Antoni Rozbiewski

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Antoni Rozbiewski, rocznik 1937, w czasie okupacji niemieckiej zamieszkiwałem na ulicy Grzybowskiej 69, chociaż w okresie Powstania, po jakichś tam dwóch czy trzech tygodniach Powstania, jak Niemcy podchodzili od strony zachodniej, rodzina nasza przeniosła się na Sienną 88.

  • Kiedy wybuchła II wojna światowa, miał pan dwa lata, więc…


Nic nie pamiętam.

  • Oczywiście, wspomnień z tego okresu nie ma. Rozpocznijmy więc od wspomnień o pana rodzinie, o pana rodzicach. W jakiej rodzinie się pan wychował, kim byli rodzice?


Ojciec mój pracował w firmie Ursus, był ślusarzem remontowym. Matka moja, że tak powiem, tak jak w czasach okupacyjnych, pomagała ojcu, zajmowała się drobnym handlem i pomagała w ten sposób ojcu. Ojciec mój ponadto, żeby utrzymać rodzinę, miał jeszcze drugą pracę, mianowicie pracował w takiej niewielkiej wytwórni spirytusu inżyniera Kudelskiego, więc rzadko bywał w domu i rzadko go widywałem. Ale życie moje za okupacji to skupiało się głównie na podwórku. Dlaczego tak było? Trzeba pamiętać, że za okupacji była godzina policyjna o godzinie dwudziestej, więc w lecie to jeszcze dni były długie, że hej, a to podwórko, na którym ja mieszkałem, było niezwykle ciekawe. Dlaczego było ciekawe? Pierwsze podwórko to było takie normalne, powiedzmy, gdzie zamieszkiwali, prawda, mieszkańcy, czyli do celów mieszkalnych, ale drugie podwórko to znajdowała się tam wytwórnia musztardy pana Matejaka. Były dwie takie słynne wytwórnie w Warszawie, pana Matejaka jedna z nich. Nawiasem mówiąc, ten pan Matejak, już miałem czternaście lat i on przychodził na basen, i mnie rozpoznał, bo tam ojciec mój czasami reperował u niego maszyny i on mnie rozpoznaje, i mówi: „Chłopcze, czy ten twój ojciec żyje?”. Bardzo miły taki, szlachetny człowiek. Później była piekarnia folksdojcza, niejakiego Szwarca. To też był dobry człowiek, ten Szwarc, dlatego że on, że tak powiem, współmieszkańcom na przykład na Wielkanoc czy na Boże Narodzenie przynosił, jego córki przynosiły, wypieki. Poza tym ludzi, których tam aresztowano w łapankach, to starał się wyciągać, tak że on dużo dobrego zrobił. Jeszcze o nim opowiem, jak się zaczęło Powstanie, co się z tym człowiekiem działo, bo to przyszli Powstańcy tam. No i to podwórko było dlatego takie ciekawe, że tam stały takie zdezelowane furgony, sanie takie stały, no i tam w ogóle takie życie było na tym podwórku jakoś bardzo ciekawe, prawda, tak jak to dzieci zresztą się na tym podwórku bawiły. I chciałbym tutaj państwu powiedzieć, jak zapamiętałem pierwszy dzień Powstania, bo tam jest jedna rzecz, którą koniecznie chciałbym przekazać.

  • Dobrze, a ja jeszcze może zapytam, czy oprócz brata bliźniaka miał pan inne rodzeństwo?


Nie, nie miałem innego rodzeństwa, tylko jednego brata.

  • Kiedy Powstanie wybuchło, to już miał pan siedem lat. Czy ma pan jeszcze jakieś wcześniejsze wspomnienia z okresu okupacji?


Życie nasze toczyło się tak jak to dzieci, no.

  • Czy pamięta pan, czy na przykład widział pan Niemców, bał się pan ich, był jakiś lęk przed opuszczaniem…


Absolutnie się nie bałem Niemców i muszę powiedzieć na przykład, że do strzelaniny na ulicy to jako dziecko byłem przyzwyczajony, dlatego jak wybuchło Powstanie… Tak właśnie chciałem powiedzieć o tym pierwszym dniu wybuchu Powstania, jak to było, bo to tak dość dokładnie w mojej pamięci utkwiło. Która to była godzina, to mi trudno powiedzieć, ale na ulicy były strzały, więc myśmy do tych strzałów, tak jak powiedziałem, byli przyzwyczajeni, że tam się strzelali, ganiali się na tej ulicy, ale tutaj te strzały jakoś tak nie ustępowały i dozorca zamknął bramę. Tam żeśmy się kręcili koło tego dozorcy, koło tej bramy i popadał taki deszczyk, ale nieduży taki deszczyk. Trochę popadało tego deszczyku i wszystko się uciszyło. Dozorca otworzył bramę i tak staliśmy w tej bramie, patrzyłem w kierunku Koła i na niebie wyszła piękna tęcza. I patrzę, a środkiem ulicy idzie oddział Powstańców. Pomyślcie państwo, kto widział oddział Powstańców, który szedł czwórkami ulicą Grzybowską po tej stronie północnej ulicy Grzybowskiej. Szło ich może dwanaście, może piętnaście czwórek, ale zapamiętałem tam takie dwie osoby i strasznie jestem ciekaw, czy ktoś [z nich] żyje. Jeden to był taki, w pierwszej czwórce z lewej strony, wysoki blondyn, uczesany tak na jaskółkę, w samodziałowej marynarce. Oczywiście wszyscy mieli opaski biało-czerwone i wszyscy byli bez broni. A na końcu nie było pełnej czwórki, tylko była trójka i był taki najmniejszy, który nie umiał iść [noga] w nogę i przebierał tymi nogami. I oni tak przeszli na wysokości naszej bramy, bo oni szli po przeciwnej stronie ulicy, ale ta ulica nie była szeroka, no przecież była po jednym pasie w obu kierunkach. I skręcili w ulicę Towarową, w którą, to nie wiem, bo miałem taki instynkt zachowawczy, że z tej bramy się nie wychylałem, dlatego że już była ta strzelanina. To tak właśnie sobie zapamiętałem. Ojca nie było w domu, wyszła matka i mówi: „Powstanie” i płakała. No, tak gdzieś może o godzinie dziewiętnastej przyszedł ojciec i opowiadał, jak tutaj dotarł, że nie mógł już iść ulicą, bo Niemcy wzdłuż ulicy prowadzili ogień i że tam jakaś kobieta tak im pomogła, że ze swojego okna wystawiała na kiju lusterko i tak tym lusterkiem tych ludzi, że jak Niemiec strzelał, on strzelał w dwóch kierunkach, w jednym kierunku i prostopadle w drugim kierunku. Jak on strzelał w drugim kierunku, to ona dawała znać i ci wszyscy ludzie biegli od bramy do bramy, tym sposobem ojciec dostał się do domu. No to tak sobie zapamiętałem pierwszy dzień [Powstania]. Szczególnie bym chciał zwrócić uwagę na to, czy ktoś kiedykolwiek pamięta i widział oddział Powstańców, który szedł tak jak na defiladzie, bez broni. Takie to wrażenie z pierwszego dnia Powstania.
No, później, muszę powiedzieć tak, że ta barykada, która tu powstała przy ulicy, tu, róg Towarowej i Grzybowskiej, to powstała, ja wiem, może na czwarty, może na piąty dzień Powstania. A dopóki ta barykada nie powstała, to te czołgi niemieckie to sobie tak może po dziewiątej wyjeżdżały rano, wyjeżdżały z ulicy Towarowej, skręcały w Grzybowską i sobie tak jeździły, jak chciały, i strzelały, do kogo chciały. Idzie – strzela. U nas nad bramą 69, nad bramą wejściową, była placówka powstańcza. Jak te czołgi jechały, to ta placówka się zwijała. No, cóż oni mieli robić? Oni nie mieli żadnej broni przeciwpancernej. I tak były te pierwsze dni.
I jeszcze jedno zapamiętałem, taką sprawę, może to był drugi dzień, że ludzie rzucili się do tej firmy Haberbusch i Schiele, [gdzie] robili piwo, i tam jedna kobieta – to jak dziś pamiętam – taka krępawa, niska, w takim granatowym fartuchu, niosła worek cukru, ale to nie był taki cukier zwykły, jak my [dziś używamy], jakiś taki biały, proszkowany, tylko takie żółte płatki cukru. A skąd wiem? Bo tę kobietę trafiono na wprost naszej bramy na samym środku jezdni. I ojciec mój jeszcze z jednym mężczyzną próbowali ją ściągnąć, najpierw ten worek, a później ją, ale ten bosak, który mieli, to był za krótki i zrobili taką przedłużkę tego bosaka i ściągnęli najpierw ten cukier, a później tę kobietę. I tę kobietę pochowano przed naszym oknem, bo tam była taka sprawa, że przed naszym oknem na wysokości do przejścia do drugiego podwórka do drogi były takie maleńkie ogródeczki i moja mama też tam miała taki maluńki ogródeczek. I w tym ogródeczku, szczególnie tak jak zapamiętałem, to te kwiaty, które tak bardzo ładnie pachną, maciejki, między innymi [tam rosła] maciejka, bo tam miała jeszcze inne kwiaty moja mama, i tam zbili taką skrzynię i tę kobietę pochowali. I cóż, pamiętam ten pierwszy pogrzeb tej kobiety. Więc jakiś czas ojciec rozdawał ludziom ten cukier, co ona miała, prawda, co na tym swoim grzbiecie niosła.

  • Czy w tym pogrzebie uczestniczył może ksiądz, czy tylko lokatorzy?


Nie, nie uczestniczył, nie było żadnego księdza. Z takich desek prymitywnych zbili tę trumnę i tę kobietę na tym ogródeczku, gdzie ta moja mama ten swój ogródeczek miała, tam ją pochowali.

  • Nie miała żadnych dokumentów, nie było wiadomo nic?


Nic nie widziałem, nic nie wiadomo. To był taki pierwszy pogrzeb.

  • A czy spotykał się pan może z Powstańcami, którzy mieli…

 

Właśnie, jak było z tymi Powstańcami. Chciałem powiedzieć tak, że ci Powstańcy to tak… no, dopóki nie było tej barykady, to tak jakoś w ogóle ich nie widziałem, ale już jak była ta barykada, to w piwnicach były porobione takie przejścia, takie wycięte przejścia, z domu do domu, można powiedzieć, że oni jak szli w kierunku tej barykady, to znaczy w kierunku Towarowej, to nie szli ulicą, tylko szli tymi przejściami piwnicznymi. No i tak muszę powiedzieć, że tak jak czytam, że to taki entuzjazm był, to muszę powiedzieć, że tam u tych ludzi, co byli w tej piwnicy, no, głównie tam były kobiety, to tam entuzjazmu nie było, nawet tam do tych Powstańców to się odnosili tak niespecjalnie. Tak ja zapamiętałem, nie wiem, tam to już nie było tego entuzjazmu. Jeszcze jedno chciałem też podkreślić, że pierwszy raz w życiu, to chyba na drugi dzień Powstania, jak wyjrzałem z tej bramy i zobaczyłem tyle polskich flag narodowych, to pierwszy raz w życiu zobaczyłem te flagi i tak pamiętam, stoimy w tej bramie i tam ktoś mówi: „Czerwone do dołu, bo krwią ocieka”.

  • Jak wyglądał taki dzień powszedni w pana rodzinie w czasie Powstania?


Dzień powszedni to bym powiedział tak: najbardziej [odczuwalny] to był brak kartofli, bo tam takie jakieś jedzenie, to znaczy jakiś tam chleb, [to był]. Pamiętam takie jedno jedzenie, że był chleb czarny z cebulą i polany olejem, i z solą, i to tak ciągle żeśmy jedli. No, matka się, biedna, starała, to tam żeby jakąś coś zupę, żeby coś ciepłego, kaszę mannę – to tak zapamiętałem. I taki był ten dzień powszedni. Dla mnie jako dziecka strasznie mnie to podwórko, tamci ludzie, to wszystko bardzo intrygowało, bo to przecież było dla mnie takie straszne wydarzenie, prawda. No i tam pamiętam, właścicielem tego domu, nie wiem, czy nie przekręcam nazwiska, ale był pan o nazwisku Albrecht, to taki Polak z krwi i kości, wysoki, łysy mężczyzna. I pamiętam tego człowieka, jak on tam się naradzał z tymi Powstańcami, czy bronić tego domu, czy nie bronić tego domu. Tak chodzili wzdłuż tego podwórka, on między nimi i tak: czy się bronić, czy się nie bronić, jak się bronić. Chodziło o to, że jak tam punkt oporu zrobią, to ci Niemcy rozwalą ten dom, i on podejmował tam takie decyzje.

 

  • Wróćmy jeszcze na chwilę do czasów przed Powstaniem. Chciałam zapytać, czy pamięta pan może uczucie głodu, czy była taka sytuacja, że nie było co jeść, ewentualnie też jakieś szczególne dania, które w sytuacji ograniczonych możliwości mama przygotowywała?


Nie, tego nie [pamiętam]. Tak jak powiedziałem, ojciec miał te dwie prace, prawda, i ci rodzice się bardzo starali, żeby nam tam jakoś zabezpieczyć. No na pewno był brak wędlin, wie pani, to ewidentny był brak, ale tam, powiedzmy, chleb z masłem czy tam bułkę z masłem to żeśmy jedli. Ale pamiętam doskonale, ojciec, pracując w Ursusie, dostawał deputat i pamiętam, że jak przychodził, to w kuchni był stół i wykładał na ten stół ten deputat. I co tam było w tym deputacie, to były tak: jajka wapniaki, marmolada z brukwi, papierosy junaki, pół litra wódki z czerwoną kartką i były takie kości, ale te kości tak były wytrybowane, że tam nic na tej kości w ogóle nie było, to się tylko nadawały do nagotowania zupy, do niczego innego. Ale bym powiedział, inni… ja wiem, czy tam inni głód cierpieli… No ja nie mogę powiedzieć, żebym za okupacji cierpiał głód. Oczywiście, że to nie było odżywienie takie, jakie powiedzmy, dzisiaj ludzie mają, prawda, jako normalne, ale w każdym bądź razie głodu nie cierpiałem, to nie mogę powiedzieć.

  • A czy często zdarzało się, że opuszczał pan to bezpieczne miejsce domu i podwórka i gdzieś z rodzicami podróżował po Warszawie?


Z rodzicami to w ogóle nie, ale też pani powiedziałem… Dobrze, że pani się zapytała, czy opuszczałem. Otóż w tej fabryce musztardy to rozwozicielem tej musztardy, oczywiście furgonem konnym, był taki pan Julian, starszy człowiek (znaczy mi się tak wydało, [że] starszy), mieszkał po drugiej stronie naszego domu, po drugiej stronie ulicy, który był moim, że tak powiem, idolem. I ten pan Julian, to pamiętam doskonale, że czasami nas z bratem brał, na koźle siedzieliśmy i rozwoziliśmy tę musztardę, więc jeździliśmy dość daleko, jak na moje wyobrażenie tamte, prawda, bo jeździliśmy po Woli, prawda, po tych sklepach tam. I on był i woźnicą, i wnosił do sklepu tę musztardę. Więc ten człowiek to był moim takim największym idolem, prawda. No i raz tak się przydarzyło, że wróciła matka, a nas nie ma, ani na podwórku, prawda, i nigdzie, więc matka rwała włosy z głowy, „gdzie oni są?”, a oni tutaj szczęśliwi na tym koźle jeździli właśnie na Wolę. Pamiętam ten wiadukt tutaj na Woli, to tam, pamiętam, żeśmy jeździli. Tak było, że jakby wyszedł z naszego domu na ulicę, to po prawej stronie była owocarnia pana Gawrońskiego. Owocarnia, to teraz już nie ma tego słowa. Ale co było w owocarni? W owocarni sprzedawali tak: syfony z wodą sodową, oranżadę, cukierki, jabłka, i to była właśnie owocarnia. Pamiętam, że jako dziecko, [jak] miałem parę groszy, to kupowałem takie malinki, w cukrze były takie maleńkie cukiereczki, to sprzedawali na sztuki. To dzisiaj jest niewyobrażalne, żeby ktoś na sztuki kupował takie cukierki, no ale tak było za okupacji. A po lewej stronie był sklep z pieczywem pana Jabłońskiego i ten pan Jabłoński miał syna dwudziestopięcioletniego i ja pamiętam, jak ten syn był Powstańcem, w takim kombinezonie. Miał taki szary, stały kombinezon, że i spodnie, i bluza razem, i pamiętam, że coś przyszedł, zepsuł mu się pistolet i ojciec mój mu reperował ten pistolet. Nawet ja pamiętam, [chciałem] chociaż się dotknąć tego pistoletu. I on zginął, miał dwadzieścia pięć lat i zginął on na Poczcie Głównej. I ojciec opowiadał – bo ojciec mój jako ostatni opuścił ten dom, tę Grzybowską 69, już tam nikogo nie było, ojciec opuścił – ojciec opowiadał, że ten Jabłoński nie uciekał, jak Niemcy podjechali czołgiem, to ten Jabłoński już taki był… ten ojciec [Powstańca] właśnie wyszedł do Niemców i go rąbnęli, [mój] ojciec to widział. A brama nasza, mówił, [zablokowana] workami z piaskiem, czymś tam, to ten czołg raz strzelił, oczyścił tę bramę. Ale mnie już wtedy tam nie było, tego nie widziałem, tylko to znam z opowiadań ojca, bo ojciec pilnował niby naszego mieszkania, prawda, bo przecież my opuściliśmy, wszystko zostawiliśmy. To, co mogliśmy, to zostawiliśmy na tej Grzybowskiej, wszystkie meble, prawda, tam wszystko tego, i ojciec jeszcze tego dobytku, co nie mogliśmy wynieść, to dopóki mógł, to go tam pilnował, prawda, stąd to się wzięło.

  • Zaraz do tego przejdziemy, ale jeszcze chciałam wrócić do tych eskapad na koźle z rozwozicielem musztardy. Czy ma pan wspomnienia z ulic, jak ulice wyglądały, czy może Niemców pan widział, jakieś łapanki na przykład?


Widziałem i te łapanki. Ja byłem mały, to mnie nie łapali, ale normalnie, powiedzmy, szedłem Wronią tam i pamiętam tę łapankę na Wroniej, no ileż tam ludzi – kto się nie zdążył schować do bramy, to go na ulicy złapali, wywieźli. Moją matkę też raz złapali, na Skaryszewskiej był taki obóz przejściowy przed wywózką do Niemiec. Tylko ojciec mój, ponieważ pracował w tych zakładach niemieckich, a to były zakłady zbrojeniowe, to poszedł i ją wyciągnął, bo oni chyba jako ludzie potrzebni gospodarce, prawda, więc na wywózki ich oszczędzali, że tych ludzi nie wywozili. I głównie po to ojciec pracował. Nie po to, żeby zarobić, bo tam u tych Niemców to nic nie zarobił, tylko po to, żeby miał kenkartę i mógł się wylegitymować, nie podlegał łapankom i wywózkom, prawda.

  • A przechodząc do takich przyjemniejszych wspomnień, czy pamięta pan może jakieś zabawy, jakieś gry, w co pan bawił się z bratem, kolegami na podwórku?


To to normalnie tak, ale ja bym powiedział, że jakoś tak mi to nie utkwiło specjalnie. Takie dobre stosunki to pamiętam też, że miałem, chociaż one były sporo starsze – ten właśnie folksdojcz Szwarc miał trzy córki, takie w różnym wieku, jedna już była zamężna. To pamiętam, że te dziewczyny, żeśmy tam groch łuskali i tam jeszcze coś. I one takie były przyjazne, jak powiedziałem, pamiętam, że na Wielkanoc przyniosły nam tyle pieczywa, tacy ludzie. Jak to w życiu, różni ludzie byli. I chciałem powiedzieć tak, może na godzinę przed Powstaniem do tego Szwarca przyjechał taki olbrzymi samochód (olbrzymi był ten samochód, jak były te pachołki w tej bramie, to tam ledwo się zmieścił) i było pięciu Niemców, i u tego Szwarca to Powstanie ich zastało. I może na trzeci dzień patrzymy, a tutaj przez nasze podwórko idzie oddział Powstańców i jeden miał dubeltówkę – niech pani patrzy, jak zapamiętałem, że nawet [miał] dubeltówkę – ale [Niemcy] nie bronili się w ogóle i [Powstańcy] zabrali ich wszystkich. No i pamiętam, że ojciec mój pobiegł i tam świadczył, żeby temu Szwarcowi krzywdy nie zrobić, że to był porządny człowiek, że ludzi ratował, że wyciągał. No i udało mu się tego Szwarca jakoś tam obronić, a tych Niemców zabrali. I też pamiętam, że polski kierowca nie mógł z tej bramy wyjechać, tylko posadzili Niemca, to Niemiec ten wielki wóz wyprowadził. Na Grzybowskiej to jeszcze nie było barykady.

  • To byli żołnierze niemieccy?


Pięciu żołnierzy niemieckich. Ci nasi tam znaleźli broń. Podobno mówili, że [Niemcy] schowali w kuchni, w popiele była ta broń, ale że nasi znaleźli tę broń. To też pamiętam, jak naprzeciwko naszego okna ten oddział przechodził. I tego człowieka z dubeltówką zapamiętałem. To tak było.

  • Czy pamięta pan, jak budowano barykadę?

 

Też trochę pamiętam. Pamiętam od takiej strony, to był późny wieczór i padał trochę deszcz, i wszystkich mężczyzn dorosłych przymuszono do tego, żeby przyszli, i tam dali im oskardy, łopaty, żeby poszli. No i muszę powiedzieć, że tak pamiętam, że tam tacy ludzie byli niektórzy w garniturach, tacy w ogóle nieprzystosowani do tej pracy, no i sobie bardzo narzekali. Entuzjazmu żadnego nie pamiętam.

  • Z czego była budowana ta barykada?


Przede wszystkim były te kostki chodnikowe, to były pierwsze, a tak no to co tam tylko mogli, bo wykopali dół i przed tym dołem tam nakładli, co tylko mogli, ale głównie jakiegoś gruzu, z asfaltu, te… Tak że już jak postawili tę barykadę, to te czołgi już nie mogły tak sobie jeździć po Grzybowskiej w tę i we w tę.

  • To były pierwsze dni sierpnia?


Mi się wydaje, że to postawili tę barykadę, ja wiem, może na trzeci dzień, może na czwarty dzień. Już mi trudno powiedzieć, bo [pamięcią] tego nie sięgam, ale pamiętam dokładnie ten wieczór, jak tych ludzi spędzono, bo to po domach wołali, chodzili i tych mężczyzn zdolnych do pracy.

  • Czy pana ojciec też uczestniczył w budowaniu barykady?


Nie pamiętam, w ogóle tego nie pamiętam.

  • A czy może pan wie, czy ojciec uczestniczył w konspiracji, czy był jakoś związany z konspiracją?


Tak. Wiem, ojciec był zaprzysiężony, że jest, ale na Powstanie nie poszedł, był w służbie cywilnej. Jeszcze tak pamiętam, przyszli do nas jedni tacy znajomi, Zubowiczowie, oni mieszkali na Młynarskiej. Przyszli do nas jeszcze na Grzybowską i mówią tak: „My idziemy na Starówkę, bo tam jest spokojniej”. I pamiętam, jak żeśmy ich odprowadzali tam, dokąd tylko można było, tam przez te podwórka. Mieli ich dwoje, była Teresa, Teodor, i mieli taką córkę, Bogusię. No i poszli na tę Starówkę, i tam z deszczu pod rynnę, tam dopiero mieli chyba… Ale ta córeczka nie przeżyła, oni dwoje przeżyli.

  • 1 września miał pan z bratem pójść do szkoły.


Miałem pójść do szkoły, tak.

  • 1 września czterdziestego czwartego roku.


Tak. I też właśnie chciałem powiedzieć (tylko nie pamiętam, jaki to był miesiąc, czy to był czerwiec, czy to był lipiec, ale chyba to był czerwiec, bo to wie pani, tak nie bardzo pamiętam), ojciec wziął urlop i był taki straszliwie gorący dzień, i tak chodziliśmy do jednej szkoły, nie było miejsca, do drugiej, nie było miejsca, i wreszcie poszliśmy do tej szkoły, róg Żelaznej i Wolskiej, na tym rogu tam była szkoła. No i tam ojciec poszedł do tej kancelarii i tam siedział, i siedział, ale tam było dla nas ciekawie, bo taka winda była, prawda, była taką siatką wygrodzona i tak, pamiętam, te dzieciary wyskoczyły, wrzeszczeli, tośmy się z bratem schowali do kąta. Ale jedno tam zapamiętałem. Jak popatrzyłem na ulicę Wolską, to był strasznie duży ruch przez Leszno, jechały samochody, a naprzeciwko tej szkoły po drugiej stronie ulicy była wacha niemiecka. I ta wacha niemiecka, to przynajmniej te wszystkie okna na parterze to były z workami z piaskiem i taką siatkę miały stalową o drobnych oczkach, więc to już też tak było… nie mnie te wnioski wysnuwać, ale w każdym razie to był czy czerwiec, czy lipiec, to już oni tak byli, prawda, zabezpieczeni. I ci Niemcy – takie te blachy tutaj, to taka specjalna policja, żandarmeria niemiecka – to mieli prawo zatrzymywać każdy pojazd bez względu na rangę, kto tam siedział, jaki oficer tam siedział, ci blacharze. I oni tam zatrzymywali te samochody, a ci Niemcy tacy opaleni, tacy ogorzali, z tego wschodniego frontu tak wszystko na zachód tak gnało. Tak sobie zapamiętałem.

  • I tata zapisał pana i brata do tej szkoły?


Tak, zapisał nas do tej szkoły i 1 września mieliśmy iść do szkoły. Już nam kupił tornistry, już byliśmy gotowi iść do szkoły.

  • A czy przed pójściem do szkoły w domu była jakaś wcześniejsza edukacja, czy uczył się pan na przykład historii?


No coś tam mama, jak miała chwilę czasu, to coś tam z nami tego, w każdym bądź razie ja za okupacji to się nauczyłem czytać na szyldach i pierwsze słowo, które złożyłem, to była ta owocarnia – to pierwsze słowo, które złożyłem. Już umiałem sylabizować i składać te wyrazy.

  • Czy miał pan może jakieś swoje ulubione zabawki?


Czy zabawki miałem, żadnych zabawek nie miałem. Tam jak teraz słyszę, tam jakieś dzieci mają misie, przytulanki, tego, jeszcze nigdy w życiu takiego czegoś nie miałem, nigdy takim czymś się nie zajmowałem. Właśnie chciałem powiedzieć o tej Siennej, bo tam nie wiem, ile czasu żeśmy [zostali]. Jeżeli byliśmy na Grzybowskiej [przez] trzy tygodnie Powstania, to tam byliśmy, dokładnie wiem, do 10 września.

  • A jeszcze o Grzybowską chciałam zapytać. Dom nie ucierpiał, nie było jakiegoś ostrzału czy bombardowania?


Tam te stajnie, które były tam, to tam raz, pamiętam, trafiła bomba zapalająca w te stajnie i tam wszyscy lecieli i gasili ten pożar, to było raz.

  • Gdzie te stajnie były?


Na samym końcu tego drugiego podwórka były stajnie i tam trafiło, i tam ludzie ugasili ten pożar.

  • A pana dom rodzinny, ten, w którym pan mieszkał, nic się tam nie działo?


Nie, szczęśliwie ominęły nas te wszystkie te [doświadczenia], znaczy w czasie kiedy tam byliśmy.

  • Co zdecydowało o tym, że rodzina przeniosła się na Sienną?


Ano dlatego, że Niemcy podchodzili od zachodu i już doszli do tej barykady Grzybowska–Towarowa, no już trzeba było uciekać, bo już Powstańcy się wycofywali, już odpuszczali.

  • Jako dzieci to na pewno byliście panowie chronieni przed takimi strasznymi informacjami, ale czy może gdzieś się o uszy obiło, co się dzieje z ludnością cywilną na Woli?


No, dokładnie wiedziałem już, co jest na Woli, bo dlatego że jak tu brat mówił, że ten malarz Buzek, to on uciekł, wie pani, i właśnie tam ten komendant domu go do nas skierował. Był u nas w tym warsztacie, to on opowiadał, co się tam działo, że jakie tam były okrucieństwa. No jeżeli on uciekł tak, jak stał, że miał na sobie tylko jedną, jedyną koszulę, to sobie pani wyobraża. Nic nie miał, ale uratował życie.

  • Proszę opowiedzieć o przeprowadzce na ulicę Sienną. Mniej więcej kiedy to mogło być?


Tak myślę sobie, że to chyba było w trzecim tygodniu Powstania, żeśmy się tam przenieśli, zostawiliśmy wszystko. Pamiętam, najbardziej mi było żal, mieliśmy taką traszkę, takiego trytona, wie pani, taki zwierzaczek, i to trzeba było zostawić, to mi było strasznie żal tego zwierzątka. Ale co zrobić, trzeba było zostawić to zwierzątko. No i tam żeśmy się przenieśli.

  • A to do kogoś znajomego czy do rodziny?


Nie, nie, no, ja powiedziałem, że tam był warsztat i ten warsztat był przedzielony taką ścianką, i w jednej były te dwie kolumny, gdzie pędzono ten spirytus, bo to była wstępna rektyfikacja.

  • Czyli to było to miejsce, gdzie ojciec pracował w tej drugiej pracy.


Miał tę drugą pracę, tam pracował i tam żeśmy się właśnie [przenieśli].

  • Z tym że to była taka nielegalna wytwórnia, a legalnie był…


W Ursusie pracował.

  • Nie, nie, ale co tam było jako oficjalna działalność?


A, oficjalnie to w tej pierwszej części, większej, stały stoły ślusarskie i coś tam.

  • Warsztat.

 

Jakaś pozoracja była, że warsztat, bo stoły były nie ślusarskie, tylko stolarskie, no więc nie wiem. Ale tak to było. I co chciałem powiedzieć, tam na tej Siennej 88 był taką ważną osobistością komendant domu, którego dobrze zapamiętałem. To był niewysoki mężczyzna z taką czerwoną twarzą, bardzo szczupły, on tam rządził wszystkim. To taki zdecydowany człowiek był i on tam wyznaczał dyżury na strychu, przeciwpożarowe dyżury w bramie. I uruchomił kuchnię. Kuchnia wydawała jeden posiłek dziennie, no więc dla ludzi, którzy uciekli, powiedzmy, z Woli, tak jak ten Buzek, to był jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia, no ale był ten ciepły posiłek w ciągu dnia. No i tam nie mieliśmy tak źle, bo tam ojciec trochę spuszczał tego spirytusu i tam coś ludzie [kupowali], to był artykuł pierwszej potrzeby, to wie pani, za to był chleb i jeszcze coś tam. Ziemniaków tylko nie było, ale tak to jakoś żeśmy żyli. I ktoś tam ojca nadał i przyszli do nas Powstańcy po spirytus. No, mówią, że potrzeba do szpitala do przemywania ran i przynieśli takie bańki na mleko dwudziestolitrowe, no i ojciec im spuścił tego spirytusu dwadzieścia cztery litry. Niech pani patrzy, pamiętam, dwadzieścia cztery litry. No i chciałem powiedzieć, że pamiętam, jak ojciec z tymi Powstańcami rozmawiał i wie pani, co oni powiedzieli do ojca? „Jak pobijem Niemców, to będziem bić ruskich”. Boże drogi, nie mieli pojęcia.

  • Czy Powstańcy stacjonowali gdzieś w okolicy tego miejsca?


Nie. I też chciałem jeszcze powiedzieć, że nigdy nie słyszałem śpiewów powstańczych, nigdy nie słyszałem śpiewów, ja się z tym nigdy nie zetknąłem. No, ale tak, nie było wody, wie pani, i ten komendant zadecydował, żeby kopać studnię w pierwszym podwórku. Ono było całe wyasfaltowane, rozkuli asfalt, wie pani, i mój ojciec, głównie mój ojciec, zjeżdżał na takim kuble, opuszczali go i wykopał studnię. Woda w tej studni to była taka żelazista, wie pani, ona się nie nadawała do picia, i z tą wodą to były takie gąsiory, może dwudziestolitrowe, może dziesięcio-, trudno mi powiedzieć, ale chyba dwudziestolitrowe, i w szyjki tych gąsiorów wkładano watę, i tak przelewano z jednego gąsiora do drugiego. Jak już ona tę barwę taką dobrą dostała, to żeby ją do celów spożywczych [przeznaczyć], to trzeba było ją przegotować. No ale wie pani, jakie tam kolejki stały z kubłami do tej studni? Ojciec mój wykopał. To jest inna rzecz, że tam rąbnął sobie kielicha, bo tak na ryzyko, bo jeszcze tam tego. I tak pamiętam, jak już ci Powstańcy tam zabrali ojcu ten spirytus, to przyszedł jeden taki człowiek w kolejarskim mundurze i mówi: „Panie, pan ma tutaj spirytus”. – „Nie mam – ojciec mówi – bo przyszli Powstańcy i oddałem wszystko do szpitala – mówi – takie fuzle się zostały”. A ten mówi do niego: „To sprzedaj mi pan te fuzle, to ja z tego likier zrobię”. Takie życie było.

 

Zrobił nam ojciec szczudła i takie kółka z popychaczką, no i tak żeśmy się bawili. Takie były kontrowersje między rodzicami, bo ojciec mówi: „A co dzieciaki będą tam ciągle o śmierci myśleli”. A ta biedna matka… No, wie pani, z perspektywy lat to ją rozumiem, że nas do piwnicy [zabierała], a w tej piwnicy modlili się do Matki Boskiej i litanie do Matki Boskiej, i tak w kółko. I tak, jak jeszcze te świece były, to były, a jak nie było, jak te świece zgasły, to taki swąd był. Okropnie było w tej piwnicy. Ale to matka, widać jak każda matka, co swoje dzieci kocha, to chciała mieć przy sobie. No, mówi tak, że jak zginiemy, to razem, no ale ojciec mówi: „A co tam dzieciaki będą o śmierci myśleli. Niech se ganiają na podwórku”.

Powiedzieli tak, że: „Macie tylko uciekać do piwnicy, jak zaryczy ta »krowa«”, jak ten pocisk taki był, „krowy” nazywali te pociski. No i tak doskonale pamiętam, że ta „krowa” zaczęła ryczeć i zacząłem uciekać, byłem na schodach (mówiłem, że ten parter był dość wysoki, ze dwanaście stopni może było) i ten pocisk przywalił w komin. I wie pani co? Było tak ciemno, że ja bym tam swojej ręki nie zobaczył, wie pani, nic. To było w ogóle coś okropnego. No i szkła, gruzu [pełno], w ogóle wszystkiego tego. Jak to wszystko opadło, to dopiero patrzę… I jak ta „krowa” zaczęła ryczeć, to ci ludzie z wyższych pięter zbiegali do piwnicy i tam to zejście do piwnicy akurat było właśnie na tym parterze i ten właśnie malarz też [zbiegał] do tej piwnicy, moja matka była za nim. I ta moja matka biedna wczepiła mu się w tę koszulę, porwała mu tę koszulę. I tak pamiętam, jak opadł ten cały kurz, tam poszedłem, a ten malarz mówi do mojego ojca: „Panie Rozbiewski, zobacz pan, jedyna koszula, pańska żona mi porwała tę koszulę”. A matka biedna z tych nerwów, z tego wszystkiego, wie pani, no co zrobić. A ojciec mój taki był człowiek dość pogodny i mówi: „To, panie Buzek, ja panu dam tu swoje koszule” i dał mu ojciec te koszule.


I tak było, że mniej więcej sobota, niedziela było zawieszenie broni i ludność cywilna mogła opuszczać miasto. I też chciałem powiedzieć, jak czytałem o Powstaniu (dużo czytałem o Powstaniu i geneza Powstania mnie bardzo interesowała, tak się nią jako amator zajmowałem, tą genezą Powstania), to o tym się jakoś nie pisze, że w czasie tych dwóch dni w czasie zawieszenia broni, to była sobota, niedziela, Powstańcy puścili taką propagandę: „Rodacy, nie zostawiajcie nas”. No i pamiętam jak dziś tę sobotę, bo też rodzice dobrze myśleli, gorąco było, tak jak dzisiaj, wie pani, [a my] założyliśmy buty zimowe, palta zimowe, z takimi karakułowymi kołnierzami żeśmy mieli te palta, ojciec te tornistry nam wyfasował, sam się objuczył, to wtedy tak przewieszone przez plecy, tu z przodu i jeszcze dwa, i obie ręce. No, ale ta moja matka była wielką patriotką, wie pani. Pamiętam, już mamy wyjść, a [ona] rzuciła się na wyro i zaczęła szlochać. No i rozbieramy się, nie wychodzimy. No ale już później na drugi dzień była niedziela, już był ostatni dzień, ojciec mówi tak: „Trzeba ratować dzieci”, tak do matki mówił. No i dawaj, ubieramy się i wychodzimy. Tak pamiętam, wyszliśmy z tej bramy na ulicę Sienną, oczywiście tam nie było drogi, tylko gruzy, gruzowisko i cegły. Idziemy po tych cegłach, tam pamiętam, coś ojcu te pakunki jakoś tam źle [leżały], przystanął i tam sobie zmieniał, a ja pamiętam, tak patrzę, na frontonie domu była taka jakaś odezwa, ale taka klepsydra, dosłownie, miała czarne obwódki, i tak się wspiąłem na tych cegłach, przeczytałem, że było napisane „»Bór«” i tak sobie zapamiętałem. Myślę sobie, co za „Bór”, jaki „Bór”? Widać, to był „Bór” Komorowski chyba, ale skąd mogłem wiedzieć, jako dziecko to przecież tego nie wiedziałem. No i poszliśmy do wyjścia Sienna, Towarowa. No i tam były takie płyty chodnikowe, tak poukładane na zakładki, wie pani, jak się wychodzi, i na tych płytach stał tam taki Powstaniec, młody chłopak z pistoletem tak do góry i mówi: „Rodacy, nie zostawiajcie nas”. A moja matka, znowuż się [cofa]. A tam ludzi za nami, bo to już była taka [pora], ciemniało, a zawieszenie broni to tylko było do zmroku, a to już tak szło ku zachodowi. Jeszcze nie było ciemno, nie, nie, ale już tak to słońce było niżej.

  • Czy to był początek września?


10 września. I proszę pani… A byliśmy w tym przejściu z płyt chodnikowych poukładanych na zakładkę, Powstaniec stał na wierzchu tych płyt z pistoletem, a zaraz po drugiej stronie w ulicy już stali Niemcy. Tam stali, tam taki mur był. On tutaj blisko był i taki fragment muru się ostał, tutaj jest na pamiątkę taki (nie wiem, czy widziała pani) kawałek muru. To tak wzdłuż Towarowej szedł ten mur i w tym murze były takie wycięcia i tam Niemcy przed tymi wycięciami stali, robili zdjęcia, a to już była taka linia demarkacyjna – tu Powstańcy, a tu Niemcy. Niektórzy, zapamiętałem, że byli w okularach i te zdjęcia tak robili. Ale ta moja matka biedna cofa się, a tam tych ludzi tyle, że końca w ogóle nie widać, wie pani. I ten ojciec biedny, to taki objuczony, mówiłem, był i z przodu, i z tyłu, i dwie ręce [miał zajęte], i zostawił to wszystko, zatrzymali tych wszystkich ludzi, za to matkę tam za chabety wyciągnął i poszliśmy. Szliśmy tak Towarową do Wolskiej i Wolską do [Dworca] Zachodniego, a na tym Zachodnim pamiętam, żeśmy się z bratem pospali, no bo to tyle tych wrażeń, gorąco, grubo ubrani i tego. I zawieźli nas do Pruszkowa.

Jak żeśmy szli tam od tego przystanku do tych zakładów, prowadził nas taki Niemiec, a była taka pełnia księżyca i wszystko było widać, jak w dzień. Taki stary był ten Niemiec i ojciec coś tam z tym Niemcem rozmawiał i też sobie zapamiętałem, jak ten stary Niemiec powiedział: Hitler kaput. No i tam w tym Pruszkowie w tych halach był straszny zaduch, wie pan, bo tam mnóstwo ludzi, nie było się gdzie załatwiać, okropnie było. No i ojciec skombinował jakieś takie drzwi, białe drzwi i na tych drzwiach ja z bratem, ale na takim trawniku, żeśmy sobie spali jakby, wie pani. Ale tak pamiętam, matka robiła rano śniadanie, na takich cegiełkach rozpaliła ogień i pamiętam kaszę mannę na wodzie – takie żeśmy [jedli śniadanie]. I tam nie wiem, ile byliśmy. Zapamiętałem sobie, że były straszne kolejki do lekarza, ja wiem, na pięćset metrów, takie kolejki były. Bo to nie wiadomo było, gdzie wywożą. Mówili, taka złowroga nazwa Oświęcim, wie pani. Może tam byliśmy… ja wiem, ze dwa dni to na pewno. I był taki Niemiec, szedł żołnierz niemiecki w hełmie, i tak spychał tych ludzi, żeby szli na taki podział. Tam stał drugi Niemiec, na którego tu spychali, i tak pokazywał jedną ręką: mężczyzn w jedną stronę, a kobiety i dzieci w drugą stronę. No to ojciec chciał przechytrzyć, wziął mnie za rękę, a brat był z matką, że może nas razem da, bo że to z dzieckiem, że to może tego. A nie, ten Niemiec [skierował] mnie razem z tymi mężczyznami, no to ojciec mówi do mnie: „Biegaj do matki”. A jeszcze ją widziałem tak, miałem łączność wzrokową i pobiegłem do matki.

 

No i wywieźli nas takimi wagonami towarowymi, bez dachu takimi, dwa dni jechaliśmy do miasta Końskie, znaczy nas dwóch, mama i babcia, a ojca wywieźli do Świnoujścia, to się Swinemünde po niemiecku nazywało. No i tam ojciec pracował, był w obozie, ale chodził do pracy w warsztacie samochodowym. W tych Końskich zainstalowali nas w oborze u księdza, tam byliśmy może ze trzy dni u tego księdza. Nikt nam nie pomagał. Pamiętam, że RGO [dawało] litr takiego odciąganego mleka dla mnie i dla brata, to chodziłem z tą butelką i po litrze nam tam dawano. No i chyba na trzeci dzień przyjechali chłopi wozami i nas wywieźli. Nas zawieźli dwadzieścia cztery kilometry od miasta Końskie, do takiej wsi Starzechowice. Niewyobrażalna nędza. I tam dopiero był głód, wie pani – o to, co pani się pytała, tam cierpieliśmy głód. Tam było bardzo źle, tam było strasznie.

  • Ludność tamtejsza nie miała co jeść?


Byli strasznie biedni, byli potwornie biedni. Ziemie strasznie złe, wieś była straszliwie przeludniona, sto pięćdziesiąt chałup. Trochę dwór nam usiłował pomagać, no nie mogę powiedzieć, ta dziedziczka nas tam na śniadanie czasami zaprosiła, młoda dziedziczka była, to ona trochę [nam pomagała].

  • Czy pamięta pan może nazwisko, czyj to był dwór? Miejscowość?


Miejscowość to pamiętam, wieś się nazywała Starzechowice. Tam są Starzechowice Górne i Starzechowice Dolne, miała sto pięćdziesiąt chałup. No i to był chyba, jak myślę, taki najcięższy okres w życiu, jaki w ogóle był, to właśnie na tej wsi. No okropnie, to niewyobrażalne, już nawet nie chcę mówić, jak tam było i co tam było, to ciężko sobie wyobrazić. Oni w ogóle żyli tak, ja wiem jak, jakby trzy wieki do tyłu, wie pani, coś okropnego. Ale muszę powiedzieć, że oni sami nie mieli, wie pani. No nędza była taka, żeśmy… Tam przydzielili jedną osobę do gospodarza na jedzenie. Wie pani, kasza z mlekiem, powiedzmy, albo żur na śniadanie, żur na obiad, żur na kolację. To były strasznie ciężkie czasy. No ale co zrobić.

 

  • Jak długo państwo przebywali w tej wsi?


Tam byliśmy niby to do tego wyzwolenia, prawie do końca lutego i matka nas zabrała dwóch, a babcię zostawiła. Wie pani, żeśmy jechali pociągiem towarowym na podeście, który wiózł amunicję. I jechaliśmy tak: z miasta Końskie do Skarżyska, ze Skarżyska do Koluszek i w Koluszkach czekaliśmy na dworcu dwa dni, a spaliśmy na podłodze – tam gdzie ten bufet był, to na podłodze spaliśmy. Jakiś kolejarz się nad nami ulitował i powiedział matce, że ten pociąg, który tam na górkę rozrządową podstawiają (bo byśmy się tam w życiu nie dostali do tego pociągu), to będzie do Warszawy. No i przyjechaliśmy do Warszawy. Przeszliśmy na piechotę tutaj właśnie od tego Dworca Zachodniego i to już brat mówił, bo było ciemno, matka zapaliła zapałkę i takie kartki były na ścianie. Siostra matki napisała tam kartkę taką „Przyjdź”, no i już, no i tak się [to zakończyło].

  • Jakiej treści była kartka?


„Jeśli żyjecie, to przyjdźcie”.

  • Gdzie mieszkała siostra matki?


Na Pradze.

  • Poszliście państwo, tak?


Poszliśmy następnego dnia.

  • A w jakim stanie był dom?


Nasz?

  • Tak.


Kikut domu był.

  • Czyli ten dom na Grzybowskiej?


Tak, tak, ten dom na Grzybowskiej. Był kikut domu.

  • Już ktoś tam przyszedł czy byliście pierwsi?


Nie, nikogo [nie było] tam w ogóle. No, jak [dom] był wypalony, to tam nikt nie mieszkał. Na ścianie tych kartek było dużo, sporo było kartek. Tak matka paliła zapałkę [i czytała], tak pamiętam. No i jakaś kobieta nas na noc przygarnęła w jakiejś tam suterenie. Miała taką kozę, żeśmy tak na podłodze się przespali i następnego dnia na piechotę żeśmy poszli do babki. Tak, ciężkie to było.

  • Jeszcze wrócił pan do tego domu? Czy on był odbudowany, czy już zupełnie w innym miejscu później państwo mieszkali?


Nie, nie, nigdy żeśmy nie wrócili, bo ten dom zburzyli, Polacy już go zburzyli. Ale co jest ciekawe, że dwa domy przed nim, Grzybowska 71 i 73 ocalały i stoją, a ten nasz, 69, nie ocalał. No i tak się to życie potoczyło. Jeszcze jedno takie, to już nie dotyczy tego Powstania, tylko już [jak] się to kończyło, nieszczęście mieliśmy takie, że w czterdziestym szóstym umarła matka. No i my, żeby nadrobić w czterdziestym szóstym roku po śmierci matki ojciec wysłał nas na takie wakacje, tam wystarał się, do Danii pojechaliśmy, tam byliśmy trzy miesiące i później żeśmy wrócili i ojciec zapisał nas [do szkoły]. A myśmy pierwszej klasy nawet nie skończyli, bo żeśmy do tej Danii wyjechali gdzieś tam na początku maja. Zapisał nas do trzeciej klasy, że to, co żeśmy stracili rok, to żeśmy nadrobili. No, nauka nam szła dobrze, poza wszystkim. Obaj skończyliśmy politechnikę.

  • Czy wspomnienia z takiego ciężkiego dzieciństwa jakoś ważyły na pana życiu, czy udało się uporać z nimi, odsunąć w niepamięć?


Nie. Nie, to już się tak wlecze za człowiekiem. Jak się tu patrzy, jak tu… Ja tu przyszedłem, tak patrzę się na te domy, na to wszystko, wie pani, to tak przypomina się, jak to było [wczoraj].

  • Czyli te przeżycia pozostawiły trwały ślad w pana psychice.


Absolutnie.

  • Czy przychodził pan na teren swojego domu?


Byłem parę razy. Patrzyłem tam na tę studnię, co ojciec wykopał na tej Siennej.

  • A czy ojciec założył jeszcze rodzinę? No bo byliście, pan i brat, małymi dziećmi, kiedy mama umarła, prawda, czy sami tylko z ojcem się wychowywaliście?


Z ojcem nie miałem dobrego kontaktu, między innymi właśnie przez to, że ojciec, prawda, te nowe rodziny zakładał sobie. Chociaż już nie miał dzieci, ale [był] dwukrotnie żonaty. Ale nie miałem z ojcem takiego jakiegoś bardzo dobrego kontaktu.

  • Czy ma pan może jakieś jasne wspomnienie z tamtych czasów? Bo jednak były to czasy dzieciństwa i dziecko zapamiętuje też takie dobre chwile. Może coś takiego, co właśnie wywoła uśmiech na pana twarzy? Były takie momenty w tym trudnym czasie?


Ten człowiek, co woziłem z nim tę musztardę.

  • To on dostarczał takiej rozrywki, można powiedzieć, tak?


To był mój idol. Zginął.

  • Czy może widział pan w tym drugim miejscu, czyli mieszkając na Siennej, walki, czy widział pan Powstańców w akcji, czy w bliskości byli Niemcy?


W bramie byli ludzie, którzy jak przyszedłem do tej bramy, bo mogłem coś zobaczyć przez bramę, no to mnie przepędzali, że tam nie wolno dziecku [przebywać]. Chciałem tam coś obejrzeć, ale nie było dostępu. Może i słusznie.

  • Tak, to na szczęście był to rodzaj obrony przed tym, żeby jeszcze nie pogorszyć sytuacji.


A ludzie ciągle, szczególnie kobiety, modliły się bez przerwy, to dla mnie było to nieciekawe. Nie było to dla mnie jakieś tam ciekawe, no.

  • A czy z bratem wspominaliście panowie właśnie te sytuacje z dzieciństwa, opowiadaliście swoim rodzinom o tym, czy raczej był to temat, którego nie poruszaliście?


Z bratem żeśmy rozmawiali często, często. Ale wie pani co, nigdy nie miałem takiej chęci, żeby na przykład się dorabiać. Mam swój segment, bo mieszkam w segmencie, bo mieszkam w Falenicy, ale żebym tak jak inni ludzie, żebym tak się szarpał… No, byłem prezesem firmy, spółki akcyjnej, tu na Woli, taka firma Metal była. Byłem prezesem tej firmy jakiś czas tam, wie pani, to życie zawodowe miałem bardzo ciekawe. Wie pani, to mi tak się udało w życiu, to była taka rekompensata za wszystko, ale tak jak powiedziałem, że nigdy nie miałem takiego [pędu], jak to ludzie tak się dorabiają, wie pani, gonią tak za tymi pieniędzmi, to ja miałem takie trwałe [przekonanie], że a nuż przyjdzie taka sytuacja, że trzeba wziąć to, co na plecy poradzisz. I to tak już mnie prześladowało.

Warszawa, 1 września 2016 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska

Antoni Rozbiewski Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter