Danuta Zdziarska-Wicha „Danka”

Archiwum Historii Mówionej


Danuta Zdziarska-Wicha, urodzona 28 września 1923 roku. Pseudonim „Daniel”, „Danka”. Przynależałam do Batalionu „Gozdawa” imienia Stefana Czarnieckiego, w Armii Krajowej. W stopniu sanitariuszki i łączniczki – uczennica na kompletach u pani G[…]nickiej.

  • Co robiła pani przez 1 września 1939 roku?


Przed 1 września 1939 roku chodziłam do szkoły pani G[…]nickiej. Wyjechałam na wakacje do babci do Niemirowic.

  • Gdzie znajdowała się szkoła?


Gimnazjum znajdowało się na ulicy Senatorskiej 28.

  • Jaka atmosfera panowała w szkole?


Cudowna… Byli wspaniali profesorowie, którzy nie karcili, nie gnębili ucznia, oni go prowadzili… Byli naszymi promotorami. Byli wspaniali… Uczyli życia, kultury, zachowania, ogromnej miłości do ojczyzny. Pamiętam, że właścicielką szkoły była pani G[…]nicka, naszą damą klasową była pani Krasuska, łaciny uczyła nas pani Horodyska, a jak chodziłam na tajne komplety to uczyła nas pani Zwierzowa. Na tajnych kompletach polskiego uczył pan profesor Jakubowski. Historię wykładała pani Kuczowska. Matematykę pani Poczobut – wspaniała! Nie było uczennicy, która by nie znała matematyki – tak cudownie tłumaczyła. Bardzo dbali o dzieci – nasza wychowawczyni jednocześnie udzielała nam lekcji geografii. Po śmierci mojej mamy zauważyła, że nie kontaktuje się z koleżankami, że jestem bardzo smutna, że nie jem śniadania, które przyniosłam i natychmiast wezwała mojego ojca – to było cudowne!

  • Gdzie zastał panią wybuch wojny?


Jak wyjechałam z domu na wakacje do Niemirowic i tam byłam, aż nastąpiła możliwość powrotu do Warszawy, bo nie mogliśmy wracać. Pamiętam jak oddziały rozbite przez Niemców, żołnierze wracali przez Niemirowice – byli głodni i spieszyli na pomoc Warszawie. Byli wielkimi patriotami. Mnie to tak wzruszało, że co mogłam to wynosiłam żywność, że by im pomóc. Potem ustawili w sadzie armatki przeciw lotnicze, bo w Niemirowicach był duży sad owocowy. Potem to wszystko ucichło, zjawili się Niemcy, ale jeżeli chodzi o Niemirowice to w dwór tylko raz weszli – trzech młodych chłopców, którzy twierdzili, że przyszli na pomoc Polsce, żeby bronić przez Rosjanami. Jak Niemcy zbliżali się do Niemirowic, to wujowie, z których jeden był oficerem – wszyscy mężczyźni wyjechali, nie konno tylko rowerami, bo z końmi było by więcej kłopotu – trzeba znaleźć dla nich żywność. Służba męska też jechała na wschód. Zabierali żywność, ale bardzo szybko wrócili, bo Rosja wkroczyła od wschodu i oni z stamtąd znów musieli uciekać. Potem się ukrywali…

  • Kiedy wróciliście państwo do Warszawy?


Nie pamiętam daty, ale wtedy kiedy było można to woź załadowany z Niemirowic żywnością – kartoflami, mięsem i zaprzężony w dwa konie – jeden gniady, drugi siwy i nie mogły się zgodzić. Jak jeden szedł do przodu to [drugi] się cofał. Ten gniady koń był z demobilu – był wojskowy. Kiedyś w Niemirowicach wsiadłam na niego i był taki dowcipny, że jak chciałam na niego wsiąść to on się odsuwał. Nie mogłam dostać – byłam wtedy młodą dziewczyną. Weszłam do żłobu, kazałam mu stanąć blisko i tedy wsiadłam na niego. Jak wyjechałam na trakt, który z Niemirowic prowadził do Białej Rawskiej – tam było takie miasteczko to on zobaczył z daleka w majątku Błażejowice konie – tam młócili stertę – tam było dużo koni. Nie mogłam nim kierować, bo on tam poszedł… takie były przygody… Pamiętam śnieżną zimę – wtedy były wielkie mrozy i śniegi. Jak z wujkiem jechaliśmy saniami to nie było drogi – była jedna biała przestrzeń. Konie przez zimę nie pracujące, wypoczęte, to dosłownie biegły i wierzgały, aż kulki leciały na mnie spod kopyt. Piękna pogoda była – słońce wspaniałe…

  • Czym się pani zajmowała w czasie okupacji?


Chodziłam na tajne komplety do pani G[…]nickiej, po powrocie do Warszawy. Mieszkałam na ulicy Złotej 37 – u moich ciotek. Gimnazjum mieściło się w Alejach Jerozolimskich 25. […]

  • Jak wyglądały tajne komplety?


Dyrektorką szkoły została pani Herburtowa. Pani Matkowska udzielała lekcji polskiego czy pan profesor Jakubowski potem… Pani Zwierzowa łaciny, pani Jakubowska uczyła francuskiego, pani Jarumułowska uczyła francuskiego, ale ja się nie uczyłam francuskiego. Pan Ulakow chemii, a pani Ulakowa fizyki. Jedna z koleżanek z liceum założyła się z koleżankami, że pana Ulakowa pocałuje podając mu pióro do wpisania się do dziennika. Ponieważ to było żeńskie gimnazjum wynikła ogromna afera i pan Ulakow odszedł ze szkoły. Były same panie, które nas uczyły.

  • Gdzie odbywały się zajęcia?


Zajęcia [odbywały się] tylko w Alejach Jerozolimskich 25, ale również u mnie na ulicy Złotej był polski i jeszcze jakiś przedmiot, ale nie pamiętam jaki… Wtedy się wydało, że robiłam sobie przerwie w nauce, bo przyszła pani od fizyki i zapytała dlaczego nie byłam w szkole. Ja wtedy błagałam ją, żeby nie mówiła mojej cioci, którą się opiekowały, żeby się nie dowiedziały, że ja nie chodzę [do szkoły}.

  • Pani miała siostrę, prawda?


Tak, miałam siostrę, ale ona mieszkała z ojcem pod Warszawą. Była wyjątkowym człowiekiem – cudownym…

  • Czy spotykała się pani z siostrą w czasie okupacji?


Tak, potem mieszkała w Warszawie. […] Jak chodziłam na komplety to zaczęłam należeć do konspiracji. Wciągnęła mnie moja kuzynka – Łucja Kozakowska. Pseudonim – „Inka”. Przed wybuchem Powstania chłopcy zdobyli talony, w sklepie Nur fuer Deutsche można było dostać różne materiały na sukienkę. Ona przyniosła te talony i zaczęłyśmy biegać po sklepach, żeby to wydostać. Wykupywałyśmy te materiały i potem pojechałyśmy do niej na Nowe Miasto 5. Ona tam mieszkała i już nie mogłyśmy wyjść, bo była [późna] godzina i zostałyśmy na Starym Mieście i dlatego przeszłyśmy do obozu [niezrozumiałe].

  • Czy się pani zajmowała w czasie konspiracji?


Roznoszeniem gazetek, przenoszeniem broni, uczyłam się robić zastrzyki. Jak „Ince” robiłam zastrzyk to gula jej na ręku wyrosła, bo źle trafiłam, ale się uczyłam.

  • Gdzie odbywały się nauki?


Na ulicy Freta, blisko Nowego Miasta. Tam chodziłyśmy na zebrania, zresztą miałam masę kolegów, którzy z innych zgrupowań przychodzili do mnie na ulicę Złotą – to byli chłopcy z konspiracji. W baszcie był Jacoń – on był w „Parasolu”. Potem był Królikowski – pseudonim „Bynio” – on chyba zginął. Przychodził Rapacki – syn Rapackiego, malarza. Kołakowscy też byli skuzynowali z Kaczyńskimi, więc jak byliśmy na Wacławowie i pojechaliśmy do Rapackich, do Olszanki. Tam były pięknie malowane sufity – ich matka była z Tarłów, a jej mąż wyjechał przed wojną do Afryki i nie wrócił. Pamiętam jak [miała tik i] poruszała głową – była bardzo nerwowa. Był Jerzy Rapacki – starszy syn, a drugi Wiesław. Jerzy Rapacki pięknie grał na pianinie. Miał absolutny słuch, należał do konspiracji. Kiedyś przyszedł do nas na ulicę Złotą i ciocia zobaczyła, że ma brudny płaszcz. Powiedziała: „Panie Jureczku niech pan zostawi – ja go upiorę i po co pan te mapy nosi, przecież naprawdę pana złapią…” Wtedy ostatni raz widziałam Jurka Zawadzkiego, bo go rzeczywiście złapali i zginął chłopak… A ten [drugi] po Polsce Ludowej to się nie uczył, czy nie miał warunków i też się zmarnował chłopiec.

  • Jakie roznosiła pani gazetki?


Przynosiłam, ponieważ przychodzili do mnie różni koledzy – przychodził taki Jerzy, który koniecznie chciał mnie uczyć francuskiego. Mówiłam, że ma dosyć łaciny i niemieckiego to jeszcze francuski… Jego babcia była francuską i on po wojnie został w Belgii. Już nie żyje. Bronek Jacoń bardzo dobry chłopiec – oni dostawali i dalej podawali. Moje cioci czytały… W czasie okupacji ukrywała się u nas pani, która dawała mi [lekcje] niemieckiego – to była córka biznesmena, fabrykanta łódzkiego. Nazywała się Róża Baumgarten. W czasie okupacji nosiła nazwisko Janina Ablewska. Była Żydówką, doktorem chemii, mnie udzielała lekcji niemieckiego – ciocia ja prosiła. Ona mieszkała u nas w trzecim pokoju na ulicy Złotej – bardzo się denerwowała, kiedyś biła się piąstkami po twarzy ze zdenerwowania. Ona się skarżyła cioci, że jak mnie pyta jak się po niemiecku piątek to mówiłam Freitag, a środa też Freitag.

  • Jak długo ukrywała się ta pani u państwa?


Do wybuchu Powstania… Potem ciocię wypędzono w krakowskie. Dom był częściowo złożony. Ja wcześniej jak była kapitulacja to z całym swoim oddziałem walczyłam na Starym Mieście, byłam w szpitalu, gdzie na Kilińskiego był goliat…

  • Zna pani historię tej kobiety?


Wyjechała do Szwajcarii, do swojej siostry, która była mężatką i miała jakąś firmę „Rozek”. Nawet z nią korespondowałam, dostawaliśmy od niej listy. Mam gdzieś taki list schowany, bo jestem chomikiem, że nic nie wyrzucam tylko wszystko chowam każdy papiereczek. Ona tam chyba zmarła – nawet nie wiem, bo potem przerwałyśmy korespondencję. Jej siostra nazywała się Franciszka Trammer i ta pani do niej pojechała.

  • Z czego utrzymywaliście się państwo w czasie okupacji?


Moja ciocia Janina potrafiła coś uszyć, ja na przykład miałam piękną suknię… Wuj nie pracował u Niemców, ale handlowaliśmy dolarami, złotem. Czasem wuj, który był w Kobiesach to pamiętam jak kiedyś do Żyrardowa przywiózł woreczek kartofli, albo śmietanę czy jajka. Bernard Kaczyński był w Kobiesach – to był majątek na jakieś kontyngenty oddawali. Mieli własne mięso.. Kiedyś przywiózł mąkę i pojechałam z siostra po tą mąkę i ten banszus chyba (ci co na kolejach [pracują]) zobaczyli na dworce, że ja z plecakiem i siostra z plecakiem. Niemiec zapytał - co tam masz? Mówię: Mehl. A tam? Auch Mehl. Widocznie był ludzkim człowiekiem, bo nic nam nie zrobił, nie zabrał, nie krzyczał, tylko zapytał - co tam masz? A myśmy miały mąkę. Kiedyś sama pojechałam po te kartofelki i były źle zapakowane, bo był zawiązany taki woreczek mały, ale dla mnie to było strasznie ciężkie i pamiętam jak przyszłam do domu i ciocia przygotowała zupkę, że nie mogła łyżki podnieść do ust – tak mnie ręce bolały od tego dźwigania…

  • Gdzie zastał panią wybuch Powstania?


Na Nowym Mieście 5 – to jest Stare Miasto, ale na ulicy u Inki Kozakowskiej.

  • Proszę powiedzieć, co się działo później?


Zgłosiłyśmy się do „Gozdawy” – zostałyśmy przyjęte. Byłam najpierw jako łącznika i sanitariuszka, kwaterę miałyśmy na ulicy Freta 5. Brałam udział w ataku na Dworzec Gdański z 3 na 4 [sierpnia] – dostałyśmy wtedy okropnie po skórze, bo wagon pancerny jeździł i strzelał. Z tego zdenerwowania dostałam okropnej wysypki – byłam cała w bomblach. Miałyśmy nosze, żeby w razie potrzeby kogoś nieść. Niestety było masę rannych…

  • Czy była pani świadkiem wybuchu?


Nie byłam świadkiem – tylko wiedziałam o tym, bo akurat wtedy nie miałam dyżuru. Tam była tragedia, bo to był czołg pułapka i masę ludzi zginęło. W szpitalu miałam dyżury na zmianę z innymi z mojego batalionu, bo tam leżał nasz kolega – Jerzy „Gryf Pomorski” – on przeżył i nawet teraz mieszka w Ameryce, czy żyje jeszcze to nie wiem, ale odwiedzał Polskę. Pamiętam jak leżał na materacu, bo nie było miejsca, nie mogli go wtedy operować, bo wtedy nie było możliwości, dlatego że kulę miał blisko serca. Ciągle spadał z tego materaca i trzeba było go podnosić. Naprzeciwko niego leżało dwóch chłopców- wiem, że jeden miał pseudonim „Wilczek”. Jeden był czarny, a drugi jasny blondynek – dwaj przyjaciele. Byli fantastyczni, naprawdę dobrze wychowani. Czesałam ich… oni byli poparzeni, nie chodzili tylko leżeli, ale byli pełni humoru i dowcipów. Jak chcieli się załatwić, to się okropnie mnie wstydzili, tylko wołali – siostro, siostro! Mówię co chcecie – a nie, nie, nic! Tamta druga była strasznym tchórzem, jak były bomby, albo walili to się strasznie trzęsła biedaczka. Kiedyś chłopcy pasowali takie błamy z królików. One były białe i w różne kropki i myśmy idąc na dyżur do szpitala na ulicę Długą 7 ubrałyśmy się w to. Zobaczył nas snajper i zaczął strzelać to myśmy schowały się do bramy, zwinęłyśmy te futerka skórką ciemną na wierzch i wtedy mogłyśmy przejść. Stamtąd przenieśli mnie na ulicę Długą do Hotelu Polskiego. Potem byłam w Banku Polskim – tam było okropnie – jedna koleżanka straciła oko, bo na tym placyku, gdzie był bank polski była pompa z wodą. Jak jedna poszła to rozcięli jej ten kubeł, tak że wylała wodę i uciekła, a drugą trafili z oko – Joannę. Tam nawet była maszyna do szycia, szyłam woreczki na kule – tam był fajny chłopiec, którego nazywali „Małym Piatem”. Do dziś nie mogę się dowiedzieć, co się z nim stało. Jeśli chodzi o „Starego Piata” (piat to jest broń na czołg) i oni dwaj chodzili na czołgi. Ten Wojtuś, którego nazywali „Mały Piatem” i ten „Stary Piat” to był Dionizy Pływaczewski, który zmarł potem w Lamsdorfie. Nie doczekał przeniesienia ani wyzwolenia. Wojtuś w momencie, kiedy żeśmy opuszczali bank z porucznikiem Domańskim – to jest pseudonim, bo już Niemcy nacierali, bardzo była już zgruzowała Starówka – mieliśmy iść do Śródmieścia, to jak szedł z Pływaczewskim na czołg to dostał serie po udach i umarł z powodu upływu krwi. Ja nie mam żadnych jego danych – on mógł mieć dziewiętnaście, dwadzieścia lat – był synem profesora. Przypuszczałam, że może był w legi akademickiej, ale jak poszłam dowiedzieć się to powiedzieli – po sześćdziesięciu latach pani chce się dowiedzieć, gdzie ktoś tam był…

  • Jak było z materiałami sanitarnymi, jak było z jedzeniem na Starówce?


Tak sobie kiedyś pomyślałam, bo jedna z koleżanek widząc fotografię jednego z moich kolegów powiedziała, że jak byłyśmy w Śródmieściu to on był częstym gościem u nas w stołówce. Na ulicy Chmielnej była stołówka i jej mama prowadziła kuchnię. Ten Zbyszek – pseudonim „Zofia” – był częstym gościem, ale jak słowo daję byłam zdziwiona, bo mimo, że niby byłam jego sympatią nigdy mnie tam nie zaprosił, nie powiedział, że tam jest stołówka. Nie wiem czym ja się żywiłam – kaszą-pluj. Na takich młynkach ręcznych do kawy kręciło się zboże i to się jadło, a ponieważ były ości to się pluło i dlatego nazywała się kasza-pluj. Wiem, że jak chłopcy upolowali kota czy psa to sobie coś z tego robili – ja tego nie jadłam. W banku polskim zabito konia i wiem, że wtedy ugotowali grochówkę na tej koninie – to ją jadłam.

  • Jak ludność cywilna reagowała na pani służbę?


Cudownie! Pamiętam jak byłyśmy w Śródmieściu i przechodziłyśmy podziemiami, piwnicami… i pamiętam dom Jabłkowskich i tam przychodziłyśmy, siedziała tam ludność cywilna i dawali mnie słoiki, z własnej roboty dżemem truskawkowym. Potem myśmy zanieść do szpitala na Frascati – pamiętam ten dom był ze wspaniałej cegły – ona się jakoś nazywa, klinkierowa chyba. Poszłam tam i w holu leżał ranny powstaniec. Mówi siostro – jeszcze dzisiaj nic nie jadłem. Od razu [otworzyłam] ten słoik i [dałam] mu chociaż parę łyżeczek. […]Był na Starym Mieście młody chłopak – nazywał się Żelazny – pseudonim „Rewela”. Jego starszy brat – Antoni Żelazny też [brał udział] w Powstaniu. Miał stopę naderwaną i dowiedziała się o tym jego rodzona siostra – bo to znam z opisów tej siostry. Ona chciała mu pomóc [dostać się] do szpitala na ulicę Długą 7 i własowiec chciał zabić, więc podszedł ksiądz, który był akurat w pobliżu i obronił go. Ona go tam chyba umieściła i na ulicy Długiej po wybuchu czołgów jak wchodzili Niemcy drugiego września to on zginął.

  • Po upadku Starówki którędy wydostawała się pani?


Kanałem z placu Krasińskich, gdzie dziś jest ten pomnik – kanał był na środku jezdni. Ponieważ miałam plecak i byłam zmęczona, więc [poszłam] do kuzynki, bo była długa kolejka. Grupa z oddziału chyba „Barego” broniła wejścia przed Niemcami. Poszłam tam, usiadłam i usnęłam na taborecie z plecakiem. Inka potem opowiadała mi [jak] prosiła o [pozwolenie] żeby pobiec po mnie. Ten, który kierował tym wymarszem powiedział: „Albo stoisz, albo zostajesz na Starym Mieście.” Ona wtedy prosiła porucznika Domańskiego, żeby mnie znalazł i żeby mnie znalazł do Śródmieścia. On tak zrobił. Porucznik Domański był ranny w głowę. Ten łącznik, który nas prowadził do Śródmieścia był owiązany liną i tej liny wszyscy trzymali się po kolei. Byłam też świadkiem… jak wchodziłam – bo Inka przeszła poprzedniego dnia to wnoszono rannego na noszach, ale z noszami do tego włazu, gdzie była żelazna drobinka można było tylko [wnosić] pionowo. Wzięli go na stołeczek i wnieśli koledzy – nie zostawili tego rannego chłopaka. Poszłam z porucznikiem Domańskim, który się ciągnął, bo był w butach z [cholewami], dobrze, że kapcie wzięłam, bo tam były straszne brudy. Ciągle się biedak przewracał. Tak się umordowałam, bo to wysoki mężczyzna… Wyszliśmy na Placu Napoleona, a dziś się nazywa Plac Powstańców na środku i poszłyśmy do Prudentialu, gdzie wszystkie szyby były wybite, ale pierwsze wrażenie, jak nas wyciągali, to oniemiałam. Dziewczyny uczesane, umalowane i czyste, a my byłyśmy okropne. Same gruzy były na Starówce… Potem byłam na ulicy Chmielnej 15 – tam była nasza kwatera. Był taki okropny obstrzał, że wlatywali, jednemu krew leciała z oczu, więc bardzo, się nim zajęłyśmy, żeby oczu nie stracił. Drugi dostał w brzuch – miał małą kulką, ale to było odwrotnie. Ten tylko miał poranioną skórę i wszystko było w porządku, a ten, co dostał w kulkę brzuch to zmarł. To były bardzo tragiczne historie…

  • Czy miała pani kontakt z przedstawicielami innych narodowości biorących udział w Powstaniu?


Raczej nie… wiem raczej z ksiązki Fajera, to znaczy kapitana „Ognistego”… Wspaniałym człowiekiem – doktorem był doktor… jeszcze specjalnie jego opracowywałam sama na podstawie ksiązki Fajera, dlatego że żadnej rodziny nie było. On był lekarzem – spotkał jego Fajer jak budował barykadę. Potem go wziął na stanowisko naczelnego lekarza naszego batalionu. On był na ulicy długiej 15 w szpitalu polowym. Zginął przy nalocie 22. Będąc rannym ratował – był Żydem. Nazywał się doktor „Piotr”. To był pseudonim. Sama go opracowywałam… czytałam i płakałam… To było niesamowite… Dużo mam takich [osób]. Jeszcze będę wpisywała, [teraz] kończę wpisywanie do siódmego tomu. Przypuszczam, że to będzie siódmy poprawkowy, gdzie były jakieś błędy – to będzie taki, który był w 1939 roku. Na północy bronił Polski przed Niemcami, a potem ranny w pięty wędrował tutaj, żeby iść bronić Warszawy i był też w Powstaniu. Nazywał się Velp – jego też będę opracowywała.

  • Jak zapamiętała pani żołnierzy nieprzyjacielskich czy opatrywała pani ich kiedyś?


Nie, nigdy nie opatrywałam.

  • Była pani świadkiem zbrodni popełnianych przez Niemców?


Nie, tego nie widziałam.

  • Jak wyglądało życie codziennie podczas Powstania? Czy miała pani czas wolny?


Nie było czasu wolnego, przyszłam i jak miałam dyżury na ulicy Długiej 7 i na ulicy Freta 5. To było w podwórzu, był piec, był położony materac, była odrobinka wody, troszeczkę się umyłam, położyłam się żeby odpocząć, bo miałam nocny dyżur w szpitalu na Długiej 7 i zaczęły kręcić krowy. […] Leżę sobie… Coś wyje, wyje, coś rąbnęło nade mną, więc wyleciał kafel dostałam w głowę i to co się umyłam to mnie sadzą zasypało. Właściwie nie było żadnego odpoczynku.

  • Czy utrzymywała pani kontakty z najbliższymi?


Nie, absolutnie nie miałam żadnego [kontaktu]. Dopiero wtedy jak przyszłam do Śródmieścia. Jak moja Inka przyszła wcześniej to moje ciocie omalże mnie pochowały bo myślały, że nie przyjdę, ale przyszłam, mogłam skorzystać, mogłam się umyć, bo na Złotej 37 była woda, ale [na ogół] byłam na posterunku. Na ulicy Chmielnej nie zawsze można było przejść.

  • Spotkała się pani wtedy z ciotkami i z siostrą?


Tak, wtedy się spotkałam z ciotką, [natomiast] siostra była poza Warszawą. Nie mieszkała wtedy w Warszawie. Z siostrą się nie spotkałam, dopiero po powrocie z obozu. Z obozu pisałam do Polski. Gdzieś miałam te listy, nie wyrzucałam ich. […]

  • Czy w pani otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym podczas Powstania?


Były msze… Naturalnie że tak…

  • Pamiętam pani jakąś szczególną msze? Gdzie one się odbywały?


W kościele na Placu Krasińskich. Tam się odbywała przysięga, tam się odbywał przemarsz, defilada. Mam piękny opis jednego z uczestników Powstania – w tej chwili nie pamiętam, ale mam zapisane jak bohatersko zachowywał się kapitan „Gozdawa” w ataku na dworek na ulicy Brackiej 20. Coś niesamowitego…

  • Z kim się pani przyjaźniła podczas Powstania?


Ze wszystkimi… Przede wszystkim z Inką. Jak wychodziłyśmy z Warszawy i gnano nas do Ożarowa to myśmy chciały koniecznie jechać jednym bydlęcym wagonem. Na chwileczkę musiałam odejść, ponieważ pewna grupa przechodziła, oni odliczali ile osób musi wejść do tego wagonu, resztę – Halt! - zatrzymywali i reszta czekała na wejście. Tam w ogromniej hali spędziliśmy noc. Rano nas wywozili – w jakim kierunku? Nikt nie wiedział. Odeszłam na chwileczkę, Inka poszła, a mnie już nie puścili. Bardzo się martwiłam i dopiero w Lamsdorfie spotkałam się z nią. Mieszkałyśmy w jednym baraku. Było tragicznie w tym baraku! Były trzypiętrowe prycze, że nawet nie można było usiąść tylko trzeba było wpełznąć tam. Były niesamowite wszy i pluskwy…. Niesamowite!

  • Ile czasu była pani w Lamsdorfie?


Musiałabym zajrzeć do książki Bieleckiego, bo już nie pamiętam kiedy nas wywieźli z Lamsdorfu. Część wywieźli gdzie indziej, a nas wywieźli do Muehlbergu. Tam w Muehlbergu byłam znów. Spało się tam na siennikach z trocinami… Z takimi nie trocinami, a wiórami. Klimat był bardzo deszczowy, ciągle padał deszcz. Wszystko było mokre, bardzo dużo dziewcząt chorowało psychicznie. Tak samo jak ja zalewałam się łzami, że nie mogłam napisać [niem.] tylko za mnie pisała Inka, a ja mówiłam co bym chciała żeby napisała. To było straszne… żywność była okropna tam… Pamiętam jak chłopcy zdobyli poza ta kaszą-plujką kostki cukru – to było jedzenie. Nie przypominam sobie obiadu - poza tą grochówką na koninie i konfiturami, które dostałyśmy. Jak nas wpędzono do Ożarowa, to ludność rzucała nam cebule, ale Niemcy którzy otaczali pochód nasz to nie pozwalali dawać. Ludzie rzucali kiełbasę, cebulę, chleb… Potem dostałam od cioci Todzi z Nimirowic paczkę w [której był] smalec w którym był schab zatopiony, cebulę – to były najważniejsze rzeczy. Potem 4 grudnia dostałyśmy paczki z Czerwonego Krzyża.

  • Co było w tych paczkach?


To były takie paczki jak amerykańscy żołnierze dostawali na zagrożonych pozycjach. Malutkie paczuszki były w tym. Było masło [w puszeczce], jakieś mięso, trzy papierosy… To wszystko było w parafinie, żeby nie [zamokło] jak wpadnie w wodę. Były odkażające wodę pastylki, czekolada… Był taki skutek, że niektóre [dziewczyny] z łakomstwa zjadły całą czekoladę i zawieźli ją do szpitala, bo przecież miałyśmy bardzo wycieńczone żołądki. Na przykład ja nie paliłam papierosów, więc robiłam dziewczynom – bo niektóre miały swoje sympatie w innych obozach i mogły do nich pisać, więc z koca wycinałam małe słoniczki, haftowałam im uszka i tak dalej i one mi za to płaciły papierosa, a ja za papierosa kupowałam chleb od Niemców – to znaczy dawałam mu papierosy, ten Niemiec był solidny, bo przynosił… mógł zabrać papierosy i nie dać, ale przynosił chleb albo kartofle i wkładałam w bryczesy i tak przenosiłam. Poza tym kiedyś chciałam zaszkodzić, bo to był Altenburg i pracowałam w fabryce broni.

  • Od kiedy zaczęła pani pracę?


Jak wywieźli mnie do Altenburga. […]

  • Co robiła pani w fabryce?


Robiłam nasadki do pepanc[ów?]. To były dwie maszyny, które rzeźbiły. W jednej maszynie robiło się rowek. Niemcy wymagali, żeby nakładać jeden i robić natychmiast biec do drugiej maszyny, żeby obie równocześnie pracowały. Naturalnie my Polki tak nie pracowałyśmy. Składałam na kupkę, a potem szłam tam… uważało się tylko, żeby nie szedł szef. Jeden był wyższy stopniem, niewysokiego wzrostu, chodził w kapelusiku, żeby podwyższyć się, ale tylko patrzył, nigdy nie krzyczał. Jego zastępca był wilk – okropny! Jak on zobaczył że ja zamiast pracować usiadłam na maszynie zrobił mi straszna awanturę. Wrzeszczał ile wlazło. Nie mówiłam nic, bo co miałam mówić. Chciałam im napsocić i tą nasadkę włożyłam odwrotnie tak, że ona sama nie mogła się trzymać, bo to już było ustalone, jaką ona ma zająć pozycję. Ja ją trzymałam ręką, ale się zagapiłam i maszyna wciągnęła mi palec. Ze zdenerwowania zamiast zatrzymać ją to w innym kierunku nacisnęłam, ale koleżanka zauważyła, że coś się zemną dzieje i zatrzymała maszynę. Z tego psocenia miałam parę dni wolnego, bo nie przychodziłam do pracy. Potem ten lekarz niemiecki przecinał mi palec. Taką miałam historie… Moja kuzynka Inka robiła iglice do armatek przeciwlotniczych i ciągle łamała tryby. Ciągle maszyna stała… To niesamowite, że oni z nami wytrzymywali.Kiedyś chciałam samowolnie, ponieważ wpisałam się, że jestem małoletnia – małoletnie pracowały tylko w dzień, nie pracowały w nocy – chciałam z tą zmianą jak dziewczynki wychodziły już do baraków to się przylepiłam i poszłam z tymi paniami. Ale za chwileczkę przyszedł post i do mnie – komm, komm, komm i zabrał mnie z powrotem do pracy. Jak chodziłyśmy do toalety to stał - myśmy nazywały go cyklopem, bo on był wielki, wysoki Niemiec. Widocznie był ranny i potem nie szedł na front. W każdym razie miał wielki budzik zawieszony na sznurku, jedno oko i pilnował żebyśmy nie siedziały za długo… bo albo chodziłyśmy na plotki, porozmawiać, a on walił, wyganiał nas! Nazywałyśmy go cyklopem.

  • Czy w obozie było życie kulturalne?


Chyba nie bardzo. Jak pamiętam mieszkałyśmy w Altenburgu, bo w Lamsdorfie… to śpiewałyśmy sobie… dostawałyśmy maleńko – to był grubszy plaster chleba, który niektóre dziewczyny, żeby nie zjeść od razu kroiły, to w kosteczkę i tak jak cukierek wkładały sobie do ust, żeby nie być głodnym. To dostawałyśmy rano i malutki kwadracik margaryny, na obiad dostawałyśmy albo brukiew rozgotowaną, którą przynosili w kadziach drewnianych, w których rano dawali coś do picia – ziółka jakieś… tam łatały obierki po kartoflach. Były takie panie, które paliły papierosy – to była tragedia, bo one oddawały chleb za papierosy, a ja tego nie rozumiem. […]Pamiętam w Lamsdorfie, ponieważ były okropne insekty, że nie można było tego znieść z obrzydzeniem człowiek się kurczył po prostu, chciał być jak najmniejszy, to pamiętam w marcu prosiłam koleżanki – jeszcze wtedy nie zrobili tej sali, gdzie myśmy się myły pod prysznicami to prosiłam, żeby trzymały koce i ja się w korycie przy studni na powietrzu myłam, bo już nie mogłam tego znieść. Potem urządzili mykwę to szłyśmy parami tam, z góry były rurki przeprowadzone, gdzie leciała woda i obsługą tam byli jeńcy rosyjscy. Obsługiwali dział kobiet. Natomiast słyszałam, że tam gdzie byli mężczyźni obsługiwały kobiety. Jak myśmy tam wchodziły to się zdejmowało wszystko, nawet ręcznika nie można było wziąć. Była miseczka, bo oni się bali bardzo tyfusu, więc nie było insektów. Każda musiała moczyć w tym – to już było gęste po tym moczeniu – głowę. Potem oddawała wszystko do parówki, bo tam szła temperatura, żeby zabić te insekty i dopiero [wchodziłyśmy] pod prysznic. To była tragedia… Potem jak nam robili zastrzyki, ale nie pamiętam czy to był Lamsdorf czy to był Muehlberg – pamiętam okrągły budynek i znów byli medycy może lekarze, byli nawet Włosi i oni nam robili zastrzyki. Też musiałyśmy defilować zupełnie bez niczego, zabierali ubrania i koniec.

  • Czy po tej parówce miałyście panie problem z odzyskaniem swoich rzeczy?


Nie, każda zabierała… ktoś obsługiwał, bo to wjeżdżało, żeby była temperatura, żeby te insekty tam umarły i potem wyjeżdżały, każda zabierała swoje i się ubiera w to co miała.

  • Gdzie zastało panią wyzwolenie?


Wtedy były już syreny, że Niemcy kończą się, więc nas z Altenburga, (to było ostatnie miejsce gdzie pracowałam w fabryce broni)… Jak byłam w Altenburgu mieliśmy nawet schron swój – tam był Hauptmann, który nas wyrzucał jak był alarm. Powiedział – ja za was odpowiadam, żebyście nie zginęły. Dziewczynom nie chciało się wychodzić, a ponieważ były powstankami to były przyzwyczajone, że jest alarm, to się chowały pod pryczę, nie chciały choć on za nogi wyciągał. Z tego tytułu Inka była na parterze, ja była na [piętrze] – to były [łóżka] dwu piętrowe – przyzwoite, że można było usiąść. Jak sobie spałam i był ten alarm, to ja nic, rozbierałam się, byłam przyzwyczajona, że się nocną koszulę zakłada. Jeszcze chłopcy mi przynieśli jak gdzieś znaleźli taką w sklepie, który był już niczyj to mi przynieśli pantofle czy koszule to zakładałam. Potem musiałam się prędko ubierać, bo wypędzali nas do tego parowu, bo już ten schron był zbombardowany. Zgubiłam sztylpę, bo dostałyśmy sort mundurowy kanadyjski. Jak założyłabym te bryczesy to mogłam sobie zawiązać na głowie, więc musiałam je sobie zmniejszyć. Miałam jakieś nici, bo zabrałam do obozu, to sobie je zmniejszyłam. Do tych bryczesów były sztylpy – dostawało się sznurowane buciki, z jednej strony była skóra, były sznurowane – tak się ubierało wojsko kanadyjskie, a płaszcze były do ziemi. Inka miała tak maleńkie stopki – na mnie te buty były duże. Ja miałam trzydziesty piąty numer, a ona miała trzydziesty drugi, ona sobie w dziecinnym sklepie w Warszawie kupowała sandałki. Z pantofelkami na obcasie było trudniej, bo nie było takich małych. Zgubiłam ta sztylpę i byłam jak wojak Szwejk z jedną sztylpą… W Altenburgu dostałyśmy pierwsze paczki… Jeszcze przedtem dostałyśmy awitaminozy, to znaczy ropiały palce, ropiały łokcie, robiły się wysypki, więc dali nam surową brukiew do jedzenia, bo to witaminki. Dostałyśmy pierwsze paczki, więc zrobiłam baranka na biskwicie i odprawiała się msza święta. Byli jeńcy z innych obozów – Włosi, Francuzi i spotykaliśmy się na mszy w jednym kościele – już nie pamiętam jak ten kościół wyglądał, ale na biskwicie zrobiłam baranka…

  • Jak ten baranek wyglądał?


Był biały, tylko nie mógł stać na nóżkach, bo mleko było za miękkie. Zrobiłam go z mleka w proszku, dodałam trochę wody i ugniotłam go. Ponieważ zawsze lepiłam jako dziecko i umiałam robić różne zwierzątka. Miałam taki zwyczaj, że jak tylko gdzieś byłam na przykład ciocia urządzała przyjęcie, był chlebek to ja zaraz robiłam z tego zwierzątka, a inne małe dzieci strasznie się z tego cieszyły… Koniki, krówki… Zrobiłam baranka, który klęczał, rogi mu zrobiłam z kakao, które nam dali. Umoczyłam w tym i rogi były brązowe. Koleżankom na biskwitach robiłam (bo to była Wielkanoc) jajko, dżemem ubierałam, jajeczko było białe, a zajączek był brązowy – siedział i trzymał to jajeczko – takie różne rzeczy robiłam.

  • Jak wyglądała ta Wielkanoc?


Każdy był w baraku, w jednym lub w drugim pokoju mogliśmy urządzać sobie różne hece – przecież byłyśmy młode to nam się ze wszystkiego śmiać chciało. Ten koc, pod którym spałam pocięłam… Była taka [koleżanka], która miała pseudonim „Fryderyka”, ona kochała muzykę, chyba chodziła do szkoły muzycznej, bardzo szczupła i wysoka dziewczyna, miała warkocz, przed pójściem do Lamsdorfu obcięła go, była w kominiarce, w butach z cholewami w bryczesach. Poszła z chłopakami, ze swoim ukochanym. Niemcy jak kazali się rozbierać to dziewczynę wyrzucili do nas i była z nami. Mieszkałam w jednym pokoju z Inką – tam były jeszcze inne dziewczyny, ale najlepiej pamiętam Inkę, a obok mieszkała „Fryderyka” i druga, która nazywałyśmy „Hawajką”, bo była czarna… Różne rzeczy dziewczyny zabierały do obozu, więc miały nawet krepinę, tą bibułkę… „Hawajka” robiła sobie spódniczkę krótką jak Hawajki, tańce urządzała na stole – tak się bawiłyśmy. „Fryderyka” udawała walki byków to na urodziny z koca uszyłam jej byka i torreadora z kawałkiem czerwonego gałganka – to było maciupeńkie, wyhaftowałam datę, kiedy jej to dawałam. Tam się rysowało, malowało, pisało listy – różne rzeczy…

  • Gdzie pani była jak nastało wyzwolenie?


Wyły syreny, więc Niemcy uciekali. Altenburg był tak, że bliżej nacierali alianci. Tam był muzyk, który nie znosił Hitlera – to był taki fajny gość, że niektórym dziewczynom na swoim rowerze zabierał bambetle, paczki tych dziewczyn, a on szedł pieszo obok… myśmy szły, a oni nas otaczali na rowerach. Potem dziewczyny dały mu jakieś cywilne ubranie, żeby on się nie dostał do niewoli. Doszliśmy do wioski Neuerm[…]itz i tam w stodole nocowaliśmy na słomie. Niemcy byli już mili. Był tam budynek gospodarczy, gdzie mieli tak jak parniki są dla trzody chlewnej palenisko, żeby te kartofle parowały. Jednocześnie było palenisko – ogromny kocioł – nareszcie nagrzałam sobie wodę i poszłam się kąpać. Można było już kartofli dostać, coś zjeść. W pewnym momencie jak już umyłam głowę, słyszę ogromny wrzask! Taki ogromny, zupełnie coś niesamowitego! Prędko się wycieram, zakładałam i pędzę! Były czołgi pancerne – Murzyni i Polacy. Miałam koleżankę Mirkę – nazwiska już nie pamiętam – mam ją na zdjęciu, jak była matura w […]heimie, i patrzę wysuwa się z tego wozu pancernego taka czarna łapa murzyńska – bo to czołówka szła, bojowi chłopcy i głaszcze po głowie tę moją [koleżankę] – ona miała jasne włosy i niebieskie porcelanowe oczy. […] On mówi Blondi… z zachwytem Blondi… – prawdziwa blondynka. Ci Amerykanie, którzy się cieszyli czuli tą polskość, przynależność to narodu. Strasznie się cieszyli, że nas wyzwalali. Potem jak byłam w Darmstadt – już po wyzwoleniu, to był taki jeden, który mówił „Ja wszystkie was dziewczyny kocham.” Na obstalunek kazał nam robić pantofelki z płócienka bez piętki, miałyśmy mundury…

  • Czy mogłaby pani opowiedzieć o księdzu Warszawskim?


Jeszcze go wtedy nie znałam, dopiero w Meppen po wyzwoleniu. On był w Meppen, msze odprawiał. Mnie ślub dawał pułkownik Gajda i on asystował – ten co powiedział: „Weźcie to bydle!” na tego nieznośnego kundla.

  • W jakich okolicznościach poznała pani męża?


W Meppen… Moja kuzynka Inka dostała przydział do Meppen. Zostawały tak zwane kompanie wartownicze i mężczyźni tam zostawali jak chcieli tam pracować. Obozy kobiece zostały zlikwidowane. Najpierw w Darmstadt, gdzie rozpoczęła się szkoła, nasza dyrektorka […] porozumiała się z władzami polskimi, żeby matura była ważna w Polsce, ale jak wróciłam to kazali mnie uważniać, bo ja wróciłam później niż inni.

  • Jak wyglądała matura?


Normalnie! Dziewczyny się denerwowały. Piły czarną kawkę, brały proszki. Jak z wrażenia zapomniałam, bo uczyłam się niemieckiego i ta która była komendantką tego drugiego baonu…. Ostatnio byłyśmy w Darmstadt – tam była jednostka amerykańska – byli fajni chłopcy… Miałyśmy zabawy, chodziłyśmy do mesy. Pamiętam jak weszłam w mundurze, umówiłam się z jednym, jak stanęłam w drzwiach, on stał daleko przy oknie to już stanął na baczność. A jakie były wojny, bo tam byli Polacy, to byli wściekli, że dziewczyny chodzą do mesy. Pani Pokrzywnicka (ona jest w encyklopedii) uczyła mnie rysunku. Pamiętam jak rysowałam akty.

  • Kiedy odbył się pani ślub?


W marcu w 1946 roku. Moim świadkiem była Inka, a z jego strony Władysław Berner – uczeń Hartwiga – fotografika, on był pejzażystą, już nie żyje. Ślub był w Kaplicy, […] byłam w mundurze – nie w welonie.

  • Kiedy wróciła pani do Warszawy?


We wrześniu 1947 roku. Jechaliśmy przez Legnicę. Mieliśmy kłopoty z przejściem, bo jego posądzili o szpiegostwo. Nie zdając sobie sprawy jechaliśmy [samochodem] sanitarnym, mieliśmy leżanki do spania, każdy co miał to zabierał. Ja jechałam z mężem. Jechał też najstarszy fotografik polski - tak zwany Dziadek Zasławski. Był operatorem na korbkę, a mój mąż załatwił sobie [niezrozumiałe], więc chciał zrobić zdjęcia pamiątkowe tego pociągu. Zdejmował cały pociąg ludzi, biegał i tak dalej.. Wtedy go zatrzymano, zabrano mu aparat, pociąg stał, nie puszczano nas do NRD, w końcu jakoś doszło do tego, że go puścili, ale [niezrozumiałe] był zabrany. Dojechaliśmy do Legnicy, wydano nam papiery, wydano nam polskie pieniądze na przejazd i przyjechaliśmy na jego rodziców.

  • Czy Inka wracała razem z wami?


Nie, przez mojego męża nie pojechałam do Anglii, czego bardzo żałuję, to jest nie mądre, każdy musi mieć swoje zdanie. On nie chciał, żebym ja jechała, bo ich nie zabierali tylko mnie. On ciągle mówił: „Mnie zostawisz i pojedziesz tam?” Inka pojechała do Anglii i dobrze zrobiła, bo świetnie opanowała język angielski. Pracowała w firmie angielskiej. Poznała tam męża, wyszła za mąż, biedactwo już nie żyje… Zmarła 9 września 1999 roku. Pochowana jest w Londynie. Byłam tam – wcześniej jak jeździłam do [niezrozumiałe] to ją odwiedzałam. Byłam w kościele świętego Andrzeja Boboli, gdzie są wszystkie witraże różnych oddziałów polskich.

  • Czy była pani represjonowana po wojnie?


Już było represją to, że nie chcieli mnie przyjąć do szkoły – do Akademii Sztuk Pięknych. Nie chciano mnie przyjąć do „Ciechu” [?], bo personalny zwyczajnie powiedział: „Co pani tam tak długo robiła? Pani ludzi wysyłała do Anglii.” Bo byłam zastępcą komendancki II baonu [niezrozumiałe] i wtedy dużo ludzi szykowało się właśnie na wyjazd. Dziewczyny z drugiego baonu też wyjeżdżały z Maczkiem. Ona pojechała, a ja zostałam i wróciłam do kraju.

  • Mówiła pani, że nie chciano uznać pani matury…?


Tak, kazano mi zdawać zagadnienia o Polsce współczesnej o Stalinie, Leninie i tak dalej. Zdałam złożyłam papiery na uczelnie, ale i tak się nie dostałam.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z czasów Powstania?


Są piękne, wzniosłe i okropne! Jak było bombardowanie jak porucznik Jackowski zwrócił mi uwagę, żebym weszła do piwnicy i jak tam spadłam to było tak ciemno, że nie było widać od tego pyłu. Masę ludzi zginęło.

  • Gdzie to było?


W Hotelu Polskim na ulicy Długiej 29. Wtedy byłam ranna, była ranna dziewczyna –pseudonim „Pantera” – ona już nie żyje. Nie wiem co było z jej synkiem, bo on był na Starym Mieście, a potem tam nie przypominam go sobie. Ona krzyczała: Ratunku! Jestem ranna!” Było tak czarno, że nic nie można było znaleźć. Wtedy byłam w letniej sukieneczce, miałam białą bluzeczkę, spódniczkę. Ładne pantofelki na koturnach. Dali nam jakieś spodnie, bo już było zimno i to wszystko zostało zbombardowane i nie było nic, nie było nawet tej kaszy-pluj, bo wszystko zginęło. Zaprowadziłam ta ranną „Panterę” – zostawili ją na ulicy Długiej 15 w szpitalu, który potem był niesamowicie zbombardowany mimo ostrzeżeń, że to jest szpital. Niemcy i tak bombardowani tam gdzie urzędował doktor Piotr. Mnie doktor obejrzał, zobaczył, że mam odłamki i powiedział: „Dziewczyny na żywca operować nie będę.” I na tym się skończyło, tak że poszłam z tymi odłamkami, ale one same potem wyropiały.

  • Gdzie pani miała te odłamki?


W głowie były małe, Inka zawsze przylepiała mi plastry i ręka – z początku myślałam, że nic nie jest, ja miałam taki cienki metal mi się wbił i dopiero jak poszłam umyć ręce to czułam, że coś się z nią stało i musiałam z taką chodzić, aż mi operację zrobili w Niemczech. Operowała mnie Polka, która najpierw była w Oświęcimiu a potem jakoś się dostała. Potem ręka mi bardzo spuchła, okazało się, że jest ropa i chcieli mnie drugi raz operować, bo się wytworzyła tak zwana flegmona i miałam założone dreny –wyciekało paskudnie jakoś dzięki Bogu została dłoń – to najważniejsze.

  • Jakie jest pani najlepsze wspomnienie z Powstania?


Najlepsze wspomnienie… Wyzwolenie! Wyzwolenie! Jak przyszli Amerykanie i się tak ogromnie cieszyli i opiekowali się nami i starali się, żebyśmy mieli odpowiednie odżywienie. Z Neuer[…]itz zawieźli nas do Burgu – to był ośrodek, gdzie w ogrodzie były piękne wille dla urzędników firmy, która budowała piece szamotowe. Eleganckie piece do pomieszczeń domowych. To miejsce było już opuszczone, była ogromna hala fabryczna, miałyśmy tam parę malarek, między innymi była tam pani Pokrzywnicka i wszystkie szyby zamalowały na kolorowo – to pięknie wyglądało. Pamiętam jak Inka zjadła siedem kubeczków kompotu z puszek, tego wspaniałego. Myślałam, że pęknie. To było łakomstwo, ale to było takie smaczne. Ten kapitan dostarczał amerykańskie najlepsze rzeczy, jakie mógł. Potem dostawałyśmy umundurowanie. W Burgu byłyśmy, później stamtąd nas przewieźli do Meppen. Inkę wysłali – mimo iż zawsze chcieliśmy trzymać się razem, bo znałyśmy się od małych dziewczynek, kiedy jej mama przychodziła do mojej cioci z Inką i w teczuszce przynosiła pieluchy. Poznałyśmy się jako małe dziewczynki. U cioci był charakterystyczny taborecik i wszystkie dzieci lubiły na nim siadać i wszystkie lądowały pod stołem. On był okrągły, nóżki miał na boki i troszkę był wygięty i wszystkie dzieci – ja też to przeżyłam, Danusia, moja siostra, siadały na tym krzesełku i się bujały i on się przewracał i od razu lądowało się pod stołem.

  • Proszę powiedzieć, czy jest jakiś obraz z czasów Powstania, który utkwił pani najbardziej w pamięci?


Oddawanie broni na Placu Grzybowskim – to było bardzo smutne, bo Powstańcom nie chciało się rozstać z ta bronią, którą walczyli i to, że czekał na obóz. Potem [obraz jak] w Ożarowie jak nas pakowali do wagonów, było tak ciasno, że nie można było usiąść i nie było nić do jedzenia.

  • Czy na zakończenie chciałaby pani dodać coś na temat Powstania?


To była cudowna rzecz! Ogromnie poświęcenie, obrona honoru Polaka. Pamiętam jak miałam spotkanie na ulicy Brzozowej 1 – w domu nauczyciela, kiedy przyjechał Białas […] i osiedlił się a Argentynie – nawet był burmistrzem. Jak ktoś powiedział na spotkaniu – nie wiem czy wszyscy byli powstańcami czy byli też ludzie, którzy nie brali udziału w Powstaniu i powiedzieli, że to tylko strata, że tyle ludzi zginęło – był oburzony. Ja też tak uważam, może dlatego że pochodzę z takiej rodziny gdzie tata brał udział w czasie pierwszej wojny światowej i wujkowie też, moja ciotka też była w szpitalu polowym…

Warszawa, 8 czerwca 2005 roku
Rozmowę prowadził Tomasz Żylski
Danuta Zdziarska-Wicha Pseudonim: „Danka” Stopień: strzelec, sanitariuszka, łączniczka Formacja: Batalion „Gozdawa” Dzielnica: Stare Miasto, Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter