Bolesław Filipiak „Bolek”

Archiwum Historii Mówionej

Bolesław Filipiak, pseudonim „Bolek”, urodzony 30 styczeń 1922 rok, Warszawa. Zgrupowanie „Róg”, kapral podchorąży. Rozpocząłem podchorążówkę w 1942 roku i niestety potem wybuchło Powstanie, ale przyznali mi stopień kaprala podchorążego, pomimo nie skończenia podchorążówki.

  • Czym zajmował się pan przed 1 września 1939 roku?

W 1939 roku skończyłem małą maturę i w czasie wojny zacząłem już konspirować, już się nie uczyłem, bo żeśmy mieli w 1940 roku „Piątkę”, organizację i działaliśmy. Ponieważ ja znałem dobrze język niemiecki, to dostałem posadę jako kierowca w pałacu Brichla i woziłem Niemców z kinem objazdowym. Oni objeżdżali szpitale niemieckie i inne oddziały i wyświetlali im filmy. Dzięki temu miałem potem swobodę poruszania się a miałem do dyspozycji samochód i mogłem przewozić materiały. Tak, że cały czas do Powstania działałem w zorganizowanej „Piątce”, zresztą byli sami koledzy ze szkoły i z miejsca zamieszkania. Mieszkałem na Elektoralnej 2, w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, tam mój ojciec dwadzieścia lat pracował. W każdym razie do samego wybuchu Powstania działałem jako konspirator w „Piątce”.

  • Czym pan się jeszcze zajmował w konspiracji?

Pracowałem jako kierowca...

  • A coś poza byciem kierowcą, coś jeszcze było, czy kierowca, przewożenie materiałów?

Chyba nic więcej nie robiłem.

  • A koledzy?

Koledzy... jeden miał restaurację po matce, drugi coś tam kombinował. 1939, 1940 rok to było... próbowałem zacząć szkołę, ale niestety mi nie wyszło, bo dostałem się do liceum budowlanego na Kopernika chyba, ale to mi nie leżało. Przerwałem [naukę] i do samego Powstania konspirowałem.

  • Jak się zaczęła ta konspiracja?

Konspiracja zaczęła się w ten sposób, że mieliśmy kolegę, który był w budynku, gdzie mieszkałem, prowadził warsztat stolarski i był sierżantem z wojska. On z pięciu nas, że tak powiem „zarejestrował” jako „Piątka Konspiracyjna”. W tej „Piątce” zbieraliśmy się przeważnie u kolegi w restauracji na Placu Mirowskim u Janusza Sojnikowskiego i tam mieliśmy te narady. Specjalnej działalności nie było, papiery przewoziłem, trochę się roznosiło. Tak, że nie mogę się pochwalić jakimś działaniem historycznym w okresie do Powstania. Potem przyszedł termin – zgłoście się o godzinie piątej, w punkcie na Miodowej pod siódmym, wybuch Powstania. Więc myśmy się tam zgłosili, no i niestety czekaliśmy, że nam dadzą broń albo coś, a tej broni nie było. 103 Kompania została wcześniej już wysłana na Most Kierbedzia i wszystkich wybili tam. 103. kompania batalionu „Bończy” została wybita w pierwszym dniu, godzinę przed wybuchem Powstania przy moście Kierbedzia. Jak myśmy się zorientowali, że oni nawet nie mają granatów, tych „sidolówek”, to ja mówię do nich – co my będziemy tutaj robić? Wycofaliśmy się z tego miejsca do ministerstwa, tam gdzie mieszkałem. Tam żeśmy postanowili coś organizować, a udało nam się to zrobić bardzo szybko, bo z Woli zaczęli uciekać ci, którzy tam zostali rozbici i każdy miał broń ze sobą. W przeciągu dwóch, trzech dni zorganizowałem około dwudziestu ludzi z bronią, sam dostałem od kogoś z ministerstwa, ktoś wyjął z piwnicy Visa dużego, i zaczęliśmy tam chodzić, działać, oczywiście nie podlegaliśmy nikomu. To trwało do 8 sierpnia, a 8 sierpnia przyszedł kolega ze Starego Miasta, od naszego dowódca, sierżanta „Cichego”, żebym przyszedł z ludźmi, bo on ma tam stanowisko na Starym Mieście i potrzebuje ludzi, a ja tutaj nie miałem co robić. 8 [sierpnia] przenieśliśmy się wszyscy na Stare Miasto i osiedliliśmy się na ulicy Piwnej. Trwało to dwa dni. Wybuchła bomba i ten mój dowódca, sierżant „Cichy”, nazywał się Cichalewski Mieczysław, został unieszkodliwiony na okres do końca Powstania. Jako rannego przewieźli go do niewoli, tak że ja przejąłem cały ten pluton, to był II pluton 102 Kompanii batalionu „Bończy”. Siedziałem na tej Piwnej, a tam mieliśmy tyle roboty i tyle ruchu, że to nie sposób opowiedzieć (mam zapisane kilkadziesiąt stron, dzień po dniu, jakie były ataki). W każdym razie to trwało do dwudziestego któregoś, bo potem zrobiło się już tak gorąco, że musieli mnie przerzucić na Katedrę, bo w Katedrze było rzeczywiście gorąco bardzo. Poszedłem z ludźmi na katedrę, a moi ludzie, to byli wszyscy koledzy z Woli, cwaniacy tacy, oni powiedzieli – nie, oni na Katedrę nie pójdą. Pojechałem do dowódcy i mówię – słuchajcie, mam bunt w oddziale i nie chcą iść. Co mam robić? [Mówią mi], że mam iść, starać się ich przekonać. Wróciłem i oni powiedzieli, że idą do Puszczy Kampinoskiej. Weszliśmy do kanału na placu Krasińskich i żeśmy szli kanałami na Żoliborz. Doszliśmy do burzowca i tam Niemcy zaczęli wrzucać granaty i my z powrotem musieliśmy się cofać. Jak żeśmy szli to z wodą i była po pas, a jak wracaliśmy to woda była do głowy.

  • Ile czasu zajęła przeprawa przez kanały?

Przeprawa przez kanały tam i z powrotem zajęła parę godzin. Jak żeśmy wyszli to już czekał na nas major „Barry”, który prowadził i wszystkich nas wsadził do ciupy. Skierowali nas na Mostową, żebyśmy kopali okopy. Urwałem się i poszedłem do swojego dowódcy, moim dowódcą, szefem Kompanii 102 był porucznik pseudo „Mierosławski”, nazwiska już nie pamiętam. On poszedł do tego „Barrego” i nas wszystkich wykupił i żeśmy wrócili na Katedrę. To już były ostatnie dni – gorąco – żeśmy tylko się wycofywali. Wtedy mnie jako dowódcę, bardzo dzielnego oddziału, który potrafił uciekać kanałami na Żoliborz, wyznaczyli jako konwojenta do rannych w kościele na rogu Długiej... jak się kończy Długa, to jest... Freta, tam mieliśmy rannych, tych rannych były setki w tym kościele. Oni mnie z pięcioma moimi kolegami z oddziału, bo oddział liczył dwadzieścia osób, ale to wszystko się rozbiegło, [przydzielili] do transportu, miałem ich transportować kanałami do Śródmieścia. Jak ja to zobaczyłem, to mi włosy stanęły i mówię - Co my tu będziemy robić? Mówię - chodź, zobaczymy, jak ten kanał wygląda, którym mamy ich transportować? Poszliśmy na Plac Krasińskiego, patrzymy, a tam stoją dwie grupy z karabinami, jedni przeciw drugim, [po jednej stronie] żandarmi, a [po drugiej] jak się później dowiedziałem, chyba 104 Kompania, ci chcieli do kanałów, a „Barry” powiedział nie, na barykady. Mówię do kolegów - chodźcie, zobaczymy ten właz. Idziemy do włazu, a tam taki młody chłopiec stoi i pilnuje tego włazu, to wziąłem mego Visa, do brzucha mu przyłożyłem i mówię - bądź cicho, a chłopakom mówię - do kanału. No i żeśmy weszli, sam ostatni wszedłem, a ponieważ tam tyle szumu było, to ten żandarm młody nawet nie alarmował. Po kilku godzinach wyszliśmy na Wareckiej na Śródmieściu. Naturalnie mieliśmy duże kłopoty, bo to była dezercja, ale jakoś żeśmy się wybronili. To były takie czasy, że każdy był potrzebny, szczególnie jak miał karabin. Tam żeśmy już osiedli w Śródmieściu, ale tam było inne życie, bo tam nie było walki, ni nic. Co prawda początkowo skierowali nas na Powiśle do elektrowni chyba, jak się Tamką schodziło w dół. Tam byliśmy dzień czy półtora. Potem żeśmy byliśmy tam gdzie takie gmachy były, po prawej stronie, jak się schodziło Tamką na dół. Tam żeśmy parę dni mieli zajęcie. Potem żeśmy wylądowali od [strony] Nowego Światu, musieliśmy, bo Niemcy atakowali, myśmy tam dostali stanowisko, to była Bracka ileś. Tam dwóch moich kolegów dostało, bo były trudne stanowiska i musieliśmy się wycofać. Chciałem nawet ten dom podpalić, żeby Niemcy nie weszli, to mnie ci mieszkańcy mało nie zlinczowali, i musiałem się wycofać. Potem mieliśmy atak na pałacyk pod dwudziestym na Brackiej, nocą. Okazało się, że Niemców tam wcale nie było, tylko z dwóch stron powstańcy, jedni do drugich strzelali. Tam dostałem granatem, i wyrwało mi kawał ciała [z boku] i dzięki temu jestem inwalidą wojennym, bo zostałem rannym i mam legitymację, nową. Po tym ataku, nocnym nieporozumieniu na Brackiej 18, wycofano nas. Mieliśmy siedzibę na rogu Chmielnej... i dostaliśmy stanowisko na Poczcie Głównej. Tam, ponieważ mieliśmy dwie kompanie, mój pluton był jedną kompanią, a inne plutony były drugą kompanią, na zmianę żeśmy pilnowali Poczty Głównej. Tam mieliśmy służbę wartowniczą i właściwie na tej służbie wartowniczej skończyliśmy Powstanie. Drugiego czy trzeciego weszliśmy do obozu, złożyliśmy broń na placu Narutowicza, w akademiku i wyszliśmy do Ożarowa, tam był obóz przejściowy i tam po dwóch dniach załadowali nas w bydlęce wagony i zawieźli do niewoli do Niemiec. Byłem w stalagu 11B.

  • Może jeszcze wróćmy do Starówki. Starówka była bardzo mocno bombardowana?

Była.

  • Jakie to robiło wrażenie na panu?

Na mnie takie wrażenie robiło, że miałem dwadzieścia parę osób do trzydziestu osób i musiałem o wszystkich dbać, musiałem ich nakarmić, musiałem ich ustawić, musiałem ich pilnować, nie spałem, nie jadłem, tylko miałem zajęcie. Co ciekawe, byłem w takich warunkach, że dowództwo, ponieważ u mnie było wszystko w porządku, nie interesowało się mną. Czasem jak tam kościół świętego Marcina został zaatakowany przez Niemców, to się pokazało jakieś zgrupowanie, nie wiem, jak oni się nazywali, z pomocą przyszli, parę osób i tylko bałaganu narobili, tylko przeszkadzali. W tym kościele świętego Marcina było tak źle, że musiałem plebanię podpalić. Plebania była zaraz obok kościoła, od strony placu Zamkowego. Podpaliłem i przez to miałem przez dwa dni spokój i mogłem się zorganizować, bo inaczej to by nas tam Niemcy wytłukli.

  • Czy wszystkie osoby w pana oddziale miały broń?

Wszyscy mieli. Byliśmy dobrze uzbrojeni wszyscy, do tego stopnia, że jak się wycofywałem z Elektoralnej, to przy kościele świętego Antoniego na Senatorskiej była produkcja „piatów” i jeszcze dostałem „piata” i z tym „piatem” poszedłem na Stare Miasto. Potem zabrali mi tego „piata”, bo zrobili oddział specjalny z „piatem”, to [się ucieszyłem], bo mi ten „piat” przeszkadzał tylko. Na Starym Mieście to miałem jeszcze coś takiego, że mieliśmy się przebijać przez Saski Ogród i to było w tym okresie, kiedy ja miałem kłopoty z tą ucieczką kanałami.

  • To była ta akcja, która miała połączyć oddziały?

Tak. My mieliśmy przejść do Śródmieścia. Wtedy, zanim mnie jeszcze wyznaczyli do tych rannych, to jeszcze musieliśmy we trzech, z majorem „Rogiem” organizować to przejście [kanałami]. Wtedy dostałem jeszcze „piata” i tego „piata” na plecach nosiłem, [tam] gdzie major „Róg” szedł, to myśmy we trzech za nim, obstawa. Potem okazało się, że to jest nieaktualne i wróciłem do rannych, których zdradziłem zresztą, bo poszedłem w kanał i uciekłem do Śródmieścia.

  • A jeszcze a propos Starówki, to czy widział tam pan może oddział AL walczący?

Tak, oddział AL był na Piwnej pod czternastym. Ja byłem tutaj do kościoła, my właściwie na kościele ostatnią barykadę żeśmy mieli, było kilka tych barykad, a oni byli pod czternastym, no i trochę nam pomagali, potem w pewnym momencie się wycofali. To mam nawet w dokumentach zanotowane, kiedy oni się wycofali ze Starówki. Gdzie poszli, nie wiem, w każdym razie AL miała swoje dowództwo na Freta.

  • Nie było żadnych kłótni czy rywalizacji?

Nie, bo oni się do mnie nie wtrącali, bo ja miałem za mocny oddział, za dobrze uzbrojony, żebym ja jeszcze dopuszczał kogoś do siebie. Tak, że mną się nie interesowało ni nasze dowództwo, ni kto inny, nikt mnie nie przeszkadzał, bo ja panowałem nad tym wszystkim. Dzięki temu nie dostałem żadnego medalu, żadnej odznaki, ani nic, bo nie miałem kontaktu z dowództwem.

  • Czy duża była rotacja w oddziale na Starówce?

Koło dziesięciu zginęło, ale nowi przyszli, ciągle ktoś przybywał, znajomy, nieznajomy... Ci młodzi ludzie chodzili, szukali szczęścia, ja zawsze miałem coś do jedzenia, to ważne było też w Śródmieściu, i dwóch czy trzech kolegów znalazło się, bo byli głodni.

  • Jak ludność cywilna odbierała walkę, szczególnie na Starówce, która była najbardziej zniszczona?

Z ludnością cywilną nie miałem kontaktów. Szczęśliwie, bo to nie były kontakty przyjemne. Tam, gdzie my mieliśmy gorące [walki], ludności nie było, bo oni przenosili się do dalszych piwnic. Tu, gdzie myśmy walczyli, był pusty teren. Z ludnością cywilną jakoś szczęśliwie się nie stykałem.

  • Jak wyglądała Starówka, kiedy pan ją opuszczał i przechodził na Śródmieście? Czy to już były ruiny?

To wszystko było już kompletnie zwalone bombami, oni wystrzeliwali wtedy takie miny powietrzne. Te latające „krowy”. To wszystko było zniszczone. Kościół... strop był zawalony, plebanię ja spaliłem. Jak nie Niemcy, to myśmy palili, niszczyli. Nie było na co patrzeć.

  • Co pan czuł patrząc na te ruiny?

Nic. Miałem tyle obowiązków, wiedziałem, że muszę [walczyć], że jeżeli zginę, to będę spokojny, a tak długo, jak żyję, to muszę dbać [o innych], bo powtarzam, miałem około dwudziestu kilku ludzi i musiałem tych ludzi zaopatrzyć. Mój brat Janek „Dziubek” zaczął chodzić do magazynów na Starówce, i zaczął przynosić wódkę, zdobywać inne rzeczy też, ale przy okazji wódkę. Patrzę, a moi żołnierze na gazie stoją. No i niestety własnego brata musiałem wyrzucić i musiał znaleźć się na Miodowej, na ulicy, która idzie na lewo od placu Teatralnego, jak się Senatorską dochodzi... Tam on jakoś przetrzymał, do oddziału się dostał. Dołączył do mnie dopiero jak żeśmy w Śródmieściu byli, przyszedł z powrotem, ale już nie nosił wódki.

  • Czy często zdarzały się bunty, jakieś mniejsze bunty?

U mnie był ten jeden bunt, drugi - jak uciekliśmy. A poza tym w Śródmieściu, jak żeśmy usiedli na Poczcie Głównej na Placu Napoleona, to już nie było tam, co robić, pilnowaliśmy tylko, żeby Niemcy [tam nie weszli], mieliśmy bardzo małą działalność. W porównaniu z tym, co mieliśmy na Starym Mieście, to tutaj był odpoczynek.

  • A jak było na Powiślu?

Na Powiślu myśmy mieli tylko częściowy udział, zatykali tylko dziury nami. Jedno poważniejsze stanowisko, gdzie zginęło moich dwóch bliskich kolegów, to było na Brackiej pod osiemnastym czy pod szesnastym czy pod dwudziestym, tam chciałem potem ten dom [spalić]. Niemcy doszli od Nowego Światu, tam było kino, stamtąd atakowali i żeśmy nie dali rady, nas wypychali, no i wtedy chciałem podpalić [ten dom], to szum robili i jakąś pomoc nam przysłali i jakoś tych Niemców udało się zatrzymać i myśmy się wycofali stamtąd. To był jedno poważniejsze stanowisko, które nas kosztowało i śmierć dwóch kolegów i zatarg z ludnością. Pan się pytał o ludność, tam pierwszy raz miałem do czynienia z ludnością, że mnie mało nie zlinczowali za to, że chciałem podpalić dom. Jak Niemcy włazili, to co miałem zrobić, nie było się gdzie wycofać w ogóle. To był już ten placyk koło braci Jabłkowskich, mówię - jak podpalę, to się oddziały zorganizują, przyjdą do pomocy. Niestety, nie dałem rady, musiałem się wycofać. Nie wiem, jak to się skończyło, wycofaliśmy się, tam jakieś inne oddziały przyszły i jakoś udało im się zatrzymać [Niemców].

  • Jak pan zaczynał Powstanie też był pan przekonany, że potrwa to góra dwa, trzy dni?

Nic nie byłem przekonany. Szedłem dlatego, bo miałem obowiązek. A jeszcze nie powiedziałem, że w 1939 roku zgłosiłem się na ochotnika do batalionu młodzieży licealnej warszawskiej i piechotą poszliśmy do Terespola, tam wsadzili nas w wagony i przewieźli na wymianę Korpusu Ochrony Pogranicza. Mieliśmy stanąć na granicy sowieckiej, a Korpus Ochrony Pogranicza miał pójść, jako uzbrojeni żołnierze, do walki z Niemcami. Myśmy tym pociągiem dojechali do Sarn. Był 17 września. Już Rosjanie ruszyli. Myśmy wtedy z tym Korpusem Ochrony Pogranicza, bo oni też się znaleźli w tych Sarnach cofając się stale naturalnie w walkach, bo oni zewsząd strzelali i to rolnicy, nie rolnicy, wszyscy mieli karabiny i strzelali. Wycofaliśmy się i żeśmy doszli w Lubelskim do oddziałów generała Kleeberga, i tam, ponieważ było nas tam około stu, po cywilnemu ubranych, wszystkich przeprowadzili nocą przez granicę, bo tam były te linie i znalazłem się z kolegami w Garwolinie. Piechotą, każdy osobno, dotarliśmy do Warszawy. Tak się dla mnie skończył rok 1939. Wróciłem i tutaj zacząłem tę konspirację robić.

  • Czy widział pan jakieś zrzuty alianckie?

Widziałem na Miodowej, samolot przecież tam spadł. Te zrzuty do nas nie dotarły na Stare Miasto, bo to było wszędzie indziej, ale ten samolot, który tam się zwalił, żeśmy oglądali...

  • Aliancki?

Tak. Ten, który zrzuty robił.

  • Co pan czuł w związku z tym, że ze strony alianckiej tak naprawdę nie było prawie żadnej pomocy?

Te zrzuty się zaczęły. Potem były zrzuty sowieckie, radzieckie. Niżej krytyki to wszystko, co zrzucili, to żadnego pożytku z tego nie było.

  • Ze spadochronów zrzucali?

Trudno mi powiedzieć, ja tylko ze słyszenia [wiem], bo tam, gdzie ja [byłem], to te zrzuty nie padały, tylko gdzieś obok.

  • Myślał pan, że Rosjanie pomogą Warszawie, że nie zatrzymają się na drugiej stronie Wisły?

Myśmy tam nic nie myśleli, bośmy nie mieli wiadomości. Ja to wszystko dobrze znam. (...)

  • Wtedy pan nic nie wiedział, nie było takiej informacji, że to się dzieje?

Nie było, myśmy nie mieli żadnych kontaktów, ni gazet, nic radia, nic. Żeśmy wszystko przyjmowali tak jak to było. Nic więcej.

  • Jak pan zapamiętał Niemców? Czy był pan świadkiem jakichś zbrodni wojennych dokonanych przez Niemców?

Usłyszeliśmy wybuch na Starym Mieście i dowiedzieliśmy się, że tam czołg wybuchł. Pobiegliśmy na ulicę Podwale i tam na Podwalu wybuchł czołg, pułapka. Byłem tam zaraz po wybuchu i oglądałem ciała, które wisiały na żaluzjach sklepów, rozwalone, makabra, tam wszystko zbierali do kubła. Tam byliśmy we trzech, ale żeśmy się nie włączyli do żadnych działań, bo musieliśmy wracać na nasze stanowiska. Wyszliśmy, zobaczyliśmy makabrę, jaka była. Koledzy, którzy byli na Świętojańskiej, w katedrze, to mieli większy kontakt z Niemcami. Myśmy na Piwnej mieli ostrzał od strony Placu Zamkowego, z czołgu strzelali, ale bezpośredniego kontaktu z Niemcami żeśmy raczej nie mieli, bo oni zawsze z zewnątrz nas atakowali, z daleka. Wtedy, jak zdobyli kościół świętego Marcina, to udało się nam jakoś to opanować i podpalić plebanię i oni się wycofali. (...)Z obozu jenieckiego wyjechałem potem do armii Andersa.

  • Jak było w obozie? Jak Niemcy traktowali powstańców?

W obozie 11B było nas sporo, jeść dawali ledwo, ledwo, ale każdy miał pryczę, każdy tę rację żywnościową dostawał i pędzili trochę do roboty. W pewnym momencie była zbiórka i Niemiec krzyczał – jacyś technicy, wystąp! Nie wiem, co to mieli być za technicy, w każdym razie jacyś fachowcy. Mrugnąłem na swoich kolegów, było nas tam może dziesięciu i żeśmy wszyscy wystąpili jako fachowcy. Wtedy nas zawieźli do cukrowni Bielefeld i tam żeśmy rozładowywali buraki z wozów, bo się popsuła pompa. Tam mieliśmy ten plus, że się narobiliśmy jak dzikie osły, przy tych burakach, ale mieliśmy dobre jedzenie, dobre spanie.

  • A gdzie był ten obóz?

Koło Bielefeldu. 11B to był Fallingbostel. A przewieźli nas do Bielefeldu, to niedaleko.

  • Czy traktowali powstańców jako bandytów z Warszawy, czy jako raczej wojskowych?

Myśmy byli pomieszani, bo tam w jednym było obozie pełno wojskowych z września, tak że nie można powiedzieć, żebyśmy byli [bardzo źle traktowani], tym bardziej, że wyjechaliśmy na komenderówkę i na tej komenderówce byliśmy dosyć długo. Jedna komenderówka się skończyła z tymi burakami, to zaraz nas zawieźli do fabryki benzyny syntetycznej w Misburgu. W tej fabryce mieliśmy co parę dni naloty. Jak oni tylko odbudowali tą fabrykę, to Anglicy przylecieli i wszystko rozwalali, myśmy się chowali i znów żeśmy szli i budowali. Tam były te naloty, bo ta benzyna to był cenny materiał i Niemcom zależało. Tam żeśmy siedzieli prawie do końca pobytu, bo potem nas ewakuowali i wywieźli nas. W trakcie tego przerzutu Amerykanie nas wyzwolili. Myśmy trafili do obozu prowadzonego przez Amerykanów, i jedni poszli sobie na wolne rabować domy niemieckie, bo też tak to było, a ja się zgłosiłem do wyjazdu do armii Andersa. Niedługo to trwało, był taki obóz przejściowy w Misburgu i z tego Misburga zawieźli nas do Włoch. We Włoszech wzięli mnie jako kinooperatora i jeździłem z kinem objazdowym we Włoszech. Była okazja, że Anders tworzył kursy maturalne i zaraz z miejsca się zgłosiłem.

  • To było przed kapitulacją czy już po?

To było jeszcze przed kapitulacją. Byłem na kursach maturalnych, skończyłem pierwszą klasę liceum humanistycznego, w drugiej klasie była decyzja jechać do Anglii czy pozostać. Zgłosiłem się na wyjazd do Anglii. W Anglii były znów kursy maturalne, ale znów przed maturą była decyzja czy chcę wracać kraju. Już miałem wiadomości, że miałem rodzinę, napisali do mnie, że mam wracać i ja z Anglii przed maturą... a tam pojechałem do Londynu do ambasady, tam mi mówią – przecież pan tam maturę zrobisz, tam jest wszystko dla was, co chcecie. Przyjechałem tutaj. Naturalnie dwa dni musiałem się spowiadać w Sopocie, bo co chwilę nas wołali. Potem, jak wróciłem do domu, to mówię – trzeba dokończyć tę maturę. Mój brat miał sklep w Alejach Jerozolimskich i po drugiej stronie na czwartym piętrze było gimnazjum.

  • Ten brat, z którym pan walczył w Powstaniu?

Nie, starszy. Ten, który walczył na Pradze. Poszedłem do dyrektora. On mi powiedział – jak pan przyszedł z Andersa, to my mamy polecenie nie przyjmowania was. Musi pan pójść do kuratora. Myślę, dlaczego mam nie pójść? Poszedłem. Na Marszałkowskiej pod ósmym było Kuratorium. Wszedłem do pana kuratora, nie mogłem go znaleźć, a on tam taki malutki za biurkiem siedział, tupnąłem obcasami, bo był w mundurze, w battledresie i mówię – melduję, byłem u dyrektora, dyrektor powiedział, że muszę mieć od pana zezwolenie. No, co wy sobie myślicie, kto tu u nas będzie fizycznie pracował? No, to ja się odwróciłem i wyszedłem. Co będę z Żydem rozmawiał. To był taki Żydek paskudny, parszywy. Skończyły się moje studia.

  • Czy w jakiś inny sposób był pan represjonowany?

Na każdym kroku miałem kłopoty. Jak wróciłem z Anglii, to był 1947 rok, to jak mówiłem już, zapisałem się do PPS-u, żeby dostać pracę. Dostałem pracę jako kinooperetor w Rembertowie, ale ponieważ tym kinooperatorem nie byłem, czyli troszkę nadrabiałem miną, to zrezygnowałem. Kolega mi napisał, że jest dyrektorem w PGR-ze pod Olsztynem. Pojechałem z żoną, bo wtedy dzieci nie miałem, ale żonę tak. Pojechałem pod Olsztyn, do miejscowości Zajączki. Tam zostałem księgowym na jednym z gospodarstw, zespół Balcewo był koło Ostródy. Wiedziałem, że tam może mi dadzą spokój. Taki spokój, że co tydzień przyjeżdżał na motorze ubowiec i pytał w okolicy, co ja robię. To było bez przerwy. Byłem tam przez kilkanaście lat pilnowany. Nie chcę już zaglądać do swoich teczek, bo jeszcze nie patrzyłem, czy jestem na tej liście Wildsteina (...).Miałem kłopoty bez przerwy, dwadzieścia razy pracę zmieniałem. Co prawda zawsze na lepszą, lepiej płatną, ale wszędzie było to, że odsuwany byłem na bok, odznaczenia nie dla mnie, bo ja jestem „zapluty karzeł reakcji”. Na każdym kroku byłem dyskryminowany. Ale pchałem się, ile mogłem, przeważnie po ministerstwach, w komisji planowania pracowałem, tak, że mam dwadzieścia zaświadczeń z pracy w samych urzędach centralnych, z tym, że wszędzie musiałem się wycofywać, bo dalej nie mogłem pójść. Dopiero jak dostałem się do Ministerstwa Rolnictwa, to kolega był wykładowcą na technikum i udało mi się zrobić maturę. Potem prędko poszedłem na SGPiS, i SGPiS, który był w cztery i pół roku, to ja zrobiłem w trzy i pół roku. Tam poznałem moją drugą żonę, bo to jest moja druga żona i ona pomogła mi skończyć [studia] i zaraz się zapisałem na doktorat, bo byłem w Ministerstwie Finansów w Instytucie Finansów, po znajomości, bo żona 40 lat pracowała w Ministerstwie Finansów (...)Osiem lat to trwało, dostałem doktorat. Z tym doktoratem poszedłem jako wykładowca do Politechniki Świętokrzyskiej w Radomiu, bo w Warszawie dla takich jak ja nie było miejsca. Tam pięć lat wykładałem ekonomię i finanse i potem zaraz zapisałem się w Katowicach na habilitacyjny kurs. Po ośmiu latach zdałem w 1981 roku, jak wybuchł stan wojenny, zaliczyłem habilitację i na zatwierdzenie czekałem do 1992 roku. W tym czasie zrezygnowałem z pracy i założyłem spółkę jawną z synem, robiliśmy księgowość, a ponieważ miałem wyższe studia i tytuły, miałem chętnych bardzo dużo i w dwanaście lat zarobiłem kupę pieniędzy.

  • Czy ten pana brat od wódki przeżył Powstanie?

Tak. Brat Powstanie przeżył i popadł [w alkoholizm]. Z tą wódką zaczęło się [w Powstaniu], i pił, jak w budownictwie pracował, jak poszedł na emeryturę, to popadł w nałóg i już się zachlewał. I w 1990 roku zachlał się na śmierć..

  • A wie pan może, gdzie brat trafił, do jakiego oflagu?

Brat wrócił do mnie w Śródmieściu i był ze mną w moim oddziale (...) i ze mną był w niewoli. A po niewoli był ze mną u Andersa, z Andersa pojechaliśmy razem do Anglii i stamtąd żeśmy razem wrócili do kraju.

  • Co z tym „wisem”, którego pan dostał na początku Powstania, złożył go pan dopiero podczas kapitulacji?

Z „wisem” jest bardzo ciekawa historia. Jak wyszedłem z powrotem, jak nie mogliśmy przejść na Żoliborz i wróciliśmy, to już tutaj na nas czekali żandarmi i „Barry” z miejsca od razu do mego „wisa” i go zarekwirował. Nie mogłem go dostać z powrotem, mimo, że mnie wycofali, poszedłem z powrotem do oddziału, prosiłem, interweniowałem. Podobał mu się tak ten mój „wis”, że go zatrzymał. „Barego” później sprawdzili, że on w ogóle nie był oficerem, że to był kapral czy plutonowy. Jak poszedł do niewoli, to go wyrzucili z obozu jenieckiego oficerskiego z powrotem do normalnych żołnierzy. Lipę robił, podał się za oficera w Powstaniu. Wielki kapitan „Barry” był!

  • Odczuwał pan niechęć do Niemców po wojnie?

Potem pracując w tych jednostkach naukowych, bo byłem w Instytucie Polskiej Akademii Nauk, byłem w Instytucie Szkolnictwa Wyższego... wszędzie miałem do czynienia z Niemcami. Niemców znam, ale na tym poziomie... potem już zupełnie dobrze mi się z nimi pracowało.

  • Nie wpłynęło to na pana?

Nie mam uprzedzenia, jak czytam te niemieckie artykuły, na temat Niemców, na temat tego, co tam się dzieje... Zresztą według mnie oni przez ten socjalizm, przez NRD, oni są mocno poszkodowani, do dzisiaj jest tam 20% bezrobocie, nie mogą w ogóle się połączyć. Tu się historia powtarza, bo Niemcy zostali zlepieni z mnóstwa różnych ksiąstewek. Teraz NRD to jest jakby inne Niemcy. Zachodnie Niemcy i Wschodnie, to są zupełnie oddzielne społeczności, które nie mogą się porozumieć.

  • A do Rosjan miał pan jakąś niechęć?

Z Rosjanami właściwie nigdy nie miałem do czynienia. Języka rosyjskiego nie uczyłem się, nie znam. Jeżeli czytam, bo dużo czytam na temat [wojenny], to po tym co czytam, nie chciałbym mieć z nimi do czynienia. (...)

  • Dziękuję bardzo.


Warszawa, 4 lutego 2005 roku
Rozmowę prowadził Krzysztof Miecugow
Bolesław Filipiak Pseudonim: „Bolek” Stopień: kapral podchorąży Formacja: Batalion „Bończa” Dzielnica: Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter