Bogumiła Straka „Pola”

Archiwum Historii Mówionej
  • Co pani robiła przed wybuchem wojny, przed 1 września 1939 roku?

Urodziłam się w Warszawie w 1929 roku. Mieszkałam wtedy na Puławskiej 8. Ukończyłam siedem klas w szkole powszechnej numer 191 na ulicy Narbutta. Co robiłam? Po prostu się uczyłam.

  • Miała pani rodzeństwo?

Tak, miałam siostrę. Ona nie żyje, dwa lata temu zmarła moja siostra Maria, była o dwa lata ode mnie starsza. Mój ojciec pracował na placu Piłsudskiego. Tam znajdowała się prokuratura wojskowa i pracował w tej prokuraturze wojskowej. Matka nie pracowała, zajmowała się gospodarstwem domowym.

  • Czym się tata konkretnie zajmował?

Był wojskowym w stopniu chorążego. Dom na Puławskiej 8 to był budynek wojskowy. Ale 25 września trafiła w ten budynek bomba i nasze mieszkanie zostało całkowicie zniszczone.

  • W 1939 roku?

W 1939 roku, tak.

  • Co się wtedy z wami stało, dokąd poszliście?

Nam dali zastępcze mieszkanie na ulicy Kazimierzowskiej 77, to był jeden pokój. Ojciec mój wyjechał po 1 września w 1939 roku, razem z prokuraturą, na Wschód. Wrócił po paru tygodniach, [był] po prostu nie do poznania. Jak wyjechał w mundurze, to przyjechał w kapocie wiejskiej, w jakimś kapeluszu, którego rondo spadało na oczy. Wiedział, co go czeka i dlatego wrócił do Warszawy. Ojciec pochodził z Włodzimierza Wołyńskiego, tak że znał stosunki z tymi, co mieli nadejść do nas.

  • Jak wyglądała edukacja w czasie okupacji, czy chodziła pani na tajne komplety?

Tak. Już w siódmej klasie rozpoczęłam pierwszą klasę gimnazjum na tajnych kompletach. Były to zespoły po pięć osób. Lekcje mieliśmy w prywatnych mieszkaniach. Spotykaliśmy się jednego dnia na Różanej, potem na Bałuckiego i na Odyńca. Nie wolno nam było wchodzić razem ani wychodzić razem, a nauczyciele przychodzili na lekcję.

  • Gdzie pani była, kiedy wybuchło Powstanie?

[…] Na tajnych kompletach zostałam przeszkolona, odbyłam kurs sanitarny i dostałam przydział do szpitala na ulicę Karową. Miałyśmy zbiórkę tego dnia, kiedy wybuchło Powstanie. Do południa miałyśmy zbiórkę na ulicy Ludnej, żeby sobie wziąć fartuchy, to co nam było potrzebne. Niestety, jeszcze przed godziną siedemnastą usłyszałyśmy strzały, potyczki różne, odgłosy. Okazało się że już gdzieś Powstanie wybuchło. Przenocowałyśmy i rano 2 sierpnia wyruszyłam w stronę Śródmieścia, dlatego że dowiedziałam się, że nie można przejść przez Aleje Jerozolimskie, żebym mogła się dostać na ulicę Karową. Wiedziałam, że w Śródmieściu są punkty sanitarne, że będę ich szukać. Szłam ulicą Książęcą, potem musiałam przejść pod barykadami plac Trzech Krzyży i wyszłam na ulicę Żurawią 4A. Zameldowałam się u dowódcy jednostki. To był kapitan „Zet”, taki miał pseudonim.

  • Wiedziała pani, kim był ten człowiek, jakie miał na nazwisko?

Nie, nie wiedziałam. To był lekarz. Tam złożyłam przysięgę żołnierską, bo byłam sanitariuszką PCK i zostałam przydzielona do patrolu. Wychodził ten patrol wtedy, kiedy chłopcy szli na jakąś akcję bojową. Do nas należało, żeby nawet ściągnąć z barykady, jak ktoś był ranny i przenieść na punkt sanitarny.

  • To było duże niebezpieczeństwo chyba ściągać kogoś z barykady?

Tak, bardzo duże. Nas było pięć, to znaczy była patrolowa i cztery dziewczyny w patrolu.

  • Jak wyglądało takie ściąganie z barykady?

[Ściągałyśmy], jak można było wejść tam, bo barykady były zrobione z wagonów tramwajowych, z płyt chodnikowych, każda barykada była inna. Na nosze i szłyśmy do tego punktu. Trzeba było przejść chyłkiem pod barykadą, bo działali tam „gołębiarze”, to znaczy ci, którzy strzelali do ludzi (i Polacy też byli, nie tylko Niemcy). Potem, jak się szło wzdłuż ulicy, to się szło piwnicami. Między jednym domem a drugim były wybite okrągłe dziury. Najpierw dwie przechodziły przez tę dziurę, potem kładłyśmy [nosze] na murku i przesuwałyśmy. Wtedy one musiały pojedynczo zabrać tego rannego, znaczy z przodu jedna i z tyłu jedna. A tak, to szłyśmy zawsze dwie z przodu i dwie z tyłu.

  • We czwórkę chodziłyście?

Zawsze tak chodziłyśmy. Nawet awansowałam, zostałam patrolową. Zanosiłyśmy na punkt, tam już był lekarz, już był personel, więc zaopiekowali się tym chorym. Jak nie było jakiejś akcji, to się zajmowałyśmy przygotowaniem materiału opatrunkowego, bandaży, gazików. Trzeba było wysterylizować, skończyły się już te, które były wysterylizowane. Poza tym zaczęłyśmy w piwnicy urządzać szpital. Ściągałyśmy lóżka, potem pościel, materace, bieliznę, żeby było gdzie położyć chorych, którzy wymagali opieki. To było nasze zajęcie, jeżeli nie chodziłyśmy na bojowe wypady naszych chłopców.

  • Co sanitariuszka, taka jak pani, miała w torbie, jak wybierała się na akcję?

Najważniejszy był opatrunek i coś (jeżeli można było podać) przeciwbólowego. Na ogół, jeżeli był przytomny, to można było podać, ale jeżeli był nieprzytomny, to nic doustnie nie podawać.

  • Było trudno zdobywać materiały opatrunkowe, lekarstwa?

Dużo nam przynosili warszawiacy. Warszawiacy bardzo chętnie wspomagali nas, jeżeli chodzi o zorganizowanie szpitala. Dawali pościel, co mogli, trzeba było nawet kuchenne naczynia, bo w przychodni trzeba było też coś ugotować. Wprawdzie niewiele się gotowało, przeważnie gotowało się zupę „plujkę” tak zwaną. To było rozgotowane ziarno.

  • Jak z tego czasu zapamiętała pani swoje koleżanki? Czy w czasie Powstania był moment na nawiązywanie przyjaźni?

Tak, ale to były krótkie przyjaźnie, dlatego że punkt Żurawia 4A nam zbombardowali kulami „krowy”, takiej, co ryczała. To były bardzo niebezpieczne pociski, dlatego że one wybuchały, rozpryskiwały się i raniły.

  • Kiedy ten punkt medyczny został zbombardowany?

Nie pamiętam, ale to w niedługim czasie. Wtedy musieliśmy się przenieść na ulicę Bracką 18.

  • Tam był kolejny punkt medyczny?

Tak, i znowu od nowa trzeba było organizować. Już nie poszedł z nami doktor „Zet”, tylko został przydzielony major „Wężyk”.

  • Jak pani zapamiętała doktora „Zet”?

Organizacją bardzo się interesował, dopilnowywał, żeby zawsze były sanitariuszki przy tych, którzy szli na akcje bojowe, ale najwięcej interesowała go sala operacyjna, tam się odbywały amputacje nóg, rąk.

  • Przy Żurawiej?

Przy Żurawiej. Na pierwszym piętrze była zorganizowana sala operacyjna. Potem spotkałam tego lekarza. Wtedy był na piątym roku, robił bardzo poważne operacje. Potem go spotkałam w Szczecinie na oddziale neurologii.

  • A major „Wężyk”?

Nie, już go nie widziałam. To był starszy pan, już się nie spotkaliśmy, ale razem byliśmy jeszcze na Kruczej, razem byliśmy nawet przy ewakuacji szpitala do obozu przejściowego w Piastowie, tak że do końca byliśmy. Tylko jak znaleźliśmy się w tym obozie, to każdy szukał kogoś z rodziny.

  • Może pani powiedzieć o swojej najniebezpieczniejszej akcji jako sanitariusza w czasie Powstania?

Nie było bezpiecznych akcji.

  • A taka, którą zapamiętała pani najbardziej.

To były zrzutki, ale niewiele do nas wpadało.

  • Dlaczego?

Dlatego że trudno było zrzucić z samolotu, jak jest gęsto, dużo jest domów bardzo, ulice są. Trudno jest trafić.

  • Trzeba mieć szczęście?

Tak. Tam oświetlenie robili chłopcy, oświetlali to miejsce, ale to nie zawsze. Zresztą wiatr, wszystko można było wziąć pod uwagę.

  • Była pani uzbrojona?

Nie.

  • A chciała pni być?

Nie.

  • Spotykała pani na swojej drodze Niemców?

Nie, nie miałam tak, żeby oko w oko, chociaż się miało Niemców często za ścianą, bo to był dom obok domu.

  • Wyście mieszkali cały czas w tym jednym pokoiku, gdzie zostaliście przeniesieni?

Tak. Jeszcze pies był z nami, duży pies, którego potem nam ukradli Niemcy, jak były naloty ruskie na Warszawę.

  • Po co Niemcy ukradli tego psa?

Pies bardzo się niepokoił, jak zbliżyła się noc, coś musiał przeczuwać. Mama otworzyła drzwi, bo myślała, że on chce wyjść za swoją potrzebą, a on uderzył mamę w nogi głową, wymknął się i uciekł, ze strachu chyba. Potem myśmy widzieli, jak Niemiec chodził z tym psem. W ogóle Niemcy lubili bardzo rasowe psy.
  • To był rasowy pies?

Rasowy pies, to był seter gordon, czarny. [Niemiec] na krótkiej […] [smyczy] zawsze prowadził przy nodze tego psa.

  • Co pani robiła, jak pani widziała tego Niemca ze swoim psem?

Nie mogłam cmokać, wołać.

  • Pies pani nie widział?

Czuł. Szarpał się, a ten go krótko trzymał.

  • Spodobał się Niemcom?

Bardzo się podobał.

  • Czy była pani świadkiem zbrodni wojennych popełnionych przez Niemców podczas Powstania?

Nie byłam.

  • Słyszała pani może?

Słyszałam dużo rzeczy, że rozstrzeliwali. Niemcy zabili moją matkę. To było 19 sierpnia. Mama została z siostrą na Mokotowie, później wywozili ich na Dworzec Zachodni, dali zdezelowaną karetkę pogotowia i mama z siostrą wsiadły ostatnie. Mama wciąż czekała, że wrócę. Wyjechali z Rakowieckiej w aleję Niepodległości i tam Niemcy puścili salwę do tej karetki, chociaż miała czerwony krzyż. Mama została ranna w brzuch, a siostra została ranna w nogę. Karetka zawróciła, zawiozła je na Chocimską do szpitala, zabrali mamę od razu stół operacyjny, ale niestety już się nie dało uratować.

  • Kiedy się pani o tym dowiedziała?

Dowiedziałam się dopiero, jak spotkałam się z ojcem, już po Powstaniu, w Piastowie, jak ojciec po mnie przyjechał. Miała trzydzieści dziewięć lat.

  • Bardzo młoda kobieta.

Tak.

  • Co robiła pani siostra podczas Powstania, też była sanitariuszką?

Nie, moja siostra była z mamą do chwili wywózki. Potem została ranna i z tą nogą zgłosiła się… Musieli ją wywieźć z powrotem na dworzec i w pociąg załadowali, i tym pociągiem dojechała do Opoczna. Dopiero z Opoczna dała ojcu znać i ojciec po nią pojechał.
Mój ojciec, jak wrócił z wyprawy na Wschód, to był tak ciężko chory, że leżał w szpitalu Ujazdowskim, a jak go podleczyli, to przesłali go do schroniska PCK dla inwalidów wojennych. To była Paprotnia gmina Sochaczew. Ojciec tam był, myśmy wiedziały, jeździłyśmy go odwiedzać z Warszawy. […] W tym pokoju mieszkałyśmy tylko we trzy z pieskiem.

  • Co tata robił w czasie, kiedy pani była sanitariuszką w Powstaniu?

Ojciec przebywał w tym schronisku.

  • Jakie nastroje wtedy panowały w Warszawie, co o Powstaniu myślała ludność cywilna?

Ludność cywilna była bardzo ofiarna. Jak szłyśmy (przecież byłyśmy bardzo młodymi dziewczynami), to bardzo chętnie nam pomagali, nawet nieść chorych.

  • Przez całe Powstanie?

Czy przez całe Powstanie? Byłam ranna 6 września odłamkiem z „krowy”, w prawą nogę. Wtedy już nie chodziłam w patrolu, tylko dali mnie do ambulatorium. To było już na Kruczej 13, bo nas na Brackiej znowu zbombardowali. Byłam świadkiem, jak zbombardowali kościół Świętego Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Widziałam, jak ten kościół siada, dosłownie. Podjechał samolot niemiecki, zrzucił bombę i kościół zaczął siadać.

  • Co pani wtedy czuła?

Czułam, że dobrze, żeby tam ludzi nie było.

  • Byli, nie wie pani?

Nie wiem, bo to była pewna odległość.

  • Gdzie pani stała wtedy?

Stałam w oknie na Brackiej.

  • Zbombardowali wam punkt przy Żurawiej, potem przy Brackiej. Gdzie się przenieśliście?

Na Kruczą 13.

  • Tamten punkt ocalał?

Nie, byłam jeszcze na Hożej 56 i stamtąd dopiero zostałam po Powstaniu zabrana.

  • Punkt medyczny przy Kruczej 13 też został zbombardowany?

Nie, to z innych powodów.

  • Co się stało?

Po prostu przyszedł lekarz i powiedział: „Wiecie, przenosimy się, bo takie jest zarządzenie”.

  • Nie wiedziałyście, dlaczego?

Nie wiedziałam.

  • Przy Brackiej pani dowódcą był major „Wężyk”, a przy Kruczej?

Też. Był do ostatka aż do ewakuacji do Piastowa.

  • Gzie się przenieśliście z Kruczej?

Na Hożą 56.

  • Tam też był major „Wężyk”?

Tak, też.

  • Jest pani w punkcie medycznym z majorem „Wężykiem”, ale nadal go pani nie poznała osobiście?

Miałam z nim codziennie styczność, bo on mi wydawał jakieś polecenia.

  • To jaki to był człowiek?

Zaangażowany bardzo w te sprawy, jemu to bardzo leżało na sercu, był całopalny po prostu.

  • Była pani wtedy w ambulatorium?

Tam były robione różne… Na przykład sobie przypominam, że przyszedł chłopiec, nasz żołnierz i miał rozerwaną rękę, miał ścięgna pozrywane. Inny lekarz robił mu operację i to robił mu na żywca. Trzeba było pozszywać te ścięgna. „Rusz palcem”. Ten chłopak całą tę operację bez jednego znieczulenia [wytrzymał].

  • Krzyczał?

Po prostu jęczał.

  • Operacja się udała?

Tak, udała się. Jak wychodził, to już ruszał wszystkimi paluszkami. Jak mu to zszywał, to wydawało mi się, że mnie boli. Właśnie dodano do ambulatorium taką starszą panią, panią Grochowską. Ona pochodziła z Wileńszczyzny i mnie bardzo dużo nauczyła. Zaczęły się zastrzyki. Wiedziałam, że się robi, ale jak, to nie wiedziałam. Położony był nacisk na kursie, jak ratować, jak krew hamować, jak unieruchamiać wszystkie części ciała i jak przenosić chorego. Zabiegi aseptyczne niestety nie były omawiane, to już było za dużo.

  • Ile osób pracowało w takim punkcie medycznym?

Był lekarz. On był człowiekiem samotnym, ale już był na emeryturze. Właściwie był dermatologiem, jeżeli chodzi o specjalność. Całe Powstanie, do naszej Kruczej, jego gospodyni go szukała. To była bardzo energiczna, starsza pani. Była u niego przez kilka lat już. Wyszedł, a ona go znała, że był nieporadny, jak to samotny mężczyzna w starszym wieku. Wreszcie go na Kruczej znalazła. Pytała się, gdzie są ci stąd, stamtąd. Tak się ludzie szukali. On ją zaraz zaangażował w kuchni do gotowania i ona robiła wszystkie zupy „plujki”.

  • Coś jeszcze jedliście oprócz zupek „plujek”?

Nieraz chłopcy nam przynosili… Wypadali w stronę ogródków działkowych, to tam jakiegoś pomidora złapali, jakieś marchewki, cokolwiek co można było wyrywać. Przynosili nam, dzielili się z nami. Poza tym przynosili swoim kolegom, którzy u nas leżeli, bo tam też szpitalik był.

  • Punkty medyczne to na pewno bardzo ważne miejsca były podczas Powstania i zawsze pełne ludzi?

Tak. Przecież my mówiliśmy, że tu czy tam nie zawsze można wchodzić, bo wiedzieliśmy, że to dobrze na psychikę chorych działało, że pamiętają koledzy, że przychodzą. Przecież zdobywali z jakichś sklepów nawet czekoladę czy coś słodkiego, jakieś ciastka. Co się dało, to przynosili. Poza tym ludzie dużo dawali. Wiem, że dostałam worek pełen sucharków z bułki paryskiej. Bardzo smaczna ta bułka, ale niestety była okraszona małymi gąsienicami z czarnym łepkiem. Była malutka, biała i czarny łepek miała. Niestety, to co było na wierzchu, to się zgarnęło, ale to, co było w środku, to się zjadło.

  • Od kogo dostała pani ten worek bułki paryskiej?

To była pani starsza, samotna, mieszkała tam.

  • Przy waszym punkcie medycznym, przy Hożej?

To było na Kruczej.

  • W punkcie medycznym przy Hożej byliście do końca Powstania?

Tak, stamtąd już wyjechaliśmy. Skończyło się 2 października Powstanie, a myśmy wyjechali 5 października dopiero, karetkami pogotowia nas wywozili. Z tym że my wtedy bardzo usilnie pracowaliśmy, długo, po nocach nawet, bo dużo chłopców takich, co nie byli ranni, to się gipsowało, dlatego że robiliśmy z nich chorych, żeby ich wywieźć. Wszyscy składali broń, na Marszałkowskiej był taki punkt. A Marszałkowska wyglądała w ten sposób, że domy, jak zostały zbombardowane, to [zapadły się] do środka. Nie była szeroka i na jezdni usypały się… Szło się wałem po gruzach, był usypany wał z cegieł z bloków. Widziałam, bo specjalnie się wybrałam zobaczyć, jak wygląda oddawanie broni Niemcom.

  • Pani była odważna. Nie bała się pani?

To już było po zakończeniu Powstania.

  • Czy w czasie Powstania było jakieś życie religijne, Msze święte, nabożeństwa?

Tak. Przeważnie w domach w Śródmieściu, jak były podwórza i oficyny, to po środku były klomby, robili sobie mieszkańcy.

  • To były podwórza-studnie?

Tak i przeważnie były tam kapliczki. Jakaś figurka świętego czy Matki Boskiej, czy Pana Jezusa. Właśnie tam się odbywały nabożeństwa. Nie było tylu księży, chodził ksiądz co jakiś czas na mszę czy pogrzeb. Potem zaczęli na tych klombach kopać groby i tam chowali, bo nie było gdzie, wszędzie były płyty.

  • Jak wyglądało nabożeństwo w tym czasie? Dużo było ludzi?

Bardzo dużo, wszyscy, co mieli wolny czas, to szli i śpiewali pięknie. Najwięcej było młodzieży. Na Wilczej, w czasie kiedy uczyliśmy się na tajnych kompletach, też były jakieś msze odprawione w kaplicy. Normalnie, jak zawsze, rekolekcje były dla młodzieży.
  • Jakie były rekolekcje? Jakiś temat przewodni, jakiś motyw?

Tak, ale to wszystko było zabarwione uciskiem, wojną, okupacją. Przecież te rozstrzelania…

  • Czy było możliwe coś takiego, że czas msza święta to był moment, kiedy chociaż na chwilę można było zapomnieć o tym, że dookoła jest wojna?

Może ktoś potrafił zapomnieć, bo są różni ludzie. Wtedy się wracało do rodziny, do rodziców, wspomnień z domu wyniesionych.

  • Jak było z informacją w czasie Powstania? Czy w punkcie medycznym mieliście dostęp do prasy?

„Biuletyn” był.

  • Jaki był „Biuletyn”?

Zależy od tego, jaka... Przez Śródmieście różne zgromadzenia przechodziły. Do nas, do Śródmieścia przyszli ci, którzy walczyli na Starym Mieście, kanałami przeszli. Robiłam takiej lekarce… Ona to była studentką, szukała swojego narzeczonego, narzeczonym był lekarz, który robił operacje na Żurawiej. Ona mnie pytała, czy...

  • Doktor „Zet”?

Nie, to był student z ostatniego roku. Ona przyszła umundurowana z bronią i pytała o niego. Powiedziałam jej, kiedy go widziałam ostatni raz, bo widziałam, co on robił. Mówię: „Koleżanko, to zapytajcie, może ludzie z tej okolicy czy z tych domów obok będą wiedzieli”. No i ona poszła. Robiłam jej opatrunki, bo miała nogi bardzo poranione odłamkami. Jak ona weszła do kanału, to wszystko jej się zakaziło i ropa [była]. Poprosiłam lekarza, to był właśnie doktor „Wężyk”, żeby ją obejrzał. Skąd mogłam wiedzieć, co mam zrobić? Nogi zupełnie jak siateczka posiekane, jeszcze ropa się lała. Powiedział, co mam zrobić, obmyć, a poza tym założyć sączki, znaczy zwinięty bandaż trzeba założyć tak, żeby ropa po sączku wypływała na zewnątrz. Jak pracowałam na [placu] Unii Lubelskiej, na chirurgii miałyśmy praktyki na sali operacyjnej. Myślę sobie: „Boże, skąd tę kobietę znam?”.

  • To już było po wojnie?

To już było po wojnie. „Skąd ją znam?” Jej się fartuch odchylił i patrzę, że są takie właśnie znaki. A ona miała charakterystyczne, bardzo piękne, niebieskie oczy. Myślę sobie: „No tak, to jest ta kobieta, co jej robiłam opatrunki”. odnalazła tego narzeczonego i pobrali się, też pracował w tym szpitalu. Ona była chirurgiem. Ale cicho sza, bo to była głęboka komuna.

  • Ale rozmawiałyście wtedy?

Rozmawiałyśmy, ale o tym nigdy. Z doktor Korycką pracowałam na dziecięcym, tam byłam oddziałową.

  • Też nie rozmawiałyście?

Nie, nigdy nie rozmawiałyśmy.

  • Wspomniała pani o „Biuletynie”, czytaliście „Biuletyn”?

Tak.

  • A radio?

Radio tak, były głośniki.

  • Tak po prostu słuchaliście?

Tak, komunikaty.

  • Czy podczas Powstania spotkała się pani z formami artystycznymi?

Tak, śpiewał... [Nie pamiętam], jak się nazywał, ten starszy.

  • Chodziła pani na jakieś recitale, występy?

Oczywiście że tak, ogłaszali przez radio. Nie to, że był ogólny program, tylko nasz.

  • Kto przychodził na takie wieczory kulturalne, artystyczne, kogo tam można było spotkać?

Przede wszystkim młodzi ludzie, zresztą wszyscy byliśmy młodzi. Człowiek miał taką potrzebę, żeby coś posłuchać – pięknej melodii czy jakichś wierszy, tak że to bardzo często urządzali dla rozrywki, dla odprężenia się.

  • Czyli czas wolny był?

Chciałam powiedzieć o tym śpiewaku.

  • Mieczysław Fogg?

Fogg. Mam takie luki. Wiem, że taki istniał, że był, twarz widzę do tej pory.

  • Pani chodziła na występy pana Fogga?

Tak.

  • Było kino „Urania” przy Hożej, on chyba tam występował?

Tak.

  • Pani tam przychodziła?

To już pod koniec.

  • Jeśli chodzi o życie codzienne w Powstaniu, jak było z ubraniem albo z higieną?

Jakieś mydło się zawsze znalazło, przydział jakiś może był, nie wiem. Nieraz były różne sklepy, właściciele widzieli, że już tego nie uratują, to wolał rozdać wszystko.

  • A ubranie?

Jeżeli chodzi o buty, to pamiętam, że kiedyś po akcji, to już podeszwy nie miałam. Jak stanęłam przy łóżku chorego, tam było pokrwawione, to po prostu noga mi się przykleiła do podłogi. To sobie potem „Biuletyny” napchałam, bo skąd miałam gazety wziąć?

  • A „Kurier Warszawski”?

Nie wiem, chyba nie przychodził.

  • Dyskutowaliście na temat sytuacji politycznej w kraju, na świecie, na temat tego, co się dzieje, jak wyglądają działania polityczne?

Nie. Najbardziej to, że jednak nie było pomocy. To znaczy przyjeżdżali, nawet z RPA przyjeżdżali, były zrzuty, ale one więcej do Niemców trafiały, jak do Polaków.

  • Odczuwaliście, że tej pomocy było za mało po prostu, jesteście odizolowani od reszty świata?

Co to nam dało, że „Wolna Europa” powiedziała? To mogło psychicznie nas troszkę podbudowywać, ale my jednak chcieliśmy to widzieć, myśmy na pomoc liczyli.

  • Z innych miast Polski pomoc przybywała?

Przychodzili z Kampinosu, nawet Lwów szedł na pomoc.

  • Jak wyglądała pomoc z Kampinosu?

Nie wiem jak, ja ich nie widziałam. Tylko widziałam, że z Mokotowa przyszli kanałami, że ze Starówki przyszli kanałami.

  • Pani nie chodziła kanałami?

Nie chodziłam, ale było tak, że… Już nie pamiętam, to „Radwan” chyba przeszedł. Oni szli na Czerniaków, zatrzymali się na brzegu Wisły. Kto przepłynął, to przepłynął, ale tam strasznie dużo ludzi zabili. Rosjanie stali po drugiej stronie.

  • Widziała to pani?

Nie widziałam, bo daleko Wisła była.

  • Pani całe Powstanie była na Śródmieściu?

Tak.

  • Przechodziła pani na Stare Miasto czy gdziekolwiek indziej?

Nie.

  • Tylko na barykady pani chodziła?

Tak. Poruszałam się tylko w moim I Obwodzie [2 Rejonie].

  • Czy była pani świadkiem łapanek, słyszała pani o łapankach?

Oczywiście, że słyszałam.

  • Widziała pani budy?

Nie. To znaczy widziałam, jak jechały, ale nie byłam zabrana.

  • Z pani znajomych ktoś był zabrany?

Dużo wyjechało. Niektórzy wyjechali na roboty, a niektórzy do obozów.

  • Jakie było pani najsmutniejsze przeżycie podczas Powstania?

Jak przypominam sobie tamte chwile, to każda była smutna. Człowiek poszedł, posłuchał tej melodii… Była tęsknota za domem, nie wiedziałam ,co się dzieje, nie miałam kontaktu z nimi. Już moja matka nie żyła.

  • Pani o tym nie wiedziała?

Nie wiedziałam, dopiero ojciec mi powiedział po Powstaniu.

  • Powiedziała pani, że każda chwila była smutna?

Pierwszy [moment] był, jak wszyscy wywiesili… Każdy miał chorągiew, każde okno było w chorągwi biało-czerwonej. Jak człowiek to zobaczył, myśleliśmy, że dwa, trzy dni i do domu, ale nie sześćdziesiąt trzy.

  • Co było dla pani miłe podczas Powstania? Może jakiś człowiek, jakaś sytuacja?

Nie, przychodzili… Zaprzyjaźniłam się z tą panią, co gotowała.

  • Z panią Grochowską?

Dostałam panią Grochowską, była bardzo opiekuńcza. „Apoleńko, słuchaj”, tak z wileńskiego zaciągała. Była bardzo miła.
  • Jakie panowały nastroje w Warszawie, kiedy Powstanie się kończyło, we wrześniu? Co mówili wtedy ludzie?

Myśmy o końcu w zasadzie nie myśleli. Wydawało się, że będzie jakiś cud, że ktoś nam pomoże, wkroczy z zewnątrz. Tylu miało być przyjaciół – i Francja, i Anglia.

  • Czuliście się opuszczeni?

Pod koniec Powstania już tak.

  • Czy byliście pod koniec zmęczeni Powstaniem?

Przede wszystkim jeżeli chodzi o żywność, to już wycieńczeni byliśmy. Pamiętam, że jak byliśmy na Brackiej, to nie odróżniałam już dnia od nocy, dlatego że byłam i w nocy, i w dzień, i tak bez przerwy. Nie to, że się mogłam położyć, przespać. Zasnęłam. Nie wiem, na siedząco czy jak, potem mnie na pryczę jakąś rzucili. Spałam dwa dni i dwie noce, nie mogli mnie dobudzić, myśleli, że coś się ze mną stało.

  • Tak była pani zmęczona?

Tak byłam zmęczona.

  • W którym punkcie medycznym i w jakim czasie było największe nasilenie, przychodziło najwięcej rannych? Który to był moment Powstania? Można wyróżnić taki czas?

Nie liczyło się tego, ilu było pacjentów. Po prostu chodziło nam o to, żeby w jakiś sposób im pomóc. Czy rękę zawiązać, czy zastrzyk zrobić. Niektórzy brali kamforę, bo nie było innych. Kamfora ma na serce działać. Jak lekarz zobaczył czy wysłuchał, że ma nierytmiczny [puls]…

  • Pani podczas Powstania nauczyła się robić zastrzyki?

Właśnie pani Grochowska mnie nauczyła i zawsze mówiła do mnie: „Jak nie wiesz, jaki zastrzyk, a musisz zrobić, to zawsze dawaj domięśniowo”.

  • Bała się pani Niemców?

Czy się bałam? Nie zetknęłam się z nimi. Tylko w czasie okupacji się stykałam z Niemcami, bo maszerowali przez Kazimierzowską do swojego kasyna… Oni zajmowali szkoły, nie było w szkołach kuchni i mieli w kasynie.

  • Co się z panią później stało, kiedy już Powstanie zbliżało się ku końcowi? Dokąd was zabrali?

Z ulicy Hożej 56. Dopóki mieliśmy gips, to się wszystkich gipsowało.

  • Skąd mieliście gips?

W tym szpitalu, na tym punkcie był ten gips, tam było zaopatrzenie jakieś. Gipsowaliśmy i potem ich do karetki, i wywoziliśmy do Piastowa. Tam już ich rozcinali i oni szli w swoją stronę. Dużo poszło w kieleckie lasy, bo tam była partyzantka, przecież oni byli zdrowi.

  • Z tych zagipsowanych?

Z tych zagipsowanych.

  • A pani?

Wyjechałam z ostatnim transportem, tak że już puściutko było w szpitaliku.

  • Jak Warszawa wyglądała, jak pani wyjeżdżała?

Ulice były zasypane gruzem. Pojechaliśmy. Piastów to niedaleko, to pod Warszawą jest. Zajechaliśmy tam, a tam hala ogromna, wszystko leżało. Trochę było siana i wszyscy leżeli właściwie na podłodze, na cemencie.

  • Co pani słyszała o tym miejscu zanim pani tam dojechała?

Wiedziałam, że coś takiego jest – Piastów, Pruszków. Był przejściowy obóz i w Pruszkowie. Nas skierowali 5 [października]. Nie wiem, do kiedy był czynny w Pruszkowie. Jęki po całych nocach, tylu ludzi starych wywieźli! W każdym razie okropnie to wyglądało. Myślę sobie: „Boże, żeby się już więcej…”. Tak było w Powstaniu, ale człowiek miał nadzieję, że to się skończy, że będziemy wolni, że się skończą wszystkie rozstrzelania. Po całym mieście rozstrzeliwali. Przywieźli na samochodach ludzi, spędzili i rozstrzelali pod jakimiś murem, pod jakimś domem.

  • Szukała pani siostry w Piastowie?

Nie szukałam, dlatego że jak się porozumiałam z ojcem z Piastowa, to mi powiedział, że ona tam jest. Noga jej się nie chce goić i nie wiadomo, co zrobić z tym wszystkim. Ojciec przyjechał po mnie tam. To tydzień trwało czy więcej, zanim on się zjawił. Jeszcze panią Grochowską zabrał ze sobą.

  • Co się stało z majorem „Wężykiem”?

Nie wiem. W pewnym momencie już nie widziałam tej pani, widocznie ta gospodyni go zabrała do domu.

  • Przyjechał tata?

Tata przyjechał, zabrał mnie, zawiózł mnie z panią Grochowską. W pokoiczku mieszkaliśmy –małżeństwo (dwie osoby), ja z siostrą i pani Grochowska. Pięć osób.

  • A tata?

Oni mieli swoją ogromną salę i tam chyba dwadzieścia cztery osoby były.

  • Czy tata miał jakieś problemy, żeby zabrać panią i panią Grochowską?

Postarał się. Warszawiaków zabierali wszyscy, kogo się poprosiło.

  • Pani Grochowska nie była z Warszawy?

Nie była, ale mieszkała w Warszawie. Tylko nie wiem, jak ona… Ona opowiadała, jak było, mąż jej był oficerem i opowiadała, że się dostała do Warszawy uciekając przed naszymi braćmi.

  • Rosjanami?

Tak, przed ruskami.

  • Zobaczyła się pani z siostrą. Ile czasu minęło od waszego ostatniego spotkania?

To można policzyć, sześćdziesiąt trzy dni Powstania i po Powstaniu pięć było dni, potem siedem.

  • Ponad dwa miesiące.

Ponad dwa miesiące.

  • Duża radość była?

Tak, duża radość, ale mamy nie było.

  • Wtedy się pani dowiedziała?

Tak. Siostra mi opowiedziała, bo była przy tym, jak mama została zastrzelona. Potem na Chocimskiej w szpitalu czekała na korytarzu i wynieśli jej pokrwawioną sukienkę mamy.

  • To małżeństwo, które z wami mieszkało, to kto to był?

To była żona jednego z tych inwalidów, ona go tam znalazła, ludzie się szukali na wszystkie sposoby.

  • Co było dalej?

Widziałam całe przejście „kościuszkowców”, jak szosą od Warszawy szli na Zachód. Bardzo to było przykre.

  • Dlaczego?

Dlatego że mróz był straszny, wozy jechały osobno a oni szli przy wozach, żeby się rozgrzać.

  • Kiedy to było?

Jeszcze wojna trwała, bo wojna w maju się skończyła.

  • To było już po Powstaniu?

Po Powstaniu, ta zima była bardzo sroga.

  • Ta ostatnia wojenna?

Duży mróz był bardzo.

  • Oni tak szli?

Oni szli, nogi mieli pozawijane jakimiś szmatami. Bardzo przykre. Widać było, że wynędzniali, bo to byli ci, z których w Rosji utworzona była armia.

  • Jak oni wyglądali?

Okropnie wyglądali, wynędzniali strasznie.

  • Takie ludzkie cienie?

Tak. Co oni tam dostawali jedzenia, tego przydziału?

  • Można było im jakoś pomóc podczas tej drogi?

Oni ich po prostu pędzili. Wiem, że konie nawet padały, potem zamarzały, jak leżał taki koń. Ludzie tę koninę jedli.

  • Zwierzęta też padały z wycieńczenia?

Tak.

  • Jak to dalej wyglądało, ta końcówka wojny?

Jeszcze znalazła się w tym czasie moja babcia, czyli matka mojej matki.

  • Co z nią się działo?

Mieszkała na ulicy Wroniej i jak wywozili, to i babcię wywieźli. A babcia nic nie zabrała z mieszkania, tylko swoją pierzynkę.

  • Nie zdążyła?

Nie, po prostu nie uniosła. Z tą pierzynką przyszła do ojca. Wiedziała, że ojciec jest w Paprotni. Ale babcia miała trochę rodziny swojej niedaleko za Szymanowem i jak zobaczyła, że tu jest tak ciasno, to poszła do tej rodziny, tam zamieszkała.
Musiałam się z czegoś utrzymać i babci pomóc. Chodziłam po gospodarzach i szyłam. Siostra mi przywiozła z Warszawy sukienkę. Mama zrobiła sukienki z płaszczyków letnich, to była bardzo dobra wełna, bardzo ładny materiał. Brązowe obszywki zrobiła, takie supełki były. Jak się pokazałam na wsi w tej sukience: „Oj, jak pani pięknie wygląda!”. Mówię: „Co pani chce, żebym pani uszyła?”. – „Taką sukieneczkę”. To tylko zmieniałam im, dostosowywałem zaszywki. Ale się napracowałam się z tymi lamówkami, coś okropnego! Byłam młoda dziewczyna, a gospodynie były różnej postury. Jedna drugiej polecała mnie i dostawałam nieraz jakąś żywność, a nieraz dostawałam pieniądze. Tak utrzymałam siebie i babcię, i siostrę moją.

  • Pani pracowała do końca wojny?

Tak, do końca wojny.

  • Co się później stało, kiedy już wojna się skończyła?

Jak się wojna skończyła, ludzie zaczęli wyjeżdżać na Zachód. Ojciec powiedział, że może pojedziemy do Olsztyna.

  • Dlaczego do Olsztyna?

Po prostu można było tam jakieś mieszkanie zdobyć.

  • Nie chcieliście wracać do Warszawy?

Nie. Mamę pochowali przy szpitalu w ogrodzie. Potem, w pierwszych dniach, przenieśli do parku Orlicz-Dreszera wszystkich, co byli pochowani na Chocimskiej. Wzdłuż tego parku to była jedna mogiła, jeden koło drugiego. Przez pięć z ojcem dni szukaliśmy, bo nam powiedzieli, że wszystkich pochowanych tutaj przenieśli. Dlatego, jak otworzyli groby w parku Orlicz-Dreszera, to przez pięć dni szukaliśmy mamy. Chodziliśmy, bo leżeli oni wykopani po jednej stronie tego grobu i po drugiej. To przez pięć dni. A może zmieniona, a może jakaś karteczka. Ani ojciec nie rozpoznał mamy, ani ja.
  • Nie znaleźliście?

Nie znaleźliśmy mamy, tak że mama potem została przewieziona… Tych, co rodzina nie zabrała, na Powązki przewieźli, w bezimiennych grobach [pochowali].

  • Pojechaliście do Olsztyna?

W Olsztynie byliśmy krótko, chodziłam tylko do trzeciej klasy gimnazjum. Dwa lata miałam zrobione.

  • Na tajnych kompletach?

Tak. Potem ojciec i siostra zostali w Olsztynie, a ja pojechałam do Szczecina.

  • Dlaczego do Szczecina?

Pojechałam z koleżanką moją, która pochodziła z Borysławia, ale miała [w Szczecinie] ojca, na Reymonta mieszkał. Ona połączyła się ze swoją rodziną, trochę byłam u niej, potem dostałam nieduże mieszkanie na Jagiellońskiej i zaczęłam pracować.

  • Gdzie pani pracowała?

Właściwie to i tu, i tam. Dorywczo. To w piekarni… W piekarni może nie, w barze mlecznym przy kasie. Potem pracowałam w jakiejś portowej instytucji, ale to krótko, bo marzyłam o tym, żeby skończyć szkołę pielęgniarstwa. Akurat w szkole pielęgniarstwa był nabór po czterech klasach gimnazjalnych. Zgłosiłam się, zostałam przyjęta i dwa lata w szkole byłam.

  • Została pani pielęgniarką.

Zostałam pielęgniarką.

  • Czyli czas z Powstania Warszawskiego był dla pani bardzo dużą szkołą?

Tak.

  • Czy miała pani jakieś problemy po wojnie z tego powodu, że była pani sanitariuszką, że pani walczyła w Powstaniu? Czy były jakieś represje z tego tytułu?

Właściwie nie. Nie podawałam tego ruchu oporu. W Szczecinie poznałam męża i wyszłam za mąż, zmieniłam nazwisko, tak że w zasadzie nie miałam żadnego… Ale odważyłam się, bo był ZBoWiD i zapisałam się do ZBoWiD-u. Jak przyszłam, to stoły były i tam siedzieli sami mężczyźni „zbowidowcy”, i zaczęli mnie przepytywać. Myślę sobie: „Trudno, albo mnie przyjmą, albo nie przyjmą”.

  • Co pani powiedziała?

Powiedziałam, że tak, chodziłam na tajne komplety, że byłam w Powstaniu, do nikogo nie strzelałam, ratowałam.

  • Powiedziała pani, że była pani sanitariuszką?

Tak, powiedziałam.

  • Co oni na to?

Pogadali pewnie, jak wyszłam. Przyjęli mnie, nawet bym powiedziała, że z otwartymi ramionami. Zaraz mnie zrobili przewodniczącą komisji socjalnej i tak ciągnęłam.

  • Wspomniała pani wcześniej, że po wojnie spotkała pani w szpitalu lekarkę, która szukała wtedy narzeczonego?

Tak.

  • Nie rozmawiałyście o tym, co się stało?

Nic, absolutnie.

  • Dlaczego?

Bo nie można było po prostu.

  • Czuło się ten strach jednak?

Oczywiście, nikt o nikim nic nie wiedział ani nie rozmawiało się.

  • Ale mężowi pani powiedziała?

Mężowi oczywiście, że powiedziałam.

  • Co robił mąż podczas wojny?

Mąż miał osiemnaście lat, jak musiał Lwów opuścić, ze Lwowa był. Potem robił maturę w Nowym Sączu, bo dziadek, czyli ojciec męża, pracował na kolei. Na kolei się dowiedzieli, że już prawie wkraczają Rosjanie. Teściowa prędziutko co mogła, to spakowała, dostali wagon (kolej im dała dla pracowników) i wyjechali. W Przemyślu czy Rzeszowie na bocznicy wagon długo stał, aż wreszcie skierowali w stronę Muszyny. Mąż musiał odszukać świadectwa u swojego profesora, bo nie odebrał. Nie wiem, jak to było. Przyjęli go i zrobił maturę, bo ten profesor się zaangażował w szkolnictwie, tak że męża znał, pamiętał tego ucznia. Zrobił maturę. Jego ojciec wyjechał do Szczecina, na Zachód, szukać jakiegoś mieszkania, a mama w Piwnicznej była jakiś czas. Potem, jak ojciec zdobył mieszkanie, to matka przyjechała i mieszkali w Szczecinie. On po maturze tu przyjechał, zatrudnił się w dyrekcji kolejowej.

  • Jak tata?

Tak, kolejarze, tramwajarze, zawsze wciągają swoich bliskich. Potem zaczął studia na Akademii Ekonomicznej w Szczecinie, jak tylko otworzyli akademię. Skończył ją i potem magisterium zaczął robić w Warszawie, tak że obronił w Warszawie magisterium. Zrobili go wtedy głównym księgowym w biurze projektów kolejowych. Tak że mąż tam trzydzieści pięć lat przepracował, aż do emerytury.

  • Jak się pani czuła, kiedy skończyła się wojna, kiedy skończyło się Powstanie Warszawskie, a wy wszyscy, którzy braliście w nim udział, którzy walczyliście o wolną Polskę, nie mogliście nic powiedzieć, musieliście żyć w ukryciu? To było na pewno dla pani trudne?

Oczywiście, że tak. Nie tylko dla mnie, dla wszystkich. Człowiek słyszał, że tego wyrzucili czy tamtego zwolnili. Ale jakoś nie zapisałam się do partii i z tego powodu nie miałam żadnych nieprzyjemności. Mogłam uczyć w szkole, piętnaście lat w szkole pielęgniarstwa uczyłam, bo nakaz pracy dostałam do szkoły pielęgniarstwa. Potem byłam w szpitalu, i w otwartym, i zamkniętym. Nie zawsze trzydzieści pięć lat się przesiedzi w jednym zakładzie pracy. Jak poszłam pracować do szpitala, to byłam oddziałową, potem byłam przełożoną i nikt nie zapytał mnie, czy ja partyjna, czy nie. Po prostu cenili wiadomości. Tak że jakoś doszłam do emerytury. Byłam na rencie jeszcze, dlatego że dostałam zawału serca i najpierw otrzymałam rentę, a po trzech czy czterech miesiącach przeszłam na emeryturę, bo osiągnęłam wiek pięćdziesiąt pięć lat. ZBoWiD mi pomógł w tym, bo jako „zbowidowiec” przeszłam [na emeryturę] od pięćdziesięciu pięciu lat.


Szczecin, 7 listopada 2012 roku
Rozmowę prowadziła Paulina Grubek
Bogumiła Straka Pseudonim: „Pola” Stopień: strzelec, sanitariuszka PCK Formacja: Służba Zdrowia Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter