Halina Jasieńska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Helena Jasieńska.

  • Proszę opowiedzieć o sobie, o rodzinie, rodzicach, rodzeństwie.

Mój ojciec był naczelnikiem poczty w Warszawie, na ulicy Nowogrodzkiej. Potem, jak wszyscy ludzie, którzy zajmowali większe stanowiska, został wywieziony do Rosji, na Ukrainę do Dniepropietrowska. Tam się urodziłam. Mama miała dwadzieścia lat, jak wyszła za mąż, Mieszkała w Warszawie u wujostwa. Zamieszkali na Chałubińskiego, niedaleko poczty. Tak wybrali miejsce [zamieszkania], żeby było blisko pracy. Potem pracownicy poczty zostali wywiezieni do Dniepropietrowska, wszyscy naczelnicy.

  • Czy mama została w Warszawie?

Nie. Ojciec [wyjechał] z moją mamą i z bratem. Tam ja się urodziłam w 1917 roku. Mój ojciec był pracownikiem biurowym i nie umiał pracować w żadnym zawodzie, w ogóle nie mógł sobie dać rady. Potem jakoś tak było, że pracownicy poczty nie mieli pracy. Ponieważ ojciec miał już dwoje dzieci, był wielki głód, nie było co jeść, ojciec mój umarł z głodu. To, co było, dawał żonie i dzieciom. Umarł na Ukrainie z głodu. W Dniepropietrowsku.

  • Co się później działo z mamą i z wami?

Potem, jak ojciec umarł, moja mama starała się o wyjazd do Polski. W 1922 roku wróciła z nami do Polski. Miałam pięć lat. Jechaliśmy sześć tygodni. W międzyczasie dostałam duru brzusznego, zachorowałam na tyfus. Do Warszawy [mama] przywiozła mnie jako bardzo wątłe dziecko, nienadające się do życia. Na pewno bym zmarła, gdybyśmy jeszcze dłużej jechali. Moja ciotka miała tylko jednego syna, już dorosłego, więc zostałam zatrzymana u mojej ciotki. Mama pojechała dalej na Wołyń do pracy, którą załatwił jej szwagier. Ja tutaj zostałam otoczona dobrą opieką lekarską. Wujostwo byli bardzo zamożni, dlatego też wyzdrowiałam.

  • Od tamtej pory mieszkała pani w Warszawie?

Mieszkałam w Warszawie.

  • Na jakiej ulicy?

Na Żurawiej.

  • Pamięta pani numer?

Numer 21 [mieszkania 11].

  • Co się z panią działo? Czy zaczęła pani chodzić do szkoły?

Tak, wtedy chodziłam do szkoły.

  • Gdzie mieściła się szkoła?

W stronę Kruczej, na Barbary. W międzyczasie umarła moja ciotka. Mimo tego, byłam bardzo, bardzo ambitna. Ponieważ nie miałam swoich rodziców, nie chciałam prosić wuja po śmierci ciotki, żeby mi dawał pieniądze, gdy potrzebowałam sobie kupić to czy tamto. Byłam pod opieką niani, opiekunki, która wychowywała mojego brata. Wtedy zaczęłam pracować. Ponieważ wujek był radcą w kościele parafialnym Świętego Krzyża w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu, zaczęłam mu pomagać w pracy biurowej.

  • Na czym polegała ta praca?

Przepisywałam akta z raptularza w pełnym wypisie, to się tak nazywało. Przepisywałam z jednej książki do drugiej, czyli unikatu i duplikatu.

  • Czy to znaczy, że pani chodziła do szkoły i jednocześnie pracowała?

Tak, bo musiałam mieć swoje pieniądze, żeby nie prosić, jak potrzebuję na pończochy czy żeby coś sobie kupić, to co ja chcę, a nie to, co mi niania kupiła.

  • Czy w kościele Świętego Krzyża pracowała pani do wybuchu wojny, czy zmieniała pani miejsce pracy?

Pracowałam, jak tylko miałam osiemnaście lat. Jeszcze chodziłam do szkoły i już pracowałam, już pisałam. Potem dawałam korepetycje – też miałam swoje pieniądze. W zasadzie pomagałam, bo nie byłam jako pracownik etatowy, tylko cały czas pomagałam wujkowi w pracy biurowej. Nauczyłam się pisać na maszynie i przepisywałam akta. W czasie wojny, w czasie okupacji przez cały wrzesień chodziłam z wujkiem do biura. Dwa razy dziennie żeśmy chodzili z ulicy Żurawiej na Krakowskie Przedmieście.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny 1 września?

Wybuch wojny. Przez dwa tygodnie w ogóle straciłam mowę. Tak strasznie przeżywałam, że przez dwa tygodnie nie mogłam mówić. Nie mówiłam w ogóle, zaniemówiłam ze zdenerwowania. Byłam zresztą bardzo nerwowym dzieckiem, tak jak dziecko wychowane bez matki, bo matka była gdzie indziej.

  • Czy miała pani jakiś kontakt z mamą?

Tak, mama przyjeżdżała. Dokąd żyła moja ciotka, była dwa razy u mnie. Nie było potrzeby, dlatego że ciotka bardzo była dla mnie dobra, traktowali mnie jako swoją córkę, bardzo mnie kochali. Dokąd żyła ciotka. Potem, jak umarła, to już było co innego. Już była niania, zupełnie obca kobieta, niezwiązana ze mną.

  • Wróćmy do okupacji. Pierwszy miesiąc był bardzo trudny. Mimo to, pani podjęła pracę i chodziła codziennie do kościoła Świętego Krzyża. Ile godzin spędzała pani w kościele?

W sumie sześć godzin.

  • Na czym polegała ta praca?

Wydawało się metryki. Ponieważ mieliśmy kontakt z biurem meldunkowym [ewidencji ludności], które się znajdowało w ratuszu, to dostawałam zadanie, że trzeba było wypisać metrykę urodzenia dla kogoś. Żeby ten ktoś miał dowód. Przeważnie [wypisywało się] metryki urodzenia. To było bardzo groźne…

  • To była działalność konspiracyjna?

Tak. Ponieważ żaden z pracowników etatowych nie chciał się narazić (zresztą wuj też nie chciał, żeby się narażali), a ja obca przychodziłam, bo nie siedziałam cały dzień w biurze. Nie musiałam, uczyłam się wtedy pisać na maszynie. Wydawało się dowody ludziom, którzy tego potrzebowali, których przysłali z biura meldunkowego. Przez kogo, nie wiem, bo wszystko to była konspiracja. Zgłaszało się bardzo dużo ludzi wyznania mojżeszowego, którzy potrzebowali mieć jakieś dokumenty, akty urodzenia. Wtedy im wypisywałam. Ponadto oni byli niechrzczeni, więc trzeba było ich ochrzcić. Współpracowałam z księdzem, który wtedy tam był i to przez księdza załatwiało się chrzty. Tak że nieraz tak było, że w ciągu dnia było dziesięć osób do dwudziestu osób.

  • Dziesięć chrztów?

Dziesięć chrztów, bo całe rodziny się chrzciły.

  • Czy zdawała sobie pani sprawę z tego, jaką prowadzi pani działalność?

Nie, wtedy nie zastanawiałam się, bo człowiek młody, to się nie zastanawia nad tym, co robi, że się może narazić. Nie myślało się o tym. W czasie okupacji nikt nie myślał z nas młodych, że się naraża. Nie zastanawiałam się nad tym absolutnie. Chciałam ludziom pomóc, ludziom, którzy byli w potrzebie. Ponieważ byłam jedną kobietą, która mogła być chrzestną matką, to byłam chrzestną matką.

  • Proszę powiedzieć, czym jeszcze zajmowała się pani w czasie wojny?

W czasie okupacji wróciłam do Wytwórni Papierów Wartościowych. Jak już kierownictwo wytwórni objął Treuhänder, to wróciłam i zaczęłam pracować. Pracowałam w bardzo dużej grupie młodych ludzi, takich jak ja, bo przeważnie były zatrudnione studentki, rodziny, ludzie, którzy mieli bardzo dużą protekcję i musieli legitymować się uczciwością, solidnością, polskością – tak byłam przyjmowana. Wróciłam tam. Zaczęłam być chora, dlatego że widocznie zatrułam się farbą od nowych banknotów. Pewnego razu miałam przyjść [do pracy]. Pracowałyśmy dzień i noc. To znaczy wytwórnia szła dzień i noc. Miałam pójść i nie poszłam, dlatego że się bardzo źle poczułam i nie mogłam pójść. Mój naczelnik wezwał mnie do siebie i powiedział, że jeżeli opuściłam pracę, będę ukarana i pójdę do pracy w więzieniu. Tam była Wytwórnia Papierów Wartościowych. Nie pracowałam przecież w papierni, tylko nas wzięli do budynków więziennych.

  • Gdzie mieściło się to więzienie?

Na ulicy Rakowieckiej – znane więzienie. Tam było ciasno w budynku, żadnej pracy, bo to więzienie. Dano nam stertę książek, które były zabrane z muzeum czy z jakichś instytucji. Książki polskie, cała literatura polska. Kazali nam te książki drzeć i niszczyć. To była moja praca.
  • To było chyba straszne uczucie.

Straszne uczucie. Raz, że brudno – myszy, szczury zeschnięte były między tymi książkami. Okropne były warunki. Świadomość, że wartościowe książki, pięknie wydane trzeba niszczyć i drzeć. To było okropne.

  • Co się potem działo? Jak długo pani tam pracowała?

Niedługo, dlatego że się bardzo rozchorowałam na żołądek. Wróciłam – zresztą na wezwanie naczelnika. [Powiedział], żebym przyszła, nie pamiętam już, po co. Tak słyszałam, że mieli nas wysłać do obozu. Ponieważ już wtedy miałam narzeczonego, postanowiliśmy się natychmiast pobrać. Wyszłam za mąż i potem wyjechałam do Anina. Moja teściowa była dla mnie bardzo dobra, bardzo mnie kochała. Zaprowadziła mnie do jakiegoś profesora (nie pamiętam, jak on się nazywał) na Mokotowskiej. Chodziła ze mną, brałam różne lekarstwa. Wyleczyłam się, [a raczej] zaleczyłam, bo miałam wrzody na dwunastnicy i na żołądku.

  • Zanim przejdziemy do Anina i mieszkania w Aninie, chciałam wrócić do Warszawy. Jak pani pamięta życie codzienne, ulice Warszawy?

Musieliśmy iść szybko, dlatego że niejednokrotnie był nalot. Trzeba było iść szybko pod ścianami, żeby nie trafił jakiś odłamek. Tę przestrzeń trzeba było bardzo szybko przebywać. Ulica była dla nas, Polaków, straszna. Starałam się w ogóle nigdzie nie chodzić. Miałam tylko znajomych, którzy też byli w konspiracji, nikt o sobie nie wiedział. Każdy był w innej konspiracji, gdzie indziej był zaangażowany. W każdym razie ruszałam się w obrębie ulicy Żurawiej, bo tam miałam znajomych. Nie lubiłam chodzić z tego względu, że nie mogłam patrzeć na Niemców. Jeszcze jak zobaczyłam wojsko niemieckie maszerujące, to płakałam, łzy mnie się lały jak groch i musiałam zakrywać twarz albo iść bokiem. W ogóle przestałam, bardzo mało chodziłam i byłam zadowolona, że wyjechałam do Anina i nie potrzebuję patrzeć na niemieckie mundury.

  • W którym roku pani wyjechała do Anina?

W 1943 roku, w styczniu.

  • Czy o wybuchu Powstania Warszawskiego dochodziły jakieś wieści?

Tak, okropne, tylko że ja wtedy znów zaniemówiłam z nerwów. Strasznie… Nie wiem, dlaczego tak jest, że jak się zdenerwuję, to mi zaciska krtań i nie mogę mówić. W każdym razie jeszcze cierpiałam, bo mi się odnowiły rany. To znaczy one się na krótko zagoiły, zabliźniły, a potem się znów pootwierały. Dostałam temperaturę czterdzieści stopni, jak się dowiedziałam o Powstaniu, że się zaczęło. Schowałam się do pokoju i z nerwów nie chciałam w ogóle wychodzić. Tak że doktór, który był w Aninie na miejscu powiedział, że trzeba mnie wywieźć, bo nerwowo nie wytrzymuję huków. Widziałam Warszawę palącą się, płakałam. To jeszcze gorzej było, bo przecież i temperatura, i bóle – strasznie to przecierpiałam.

  • Czy ktoś z pani bliskich brał udział w Powstaniu?

Tak, mój drugi mąż był w Powstaniu, brał udział. Mój pierwszy mąż został wywieziony. W Aninie było niemieckie komando. Wezwali wszystkich mężczyzn do tego, żeby stawili się na godzinę czwartą 26 sierpnia. Wszystkich mężczyzn wywieziono w niewiadomym kierunku. Okazało się, jak później donieśli ludzie, że wywieźli jego do Stutthofu i tam został zatopiony na łodzi. Wywieziony z obozu i zatopiony w morzu.

  • Który to był rok?

To był rok 1944.

  • Przed wybuchem Powstania?

Nie, w czasie. Właściwie zginął w 1945 roku, w maju, jak się dowiedziałam. Przed samym końcem wojny, przed ogłoszeniem końca wojny.

  • Wspomniała pani swojego drugiego męża…

Brał udział w Powstaniu w ugrupowaniu „Krybar”. Bardzo był podobno dzielny, tak jak słyszałam od ludzi, którzy byli razem z nim. To zgrupowanie było na Powiślu. Brali udział w walce o Uniwersytet Warszawski. Walczyli w kościele Świętego Krzyża, potem było odbicie uniwersytetu z rąk niemieckich. Wreszcie został zdobyty ten pancerny samochód, który się nazywał się [najpierw] „Jaś”, od mojego męża, bo miał pseudonim „Jaś”. Potem został przemianowany na pseudonim pana, który przystosował go do dalszych działań, bo był trochę zniszczony. Dostał nazwę [„Szary Wilk”] od [bohatersko poległego powstańca].

  • Czy do Anina docierały wiadomości o tym, co dzieje się w Warszawie, o tym, jaka jest sytuacja w czasie Powstania?

Nie, nie było żadnych. Tylko potem, przy końcu Powstania ludzie przechodzili, Powstańcy jakoś dostawali się kanałami do Anina (ale to przy końcu) i zaraz zostali oczywiście albo schwytani przez wojsko, które wtedy było (czyli wiadomo jakie) i wywiezieni gdzieś w głąb Rosji, albo do więzienia poszli. Od razu ich otaczali i zabierali. Żeby oni wiedzieli, że tu wrócą po to, żeby ich wywieźli, to by na pewno w drugą stronę szli. Czy oni nie wiedzieli? Wiedzieli, że stoi armia sowiecka w Radości. W Międzylesiu był pas neutralny, gdzie nie było w ogóle nikogo. Wszystkich mieszkańców Anina spędzili do mieszkań w obrębie kilku ulic, bardzo mały [obszar] i utworzyli getto dla Polaków. Ktokolwiek wyszedł, wychylił się zza parkanu, to strzelali Niemcy – jeszcze Niemcy wtedy byli.

  • Gdzie stworzyli rodzaj getta?

Czwarta poprzeczna do Kajki i do… Patriotów.

  • Była pani wśród tej ludności?

Tak. Nastepnie przyszli Niemcy i powiedzieli, że mamy iść do Warszawy, że tutaj nikt nie może zostać, bo będzie walka i będzie front. Wszystkich Niemcy wygnali, kazali pójść do Warszawy na Pragę. Ponieważ nas było czworo dzieci i osiem kobiet, przyszedł do nas pewnej nocy żołnierz niemiecki, który okazał się nie Niemcem, tylko Czechem. Powiedział nam: „Nie idźcie nigdzie, tylko idźcie pod prąd, w stronę Międzylesia. Idźcie tam, ja wam pomogę przenieść [rzeczy]”. Przeniósł nam rzeczy, dzieci przeniósł na pas neutralny, gdzie nie było nikogo. Myśmy tam siedzieli. To był maleńki pokoik, ale od strony tyłu posesji, tak że był niewidoczny. Jeszcze zabronił nam, żebyśmy, broń Boże, nie paliły ognia, niczego – tak jakby nas nie było. W pewnym momencie poszedł. Na drugi dzień przyszedł młody Niemiec, gestapowiec i mówi: „Co wy tu robicie?”. My mówimy, że nam kazali iść do Warszawy, ale ponieważ my tutaj mieszkamy w pobliżu, to chcemy być w pobliżu swojego domu, po co mamy iść. Jedna z moich współtowarzyszek powiedziała (ponieważ była z Poznania – poznanianka) do nich po niemiecku: „Po co my mamy tam iść, przecież by nas zabili, bo mamy czworo dzieci”. On mówi: „Tak, jak taka jesteś odważna, to się zabij. Masz rewolwer”. Ona powiedziała: „Nie. Mnie Pan Bóg dał życie nie po to, żebym ja sobie odbierała. Jak mnie pan zabije, to co innego”. On się roześmiał i poszedł. Powiedział: „Jak przyjdę na drugi dzień, żeby tu was nie było. Śladu po was [ma nie być]” – no i poszedł.
Potem w nocy wieczorem przyszedł do nas znów żołnierz czeski z biało-czerwonymi kwiatami. Nie wiem, skąd [wziął]. Z ogrodu jakiegoś [chyba] wyrwał. Przyszedł z kwiatami i powiedział: „Macie tutaj kwiaty, bo byłyście bardzo dzielne”. Ta moja koleżanka zdjęła zegarek z ręki i dała temu żołnierzowi. On oczywiście wziął, bo kto by nie wziął – wojna… Okazało się, że w nocy nad ranem wojsko rosyjskie ruszyło, front się ruszył i katiusze zaczęły bić okropnie na Warszawę, zaczęły strzelać na Warszawę. Z tego pędu nasz dom się zupełnie złożył jak domek z kart. Ale nie ten, w którym myśmy były, bo byłyśmy obok. Nasz dom był drewniany, a ten, w którym żeśmy się schowały, był murowany. Na całe szczęście żeśmy nie poszły do naszego domu, bo by było źle. Potem już weszli Rosjanie. Byli zdziwieni, że skąd się wzięły kobiety i dzieci. [Myśleli, że] tutaj nikogo nie ma, przecież tu jest pusto. Byłyśmy schowane w piwnicy pod podłogą. Piwnica na węgiel. Schowałyśmy się tam, jak zaczęły bić katiusze, działania wojenne [się rozpoczęły], zaczęło się coś dziać. Okazuje się, że okno, futryna z okna zwaliła się. Przez pęd katiuszy została wyrwana z ram i zwaliła się na naszą piwnicę.
Potem słyszymy kroki nad nami, ludzie chodzą. Jedna z ciotek powiedziała: „Trzeba wyjrzeć, bo rzucą jeszcze nam granat”. Wyszła, ale nie wiedziała, jak ma mówić: czy po polsku, czy po niemiecku, czy po rosyjsku. Po polsku nie, ale po niemiecku i po rosyjsku. Zobaczyła orzełka polskiego na hełmie. Zaczęłyśmy strasznie płakać, cieszyć się. Rosjanie najpierw puścili wojsko polskie, a potem szły katiusze i broń pacerna. Najpierw szła piechota polska na czele ataku. Żeśmy wyszły, schowałyśmy się w innym domu murowanym, gdzie były piwnice, żeby przeszedł front. Tam żeśmy siedziały. Obok tego było dowództwo radzieckie. Przyszedł urzędzina (w Rosji nazywają się mityng) – w Rosji czy na Ukrainie urządzali mityngi. Przyszedł żołnierz radziecki i mówi: „No, siedźcie cicho. My wam dali Polszu, ale – mówi – wy jak dzieci. Jak dziecku się da zabawkę, a dziecko jest niegrzeczne, to mu się tą zabawkę odbiera, więc siedźcie cicho” – i poszedł sobie. Tylko wygłosił do nas taką mowę, że: „My wam dali Polszu – mówi – ale kak wy będziecie coś sprzeciwiać się czy coś chcieli robić, to my wam odbierzemy tę Polskę. Bo Polacy muszą być grzeczni i słuchać się tego, co mówią, co im każą radzieccy żołnierze”.

  • Proszę powiedzieć, czy miała pani kontakty ze swoim bratem?

Miałam. To znaczy ja nie, tylko moja mama. Dlatego że on odnalazł mnie przez Czerwony Krzyż, bo już wtedy mieszkałam w Warszawie na Szpitalnej 5. Tam dostałam służbowe mieszkanie z biura, bo zaczęłam pracować w „Społem”.

  • To już czas powojenny?

Po wojnie. Mój brat odnalazł mnie i dowiedział się, że mieszkam na Szpitalnej. To wszystko przez Czerwony Krzyż. Ale nie pisał na moje nazwisko, tylko na mamy. Jako syn to miał prawo, a tak to on się bał, żeby mnie nie narazić na jakieś nieprzyjemności.

  • Czy brat brał czynny udział w czasie wojny?

Mój brat był lotnikiem od 1939 roku. Jak poszedł na wojnę, tak cały czas przebył kampanię przez Francję do Anglii. Był cały czas w wojsku polskim w Anglii, w RAF-ie.

  • Czy brał udział w bitwie o Anglię?

Tak, brał udział. Był nad Warszawą, kiedy było Powstanie. Przyleciał i zrzucał [zrzuty]. Był ranny. To znaczy nie zamknął dobrze luku i odmroził sobie nogi. Groziła mu amputacja obu nóg, ale jakoś został odratowany i latał potem już w dalszym ciągu.
  • Ma pani dzieci, ma pani wnuki. Czy to młodsze pokolenie interesuje się przeżyciami? Czy często zdarza się pani wracać do lat okupacji i opowiadać o tym?

Raczej rozmawiam ze swoimi synami, bo moje wnuki jeszcze uczyły się cały czas. Jedne wnuki z rodzicami pojechały do Niemiec jako zupełnie małe dzieci: dwu i czteroletnie. Tam się musiały nauczyć języka, tam chodziły do szkoły i tam zostały, ponieważ mój syn nie mógł tu dostać takiej pracy po skończeniu studiów, jak mu się należało, jaką powinien, dlatego wyjechał do Niemiec.

  • Wnuki teraz są dorosłe. Czy czasami pytają o pani przeżycia?

Tak, owszem, ale ja raczej rozmawiam z synami na te tematy. Wnuki są albo zajęte nauką, albo [co innego]. To jest zupełnie inne pokolenie. Nie chcą słyszeć o wojnie, nie chcą słyszeć o tych okropnościach. Raczej rozmawiam tylko z synami.

  • Chciałabym spytać o pani brata i jego zasługi.

Był w RAF-ie, potem pracował jako dziennikarz w Daily Mail. Kazali mu napisać artykuł o biednych dzieciach niemieckich, które cierpiały w czasie wojny. On powiedział, że nie będzie pisał, dlatego że jest Polakiem i mógłby napisać o biednych polskich dzieciach w Polsce, które były bombardowane i były maltretowane. Dlatego go zwolnili.

  • Mówiła pani, że był odznaczony.

To wszystko wzięli łącznie. Nawet już pośmiertnie był odznaczony V krzyżem. Czterema krzyżami był odznaczony za życia, a piątym pośmiertnie. Pisał scenariusz do filmu „Bitwa o Wielką Brytanię”. To jest bardzo ważne.

  • Czy jakiś ślad po pani bracie jest w muzeum?

W Muzeum Wojska Polskiego. Można zobaczyć w Muzeum Wojska Polskiego, bo jest wszystko opisane, jego cała działalność.

  • Czy jest jakiś ślad w Bibliotece Wojskowej, czy są jakieś opisy jego działań?

Nie wiem. Tego nie wiem. Wiem, że pani z muzeum była w kontakcie z moją siostrą, jako że mieszkała w Warszawie, blisko na Szpitalnej, a ja mieszkam w Aninie.

  • Czy brat wrócił do Polski?

Brat wrócił po pięćdziesięciu latach. Właściwie nie po pięćdziesięciu, bo miał pięcioletni okres karencji, jak poszedł na emeryturę z racji pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, ale angielskich, to się napisało… Nie wiem, jak to się nazywało… Foreign Office. Wiem, że pracował […] w ministerstwie, dlatego że miał departament na Wschód z racji znajomości trzech języków wschodnich. Doskonale znał te języki, bo tam się przecież wychował, na Wołyniu, i chodził tam do gimnazjum. Jeszcze miał znajomość pięciu zachodnich języków. Przeszedł egzamin państwowy ze znajomości ośmiu języków. Dlatego był zatrudniony w [Foreign Office].

  • Pani mąż – Jan – cudem ocalał. Wszyscy bracia zginęli.

Jeden brat został rozstrzelany przez Niemców [w Wawrze, miał wtedy 18 lat].

  • W którym to było roku?

W 1939 roku, gdy tylko weszli. Pierwsze Boże Narodzenie, pierwsza Wigilia. To się nazywało Wawer.

  • Co się stało, że męża w tym czasie nie było w domu?

Mój mąż był wtedy u swojej siostry. Spóźnił się po prostu na pociąg czy coś się stało z winy pociągu. Pociąg został zatrzymany i nie dojechał do Dworca Wschodniego, dlatego się spóźnił.

  • Czy te wszystkie osoby, które zginęły, były związane z konspiracją?

Nie, absolutnie. Chodzili od domu do domu i wybierali wszystkich mężczyzn. Dosłownie od domu do domu. Gdzie byli mężczyźni, tam zostali wybierani. Wyciągali po prostu z łóżek, bo to była noc. [Był to odwet za dwóch zastrzelonych żołnierzy hitlerowskich w Wawrze].

  • Ilu mężczyzn z tego domu zostało wyciągniętych?

Pięciu mężczyzn. Bo to byli lokatorzy, jeden redaktor. Była siostrzenica, która akurat przyjechała… ze swoim nowo poślubionym mężem. Jego też wzięli od razu. Wszystkich rozstrzelali i z oficyny [wyciągnęli] dwóch mężczyzn. Trzech z tego domu i dwóch z oficyny – pięciu mężczyzn.

  • Czy mąż często wracał do wspomnień z okresu okupacji?

Oczywiście, bo przecież jego działalność konspiracyjna była od wojska, czyli od 1939 roku (od powołania do wojska) do Powstania. [Brał udział w kampanii wrześniowej jako oficer kawalerii. Uciekł z transportu do obozu jenieckiego w Murnau. Po] Powstaniu został wywieziony do Murnau i tam, po oswobodzeniu obozu, przeszedł do Andersa. [Był w II Korpusie, stacjonował w Anconie we Włoszech]. Cały czas miał funkcję u Andersa. […] Potem […] to wojsko wyjechało do Anglii. Wszyscy. Kto chciał, to [jechał do Polski], a kto nie chciał, to jechał do Anglii. Był w Anglii w wojsku, [w jednostce wojsk pancernych, stacjonując w Szkocji].

  • W którym roku wrócił do Polski?

W 1947 roku. Został rozwiązany… Działalność się skończyła i wrócił do Polski w 1947 roku.

  • Czy był represjonowany?

Miał „anioła stróża”, który za nim wszędzie chodził. Poza tym musiał wszystko powiedzieć o pobycie w armii Andersa. Uważał, żeby nie zaplątać się w jakieś kłamstwa, to wszystko było powiedziane. Miał „anioła stróża”, czyli człowieka, który za nim chodził ciągle – przez jakiś czas, oczywiście. Potem się wszystko uspokoiło. Nie wiadomo, jak było dalej, bo to nie było wszystko jawnie. W każdym razie każde jego poruszenie, każdy jego krok był gdzieś odnotowany.

  • Czy miał tego świadomość?

Tak, miał tego świadomość.

  • Pani oczywiście też…

Oczywiście.

Warszawa, 6 maja 2011 roku
Rozmowę prowadziła Ewa Strumiłło
Halina Jasieńska Stopień: cywil Dzielnica: Anin

Zobacz także

Nasz newsletter