Barbara Wardecka-Ernst „Basia”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Barbara Wardecka-Ernst, urodziłam się w Warszawie 1 stycznia 1928 roku. Mój pseudonim „Basia”. [Walczyłam] jako sanitariuszka, łączniczka w V Pułku „Waligóra”.

  • Proszę powiedzieć, jak pani wspomina swoje dzieciństwo, gdzie pani mieszkała?

Mieszkałam w Warszawie, z rodzicami, było nas trzy siostry, znaczy matka miała troje dzieci, dziewczyny. Moja najstarsza siostra zginęła w 1939 roku, kiedy pomagała żołnierzom rannym, roznosiła im suchary i czarną kawę. Kiedy szła z dzbankiem do kuchni klasztornej po następną porcję, otwierając drzwi, została ranna w rękę. Niemcy wywieźli ją do Konstancina i szukali odłamka w ręce. Prawdopodobnie przecięli jej tętnicę i z upływu krwi umarła.

  • A, w którym klasztorze była ranna?

W klasztorze ojców Bernardynów.

  • Jak siostra miała na imię?

Stasia Wardecka, skończone miała piętnaście lat. I następna, najmłodsza moja siostra, która na cmentarzu kościelnym pomagała sanitariuszce opatrunki robić rannym i, wracając z tacą tych medykamentów została zabita. Leżała na stosie trupów w korytarzu przykościelnym. Bo w tym momencie szli Niemcy, rzucali granaty. Rzucili przez okno wiązkę granatów i zabili bardzo dużo ludzi. Na stosie tych ludzi leżała rozkrzyżowana moja siostra, zabita, najmłodsza.

  • To też był 1939?

To był 1944 rok. To my obydwie, ona młodsza ode mnie półtora roku, ale wszędzie się rwała i chciała pomagać. Pomagała sanitariuszkom, nosiła, pomagała tym rannym powstańcom i tak wszystkie dwie siostry moje zginęły na wojnie. W 1939 roku, pomagając żołnierzom naszym, polskim i w 1944 roku, pomagając powstańcom.

  • Wróćmy jeszcze do pani dzieciństwa, jak pani je wspomina?

Byłam w kochającej rodzinie, było nam dobrze, mój ojciec dobrze zarabiał. W każdym bądź razie dzieciństwo miałam bardzo miłe, przyjemne. Do 1939 roku.

  • Pani mieszkała przed wojną na Sadybie?

Przed wojną mieszkałam na ulicy Sieleckiej. W 1934 roku rodzice z moimi dziadkami kupili plac i zaczęli się budować. Okazało się, że nie można stawiać jednorodzinnej willi, ponieważ Warszawa się będzie rozbudowywała, to dali zezwolenie na wybudowanie trzypiętrowej kamienicy. Mój ojciec stwierdził, że: „mam trzy córki, każda będzie miała piętro”. No i zgodził się. Niestety kupił już pod budowę teren, więc trzeba było coś tam budować. Postawili jedną drugą parteru i to wykończyli w 1939 roku i w 1939 roku tu się wprowadziliśmy. Ale już mieszaliśmy na tym terenie, bo ojciec postawił barak, w tej chwili się mówi barak, kiedyś to był skład na składanie materiałów budowlanych. Potem musieli sprzedać mieszkanie, bo jednak to nie był dom willowy, tylko kamienica. Trzeba było dwa i pół metra głęboko fundamenty kopać i zało im pieniędzy. Trzeba było sprzedać mieszkanie i wtedy się przenieśliśmy tutaj. Wyszykował ojciec pokój z kuchnią na naszym terenie i już od 1935 roku mieszkaliśmy tutaj.

  • A jak pani wspomina tą Sadybę przedwojenną?

Rodzice chcieli kupić na Sadybie trochę dalej swój plac pod budowę, ale tam jeszcze tramwaj nie dochodził i były tereny bardzo piaszczyste. Ojciec pracował w Warszawie, więc trudno by mu było się... Oczywiście miał swój samochód, ale do szkoły daleko i zdecydował się na kupienie tutaj. Tu była pętla tramwajowa przed naszą bramą i po prostu zdecydował się na kupienie. Tu mieszkali rolnicy. Naokoło stały domki jednorodzinne i każdy miał swoją ziemię tutaj, orał, sadził, siał. Myśmy mieli duży teren, ale niestety Polska Ludowa zabrała nam tysiąc sześćset metrów ziemi. Wybudowała w tej chwili hotele dla naszych posłów, a mówiono nam, że będą tereny rekreacyjne, że szpital będzie na tym terenie albo szkoła, albo ogród dla dzieci. Niestety postawili domy. Zabrali nam ziemię i zapłacili nam 18 złotych. Chcemy się teraz starać o to, żeby nam albo dali plac zamienny, albo zapłacili odpowiednio za to. Wszyscy się tutaj procesują i wygrywają nasi sąsiedzi.

  • A tutaj ten tramwaj dojeżdżał?

Tu przy tej kapliczce była pętla. Plac Bernardyński. Zakręcał tutaj tramwaj.

  • To jedna tylko linia dochodziła?

Tak, a potem do Wilanowa zrobili później tory i jeździła tu… tu tyle tramwajów jeździło i szesnastka i dwójka i jeszcze jakieś inne, już nie pamiętam.

  • A do szkoły, gdzie pani chodziła?

Do szkoły chodziłam do Henryka Sienkiewicza, na ulicę Chełmską. W tej chwili są tereny filmowe tam. Była piękna, taka w gotyckim stylu szkoła, oczywiście powszechna szkoła, siedmioklasowa.

  • I ona została zburzona?

Nie była całkowicie zburzona, ale jak tereny zajął film, to tam go zburzył do reszty.

  • Ale do Powstania ta szkoła jeszcze stała?

Tak, tam był szpital, nawet rannych przenosiłam do tego szpitala.

  • Jak pani zapamiętała ostatnie lato przed wybuchem wojny? Czy czuło się, że...

Czuło się, ponieważ ja już miałam piętnaście lat skończone i miałam chłopaka, mojego właśnie Jana Ernsta, który był w Szarych Szeregach, w Batalionie „Zośka”.

  • Nie, mi chodzi o 1939 rok, o wybuch wojny.

Ojciec chciał mamę i nas wywieźć gdzieś w 1939 roku. Chciał nas wywieźć na wieś, ale moja matka się nie zgodziła. Tak że ojciec coś tam czuł. Kupił sobie Chevroleta w 1939 roku w maju i pamiętam, że jechaliśmy tym Chevroletem pod Belweder. I ojciec (obok mama siedziała, a my, dziewczyny z tyłu) mówi: „Popatrz, jak pięknie ciągnie pod górę, tak świetnie.” Pamiętam, że to był granatowy, piękny samochód. Niestety zaraz ojcu go zabrali, zarekwirowali. Dali mu jakąś kartkę. Potem go zmobilizowali, był w wojsku i spod granicy węgierskiej zdecydował wrócić do Warszawy. I wrócił. Wrócił tej nocy, kiedy umarła moja siostra w Konstanicinie. Wrócił w nocy, tylko się umył, przebrał i poszedł pieszo do Konstancina. I wtedy, kiedy pytał się: „Czy tu leży Stanisława Wardecka?”, bo babcia mu tłumaczyła gdzie to jest, to w tym czasie, ta siostra mówi: „Prędzej, prędzej tatusiu, chodź do mnie!” A mama mówi: „Nie ma tatusia, jest na wojnie.” I drzwi się otwierają i ojciec wchodzi. I umarła. Prawie, że jemu na rękach. W tym momencie. Rozpacz była okropna, moja matka codziennie leżała na cmentarzu od rana do wieczora i gdyby nie babcia, to... Ja z siostrą, w ogóle się nami nie interesowała. Bardzo przeżywała śmierć tej pierwszej córki, bardzo. Ksiądz przychodził, tłumaczył, prosił. Nic nie pomagało, że ona miała wyrzuty sumienia, że prosiła tego lekarza, to mówi okazało się jakiś weterynarz się zgłosił, nie chciał pójść do obozu, że jest lekarzem. Miał następnego dnia robić jej operację jeszcze. To znaczy dzień przedtem zrobił tę operację, a zobaczył, że jest coś źle, to chciał ją pod wodą do Warszawy przenieść. A matka go prosiła: „Ja mam pieniądze, biżuterię, wszystko panu oddam, niech pan ją zawiezie do jakiegoś chirurga z prawdziwego zdarzenia.” Przecież to tylko była rana w ręce. No i odłamka szukał, przeciął jej tętnicę, bo przecież kałuża krwi na podłodze była. Prawdopodobnie z upływu krwi umarła. No, takie to były czasy.

  • Pani razem z rodzicami wróciła tu i zaczęły się czasy okupacji?

Ja nigdy nie byłam w tym klasztorze, tylko z opowiadań wiem, bo przecież miałam dziesięć lat, to mną się nikt nie interesował, rodzice decydowali o wszystkim. Moja matka siedziała tam, a babcia była z nami tutaj, ze mną i z siostrą. Szykowała nas do szkoły, bo przecież chodziłyśmy do szkoły, gotowała, prała, wszystkim się zajmowała babcia.

  • A pamięta pani, jak tu Niemcy weszli?

W 1939 roku, pamiętam, bo siedziałam właśnie w piwnicy pod kościołem, bo wszyscy uciekali do kościoła. Bo kościół ma piwnice, jest mocny. Po prostu [Niemcy] przyjechali, wchodzili, idąc strzelali, rzucali granaty, ranili ludzi i zdobywali [miasto]. Od razu wygnali wszystkich do Wilanowa. Mój dziadek do Wilanowa został spędzony, babcia z mamą nie pamiętam gdzie, a ja leciałam za dziadkiem. Tory tutaj były do Piaseczna kolejowe, to ja tymi torami, to był dla mnie wyznacznik, leciałam za dziadkiem do Wilanowa. Kule świstały, to ja się nachylałam tylko i leciałam dalej. Potem jak znalazłam dziadka, to on mówi: „Dziecko, co ty tu robisz? Idź do domu!” No i z powrotem wróciłam. Byłam strasznie głodna, więc gdzieś w Wilanowie był sklep i znalazłam paczkę ze słoneczkiem ładnym i wydawało mi się, że to są herbatniki. Okazało się, że to był proszek do prania. No i z powrotem, nachylając się [wracałam], trupy leżały, konie leżały zabite. Co świstały kule, to ja się nachylałam, tymi torami pędziłam i przybiegłam tutaj. Matka zdenerwowana. Mamy nie było już, bo moja siostra pojechała, zawieźli ją do szpitala, do Konstancina, a tu była tylko babcia z moją młodszą siostrą. Bo mama od razu... Ksiądz się dowiedział od Niemców gdzie wywożą, do Klarysewa i poszła do Klarysewa zaraz za tą karetką. I tam siedziała. Przychodziła, do domu, żeby coś zrobić jej do jedzenia, coś przynieść i zanieść, to czasem bywała w domu, a tak to siedziała tam, z nią.

  • A lata okupacji?

Lata okupacji to siedzieliśmy tylko tu. Była bieda, bo mój ojciec nie pracował. Było nam bardzo ciężko. Na kartki dostawaliśmy ćwiartkę czarnego chleba i mydło, którym się myliśmy, to była jakaś kostka gliny, która się nie mydliła, ale ścierała po prostu ten brud. Było bardzo ciężko. Bo nas okradli, to co mieliśmy, zapasy w piwnicy, to wszystko zabrali ludzie, tak że było bardzo ciężko.

  • A czy na przykład była pani świadkiem jakichś łapanek, egzekucji?

[...] Ojciec mój mówił tak: „Jest wojna, musisz skończyć siedem oddziałów szkoły podstawowej, bo to jest coś, ukończone siedem oddziałów.” Moje koleżanki po szóstej klasie szły do gimnazjum, ja skończyłam siedem oddziałów szkoły podstawowej. Potem, w czasie okupacji chodziłam na komplety dwa lata. Szkołę podstawową skończyłam w 1942 chyba roku, chodziłam do szkoły. Zapisali mnie na ulicę Chmielną, to była szkoła Lelewela, krawiecko-jakaś tam już nie pamiętam. Ale to była przykrywka, bo nawet nauczyciele w tej szkole uczyli nas polskiego, historii po cichu. Wiedzieli, z kim mają do czynienia, że nie mają [nikogo] podstawionego. No, wtedy jeszcze nie myśleli o tym, że może być jakiś agent, który przysłuchuje się lekcji, czy jakieś dziecko, które ma rodziców komunistycznych. To były pierwsze lata, więc chodziłam na tajne nauczania i do tej szkoły. I zrobiłam małą maturę.

  • A jak taka matura wyglądała w czasach konspiracji?

Ja tyko dwa lata miałam.

  • W czasie okupacji, bo to też było nielegalne.

Zaświadczenia tylko. Skończyłam tylko dwie klasy, bo wybuchło Powstanie. A po Powstaniu wróciłam dopiero w 1944 roku, 20 [17] stycznia wyzwolili Warszawę, a ja do Warszawy wróciłam w maju. I w maju, pamiętam następnego dnia szłam do szkoły, do Batorego. I krwawy deszcz padał. Tak lało, a ja szłam taka zmoczona. Dyrektorka z księdzem każdego witała. Nie chciałam kończyć, bo mogłam kończyć dwie klasy w jednym roku tak, jak to było zaraz po wojnie. Chodziłam do normalnego gimnazjum rok po roku.

  • Czy zetknęła się pani z konspiracją w czasie okupacji?

Oczywiście. Moi znajomi, chodziłam do państwa Trepków po mleko i tam było czterech chłopaków. Ci chłopcy chodzili do gimnazjum na Królewską, [do] Reja i byli zorganizowani, bo widziałam często. Zapraszali dziewczyny, robili jakąś muzykę, ale przyjeżdżało dwóch starszych od nich kawalerów, zamykali się w pokoju. Tu muzyka gra, że gdyby Niemcy wpadli, to jest zabawa po prostu, a oni tam się ćwiczyli.

  • Gdzie mieszkała ta rodzina?

Oni mieszkają na Idzikowskiego, nad fosą, ten domek wyremontowany. Tu była piękna fosa, myśmy łódką jeździli po fosie, ja się tu nauczyłam pływać, mój syn przepływał od końca do Sobieskiego. [...]

  • W czasie okupacji też tam pani chodziła?

Tak, tak, łódką pływałam...

  • A ci państwo mieszkali...

Ci państwo mieszkali tam i ja tam chodziłam po mleko do nich. Oni nam mleko podgrzewali, nas zatrzymywali ci chłopcy i potem nas odprowadzali. Mówili: „Dopiero mama wydoiła krowy, pani zobaczy, ciepłe mleko jeszcze.” Pierwszego, jak się pożegnaliśmy, poszli, bo oni gdzieś na Woli mieli swoje zgrupowanie, („Zośka” zaczynała od Woli) i patrzyłam na tych chłopaków, jak w butach sportowych, ubrani, szli do tramwaju i jechali na godzinę „zero”. Mój ojciec też poszedł. Mama się denerwowała, płakała. On mówi: „Chciałem was wywieźć, to nie chciałaś nigdzie pojechać.” W okupację też chciał nas wywieźć.

  • Pamięta pani, jak mieli ci chłopcy na imię?

Jurek, Tadeusz Trepko, Janek Ernst i jego brat Ryszard Trepko. [...]Jeszcze jest ciekawa sprawa, bo jak przyleciałam z Fortu Czerniakowskiego (tam zasypany został nasz dowódca i dwie siostry Karskie i Szczygiełek), to ojciec Wandę ratował tym, że piach, którym była zasypana, swoimi plecami i głową odkopywał jej twarz, żeby ten piach jej nie zasypał do końca. Tam zaczęli już ratować ludzie. No i ją wyciągnęli. I ona mojego ojca strasznie kochała i mówiła: „To jest mój tatuś, który uratował mi życie.” Jak 2 września, Niemcy już wkroczyli tutaj, to przybiegłam, oczywiście się zrywa wtedy i opaskę i beret, wyrzuca się i przybiegłam do rodziców, do mamy, do babci. Bo ojciec mój nie wiem gdzie już wtedy był. W momencie, kiedy wbiegłam, to zobaczyłam na stosie trupów moją siostrę. Chciałam mojej matce zaoszczędzić to, żeby nie widziała, więc chciałam podejść, ale szpaler Niemców już było Raus! Raus! Raus. Moja matka zerknęła i zobaczyła moją siostrę na stosie tych [ludzi], rozkrzyżowana leżała, warkocz jeden odwrócony, widziałam, noga jakoś skręcona i przy kostce krew była. Ona musiała być impetem zabita, dlatego, że jak już ci ludzie zostali zabici, to jest gromada ludzi... Jak idę korytarzem kościelnym, to pełno odłamków jest przy zakrystii, w tym starym kościele, omijam to bo widzę tam swoją siostrę. Matce zaczęłam wmawiać, że ona była ranna, że ona jest w szpitalu gdzieś. No i nas wyrzucili do Pruszkowa. W Pruszkowie rozdzielają: mężczyzn młodych, młode dziewczyny i starców. Oczywiście moją matkę i moją babcię na stronę prawą, a mnie na lewą. A moja mama Niemca złapała za jego poły i mówi: „Zabiliście mi dwie córki i teraz jeszcze trzecią chcesz mi zabrać?!” Jakaś siostra tam stała obok, czy Polka czy Niemka, nie wiem, kto? W każdym bądź razie przysłuchiwała się tej rozmowie, on ją tam karabinem odepchnął i uderzył, a mnie, bo belkami były oddzielone te pasy, na lewą stronę do młodzieży odsunął. I moja mama niesamowicie krzyczała, niesamowite zrobiła spazmy i awantury, i krzyczała i klęła na tych Niemców. Miałam chustkę zawiniętą, brudną, bo dwa dni nas gnali, spaliśmy po drodze gdzie się dało, przy szosie, w polu, gdziekolwiek i dostałam kapotę od kogoś, bo byłam w bluzeczce i spódniczce tylko i w sandałkach i wyglądałam… a byłam wysoka dziewczyna, bo do czternastu lat rosłam, miałam metr siedemdziesiąt wzrostu i ta kobieta, nie wiem, jakim cudem, ta siostra przyniosła dziecko i mówi do tego Niemca, że ja jestem matką tego dziecka i „Jej nie wolno tam trzymać.” Ten szwab zgodził się i ona mi to dziecko daje. A to dziecko już miało z półtora roczku i ono na mnie patrzy i nie poznaje, że ja nie jestem jego matką i zaczyna płakać i się wyrywać. Ale ta siostra mnie wzięła za rękę, przeprowadziła na stronę starców, matka się znalazła, dziecko zabrała, a ja się schowałam w kącie i siedziałam przez cały czas, aż nas nie wywieźli do tego obozu.

  • Wróćmy jeszcze do lat okupacji, bo pani mówiła, że z konspiracją się zetknęła dzięki swoim kolegom. Oni coś pani proponowali?

Nie, nic nie proponowali, bo ja miałam piętnaście lat, jak ich poznałam to miałam czternaście lat. A oni już należeli. Nigdy nic nie mówili, ja się tylko domyślałam, ponieważ w moim domu i ojciec, i matki bracia młodsi, wiedziałam, że są w konspiracji. Mojego wujka Romana aresztowali, siedział w Oświęcimiu i w Dachau, i w kamieniołomach, i Bóg wie gdzie. W 1942 roku go aresztowali.

  • A tu przyszli Niemcy?

Nie przyszli tu! Przyjechał ich porucznik, zabrał ich na ten fort i w dołku jakimś uczyli się obsługiwać bronią. Ponieważ były napady na tych chłopów, jakiś chłop zobaczył, że pięciu chłopów siedzi i siedzą już tam godzinę to pewnie obserwują i chcą zrobić napad. I nasłał na nich Niemców i Niemcy ich zabrali. Z bronią w ręku. Siedział na Koszykowej w Alejach Ujazdowskich tutaj w piwnicach, bo moja matka tam jeździła i adwokatów, i Bóg wie co, nic nie pomogło. I wywieźli go. Był w Oświęcimiu, a potem wywieźli go do wyrzutni V-1 i V-2 to tam gdzieś pracował w kamieniołomach. I wrócili. A drugi brat w 1939 roku jak poszedł do wojska, to tak już został i też go do Niemiec wywieźli. Był w obozie przez cały czas, przez pięć lat w obozie. Ten starszy brat.

  • Brat mamy, tak?

Tak.

  • Ale wrócił.

Wrócił. Wrócili.

  • Jak miał na imię?

Jan i Roman.

  • Bo pani mówiła, że jeden z wujków miał tutaj...

No właśnie Roman. On przechowywał im tutaj broń i bibułę. Ja w czasie okupacji też dostałam „Kamienie na szaniec” do przeczytania. Przecież to wszystko było w konspiracji i gdyby znaleźli taką książkę u mnie, to by wszystkich nas rozstrzelali.

  • Gdzie pani tę książkę chowała?

Chowałam ją u nas, na placu była kupa kamieni, bo jak się budowało, to składowali kamienie. Część tych kamieni wyjmowałam, zawijałam w ręcznik tę książkę i tam ją zawsze chowałam. Jak chciałam czytać, to szłam do ogrodu, tam ją wyjmowałam, przeczytałam rozdział i znowu ją chowałam. Bo przecież matka woła: „Co ty tam robisz, gdzie ty siedzisz?!” Ale nie należałam do żadnej organizacji przedtem. Bo byłam za mała po prostu, za młoda.

  • Czy po aresztowaniu wujka przyszło tu może gestapo, czy Niemcy robili rewizję?

Byli, tak. Ale wszystko już było sprzątnięte. Już przyjechali inni i wszystko tutaj pozabierane było i schowane. A myśmy nic nie wiedzieli, ani do jakiej organizacji należy, ani gdzie. Wiedzieliśmy tylko, że go aresztowali jako bandytę. I to wszystko.

  • Pani już w czasach okupacji miała swoją sympatię?

Tak, już w czasie okupacji, w 1944 roku, właśnie tam, gdzie chodziłam po mleko, to moja sympatia wynajmował tam pokój u tych państwa i tam mieszkał. Tam właśnie się poznaliśmy i spotykaliśmy się w gromadzie. Ale miałam takie szczęście, że syn jeden, ten Jurek Trepko się kochał we mnie i ten [drugi] się kochał we mnie. I dwóch rywalizowało między sobą. Pamiętam, że kiedyś siedziałam, uczyłam się w pokoju, to obydwaj przyszli i mówią: „Wybieraj, z którym chcesz chodzić, ze mną czy z tym?” A ja mówię: „Co wyście powariowali?!” Robili sobie braterstwo krwi, no i takie młodzieńcze głupie lata. Ale wyszłam za Ernsta w 1948 roku. [...]

  • Teraz ostatnie lata do wybuchu Powstania. Jak pani zapamiętała 1 sierpnia 1944?

1 sierpnia zapamiętałam tak, że zewsząd młodzi ludzie szli całymi grupami do tramwajów i gdzieś jechali. Każdy jechał na swoje. Pobiegłam do kościoła, zaczęłam się modlić. Wychodzę z kościoła i widzę idzie pani Turowska z dziewczynami z Sadyby, z bandażami. Zaraz się do nich dołączyłam, że ja też chcę pomagać, że chcę być czynna w [Powstaniu]. Oczywiście byłam. Potem jak już Niemcy wkroczyli tutaj.

  • A kto to była pani Turowska?

To była dyrektorka szkoły podstawowej nr 115. na Sadybie.

  • I ona tutaj organizowała...

Ona, Dykowa. Przyjaźniłam się z Krysią Dykówną. Ona zebrała wszystkie dziewczyny i organizowała tutaj punkt opatrunkowy, że jak coś się będzie działo, żeby miała już jakąś pomoc.

  • A pani tata też 1 sierpnia?

Mój tata 1 sierpnia wyszedł i poszedł. Ale za trzy dni wrócił.

  • On miał zbiórkę mówiła pani na Łazienkowskiej?

Na Łazienkowskiej, gdzieś tam w tamtym kierunku.

  • Po trzech dniach wrócił?

Po trzech dniach wrócił na Czerniaków i tu już się organizowali. Tak samo jak „Oaza”, zapisałam się do „Oazy”, dlatego że oni zewsząd wracali, byli gdzieś na Tatrzańskiej, na Belwederskiej, na Chełmskiej walczyli. A potem przenieśli się na Czerniaków. I tu, na Czerniakowie Leszek mój, który był ranny w nogę, ja go opatrywałam, to pamiętał mnie, jak mu się przypomniałam, to pamiętał. Jak oni się zorganizowali już po wojnie, „Oaza” oddzieliła się od „Baszty”, bo „Baszta” była na górnym Mokotowie, to zaczęliśmy się spotykać po prostu. Ja do nich przystałam, zarejestrowałam się u nich i się z nimi spotykałam.

  • A teraz właśnie Powstanie. Jak zareagowała pani mama, bo przecież straciła starszą córkę?

[…] Moja mama była bardzo zrozpaczona rozgoryczona na ojca, że nie powiedział, że będzie Powstanie. Babcia ją trochę uspokajała, a my chodziłyśmy z siostrą do mamy, co chwila wpadałyśmy tutaj do domu i prosiłyśmy: „Mamo, ugotuj jakąś zupę, bo tam są głodni.” Moja matka gotowała i my donosiłyśmy tę zupę z siostrą moją do Fortu [na Sadybie]. Tam jest tablica nasza oazowska i tam gdzie zasypany był Szczygiełek i Karski i wiele innych osób. Jak Niemcy tuż 1 czy 30 sierpnia zrzucili bombę i zaraz wkroczyli Niemcy i już byli tutaj panami. I wszystkich skoszarowali i gnali do Pruszkowa.

  • A nocowała pani w czasie Powstania w Forcie?

Tak, przychodziłam do mamy, w domu też nocowałam, też przychodziłam, bo wiedziałam, że ona strasznie rozpacza i jest bardzo samotna. Moja siostra była z nią, jak uciekły już, jak zaczęli te krowy puszczać, rozbili, dwie dziury zrobili w domu, to już mama z babcią poszły do piwnicy do kościoła. I myśmy tam do piwnicy wpadały często z siostrą.

  • A mówiła pani o zrzutach...

U nas potem, jak ojciec wrócił, po trzech dniach, zorganizowało się kilku chłopów i obserwowali w nocy, co dwie godziny ktoś się zmieniał, i obserwowali te zrzuty spadochronowe. Bo wiedzieli, że będą spuszczać amunicję, żywność i różne rzeczy. Jakoś nic tu się nie działo. Z moją koleżanką Hanką Turską, zaczęłyśmy wymieniać się i obserwować. Hanka dwudziestego piątego poszła odwiedzić swoją matkę na ulicę Chełmską, do parku, ona mieszkała w parku i mówi: „Ja pójdę.” A mój kuzyn, który też tu siedział i obserwował i wypady różne robili, ale wracali, mówi: „Ja idę na Przemysłową do rodziców.” I prawdopodobnie jak wchodził do kanału to musieli go zabić, bo nigdy już nie wrócił. Ja w nocy wróciłam do domu i zobaczyłam, że lecą białe czasze... nie słyszałam turkotu samolotów, tylko czasze białe spadają. I jak się tylko troszeczkę rozwidniło, to pobiegłam. Ale tu było takie grzęzawisko, bagno, to się umazałam w tym do kolan. Złapałam dwie skrzynie i te dwie skrzynie przytachałam i poleciałam po następne. Wtedy na Siekierkach (oni mieli taką ambonę i obserwowali z tej ambony) zaczęli do mnie strzelać. A z drugiej strony szli Niemcy, też strzelali. Więc ja w te kartofle, w to zielsko powrzucałam skrzynie, bo rozpruł się jeden pojemnik i dlatego te skrzynie wyciągałam z pojemników, bo pojemnika przecież bym nie wzięła. Ponieważ jak rzucili, on się rozpruł, rozwalił to złapałam dwie skrzynie i pobiegłam po następne dwie. To były takie skrzynki metalowe i przyniosłam te skrzynie, rzuciłam, i uciekam. Bo słyszę, że bez przerwy strzelają. Idą i strzelają. I wpadłam do kościoła, ale taka umorusana, brudna i ksiądz do mnie mówi: „Basiu, leć gdzie indziej, przecież tu tyle ludzi, jak wpadną, to wszystkich rozstrzelają.” Poszłam w jeziorko, w szuwary i siedziałam tam do samego wieczora, aż się ciemno zrobiło, bo się strasznie bałam. I tam się wodą obmywałam, ciepło było, więc nie zmarzłam, ale przestraszona byłam bardzo tymi strzałami do mnie. Wieczorem wróciłam tu do domu, przebrałam się. Moja mama przyszła, coś ugotować i zabrałam menażki, poleciałam na Fort. Tam spotkałam Zuzannę i Wandę, one coś zjadły i jeszcze podzieliły się z dziewczynami drugimi. Następnego dnia, to był 2 września (2 września zginęła moja siostra), Niemcy wpadli, wszystkich skoszarowali i wyganiali do Pruszkowa.

  • A w tych dwóch skrzynkach, co było?

W dwóch skrzynkach była amunicja, a w dwóch skrzynkach były pistolety jakieś. Nie znam się na pistoletach, to miałam oddać nad jeziorko Czerniakowskie do willi, zanieść. Taki był rozkaz. I ja w teczce tą amunicję [nosiłam]. Sypali mi ileś tego, dwa pistolety i zanosiłam. Kilka razy tam byłam. Kiedyś idę, kapitan Wudan i mój ojciec mnie ubezpieczali, tu po murze kościelnym i ja wyszłam zza tego kręgu na Powsińską, nie dochodząc Gołkowskiej, jedzie willy’s z Niemcami. Mnie pot ciekł po plecach aż do pupy ze strachu. Ale ja tą teczkę przekładałam sobie z ręki na rękę i szłam. I kiedy się z nimi zrównałam to skręciłam w Gołkowską. No i zobaczyli dziewuchę taką, pojechali sobie dalej. Ale strachu miałam okropnie dużo. To był jeden raz. Kilka razy nosiłam, nie spotkałam nikogo, a ten trzeci czy czwarty raz spotkałam Niemców w willys’e. Czterech ich jechało w otwartym samochodzie. Z Wilanowa, bo oni byli w Wilanowie i na stacji pomp. To była ich trasa. A myśmy siedzieli na Idzikowskiego w tych chałupach, gdzieś tutaj u Kaśki. Bo u Kaśki też był sztab Piskorskiej. [...]

  • Znaczy u jej matki. Gdzie dokładnie był ten dom?

Ten dom z figurkami. Na rogu Gołkowskiej i Powsińskiej. To jest Powsińska 102, tam ona mieszka. Ona jest plastyczką. I tam też siedzieli nasi powstańcy.

  • Tak że to też był rejon opanowany...

Tak. Przez powstańców. Wszystkie chałupy tutaj, co były do jeziorka, tu we dworze czerniakowskim siedzieli.

  • Tu nie było problemów z zaopatrzeniem jak na przykład w Śródmieściu, bo tu jednak dużo było rolników.

No, właśnie byli rolnicy, którzy dawali kartofle, cebulę, marchew. A z resztą się chodziło i wykopywało też. Jak rolnik wykopał kartofle to wiele osób szło i jeszcze wykopywali te drobne kartofelki i nie było takiego głodu wielkiego.

  • A jak ludność cywilna odnosiła się do powstańców?

Serdecznie. Nie było żadnych zgrzytów. Jak mogli, pomagali, przechowywali, przenocowali. Wszyscy żyli tym, że może będzie wolność, że może zwyciężą. Wszyscy się cieszyli.

  • A jak życie religijne? Czy były jakieś msze?

Były, tak. Tu w kościele u nas, na cmentarzu kościelnym, jak w Warszawie przecież się oglądało kapliczki, wszędzie ludzie wychodzili i modlili się.

  • Pamięta pani swojego rannego?

Pierwszy ranny to był śliczny chłopak, któremu nogę urwało. I dźwigałam go z koleżanką, żeby mu tą nogę amputować. Podwoda jakaś nas zabrała do szpitala na Chełmską i tam mu tę nogę ucięli. Widziałam dziecko, które miało wiszące na naskórkach dłonie, małe dziecko, obydwie rączki, Okropne to wszystko. A rannych masa ludzi. Ginęli, umierali, bez przerwy ktoś tam krzyczał: „Ratuj mnie!”

  • A kontakt ze swoją sympatią pani miała?

Nie miałam żadnego kontaktu, ponieważ już na wysiedleniu jak byliśmy… Jak nas zabrali do Pruszkowa i tam mnie uratowała ta siostra, że nie pojechałam do obozu do Niemiec, tylko czekaliśmy ileś tam dni aż wreszcie spędzili nas do jakiegoś bydlęcego wagonu, niejednego, tylko wielu wagonów i wywieźli nas. Wywieźli nas gdzieś, do Białoczewa koło Przysuchy. I tam w szczerym polu pociąg się zatrzymał... pootwierali te bydlęce wagony i wypuścili wszystkich. Przyjeżdżali chłopi z furmankami i zabierali ludzi z Powstania na wieś. Znalazłam się na wsi Lipie, koło Przysuchy. To była taka wieś, gdzie Niemcy nie mogli dojechać, bo tam były piaski. Tam motorem nie przejechał, ani samochodem, tylko koniem i wozem mógł tam przejechać chłop. Tam nas wywieźli. Oczywiście bardzo serdecznie się nami [opiekowali].Babcię zabrał jeden gospodarz, a mnie z matką zabrał drugi gospodarz... dają nam poduszkę, mama mówi: „Nic podobnego proszę pani, do stajni do stodoły, bo my jesteśmy zawszone, brudne i musimy przenocować tam.” I w tej stodole oni nam dali jakąś derkę, tam z mamą przenocowałyśmy. Następnego rana mama dopiero wzięła miednicę, wodę, pomyłyśmy się, oczywiście wszy mi wybierała z włosów, wyczesywała i dopiero chyba po tygodniu przeszłyśmy do domu. Nie chciała, żeby ludzie [mieli wszy]... dają nam czystą poduszkę, prześcieradło, kołdrę. Mama mówi: „Nie możemy tutaj spać, bo byśmy was zawszyły. Jesteśmy brudne i musimy się [doczyścić]...” Prasowała żelazkiem nasze poprane rzeczy. Za dwa dni jak wyszłam na tę wieś, szłam odwiedzić moją babcię, wieczorem zobaczyłam żołnierzy polskich, w oficerkach, w mundurach. Boże, jak ja się ucieszyłam strasznie, bo oni wieczorami przyjeżdżali, po zaopatrzenie, bo byli w lasach. Z lasów przyjeżdżali do tej wsi po zaopatrzenie i radość moja była ogromna, że zobaczyłam polskich żołnierzy, z którymi się spotykałam codziennie wieczorem. Opowiadałam im o Powstaniu, oni o tych swoich wypadach na Niemców, gdzieś tam do Przysuchy napady robili, na jakieś posterunki niemieckie, ginęli. Działo się strasznie.

  • Ale to była partyzantka, tak?

To była partyzantka, Polacy w mundurze, w oficerkach, zobaczyłam pierwszy raz. Bo w Powstaniu nie widziałam takiego żołnierza, bo to wszystko było brudne, umazane, podarte, obdarte, w bereciku jakimś z orzełkiem i to było wszystko, całe ich umundurowanie. A tu zobaczyłam pięknego oficera, w mundurze i w pięknych butach z cholewami błyszczącymi.

  • Wróćmy jeszcze do Powstania. Jak pani się dobrze kojarzy Powstanie, może miała pani, jakiś dzień radosny?

Nie było radosnych dni. To były wszystkie dni smutne, dlatego, że coś się bez przerwy działo. A to trzeba było na Chełmską zanieść jakiś meldunek, a to jakiegoś rannego przemycić, a to przecież było trudno, bo się szło polami między domami, drogą pani nie mogła przejść. A to czasem trzeba było jakiś meldunek zanieść na górę do „Baszty”, na górny Mokotów, to też człowiek [był] wystraszony, zmęczony, niewyspany, bardzo często, no, jakie to były wspomnienia. Ja nie miałam żadnych wspomnień radosnych.

  • Jak pani przenosiła te meldunki? Pani przenosiła stąd?

Stąd, tak. W bucie gdzieś, za stanikiem, w majtkach, gdzieś tam się coś przenosiło. Jak już wiedziało się, że jest niebezpiecznie, to po prostu się wyrzucało po drodze.

  • A ten głaz, co tutaj jest na rogu…

To „Oaza”.

  • To właśnie „Oaza” i pani siostra została też zabita?

Nie, moja siostra została tu zabita, w kościele.

  • A tu na rogu był jakiś...

Nie, po prostu w parku chcieli ten głaz postawić. On był po przeciwnej stronie kilka lat temu, a teraz przenieśli tutaj. I tę tablicę... na Forcie też jest nasza tablica – „Oazy”. [...] Tam był też szpital, gdzie właśnie z okolic Chełmskiej i części Czerniakowa na początku, a potem był na Sadybie w szkole takim baraku zrobiony. [...]

  • Tam na miejscu, gdzie ta szkoła była w baraku, to teraz jest inna szkoła?

Nie, ta szkoła była, nie mogę sobie [przypomnieć], bo tak się rozbudowała ta Sadyba, że ja sobie nie mogę uzmysłowić, w którym miejscu była ta szkoła. Ta szkoła była między parkiem a Podhalańską, tak mi się wydaje. Bo przecież teraz to jest tak rozbudowane [...] Ja sobie też nie mogę wyobrazić, jak ta pętla tu była, jak ten tramwaj jeździł, jak tu teraz jest tak wąsko. A ja jeszcze miałam dalej plac.

  • Pani wspominała, że pani znajomy na Przemysłową chciał się dostać?

Mój kuzyn, Ryszard Dutkiewicz. On walczył na Sielcach, na Tureckiej czy gdzieś miał zbiórkę i tam ich wszystkich rozgromili i uciekali tu, tak jak Leszczek z „Oazy” uciekał. Tak on przyszedł do nas i tu u nas był kilka dni i też takie robili wypady na Niemców. Mój były mąż... W 1944 roku rozbrajali Rosjan w Polsce, w Warszawie. I kiedy pojechali do Leśnej Podkowy, bo tam mieli załadowaną broń, dwie walizy broni i amunicji, jechali do Warszawy i zepsuł im się samochód po drodze. On z Jurkiem Trepką poszli na dworzec w Leśnej Podkowie i tam czekali, że oni zreperują ten samochód, dadzą im znać. Przejechał jeden pociąg, nie wsiedli, przejechał drugi pociąg, trzeci pociąg, a oni stoją. I jacyś UB-owcy się nimi zainteresowali. Były strzały i aresztowali ich i siedzieli w Grodzisku Mazowieckim. Tam tłukli ich nieprawdopodobnie: „Jesteście tylko pionkami. Ręce między drzwi.” Mój były mąż nie miał prawie paznokci, potłuczone to wszystko było, deską ich bili. Mówił, że deską ich tłukli: „Przyznajcie się, my wiemy, że wy jesteście tylko pionkami, zdradźcie.” Oczywiście tu wszystko się już całe ich zgrupowanie i dowództwo zmyło, już pouciekali, bo bali się, że może wydadzą kogoś. A oni nie wydawali nikogo, tylko powiedzieli, że oni handlują bronią i jechali na zachód sprzedać. Ale niestety, o tym rodzina Trepków nie wie, ale mój mąż jak się ze mną potem ożenił to mi powiedział, że zrobili konfrontację, Jurek chciał się powiesić w celi, nie wytrzymał. Odcięli go, no i się przyznał. Dostali wyroki duże i wywozili ich na Sybir. I w lesie pod Lublinem całą więźniarkę rozbili partyzanci i wypuścili ich do lasu. Mój mąż wtedy był aresztowany jako Wojciechowski Jan. Bo jego organizacja mówi: „Słuchaj, Ernst nazwisko, to będą się ciebie czepiać, że jesteś folksdojczem albo jakimś Niemcem czy czymś, to będziesz Wojciechowski.” I on był Jan Wojciechowski, aresztowany był na Wojciechowskiego. Jak im zaproponowali: „Zostańcie z nami albo wracajcie, jesteście wolni.” Oni obydwaj przyszli do Warszawy i ukrywali się na ulicy Przemysłowej, u Danusi Szymborskiej. Jej brat zginął w Powstaniu i ona miała trzy pokoje z kuchnią w amfiladzie, i w ostatnim pokoju ich ukryła, i postawiła na drzwi szafę. Tak że oni tylko w nocy wychodzili na pół godziny na dwór, a tak to siedzieli. A ja byłam ich UNRRĄ, ponieważ jeździłam do szkoły rowerem, bo rodzice kupili. Początkowo chodziłam pieszo, potem kupili mi jakąś damkę starą i tym rowerem jeździłam. Dowoziłam im jedzenie, żeby mieli. Ja jedna byłam wtajemniczona, że oni są i się ukrywają. Potem, po paru miesiącach wyszli. Mąż wrócił do swojego nazwiska i w 1948 pobraliśmy się we wrześniu, a w styczniu go aresztowali. Kontynuacja 13 lutego 2007 roku

  • Ostatnio skończyłyśmy wywiad na tym, jak był upadek Powstania Warszawskiego.

Tak. Jak nas wywieźli do Pruszkowa. Opowiadałam, jak moja matka na Niemca się rzuciła i krzyczała: „Zabiliście mi dwie córki i teraz trzecią mi zabieracie.” Ktoś dał mi dziecko i z tym dzieckiem przeszłam na stronę starców i się ukryłam w tłumie. Potem wszystkich młodych ludzi wywieźli do Niemiec na roboty do bauerów niemieckich, a starców po kilku dniach załadowali w bydlęce wagony i wywieźli nas. W polu zatrzymał się pociąg i kazali ludziom wysiadać. Tłum ludzi wysiadł. Starsze osoby, matki z dziećmi i my. Podjeżdżali chłopi i zabierali nas na wieś do gospodarzy. Każdy z gospodarzy zabierał kogoś. Ja z mamą byłam u jednego gospodarza, a moja babcia była zabrana do innego, ale w tej samej wsi tak że się widzieliśmy. Następnego dnia po wyjściu, gdzie ludzie chcieli nas przyjąć w swoim mieszkaniu, dali nam poduszkę i kołdrę. Mama odmówiła. Powiedziała, że tylko jakąś derkę i do stodoły na siano, bo jesteśmy zawszeni bardzo. Następnego dnia (to był wrzesień jeszcze, ciepło) była mykwa, pranie, wyciąganie wszy i gnid z włosów. Po kilku dniach dopiero poszłyśmy do izby spać, a tak spałyśmy w stodole. Oczywiście wyszłam sobie wieczorem na spacer i zobaczyłam polskiego oficera. Pięknego żołnierza w mundurze, polskim mundurze. Jaka moja radość była wielka! Rozmawialiśmy długo. Opowiadałam o Powstaniu. To byli partyzanci w lesie. Wieczorem przyjeżdżali do tej wsi. Do wsi było się trudno dostać, bo była bardzo piaszczysta. Motor i samochód nie dojeżdżał raczej, pieszo trzeba było chodzić. Nawet do kościoła chodziliśmy boso, bo trudno było założyć jakieś sandałki, bo pełno piachu w nich było. A ci żołnierze przychodzili wieczorem po prowianty do chłopów, po ziemniaki, mleko, żeby mieli, co w tych lasach jeść.

  • Wiedzieli o tym, że w Warszawie było Powstanie?

Oczywiście, że wiedzieli. Wszystko wiedzieli, ale dokładnie nie wiedzieli, co i jak i jak Warszawa wygląda. Widzieli tylko dymy, że się pali. Palili Warszawę Niemcy. Opowiadałam im swoje wrażenia wszystkie. Cieszyłam się, że zobaczyłam polskiego oficera w mundurze, w pięknych oficerkach. Jaka była radość, że jednak walczą, że są w lasach.

  • Jaka to była miejscowość?

To była wieś Lipie koło Przysuchy. [Okolice] Nowego Miasta.

  • Nad Pilicą?

Tak. W tamtej okolicy. Z Nowego Miasta jechaliśmy kolejką do Piaseczna.

  • Tam przyszli już Rosjanie?

Rosjanie przyszli jak już byłam w Golianach, bo moja mama w styczniu jechała do Warszawy, jak wyzwolili Warszawę żołnierze polscy i radzieccy. Jechała zobaczyć, czy dom stoi, czy coś jest, bo w piwnicach mieliśmy dużo rzeczy schowanych. W kościele ksiądz też nam dał taką komórkę, gdzie powynosiliśmy nasze kosztowniejsze rzeczy. Oczywiście wszystko było rozkradzione, zabrane. Nic nie było. Wracając, moja matka spotkała kogoś, kto powiedział, że ojciec jest w Golianach bardzo chory. Mama wysiadła z pociągu i znalazła ojca. Po kilku dniach wróciła po mnie i po babcię. Wynajęła w Golianach, w czworakach u ogrodnika, pokój i mnie i babcię przywiozła. Już byłam w Golianach od stycznia.

  • Goliany – to jest jakaś miejscowość?

To jest majątek Goliany, koło Grójca. Jest wieś Goliany chyba. W Golianach jak byłam, to jeszcze byli Niemcy. [Czyli] nie w styczniu byłam. Musiałam być w październiku, w listopadzie, bo szłam kupić ojcu papierosy na stację Goliany. Tam mnie złapali Niemcy i wywieźli mnie na roboty do kopania rowów. Ale Niemiec, który siedział na wozie, ja siedziałam obok niego, bił batem konia, a dokumenty wszystkie miał za mankietem. Miałam czerwoną legitymację szkolną. Jak się dokumenty mu wysunęły, wyrwałam mu tę legitymację czerwoną i schowałam. Oddałam woźnicy od razu i mówię: „Niech pan znajdzie moich rodziców w Golianach i powie, że jestem tu na robotach.” Nie wiedziałam czy nas wypuszczą czy zatrzymają. Okazało się, że nas w szereg ustawili, kazali odliczyć, ale oficer nie policzył dokumentów. Mówi tylko: „Mam wasze dokumenty, jutro z łopatami macie się stawić o szóstej rano do roboty.” To była Stara czy Mała Wieś. Kilka kilometrów. Jak nas rozpuścili to wszyscy szliśmy do wsi Goliany. Przez las, nie znałam w ogóle terenu i z tymi ludźmi doszłam. W nocy o dwunastej, psy szczekają, słyszę głos mojego ojca: „Barbara! Barbara!”, bo dowiedział się na stacji, że Niemcy zabrali. Ale mówi, że wywożą na podwody i potem puszczają ludzi, więc sądził, że będę w nocy wracać. Wróciłam. Następnego dnia dostałam szkarlatyny i leżałam ciężko chora. W domu, w którym wynajmowaliśmy pokój było pięcioletnie dziecko. Moja matka, ponieważ znała się trochę na medycynie, odbierała dzieci znajomym, umiała bańki stawiać to każdy... Tu gdzie mieszkamy na naszej wsi, jak dziecko się rodziło, to lecieli do pani Wardeckiej: „Pani Wardecka, niech pani pomaga.” […]

  • Dopiero w tamtym majątku weszli Rosjanie?

Tam weszli Rosjanie. W pokoju, gdzie spałam z mamą i z ojcem przyszedł oficer rosyjski. Na podłodze mu posłali poduszkę i spał. Zapraszał mnie do siebie. A byłam bardzo chora. Matka z ojcem cały czas mnie pilnowali, tego dziecka nie wpuszczali do mnie. Wtedy już nie byłam „groźna”, bo już mi skóra złaziła całymi płatami z rąk i ze stóp i jakoś mama mnie wyleczyła.

  • Kiedy wróciła pani do Warszawy?

Do Warszawy wróciłam dopiero w maju. Jak mama przyjechała z ojcem to tu było pusto, głucho. Nic nie było. Przywieźli sobie troszkę jedzenia i poszli, żeby zabić okna jakimiś deskami czy dyktą, szukać czegoś, żeby można było się tu zatrzymać, bo przecież wszystko było rozbite. Ktoś w międzyczasie ukradł im to jedzenie. Byli w Warszawie, a ja z babcią siedziałam w Golianach. Mama mówi: „Nie ma sensu przyjeżdżać. Jest zimno, nie ma czym palić.” Przyjechałam albo w końcu kwietnia, albo na początku maja. Wiem, że następnego dnia szłam zapisać się do gimnazjum. Pamiętam, że ksiądz i pani dyrektorka wszystkie młode dziewczyny przygarniali. Ten rok trwał... chyba trzy miesiące tylko jedna klasa trwała. Potem od września normalnie chodziłam. Robiłam małą maturę, potem dwa lata liceum.

  • Kiedy spotkała się pani ze swoją sympatią?

Moi rodzice najpierw się z nimi spotkali. Jurek był ranny i leżał w Tworkach. Jak rodzice szli do Warszawy, to do Tworek wstąpili do niego. Był ranny w rękę. Mój chłopak był u rodziny w Radomiu, czy gdzieś. Potem do Warszawy wrócił i zatrzymał się u swojej kuzynki. Potem już jak się to unormowało, przyjechał tutaj. Wynajmował pokój u państwa Trepków. Tam się spotkaliśmy. Wtedy zaczynała się miłość. Jak się miało szesnaście, siedemnaście lat, „cielęcy” wiek buntowniczy, wszystko najlepiej się wie, wszystko najlepiej się umie i wszyscy są głupi, tylko my jesteśmy mądrzy. Zaczęliśmy się spotykać już po wojnie. Jego grupa, on był w „Zośce”, spiknęło się kilku chłopaków. Mieli gdzieś schowaną broń i amunicję w Podkowie Leśnej. Zdobyli auto i pojechali po broń, bo chcieli Rosjan rozbrajać i jeszcze walczyć. Jak zdobyli [to], w walizki powkładali broń i amunicję, jechali do Warszawy i zepsuł im się samochód. Jurek z Jankiem, moim chłopakiem, poszli na stację. Podkowa Leśna, Komorów to stacje bez żadnej wiaty, bez niczego. Stoi [się] na peronie i czeka. I tak czekali. Mieli im dać znać jak samochód zreperują. Ale przejechał jeden pociąg, drugi pociąg, oni nie wsiadają to się nimi zainteresowali. Podobno Jurek zaczął... Nie wiem czy strzelał... Zostali aresztowani i wsadzili ich do Grodziska Mazowieckiego. Tam siedzieli. Strasznie ich bili. Oni wiedzą, że są pionkami. Tłumaczyli się, że chcą jechać na zachód sprzedać tę broń, że nie należą do żadnej organizacji nigdzie. A tamten przecież miał łapę sztywną jeszcze, ranny był w Powstaniu. Niestety nikt im nie uwierzył. Potem podobno (tak się dowiedziałam, ale nikt oficjalnie tego nie powiedział) Jurek chciał się powiesić w celi, bo nie wytrzymał i się przyznał, że należał do organizacji. Zrobili konfrontację z moim chłopakiem i wtedy się przyznali. Dostali wyrok po piętnaście lat. Wywozili ich do Rosji, gdzieś na „białe niedźwiedzie”, bo w lasach lubelskich więźniarkę, trzystu więźniów odbili partyzanci. Ponieważ mój mąż ma nazwisko Ernest, a bał się, że Rosjanie będą [się] go jako hitlerowca czy jakiegoś autochtona czy jakiegoś folskdojcza czepiać, to zrobili mu dokumenty na Wojciechowskiego. Był Jan Wojciechowski. Był aresztowany jako Jan Wojciechowski. Jak ich rozpuścili wszystkich, mówi: „Już nie jestem Wojciechowski tylko Ernst, mam już swoje dokumenty i nie zostajemy w lasach tylko idziemy do Warszawy.” Przyjechali, ale nie przyszli do domu, bo się bali, że będą ich tu szukać i aresztują. Poszli do koleżanki na Przemysłową. Miała trzy pokoje w amfiladzie i w ostatnim pokoju umieściła ich. Brata straciła w Powstaniu, sama także brała udział w Powstaniu i ich ukryła u siebie. Szafą zastawiła drzwi tak że miała dwa pokoje a trzeci pokój był niewidoczny po prostu. Jeździłam na Myśliwiecką do szkoły rowerem, więc jak się dowiedzieliśmy – nie wszyscy, ja się dowiedziałam i ktoś jeszcze, Tadeusz Klewko zdaje się... Żadna mama nie wiedziała nic, bo się bały, że jak UB-ecy przyjdą i będą pytać, gdzie oni są, to może wydadzą, więc ja tylko wiedziałam. Byłam ich „[pomocą] UNRRA”. Nazywali mnie – „Jedzie nasza UNRRA.” Musiałam im jedzenie wozić, bo przecież była „bida”. Miała starszych rodziców, też się uczyła, nie pracowała. Miała jeszcze kalekiego brata. Musiałam im dowozić jedzenie.

  • Jak się ona nazywała?

Danuta Szymborska.

  • Gdzie była w czasie Powstania?

Była razem z bratem gdzieś, ale nie wiem dokładnie.

  • Przemysłowa ile?

Przemysłowa chyba 5. Przy Rozbrat był dom. Teraz nawet nie wiem czy tam coś stoi. Pod 27 miałam swoją ciotkę, z dwiema córkami mieszkała. Ale tam był kompletnie rozbity dom. Wróciły i nie miały gdzie mieszkać.

  • Pani tam przywoziła im jedzenie?

Przywoziłam im jedzenie. Jakiś czas tam byli. Okazuje się, że mój wrócił do nazwiska swojego, więc wyszedł. Wyjechali na zachód. Bali się. Z Janka matką, siostrą i Jurek, we czwórkę wyjechali do Jutrosina, czy gdzieś. Tam pracowali, coś robili. Chyba po roku wrócili do Warszawy. Pobraliśmy się w 1948 roku we wrześniu a 13 stycznia już go aresztowali.

  • Drugi raz?

Drugi raz.

  • Już pod nazwiskiem Ernst?

Jako Ernsta aresztowali. Ale dlaczego: dlatego, że poszedł się ujawnić. Jak „Radosław” wyszedł, mówi: „Wychodźcie z lasów, ujawniajcie się, kary będą wam darowane”, to poszedł się ujawnić. Chciał studiować, bo studiował w SGPiS (SGH to się kiedyś nazywało) i chciał być wolnym człowiekiem, bo przecież bez przerwy się bał. Jak go drugi raz już jako mojego męża aresztowali 13 stycznia 1949 roku to wtedy aresztowali w Warszawie tysiąc osób. Tysiąc osób aresztowali!

  • Wszystkich akowców?

Nie wszystkich, bo Jurka nie aresztowali.

  • Ale tych, którzy...

Tych, którzy się ujawniali. Ale nie wszystkich, bo Trepko Jerzy został. Tadek Zieliński też został. Przychodzili, przynosili mi różne papierosy, coś. Chcieli mi pomóc, żebym jakąś paczkę zorganizowała, bo trzeba było wstawać o dwunastej w nocy, stanąć w kolejce, żeby kupić coś. Kawałek słoniny, kawałek mięsa wołowego kręciło się i robiło się smalec. Cebulę się wysyłało, żeby w więzieniu nie dostał szkorbutu. Przez dziewięć miesięcy siedział nie i wiedziałam, gdzie. Jeździłam po prokuratorach już z brzuchem, bo w lipcu urodziłam Jurka, mojego synka małego i nikt mi nie powiedział, gdzie [mąż] jest. Dopiero ktoś mi podpowiedział, żebym paczki szykowała i chodziła po więzieniach. Gdzie przyjmą paczkę to znaczy, że tam jest. Na Cyryla i Metodego, potem na Koszykową. Wreszcie poszłam na Rakowiecką. Na Rakowieckiej paczkę przyjęli. Siedział w X pawilonie, bo na tej paczce napisano X. Po dziesięciu miesiącach dostałam pierwsze widzenie.

  • Jemu listów nie wolno było...

Nie. Żadnych listów. Pierwsze widzenie już jak wywozili go do Rawicza. Do Rawicza go wywieźli. Siedział chyba we Wronkach, a potem do Rawicza go wywieźli. Kościół tam jakiś rozbierali czy coś.

  • Pani też do niego nie mogła pisać?

Nie. Nie dostawał żadnych listów, niczego. Było śledztwo, dopiero jak dostał wyrok... Nie wiem czy do czegoś się przyznał czy znaleźli czy co, nie mam pojęcia, co to było, że siedział prawie trzy lata w więzieniu. Jak wyroki zapadły i ich wywozili, dostałam pierwsze widzenie. Stałam w pokoju za kratą. Między mną a drugą kratą strażniczka chodziła w tę i z powrotem. I co to za rozmowa? On chciał zobaczyć dziecko, a dziecko mi zasnęło w tym czasie. Wtuliło się we mnie i nie mogłam [go pokazać]... Nawet dziecka nie widział dokładnie. Rozmawialiśmy trochę. Widziałam, że ta kobiecina strażniczka miała łzy w oczach. Pomyślała pewnie – młodzi ludzie, ten w więzieniu, ta baba z dzieckiem, młoda dziewczyna z dzieckiem małym na ręku. Wśród tych strażników też byli ludzie. Cóż ona... Przecież nie była jakimś ubekiem, który morduje. Pracowała tam. Dostała pracę i pracowała. Pilnowała porządku.

  • Bo nawet żeby zawiadomić męża jakoś w tych paczkach, że się syn urodził...

Tak. Nie mogłam. Nie wiem, skąd jego kolega, który z nim siedział, Kartofel... Ja sobie tego nie przypominam, kto. Może ktoś włożył, może któraś mama do paczki włożyła coś. Ja wstążeczki wiązałam i cukiereczki. W cukiereczku pisałam, że jest synek. Ale nigdy nie dostał, nigdy nie wiedział nic. Dopiero jak go wywieźli do Rawicza, miałam pociąg i pojechałam. Jurek miał chyba dwa latka, może mniejszy był, już chodził. Miałam problem straszny, bo tak robili, że ci, co przyjeżdżali z daleka... Staliśmy po drugiej stronie więzienia na placu. Nie było nic, ani ubikacji, ani... Do miasta daleko. Na dworzec kawał drogi trzeba było iść. Rawicza nie znałam. Przyjechałam pociągiem, dowiedziałam się, gdzie jest więzienie i poszłam pod więzienie z dzieckiem małym. Miałam coś do picia czy coś do jedzenia dla dziecka. Dziecko dostało rozstroju żołądka. Nie miałam ani czym go umyć ani co z nim zrobić. Ludzie dawali mi chusteczki. W tym momencie wołają mnie na widzenie. Ale zawsze dostawałam widzenie po trzeciej, jak już mój pociąg odjechał do Warszawy. Później musiałam jechać do Wrocławia i z Wrocławia musiałam brać pociąg do Warszawy z przesiadkami. Nigdy nie dostałam widzenia, chociaż rano przyjechałam, o szóstej czy o piątej rano już byłam w Rawiczu, nie mogłam dostać widzenia wcześniej tylko aż pociąg odszedł. Takie robili utrudnienia, żeby ludzie nie przyjeżdżali prawdopodobnie na te widzenia. Raz w miesiącu jeździłam do niego.

  • Mąż po trzech latach wyszedł?

Wyszedł.

  • Czy później był jeszcze represjonowany?

Nie był już represjonowany. Jak Gomułka, już nie pamiętam w którym roku przyszedł – jakieś amnestie były. Tak, że jemu (chyba wyrok piętnastoletni tam odsiadywał), jakaś amnestia była, skrócili. Nie wiem czy za sprawowanie dobre czy za coś. Nie mam pojęcia. Nigdy z nim na ten temat nie rozmawiałam po wyjściu.

  • Ale nigdy się nie zorientowali, że Wojciechowski i Ernst to jedna i ta sama osoba?

Jak się ujawnił, to pewnie powiedział, że był Wojciechowski aresztowany. Jak się ujawniał to wszystko mówił, że miał taki i taki wyrok. Przypuszczam, że musiał to mówić, skoro odsiadywał wszystko potem po aresztowaniu.

  • Czy pani sama osobiście miała jakieś nieprzyjemności?

Miałam nieprzyjemności, bo bez przerwy mnie śledzili. Pracowałam w teatrze „Syrena”, zastępowałam moją koleżankę. Bileterkami były studentki. „Syrena” chciała pomagać studentom i zatrudniała studentki. Dostałam się tam na miejsce mojej koleżanki, która urodziła dziecko, dostała zakrzepu i poprosiła mnie, żebym ją zastępowała. Poznałam kierownika teatru, który z moim kuzynem przed wojną miał kina razem. Tak się dogadaliśmy, że załatwił mi tam pracę. Zwierzyłam się mu, że mam męża w więzieniu. Mówi: „No, to niestety musi pani napisać, że jest pani w separacji.” Tak napisałam w podaniu, że mam dziecko, jestem w separacji z mężem, że nie jesteśmy razem. Ale wiedzieli UB-owcy o tym, bo donosili to. Jemu mówili, że na pewno go zdradzam. Nie wiem, co gadali. W każdym razie mój mąż był oburzony tym, że pracuję w takim teatrze, że w teatrze nie pracują porządne kobiety. Był zazdrosny chorobliwie i w 1957 roku rozstaliśmy się. Ożenił się, miał żonę, mieszkał w Zalesiu. Z synem utrzymywał kontakt. Od trzech lat nie żyje, umarł na raka. Bardzo ciężko przeżywał wszystkie więzienia. Miał gruźlicę, chory był. Po prostu prawdopodobnie też psychicznie był niezrównoważony tak że to więzienie nie wpłynęło dobrze. Zresztą jak na każdego.

  • Niestety. Komuna zniszczyła...

Zniszczyła całą inteligencję. Młodych, mądrych, zdolnych ludzi zniszczyła. Zniszczyła życie nam też.

  • Wspomniała pani, że kuzyn przed wojną miał kina. Jakie to były kina?

Na Marszałkowskiej dwa kina. „Iluzjon” i „Odeon”... Nie pamiętam.

  • Był współwłaścicielem?

Tak. Prywatnie.

  • Jak się nazywał?

Fronczewski. Piotra Fronczewskiego ojciec.

  • To pani kuzyn?

Nie. Mój kuzyn był Gul Eryk. Adzio Gul. Ernst. „Pani nie zna Gula?” Mówię: „Znam. To jest brat mojego męża cioteczny.” Mówi: „To ja z nim miałem kina. Byliśmy współwłaścicielami.” Dwa kina mieli w Warszawie.

  • Mam na zakończenie pytanie. Pani w Powstaniu miała szesnaście lat. Czy jak by pani miała znowu szesnaście lat to poszłaby pani do Powstania?

Oczywiście, że tak. Gdyby były takie warunki jak były. Przecież to była straszna rzecz. Człowiek nie mógł nigdzie pójść. Była nędza, bieda, ludzi mordowali, rozstrzeliwali. Wyszła pani na ulicę, to łapanki, łapali panią. Przecież to była makabryczna sprawa. Gdyby taki wróg był to na pewno chcielibyśmy mieć wolność. Tak jak wszyscy młodzi. Myślę, że nasza młodzież wszystka nie jest zła. Że gdyby coś się działo, to na pewno zerwałaby się i walczyła o Polskę.

  • Proszę opowiedzieć gdzie pani chowała amunicję.

Jak były zrzuty... Mieliśmy dyżury. Wiedzieliśmy, że na łąkach będą zrzuty spadochronowe. Na Siekierkach byli Niemcy. Mieli ambonę wysoką (tak jak w więzieniach są straże na wysokich [wieżyczkach]) i z tej wieży wszystko widzieli. Jak były w nocy zrzuty to polecieliśmy to zbierać. Jeden pojemnik rozbił się. Wyleciały z niego skrzynie metalowe, skrzynki większe i mniejsze. Złapałam dwie, ktoś też łapał skrzynki. Potem nad ranem jeszcze poleciałam, nikomu nic nie mówiąc. Mówię – szkoda to zostawić Niemcom, bo Niemcy już jadą i będą zbierać te zrzuty spadochronowe. Złapałam dwie skrzynki i wtedy zaczęli do mnie strzelać. Te dwie skrzynki wrzuciłam do naszej ubikacji, która stała w ogrodzie, bo na pewno, jeżeli wiedzą, że w tę stronę uciekałam to nie znajdą tych skrzynek, bo nie przyjdzie im do głowy, żeby do ubikacji zaglądać. Uciekłam, chciałam się do kościoła dostać. Były to podmokłe tereny, więc byłam ubłocona, brudna, w błocie. Chciałam się gdzieś umyć i do kościoła pobiegłam. Rzeczywiście powiedzieli mi, że: „Tu tyle ludzi siedzi w piwnicy. Jak Niemcy przyjdą, ciebie znajdą to przecież rozstrzelają wszystkich.” Pobiegłam dalej, w szuwary siadłam. Tam łódką pływałam w czasie okupacji po fosie przy Powsińskiej. Tam się umyłam i siedziałam do wieczora. Dopiero wieczorem poszłam na Fort. Na Forcie powiedziałam, że mam takie i takie... Ojciec przyszedł z kapitanem Wudanem i powiedzieli, że to trzeba zanieść nad jeziorko do [określonej] willi. Rozpruli skrzynki, wsypywali mi to do teczki i w teczce przenosiłam tę amunicję. W Wilanowie i na stacji pomp byli Niemcy. Proszę sobie wyobrazić, że idę z ciężką teczką, jedzie willy’s i w nim trzech Niemców. Kierowca, obok niego i z tyłu siedzi jakiś facet. Dosłownie tak się spociłam, cała mokra byłam ze strachu. Teczkę przełożyłam do drugiej ręki i idę z głową podniesioną do góry. Przejechali. Nie zatrzymali się i nie wylegitymowali mnie. Potem kilkakrotnie chodziłam z tą teczką, przenosiłam amunicję. Już ich nie spotkałam. Ale pierwszy raz, kiedy szłam spotkałam właśnie ten samochód niemiecki.

  • Ale amunicję pani uratowała.

Uratowałam amunicję i kilka pistoletów im zaniosłam też.
Warszawa, 17 listopada 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Barbara Wardecka-Ernst Pseudonim: „Basia” Stopień: łączniczka, sanitariuszka Formacja: „Oaza”, V Pułk „Waligóra” Dzielnica: Sadyba Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter