Barbara Grocholska-Kurkowiak „Kuczarawa”

Archiwum Historii Mówionej

Barbara Grocholska-Kurkowiak, urodzona 24 sierpnia 1927 roku. Pseudonim „Kuczarawa”, funkcja – sanitariuszka w 1. Pułku Szwoleżerów.

  • Jak pani pamięta lata przedwojenne, swoje dzieciństwo? Gdzie pani mieszkała, gdzie pani chodziła do szkoły?

Przedwojenne?

  • Tak, przed wojną. Urodziła się pani koło Warszawy? To były Falenty?

Tak. Właściwie mało pamiętam szkołę. Pamiętam szkołę w czasie okupacji, komplety, ale przedwojenną szkołę bardzo mało pamiętam.

  • Mieszkała pani przed wojną w Falentach czy już w Warszawie?

W Falentach.

  • Gdzie panią zastał wybuch wojny, wrzesień 1939 roku?

Byłam na wakacjach u ciotki w lubelskim.

  • Była pani sama, czy z rodzicami?

Z rodzicami i z rodzeństwem.

  • Czym zajmowali się rodzice przed wojną?

Ojciec był wojskowym, a matka miała dziesięcioro dzieci, więc się dziećmi zajmowała.

  • Ile miała pani rodzeństwa?

Dziewięcioro.

  • Czy pani była najstarsza, najmłodsza?

Druga.

  • Tata został powołany? Poszedł na wojnę w 1939?

W 1939 i później, jak tylko wojna się dla Polaków skończyła, to założył, czy należał do tajnej organizacji.

  • Do Armii Krajowej?

Tak.

  • Ale to znaczy, że wrócił w październiku, listopadzie do domu?

Nie, już w ogóle nie wrócił. Nie mógł wrócić. Jeżeli był w tajnej organizacji, to nie mógł być w domu.

  • Czy przychodziło gestapo? Szukało go?

Nie.

  • Czy z mamą miałyście jakiś kontakt z tatą? Pisał?

Nie. Ojciec najpierw był w lubelskim, a później był w Warszawie, tak że mama do niego przychodziła. Nikt nie wiedział, że ojciec jest. Mówiło się, że nie wiadomo gdzie jest.

  • Jak miał na imię tata?

Remigiusz Adam.

  • Czy pamięta pani pseudonim jaki nosił?

Miał dużo. „Brochwicz”, „Doktór”, „Waligóra”.

  • Jak zaczęła się wojna, była pani w lubelskim na wakacjach. W którym okresie przyjechała pani do Warszawy?

Trudno powiedzieć. W Warszawie mieszkaliśmy na Ikara, chodziliśmy tam do szkół.

  • Tajne komplety?

Tak.

  • Trudno było mamie, jeżeli miała dziesięcioro dzieci w domu, w czasie okupacji utrzymać taką dużą rodzinę.

Najmłodsza siostra urodziła się w 1940 roku. Pewnie, że trudno, ale ojciec na pewno miał pensję i dzięki temu mama miała pieniądze. Na pewno tak. Wtedy się tym nie interesowałam.

  • Jak pani wstąpiła do konspiracji? Czy ktoś zaproponował pani?

Zupełnie nie pamiętam. Była z nami kuzynka, która też wstąpiła do konspiracji i moi bracia trzej tak samo byli. Jeden starszy i dwóch młodszych. Ale to było tak, że właściwie jeden o drugim mało wiedział – gdzie jest, co robi. Mamie się tak samo o tym nie mówiło.

  • Jak miał na imię starszy brat?

Mikołaj Tadeusz.

  • A ci młodsi, co byli w konspiracji?

Remigiusz i Michał. Michał był w „Szarych Szeregach”.

  • Czy pamięta pani, czy w czasie konspiracji miała pani jakieś szkolenia, kursy?

Tak. Kurs sanitarny.

  • Gdzie on się odbywał?

Bardzo różnie. Właściwie to mało miejsc pamiętam. Jedno pamiętam, byliśmy w jakiejś szkole tańca, na Wilczej chyba. W czasie zajęć – niby – tańca mieliśmy szkolenie. To jedno co pamiętam.

  • Tajne komplety odbywały się u znajomych w mieszkaniach?

Nie. Tajne komplety były u sióstr Niepokalanek. To była szkoła normalna sióstr, tylko że to było tajne.

  • Ale nie musiała pani pracować, żeby pomagać mamie finansowo czy w prowadzeniu domu?

W prowadzeniu domu wszyscy pomagaliśmy. Na przykład umiałam świetnie drzewo rąbać.

  • Czy pamięta pani na ulicach Warszawy łapanki, rozstrzeliwania?

Przy rozstrzeliwaniach nie byłam w czasie okupacji. Łapanki pamiętam. Ale zawsze wracaliśmy do domu (nieraz po godzinie policyjnej) i z tyłu na tramwajach czepialiśmy się, bo tramwaje były pełne. Tak że biedna mama przeżywała zawsze wielkie niepokoje. Pamiętam, jak ludzi połapali, postawili na ulicy pod murem. To chyba było na jakimś placu. Z tym, że uciekaliśmy bokami. Jeszcze byliśmy nie tacy duzi, tak że się za nami nie oglądali.

  • Na Ikara państwo mieszkali w willi?

Tak.

  • Czy ta willa do tej pory stoi? To taka willowa dzielnica?

Jest.

  • Pamięta pani numer?

Siedem. Koło nas mieszkał, [co] było dla nas bardzo ciekawe, syn Żwirki. Żwirko i Wigura – lotnicy. Syn Żwirki mieszkał koło nas.

  • Pani się z nim kolegowała?

Nie. Tylko to dla nas była atrakcja, że to syn takiego świetnego lotnika.

  • Czy były jakieś przygotowania do Powstania Warszawskiego?

Nic nie pamiętam. Dzień wcześniej byłam w Laskach pod Warszawą, [gdzie] było młodsze moje rodzeństwo. Kuzynka, która mieszkała z nami, przyjechała na rowerze i powiedziała mi, że muszę przyjechać do Warszawy, dlatego że... Nie mam pojęcia, jak mi powiedziała, w każdym razie, że muszę być. Wiem, że na ramie do Warszawy mnie wiozła. Później zupełnie nie pamiętam ani w co się ubierałam, ani jak się z mamą żegnałam. Później jechaliśmy (już w dzień Powstania) rikszą i wieźliśmy coś – nie mam pojęcia, czy to była broń – z tą kuzynką na punkt, gdzie mieliśmy być.

  • Jaki to był punkt?

Na Przemysłowej, fabryka.

  • Na Powiślu?

Tak. .

  • I w tym miejscu – 1 sierpnia i wybuch Powstania Warszawskiego?

Pierwsza akcja, już chłopcy poszli, pierwsi ranni. Nie wiem, czy to było tak, że nie udało się utrzymać tego, dlatego że później nocą wyszliśmy w kierunku Sadyby chyba i gdzieś nocowaliśmy, wydawało mi się, że to jest jakaś wieś. Po tej nocy znowu, też nie wszyscy, tylko grupami, część poszła na lasy kabackie, a my poszliśmy na Mokotów.

  • Górny?

Tak. W ogóle nie pamiętam gdzie, z kim szłam. Dopiero jak już byliśmy na Mokotowie, na Malczewskiego i w piwnicy… Z początku nawet nie w piwnicy tylko na parterze mieliśmy rannych, a później, jak zaczęło się bombardowanie i „krowami” rozwalali, to ranni byli przeniesieni do piwnicy.

  • Pani była sanitariuszką w szpitalu?

W naszym, przy naszych rannych. Ponieważ obok był szpital Elżbietanek, chodziliśmy tam na dyżury. Było tam podpalenie ludzi, więc [byliśmy] przy tych ludziach. Jak sobie dzisiaj pomyślę jakie miałam wiadomości, jeżeli chodzi o lekarskie wiadomości, to dosyć marnie to wyglądało. Miałam koleżanki, które były normalnymi pielęgniarkami, nawet przy operacji mogły pomagać lekarzom. Chodziliśmy tam, pamiętam ludzi popalonych straszliwie, którym można było, nawet nie dawać pić, tylko łyżeczką po kropelce wody się dawało. Pamiętam taką dziewczynę. Mieliśmy dwa punkty. Jeden był na Dworkowej. [...] Nasi chłopcy byli z drugiej strony ulicy. W każdym razie jak sztukasy przelatywały, słychać było pikowanie sztukasów ze straszliwym piskiem, [to] wydawało się człowiekowi, że mu w środek głowy wjeżdżają. Mówili, że nie bombardują, dlatego że jesteśmy za blisko bunkrów niemieckich i po prostu boją się, że mogliby [w nie] trafić. Miałam koleżankę, która jest w Warszawie, nazywa się Wanda Tycner, też pisała, świetne ma wspomnienia z Powstania. Miałyśmy chwilę, było wolne, poszłyśmy po niemieckich mieszkaniach w górę, nad piwnicami, żeby coś do jedzenia znaleźć. Ona po niemiecku umiała, [była] z poznańskiego. Znalazła książkę, położyła się na łóżku i czytała. W tej chwili przeleciały sztukasy. Krzyczeli, że alarm, żeby [biec] do piwnicy. „Zleciałam” na dół. Później alarm skończony, jeszcze miałyśmy wolne, więc wychodzę na górę, a ta dalej leży na łóżku i czyta książkę! Nazwałam ją „przeciwpancerną” i od tego czasu dałyśmy jej pseudonim „Pepanc”.

  • Czy w szpitalu lub w pani punkcie sanitarnym były dyżury?

Tak.

  • Gdzie pani mogła odpoczywać? Czy był jakiś pokój, dom, punkt?

... Brat był ze mną na Mokotowie.

  • Który?

Najstarszy. Jak przyjechał (był w niewoli) pierwszy raz do Polski po długich latach to chodził ze mną po powstańczych [miejscach] i mi pokazywał, a ja nic nie pamiętałam. On mi przypominał. Dopiero jak mi mówił, to sobie przypominałam te rzeczy.

  • Jak była pani na Mokotowie, to miała pani kontakt z mamą?

Nie, nie miałam. Na pewno nie. Mama ze wszystkimi młodszymi dziećmi pojechała do Lasek, do sióstr, bo mieli opiekę, znajomi byli. Mama pomyślała sobie, że musi być z mężem, który jest w Powstaniu i z nami, nie wiedząc w ogóle gdzie kto jest. Poszła do Warszawy i trafiła na Stare Miasto, czyli w najgorszy [punkt]. Zaraz się zgłosiła do szpitala i powiedziała, że chce pomagać. Całe Powstanie – najgorsze właśnie. Później pamiętam – bombardowanie, znany wypadek, że zbombardowali cały szpital, siostry były przysypane do połowy.

  • Na Długiej?

Na Długiej. Zastrzyki robili, żeby one w ogóle... Mama była z nimi. Ponieważ Starówka pierwsza padła, mama wróciła do Lasek. Jeszcze tak było, że w piwnicy gdzie mieli rannych – a mama umiała po niemiecku – jak już Niemcy przychodzili, to mama weszła do nich i mówi: „Słuchajcie, mamy rannych...” – mieli dwóch Niemców, którzy tam leżeli – „... możecie zobaczyć.” Mamę naturalnie wzięli pod karabinem, bo myśleli że to może jakaś zasadzka. Oficer niemiecki [niezrozumiałe] podobno jeden z niewielu. Trudno to nazwać szpitalem, bo to [było] w piwnicy, nie wiem, ilu rannych było, w każdym razie pozwolili się ewakuować, a nie rzucili granatów i nie rozbili wszystkich. Później mama wróciła do Lasek, do młodszych dzieci nic nie wiedząc o nikim, co się dalej działo.

  • Jak mama miała na imię?

Barbara.

  • Jako cywil pomagała?

Tak, cały czas.

  • Zgłosiła się na ochotnika.

Też w pisanych wspomnieniach jest [o niej]. „Ciocia Basia” ją nazywali. Też wywiady robili, pisali o niej.

  • Gdzie walczył tata?

Też na Mokotowie.

  • Był w „Baszcie” czy u Szwoleżerów?

Ojciec był właściwie w „Baszcie”, był dowódcą odcinka. To było wcześniej, ale prawie że koniec Mokotowa był, strzelali przeciwpancernymi [pociskami] z Puławskiej w dół.

  • To ulica Wilanowska.

[...] Nie wiem, jaka to była broń, w każdym razie dalekosiężna. Ojciec dostał nie wiem ile kul, w ręce, w brzuch i w nogę. Wynieśli go. Przebrali go za cywila, bo ojciec był w mundurze. Jak ktoś miał mundur to się ubierał w mundur. Wynieśli go, straciłam już kontakt z ojcem. Jak Mokotów już padał, poszliśmy kanałami na Śródmieście, a brat został z grupą na ochotnika, która pilnowała wejścia do kanałów.

  • Starszy brat?

Tak. Zawołał mnie i mówi: „Słuchaj, musimy się pożegnać, bo nie wiadomo czy się [zobaczymy].” Ojca nie widziałam. Od tego czasu jak był ranny już go nie widziałam.

  • Ale tata przeżył Powstanie?

Tak.

  • W którym miejscu schodziła pani do kanałów?

Nawet przy wszystkich świętach powstańczych chodzimy [to miejsce] oglądać. Nie wiem, czy to było przy Dworkowej, czy Belgijskiej.

  • Na Dworkowej pomylili się i wyszli. Na Bałuckiego, na Szustra kiedyś to było. Albo przy Belgijskiej schodzili.

Nie wiem, czy nie przy Belgijskiej. Przy Belgijskiej i wychodziliśmy przy Wilczej, chyba.

  • Czy mieli państwo jakiegoś przewodnika? Przecież strasznie długo się szło kanałami.

Strasznie. Szliśmy czternaście czy dwanaście godzin. I tak człowiek był półprzytomny. Jak wchodziłam, miałam astmę ciężką, więc jak weszłam do kanałów to się bałam naturalnie, że w ogóle się zaduszę. Jakoś nie miałam w kanałach astmy.

  • Udało się wszystkim z pani plutonu przejść?

Gubili się ludzie. Mimo tego, że szliśmy jeden za drugim to jednak się gubili. Były dwie sanitariuszki, pielęgniarki kwalifikowane. Bardzo fajne dziewczyny. Jak wyszliśmy, leżało się w pokoju, wszedł porucznik i powiedział: „Słuchajcie, nie ma dwóch sióstr.” Kuzynka poszła z nim na ochotnika szukać do kanałów. Później nie pamiętam, czy oni je przyprowadzili, czy ktoś inny. Jedną z nich. Miała tak straszliwie spuchnięte [oczy]. W ogóle oczu nie było widać, tylko wystające... Wtedy nie pamiętam, co mówiła, ale po Powstaniu, już dużo później, spotkałam się z nią i opowiadała mi, że gdzieś ze swoją siostrą, mimo tego, że było sznurkiem zaznaczone (jak było rozgałęzienie to było zaznaczone, gdzie mamy iść) odeszły na bok. Szły w ogóle nie wiedząc, gdzie idą. W pewnym momencie jej siostra się przewróciła. Ta [druga] jako pielęgniarka mniej więcej orientowała się, co się dzieje, ale mówi że umierała jej siostra. Na tyle była zmęczona i nieprzytomna, zatruta wyziewami, że później mi powiedziała: „Wiesz, tak na sto procent nie mogę ci powiedzieć, czy ją zostawiłam żywą, czy nie.” Był też znajomy jeden z chłopców. Lekarz, który był z nami, wyszedł w ogóle do Niemców przez właz. Nie mógł już wytrzymać w kanale i wyszedł do Niemców. Drugi dostał szału, zaczął krzyczeć. Sanitariuszka, która szła koło niego z całej siły biła go po twarzy, oprzytomniał. Trochę szedł, potem się wywrócił i też, nie wiem czy wiedziały (nie byłam przy tym) że on umarł. Szli na samym końcu, możliwe że już tlenu było mniej. Tyle ludzi przeszło. W ogóle najgorsze były momenty, jak się stawało. Jak człowiek szedł, to coś się robiło, a jak się stawało i stało, to słychać było szum, bo gdzieś ludzie szli i słychać było wodę w kanałach. Umiałam pływać. Myślałam – kanał wychodzi do Wisły. Jak wychodzi to na pewno wychodzi pod wodę. Myślę – jak to będzie? Czy potrafię przepłynąć. Wyjść z tego i wypłynąć na górę. Takie chodziły człowiekowi [myśli]. Ale w ogóle człowiek był mało przytomny. Nawet w czasie całego Powstania, mimo tego że wiedziałam, że bracia są gdzieś. Jeden był ze mną, a dwaj – nie wiedziałam gdzie. Jak powiedzieli, że ojciec jest ranny – właściwie jakbym była za szybą, w ogóle nie niepokoiłam się o nikogo. Tak jakby to było odcięte ode mnie. Jak wyszliśmy kanałami (ojciec mówił: „Pamiętajcie, nie dajcie się wziąć do niewoli, tylko jak będzie można to uciekajcie.”), brat co został pilnować z porucznikiem, naszym dowódcą, Niemcy ich wzięli i mama z Lasek (ponieważ siostry jeździły do Pruszkowa, gdzie był punkt gdzie Niemcy na roboty wysyłali starych) to mama tam z siostrami przyjechała, bo siostry przywoziły jedzenie, żeby tym ludziom dawać. Mama kiedyś, stojąc na platformie w konie zaprzężonej chyba, raptem patrzy, ktoś krzyczy: „Patrzcie, prowadzą chłopców naszych!” Idzie oddział i podtrzymywał ich brat najstarszy. Mamę zobaczył, tylko [skinął] i wywieźli go. Był w Sandbostel w obozie. Tak że mama już o jednym wiedziała, że żyje. Ojciec ranny został wywieziony i był w jednej z podwarszawskich miejscowości. Też było tak, że tajne to było.

  • Pani zdecydowała się wyjść z cywilami?

Tak. Moje koleżanki – właściwie nie wiem, gdzie się podziały. Wyszłam i z ludźmi szłam do Pruszkowa. W Pruszkowie w halach (nie mam pojęcia, co to był za budynek, wielki, dworzec...?) patrzę – idzie siostra z [opaską] czerwonego krzyża i patrzę, że to kuzynka moja. Zgłosiła się, jak tylko wiedziała, że powstańców segregują, zgłosiła do pomocy. Jak mnie zobaczyła, to zaraz kazała chłopakowi wziąć mnie na ręce, żebym udawała zemdloną. Dostał opaskę Czerwonego Krzyża i wyniósł mnie na miejsce, gdzie byli starzy i chorzy. Stamtąd – raptem powiedzieli: „Wychodźcie”. Wyszliśmy i poszliśmy do Michałowic, koło Falent. Już mama tam była i rodzeństwo.

  • A młodsi bracia wyszli...

Najmłodszy, ten co był w „Szarych Szeregach”, był w ataku na Pęcice. To były harcerzyki. Pęcice to był mająteczek gdzie był cały bukiet drzew, a oni szli po gołym polu. Naturalnie jak Niemcy zaczęli strzelać stamtąd, to [ci] padali jak króliki. [Brat] miał czternaście lat, też miał zrobiony kurs sanitarny i przy nim szedł jego druh, [który] raptem dostał i padł. Bucha mu krew z ust, z uszu! [Brat] zupełnie już nie wiedział, co robić. Mówił, że tylko stał i „Ojcze nasz” nad nim mówił. Powiedział, że ten dowódca – wydawało mu się, że nagle okropnie paruje, zupełnie jak koń zgrzany. Nie wiem, czy rzeczywiście coś takiego może być jak człowiek tak umiera, czy jemu się tak wydawało. Ale [brat] pierwszy wrócił do domu. Niemcy może go nie zatrzymali, bo to taki chłoptaś był, pewnie jeszcze Niemcy nie byli przyzwyczajeni do tego, że tacy chłopcy walczą.

  • A drugi z młodszych braci?

Jak już wróciłam, mówiliśmy co jest, ten przychodzi, noga w gipsie. Wszyscy się na niego rzucają, pytamy, co się działo. Okazuje się, że pierwszego dnia Powstania przy „Zośce” był batalion mniejszy. Koledzy, którzy poszli dalej – wszyscy zginęli. A on, przełazili przez jakieś okno i dostał w łydkę. Okazuje się, że [obok] był szpitalik. Siostry zaraz się nim zajęły, nogę mu wykurowały. Całe Powstanie właściwie przesiedział w szpitalu. Pomagał później, jak już mógł chodzić. W gipsie przyszedł, dlatego że jak wychodził, to siostry powiedziały, że dla bezpieczeństwa zagipsują mu nogę (już miał zagojoną) żeby go nikt po drodze... Tak że powiedział nam: „Dajcie noże.” Zaczął ciąć gips. Mówię: „Nie wygłupiaj się!” „A nie, już dobrą mam nogę.” Tak poschodziliśmy się. Z tym, że brat najstarszy i kuzynka, co ze mną była – ją wzięli z koleżankami na roboty do Niemiec, a on był w obozie w Sandbostel i Amerykanie ich wyswobodzili.

  • Jak się nazywała kuzynka?

Maryjka. Też Grocholska.

  • Brat z obozu w Sandbostel nie wrócił do Polski?

Nie. Wrócił do Polski dopiero po długich... Pierwsze spotkanie z nim – jak byłam na zawodach w Austrii. To były akademickie mistrzostwa świata. Przyjechał jako Belg. Był w Belgii wtedy, pożyczył sobie dokumenty od kolegi, Belga, i przyjechał jako Belg. Też tak było, że w ogóle go nie poznałam. Był w dużych okularach. Poszłam z koleżankami patrzeć, bo koleżanki biegaczki biegały, więc byłyśmy przy biegach. Jakiś dziennikarz rumuński przyprowadza mi go i mówi: „Słuchaj, bardzo się podobasz koledze z Belgii, to się poznajcie.” Patrzę się na niego, on coś... Później ten odszedł i on dopiero zdjął okulary i popatrzył się na mnie. Byłam tak nieprzytomna, że do końca, mimo że zamieniliśmy kilka słów, bo pytał się jak mama, jak wróciłam z powrotem (mówi: „Słuchaj, nikt nie wie. Jestem jako Belg tutaj, więc żebyś nic nikomu nie powiedziała.”) nie byłam pewna, czy to on.

  • Który to był rok?

Pięćdziesiąty któryś. Ale po dziesięciu latach, dziesięć lat minęło od Powstania jak się widzieliśmy pierwszy raz.

  • Czy była pani represjonowana za udział w Powstaniu Warszawskim, za przynależność do Armii Krajowej?

Nie.

  • Jak to się stało, że znalazła się pani w Zakopanem?

Przez astmę. Rodzice chcieli, żebym szła do szkoły w Warszawie – naturalnie nic nie było. A tutaj otworzyli, to była szkoła gospodarcza, która przed wojną była znana w Kuźnicach, liceum gospodarcze. Rodzice myśleli, że może jak będę w tym klimacie to mi astma trochę przejdzie. Rzeczywiście. Jak zaczęłam jeździć na nartach, to powoli mi astma przeszła. Przeszła w ogóle.

  • Od którego roku mieszka pani w Zakopanem?

Przyjechałam do szkoły w 1946 chyba. 1946 – 1947. W 1949 już byłam w kadrze narciarskiej. Naturalnie jak w Kuźnicach się mieszkało, to trzeba było jeździć na nartach.

  • To były biegówki czy zjazdowe?

Zjazdowe.

  • Teraz jest pani jeszcze cały czas instruktorem narciarskim?

Tak.

  • Czy miała pani jakieś osiągnięcia w narciarstwie?

Dwadzieścia cztery mistrzostwa Polski. Na dwóch olimpiadach startowałam i na różnych innych zawodach. Czasem myślę, czy to nie od tego, że mając siedemnaście lat w czasie Powstania człowiek może nie orientował się jak bardzo przeżywa, ale organizm jakoś sam to przeżywał, miałam straszne nerwy przed zawodami. Przed samymi zawodami. Tak że tysiące razy wypadałam czy leżałam, zupełnie nie wiadomo dlaczego. A może, dlatego że późno zaczęłam jeździć. Jak ktoś mieszka w Zakopanem to jeździ od małego, a ja właściwie narty [założyłam] dopiero jak byłam w szkole [w Zakopanem]. To był kurs narciarski. Instruktor powiedział: „O! Słuchaj, ty jesteś zdolna do nart.” Na drugi rok też mieliśmy kurs, były zawody, puchar kolei linowych, i wtedy jeszcze startowało się na Kasprowym, a meta była w Kuźnicach. Bardzo długa trasa. Jakiś instruktor z klubu zakopiańskiego przyniósł mi narty, nasmarował, bo w szkole były poniemieckie, dziadowskie zupełnie. Ale już jeździłam przez trzy lata. Startowałam na tych zawodach i byłam trzecia, a ponieważ wtedy robili nabór do kadry, więc wzięli mnie i tak się zaczęło narciarstwo.

  • Na których olimpiadach pani była?

W 1952 w Oslo i cztery lata później, w 1956 w Cortina [d’Ampezzo]. Później miałam jechać do Squaw Valley, do Ameryki, ale powiedzieli, że nie mają pieniędzy i wysłali tylko biegaczy.

  • Ale pani jeszcze do tej pory jest instruktorem narciarstwa?

Tak.

  • Mam jeszcze pytanie. Skąd taki pseudonim – „Kuczarawa”?

Czy wie pani co to jest „kuczarawy” po rosyjsku?

  • Nie.

Taka piosenka była – Czukczyk, Czukczyk, Czukczyk kuczarawy. To było właśnie o kręconych włosach. Koleżanki nazywały mnie „Kuczarawa” i tak już zostało.

  • Na zakończenie mam pytanie. Jak by pani miała znowu siedemnaście lat to poszłaby Pani do Powstania?

Na pewno. Naturalnie!
Zakopane, 7 maja 2007 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Barbara Grocholska-Kurkowiak Pseudonim: „Kuczarawa” Stopień: sanitariuszka Formacja: 1. Pułk Szwoleżerów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter