Barbara Cabalska „Buk”, „Basia”

Archiwum Historii Mówionej
  • Czy pani pamięta wybuch drugiej wojny światowej?

Bardzo niewiele. Byłam wtedy w szkole powszechnej, pamiętam tylko, że stało radio – radia były starego typu jeszcze, z taką tubą – i przez radio wysłuchaliśmy, że wybuchła wojna. Pamiętam, że matka płakała, a myśmy nie bardzo wiedzieli, co się dzieje, no bo byliśmy jeszcze dziećmi. To jest wszystko, co pamiętam z tego momentu, bo to był ten 1 września.

  • Czy coś się wydarzyło w tym domu, w którym pani mieszkała? Może pani pamięta bombardowanie?

We wrześniu, wtedy na początku? Nie, nie pamiętam, żeby coś się wtedy wydarzyło. Z tym że wiem, że ponieważ był taki pęd do uciekania z Warszawy, ojcu kazali się ewakuować. Ojciec pracował w Pocztowej Kasie Oszczędności, był właścicielem tego domu, w którym mieszkamy. A do nas przyjechał stryjek, który mieszkał na Śląsku, i zabrał nas samochodem i uciekaliśmy równo. Uciekaliśmy aż na Wołyń, gdzieś tam w okolice... No nie do Lwowa, ale potem żeśmy zawędrowali aż do Lwowa. I wracaliśmy potem, kiedy otworzyli granice. Kiedy Rosjanie weszli, tośmy wracaliśmy z powrotem.

  • Kiedy rodzina znalazła się w Warszawie?

To był ciągle wrzesień. Być może połowa września. Druga połowa września musiała być, bo przecież Rosjanie weszli siedemnastego.

  • Pani przed wojną chodziła do szkoły?

Przed wojną chodziłam do szkoły. Tak, do szkoły powszechnej podstawowej.

  • Czy pani pamięta jakiś szczególny sposób wychowania w domu, w szkole, coś, co sprawiło, że potem to pokolenie wyrosło na pokolenie powstańców? Czy pani coś takiego zapamiętała?

To była szkoła, która się mieściła tutaj na Ochocie, przy ulicy Radomskiej. Szkoła prywatna Pani Wandy z Posseltów Szachtmajerowej, zaprzyjaźnionej zresztą bardzo z rodziną Piłsudskiego. Patriotyzm tej szkoły to był znany wszem i wobec. Tak że właściwie patriotyzm mój wywodzi się w dużej mierze z tej szkoły, zawdzięczam go również harcerstwu, które bazowało na terenie tej szkoły.

  • Czym zajmowali się pani rodzice podczas okupacji?

Czym się dało. To znaczy usiłowali prowadzić sklep pod Warszawą, robili papierosy na sprzedaż, usiłowali zająć się jakimś handlem, który oczywiście się nie udawał. Tak że ciężko było w sumie, ale jakoś się przędło.

  • Pani chodziła do szkoły?

Tak, chodziłam do szkoły powszechnej na granicy i potem było już gimnazjum. Z tym że gimnazjum było konspiracyjne. Gimnazjum oficjalne nie mogło istnieć. Tak że to gimnazjum było pod przykrywką kursów krawiecko-bieliźniarskich, również przy tej szkole. I komplety nauczania często gęsto odbywały się w mieszkaniach uczennic.
W tym okresie również zainteresowałam się harcerstwem, właściwie harcerstwo mną się zainteresowało. Tak że od tego czasu byłam w harcerstwie, to był Hufiec Ochota, drużyna 1616. Zielona Leśna się nazywała, stąd mój pseudonim: „Buk”.

  • Czy wtedy młodzi ludzie, przystępując do harcerstwa czy uczęszczając na tajne komplety, zdawali sobie sprawę, że to jest zagrożone więzieniem?

Zdawali sobie sprawę, z tym że jak to młodość. Młodość tak bardzo poważnie zwykle tego nie traktowała, jak traktować to należało.

  • Jak wyglądały harcerskie zbiórki?

Zbiórki odbywały się najczęściej albo w mieszkaniach prywatnych, albo gdzieś na terenie, gdzieś w lesie pod Warszawą, na wycieczkach. Rozmaicie. Nawet rodzaj takich obozów o ograniczonej liczbie uczestniczek również był organizowany pod Warszawą.

  • Czy poprzez harcerstwo nawiązała pani współpracę z Armią Krajową?

Tak, bo myśmy na Armię Krajową jeszcze były za małe, ale tak jak mówiłam, to były „Szare Szeregi”, harcerstwo konspiracyjne.

  • Czy jakieś szkolenia się odbywały wtedy? W jakim zakresie? Czego tam uczono?

Tak [...]. Jeśli chodzi o szkolenia po linii zawodu, do którego myśmy mogły być przydatne w czasie wojny, to były szkolenia na bazie sanitariatu. Tak że to był nasz patrol sanitarny, to były szkolenia teoretyczne. Nawet bywałyśmy w szpitalu, pamiętam, u Dzieciątka Jezus, obserwując pracę pielęgniarek i lekarzy, patrząc, jak to wygląda – w perspektywie przyszłej walki. Tak że to, no i szkolenia teoretyczne w pomieszczeniach prywatnych. Między innymi tutaj, na Ochocie robiłyśmy plan Ochoty ze wszystkimi przejściami między domami, takimi, które umożliwiały szybką ewakuację w razie niebezpieczeństwa.

  • Czyli przejście z harcerstwa do konspiracji było płynne?

Płynne. To właściwie była konspiracja, tak.

  • Czy pani pamięta wybuch Powstania, 1 sierpnia? Jak pani to zapamiętała?

Jeszcze przed Powstaniem, dwa czy trzy dni przed Powstaniem był alarm powstaniowy i były zbiórki. Tak że chyba trzy dni przed Powstaniem tośmy byli zebrani gdzieś w Śródmieściu, w okolicy Polnej, w jakiejś piwnicy, gdzieśmy przeczekiwali, bo już miało być Powstanie. Potem nas puścili do domu, bo się nic nie działo. I potem w dniu [wybuchu] Powstania miałam się zameldować na ulicy Chmielnej. I na tą Chmielną się zgłosiłam przed piątą. Z Powstania pani niewiele powiem, bo ja byłam 1 sierpnia ranna, tak że niewiele się pani ode mnie dowie. [...]
No wiec zgłosiłam się na tą Chmielną, tam było nas sporo, był rejwach, było to wszystko jeszcze niezorganizowane, była piąta. Po piątej zaczęła się strzelanina, zapadał półmrok już, zaczął kropić deszcz. Kierowniczka patrolu sanitarnego zapytała się, kto pójdzie na ochotnika, bo trzeba przynieść rannych, bo już tam dwie osoby poszły, ale stchórzyły. Nieprawdą było, że stchórzyły, bo one zostały ciężko ranne. No i poszłyśmy. Poszła koleżanka moja z tej samej drużyny, która zresztą zginęła, i poszłam ja. Był bardzo duży ostrzał. Ostrzał był z „Astorii” – to był taki hotel, gdzie byli Niemcy i strzelali równo, po nogach zresztą najczęściej. Tak że dalekośmy nie uszły, dlatego że ona została ciężko ranna, ja zostałam ciężko ranna, z tym że nie było możliwości, żeby nas w ogóle zabrać z tej ulicy, dlatego że był taki ostrzał, że właściwie nie można było już nikogo wysłać. Tak że ją wciągnęli przez jakieś okno od piwnicy, nad ranem, a mnie zabrali też dopiero rano.

  • Czyli leżała tam Pani całą noc?

Tak, całą noc. Padał deszcz, było ciemno.

  • O czym się wtedy myśli?

Bo ja wiem, o czym się myśli? Myśli się, żeby więcej nie strzelali. Ostrzał był rzeczywiście bardzo duży. Deszcz padał jeszcze do tego wszystkiego. Założyłam sobie opatrunek uciskowy na nogę, bo byłam ranna w nogę, tak że chcieli mi tę nogę amputować później. Założyłam sobie sama opatrunek uciskowy na zasadzie tego, czego nas uczono na zajęciach, i rano mnie zabrali do szpitala powstaniowego. Ten szpital był na Złotej, Złota 58.
Pamiętam, że to był budynek jakieś szkoły, i ja byłam jedną z pierwszych osób, która tam trafiła. Nie było to specjalnie przyjemne miejsce, dlatego że był ciągle ostrzał zewsząd. Naokoło ciągle było słychać ryki tych „krów” słynnych. W tym szpitalu to ja nie do końca przeleżałam. […] W każdym razie to był sierpień, druga połowa sierpnia chyba, zapadła decyzja, żeby nas zabrać, przenieść cały szpital na Powiśle. I szpital ze Złotej 58 został przeniesiony na Konopczyńskiego 1. Nie wiem, co było w tym budynku w ogóle. Przenieśli nas tam wszystkich, w nocy zresztą, też pod ostrzałem, też się wszędzie paliło. Tam leżałam do momentu, dopóki Powiśle nie padło. Powiśle padło wcześniej. Kiedy Powiśle padło, weszli Niemcy, ostrzelali cały budynek naokoło, bo taki mieli zwyczaj, i oświadczyli, że jeżeli u kogokolwiek cokolwiek znajdą... Bo tam powiedziane było Niemcom, że to jest szpital cywilny. Niemcy powiedzieli, że jeżeli to jest nieprawda, jeżeli cokolwiek znajdą u kogokolwiek, to wszystkich wybiją. Ja jedyną rzecz, którą miałam, to miałam opaskę, niestety tę opaskę też musiałam oddać, dlatego że nie mogło być żadnych śladów, że nie jesteśmy cywilami. [...] Po paru dniach Niemcy pozwolili ewakuować ten szpital. Szpital został ewakuowany. Z tym, że przenieśli nas najpierw na teren Uniwersytetu Warszawskiego, na duży dziedziniec, i z tego dziedzińca jakimiś podwodami na Dworzec, bodajże Zachodni, i z Dworca Zachodniego do Brwinowa. Tak że ja wyjechałam z Warszawy, to był wrzesień, i właśnie jako ten cywilny szpital trafiłam do Brwinowa.

  • Jeszcze wróćmy do pierwszego dnia i do ewakuacji pierwszego szpitala.

Pierwszego dnia jeszcze, kiedy trzeba było iść po tych rannych, to jeszcze patrolowa się zapytała: „Trzeba tam iść, ale tam dwie poszły i stchórzyły, czy się nie boisz?”. Powiedziałam, że nie.

  • Jak w pani oczach wyglądało zetknięcie się teorii z praktyką? Czy uczono was, jak chodzić pod ostrzałem?

Uczono nas, jak się opatrunki zakłada, jak się bandażuje, raczej tego typu rzeczy techniczne. Takie zajęcia pielęgniarskie bardziej. Chodzenia pod ostrzałem to raczej nie, bo myśmy były szykowane na sanitariuszki.

  • Pani mała opaskę Czerwonego Krzyża?

Nie. Opaskę biało-czerwoną, akowską.

  • Skąd tę opaskę Pani dostała?

Na punkcie.

  • A jeszcze proszę powiedzieć, jak wyglądało życie codzienne w tym szpitalu. Chowaliście się w piwnicach?

Nie, skąd! To za trudne było, bo człowiek się nie mógł ruszyć z łóżka. Tak że mowy nie było, żeby się ruszyć. Tam, gdzie człowieka położyli, tam leżał. Ja byłam na jakimś piętrze, już nie pamiętam którym. Tak że nie było mowy, żeby się schować. Jak było słychać ryki „krów” i strzały, to człowiek się tylko kurczył.

  • Czy były łóżka?

Były łóżka.
  • Lekarze?

Byli jacyś lekarze.

  • Jak wyglądało jedzenie?

Było dosyć prymitywne, ale jakaś zupa, jakieś jedzenie zawsze było. Przychodziły moje koleżanki zresztą, moja drużynowa przychodziła mnie odwiedzać.

  • Jak wyglądała ewakuacja? Mówiła pani, ze prowadzono ostrzał w nocy, więc musiało być dużo ludzi zaangażowanych w to, żeby przenieść szpital?

Cywilów zaangażowali. Nie wszyscy chętnie, cywile, którzy przyszli pomóc i przenosić tych rannych. No bo trzeba było przenieść wszystkich, i to po ciemku, więc nie było to takie proste.

  • Jak wyglądało to potem w Brwinowie?

W Brwinowie to były jakieś prywatne wille, które były zajęte dla tych rannych, których przywieźli. Dosyć prymitywne to było, ale była opieka. Zresztą były rodziny. Moja mama się znalazła wtedy też, tak że była tam ze mną przez dosyć długi czas. Tam było jeszcze najlepiej, dlatego że tam było łatwiej o żywność. W sumie to nie było złe miejsce. Zresztą potem z tego Brwinowa to nas przenieśli, a przynajmniej mnie przenieśli do Piastowa. Tam była taka fabryka „Tudor”, to była fabryka wyrobów gumowych. Tam był ewakuowany Szpital Dzieciątka Jezus po Powstaniu. Następny okres spędziłam w tym „Tudorze”. W sumie to leżałam siedem miesięcy z powodu tej nogi. […] To ropiało straszliwie, potoki ropy, zakażenie. Tak że w ogóle była decyzja już prawie podjęta, że tę nogę trzeba będzie uciąć jeszcze w Warszawie, ale jakoś się udało. Warunki sanitarne były straszne. Miałam w gips tę nogą wsadzoną, pod tym gipsem lęgły się wszy, bo takie były warunki, ale jakoś się noga wykurowała, chociaż jest krótsza. […] Tak że z Brwinowa wyszłam do domu, z tym że mieszkałam jeszcze w Piastowie, bo to jeszcze był okres, kiedy w Warszawie było trudno się zainstalować. Po jakimś czasie wróciliśmy do domu.

  • Czy pani rodzice wiedzieli, że bierze pani udział w konspiracji, i czy to aprobowali?

Wiedzieli i nie bronili.

  • Czy podczas powstania miała pani jakiś kontakt z rodziną?

Nie. Dopiero w Brwinowie się znalazłyśmy.

  • Skąd się mama dowiedziała, że pani jest w Brwinowie?

Nie wiem, jak to było. Myśmy w Piastowie pod Warszawą mieli domek, rodzice kupili przed wojną. Adres domu był nam wszystkim znany, wiec myślę, że to może po tej linii się działo. Mama została, a ojciec z bratem i jeszcze z moją babcią wyjechali do Małopolski, bo tam z kolei rodzina ojca była. Jakoś musieli żyć. Tak że oni wyjechali, a mama została ze mną. Ja w Brwinowie zostałam i w Brwinowie zaczęłam się uczyć, bo mi szkoda było roku szkolnego, bo to był rok przedmaturalny. Przynosiły mi koleżanki lekcje, a ja się w Brwinowie uczyłam i potem poszłam już do ostatniej klasy, do maturalnej. Poszłam do szkoły w Brwinowie i tam zdałam maturę.

  • Czy poza strzelaninami spotkała się pani z Niemcami? Jakiś taki bardziej osobisty kontakt?

Nie.

  • A z ludnością cywilną to tylko wtedy, kiedy przenosili szpital?

Tak, chyba tylko wtedy. Potem jak nas jeszcze wieźli pociągiem do Brwinowa, pamiętam, że ludzie na perony przychodzili, przynosili jedzenie, jakieś owoce nam na perony [przynosili].

  • Z ludnością cywilną, która obserwowała Powstanie, raczej nie miała pani kontaktu?

Nie.

  • Czy zetknęła się pani z jakąś prasą podziemną, audycjami radiowymi?

Tak, z prasą tak. Myśmy w ogóle ten kolportaż roznosiły.

  • Czy w czasie Powstania jakieś gazetki przedostawały się do tego szpitala, w którym pani leżała?

Ja nie miałam. Miałam listy od koleżanek.

  • Jaka była atmosfera w społeczeństwie?

Bardzo dobra, pozytywna. Wszyscy liczyli [na to], że jakoś tych Niemców pokonamy. Niestety tak się stało, jak się stało.

  • Dzięki odwiedzinom koleżanek czuło się jakąś więź z tymi ludźmi?

Tak.

  • Czy ma pani jakieś najlepsze lub najgorsze wspomnienie z Powstania? Takie, które zapadło pani w pamięć?

Dobrze pamiętam właśnie ten pierwszy dzień, wyprawę po tych rannych, i wymóg, żebym się nie bała.

  • Rzeczywiście nie bała się pani?

Bałam się, ale powiedziałam, że się nie boję. Jak mogłam powiedzieć, że się boję, i nie pójść? Kto by się nie bał? Człowiek, jak jest młodszy, to się zawsze mniej boi, to jest druga rzecz.

  • Jak wyglądało otoczenie, kiedy powróciła pani do Warszawy już po Powstaniu?

Ochota była jeszcze mało zniszczona, tak że myśmy się wprowadzili do tego mieszkania, które było akurat wtedy wolne. Nie wiem, co to było, ale w każdym razie to mieszkanie było dostępne. Tak że zamiast tego, w którym mieszkaliśmy poprzednio w podwórzu, to wprowadziliśmy się do tego mieszkania. Tutaj były jakieś stare meble, nie wiadomo czyje. Było trudno, było ciężko. Rodzina wróciła z Małopolski. Ojciec wrócił z moim bratem i jakoś zaczęliśmy działać. Matka poszła do pracy, ojciec szukał pracy. Matka poszła do Samopomocy Chłopskiej, tak to się nazywało, tam dostała pracę. No a ja byłam już po maturze i starałam się [dostać] na studia. Przez pierwszy rok się nie dostałam. Dostałam się dopiero po drugim roku. Poszłam na medycynę.

  • Czyli zaowocowało to pielęgniarstwo wojenne?

Zawsze chciałam być lekarzem, tak że to było w planach. Pierwszy raz się nie dostałam, dlatego że nie było poparcia i właściwego ukierunkowania ideologicznego.

  • Czy później, pisząc życiorysy i wspominając, przyznawała się pani do przynależności do „Szarych Szeregów” i działalności konspiracyjnej?

Nie, bardzo długo się nie przyznawałam. W końcu jak się zdecydowałam, to właśnie tak mnie załatwił ten pan z „Gurtu”, że za bardzo nie wiedziałam, co mam dalej robić. No ale to zgłosiłam się do „Szarych Szeregów”.

  • Czy spotykała się pani z koleżankami, z którymi działała?

Tak, ale koleżanki też miały takie niepewne odczucia.

  • Kiedy to wszystko unormowało się na tyle, że mogła pani spokojnie powiedzieć, że była sanitariuszką w czasie wojny?

Czy ja wiem, który to był rok? W 1946 zdawałam chyba maturę. Nie wiem? Jakiś pięćdziesiąty któryś pewno. Nie potrafię pani powiedzieć.

  • Pani mieszka w szczególnym domu. W domu, w którym pułkownik „Monter” podpisał rozkaz o wybuchu powstania. Czy pani wiedziała, że takie rzeczy się tutaj dzieją?

Nie, nie wiedziałam.

  • Czyli konspiracja była pełna?

Tak. Nie wiem, czy pani wie, że niedawno w jednym z mieszkań w podwórzu, w tym budynku, znaleźli jeszcze jakieś papiery, jakieś dokumenty powstaniowe. Teraz, miesiąc temu, przy remoncie, gdzieś pod parapetem okna. Tak że dom jest z tradycjami.

  • Czy pani chciałaby powiedzieć nam o Powstaniu coś takiego od siebie?

Od siebie, no to mogę tylko powiedzieć, że uważam, że było warto. Mimo wszystko było warto. Wbrew temu, co się teraz mówi, że po co, że dlaczego, że tyle młodzieży wyginęło, to jednak gdyby tego powstania nie było, to nie wiadomo, jak nasze losy by się potoczyły.

  • Czyli gdyby jeszcze raz trzeba było iść walczyć, to by pani poszła?

Jakby trzeba było, to pewno tak. Z tym że inaczej reaguje młodzież jednak. Inaczej się reaguje, jak się ma te lat szesnaście, a inaczej, jak się ma czterdzieści, pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt. Tak że poglądy na Powstanie dzisiaj, poszczególnych generacji, są rozmaite.



Warszawa, 27 października 2009 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Barbara Cabalska Pseudonim: „Buk”, „Basia” Stopień: sanitariuszka Formacja: Zgrupowanie „Gurt” Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter