Eugenia Marta Leja „Grażyna”

Archiwum Historii Mówionej
Eugenia Marta Leja. Urodzona w Żyrardowie 29 lipca 1923 roku. Batalion kapitana „Pioruna”. Mój pseudonim „Grażyna”. Jestem starszym strzelcem.

  • Co robiła pani przed 1 września 1939 roku?

Chodziłam do szkoły podstawowej. Jaki wpływ na pani wychowanie wywarła szkoła?
Dobry.

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny?

Byłam ze szkołą, z ostatnią klasą w Rumowie Kraińskim na wakacjach i tam zastała nas wojna. Oczywiście wprawiła nas w straszliwy popłoch, szczególnie nauczycieli, bo oni coś tam rozumieli, my nic. To było to pierwsze wrażenie. Strach, popłoch. Czy się dostaniemy do domu? W jaki sposób? Pociągi przestawały kursować. Myśmy jakoś dojechali, jakoś nas ci biedni nauczyciele dowieźli do domu.

  • Czym zajmowała się pani po wybuchu wojny?

Uczyłam się. Chodziłam do gimnazjum w Warszawie i pracowałam.

  • Od kiedy uczestniczyła pani w konspiracji?

Nie pamiętam dokładnej daty, w każdym razie przed Powstaniem, ale w związku z tym, iż potem nie mogłam, jak zgłosiłam się do środowiska, nie było świadków na moją działalność przed Powstaniem, a byli świadkowie z Powstania, to zapisałam [czas mojej działalności] od pierwszego dnia Powstania do ostatniego.

  • Czym zajmowała się pani, gdzie pani pracowała przed okupacją do czasu Powstania?

Przed okupacją do czasu Powstania pracowałam w jakiejś fabryce.

  • Czym się pani tam zajmowała?

Byłam robotnicą. Nie pamiętam już. To była fabryka budyniu, ale co tam się robiło, nawet nie pamiętam co tam robiłam… chyba paczkowałam…

  • Gdzie panią zastał wybuch Powstania?

Dostałam wiadomość, że mam przyjechać. Byłam wtedy pod Warszawą i przyjechałam ostatnią kolejką WKD. Potem już niczym bym do Warszawy nie dojechała. To był ostatni dzwonek. Poszłam tam, gdzie byłam umówiona, róg Wspólnej i Emilii Plater i tam mnie zastało Powstanie. Tam zostałam skoszarowana, tam mnie wezwano i tam byłam.
To znaczy byłam przez pierwszy okres. Ta dzielnica była bardzo ostrzeliwana. Myśmy tam leżeli na balkonach i ostrzeliwali. I trafił w nas pocisk z czołgu, ta kamienica „poszła” i nas przeniesiono na Poznańską 12, gdzie już zostałam do końca Powstania.

  • Jak wyglądała pani służba?

Dostałam przydział, bo byłam najpierw w WSK - Wojskowa Służba Kobiet i dostałam przydział… to znaczy wybrano mnie do specjalnej komórki, gdzie moim przełożonym był porucznik „Sław”. To była komórka wywiadowcza i prawdopodobnie dlatego w 1945 roku zostałam aresztowana. Najpierw mój porucznik, potem ja. Widziałam jak go noszono na noszach po przesłuchaniach. Tam byłam kilka miesięcy, siedziałam w jednej celi z Barbarą Kostrzewską. To była śpiewaczka wtedy w Warszawie, bardzo znana.

  • Z jak dużym ryzykiem i jakimi trudnościami wiązała się pani służba w Powstaniu?

Biegało się po całej Warszawie, roznosiło się pocztę, listy… ale to można zginąć w każdym miejscu, wszędzie.
Kiedyś szłyśmy w czwórkę, cztery łączniczki i gołębiarz z dachu dwie zabił. Dwie ocalały, ja też. Właśnie byłam jedną z tych dwóch, które ocalały.

  • Jak wyglądała pani służba w samym oddziale?

To było zupełnie co innego jak reszta oddziału, to była zupełnie wydzielona jednostka. Miałam mały kontakt z resztą. Ja ich wszystkich oczywiście znałam, ale byłam stale w ruchu i raczej poza Poznańską, bo stale gdzieś biegałam.

  • Jak zapamiętała pani żołnierzy strony nieprzyjacielskiej spotkanych w czasie walki?

W czasie walki to właściwie nie mam specjalnych wspomnień. Mam za to wspomnienie z okupacji. Szłam ulicą i nagle klepnął mnie ktoś z tyłu. Nie odwracając się, strzeliłam w policzek. Okazało się, że to było dwóch oficerów niemieckich. Jakoś mi to uszło na sucho. A w czasie Powstania… to walczyło się tak, że się tak przebijało mury, nie zawsze się ich widziało, na szczęście zresztą, bo jakby się widziało, to byłby pewnie ostatni widok w życiu…

  • Czy zetknęła się pani z przypadkami zbrodni wojennych popełnionych przez Niemców?

Nie. Wiem tylko… ginęli nasi, to wiem o tym, ale sama nie zetknęłam się z tym.

  • Jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna?

Na początku bardzo dobrze. Zresztą właściwie do końca bardzo dobrze. Wszyscy jechali na jednym wózku. Wszyscy nie mieli co jeść. U nas w oddziale to dwa miesiące to żeśmy jedli kaszę, tę nieszczęsną kaszę, w nocy to śniła mi się nie czekolada, tylko ziemniaki. To było nie do opisania… Każdy to przeżywał, także to ani zasługa, ani nic, bo po prostu tak było. Inni zdobywali coś innego, u nas była kasza.

  • Czy cywile pomagali pani oddziałowi?

U nas nie. To była zupełnie wydzielona komórka, tak, że nie miałam takiej styczności.

  • Czy miała pani kontakt z przedstawicielami innych narodowości w Powstaniu?

Nie.

  • Jak wyglądało życie codzienne w Powstaniu?

Różnie wyglądało… Raz na przykład przyjechał Fogg i śpiewał. To był taki ewenement. Raz uprałam swoją sukienkę, która była czerwono biała i wywiesiłam za okno. I był straszny ostrzał. Przylecieli do nas z dołu, bo to było na piętrze i kazali zdjąć tą sukienkę, bo przecież nie wiadomo było, co się działo, bo to wyglądało jak sztandar. Były różne sytuacje... Były tragiczne sytuacje. Kiedyś poszłam do innego oddziału i tam zastałam dziewięć trupów. Porucznik i łączniczki i sanitariuszki napiły się wina, które znaleźli w piwnicy. Niemcy zatruli to było tak zatrute, że nie było widać, bo to gdzieś tam było pewnie wstrzyknięte. Wyglądało tak jak nie ruszona butelka. Było dziewięć pogrzebów jednego dnia. Ostatniego dnia Powstania koło mnie został zastrzelony mężczyzna na tym samym podwórku. Też przez gołębiarzy, oczywiście. Pamiętam pierwsze dwie osoby, które zginęły. To do dzisiejszego dnia widzę naszego kolegę, który leży na stole martwy.
To były te wrażenia początkowe, bo potem człowiek się przyzwyczajał i potem już to nie robiło takiego wrażenia. Oczywiście to jasne, że jak zginął ktoś bliski to się to bardziej przeżywało. Odbieraliśmy tych z kanałów ze Starego i Nowego Miasta. Ci to rzeczywiście przeszli gehennę. To my przy nich byliśmy jednak umyci, ubrani. Oni przeszli piekło.

  • Jak wyglądała sytuacja w Śródmieściu?

W Śródmieściu, tam, gdzie ja byłam można było chodzić ulicami. Były barykady. Były okopy, ale nie na wszystkich ulicach. Oczywiście, że były podwórka gdzie się biegało. Tam były poprzebijane otwory i można było biegać tamtędy, ale w zasadzie w Śródmieściu można było chodzić ulicami. Potem, jak się wyszło po Powstaniu na Marszałkowską, to nic nie było poza gruzami. To było rzeczywiście straszne.

  • Jak wyglądała higiena?

U nas była cały czas woda. Myśmy mieli wodę. Nie wiem jak było gdzie indziej, vis a vis był szpital, ja byłam Poznańska 12, Poznańska 13 był szpital, tam gdzie leżał ranny mój kolega, który zresztą stracił nogę i już nigdy się nie otrząsnął z tego koszmaru, ale kaszę i wodę mieliśmy.

  • Czy mieliście czas wolny?

Tak.

  • Były jakieś ustalone godziny?

U mnie to zależało wszystko od mojego porucznika. Jak było coś do załatwienia, to wtedy biegłam. Jeśli nie, to miałam czas wolny. Nie podlegałam nikomu poza nim.

  • Tylko jego rozkazy?

Tak.

  • Czy miała pani kontakty z najbliższymi?

Żadnego kontaktu. Moja znajoma, która była na Starym Mieście przesłała wiadomość do Pruszkowa – „Pozdrowienia. Grażyna”. Wszyscy w Pruszkowie znali mnie i wiedzieli, że mój pseudonim jest „Grażyna” i myśleli, że to ja. Nie skojarzyli tego w ogóle z nią. Potem się dowiedziałam, właśnie od znajomych, że przesłałam pozdrowienia. Było bardzo miłe. Nigdy nawet nie próbowałam.

  • Jaka atmosfera panowała w pani oddziale?

Bardzo dobra. Tam przecież nasi dowódcy byli starsi. Jak myśmy mieli po osiemnaście, dwadzieścia lat, to dla nas pięćdziesięciolatek, to już był starszy pan. Byli i tacy, ale była bardzo dobra atmosfera. To było coś takiego, że widocznie nikt nie myślał, nie bał się, nie myślał o tym co będzie, że może zginąć, co było zresztą zupełnie naturalne.

  • A z kim pani się przyjaźniła podczas Powstania?

Przyjaźniłam się z sanitariuszką, która pracowała na Poznańskiej 13. To ona była potem moim świadkiem [że walczyłam w Powstaniu] i kolega, który stracił nogę.

  • A mogłaby pani opowiedzieć, w jaki sposób to stało?

Już nie pamiętam jak to było. Został postrzelony, w akcji gdzieś. Gdzie oni wtedy byli, co zdobywali nie wiem. Chodziłam do nich do szpitala, ale nie pamiętam.

  • Czy podczas Powstania w pani otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym?

Tak.

  • Jakiego rodzaju to były formy uczestnictwa?

To były takie okazjonalne zupełnie. Nie było codzienne tylko okazjonalne. Tak, jak Fogg był raz u nas… poza tym tam na podwórkach były te małe kapliczki, ludzie się tam modlili często.

  • Czy podczas Powstania miała pani dostęp do prasy, czy słuchała pani radia?

Nie.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?

Najgorsze wspomnienie to tak jak mówiłam, to były te dwie osoby. Ten pierwszy, to był mężczyzna, którego zabito przed naszym domem i to wszyscy to przeżyli, bo to był ten pierwszy, który zginął. A potem ten kolega, który miał pseudonim „Gołąb” i którego pamiętam, to był drugi, drugie nasze nieszczęście. Bo to wszystko działo się blisko na naszych oczach, w pierwszym dniu Powstania. Potem to już zupełnie inaczej się reagowało. Te pierwsze dwa wypadki były bardzo ciężkie.
Ta historia z tym zatrutym winem to było zupełnie makabryczne przeżycie. Wszyscy młodzi. Wszyscy piękni, młodzi, zdrowi…

  • Jakie było pani najlepsze wspomnienie z Powstania?

Najlepsze moje przeżycie… to chyba było wtedy jak poszłam do tej koleżanki sanitariuszki, która tam nie daleko mieszkała i na klatce schodowej, na oknie, stał talerz ze spalonymi plackami, kartoflami i ja je zjadłam. To było cudo zupełne.

  • To właściwie po całych miesiącach jedzenia kaszy…

Kaszy… i jeszcze kiedyś dostałam kawałek ciasta od ludzi. To do dzisiejszego dnia ten kawałek ciasta pamiętam, nie pamiętam ludzi, ale pamiętam ten kawałek ciasta. To było też przeżycie. Takie były czasy. Marzyłam o ziemniakach, marzyłam o chlebie. To były marzenia.

  • Co najbardziej się utrwaliło pani w pamięci z Powstania?

Właściwie to mi się nie utrwaliło. Jak zachorowałam i wyszłam z ludnością cywilną, bo mój porucznik kazał mi wyjść z ludnością cywilną, tego w ogóle nie pamiętam. Dopiero pamiętam obóz w Pruszkowie i tam jak leżałam, jak zobaczyłam doktora Szupryczyńskiego, który był naszym domowym lekarzem i nagle go zobaczyłam tam, byłam taka nieszczęśliwa leżąca i on do mnie podszedł i powiedział, żebym się nie bała, że on mnie wyciągnie. Rzeczywiście wyciągnął i potem mnie leczył. Straciłam zresztą mieszkanie, bo ci uciekinierzy z Warszawy zajęli moje mieszkanie, ja tam już nigdy nie wróciłam, nie miałam po co…

  • Co się z panią działo po Powstaniu?

Po Powstaniu zaczęłam się uczyć i pracować. Potem byłam aresztowana. Siedziałam w więzieniu. Potem wywieźli nas do obozu pod Warszawą do Rembertowa, tam był taki ukryty obóz akowski, skąd wywozili do Rosji. Mnie to na szczęście ominęło, ale po tych wszystkich przesłuchaniach bałam się, że jeśli mnie jeszcze będą przesłuchiwać, aresztować, przesłuchiwać, bo przychodzili stale do domu, to po prostu postanowiłam zapomnieć o wszystkim i straciłam kontakt z moimi znajomymi. Zresztą wszyscy się bali. To był przecież taki okres, że nikt nie czuł się bezpieczny, nie mogłam dostać pracy, nikt mnie nie chciał przyjąć do pracy. Jak mówiłam, że byłam w AK to nawet bardzo dobrzy znajomi nie chcieli. Nigdy nie zapomnę człowieka, który przyjął mnie do pracy, wiedział, że byłam w AK i on jedyny zaryzykował. Dostałam pracę. Potem jak pracowałam, jak mnie aresztowali, to kazali mi się w ogóle wynieść z Warszawy. Że najlepiej dla mnie jakbym wyprowadziła się z Warszawy. Na kilka lat wyjechałam z Warszawy. Potem jeszcze po więzieniu i obozie, leżałam pół roku w szpitalu.

  • Powiedziała pani, że dostała rozkaz porucznika do wyjścia z Warszawy…

Tak rozkaz, żebym wyszła z ludnością cywilną. Dostała się pani do obozu w Pruszkowie?
Dostałam się, ale właśnie nic nie pamiętam. Nie mam pojęcia jak się dostałam, jak przeszłam to wszystko. Potem słyszałam od ludzi, że przeżywali tam jakieś straszliwe tragedie… Ja nie pamiętam nic.

  • A wracając do Powstania. Jak wyglądały pani kontakty, stosunki z dowódcą?

Były doskonałe. Właśnie się kąpałam, mieliśmy wodę, kiedy wpadł porucznik i zaczął krzyczeć: „Ubieraj się, bo Fogg jest na dole i śpiewa!” Potem po Powstaniu nawet się jakiś czas ukrywał u nas, u moich rodziców. Dopiero po więzieniu znikł z mojego życia. Wiem, że uciekł za granicę. Ale tak, bardzo dobrze.

  • Po wojnie gdzie dokładnie pani znalazła się w więzieniu?

Byłam w areszcie śledczym na Pradze. Mówiło się, że główna siedziba NKWD, ale ja nie wiem, nie pamiętam.

  • Czy pamięta pani przesłuchania?

Przesłuchania pamiętam. Oczywiście tak. Oberwałam kilka razy.

  • Ile czasu pani spędziła w areszcie?

Byłam pół roku w areszcie i potem byłam w obozie pół roku… I pół roku w szpitalu.

  • Potem jak otrzymała pani już pracę, co się dalej z panią stało?

Po więzieniu jak mi kazali wyjechać z Warszawy, wyjechałam z Warszawy. Tam pracowałam… i po kilku latach wróciłam z powrotem do Warszawy i wyszłam za mąż, zmieniłam nazwisko i już tam nikt nie przychodził, nie sprawdzał. Nigdy się nie ujawniłam, nigdy już nie pisałam, że byłam w AK. Jak gdzieś nawet dostałam pracę to już nie pisałam, że byłam w AK. Na tym się skończyło.

  • Czym zajmowała się pani już po więzieniu?

Byłam urzędnikiem. Byłam jeszcze na Uniwerku Warszawskim w Instytucie Prawa Cywilnego. W związku z tym, iż pracowałam w Lidze Lotniczej, to tam mnie skierowano i tam rok byłam. A potem jeszcze pracowałam w MON- ie. W agencji fotograficznej w WAF -ie.

  • Potem przeszła pani na emeryturę?

Potem żeśmy wyjechali za granicę. Byliśmy dwanaście lat za granicą i po powrocie już nie wróciłam do pracy. To był wyjazd służbowy. Mój mąż pracował w ministerstwie.

  • Czyli to było na placówce dyplomatycznej?

Tak.

  • A w jakich państwach?

Sześć lat w Szwajcarii i sześć lat w Austrii. W Bernie i w Wiedniu.

  • Potem przeniosła się pani do Warszawy?

Potem już nie wróciłam do pracy. Mój mąż był po pięciu latach obozu. Jak żeśmy wrócili poszedł na wcześniejszą emeryturę.

  • Czy może chciałaby pani powiedzieć coś na temat Powstania, czego nikt dotąd jeszcze nie powiedział?

Nie mam pojęcia. Nic takiego mi nie przychodzi na myśl.
Warszawa, 15 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Czoch
Eugenia Marta Leja Pseudonim: „Grażyna” Stopień: starszy strzelec, łączniczka Formacja: Batalion "Zaremba-Piorun" Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter