Armii Czerwonej i wyzwolenie Warszawy?

Nie, nie, bo to było w styczniu. Mnie nie było tutaj.

  • Jak się potoczyły później losy pani rodziny po wojnie? Pani poszła do szkoły?

Myśmy poszły do szkoły. Ojciec... Jak to było? Przez pewien okres czasu moja mama nawet w tym domu sklep założyła. Ciotka dała worek mąki, worek cukru, worek cebuli czy tam jakichś innych rzeczy i przez pewien okres czasu tym się zajmowała mama, a ojciec mój był adwokatem od razu chyba, ale po wojnie, bo dom na Nowym Świecie był zburzony zupełnie, ta kancelaria ojca, tak że wiem, że na Nowogrodzkiej wtedy miał kancelarię. Poza tym myśmy byli jedni z pierwszych, którzy tutaj dotarli do tego domu, znaczy nie dzieci, bo pod koniec marca chyba myśmy przyjechały z siostrą, ale rodzice byli wcześniej. Tutaj ojciec mój organizował wszystko. Mnie się wydaje, że to musiał być Jankowski, bo tutaj taki pan naprzeciwko mieszkał, co był z ojcem moim, bo tutaj szabrownicy przychodzili, więc oni tak starali się ten dom [zabezpieczyć]. W pamiętnikach naszej spółdzielni to na pewno jest wiele rzeczy, co może państwo też mogliby coś wspomnieć.

  • Na koniec proszę powiedzieć, jak dzisiaj z perspektywy tylu lat traktuje pani Powstanie Warszawskie?

Zawsze się kłócę, że musiało być.

  • Chciałaby pani coś dodać jeszcze do tej historii, coś szczególnego jeszcze dopowiedzieć?

Na pewno są momenty, że ja więcej rzeczy pamiętam, ale gdyby pani mnie o coś spytała, to byłoby łatwiej.



Warszawa, 11 lipca 2013 roku
Rozmowę prowadziła Justyna Cieszyńska
Anna Róża Skalska Stopień: cywil Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter