Halina Maria Kawęczyńska „Halszka”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Halina z domu Adamska, Kawęczyńska. Brałam udział w Powstaniu Warszawskim w zgrupowaniu kapitana „Kryski”, w rejonie ulicy Okrąg, Szarej i Solca.

  • Jaki pani miała pseudonim?

„Halszka”

  • Co pani robiła przed 1 września 1939 roku?

Uczyłam się. Chodziłam do szkoły. Byłam w pierwszej klasie gimnazjalnej, chodziłam do sióstr Nazaretanek.

  • Czy istnieje jeszcze budynek tej szkoły?

Tak, oczywiście. Teraz nawet siostry dostały prawo prowadzenia szkoły, to dosyć znane było. To była bardzo dobra szkoła. To była szkoła podstawowa i potem gimnazjum.

  • Czym zajmowali się pani rodzice?

Mój ojciec pracował w Zarządzie Miasta a mama prowadziła dom. Nas było troje. Zresztą właśnie jest w tej książce podane, że jesteśmy jedną z trójki rodzeństwa, która brała udział w Powstaniu Warszawskim.

  • Jak pani zapamiętała swój dom rodzinny, koleżanki, kolegów, okolice, w których pani się wychowywała? Jaka to była wtedy Warszawa? Jakie było pani dzieciństwo?

Bardzo piękna Warszawa. Miałam dla niej wiele sentymentu. Szkoła była wspaniała. Miałam bardzo miłe koleżanki. Bardzo dużo było przyjezdnych koleżanek, które były na stancji. Z kresów przyjeżdżały, z majątków. Bardzo miło wspominam swoje lata młodzieńcze. I w ogóle szkoła, po prostu, dała dobre wychowanie.

  • Koleżanki z kresów zaciągały trochę?

Oczywiście. Były z wileńskiego, z Polesia, z Wołynia.

  • A czy koleżanki, które mówiły normalnym polskim, bez akcentu, nabijały się trochę?

Nie. Nigdy się nie nabijały. W ogóle była bardzo miła atmosfera. Miałam wychowawczynię zakonnicę i świeckie były panie do innych przedmiotów, które uczyły w Nazarecie. Bardzo dobra szkoła. Uważam, że dała bardzo dobre wychowanie młodym dziewczynom. Życzę, żeby i dzisiaj tak mogły się wychowywać dziewczyny. Był pewien rygor, ale w sumie dawało to dobre efekty.

  • Czy do szkoły chodziło się w mundurkach?

Tak.

  • I tylko dziewczęta?

To była żeńska szkoła. I do dzisiaj też nie jest koedukacyjna, tylko jest żeńska szkoła.

  • A ile osób było w klasie, wtedy?

Piętnaście, osiemnaście. To była szkoła płatna, to była droga szkoła.

  • Ojciec, jak rozumiem, dobrze zarabiał, skoro był w stanie zapewnić wykształcenie?

Utrzymywał całą rodzinę. Nas było pięcioro.

  • A pani rodzeństwo było młodsze czy starsze od pani?

Młodsze. Brat był młodszy i siostra jeszcze młodsza. Brat już nie żyje, siostra jeszcze żyje.

  • Jak spędzała pani wakacje? Ojca było stać, żeby wysłać gdzieś panią na kolonie, na obozy?

Tak, wyjeżdżałam. Nawet ostatnie wakacje, które spędziłam na Wileńszczyznie, w Ignalinie, gdzie obecnie jest atomowa elektrownia.

  • Wileńszczyzna – to była częsta taka możliwość wyjeżdżania na daleki wschód Polski?

Nie, po prostu. Jeździłam do Zakopanego, jeździłam nad morze. Ale to było ostatnim transportem, to było z harcerzami. Właściwie to była jedna z harcerek, która organizowała taką grupę młodzieży i to był ostatni transport, który wrócił do Polski w 1939 roku właśnie, z Wileńszczyzny.

  • To było jeszcze przed wybuchem wojny?

Tak. Przed samym wybuchem. To był sierpień 1939 roku.

  • Czy koledzy, koleżanki, może starsi, rozmawiali o tym, że istnieje taka możliwość, że będzie wojna?

Tak, oczywiście. Mówiło się o tym.

  • Jak wyglądały takie rozmowy, jeżeli pani je pamięta?

Po prostu, o tyle wiedziałam... Tak dalece, jak w tej chwili, nie byłam wprowadzona w te tematy, ale w każdym razie było wiadomo, że jakieś niepokoje są i że może jakiś konflikt wybuchnąć.

  • Jeszcze chciałem zapytać o te pani przedwojenne wyjazdy do Zakopanego? Jak pani zapamiętała Zakopane tamtych czasów? Czy też takie tłumy Polaków tam przyjeżdżały?

Nie, wtedy jeszcze nie. Ale wtedy rodzinnie żeśmy jeździli. Takie były pensjonaty, oczywiście nie takie jak w tej chwili. Nawet jakieś zdjęcia gdzieś były z tych moich wyjazdów.

  • Czy pamięta pani, dokąd jeździliście nad morze? Bo polski odcinek wybrzeża był wtedy bardzo wąski.

Do Juraty.

  • To była już wtedy znana miejscowość?

Tak. Tam już sporo było tych domów, letniskowych właściwie. Nie takie pensjonaty jak dzisiaj.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny? Gdzie pani wtedy była?

Wybuch wojny pamiętam, to była godzina ranna. Bo mój brat, u „Batorego”, zdawał egzamin do gimnazjum. I mama z nim poszła na egzamin. Nie wiem dlaczego się zdarzyło, że on po wakacjach zdawał, już tego nie pamiętam. Myśmy rano wstali i widać było latające samoloty i od razu wiedziano. Później informacja przez radio była, że jest wojna z Niemcami, że konflikt jest.

  • Gdzie państwo wtedy mieszkali?

Na ulicy Czerniakowskiej, przy stacji pomp.

  • Czy pamięta pani, co wtedy pani ojciec mówił, robił, albo rodzice? Jaka atmosfera panowała?

Później pamiętam, ale już po wybuchu [wojny], [że] ojciec mój wyszedł, jak wszyscy mężczyźni musieli wyjść z Warszawy. My z mamą żeśmy zostali i w piwnicy trzeba było mieszkać. Dlatego, że to był dom, gdzie była jakaś chyba obrona przeciwlotnicza i jakieś wojska stały koło nas. Ale młodzież, właściwie, tak [tego] nie przeżywała. Dla nich inne rzeczy były może atrakcją. Po prostu, nie zdawali sobie sprawy z tego.

  • I co wtedy robili?

Wybiegaliśmy na podwórko, bo siedzieć w piwnicy sześć tygodni, to było bardzo trudno.

  • Jak rozumiem, wszystkie rodziny przesiadywały wtedy w piwnicy?

Tak.

  • To było tak, że to były oddzielne komórki czy jakieś jedno, duże pomieszczenie?

To znaczy – komórki, każdy z tych komórek korzystał, względnie. A takie korytarze, to trzeba było w tych korytarzach. Zresztą wojsko nawet nie bardzo pozwoliło nam chodzić. Wiem, że taki osadnik był i żołnierze wychodzili i jak jakieś wybuchy były to ryby przynosili. Pamiętam [że to] chyba były wielkie karpie.

  • Jak pani zapamiętała ten czas, dopóki wojska niemieckie nie wkroczyły do Warszawy? Co tutaj się działo? Czy mieliście wystarczającą ilość żywności, wody?

Nie, były ograniczenia duże. Żywności – tyle, co w domu mama zrobiła zapasy. A jeszcze mieliśmy taką gosposię, która była bardzo dzielna, bo wychodziła i dla wielu osób chodziła, bo można było kupować chleb, piekarnie piekły chleb, (myśmy się zawsze martwili, że ona naraża swoje życie dla wszystkich) i świeże pieczywo, jeszcze pamiętam, jak przynosiła.

  • A moment wkroczenia wojsk niemieckich do Warszawy?

Tak, to pamiętam, dlatego, że na Plac Trzech Krzyży, na Nowy Świat z mamą (bo ojca nie było przecież) żeśmy wyszli i... Straszne wrażenie. Domy były zrujnowane na Nowym Świecie, bo były zbombardowane i, pamiętam, akurat była defilada niemiecka.

  • Jak się to wojsko prezentowało?

Tyle to już nie pamiętam. Wiem, że to było wielkim, nawet dla takich młodych ludzi jak my, przeżyciem.

  • Czy pamięta pani kiedy tata wrócił do Warszawy?

W każdym razie późno wrócił.

  • To było przed zimą jeszcze?

Chyba przed zimą. Ale już tak dobrze w tej chwili nie pamiętam. Ale wiem, że tak znienacka ojciec zjawił się. Pamiętam właśnie, jak wszyscy panowie, to chyba [pułkownik] Umiastowski (zresztą jego syn razem z nami, na odcinku, walczył w Powstaniu) przez radio ogłosił, żeby mężczyźni opuścili Warszawę.

  • Z czego państwo się utrzymywali podczas okupacji? Czy ojciec pracował, mama?

Mama handlowała, czy coś, bo te zarobki nie były duże w tym czasie.

  • Tata chyba nie mógł wrócić do swojej dotychczasowej pracy?

Nie, skąd. […]. Zresztą ojciec właśnie pracował w Ratuszu.

  • A wracał jeszcze wtedy na noc do domu czy tam mieszkał, podczas walk o Warszawę? Nie pamięta tego pani?

Tego nie pamiętam już dobrze. Ale wiem, że miał dyżury i przebywał. To pamiętam. Ale jak to długo trwało to...

  • Czy ojciec opowiadał o Starzyńskim w domu?

No, opowiadał o różnych swoich, jak pracował. Ale młodzież mniej była jakoś w te rzeczy wprowadzana. Teraz może więcej młodzież...

  • Czym pani rodzina i pani zajmowali się w czasach okupacji, przed Powstaniem? Z czego żyliście, czy uczyła się pani?

Tak. Ja się uczyłam i pracowałam. Też w Zarządzie Miejskim pracowałam, byłam kasjerką. I uczyłam się równocześnie na kompletach.

  • A pani praca jako kasjerki, czy ciężko było znaleźć taką posadę?

No, nie, to jakoś tak zostałam wprowadzona przez kogoś. To nie tak jak teraz...

  • W którym miejscu pani pracowała? W którym miejscu był Zarząd Miejski?

Na Kredytowej. Nie mam nawet już chyba dokumentów żadnych z tego czasu.

  • A tajne komplety? Jak pani wspomina naukę na nich?

Bardzo było przyjemnie. W moim domu, ponieważ był brat, była siostra, więc były w trzech pokojach lekcje. Przychodziły koleżanki, ale to były grupy po cztery, pięć osób. I brat się uczył. To było takie pozorowane, że młodzież się spotyka na jakichś koleżeńskich zabawach, a uczyliśmy się.

  • Mieszkaliście państwo cały czas w swoim przedwojennym mieszkaniu, podczas okupacji?

Tak.

  • Od kiedy uczestniczyła pani w konspiracji? W jaki sposób był ten pierwszy kontakt? Czy pamięta to pani?

Taki kolega, który mieszkał tam, mnie wprowadził. Potem on gdzieś wyjechał i ja ten kontakt straciłam. A pamiętam, że przysięgę składałam w Alejach Jerozolimskich róg Kruczej, w takim domu. Potem kontakt się urwał. Razem jeździliśmy do lasu, tam żeśmy jakieś ćwiczenia przechodzili. A później jakoś urwał się ten kontakt. Dlatego ja nawet nie mam żadnych dokumentów z okresu mojej pracy konspiracyjnej. Jakieś ulotki wiem, że musiałam... Moi rodzice również byli zaangażowani w tę pracę. Tak, że jak Powstanie wybuchło, to wszyscy z domu żeśmy wyszli.

  • Rodzice wiedzieli, że pani bierze udział w konspiracji?

Tak, oczywiście.

  • Nie mieli nic przeciwko? Nie bali się o pani życie?

Bali się o nas, bo pamiętam, że jak wybuchło Powstanie, ponieważ myśmy mieszkali nad Wisłą, to widać było pociski, i radzieckie, które topiły się, wybuchały w Wiśle. A do Powstania była godzina „W” ogłoszona i trzeba było pójść. Ojciec nie bardzo chciał, żeby młodzież poszła, no ale... Ojciec w konspiracji pracował na Woli, to poszedł na swoje zgrupowanie, nas nie chciał. Ale trzeba było. Myśmy mieszkali w ogóle w niemieckiej dzielnicy.

  • Jak to się stało, że państwa stamtąd nie eksmitowano?

Nie wiem. Cały dom był nietknięty. To był dom, [w którym] mieszkało sporo pracowników, którzy pracowali w wodociągach. I możliwe, [że] dlatego. Chociaż mój ojciec nie pracował w wodociągach, ale myśmy tam mieli to mieszkanie, a dużo tam pracowników było. Może dlatego w tej dzielnicy nie eksmitowano nas.

  • Gdzie zastał panią wybuch Powstania? Czy została pani poinformowana o godzinie „W”?

Oczywiście. Ja jeszcze byłam w pracy. Biegłam do domu i potem poszłam na swoje zgrupowanie.

  • Proszę o tym opowiedzieć. Jak to wyglądało.

Myśmy wszyscy zebrali się na ulicy Okrąg. To było moje pierwsze miejsce, Okrąg 2. Wszyscy żeśmy przyszli tam i wiem, że zaczęła się już akcja. Wiem, że miałam pierwszych rannych, których musiałam opatrywać. Wielkie to było przeżycie.

  • Czy pani długo się przygotowywała do roli sanitariuszki?

Oczywiście, na kursach. Ja jeszcze nawet uzupełniłam, mam zaświadczenie. Były takie kursy dla sanitariuszek przy Czerwonym Krzyżu na ulicy, nie pamiętam, tak, że ja tam kurs skończyłam specjalnie, pielęgniarski.

  • Czy na takim kursie przygotowywano was, na przykład, do opatrywania ran postrzałowych czy to był taki ogólny tylko kurs?

Nie, wszystkie były tak...

  • Powiedziała pani, że pierwsi ranni trafili, praktycznie od razu, do tego punktu, w którym pani służyła?

Tak.

  • Dużo było tych ludzi?

Było dużo rannych.

  • W jakim stanie trafiali do pani?

Bardzo różnym. Byli i ciężko ranni, byli i lekko ranni. To była nasza cała kompania taka, sanitariuszek.

  • Czy dużo osób służyło w pani punkcie opatrunkowym? Czy to był szpital mały?

Nie, nie, to nie był szpital. To był taki oddział sanitariuszek. Nas było chyba czternaście czy szesnaście.

  • Czy był tam też lekarz?

Tak.

  • Pamięta pani może, jak się nazywał?

Już teraz nie pamiętam. I taka była starsza pielęgniarka. Zresztą pseudonim „Ciocia” miała i myśmy zaczęły do niej ciocia [mówić].

  • Rozumiem, że nie była pani uzbrojona?

Nie. Dopiero w ostatnim [okresie] dostałam granaty, na obronę. To już na Solcu, jak te szpitale były tak zawalone rannymi i te gruzowiska były zawalone, to wtedy żeśmy dostali. Dlatego, że to było zgrupowanie, które właściwie do ostatniego prawie żołnierza, zgrupowanie „Kryski” [walczyło], do 23 września jak przyszli Niemcy i nas już zabrali.

  • Czy pani pracowała w jednym i tym samym miejscu czy przenoszony był pani oddział?

Nie. Jeszcze była, tak zwana, „blaszanka” na ulicy – tu od Czerniakowskiej. Tam stacjonarny był szpital, pod namiotami.

  • Jak była pani ubrana? Czy miała pani jakiś biały strój pielęgniarski?

Nie, skąd! Nam uszyto, to były takie materiały lotnicze i z tego miałyśmy szyte spódnice szare i jakieś bluzki, już nie pamiętam. A potem, jak wyszłam z Warszawy, to miałam buty spalone, bez podeszew.

  • Jak to się stało?

Przecież chodziło się po popalonych, po miejscach, gdzie jeszcze ogień był. W ogóle bez niczego. Dobrze, że wrzesień miał taką pogodę, jaką miał. Trzy tygodnie ostatnie to, poza kostką cukru, nie było nic do jedzenia. Pamiętam, że byłam spragniona, to była skorupa od pocisku, którym z Wisły brało się wodę i piło.

  • A ranni? Oni? Jak było z jedzeniem, wodą?

Też tak samo jak my. Jak żeśmy wychodzili, to naszego dowódcę na drzwiach żeśmy nieśli do Placu Narutowicza. I tam trzeba było składać broń i tam już się Niemcy zajęli. Ale on nie został rozstrzelany, bo później mieliśmy kontakt. On umarł naturalną śmiercią później.

  • W jakich warunkach przebywali chorzy i ranni? Mieli swoje łóżka?

Strasznych. W strasznych warunkach przebywali, bo nie było środków opatrunkowych przecież. Bardzo niewiele tego wszystkiego było. A jak takie bombardowanie było, właśnie [ulica] Szara 14 – ja pamiętam, że byłam na pierwszym piętrze i wiedziałam, że w wannie, gdzieś piętro wyżej, jest woda. Pobiegłam tam, po tę wodę, a Niemcy byli przez ścianę. Z pierwszego piętra skakałam i nie połamałam nóg jakoś. Bo tak było, że przez ścianę Niemcy byli z nami, w jednym domu. Te ostatnie dni były bardzo ciężkie już.

  • Jak pani zapamiętała te ostatnie dni Powstania? Mówi pani, że było bardzo ciężko.

Bardzo ciężko, bo właściwie każdy prawie na własną rękę biegał. Wszystko było rozproszone. Mnóstwo było ludzi zabitych.

  • Ktoś zbierał te zwłoki, czy one leżały?

A skąd! Muszę powiedzieć, że właśnie z rannymi myśmy siedziały, trzy koleżanki, w takim pomieszczeniu. W nocy, już byłam tak zmęczona, usiadłam, to jest dla mnie tragiczne, zawsze to wspominam, myślałam, że to jakiś tobołek leży, a to na trupie siedziałam. Moja koleżanka zapaliła światło, bo tam jęczał taki [ranny]. Myśmy prosiły... i ona zginęła. Taki był pech, że strzelali Niemcy. Przecież snajperów było mnóstwo! Mnóstwo snajperów było.

  • I strzelili do koleżanki?

Tak. I ona zginęła.

  • Myśli pani, że ten snajper wiedział, że to pielęgniarka?

Nie, nie, to nie znaczy, że on wiedział. Tylko błysk światła, bo ona latarkę... myśmy prosiły (bo to w nocy było), żeby ona nie paliła tej latarki. Bardzo dużo było snajperów. Poza tym, poza powstańcami, to oni [Niemcy], jak zdobyli któryś dom, bo kolejno domy zdobywali, to wyciągali ludność cywilną i też mordowali.

  • Państwo wiedzieli o tym?

Oczywiście. Przecież pod ścianę. Taki był, znany przecież, ksiądz Stanko, ja go znałam osobiście. Też go rozstrzelali.

  • W jaki sposób mogła pani nieść pomoc rannym? Czym pani dysponowała?

Miałam wodę utlenioną, bandaże. Jak jakaś złamana ręka, to jakieś chusty [zakładaliśmy]. Bardzo niewiele było tych środków. Nawet znieczulających było niewiele.

  • Jaka był umieralność powstańców?

Na gangreny. Nawet nie umiem powiedzieć. Bardzo dużo powstańców zginęło. Bardo dużo. I ludności cywilnej równocześnie.

  • Amputacje też na miejscu były przeprowadzane u państwa?

Tak. Też w bardzo aseptycznych warunkach. Ale nie było wyjścia.

  • Co robiły panie ze zmarłymi? Czy oni byli chowani przy terenie szpitala?

Początkowo, oczywiście. Były pogrzeby z całą ceremonią wojskową. Ale to były sporadyczne wypadki na początku Powstania, a później to było niemożliwe.

  • Co wtedy się robiło ze zmarłymi?

W gruzach leżeli. Gdzieś dołek się wykopywało. Później były ekshumacje.

  • Czy państwa punkt był w jakiś sposób chroniony? Czy byli tam również jacyś żołnierze? Chcieli was bronić? Czy mieliście jakiś rodzaj ochrony czy nie było niczego?

Nie, skąd. My jeszcze mieliśmy zrzutki. Myśmy chodzili jeszcze na przystań, nad Wisłę, bo przylatywały wojska alianckie i zrzucali, ale rzadko kiedy do nas to trafiało. A poza tym przylatywali Ruscy, tymi kukuruźnikami, i zrzucali nam, bo przecież głód był potworny, zjełczałą kaszę. Nie nadawała się do jedzenia.

  • Nie dawało się jej zjeść?

Skąd! A prędzej wierzyliśmy, że to jakieś zwiady były niż to, żeby nam pomóc. Przecież wycofali się. A tu, u nas, nad Wisłą, było bardzo dużo Berlingowców. Oni nie przyzwyczajeni do walki w mieście, tylko byli do terenowej [walki]. Zginęło ich mnóstwo. Mnóstwo Berlingowców zginęło. Do nas jeszcze kanałami ze Starówki też przecież bardzo dużo osób przeszło.

  • Szukali też pomocy?

Tak. Dlatego, że ze Starówki bardzo dużo osób... Już Starówka padła, a myśmy jeszcze tutaj egzystowali.

  • Czy miała pani nadzieję w pierwszych dniach, tygodniach Powstania, że uda się?

Oczywiście. W pierwszych dniach był wielki entuzjazm. Wierzyłam bardzo. Wszyscy wierzyliśmy, że się wszystko uda. Ale jak później dowiedzieliśmy się, że wrócili... Ile osób przecież przepływało z naszej strony na drugi brzeg. Moje koleżanki, które przepłynęły, bo te łodzie dwie przepłynęły a trzy zostały rozwalone i topili się luzie w Wiśle… To przecież tam dostali się do niewoli ruskiej i rozstrzeliwali ich przecież.

  • I koleżanka tak zginęła, w ten sposób?

Tak. Była w więzieniu i rozstrzelana była.

  • Czy pamięta pani, kiedy to nastąpiło? Przed wyzwoleniem Warszawy jeszcze?

Ja przy tym nie byłam, bo ja nie przepływałam na druga stronę.

  • A byli tacy, którzy przepływali i wracali stamtąd z informacjami?

Taka łączniczka jedna, ona dwa razy przepływała. Ale tak, to raczej nie.

  • Czy pamięta pani, co opowiadała i czy w ogóle coś opowiadała?

To niby miała być łączność z Berlingowcami właśnie.

  • Mówiła pani, że Berlingowcy nie byli zupełnie przygotowani do walki w mieście?

Nic, absolutnie.

  • Trafiali też ranni do pani?

Tak. Też bardzo było dużo rannych. I szczególnie w te główne partie [ciała] – twarz, oczy.

  • A czy Niemcy trafiali ranni do pani?

Też.

  • Jak pani zapamiętała?

Ja jednego w życiu opatrywałam Niemca.

  • Czy pamięta pani okoliczności, w jakich trafił do pani? Ktoś go przyprowadził?

Wiem, że trafił się, że był ranny. Już nawet nie pamiętam jak on był ranny, to są bardzo odległe już czasy. Zresztą w ogóle to były duże przeżycia i pewne rzeczy chciało się zapomnieć, jak wyszło się z Powstania.

  • Ja wiem, że to jest trudne pytanie, ale chciałbym panią zapytać właśnie o pani najgorsze wspomnienia z tamtych dni?

Takie, jak, na przykład Niemcy, jaka to była grupa? To nie Polacy byli. Zostali spaleni na Powiślu. I te jęki, ryki palących się ludzi. To byli Słowacy chyba. Bo tu był oddział słowacki. To wiem, że takie jęki było słychać. Straszne!

  • Nie można im było w żaden sposób pomóc?

Nie, skąd! To były już takie ostatnie momenty, gdzie naprawdę te nasze możliwości poruszania się były bardzo ograniczone.

  • Czyli Niemcy podpalili ten budynek?

Tak. Podpalony. Wiem, że jakaś siarka była. I ta siarka się paliła i tam ludzie się palili.

  • Czy można się było przyzwyczaić do tego rodzaju wydarzeń i skupić się na swojej pracy?

Trzeba było. Ale ten zapach palonych trupów to jeszcze pamiętałam długi czas później. I te dymy, które były bez przerwy.

  • Jak pani i pani koleżanki znosiły psychicznie ten [czas]?

Jak każdy człowiek. Bardzo różnie wszyscy. Jeden bardziej odporny, drugi mniej. Ale, mniej więcej, te dziewczyny, bo były i starsze ode mnie, były i młodsze też, normalnie. Odporność jest bardzo różna u niektórych osób, ale generalnie chyba u wszystkich zostawiło to ślad. Jak zawsze o tych czasach mówię, coraz mniej staram się mówić, nieraz jak moim dzieciom, moim wnukom opowiadałam, między sobą żeśmy rozmawiali. Zawsze jest to wielkie przeżycie.Czy dużo dzieci rannych trafiało do pani?

  • Zmarł na miejscu?

Tak. Momentalnie.

  • I to było obok pani?

Tak. W takich maglach żeśmy też byli schronieni, to już też w ostatniej chwili taki kolega, który akurat gdzieś tam usiadł, posiłek jadł. Też – momentalnie. Tych bliskich bardzo dużo też zginęło.

  • Wspominała pani, że także pani rodzeństwo brało udział w Powstaniu?

Tak. Brat mój był od działa kolejowego w oczy ranny. Nawet nie robili nadziei, że w ogóle będzie widział na oczy, ale jakoś, szczęśliwie, wyszedł. Ja byłam w nogi ranna.

  • W jakich to było okolicznościach?

Szłam z koleżanką, bo na posterunku, gdzieś tam w oknie, z działem, stali koledzy. Myśmy tam szły do nich, coś im zanieść. I na podwórku granatnik się rozerwał i dostałam wtedy w nogę.

  • Odłamkiem?

Odłamkiem. Do dzisiaj mam ten odłamek, którego nie wyjęto mi.

  • Czy było coś takiego jak czas wolny, który można było spędzić na odpoczynku, dokądś pójść?

Ja nawet nie przypominam sobie, żeby jakieś były orkiestry czy recytacje. A było bardzo dużo takich osób, które miały możliwość. Nie było na to czasu.

  • Czyli pracowała pani od rana do...?

Jak ktoś miał wolny czas, to gdzieś usiadł, żeby odpocząć. Właściwie czas był zawsze zajęty.

  • Czy można się było gdzieś wykąpać, zmienić ubranie?

Z tym były wielkie trudności. W ostatnim okresie to nawet [z wodą] do picia były trudności.

  • Czy zetknęła się pani osobiście z przypadkami zbrodni wojennych? To jest ten przykład, o którym pani opowiadała, o podpaleniu.

Tak, ale poza tym... Rozstrzeliwali. Jak zatrzymali powstańców, to rozstrzeliwali. Jak już my wychodziliśmy, przecież wszyscy mieliśmy opaski na rękach, wiedzieli, że jesteśmy powstańcami. W innych dzielnicach, wiem, że rozstrzeliwali. A u nas nie, bo już ta grupka, która nas została, ostatnia, to jakieś były pertraktacje i już nas potraktowano jako jeńców.

  • Pamięta pani, kiedy już zbliżał się ten czas upadku Powstania, jakie nastroje panowały w szpitaliku?

Wszyscy do ostatniej chwili wierzyli, że jeszcze sobie jakoś poradzimy. Takie przychodziły wieści. Ja wiem, że jak chodziłam, bo ja właściwie tak stacjonarnie nie pracowałam, tylko głównie gdzieś tych rannych żołnierzy opatrywałam, albo przenosiłam do szpitala, to zawsze pytali, co słychać. To raczej optymistycznie się mówiło, że wszystko będzie dobrze, żeby się nie martwili. Ale było widać przecież, że już sobie nie radzimy. I dowódcy, jeden za drugim, i koledzy, jeden za drugim, coraz mniej, coraz mniej.

  • Dokąd przenosiły panie rannych?

Na Solcu był taki stacjonarny szpital. Kiedyś w nocy tam z koleżanką żeśmy zaniosły, po gruzach, a za parę minut przyszli Niemcy i powiedzieli, że ich wszystkich rozstrzelali. Bo już Niemcy opanowali całe Powiśle.

  • Dużo rannych pani przenosiła ze swojego punktu?

Jak szli na wypady tak zwane. Gdzieś jak szli chłopcy, to zwykle patrol dziewcząt szedł z nimi razem.

  • Pani chodziła na takie patrole?

Tak, chodziłam na takie wypady.

  • Ile dziewcząt szło zazwyczaj?

Dwie, trzy zazwyczaj, razem szły dziewczyny. Jak jeszcze nosze były, bo tych noszy też było mało, a jak nie, to tak trzeba było nieść tych rannych.

  • Jak to wyglądało? Chłopcy mieli zadanie do wykonania...

Tak, jakiś wypad, tak zwany. I myśmy tam, obok, były. Albo gdzieś do jakiegoś domu weszli ci chłopcy, gdzieś ustawiali swoje... Przecież tej broni było bardzo mało. Zdobywali [ją] na Niemcach.

  • Chciałbym zapytać o relacje. Wszyscy między wami, uczestnikami Powstania, byliście bardzo młodzi przecież. Na pewno nawiązywały się jakieś stosunki bardziej niż koleżeńskie?

Oczywiście! Oczywiście, bo nawet śluby się odbywały w trakcie!

  • Czy pani była może świadkiem takiego ślubu?

Jednego tak.

  • Ale chyba trudno było mówić o weselu w takich okolicznościach?

Musze powiedzieć, że koleżanka, która miała Marysia na imię... Tak u nas było, że już prawie nie było co jeść (to było 15 sierpnia) to koledzy w kartoflisko się wybrali, za wielką cenę, bo jeden kolega zginął, te kartofle wyrywali. [Kartofle] były w mundurach ugotowane i to było największe przyjęcie. Każdy dostał po kartoflu. To są takie fragmenty, które zostają w pamięci. Dostaliśmy po kartoflu w mundurach, zresztą za wysoką cenę, bo jeden kolega zginął w takim kartoflisku.

  • Czy pani miała też taką bliską osobę wtedy?

Nie. Jeszcze byłam jakoś mało zainteresowana. Nie miałam.

  • Czy miała pani kontakt z przedstawicielami innych narodowości, uczestniczących w Powstaniu? Żydzi, Ukraińcy, Białorusini?

Nie. Francuzi, było dwóch Francuzów u nas. I był taki pluton „Stanki” i Czechów.

  • Można było się z nimi porozumieć w jakiś sposób?

Tak.

  • Oni mówili trochę po polsku?

Tak, mówili. Nawet na barykadach, bo przecież u nas były te barykady, to na barykadach (zresztą ci dwaj Francuzi, którzy byli to zginęli). A ci – to byli nie Czesi a Słowacy właściwie. Grupa Słowaków. Rusinów nie. Dopiero jak armia Berlinga przyszła, ponieważ oni mówili i po rosyjsku i z takim jakimś akcentem ruskim, więc nie wiem, czy w armii Berlinga, może zrusyfikowani jacyś Polacy byli, tego nie wiem, to się zdarzali. A tak, to nie. Ale Żydzi byli też.

  • A skąd oni się tam wzięli? To byli ci, którzy się ukrywali gdzieś?

Prawdopodobnie [ci], którzy się ukrywali. Bo w tym domu, w którym mieszkałam, to też przecież gestapo dwukrotnie przychodziło. Okazało się, że dwie rodziny żydowskie się utrzymały.

  • A państwo wiedzieli, że oni się tam ukrywają?

Ja nie wiedziałam, że to Żydzi są. Znałam tych ludzi, ale nie wiedziałam, że to są Żydzi. Dwie rodziny. Kiedyś w nocy przyszło gestapo i w całym domu [szukali]. Muszę powiedzieć, że dom był bardzo solidarny ze sobą w tym czasie, nie tak jak dzisiaj, tylko bardzo ludzie byli ze sobą zżyci. Jak coś się działo, to jedni drugich informowali, że coś się dzieje. Wiem, że dwukrotnie gestapo przyszło, ale nie znaleźli tych Żydów. Nie wiem, czy mieli dobre dokumenty... Zresztą fakt, że nie byli podobni do Żydów, nie mieli semickich rysów.

  • Czy podczas Powstania miała pani jakąś przyjaciółkę, kogoś, z kim można było pogadać od serca?

Tak, oczywiście. Razem żeśmy przecież potem, jak nas wywieźli, w Góry Świętokrzyskie, tak jak stałam, bez podeszew miałam buty. A [była] zima. Pierwszy raz w życiu, i chyba ostatni, na targu zostałam „sprzedana”. Bo myśmy zostali do Bodzentyna zawiezieni i ci ludzie, który tam mieszkali, każdy kimś się zaopiekował, tymi powstańcami. Ale później trzeba było zorganizować się jakoś z tą przyjaciółką, dowiedzieć się, co się dzieje. I z moją siostrą wsiadłyśmy w pociąg, nie wiedząc w ogóle, czy można bez pieniędzy, bez dokumentów, bez niczego, i przyjechałyśmy do Pruszkowa. Tam moja rodzina mieszkała i taki był punkt zborny. I dowiedziałam się, gdzie moja mama jest...

  • Kiedy panie wsiadły do tego pociągu?

Po Powstaniu, bo nas tam wywieźli. Ja nie byłam wywieziona do obozu, bo spotkałam lekarza, znajomego rodziców, który pracował w Pruszkowie i on mnie przekazał na taki oddział, gdzie nie wywozili do Niemiec, tylko wywieźli takim transportem w Góry Świętokrzyskie. Kazali nam wysiąść. Wsadzili w pociąg, cała grupa taka była, i potem niech każdy idzie gdzie chce.

  • I tak was po prostu puścili? Bez dokumentów, bez niczego?

Bez niczego, bez pieniędzy. I wtedy do tego Bodzentyna żeśmy doszli. Cała grupa, przez las, doszła. I na tym rynku, nie wiem czy już byli zawiadomieni ludzie. Wiem, że do jakiegoś szewca trafiłam. Potem dzieci tam uczyłam. To była bardzo biedna wieś. Więc coś musiałam robić. A potem żeśmy z tą moją przyjaciółką i z moją siostrą wsiadły w pociąg. Wiedziałyśmy, taka leśna kolejka jeździła i potem dojechałyśmy do Radomia, czy gdzieś, już nie pamiętam. I tam wsiadłyśmy w pociąg, bo jakiś jechał. Nikt nas nie kontrolował. Miałyśmy szczęście, bo bez żadnych dokumentów. Mogło się bardzo tragicznie [skończyć]. No, ale tak żeśmy siedziały. Tak siedzieć? Nie wiedziałyśmy nic, co się dzieje. I do tego Pruszkowa żeśmy tak dążyły. Dojechałyśmy do tego Pruszkowa, a tam miałam rodzinę. Właśnie taki był punkt zborny, że wszyscy, co z Warszawy wyszli, to, u tej mojej rodziny, ciągle ktoś był, [zostawiał] informacje. I dowiedziałam się, gdzie jest moja mama. Z mamą się skontaktowaliśmy i wtedy z mamą... I babcia moja znalazła się jakoś. Wtedy pojechaliśmy, już prywatnie, w Góry Świętokrzyskie i tam wynajęliśmy sobie pokój u gospodarzy. I tam żeśmy doczekali jak się skończyły już działania. To już wojska wtedy radzieckie [były]. Jak zobaczyłam tych żołnierzy w butach sznurkami owiniętymi... Niemcy uciekali, Niemcy tam też stali, to [byli] wygoleni, wymyci. A ci przyszli jak dziady. Tam byli [też] partyzanci. I właśnie na podwórku w tym domu, w którym żeśmy mieszkali, taki przyszedł ruski oficer, zatrzymał Niemców i rozstrzelał.

  • Pani to widziała?

Prosiłam, błagałam, żeby nie tu. Bo wiedziałam, że mieli rozstrzelać. Na podwórku – bez słowa.

  • Dużo tych Niemców tam rozstrzelali?

Nie Niemców. Partyzantów. Polaków. Ruscy Polaków, partyzantów rozstrzelali.

  • Chciałbym, żebyśmy wrócili jeszcze na chwilę do momentu upadku Powstania. Jak pani zapamiętała to wydarzenie? Pojawił się znienacka oddział niemiecki czy już wiadomo było, że...?

Była informacja, że jest jakieś porozumienie. Ale jeszcze się nie skończyło, bo Powstanie się skończyło dopiero 2 października. Ale na naszym odcinku już wiedzieliśmy, w ogóle że są jakieś pertraktacje z Niemcami i Powstanie upada. I wtedy właśnie dlatego nas nie rozstrzelali, tylko myśmy wyszli z Powstania. Wielkie to było przeżycie.

  • Jak pani sądzi, ile osób mogła pani opatrzyć?

Nie umiem nawet tego powiedzieć. Natężenie tych rannych zwiększało się, im dalej trwało Powstanie. A środków było coraz mniej. Przecież był taki duży szpital na Książęcej też. I też już później nie funkcjonował. Bo myśmy później już nawet nie mieli możliwości kontaktu.

  • A jakie jest pani najlepsze wspomnienie z Powstania? Czy ma pani takie?

Że będzie wolność. Że się zmieni. Że się skończy okupacja niemiecka. To właściwie największa motywacja była.

  • A czy pamięta pani jakieś radosne wydarzenia z czasu Powstania, coś co panią bardzo ucieszyło?

Dochodziły do nas jakieś gazetki, jakieś informacje były, że na Zachodzie są jakieś sukcesy.

  • Chciałbym zapytać jeszcze o pani męża. On służył w „Baszcie”?

Tak.

  • Państwo się poznali podczas Powstania czy po?

Nie, po Powstaniu. Mój mąż po Powstaniu był wywieziony do Niemiec, do Krefeltu. I mój mąż pracował w misji repatriacyjnej.

  • A jak państwo się poznali?

Przez kolegę.

  • W Warszawie?

W Warszawie.

  • On miał pseudonim „Milimetr”?

Tak. A był wysoki, bo miał dwa metry wzrostu.

  • To stąd był taki pseudonim?

Tak.

  • Mąż brał udział w walkach, w oddziale „Baszta”?

Tak. Był w saperach.

  • Pamięta pani jaki miał stopień w Powstaniu?

Nawet mam [jego] legitymację. To jest jedyne, bo nawet mój mąż nie ma Krzyża Powstańczego.

  • Ja też widzę drugi pseudonim – „Mały”.

No tak.

  • Wspominała pani, że mąż służył w kompanii saperskiej. Co należało do jego zadań?

Był, chyba, starszym saperem. W ogóle trasował drogę w kanałach, bo dwukrotnie przechodził kanały.

  • Jak to się działo, że taki wysoki mężczyzna został skierowany do chodzenia kanałami?

No, ale miał dobrą orientację. Podobno.

  • Musiało mu być szczególnie niewygodnie z tym wzrostem?

Opowiadał, że to są koszmarne sprawy. Ja przyznam, bo ja miałam możliwość na Mokotów z naszej dzielnicy i psychicznie... Weszłam do kanału i wróciłam. Powiedziałam, że ja nie przejdę.

  • Co było takiego w tym?

Nie wiem. Zapach i w ogóle, tak się wchodzi do tego dołu, tam. Okropne. To jest właściwie śmierć. Mówię: już wolę tu zostać. Jeszcze nie wiedziałam, że my tutaj będziemy już kończyli Powstanie, bo to jeszcze nie było wiadomo wtedy.

  • Jaka jest pani opinia na temat Powstania i jego wybuchu?

W tej chwili uważam, że taki zryw powinien być. Wysoką cenę żeśmy zapłacili, bo tyle młodzieży zginęło. Ale takich powstań było więcej w Polsce. Gdybyśmy nic nie robili, to może by w ogóle nas na mapie nie było.

  • Czy jest coś, o czym nie mówiliśmy, a o czym warto byłoby wspomnieć, na temat pani udziału w Powstaniu?

Uważam, że młodzież zdała egzamin. Spełniła swój obowiązek obywatelski. I tyle mogę powiedzieć.
Warszawa, 13 listopada 2006 roku
Rozmowę prowadził Radek Paciorek
Halina Maria Kawęczyńska Pseudonim: „Halszka” Stopień: łączniczka, sanitariuszka Formacja: Zgrupowanie „Kryska” Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter