Danuta Rudka „Dada”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Danuta Rudka.

  • Jak wyglądało pani życie przed wybuchem wojny?

Pochodzę z rodziny wojskowej. Mój ojciec był majorem przed wojną. Dlatego że był legionistą, cały czas był w wojsku i był ostatnio w randze majora. Dom był patriotyczny. Moja mama jeszcze jako młoda dziewczyna, w 1914, 1915 roku (bo ona się urodziła w 1901 roku) już do harcerstwa należała, więc miała zaszczepione patriotyczne spojrzenie na świat, na życie i również w domu pielęgnowała swoje spojrzenie na całość, na świat. Dom patriotyczny, ojciec był legionistą.

  • Mieszkaliście państwo przed wojną w Warszawie?

Przed samą wojną w Rzeszowie, bo ojciec był w wojsku, więc często przenosili. W 1937 roku był przeniesiony do Rzeszowa, a wcześniej byliśmy przez dziesięć lat w Wilnie, w 1 Pułku Piechoty Legionów. Ojciec w czasie wojny, tej pierwszej, służył w tym pułku i później był, ale w 1937 roku przenieśli go do Rzeszowa.

  • Jak pani zapamiętała szkołę tamtego okresu? Jak szkoła kształtowała tradycje patriotyczne?

Bardzo. Nie myślę, że nie tylko szkoła, do której chodziłam, ale w ogóle szkolnictwo, tak że patriotycznie było. Ideologia była podtrzymywana, w szkole były różne lekcje czy pogadanki. Szkoła bardzo duży nacisk kładła na patriotyzm.

  • Jak zapisał się pani w pamięci sierpień 1939 roku, ostatnie wakacje przed wojną?

Na ostatnie wakacje przed wojną (mam młodszą o sześć lat siostrę, z którą razem z mamą byłyśmy) jeździliśmy na wieś niedaleko Warszawy, koło Mrozów. Wieś nazywała się Wola Rafałowska. Tam jeździłyśmy przez parę lat. Poza tym jeździliśmy też koło Wilna, do Ponar. Ale ostatnie wakacje byłyśmy w Woli Rafałowskiej koło Mrozów.

  • Czy w domu mówiło się już, że wojna nadchodzi, że może w każdej chwili wybuchnąć?

Tak, dlatego że mój ojciec był w wojsku cały czas, w randze majora. W wojsku miał do czynienia z tak zwanym (to co ja w domu słyszałam) MOP. Nie wiedziałam, co to jest, ale mama mi wytłumaczyła, że to związane z mobilizacją, jakieś przygotowania. Tak że w domu mówiło się na ten temat. Ja jeszcze nie bardzo, bo miałam czternaście lat, to w ogóle nie wiedziałam, co się dzieje. Ale widziałam, że szykuje się wojna, że Niemcy, że musimy się sprężyć. Na przykład w ostatnie wakacje ojciec nie wyjechał już z nami razem na wieś, tylko siedział w pułku. W Rzeszowie wtedy byliśmy akurat.

  • Jak zapamiętała pani 1 września?

Pierwszego września byłam w Rzeszowie z mamą i z siostrą młodszą. Już ze dwa tygodnie wcześniej w domu się mówiło i słyszałam cały czas mowę, że mobilizacja i że będzie wojna. Mówiło się już w domu, bo ojciec był w to wciągnięty i w tym zakresie w wojsku coś robił. Już z nami na wakacje nie wyjechał, bo nie wolno było, tylko siedział w pułku. W ten sposób odczułam początek wojny i szykowanie. Ale my z mamą byłyśmy na wakacjach i ostatniego sierpnia wróciłyśmy do domu, bo mama już uznała, że trzeba, dlatego że ojciec dawał znać, że już ma powołanie do służby. On był w służbie czynnej, pracował w pułku, już nie pamiętam, na jakim stanowisku, ale w pułku w Rzeszowie. Wojskowego często przenoszono. Byliśmy w Warszawie, w Wilnie i potem w Rzeszowie, tak że jak wojna wybuchła, to mieszkaliśmy w Rzeszowie. Dwa lata mieszkaliśmy w Rzeszowie.

  • A w pierwszy dzień wojny i kolejne? Gdzie się państwo znajdowali?

Z mamą i siostrą młodszą byłyśmy koło Wilna, w Druskiennikach na urlopie. Mama była na [urlopie] wypoczynkowym, w uzdrowisku Druskienniki. Jak tylko zaczęły się takie czasy, kiedy przez radio stale, że wojna, wojna, to mama postanowiła wracać do domu. Wtedy mieszkaliśmy w Rzeszowie, bo ojciec był w Rzeszowie w pułku. Wróciłyśmy do Rzeszowa. Tego dnia czy następnego dnia, wieczorem czy w nocy, chodziłyśmy z mamą na dworzec, bo wojsko się już ładowało, 17. pułk. Ładowali się i tata miał pieczę nad całością.

  • Co się później działo z ojcem?

Nie dostał się do niewoli i miał iść przez Rumunię, dostać się do Francji. Było ich kilku takich. Widocznie byli jakoś zorganizowani. Pamiętam, zaraz jak wojna wybuchła, myśmy z mamą pojechały. Koło Rzeszowa jest miejscowość Sokołów, skąd mój tata pochodził. Tam się urodził i tam mieszkała jego rodzina. Myśmy tam wyniosły się z mamą, do jednej z ciotek. Ojciec chwilowo zatrzymał się też tam u rodziny. Pamiętam to dobrze, zawsze wieczorami czy w nocy przychodzili jacyś ludzie do niego. On wychodził z mieszkania i szedł do stodoły czy do szopy i tam siedzieli, tam debatowali. Potem się zorientowałam, co to było. Oni się szykowali na przejście przez granicę, do Rumuni czy na Węgry. Wszystko jedno, w tamtym kierunku. I do Francji. Mojego tatę złapali Niemcy na granicy. Oni przechodzili przez jakiś most, koło którego był młyn czy tartak. Tam byli Ukraińcy. Zauważyli, bo to była większa grupa ludzi. Tam ich było, zdaje się, aż czterdziestu i partiami, po kilku przechodzili przez ten most. Akurat trzeba trafu, że jak mój ojciec wszedł z dwoma kolegami na ten most, by przejść na druga stronę, nadjechał patrol niemiecki na rowerach. Ktoś obserwował, widział, Niemców zawiadomił i oni ich zatrzymali. Tata wychodził w celu dotarcia do Rumunii i później do Francji. Jak ich Niemcy złapali, wylegitymowali, to oni nie mieli oficjalnie żadnych dowodów. Ale znaleźli, bo mieli zaszytą legitymację wojskową. Mama wszyła mu w ubranie, żeby jak dostanie się do Francji, mógł się wylegitymować, kim jest. Niemcy ich zatrzymali i znaleźli tę legitymację. Od razu go do więzienia w Sanoku i później do Oświęcimia. Po dwóch latach, w 1942 roku, mama dostała zawiadomienie, że zmarł. Tak się skończyła jego epopeja.

  • Panie były cały czas w Rzeszowie?

My byłyśmy pod Rzeszowem, jakieś dwadzieścia kilometrów, bo mój ojciec stamtąd pochodził.

  • Jak pani pamięta pierwsze lata okupacji?

Bezpośrednio nie odczułam specjalnie nic. Tyle tylko, że kilka razy w ciągu nocy przychodzili różni, nie wiem, kto to był. W każdym razie póki tata był jeszcze tam, nie wyruszył do Rumunii czy na Węgry, to przychodzili różni cywile w nocy. Widocznie się umawiali, zmawiali, nie wiem, bo wyruszyli razem. Nie pamiętam, który to był dzień. W każdym razie przychodzili tam i zmawiali się widocznie, zawsze w nocy i większa ilość. Do Rzeszowa pojechali furmanką (bo Sokołów leżał dwadzieścia kilometrów od Rzeszowa) i wyruszyli 6 grudnia. W Rzeszowie podobno mieli spotkanie z kimś jeszcze, miał być przewodnik i mieli przez granice przechodzić. Niestety, ktoś ich przykapował, jak to się mówi nieładnie. Zatrzymali ich na jakimś moście, jak szli do granicy.

  • Kiedy znalazła się pani w Warszawie razem z matką?

Zaraz po tym, jak ojciec został złapany przez Niemców i osadzony najpierw w więzieniu w Rzeszowie, później w Wiśniczu i potem do Oświęcimia wysłany (miał numer trzy tysiące z czymś, to jest sam początek), myśmy pojechały do Sokołowa. To jest nieduża miejscowość, o dwadzieścia kilometrów oddalona, miasteczko. Moja mama pochodziła z Warszawy i całą rodzinę miała tutaj i sama była tu wychowana. Stale do Warszawy ciągnęła, wiec jak tylko zało ojca, to zwinęła manatki i nas (mnie i młodszą o sześć lat siostrę) przywiozła do Warszawy. Tutaj już spędziłyśmy u rodziny całą [okupację].

  • Gdzie panie zamieszkały?

Zamieszkałyśmy u starszej siostry mojej mamy, na ulicy Poznańskiej 11. Zaczęłam chodzić do szkoły, żeby dokończyć. Pierwszą klasę gimnazjalną miałam zrobioną przed wojną, tak że poszłam.

  • Jak szkoła funkcjonowała?

Ta szkoła nazywała się (jak tylko tam poszłam, bo to zaraz na samym początku) gimnazjum… Zapomniałam już jakiego imienia. Do tego gimnazjum chodziłam.

  • Czym się zajmowała pani mama?

Handlem, żeby utrzymać siebie i nas dwie, bo obydwie byłyśmy w wieku nienadającym się do pracy.

  • Czym handlowała?

Sklep prowadziła w Pyrach pod Warszawą, ze znajomą panią, która też była żoną oficera. Z tego się utrzymywałyśmy.

  • Kiedy zaangażowała się pani w konspirację?

Jak zaczęłam chodzić do szkoły. Który to był rok, już nie pamiętam, ale w każdym razie już chodziłam do tej szkoły, jak koleżanka zapytała się… Bliżej się poznałyśmy, zorientowała się, kto ja jestem i jakie mam poglądy. Zaproponowała mi, żeby się zapisać do harcerstwa, bo ona należy. Ja bardzo chętnie, tym bardziej że przed wojną już, jako małą dziewczynkę, do zuchów mnie mama zapisała, bo sama też była harcerką w młodych latach. Zostałam już w tej formacji do końca, do dzisiaj.

  • Czym się pani zajmowała, będąc w harcerstwie? Miała pani konkretne, przydzielone zadania? Na jakiej zasadzie się to odbywało?

W czasie okupacji jeszcze, w czasie wojny, miałyśmy tylko wyrywkowo poszczególne [zadania]. Jak była potrzeba, dawano nam znać z komendy i chodziłyśmy, czy gazetki roznosić, czy z kolei coś przenosić, jakieś paczki, przesyłki różne. W tym celu byłyśmy wykorzystywane. Miałyśmy normalnie zbiórki harcerskie i przyrzeczenie składałam w czasie okupacji, w czasie wojny.

  • Kiedy w pani otoczeniu zaczęto mówić o tym, że może wybuchnąć Powstanie?

W moim otoczeniu była mowa i wiedziałam, że coś musi być, bo nam powiedziano w harcerstwie. Mówiłam mamie, żeby była przygotowana na to, że mogę pewnego dnia zniknąć z jej pola widzenia, ale ona zaakceptowała, bo w czasie pierwszej wojny światowej też była harcerką i też należała do konspiracji. Tylko legionistów uznawała, chłopaki wszystko musieli być legioniści.

  • W czasie II wojny światowej pani mama zaangażowała się w konspirację czy nie?

Nie, już nie. Już było dwoje dzieci, ja i młodsza siostra, którą jeszcze trzeba było „holować”.

  • Jak zapamiętała pani ostatnie dni przed Powstaniem? Czy była odczuwalna atmosfera napięcia i przygotowania?

Tak, ale to zależy gdzie. U mnie w domu tak, bo mama coś niecoś wiedziała na ten temat. Zresztą akceptowała, to za jej zgodą. Ona to samo robiła w czasie pierwszej wojny. Siostra nie, bo siostra o sześć lat młodsza, więc nie miała jeszcze odpowiedniego wieku. To było wiadome w domu, że jestem w harcerstwie i że są różne przygotowania i powiedzieli nam, że będziemy [w Powstaniu]. Zresztą wcześniej zgrupowanie wyznaczono i byłyśmy przed samym Powstaniem (na jakieś dwa tygodnie) skoszarowane, że tak się wyrażę, w pracowni piekarniczej u Pomianowskiego. To był przejściowy dom, Marszałkowska–Poznańska. Tam myśmy miały nasz harcerski punkt.
  • W jaki sposób was przygotowywano jako harcerki?

Miałyśmy kursy i przygotowano nas z punktu widzenia sanitarnego. Pielęgniarki miały z nami różne wykłady. Oświecały nas, jak to i co to. Potem praktyki krótkie w szpitalu. One miały do czynienia z tymi sprawami, bo to były już pielęgniarki fachowczynie. Tak że myśmy czasami po szpitalach chodziłyśmy, szczególnie w Szpitalu Ujazdowskim. Tam było wielu byłych żołnierzy z 1939 roku, jeszcze niewyleczonych, którzy musieli jeszcze siedzieć w szpitalu i trzeba było się nimi opiekować. Tośmy się nimi opiekowały, jeść im przynosiłyśmy, bo ludzie gotowali. Deklarowały poszczególne domy, że jeden, dwa obiady dziennie i trzeba było chodzić i roznosić po domach pożywienie.

  • Jak w pani pamięci zapisał się 1 sierpnia, wybuch Powstania Warszawskiego?

Myśmy były przygotowane (bo cały czas w harcerstwie byłam), że coś tak będzie. Nie wiedziałyśmy jak, kiedy, co, ale w odpowiednim czasie przyszły rozkazy czy zarządzenia, nie wiem, jak to nazwać. Nasze władze, nasze komendantki odpowiednio zarządziły co, kto i jak: jak się zachowywać, co robić. Cały czas miałyśmy… To nie były kursy, spotkania ze starszymi harcerkami, które nas mniej więcej instruowały, jak się należy zachować w czasie działań.

  • Gdzie się pani znalazła 1 sierpnia, w godzinę „W”? Gdzie miała pani przydział?

Na ulicy Pańskiej. Tam był zorganizowany internat RGO dla dziewcząt. Cały czas tam należałam, bo miałam w szkolę koleżankę, która mieszkała w internacie i która też należała do harcerstwa. Po pewnych rozmowach ze mną zorientowała się i mnie zaproponowała, żebym też wzięła udział w tej „imprezie”. Bardzo chętnie się zgodziłam, to było po mojej linii, bo już byłam w harcerstwie. Mieliśmy punkt zborny, gdzie na przykład przyrzeczenie się składało, na Pańskiej 54.

  • Tam była pani 1 sierpnia. Co się działo później?

Muszę się namyśleć chwilkę, przypomnieć.

  • Jaka panowała atmosfera w tym dniu?

To zależy gdzie. W tym otoczeniu, gdzie przebywałam, to już było pewne podniecenie, bo już byli ludzie, były dziewczyny, które już wiedziały wszystko, miały wytyczne.

  • Dostała pani jakieś wyposażenie?

Chyba nie, bo bym pamiętała. A może?

  • Później, kiedy się na dobre rozpoczęły walki, przebywała pani cały czas w Śródmieściu?

Cały czas w Śródmieściu. Mieliśmy punkt zborny na ulicy Pańskiej, w internacie.

  • A później?

Cały czas, do końca Powstania. Później, po Powstaniu zarządzono, że wychodzimy któregoś konkretnego dnia. Zebrałyśmy się wszystkie i wyszłyśmy razem. Szliśmy Żelazną. Już nie pamiętam.

  • Czym pani i harcerki, które były z panią, zajmowałyście się na Pańskiej?

Chodziłyśmy po domach, po piwnicach właściwie, bo tam byli ludzie, którzy potrzebowali pomocy. Myśmy wcześniej przechodziły kurs sanitarny, wiec nas użyto do tego, żeby pomagać ludziom chorym, którzy potrzebują. Lekarz był, ale trzeba było często chorą czy chorego doprowadzić, pokazać gdzie, co i jak, bo ludzie byli zdezorientowani.

  • A pożywienie, lekarstwa?

Chodziłyśmy po przydział na lekarstwa i różne bandaże, waty i tak dalej. Z Pańskiej ulicy (bo tam byłyśmy zakwaterowane, przy Twardej) chodziłyśmy bliżej Śródmieścia.

  • Kto państwu lekarstwa dostarczał, jakiś punkt apteczny?

Tak, był punkt. To nie była apteka, ale to był punkt, gdzie mieli (część w piwnicy, część w mieszkaniu) różne leki i środki opatrunkowe.

  • A pożywienie?

Chodziło na ulicę, gdzie były magazyny zakładów piwowarskich i tam mieli jęczmień. Ten jęczmień wydawali. Każdy, kto miał przydział, na karty nam wydawali. Myśmy chodziły tam co tydzień czy co parę dni. Nie pamiętam już, na ile oni dawali tego jęczmienia, który się kręciło w młynku do kawy i gotowało.

  • Ile razem z panią było harcerek na Pańskiej?

Nie pamiętam ile. Kilkanaście chyba nie, ale kilka na pewno było. Te, które jakoś dotarły, które zorientowały się, że może trzeba coś… Dokładnie nie pamiętam, ale było nas chyba kilka.

  • Wszystkie przeżyły Powstanie?

Wszystkie przeżyły, tak. Później przydzielono nas do… Zapomniałam już, jak to się nazywa. Myśmy chodziły po chorych, ponieważ przechodziłyśmy kursy sanitarne. Chodziłyśmy po domach, po chorych i roznosiłyśmy im, bo mieliśmy przydziały kaszki manny i ryżu, mleka w proszku. To się ludziom roznosiło albo ludzie sami przychodzili i dostawali. Myśmy obsługiwały.

  • Jako harcerki bezpośrednio należałyście do jakiegoś zgrupowania?

Część harcerek należała potem. Jak uporządkowali to wszystko, to wcielili do poszczególnych oddziałów. Ale my nie, myśmy w dalszym ciągu prowadziły punkt na Pańskiej.

  • Dostawałyście jakieś rozkazy?

Tak, dostawałyśmy od naszej komendantki, ona z kolei od kogoś. Nie wiem od kogo.

  • Miała pani kontakt z matką i siostrą?

Z matką nie, bo Powstanie ją zastało w Pyrach, tam mamy kawałek ziemi. Rodzice jeszcze przed wojną kupili i mama wydzierżawiała gospodarzowi, który uprawiał. W zamian za to dawał nam na zimę a to ziemniaki, a to kaszę. Nie wiem dokładnie, ale dawał nam konkretne środki do życia, do jedzenia.

  • Przez całe Powstanie nie miała pani żadnych wieści od matki?

Nie.

  • Kiedy wyszła pani z Warszawy i jak się odbyła sama kapitulacja? Jak pani to zapamiętała?

Wyszłyśmy z Warszawy. Zapamiętałam to fatalnie, bo to był dla nas ogromny cios. Myśmy tyle włożyły serca i tyle samozaparcia, żeby w tym wziąć udział i tak postępować, a tu nie wyszło i było nam przykro. Przynajmniej mnie. Mówię, co ja odczuwałam. Ale koleżanki też. Z tymi koleżankami, co byłam w czasie Powstania, do dziś utrzymuję kontakt i się spotykamy od czasu do czasu i wspominamy dobre czasy. Dla nas to były dobre czasy. Nie wolno było tego, nie wolno było tamtego, a my w swoim gronie, to ho, ho! Wszystko było wolno.

  • Gdzie się pani znalazła po wyjściu z Warszawy?

Po wyjściu z Warszawy wywieźli mnie do Berlina. Prosto z dworca do pociągu i wysadzili w Berlinie. Zaprowadzili na punkt zborny, gdzie była masa Polaków, mężczyzn i kobiet, bo tam przywozili. Przychodzili Niemcy z poszczególnych organizacji czy urzędów i wybierali, ile potrzebują: tyle kobiet, tylu mężczyzn. Na samochód ładowali. Dostałam się do berlińskiej elektrowni. Trafiłam na dobrą rzecz, dlatego że mieli swój tak zwany obóz, dom, w którym mieszkali tylko ci, którzy u nich pracowali w firmie. Oni dbali o to, utrzymywali. W pokojach osobno kobiety, osobno mężczyźni. Łóżka piętrowe porobili, było cztery, pięć osób w jednym pokoju. Chodziło się do pracy rano w tejże firmie. Już zapomniałam, jak się to nazywało.

  • Czym się pani tam zajmowała?

Początkowo myśmy chodziły po dwie, po trzy, z jakimś majstrem Niemcem po wskazanych adresach domów, które były ostatniej nocy czy w ostatnich dniach zbombardowane. Sprawdzałyśmy wszystkie liczniki elektryczne, bo to była instytucja elektrowni berlińskiej. Codziennie wszystkie liczniki z gruzów trzeba było wyciągnąć, w plecak i zanieść do magazynu. To była taka robota.

  • Była pani tam sama, czy był jeszcze ktoś znajomy, koleżanki z Powstania?

Z Powstania nie było nikogo, kogo bym znała.

  • Zaprzyjaźniła się pani z kimś w tym okresie?

Tak, bo mieszkałyśmy w jednym budynku. W tym samym podwórku, tylko w innej oficynie mieszkali mężczyźni. Do pracy jeździliśmy gdzie indziej. Ja na przykład do wschodniego Berlina jeździłam, bo tam był punkt, gdzie pracę dostałam, gdzie mnie wzięli do pracy. Co tam robiłam? Chodziłam po domach i zbierałam stare liczniki z domów zbombardowanych. Trzeba było przynieść do magazynu, przy którym pracowałyśmy, bo musieli mi odnotować w kartotece, że taki a taki numer licznika jest uszkodzony, jest zdjęty, albo jest cały, dobry.

  • Jak panią traktowali Niemcy? Jak Polaków traktowali?

Poszczególne osoby Niemcy traktowali bardzo dobrze, tam gdzie pracowałam. To był magazyn starych i nowych liczników. Myśmy nowe zanosili, a stare przynosili. Tam była pani, która sobie gotowała na prymusie obiady. Bardzo często mnie zupką częstowała czy jakimś innym jedzonkiem, co sobie ugotowała, a dla mnie to było bardzo ważne.

  • Tam gdzie pani była, byli tylko Polacy, czy byli też inni?

Byli też inni Byli nawet Czesi, byli Jugosłowianie, tak zwani jugosze. Najwięcej było Polaków z Warszawy, kobiet i mężczyzn.
  • Jak pamięta pani koniec wojny, wyzwolenie?

Boże, to był świetny okres! Była radocha taka, że nie wiem. Tam gdzie mieszkałam, był obóz, można nazwać, ale to był normalny budynek, w którym był tak jakby hotel robotniczy. Wszyscy w tym budynku pracowali w elektrowni berlińskiej, w jednej instytucji. Ta instytucja opiekowała się całym domem. Jedzenie było głodne, ale warunki stworzyli. Nas w pokoju było sześć, bo były podwójne łóżka, szafki miałyśmy swoje. Nie bardzo było co trzymać w tych szafkach, ale były. Było nas tam kilkadziesiąt kobiet z Warszawy. Były trzy czy cztery pokoje, a w każdym pokoju były przynajmniej cztery osoby. Byli też mężczyźni, tylko że w osobnym skrzydle tego domu. To było w samym centrum Berlina. Potem przechodziłam jeszcze zdobywanie Berlina.

  • Jak to wyglądało? Jak pani to pamięta?

Nasz budynek mieszkalny, gdzie byłyśmy zakwaterowane… Były dwa podwórka, drugie podwórko graniczyło z istniejącą do dzisiaj mleczarnią na Hożej.

  • Chciałam spytać, jak pani pamięta moment wyzwolenia w Berlinie, zakończenie wojny. Była pani do końca w Berlinie?

Tak, w Berlinie. Mieszkałyśmy w normalnych budynkach, w mieście.

  • A sam moment wyzwolenia?

Sam moment wyzwolenia tak wyglądał, że wiedziałyśmy już, że zaczyna się ruchawka. Myśmy już znały sposób, że wiedziałyśmy, czy front się zbliża czy oddala, po strzałach, po głośności tego, co się dzieje. Nasz dom graniczył… Był mur, podwórko i było słynne więzienie Moabit. Widziałyśmy, że z tego więzienia zaczynają przez mur do nas jakieś osoby uciekać. Bałyśmy się. Ja się bałam na przykład, żeby to coś złego nie było dla nas. Ale nic nam nie zrobili. Lubiłam wychodzić na ulicę, bo patrzyłam z naszej bramy na przeciwległą stronę ulicy. Tam w każdej bramie stali ludzie i tylko czekali, żeby przyszli wreszcie wyzwoliciele. I przyszli. Do nas przyszli nie od ulicy, tylko przez mur od sąsiada, nie z tej strony, co był mur graniczący z więzieniem. Chociaż z więzienia też już uciekali przez mur. Myśmy nie reagowały. No bo jak to? Nasi. Uciekają szczęśliwi, że mogą się wydostać. To wszystko działo się na ulicy Alt Moabit, tam zaraz było to więzienie.

  • Jak się Niemcy zachowywali?

Niemców nie widziałam już wtedy. Jak już zaczęły się działania, ruscy przyszli, to Niemców już nie widziałam.

  • Jak pani się dostała do Warszawy, do Polski?

Przyszedł pan porucznik. Bardzo ładnie zorganizowali to od razu. Polak, porucznik powiedział co i jak, że organizuje powrót do ojczyzny, do domu. Że na ten i ten dzień, za dwa dni mamy się zebrać w jednym miejscu. Jak ktoś ma jakieś paczki czy jakieś walizki, czy jakieś koszyki, czy wszystko jedno co, żeby razem z bagażami był na placu w sąsiedztwie, w pobliżu. Przyjechali samochodem, załadowali nas z tymi betami wszystkimi i wywieźli nas pod Poznań. Tam wysadzili na punkcie, gdzie stała babka policjantka czy milicjantka, która kierowała ruchem i decydowała, który samochód, kiedy ma wyjechać. Ona nas rozładowała wszystkich, których tam zwozili. To był punkt zborny. Ona rozdzielała. Jak któryś samochód jechał w kierunku Polski, głębiej, to mówiła: „Cztery osoby, pięć osób, dwie osoby”.

  • Jak wyglądała podróż z Niemiec? Czym jechaliście?

Zawozili nas autami do Poznania. W Poznaniu już pociągu trzeba było pilnować, który pociąg jedzie do Warszawy, siedzieć na dworcu.

  • Z Poznania pojechała pani do Warszawy?

Z Poznania do Warszawy.

  • Jak wyglądała Warszawa?

W ogóle nie wyglądała.

  • Jak skontaktowała się pani z mamą i siostrą?

Myśmy miały znajomą zakonnicę pod Częstochową, w Żyrowie. Umówiłyśmy się z całą rodziną, że będziemy się kontaktować (bo ich zakonu nie ruszą), będziemy dawać znać tam, do znanej nam zakonnicy, z którą byliśmy rodzinnie zaprzyjaźnieni. Będziemy się szukać przez te zakonnice. I tak się stało.

  • Gdzie zamieszkałyście po wojnie?

Po wojnie – we Włochach, niewykończony pokój na pierwszym piętrze, w domu budującym się, ale wojna przeszkodziła i przestali budować. Wejście było po deskach. Stanęło się na desce, a drugi koniec walił w czoło. Ale w środku [pokój] już był otynkowany, myśmy pomalowali. To był ktoś z rodziny mojej mamy. Już nie pamiętam, to jakiś dalszy jej pociotek i ona nam udzieliła tego pomieszczenia.

  • Po wojnie kontynuowała pani naukę?

Tak, chodziłam do szkoły. Miałam małą maturę zrobioną, to znaczy cztery klasy gimnazjum, a jeszcze trzeba było liceum. W związku z tym moja mama postanowiła… Nie było gdzie mieszkać, bo na Poznańskiej cały budynek spalony, wiec nasza mama wyjechała i wywiozła nas do Prudnika. To jest na Opolszczyźnie. Znalazła kontakt, że założyli szkołę, gimnazjum w Prudniku. Dlatego mama tam nas wywiozła, mnie i siostrę, żebyśmy się uczyły dalej. A sama ze swoją znajomą założyła sklep. Tam zamieszkałyśmy, tam robiłam maturę.

  • Jak odczuła pani rządy komunistów i ich porządki w Polsce po wojnie?

Owszem, odczułam, bo jak poszłam do szkoły, przysłali mi zawiadomienie, żebym się zgłosiła dnia tego i tego, o godzinie tej i tej, do jakiegoś pana w budynku, gdzie mieścił się magistrat. Poszłam tam. Ten pan mnie o wszystko wypytywał. Zorientowałam się, że to jest coś w rodzaju UB, ale jeszcze nie wiedziałam, co to jest. W każdym razie zaczął mnie wypytywać o wszystko, a najwięcej o szkołę i o nauczycieli, i o dyrekcję. A myśmy mieli dyrektorkę bardzo fajną. Uczyła w Warszawie w liceum Batorego przed wojną, więc była dobra i nas tam prowadziła. Jakoś się wykręciłam, wymigałam. Skończyłam szkołę, maturę zdałam w Prudniku. Potem przyjechałyśmy z mamą, wróciłyśmy do Warszawy, dlatego że ona tutaj [miała] całą rodzinę, tutaj wychowana i urodzona, i wszystko.

  • W którym roku wróciłyście na dobre?

W którym roku? Żebym ja pamiętała, który to był rok!

  • Warszawa podniosła się wtedy?

Nie bardzo się podniosła. Myśmy zamieszkały najpierw we Włochach, w jednym pokoiku dwie rodziny. Dopiero później poszłam do pracy i poznałam męża. W zakładzie produkcyjnym u „Kasprzaka” pracował, więc dostał mieszkanie.

  • Komuniści nie robili pani żadnych problemów, jak pani zaczęła pracę?

Nie. Raz tylko, już jak chodziłam do szkoły, wezwali mnie na UB i wypytywali o wszystko, ale głównie o to, co się dzieje w szkole (już byłam w gimnazjum), jak nauczyciele, jak dyrektorka…





Warszawa, 11 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadziła Anna Konopka
Danuta Rudka Pseudonim: „Dada” Stopień: służby pomocnicze Formacja: Obwód I Śródmieście, Szare Szeregi Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter