Danuta Sobczyńska "Ata"

Archiwum Historii Mówionej


Danuta Kozłowska-Sobczyńska, urodzona 21 listopada 1925 roku w Brześciu nad Bugiem.


  • Jaki pani miała pseudonim w czasie Powstania?



Pseudonim mój jest „Ata”. Byłam sanitariuszką, członkiem zespołu sanitarnego, patrolu sanitarnego w 535 plutonie Słowaków, który w czasie Powstania wchodził w skład kompanii porucznika Tura, jako trzeci pluton.


  • Urodziła się pani w Brześciu nad Bugiem, ale przed 1 września 1939 roku mieszkała pani…



Też w Brześciu, od urodzenia mieszkałam w Brześciu nad Bugiem do 19 kwietnia 1944 roku.


  • Czym się pani zajmowała przed wybuchem wojny, chodziła pani do szkoły?



Do 1939 roku skończyłam szkołę podstawową numer 1 w Brześciu nad Bugiem, imienia Zofii Nowakowskiej i jedną klasę Gimnazjum imienia Romualda Traugutta również w Brześciu. W czasie pobytu wojsk radzieckich w Brześciu do 22 czerwca 1941 roku byłam uczennicą, chodziłam do jedynej polskiej szkoły, jaka była na terenie Brześcia i skończyłam tak zwaną niepełną średnią szkołę sowiecką z polskim językiem wykładowym.




  • Gdyby pani mogła powiedzieć parę zdań o swojej rodzinie, czy pani miała rodzeństwo, czy rodzina, jaki wpływ na panią?



Mam jeszcze, mam żyjącego jednego brata, mój ojciec pracował w Urzędzie Wojewódzkim w Brześciu nad Bugiem był architektem, mama nie pracowała, zajmowała się domem. Ojciec mój pochodził z dalekich kresów wschodnich, urodzony był w Mozyrzu i udało mu się szczęśliwie uniknąć Rewolucji Październikowej, od której uciekł. Na kresach spotkał moją mamę, która jako warszawianka brała udział w obronie Kresów Wschodnich. Poznali się w Brześciu i tak to się stało, że ja przyszłam w 1925 roku na świat, jako pierworodne dziecko w tej rodzinie.


  • Czy takie doświadczenia, właśnie mamy mogło mieć wpływ na późniejszy pani udział w Powstaniu?



Nie. Chyba nie.



  • A jak pani pamięta wybuch wojny 1 września 1939 roku.



Przykro mi jest bardzo to powiedzieć, ale się bardzo ucieszyłam, ponieważ to było 1 września, nie musiałam iść do szkoły. Ale już 9 września cieszyłam się znacznie mniej, bo Brześć został zbombardowany. W godzinach przedpołudniowych przez Brześć przejeżdżała kolumna samochodów z Warszawy z urzędnikami. 9 września po bombardowaniu Brześcia, rodzice moi ze mną, z moim bratem i z trójką braci ciotecznych, opuścili Brześć w nocy z dziewiątego na dziesiątego września, zaczęliśmy wędrówkę na dalekie Polesie, do naszych znajomych, którzy nas tam jeszcze przed wybuchem wojny zapraszali. Tam żeśmy przez trzy tygodnie spędzili o głodzie i chłodzie, czas i tam nas zastała zwycięska Armia Radziecka, która kroczyła na zachód zajmując kolejne miejsce i tam pierwsze spotkanie z okrucieństwem żołnierzy radzieckich nas spotkała. I po powrocie do Brześcia zostaliśmy wyrzuceni oczywiście z naszego mieszkania, z dzielnicy.

Zamieszkaliśmy na peryferiach Brześcia i po otwarciu polskiej szkoły chodziłam przez te dwa lata, to jest rocznik 1939, 40, 41 do szkoły polskiej tak jak już wspomniałam, a w 1941 roku 22 czerwca, również muszę się przyznać, z wielką radością powitaliśmy wojska niemieckie w Brześciu. Ponieważ to był okres kiedy był planowany systematyczny wywóz wszystkich Polaków na Syberię, a ja jak sięgnę pamięcią, bałam się najbardziej w czasie wojny to Syberii. Tak, że z radością opuściłam Brześć w 1944 roku i przejechałam sama zresztą, bez rodziców z moim bratem młodszym i bratem ciotecznym, tutaj do Warszawy. Lata 1941 – 1944 spędziłam też w Brześciu, chodziłam najpierw do szkoły handlowej, bo Niemcy otworzyli, która po roku została zamknięta, resztą przepracowałam jako sprzątaczka najpierw a potem uczeń rymarski, w zakładzie rymarskim pana Pietraszka, ojca mojej koleżanki szkolnej, który mnie i moją koleżankę i kolegów przyjął w ten sposób, po otrzymaniu zaświadczenia, że jesteśmy pracownikami uniknęliśmy wywożenia na roboty do Niemiec.


  • Co było państwa źródłem utrzymania czy ojciec mógł pracować?



Ojciec pracował, a to było… ja sobie w tej chwili nie przypominam oczywiście, jaka to była wielkość zapłaty… Wiem, ze zawsze po zakończeniu pacy przez rymarzy żeśmy wtedy sprzątały warsztat specjalnie żeby nas nie narażać, ojciec właśnie mojej koleżanki, wychodził z tego założenia, bo byłyśmy przecież młode bardzo, żeby nas nie narażać na jakieś przykrości ze strony robotników, więc żeśmy to sprzątanie załatwiały zawsze wcześniej, znaczy późno po pracy, bo wcześniej była godzina policyjna i nie mogłyśmy przychodzić, na przykład potem o szóstej rano do zakładu i zajmować się sprzątaniem tak, ze jakoś utkwiło w mej pamięci, a w 1944 roku, w nocy z 18/19 kwietnia przeszłam, zresztą nielegalnie, w tej chwili to się nazywa łapówka, udział w jakiejś aferze korupcyjnej, przyjechałam razem ze swoim bratem ciotecznym i rodzonym, z transportem robotników werbowanych do pracy do Niemiec, był im przydzielony taki specjalny wagon, w którym jechałam ja, kierowniczka mojej szkoły powszechnej przedwojennej ze swoją siostrą, jedną i drugą siostrzenicą, i ten wagon został na dworcu wschodnim odczepiony i myśmy po prostu za drobną opłatą to się wtedy nazywało, a czytać należy za świnki złote, czy jakieś tam walutę wymienialną wtedy i zostaliśmy na dworcu wschodnim. Tak się znalazłam w Warszawie.

  • A rodzice?



Rodzice moi zostali w Brześciu. Brat mój cioteczny został aresztowany, zresztą wtedy siedział w więzieniu. Moja ciocia, z którą żeśmy zajmowali jeden dom w Brześciu też nie opuszczała Brześcia, jeden z braci ciotecznych jeszcze wcześniej przez tak zwaną granicę nielegalnie przekroczył na teren centralnej Polski, a wszystko to dla tego, żeśmy absolutnie nie chcieli się spotkać więcej drugi raz ze zwycięską armią radziecką.


  • A czy w czasie pobytu w Brześciu, czy na przykład dopiero w Warszawie spotkała się pani z konspiracją?



Dopiero w Warszawie, nie byłam w Brześciu członkiem konspiracji.

Ponieważ znajomi, u których wcześniej żeśmy się zatrzymali, to byli przyjaciele moich rodziców, byli wszyscy zaangażowani w pracę konspiracyjną zostałam również zaraz w maju, zaprzysiężona przy ulicy Mianowskiego, koło Placu Narutowicza, i przeszłam tam szkolenie sanitarne i miałyśmy przydziały tak jak zresztą już to jest w domyśle, wszyscy młodzi ludzie państwa Sobczyńskich mieli przydział do piątego obwodu na Mokotów, myśmy w ten sposób też trafiły do plutonu. Nie potrafię oczywiście powiedzieć jak to się nazywało, na Sadybę i byłyśmy już skoszarowane tam od piątku przedpowstaniowego do niedzieli. W niedzielę wróciłyśmy na Marszałkowską 74 do mieszkania Państwa Sobczyńskich z poleceniem czekania na dalsze rozkazy, zostawiłyśmy na Sadybie swoje torby nawet sanitarne, przespałyśmy tam tylko dwie noce, ale niestety żaden rozkaz nie przyszedł.

Tak, że w czasie wybuchu godziny „W” znalazłyśmy się na Marszałkowskiej 74 i tam na rogu w domu Marszałkowska 72 róg Skorupki był zorganizowany punk sanitarny i w tym punkcie sanitarnym do 15 sierpnia żeśmy pracowali. A 15 sierpnia przewędrowałyśmy na Czerniaków.


  • Co spowodowało, że pani podjęła tę decyzję o zaprzysiężeniu, o przystąpieniu do konspiracji?



Po pierwsze wydawało mi się, że to był nasz obowiązek. Po drugie na pewno środowisko, w którym się znalazłam, wiedziałam, że oni są wszyscy zaangażowani, to była rodzina moich przyjaciół, pięcioro dzieci, jeden mój rówieśnik, był więźniem Pawiaka. Już wtedy nie żył od roku, został rozstrzelany w 1943 roku w maju. Oni wszyscy byli zaangażowani cała czwórka, poza tym dwaj bracia stryjeczni, tej rodziny, którzy mieszkali na Wielkopolsce, też przyjechali, też byli zaangażowani. Tam się o niczym innym nie mówiło, czytało się gazetki oglądało się, słuchało się koncertów, które się odbywały, bo to była muzykalna rodzina, w niedzielę czy w soboty. Przez dom się przewijało masę młodzieży, ludzi, tak, że to byłoby w ogóle dziwne, gdybyśmy nie chcieli... Nie tylko ja, ale dwaj moi bracia cioteczni, którzy się potem znaleźli z Brześcia tutaj. Mój brat rodzony, który był dzieckiem, bo miał zaledwie piętnaście lat, też był powstańcem. Tak, że to wynikało w ogóle z potrzeby chwili, serca, to było tak oczywiste, że przyznam się szczerze, że nie zastanawiałam się nad tym. Powinnam się zapytać siebie, dlaczego ja przed tym nie byłam zaangażowana? Dlaczego w Brześciu tego nie robiłam? Ale to pozostanie bez odpowiedzi w tej chwili.


  • Sama miała pani wtedy piętnaście lat zaledwie…



Ale jak wyjeżdżałam, to już miałam osiemnaście lat.


  • Wspomniała pani, że wybuch Powstania zastał panią na ulicy Marszałkowskiej i potem przeniosła się pani do punktu sanitarnego…



To był sąsiedni dom, tak, że myśmy nocowały u znajomych na Marszałkowskiej 74, a na dzień miałyśmy jakieś swoje dyżury przy tym punkcie sanitarnym. Tam była apteka.


  • I na czy polegała pani praca?



Na opatrywaniu rannych, bo akcje trwały, były naloty były, walka w Śródmieściu się toczyła. To były pierwsze dni Powstania, kiedy do powstańców należały te ruchy, pierwsze. Tak, że głównie na tym. Pomoc jakaś przy kuchni też, bo tam na Marszałkowskiej był zorganizowany punkt, taki…


  • To był punkt sanitarny, więc rozumiem, że tam trafiali lżej ranni…



Tak. A ciężko [ranni] byli przenoszeni do szpitali. W tej chwili nie potrafię nawet powiedzieć, do którego szpitala, podejrzewam, że nie przez Aleje Jerozolimskie, że to może był szpital Dzieciątka Jezus, na Hożej była jakiś oddział szpitalny. W każdym razie ja sobie nie przypominam, żebym ja się transportem rannych zajmowała. Natomiast udzielanie pomocy sanitarnej, tym bardziej, że właśnie jedna z sióstr Sobczyńskich była studentką medycyny i ona tam „rej wodziła” w tym punkcie większym.

  • A czy miała pani broń, czy była pani uzbrojona?



Nie. W ogóle w czasie Powstania nie byłam uzbrojona. Jedyną broń, jaką miałam, to granaty, które przenosiłam, jak żeśmy się już z Czerniakowi z ulicy Mącznej, gdzie pluton 535 miał swoje kwatery, żeśmy się wycofywali. To była jedyna moja łączność z bronią i potem rzeczywiście już w przedostatnim dniu mego pobytu na Czerniakowie widziałam karabin maszynowy, który był okopany. Mnie jest trudno bardzo powiedzieć, bo ja jako przybysz nowy nie znałam Warszawy, ale tak jak to potem lokalizowałam, to stanowisko karabinu maszynowego było gdzieś koło przystani Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, tak zwanego WTW, tam była stolarnia, ponieważ z tym dosyć przykre wspomnienie mi się łączy, to była… chłopcy byli uzbrojeni, ale takie poważne działo, to było jedyne, które widziałam.


  • Przykre wspomnienie… rozumiem, że to było pod koniec walk na Czerniakowie?



Tak.


  • Jaki był pani szlak bojowy? Zaczęła pani od Marszałkowskiej



Ja chodziłam jako jedna z czterech poza patrolową. Patrolową była Maria Sobczyńska, właśnie młodsza córka państwa Sobczyńskich, a ja byłam członkiem zespołu sanitarnego. Oprócz mnie były jeszcze trzy koleżanki, moja koleżanka z Brześcia, Danka Pietraszkówna, u której ojca pracowałam w zakładzie rymarskim i jedna przeszła kanałami do Śródmieścia z Ochoty, po bardzo ciężkich przeżyciach, bo na Ochocie na początku Powstania bardzo ciężkie były chwile i jedna, czwarta z nas, Kama, która nie żyje, zmarła w tym roku właśnie. Patrolową jak wspomniałam była Maria Sobczyńska. Żeśmy przez ogrody Sejmowe, Plac Trzech Krzyży, ogrody Sejmowe, Książęcą przeszłyśmy na Okrąg do kapitana Kryski, wtedy jeszcze kapitana. Ponieważ nie miałyśmy nawet toreb sanitarnych, na Ludnej na poczcie był magazyn sanitarny, zaopatrzyli nas w torby sanitarne i skierowano nas do plutonu 535 na Zagórną chyba wtedy zdaje się… na kwaterach byli, i byliśmy dosyć nieprzyjemnie wtedy przez porucznika Stanko przyjęte, bo powiedział: „Po co nam tyle bab?!” Krótko mówiąc. Ale trudno, rozkaz, to rozkaz, musiał się z tym pogodzić, pluton tylko wtedy miał jedną z kobiet – łączniczkę Wrzos, która potem była ranna, więc jej obowiązki również żeśmy przejęły. I tak się zaczęła nasza droga, poprzez Zagórną, Rozbrat, Przemysłową i Mączną ulicę, przy której najdłużej żeśmy kwaterowali, do…


  • Marszałkowską opuściła pani 15 sierpnia, tak?



Proszę pani, czy to był piętnasty, czy to był szesnasty, to była połowa sierpnia, gwoli sprawiedliwości i pamięci trzeba tak powiedzieć.


  • Czy do pani jako sanitariuszki trafiali również żołnierze nieprzyjacielscy?



Ja nie opatrywałam Niemców.


  • Czy pamięta pani jakieś spotkania z żołnierzami drugiej strony?



Owszem, raz spotkałam się z żołnierzami, na ulicy Zagórnej, krótko po naszym przybyciu na Czerniaków, kiedy był atak Niemców na… numeru Zagórnej nie potrafię pani powiedzieć w tej chwili… w każdym razie myśmy były w piwnicy, chwila przed tym była spokojna tak, że żeśmy nawet mogły się umyć, każda z nas dostała kubeczek wody w piwnicy, to nam bardzo dobrze wystarczyło tylko, żeśmy się nie zdążyły wytrzeć jak nastąpił wybuch, gdzieś ktoś jakiś granat rzucił i myśmy czarne, usmoluchane wyskoczyły z tej piwnicy. Wpadłyśmy na parter, czy piętro, trudno mi powiedzieć, otworzyłyśmy drzwi a tam byli Niemcy i to było moje jedno spotkanie z Niemcami.


  • I co się stało, otworzyły panie drzwi??



I zatrzasnęłyśmy te drzwi z powrotem i uciekłyśmy oczywiście. Oni po prostu też głupieli, chyba tak samo jak my, bo popatrzyli się na nas i tak to się stało i schodami zbiegłyśmy, byłyśmy we dwie, ale z którą, to też nie potrafię powiedzieć. A drugie spotkanie to miałam w czasie ataku na kościół na Łazienkowskiej. Wtedy pluton nasz dostał polecenie wspomagające do obrony kościoła, bo był atak i idąc, to się przemykało [pod] murami, pamiętam ruiny zagracone, jakieś magazyny i w górze była przerwa i ja patrzę, że idzie sobie bardzo wolno jakiś powstaniec, i chciałam powiedzieć – nie idź tam, bo tam są Niemcy!, kiedy złapał mnie jeden z kolegów za rękę: „Przecież to jest Niemiec!”. Nasi chłopcy mieli również i hełmy niemieckie, [a] ja się bardzo słabo znam na uzbrojeniu i na hełmach niestety. On szedł z karabinem i gdybym tylko jeszcze sekundę [zwlekała], chciałam mu tej wiadomości udzielić, no to…

 

 

  • Służyła pani w tak zwanym międzynarodowym plutonie, bo oprócz kułaków byli tam żołnierze innych narodowości, czy może pani powiedzieć, z jakimi cudzoziemcami się pani spotkała?



Najwięcej było żołnierzy z armii radzieckiej. To byli Gruzini, Ormianie i jeden był Azerbejdżaninem.

  • Skąd oni się wzięli?



Oni byli prawdopodobnie… wtedy nas to nie interesowało skąd oni przyszli, jak oni byli… Byli jeńcami niemieckimi. Czy tam może pracowali na terenach, może nasi powstańcy ich odbili i prawdopodobnie tak było, o tym się wtedy nic nie mówiło. Jedno jest dziwne, że ja przy całej swojej niechęci do Związku Radzieckiego, nie używając brzydkiego słowa, jako chrześcijanka, nienawiści, nie miałam do tych ludzi żadnej ani urazy ani niechęci… nie wiem, dlaczego tak było, po prostu. Byli naszymi, byli żołnierzami i z jednym takim Gruzinem nawet żeśmy się szalenie zaprzyjaźnili, tym bardziej, że los ich był bardzo ciężki. Jeden z nich wiemy na pewno, że zginął w czasie Powstania, zresztą pod koniec, a ci, którzy się uratowali, prawdopodobnie zostali zamordowani przez swoich towarzyszy. Ponieważ zostawili nam adresy, zresztą porucznik Stanko szukał ich nawet przez jakieś swoje wojskowe kontakty, i wszystkie listy, które były wysyłane na ich adres prywatny, wracały z adnotacją „adresat nieznany”. Więc oni się nawet do tego prawdopodobnie ich rodziny nie mogły przyznać, że oni byli jeńcami. Ponieważ w mojej rodzinie i w rodzinie mojego ojca był taki przypadek, jak to obchodzono się z obywatelami radzieckimi, którzy znaleźli się na zachodzie a losy jeńców radzieckich przebywających w niewoli niemieckiej też są znane, więc nie trudno się domyślić, że oni chociaż się uratowali w czasie Powstania, to niestety zginęli.


  • Czy pamięta pani pseudonim tego Gruzina, z którym się pani spotkała?



Oni na ogół mieli pseudonimy swoich imion. To był „Jurij I”, „Jurij II”, „Iwan”… musiałabym zajrzeć [do notatek], ale to były przeważnie imiona, które oni mieli. Nazwiska bardziej pamiętam, bo to byli dwaj bracia Wadilaszwili się nazywali. Był Tamaradze…




  • Wspomniała pani, że kiedy panie przyszły do plutonu, to porucznik Stanko zażartował, że po co mu tyle bab…



On nie żartował, on miał bardzo poważną minę i myśmy to też przyjęły bardzo poważnie. Teraz to na pewno byśmy do tego tak nie podeszły, ale [wtedy] myśmy miały po osiemnaście lat i nazwali nas wtedy babami… No powiedziałabym, że to nie było elegancko nawet. Ale w wielkiej przyjaźni żeśmy potem do końca byli.


  • Chciałam zapytać, jaka panowała atmosfera w plutonie?



Ja w tej chwili bardzo go rozumiem. Mając u siebie w plutonie taki wachlarz narodowościowy, chłopców młodych przecież, bo to najstarszy miał dwadzieścia pięć lat, jak przeglądałam zapiski różne… No musiał się może troszkę niepokoić o te pięć dziewcząt, które miały po lat osiemnaście, więc ja mu się nie dziwię. On był najstarszy, jednak miał większą wyobraźnię. Ale atmosfera była…

Wtedy Gruzini i ci żołnierze radzieccy, oni się wyróżniali czymkolwiek, bo po pierwsze nie mówili po polsku, jeżeli usiłowali [mówić], to polskie wyrazy wtrącali do języka rosyjskiego. Natomiast kto wtedy był Słowakiem, a kto był Polakiem, to myśmy się dopiero dowiedziały o tym po Powstaniu. Jak żeśmy się spotykały z porucznikiem towarzysko, to wtedy się dopiero okazało, że właśnie ten był Słowak, tamten był Słowak… Ale Słowaków, jak też przeglądałam spis plutonu, zrobiony zresztą z porucznikiem Stanko w latach czterdziestych, nie wiem dokładnie kiedy, ale to jest jakiś papier urzędowy, jakiś spis [niezrozumiałe] z roku 1940, więc to musiało być między 1945 a 1950 rokiem, gdzie mamy spisany ten skład naszego plutonu. Wtedy Gruzinów było sześciu na tej liście i dwudziestu czterech było… w sumie trzydzieści osób było żołnierzy, plus pluton sanitarny, bośmy się starali przypomnieć, kto był ranny. I ta notatka w moich zapiskach się zachowała.




  • Jak przyjmowała taki oddział ludność cywilna?



Ja sobie nie przypominam opasek słowackich z czasów Powstania. Na pewno były, na pewno mieli. Ale od połowy sierpnia, jak żeśmy przeszły na Czerniaków, działania powstańcze ograniczały się chyba bardziej do obrony zajętych już placówek. Ten pierwszy okres od 1 do 15 sierpnia, kiedy działania zwycięskie nas objęły, prawdopodobnie wtedy nasz porucznik z tymi opaskami [nas] wystawił. Natomiast ja sobie nie przypominam… proszę wybaczyć, ale nie była to wtedy rzecz najważniejsza, wiem, że na pewno opaski nosiło się na prawej ręce.

  • Czy pamięta pani jakieś kontakty z cywilami?



Tak, pamiętam oczywiście, dlatego że jedną z naszych obowiązków i czynności, jakie żeśmy spełniali to było ratowanie ludzi spod gruzów, ponieważ z dział kolejowych, tak zwanych „krów”, Czerniaków był bardzo silnie ostrzeliwany, i te domy waliły się jak zapałki, tak, że żeśmy bardzo dużo poświęcali i czasu i energii na wyciąganie ludzi. W każdym razie ja się nie spotkałam nigdy ani z niechęcią ani z wyrzutami ani z jakimś wrogim nastawieniem ludności cywilnej. Wręcz przeciwnie.


  • Czy funkcjonowało jakieś zaopatrzenie wojskowe, czy byliście zdani sami na siebie?



Na pewno do takich wielkich uczt, to był koń zabity i koza, która żeśmy zdobyli wśród palących się zgliszczy. Była kasza. Na początku była namiastka chleba… Właśnie to jest dziwne, że ja jako główny środek żywnościowy to pamiętam cukier z Czerniakowi. Cukru było pod dostatkiem. Może dlatego, że ja bardzo lubiłam słodycze na przykład. Ale gotowali kawę i jakieś coś do tej kawy… bo naszym obowiązkiem było również przygotowanie tego jedzenia i roznoszenie po stanowiskach powstańczych. Więc żeśmy na pewno kawę robili. Na pewno była jakaś zupa gotowana. Z jarzynami było bardzo krucho… troszeczkę na początku, bo ogródki działkowe były na terenie Czerniakowi, więc stamtąd się wykopywało. Ludność cywilna wspomagała nas również, bo był organizowane dary. Tę koninę pamiętam bardzo dobrze, bo to była wielka uczta, wielki przysmak. Przyznam się nie jadłam, bo ja średnio… wiedząc o tym, że to koń, nie jadłam, natomiast koza była bardzo dobra i krupnik z niej też pyszny. I tę kozę żeśmy bardzo długo wspominali. To jest bardzo dobre, słodkawe, białe mięso, podobne bardzo do żeberek, tak mi się wydaje.




  • Czy byli państwo pod opieką jakiegoś kapelana? Brali państwo udział w jakimś życiu religijnym?



W Śródmieściu jak żeśmy byli, tak. Natomiast na Czerniakowie owszem była jedna, o ile ja sobie przypominam msza w szkole na Zagórnej. A potem jak żeśmy już przyszli na Mączną, to był tylko własny pacierz.


  • A docierały do państwa gazetki, prasa?



Tak. Gazetki, poczta polowa, bo ja przesyłałam… zresztą mam list jeszcze zachowany, który pisałam do rodziców z Czerniakowi, tak, że poczta kursowała Czerniaków – Śródmieście, bardzo dobrze.


  • Pamięta pani tytuły? To był „Biuletyn Informacyjny”?



Nie, biuletyn nie, to był „Czerniaków w walce”, takie pismo.


  • A radio?



Nie.


  • Wspomniała pani o takim złym wspomnieniu z Czerniakowa…



Tak. W moich przeżyciach z Powstania to było bardzo przykre, bo to było po pierwsze, dlatego że myśmy się już wycofywali z Mącznej ulicy z koleżanką Danką Michałowską, jeszcze wtedy Pietraszkówną, i z naszym plutonowym, żeśmy ostatni opuszczali Mączną ulicę. A ponieważ żeśmy zaczynając powstanie przyrzekły sobie, że się nie będziemy rozdzielały, że zawsze będziemy razem i do tego momentu żeśmy wytrzymały. Ale dochodząc właśnie do takiego przejścia, jak się potem okazało między WTW Stolarnią… tak mi się wydaje, że to było to Towarzystwo Wioślarskie… Żeśmy się zbliżyli do takiego przejścia, przy którym stał powstaniec, przepuścił nas i Danka wtedy powiedziała, no to ja pójdę poszukam gdzie jest nasz porucznik. I to był jedyny moment, kiedy żeśmy się rozdzieliły. Ona poszła, ja się zostałam i wtedy ten właśnie na warcie stojący chłopak mówi tak: „Idź dalej, tam jest stanowisko karabinu maszynowego, tam są nasi”. Rzeczywiście wykopane w dole było [stanowisko], spotkałam tam jednego z chłopców, niestety nie pamiętam, którego, to był któryś z Gruzinów, bardzo żeśmy się ucieszyły, ja taka zadowolona byłam, myślałam, że teraz to już na pewno nic nam się złego nie stanie, swoją torbę zostawiłam obok i tak przykucnęłam.. i w tym momencie chyba przysnęłam. I rozległ się głos: „Sanitariuszka! Sanitariuszka! Czy jest tu gdzieś sanitariuszka?!”. Ponieważ ja już w torbie sanitarnej niewiele co miałam, w pierwszym odruchu pomyślałam: może się znajdzie ktoś inny. Przecież ja i tak nic nie jestem w stanie temu rannemu dopomóc, no bo nie mam już kompletnie nic, tam jakąś chyba tylko opaskę uciskową, nic poza tym. Ale po jakimś czasie ten głos się jednak natarczywie powtarzał, widocznie nikogo w pobliżu nie było, wyszłam z tego stanowiska i rzeczywiście na tych deskach tej stolarni leżał chłopak. Zdawało mi się, że to był ten właśnie, który stał na warcie, ale może wcale to tak nie było, może to tylko moja wyobraźnia, bo wszyscyśmy byli mniej więcej umorusani, brudni.  Miał roztrzaskany lewy obojczyk, wyciągnęłam nożyczki i rzeczywiście szło mi to strasznie trudno, nie mogłam mu rozciąć tej kurtki, chociaż to była letnia kurtka, nie mogłam rozciąć tej koszuli, jakoś strasznie się denerwowałam. Chłopcy mi pomogli, znaleźli jakieś deski, żeśmy to ramię unieruchomili i w momencie kiedy oni go wzięli na takie prowizoryczne nosze z desek i mieli przejść z nim dalej, bo cały czas trwał tutaj atak na nasze pozycje, rozległ się straszny huk. Ja już miałam wrócić do tego działa [?]. Pocisk padł prosto w to działo, tak że nic z nich nie zostało, niestety, wszystko pozostało rozbite, całe to stanowisko. Niemcy tak z mostu Poniatowskiego celnie strzelili. Tak że ja przeżyłam. Do dzisiaj sobie myślę, że ten młody chłopak uratował mi życie, a nie wiadomo, czy sam przeżył.

  • Zrobiła pani dla niego co mogła…



Nie o to chodzi, że ja mu pomogłam, bo ja to w tej chwili odczytałam, że to on mnie pomógł. I cały czas potem myślałam, że… może to tak brzydko powiedzieć… że w późniejszych różnych moich przeżyciach, że może to właśnie ja powinnam przeżyć, bo on był naprawdę bardzo ciężko ranny. A wiedząc, jaki los potem czekał żołnierzy powstańczych na Czerniakowie, to prawdopodobieństwo jego przeżycia było małe. Niestety w 1980 roku ja się chciałam nawet dowiedzieć, bo były spotkania różne… Tak samo jak szukałam łączniczki kapitana Kryski, która miała strasznie poparzone nogi, którą żeśmy z Danką Pietraszkówną dwa dni przed opuszczeniem Czerniakowi, opatrywały. Też jej koleżanki nie potrafiły mi powiedzieć, co się z nią stało, a ona uciekając przez zgliszcza, przez pożar miała calusieńkie nogi poparzone. Czy została przewieziona czy nie… to mi jest trudno powiedzieć. Nawet pseudonimu jej nie pamiętam, wiem, że miała śliczne blond włosy tylko.


  • Od tego czasu rzeczywiście dużo mogło się zmienić…



Tak. Ale z jej koleżankami rozmawiałam, rozmawiałam z łączniczkami samego kapitana Kryski… Może właśnie teraz ktoś usłyszy i może ona się odnajdzie.


  • Udało się pani przejść przez Powstanie bez obrażeń…



Tak. Ja nie byłam nawet draśnięta. Ponieważ miałam długie włosy wtedy, w koronę byłam uczesana, miałam jeden warkocz w koronę a drugi w taką ósemkę upiętą z tyłu, więc żeśmy jak znalazły się po tamtej stronie Wisły, na prawym brzegu to miałam odłamki we włosach. Ale nie byłam ani zadrapana, ani skaleczona, ani zadraśnięta… zupełnie. Zasadniczo [we] dwie żeśmy wyszły właśnie bez żadnego [uszczerbku].


  • Czy ma pani jakieś dobre wspomnienie, do którego lubi pani wracać?



Całe Powstanie to było dobre wspomnienie. Ja inaczej nie potrafię ani o tym myśleć, ani o tym mówić. 1 sierpnia, jak otworzyły się wszystkie okna w tym domu… Państwo Sobczyńscy mieszkali na piątym piętrze w oficynie, jak Maria zaczęła grać Warszawiankę, a wszyscyśmy zaczęli śpiewać… Po tylu latach głośno… To są rzeczy, których się nie zapomina. Tak samo zresztą musze powiedzieć, że jak przejechałam przez Bug w 1944 roku, to tez byłam bardzo szczęśliwa, chociaż jechałam do następnego wroga, zasadniczo Niemcy byli i tu i tu, ale ja Rosjan się panicznie bałam. Ja się w czasie powstania tak niczego nie bałam jak Syberii.


  • Rozumiem, że to z powodu doświadczeń z 1940 roku.



Tak.


  • Gdzie była pani w momencie kapitulacji?



Ponieważ cały nasz pluton dostał pozwolenie, wszyscy byli prawie ranni, skorzystania z pomocy żołnierzy armii wojska polskiego, żeśmy przyjechały razem… Nie wiem czy to panią interesuje jak to się działo…
Ponieważ ja bardzo nie chciałam przyjechać, byłam bardzo przeciwna, dlatego że po tamtej stronie byli ci, którzy byli…. a po drugie, ja się bałam wody, to mi pozostało zresztą do dziś. Nie nauczyłam się nigdy dobrze pływać, nie pływam i lęk do wody pozostał mi do tej pory. Ale tutaj znowuż przyrzeczenie, które żeśmy sobie z koleżanką złożyły, że się nie rozstaniemy, zwyciężyło. Ona po prostu była promotorem… Myśmy nawet rozważały taką możliwość czy się nie ukryć gdzieś, ponieważ ostatnią noc naszego pobytu na Czerniakowie spędziłyśmy na Idźkowskiego, stamtąd byli wyprowadzani ranni do łodzi, no i był rozkaz, że mamy z naszymi rannymi przejść. Leżąc już na brzegu, zmieniony został kierunek przypłynięcia łodzi, a tak, że to nasze leżenie na tym brzegu trwało dosyć długo, Rosjanie zresztą oświetlali, z kukuruźnika takiego rzucali rakiety i myśmy byli zupełnie widoczni na tym brzegu. W pewnym momencie [niezrozumiałe] upadł granatnik i żeśmy się wszyscy rozpierzchli na tym brzegu. Ja jak otworzyłam oczy, już przyzwyczaiłam się do tej ciemności, zauważyłam, że jestem sama jedna, że koło mnie w ogóle nie ma nikogo. To myślę sobie, już teraz mnie już to zobowiązanie nie obowiązuje i ja się wycofuję i wracam z powrotem, mniej więcej wiedziałam, z którego kierunku przyszłam. I czołgając się tak po brzegu spotkałam właśnie Dankę, ona mówi – dobrze, że jesteś, no to szukamy łodzi. Ja mówię, nigdzie nie szukamy, wracamy tam skąd żeśmy przyszły. Ale ponieważ ona się jednak uparła, ja byłam widocznie bardziej zgodna w tym wieku. Czołgając się po tym brzegu, trafiłyśmy na naszego kolegę rannego właśnie. I wtedy to już nie było [odwrotu]. Żeśmy go wzięły pod ramiona i tak jakoś schylone... W ostatniej chwili, kiedy już ta łódź odpływała od brzegu, nas jeszcze do niej wciągnęli. I żeśmy szczęśliwie przyjechały, znalazłyśmy się na Saskiej Kępie, w jakiejś... jak sobie przypominam... piwnicy, może to był niski parter, zapadłyśmy od razu w głęboki sen. Żeśmy się obudziły dopiero następnego dnia pod wieczór. Właśnie nie wiem, co myśmy z tym rannym zrobiły? Czy myśmy go najpierw odprowadziły? Czy on razem z nami przespał się w tym... tego to ja już nie wiem.

  • Zależy jak bardzo był ranny, podejrzewam, że może z paniami został...



Może... To mam wymazane z pamięci dokładnie... w każdym razie żeśmy zameldowały się w jednostce wojska polskiego, tam żeśmy spotkały właśnie porucznika, który też był ranny ale na tyle że mógł jeszcze nas tam wszystkich zgromadzić i po trzech dniach nam powiedział „dziewczyny zmykajcie!” i żeśmy uciekły po prostu. Bo byśmy zostały wcielone prawdopodobnie do armii a tego żeśmy, chociaż to było wojsko polskie, chociaż mieli orzełki na czapkach, chociaż ich tylu zginęło w czasie przeprawy na Czerniaków, no to oni wchodzi w skład armii radzieckiej.

  • Jakie były pani losy od zakończenie powstania do końca wojny, do maja 1945 roku?



Ponieważ to już był tamten brzeg Wisły, ja w Rembertowie miałam ciotkę, siostrę rodzoną mojej matki, żeśmy się tam razem z koleżanką zameldowały. Byłyśmy tam dwa czy trzy dni i pojechałyśmy do Lubartowa, transportem wojskowym oczywiście, to nei było takie jechanie, że się kupowało bilety i jechało, prawda? Trzeba było sobie czekać, o zmroku wejść na platformę takiego pociągu wojskowego, schować się pod plandekę przy armacie i teraz wiedzieć czy ten pociąg w tym kierunku pojedzie, w którym my chcemy, ale jakoś to wszystko się zakończyło dobrze. Koleżanka została się w Lubartowie a ja nie wiedząc, co się dzieje z moją rodziną, wróciłam do Rembertowa, do mojej ciotki, gdzie znalazła mnie z kolei moja druga ciotka, siostra mego ojca, która w międzyczasie przyjechała z Brześcia z transportem ewakuacyjnym i poszukiwała nas. Jako jeden z punktów kontrolnych to był ten Rembertów i zabrała mnie, byłyśmy w Białej Podlaskiej. Jak się dowiedziałam 17 stycznia, że Niemców nie ma w Warszawie, żeśmy następnego dnia, takim samym wojskowym transportem wyruszyły z ciotką do Warszawy. Przez most pontonowy żeśmy przeszły i ja miałam jeden cel, po pierwsze dowiedzieć się co się dzieje z moją rodziną, myślałam że może jakiś ślad w Warszawie będzie, a głównie zawiadomić rodziców Danki, że ona żyje, że jest cała i zdrowa.
19 stycznia, może 20 stycznia, byłam na Okęciu, bo tam mieszkali jej rodzice... Można sobie wyobrazić, co to było za spotkanie, nie trzeba tego opowiadać. Ponieważ byłam i nie ubrana i głodna, więc natychmiast nas tam nakarmili. Pan Pietraszek uszył mi prześliczne buty, którymi zachwycałam potem wszystkich, filcowe takie miałem kamaszki. I wróciłam z moją ciotką do Białej Podlaski.... Nie tak było... Zatrzymałam się na Okęciu u tej... i potem do Wołomina żeśmy przyjechały, do drugich znowuż Brzeszczan znajomych, ponieważ Brzeszczanie wszędzie wtedy, w każdym mieście można było kogoś z Brześcia spotkać. I tam znalazł mnie mój ojciec, który przyjechał zaraz w pierwszym tygodniu po zajęciu Warszawy... pod Krakowem moi rodzice byli wywiezieni. Przeszli przez Pruszków, byli pod Krakowem, no i spotkanie właśnie z ojcem moim było w Wołominie i pojechałam do Krakowa.


  • Jak to przez Pruszków, przecież pani rodzice mieszkali w Brześciu?



Nie, nie, nie. Moi rodzice byli w Warszawie. Moi rodzice z transportem ewakuacyjnym przejechali, tylko później, to był chyba maj, przejechali też do Warszawy. Najpierw mieszkali właśnie u tej mojej ciotki w Rembertowie a dwa dni przed Powstaniem przeszli do Warszawy, bo chcieli być razem z dziećmi. Tak, że przeżyli też Powstanie w Warszawie.


  • Czy po wojnie to, że brała pani udział w Powstaniu w jakiś sposób dotknęło panią? Czy była pani represjonowana?



Nie. Nie mówiło się [o udziale w Powstaniu] rzeczywiście, absolutnie. Zrobiłam maturę w gimnazjum Słowackiego, w 1946 roku i wstąpiłam na Politechnikę, na wydział chemiczny. Jak działał jakiś instynkt samozachowawczy, to przytaczam taki przykład, że spotkałam się tam właśnie na [Politechnice] z jedną z sanitariuszek, która była też u Kryski na Czerniakowie i żeśmy przeszły obok siebie tak, jak byśmy się nigdy w życiu nie widziały i nie znały. I co ciekawe, że przez sześć lat studiów, bo tyle żeśmy studiowały, nie zamieniłyśmy na ten temat ani jednego słowa. Mało tego, uczennica Ali Sobczyńskiej, która była nauczycielką muzyki była łączniczką też w czasie powstania, moja koleżanka, z którą ja byłam na kompletach przez te krótkie trzy miesiące w 1944 roku. I myśmy też o tym nigdy nie rozmawiały. Żeśmy się w czasie Powstania na Placu Trzech Krzyży spotkały, bo ona nas właśnie na Czerniaków przeprowadzała. To był temat tabu.
Mało tego, odbywają się do dnia dzisiejszego spotkania nasze na Politechnice, moich kolegów z roku. Dopiero w 1980 roku po wybuchu Solidarności, żeśmy się spotkali, dowiedzieliśmy, kto co robił w czasie wojny? Gdzie był w czasie Powstania? Kto był represjonowany potem? Kto siedział w więzieniu, bo też się o tym w ogóle nie mówiło. Mówiło się tylko o wykładach, o koncertach, o tym, co było przed wojną... A o tym, co było w czasie wojny, nie. Jakaś zmowa milczenia, przynajmniej w tym środowisku, w którym ja się obracałam.

  • Czy utrzymywała pani jakieś kontakty z porucznikiem Stanko?



Tak, tak. Chodzi pani o okres po powstaniu... Tak, żeśmy się spotykali, przez parę nawet lat. Na pewno do 1983 roku, bo to rok mego zamążpójścia, więc wiem że on wtedy był, zresztą robił nam zdjęcia. Żeśmy się spotykali głównie u niego w mieszkaniu. Potem każda z nas wyszła za mąż, miała dzieci, zajęta była pracą zawodową i ten kontakt oczywiście się jakoś rozluźnił bardziej. Ale chciałabym podkreślić, że porucznik się bardzo interesował losem wszystkich swoich żołnierzy. Nie tylko w okresie tym zaraz po powstaniowym. Poszukiwał, część przecież chłopców trafiła na Syberię ze szpitali, bo ranni byli prawie wszyscy ci, którym udało się przeżyć. Więc bardzo, bardzo losami wszystkich się interesował. Ale w osiemdziesiątych latach, kiedy nasze dzieci miały już kłopoty różne solidarnościowe, też starał się przez Radosława jakoś im pomóc, bo ci, którzy byli internowani także... to... Nie, to był w ogóle wspaniały człowiek... Bardzo, bardzo go mile wspominamy.

  • Czym było Powstanie w pani życiu? Czy jest coś, co chciałaby pani powiedzieć? Czy Powstanie to etap w pani życiu, czy to było coś innego?



Dla mnie Powstanie to było okresem wolności przede wszystkim. To była rzecz dla mnie... nie chcę w tej chwili jakoś tak bardzo górnolotnie mówić, ale dla mnie to jest rzecz święta. I te wszystkie dyskusje na temat: Czy to było potrzebne? Czy to było niepotrzebne? Kto jakie wydał rozkazy?... To ja nie tylko nie chcę brać w tym udziału ale nawet o tym nie myślę. To była w ogóle wspaniała rzecz, trudno jest inaczej [powiedzieć], chociaż skutki... no, bośmy stracili przecież nie tylko kolegów ale i rodzinę... Ale ja myślę, że każdy z nich, jakby mógł, to by powiedział, że nie żałuje. I ja też.

Warszawa, 13 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadziła Patrycja Bukalska
Danuta Sobczyńska Pseudonim: "Ata" Stopień: sanitariuszka Formacja: pluton słowacki baonu "Narew" Dzielnica: Śródmieście Południowe, Czerniaków Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter