Bohdan Lewartowski „Jesion”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Bohdan Lewartowski, urodziłem się w 1929 roku.

  • To dziesięć lat do wybuchu wojny, czyli dziesięć lat dzieciństwa przedwojennego i na pewno sporo wspomnień z tym związanych, więc proszę powiedzieć nieco o rodzicach, o domu rodzinnym.

Mój ojciec był kapitanem Wojska Polskiego. Z wykształcenia był geodetą, pracował w Wojskowym Instytucie Geograficznym, a po przejściu na emeryturę pracował w „Fotolocie”. To była taka komórka LOT-u zajmująca się sporządzeniem map na podstawie zdjęć lotniczych.

  • Ale to już po wojnie?

Przed wojną, to było przed wojną, tak. A matka była z wykształcenia matematyczką. Większą część czasu po moim urodzeniu już nie pracowała, a potem studiowała w Szkole Nauk Politycznych i uzyskując stopień magistra nauk ekonomii.

  • A dom rodzinny był na Ochocie.

Filtrowa 61, tak, to była Spółdzielnia Oficerów Wojskowego Instytutu Geograficznego.

  • A jakie wspomnienia szczególne zostały w pamięci z tego przedwojennego okresu dzieciństwa?

Poza takimi zwykłymi, dziecinnymi wspomnieniami, jakimi są wakacje, to chyba nic takiego. No, jedno: ojciec w lecie z plutonem żołnierzy zawsze gdzieś jeździł na pomiary, które miały być podstawą sporządzania map. I między innymi oni również mierzyli Tatry. No i to była bardzo niebezpieczna praca, bo to trzeba było w bardzo eksponowanych miejscach czasem ustawiać swoje przyrządy. No i to było aż do drugiej połowy października. Myśmy tam byli z ojcem w Zakopanem. Któregoś dnia właśnie do późnej nocy ani ojca, ani żołnierzy nie było. Potem się okazało, że wszyscy spadli jakimś żlebem. Tak że całe towarzystwo poharatane dopiero nad ranem się zjawiło i trzeba było część odstawić do szpitala żołnierzy. Ojciec miał złamany jakiś palec ręki, coś takiego. No w każdym razie to było takie przeżycie. Ostatnie lato przed wojną byliśmy pod Warszawą. No i to już była mobilizacja i wszyscy chłopi tam we wsi… Pamiętam tam takie sceny pożegnania właśnie mężczyzn przez kobiety – mężczyzn idących do wojska. Jednocześnie odbywały się jakieś manewry, tak że samoloty coś bombardowały, jakieś tam mosty, coś. Ale to były manewry Wojska Polskiego.

  • A jeśli chodzi o echa wydarzeń związanych z wielką polityką w tych latach trzydziestych czy też z osobą Marszałka może są w pamięci?

Ojciec raczej nie był związany z Legionami, tylko… Nie był zaangażowany jakoś, bo wtedy były różne, prawda, stronnictwa w wojsku, powiedzmy, takie polityczne, ale ojciec nie był zaangażowany. Tak że zawsze był zainteresowany, pamiętam, że zawsze gazeta, ta „Polska Zbrojna” była u nas. Co się tam mówiło? No, mówiło się dużo o Niemcach, o Hitlerze, o agresji. Dużo o Hiszpanii, bo wtedy to były te walki w Hiszpanii. Pamiętam, że to było, ale szczegółów oczywiście nie pamiętam.

  • A wydarzenia związane bezpośrednio z wybuchem wojny czy jakieś nastrój i świadomość tego wydarzenia pozostały w pamięci?

Tak, bardzo dokładnie. Właśnie rano, pamiętam, że myśmy z bratem mieli swój osobny pokój, wyszliśmy do przedpokoju, bo słyszeliśmy, że rodzice rozmawiają w przedpokoju. No i właśnie ojciec powiedział, że słyszał komunikat radiowy, że Niemcy zaatakowali. Zaraz potem zaczęły się naloty ogłaszane typowo syrenami. Przy każdym, znaczy po każdym alarmie żeśmy przebiegali na sąsiednią ulicę, gdzie był schron pod – bardzo dobry schron – pod domem, w którym mieszkali wyżsi oficerowie Wojska Polskiego i stąd ten schron tam był zbudowany. Ale wszyscy z okolicy tam do tego schronu biegali.

  • To było przy Filtrowej?

To było na Filtrowej. A potem jak zaczął się ten szał ucieczki na wschód – znaczy Wojskowy Instytut Geograficzny został, ojciec został zmobilizowany z powrotem do Wojskowego Instytutu Geograficznego i z Instytutem miał być ewakuowany na wschód. No i myśmy mieli z nim jechać. Pamiętam, żeśmy jechali dorożką na Dworzec Wschodni i jak mama zobaczyła, co się dzieje, jaki jest straszny bałagan – tłok na moście, nie można przejechać – to zdecydowała się zostać. A ojciec, ojciec pojechał z Instytutem, został ostatecznie internowany na Węgrzech. No a myśmy przeżyli całe oblężenie Warszawy, nawet nie we własnym mieszkaniu, tylko wtedy jakoś taka była mania, każdy się bał zostawać we własnym mieszkaniu i zdawało się, że gdzie indziej będzie lepiej, bezpieczniej, bez względu na to jaka była rzeczywistość. Tak że myśmy gdzieś u ciotki na ulicy Barbary w Śródmieściu przeżyli całe to oblężenie. Zresztą ten dom został poważnie uszkodzony, musieliśmy uciekać gdzieś tam, kryliśmy się po różnych ulicach i dopiero po zawieszeniu broni wróciliśmy na Filtrową.

  • I zaczęła się rzeczywistość okupacyjna.

Tam na Filtrowej do końca, do Powstania żeśmy mieszkali.

  • Jak rodzina utrzymywała się w tym czasie? Co było źródłem utrzymania?

Matka pracowała w Radzie Głównej Opiekuńczej, no i to było podstawą utrzymania, plus wyprzedaż jakichś tam skromnych zasobów przedwojennych.

  • A jak wyglądała szkoła, która zaczęła się zapewne przed wojną.

Tak, najpierw chodziłem do szkoły powszechnej, no to była normalna szkoła, tak według programów przedwojennych. W różnych miejscach się mieściła, najpierw na Raszyńskiej, tam gdzie była szkoła publiczna. Na rogu Raszyńskiej i Filtrowej była taka bardzo ładna, nowoczesna szkoła. Potem Niemcy zajęli ten budynek, ta szkoła przeniosła się gdzieś na Polną, potem w aleję Róż, no to tak że. A do gimnazjum chodziłem do słynnego gimnazjum panien Goldmanówien na ulicy Filtrowej 62. Tak, to było przy ulicy Asnyka. A ostatni rok przed Powstaniem do gimnazjum Reytana, które było oczywiście pod pokrywką szkoły zawodowej ogrodniczej, a mieściło się na ulicy Śniadeckich, tam gdzie teraz jest Instytut Matematyki Akademii Nauk.

  • Czyli ta edukacja ogrodnicza, która przykrywała edukację gimnazjalną, trwała do wybuchu Powstania.

Tak, a programy były przedwojenne.

  • Jak się rozpoczął kontakt z harcerstwem?

Dokładnie to nie pamiętam, znaczy w tym domu na Filtrowej było mnóstwo młodzieży, no i wszyscy żeśmy się przyjaźnili. Widocznie ktoś zaproponował, kto już był w „Szarych Szeregach”, zaproponował, żebyśmy tam w kilku utworzyli taki zastęp domowy. I tak się stało. To było w roku czterdziestym trzecim, tak.

  • A świadomość tego, że to są „Szare Szeregi”, że to jest jakaś zorganizowana jednostka harcerska, to oczywiście była wtedy, tak?

Tak, bardzo dokładnie, bo ja zresztą przed wojną należałem do harcerstwa ostatni rok. Czy do zuchów może, ale nie, miałem zielony mundur, to chyba było harcerstwo. Miałem lilijkę i jakieś tam składałem już przyrzeczenia.

  • Przed wojną?

Przed wojną, tak. Myśmy mieli takie zbiórki, na których myśmy różne umiejętności zdobywali, między innymi uczyliśmy się regulaminu piechoty. No a przy okazji – w lecie przy okazji – pod pokrywką kolonii organizowanych przez RGO były również ćwiczenia terenowe. Tak że cały zastęp jakoś się zawsze znajdował razem na tej kolonii RGO i tam, zresztą nie tylko myśmy byli, bo cała kolonia była zorganizowana właściwie, jak obóz harcerski z podchodami, ćwiczeniami, musztrą, a w ogóle wszystkim. Dziwne, że nikt się tym nie zainteresował, ale jakoś nie. Mieliśmy konkretne zadania też, bo pamiętam trzy takie zadania. Opracowanie, naniesienie na mapę naszej dzielnicy wszystkich przejść takich między domami, gdzieś między piwnicami. Chodziło o to, żeby można było, prawda, się tam poruszać dyskretnie. Drugie zadanie to było, przez pewien czas śledziliśmy jakiegoś człowieka, który… chodziło o to żeby wyśledzić którędy, kiedy on chodzi – on potem został zlikwidowany. Nie wiem, kto to był, należało mu się widocznie. Trzecie zadanie, tuż przed Powstaniem, to było na ulicy Okopowej, liczyliśmy w przybliżeniu liczbę żołnierzy, wozów pancernych i tak dalej – to była ucieczka Niemców, wtedy przez Warszawę. Chodziło o to, żeby mniej więcej wiedzieć, ile ich przeszło. Tak że liczyliśmy, liczyliśmy wozy, liczyliśmy oddziały, liczyliśmy jakieś (jeżeli były jakieś) wozy pancerne, to to się wszystko liczyło i potem gdzieś [przekazywało].

  • Czy w tamtych latach był jakiś kontakt z prasą konspiracyjną?

Tak, matka otrzymywała ten „Biuletyn Informacyjny” – tak się nazywał – od czasu do czasu, tak że mieliśmy.

  • Czy jakaś świadomość organizowania się wybuchu zbrojnego narastała przed Powstaniem?

No tak, już z miesiąc przed Powstaniem myśmy opaski mieli przygotowane, już wiadomo było, że trzeba było żywność zgromadzić, taką właśnie też, żeby można było zabrać ze sobą do akcji. To wszystko wyraźnie już narastało, widać było.

  • Ten hufiec, do którego należała ta grupa młodzieży, to był zlokalizowany tam na Ochocie?

Dowództwo było na Woli. Ja nie pamiętam w tej chwili właśnie nazwy, ale wszystkie nazwy mam i mogę uzupełnić.

  • Jak pozostał w pamięci dzień wybuchu Powstania?

No byliśmy w domu, bo kazano nam oczekiwać w domu i gdzieś tam po godzinie czwartej nasz zastępowy podbiegł do – ja mieszkałem na parterze – do otwartego okna i powiedział, że mamy pod jakiś adres się zgłosić. Potem się okazało, że takiego adresu w ogóle nie ma, że to jest jakaś pomyłka. Zanim zdążyliśmy coś postanowić, to zaczęła się strzelanina na placu Narutowicza i szczerze mówiąc, matka nas nie wypuściła z domu. Tak że w Powstaniu ostatecznie udziału nie brałem.
  • I jak wyglądały te pierwsze dni Powstania? Cały czas byli państwo w tym samym miejscu?

Siedzieliśmy cały czas w domu, znaczy się od kuchni, bo od strony ulicy było niebezpiecznie. Ta część była zajęta przez Niemców. I najgorsze było to, że gdzieś koło 8 sierpnia zaczęli tam grasować „własowcy”. Ale to była zresztą ciekawa rzecz, bo oni się pojawili, pojawiła się ta groźba, bo było wiadomo, jak są niebezpieczni. A w naszym domu mieszkała rodzina poznaniaków, którzy, jak to poznaniacy, mieli większą łatwość kontaktów z Niemcami i zebrało się dużo kosztowności i oni przekupili, dali jakąś łapówkę dowódcy niemieckiemu, temu, który dowodził tym obszarem, i on nie dopuścił „własowców” do naszych domów.

  • To było w pierwszych dniach sierpnia.

To było koło 8 sierpnia, tak.

  • A jak długo pozostawali państwo w tym samym miejscu?

Do 9 sierpnia. Dziesiątego sierpnia esesmani nas wyrzucili na ulicę. Tak natychmiast, znaczy wpadli do domu: Raus! Wypędzili nas na ulicę.

  • Filtrową?

Tak, na Filtrową. I potem te tłumy eskortowane przez esesmanów, popędzane wędrowały przez park, potem na ulicę Wawelską, Wawelską do Grójeckiej, potem Grójecką na Dworzec Zachodni. No i na Dworcu Zachodnim załadowano nas do pociągu, takiego normalnego pociągu elektrycznego. Przewieziono nas do Pruszkowa i tam bardzo szybko, w ciągu paru godzin załadowano nas do pociągów towarowych. No i ten pociąg towarowy jechał na zachód gdzieś. Chyba ze dwa dni żeśmy jechali i dojechaliśmy do Berlina. Tam gdzieś na jakiś przedmieściach żeśmy stali dłuższy czas, bo było bombardowanie Berlina. Zresztą można było z uciechą obserwować, co się tam dzieje. Pożary, wybuchy, wszystko. No a rano pociąg dojechał do Sachsenhausen, obozu koncentracyjnego, i tam nas wyładowano na jakimś placu, gdzie chłopców starszych i mężczyzn oddzielono od kobiet i dzieci. Kobiety i dzieci zostały wywiezione na roboty, a mężczyźni i chłopcy zostali w obozie.

  • Czyli wtedy nastąpiło rozstanie z matką i bratem?

Tak.

  • I jakie były dalsze losy?

No, dalsze losy były typowe dla więźnia obozu koncentracyjnego. Znaczy tam po wstępnej „obróbce” polegającej na ogoleniu, wykąpaniu w jakiejś łaźni i odzianiu w pasiaki byłem chyba dwa tygodnie na jakimś, w jakimś baraku, to była chyba taka kwarantanna. No a potem przeniesiony zostałem do normalnego baraku i dostałem, że tak powiem, przydział do pracy. Dzień wyglądał w ten sposób, że… Może opiszę najpierw barak. Barak to był no taki długi, drewniany budynek, składający się z dwóch części. W środku była część sanitarna, potem były takie jakby sale, powiedzmy, dziennego pobytu i dalej sypialnie. Z tym że sypialnie wyglądały w ten sposób, że to były prycze takie czteropiętrowe. Tłok był wtedy taki straszny, że po trzech na jednej pryczy się leżało. To było wszystko nieopalane, więc w zimie było potwornie zimno, no, warunki były bardzo…

  • A kim byli współwięźniowie?

Współwięźniowie to byli ludzie właściwe, praktycznie biorąc, z całej Europy. Znaczy dominowali Polacy i Niemcy. Niemieccy więźniowie wśród których, albo to byli komuniści, albo jacyś inni, powiedzmy, przeciwnicy polityczni Hitlera i również byli kryminaliści. A poza tym to było sporo Rosjan, Ukraińców, było trochę Francuzów, trochę Holendrów, Belgowie.

  • Jak wyglądały relacje pomiędzy współwięźniami? Czy były przyjazne, czy pomagali sobie wzajemnie?

Trudno to określić jakoś emocjonalnie. Powiedzmy, raczej obojętne, raczej po stronie przyjaznej, ale nie pamiętam, żeby były jakiekolwiek konflikty.

  • Jak wyglądała praca?

Praca. Ja dostałem przydział do fabryki butów, Schuhfabrik się nazywało. Dzień wyglądał w ten sposób, że rano było tam jakieś niby śniadanie, jakieś resztki chleba, które zostały z poprzedniego dnia, i czarna kawa zbożowa. Potem był apel na placu apelowym. To było trzydzieści tysięcy ludzi, ustawiało się właśnie tymi blokami. I apel polegał na liczeniu, czy się zgadza liczba. Jak wszystko się zgadzało, wtedy się towarzystwo rozchodziło i ustawiało kolumnami do pracy. I te kolumny stopniowo wychodziły przez bramę do takiego… no, poza obóz. Szły do miejsca pracy. No i ja właśnie pracowałem w fabryce butów. Praca polegała na tym, że tacy chłopcy mniej więcej w moim wieku albo trochę starsi siedzieli wokół takiego warsztatu i mieliśmy majstra, którym był niemiecki komunista i on nas uczył, jak się zeluje stare buty, to znaczy naprawia buty. Jak żeśmy się nauczyli po paru dniach, to żeśmy zelowali te – to były wojskowe buty, takie podkute. No i trzeba było tam odpowiednią normę.

  • Ta praca dawała jakieś szanse przebywania pod dachem.

Ta praca, wyjątkowo dobrze trafiłem, bo była w cieple, pod dachem, względny spokój. Dostawało się tam dodatkowo kromkę chleba z plasterkiem kiełbasy w południe. Tak że było trochę lepiej, niż może gdzieindziej, bo były bardzo przykre przydziały. Ale w każdą niedzielę ta fabryka nie była czynna, a myśmy byli kierowani do innych robót. Po większej części to było wyładowywanie barek na Sprewie. Znaczy trzeba było taczką przejechać po dosyć wąskiej desce przerzuconej pomiędzy brzegiem a barką – jakieś dziesięć metrów wody tam było – no załadować to, co na tej barce, wrócić na brzeg i tam to z tej taczki to wyrzucić.

  • Po tej desce wrócić?

Po tej desce. W zimie te deski były śliskie, oblodzone, tak że wiele razy się zdarzało, że ludzie wpadali do wody, a to było właściwie równe śmierci, bo mokry na mrozie, to zanim gdzieś tam dotarł potem, to już zdążył zamarznąć właściwie. To było straszne. A ostatnie dni, ostatni miesiąc to żeśmy byli kierowani do wyciągania niewypałów, znaczy amerykańskich i angielskich bomb z opóźnionym zapalnikiem. Bo oni rzucali bardzo dużo bomb, które wybuchały dopiero po jakimś tam czasie. Więc myśmy te bomby odkopywali, potem.

  • Trzeba było mieć dużo szczęścia, żeby nie wybuchły w trakcie.

Tak, no to był pewien hazard, no jakoś, jakoś mnie się udało, że nie wybuchło.

  • A czy była świadomość tego, co się dzieje na froncie?

Tak, dlatego że do obozu docierały niemieckie gazety, no więc jakoś tam było wiadomo, że alianci się posuwają, że Rosjanie się posuwają.

  • I to już zbliżał się koniec wojny wtedy?

No tak, 20 kwietnia obóz został ewakuowany pieszo. Wszyscy żeśmy wędrowali też takimi kolumnami odpowiadającymi tym blokom. Kto nie mógł iść, to był zabijany po drodze. I tak żeśmy wędrowali od 20 kwietnia do 3 maja. Doszliśmy aż do Schwerin, tam spotkaliśmy wojsko amerykańskie. Praktycznie o głodzie. Przy wychodzeniu z obozu każdy dostał bochenek chleba, no i właściwie nic więcej. No nas gdzieś tam koło… kiedy to było, gdzieś, no gdzieś pod koniec kwietnia dotarły do nas samochody Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża i trochę żywności rozdali. Wtedy to nas uratowało, bo ja nie wiem jak… dalej nie można by było o głodzie wytrzymać.

  • Czy ten kontakt z Czerwonym Krzyżem pozwolił nawiązać jakąś nić, jakieś więzi ze światem, dać znać o sobie czy dowiedzieć się, co się dzieje z najbliższymi?

Nie, to było tak, że esesmani nie chcieli dopuścić najpierw tych samochodów, ale chyba zostali przekupieni czy coś. To polegało na tym, że taki samochód podjeżdżał do kolumny i myśmy wędrowali po pięciu w rzędzie i każdemu rzędowi dawali jedną paczkę i jechali dalej, dalej, dalej. Żadnych kontaktów nie było oczywiście. Esesmani nie dopuszczali do żadnych kontaktów osobistych.

  • I to były pierwsze dni maja?

To były, koniec kwietnia albo pierwsze dni maja, bo Amerykanów spotkaliśmy 3 maja.

  • A wiadomość o tym, że skończyła się wojna, jak dotarła?

Zupełnie nie pamiętam. Znaczy pierwsze dni po [wyzwoleniu] ja byłem półprzytomny, bo byłem wygłodzony. Znaczy ja się znalazłem w ogóle w barakach takich polskich robotników przymusowych, którzy się mną zaopiekowali i tam jakoś bardzo roztropnie mnie odżywiali, bo bardzo stopniowo. Wielu nas umarło, dlatego że zjedli za dużo od razu czegoś tam. Tak było, że jakżeśmy dotarli do Schwerin, to już nie było eskorty. Akurat żeśmy trafili na przedmieściu na porzucony niemiecki transport żywności wojskowej i więźniowie się rzucili na tą żywność, niektórzy się poobjadali jakimiś ciężkimi serami, wielu od razu bardzo prędko umarło. No ja jakoś na szczęście… Ja się upiłem od razu, bo znalazłem jakąś butelkę, w której był słodki i bardzo przyjemnie pachnący płyn. I popijałem nim coś, co jadłem, i bardzo prędko straciłem przytomność. To mnie zapewne uratowało, bo właśnie mnie nieprzytomnego znaleźli ci Polacy, zabrali do siebie. No a potem wszystkich nas Amerykanie zgonili do poniemieckich koszar i tam żeśmy jakiś czas byli. Zresztą w ogóle się nami nie zajmowano, żadnej opieki lekarskiej nie było, w ogóle niczego. Poza tym że podrzucali trochę żywności, to nic nie było.
Potem po dwóch tygodniach nas przywieźli do Lubeki, to była strefa angielska, gdzie nas wpakowano do obozu po rosyjskich robotnikach przymusowych. I to było straszne, bo były tam potworne brudy, a całe baraki, łóżka i wszystko ruszały się dosłownie od pluskiew. I też się nami nikt nie zajmował. Nikogo nie interesowało, czy są chorzy, czy coś po tak strasznych przeżyciach, po tym wszystkim. No i tam dłuższy czas żeśmy koczowali. Trochę nam dawali żywności, ale to też było takie przypadkowe. No i w końcu udało mi się dostać do takiego, do szkoły polskiej z internatem, którą zorganizowali byli jeńcy wojenni, znaczy polscy oficerowie, którzy byli nauczycielami. Zorganizowali właśnie taką szkołę z internatem, no i tam było, tam było już zupełnie przyzwoicie.

  • Normalne życie nastąpiło. A kiedy nastąpiło spotkanie z rodziną?

Tam właśnie po jakichś dwóch miesiącach znalazła mnie matka, która była wcześniej już wyzwolona, która była dalej na Zachodzie. No i tam [dotarła] w towarzystwie dwóch oficerów polskich, którzy ją eskortowali z obozu w Dössel, obozu tego jeńców wojennych w Dössel. No i zabrała mnie właśnie do Westfalii. To było, ci oficerowie z obozu w Dössel zostali porozmieszczani w różnych miejscach, no i między innymi taka grupa. Właściwie dwóch oficerów, którzy stanowili z plutonem żołnierzy razem ochronę, zostaliśmy umieszczeni, te kobiety i dzieci, zostaliśmy umieszczeni w takim poniemieckim majątku. Znaczy z niego Niemcy zostali wyrzuceni, no i myśmy tam mieszkali. Tam już było bardzo dobrze, przyjemnie. Chodziłem do szkoły w sąsiedniej wsi, która była zorganizowana też przez oficerów, no tych oficerów rezerwy, którzy byli zmobilizowani, a byli nauczycielami. No i tam [byliśmy] aż do czerwca czterdziestego szóstego roku.

  • I wtedy nastąpił powrót do Polski.

Tak. Transportem takim powrót do Polski.

  • I ojciec również wtedy odnalazł resztę rodziny.

Tak, tak.

  • Co chyba było najpiękniejszym prezentem.

Nie, ojciec wtedy był w Warszawie. Tylko tam listownie, przez Czerwony Krzyż żeśmy się porozumieli.
Jeszcze takich szczegółów trochę. Między wyrzuceniem z mieszkania w czasie Powstania a dotarciem do tego Dworca Zachodniego to tam było sporo przeżyć. Po drodze esesmani zabijali sporo ludzi, którzy nie mogli iść. Ja pamiętam, jak zastrzelił esesman taką staruszkę, którą niesiono właściwie na noszach. Poza tym nie wiadomo dlaczego. Poza tym na ulicy Wawelskiej, tam już blisko placu Narutowicza przechodzili przez takie okolice w których grasowali „własowcy” przedtem. I tam widać było straszne rzeczy. Leżało pełno trupów pod domami, pełno sprzętów, jakichś rzeczy, ubrań porozrzucanych wokół domów. Wśród tego zwłoki. Na ulicy Grójeckiej „własowiec” kazał mi wyjść z tej grupy i ustawił mnie pod ścianą, twarzą do ściany, i myślałem, że mnie chce zastrzelić i tak stałem, stałem i nic się nie działo. Obejrzałem się, nikogo nie było. Nie wiem dlaczego, co mu przyszło do głowy. Tak że udało mi się dogonić rodzinę, no i…

  • To z tych dziesięciu dni spędzonych w czasie Powstania w Warszawie to właściwie to był najbardziej dramatyczny moment?

To były najbardziej dramatyczne momenty, to był ten marsz z domu do Dworca Zachodniego.

  • Czy w czasie tych dni Powstania mieli państwo jakiś kontakt z Powstańcami?

Nie. Jedyny kontakt z Powstańcami… Znaczy widzieliśmy flagę na wieży ciśnień, na Filtrach. Dopóki ona była, no to wiedzieliśmy, no i słychać było, że są strzały, wybuchy, tak że [wiedzieliśmy], że Powstanie trwa. Poza tym to co się działo wokół placu Narutowicza, to bardzo prędko się skończyło, bo tam…

  • Ale ten exodus był największym koszmarem.

W czasie Powstania tak.

  • Domyślam się, że po tym spotkaniu z matką w Niemczech to był najpiękniejszy moment.

No tak.

  • Proszę powiedzieć, czy fakt – mówię o komunistycznej rzeczywistości powojennej – czy fakt, że ojciec był oficerem Wojska Polskiego w służbie czynnej przed wojną, czy to w jakiś sposób przeszkadzało potem?

Początkowo ojciec został znowu zatrudniony w jakimś takim [urzędzie]. To się nazywało Główny Urząd Pomiarów w Kraju, jako geodeta. Ale po dosyć krótkim czasie tam wezwano go gdzieś, to było UB chyba wtedy, w każdym razie coś z tych służb. I po tym przesłuchaniu go wyrzucili z dnia na dzień z pracy i potem w ogóle nie mógł dostać nigdzie pracy, tylko dorywczo gdzieś tam pracował. A jeśli chodzi o mnie, to ja nie miałem żadnych trudności, mimo że w ankietach jak się gdzieś tam pisało: „Co robił w czasie wojny?”, pisałem, że byłem w „Szarych Szeregach”, ale nie byłem w jakikolwiek sposób represjonowany po wojnie.

  • Tak że też i medycyna się zaczęła potem, już bez żadnych obciążeń, jeśli chodzi o życiorys.

Tak, no mój życiorys tam nie był… Akurat przy staraniu się o studia, to był ukrywany. Znaczy to było tak, że moja matka pracowała w Ministerstwie Leśnictwa, które było opanowane przez Stronnictwo Ludowe i wtedy było tak, że poza takimi normalnymi przyjęciami na studia to jeszcze były listy różnych działaczy politycznych z tych czasów. Między innymi był taki wicepremier Korzybski. I też była lista premiera Korzybskiego, lista osób, które musiały się dostać na studia, no i moja matka, jakoś udało jej się mnie wkręcić na tę listę. Poza tym zdałem bardzo dobrze egzamin wstępny, ale prawdopodobnie to by nie wystarczało.

  • Czy z tej grupy młodzieży, która była właśnie tym zastępem „Szarych Szeregów” w czasie okupacji, przeżył ktoś? Czy te przyjaźnie przetrwały?

Tak, tak. Zresztą to byli wszystko przyjaciele jeszcze z bardzo wczesnego dzieciństwa. No i ci z nas, którzy żyją, to się jeszcze bardzo przyjaźnią dalej, ale raczej nie ma to związku z „Szarymi Szeregami”, tylko, tylko…

  • Z faktem mieszkania w pobliżu cały czas.

Tak, tak.



Warszawa, 24 stycznia 2013 roku
Rozmowę Prowadziła Krystyna Cedro-Ceremużyńska
Bohdan Lewartowski Pseudonim: „Jesion” Stopień: cywil Formacja: Szare Szeregi Dzielnica: Ochota

Zobacz także

Nasz newsletter