Halina Żuk-Pisz „Danuta”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Halina Żuk-Pisz, urodziłam się w Smoleńsku 29 października 1917 roku. Mój pseudonim „Danuta”, byłam cały czas łączniczką w Batalionie „Golski”.

  • Jak pani wspomina swoje dzieciństwo? Pani się urodziła w Smoleńsku, tak?

Tak, w Smoleńsku, ale rodzice po roku przyjechali do Polski i byliśmy cały czas w Polsce, w Warszawie.

  • Jak pani wspomina tą Warszawę, swoje dzieciństwo, czym zajmowali się pani rodzice?

Mój ojciec był prawnikiem, mamusia była w domu, bo miałam jeszcze siostrę. Później byliśmy w Wilnie, tam skończyłam Konserwatorium Wileńskie…

  • Życie studenckie w Wilnie. Pamięta pani może jakieś szczegóły właśnie z tego swojego życia studenckiego?

Było bardzo ciężko tam zarobić lita. Miałam cztery koleżanki, więc zrobiłyśmy sobie zespół muzyczny i występowałyśmy w kawiarni. Była harmonistka, pianistka, skrzypaczka i ja na perkusji i śpiew. Ale nas zlikwidowali, bo myśmy nie należały do związku zawodowego, więc później dorabiałam sobie śpiewając trochę w radio, trochę w naszym sławnym hotelu wileńskim, gdzie trudno było się dostać. Trzeba było śpiewać w pięciu językach. Nie bardzo mi to wychodziło, najgorzej to było z romansami Wertyńskiego. Kiedyś zapomniałam tekstu i cała sala mi podpowiadała, ale jakoś tam było. Później przyjechałam do Warszawy i w Warszawie pracowałam w Fabryce „Artur”. Bardzo ciężko pracowałam tam, bo trzeba było nosić skrzynie po sześćdziesiąt kilogramów, tak że to się odbiło na moim kręgosłupie i kolanach. Później był czas, że wyjechałem razem z mężem do…

  • Ale pani wzięła ślub jeszcze przed wybuchem wojny?

Przed wybuchem wojny wyszłam za mąż, ale po ślubie mąż wyjechał już od razu na działania wojenne.

  • To znaczy, kiedy dokładnie pani brała ślub? To było lato 1939 roku?

1939 rok, tak. Po ślubie mąż wyjechał, od razu był zmobilizowany i wyjechał. Po miesiącu wrócił, akurat w dzień śmierci mego ojca, którego bolszewicy zamordowali.

  • Pani pierwszy mąż jak się nazywał? On był oficerem, tak?

Był porucznikiem. [Nazwisko] Rogiński. Później przyjechałam do Warszawy…

  • Pamięta pani jak właśnie bolszewicy weszli do Wilna?

Tak, najpierw byli Niemcy, później przyszli bolszewicy i wywozili, strasznie wywozili. Wtenczas mąż mój pierwszy wyjechał do Warszawy, do guberni, a po jakimś czasie też dojechałam. Najpierw pracowałam w Fabryce „Artur”, a później mąż dostał posadę u hrabiny Zamojskiej w Kozłówce i tam było tajne gimnazjum. Tam on udzielał lekcji fortepianu ordynatowi, a ja prowadziłam chór kościelny i dawałam uczniom korepetycje. Później wróciliśmy z powrotem do Warszawy, bo tam tak strasznie karmili nas, okropnie źle, że wróciliśmy. Później pracowałam w kawiarni „Kaktus” przy Alejach Jerozolimskich…

  • Ale też śpiewała tam pani w tej kawiarni?

Nie, byłam razem z mecenasem Wójcickim na zmianę, raz parzyłam kawę, podawałam, albo raz on. Ale później zaczęłam pracować… Spotkałam koleżankę z gimnazjum, jeszcze z wileńskich czasów i ona mi zaproponowała, żebym prowadziła jej sklep na Wilczej i zaczęłam tam pracować na Wilczej. Tam właśnie zdawałam przysięgę…

  • Co to był za sklep?

Kolonialny. Tam zdawałam przysięgę, też nie wiem przed kim, bo to wszystko było… Tam miałam centralę telefoniczną i tam robiłam wypady na kreślarnię jako łączniczka.

  • Na jaką kreślarnię? Co to było?

Na Politechnice, z głównego budynku trzeba było przeskakiwać do kreślarni, bo tam właśnie był porucznik „Biały”.

  • Ale to już było Powstanie, tak?

To w czasie Powstania już.

  • Aha, ale wróćmy jeszcze tutaj, właśnie chodzi mi jeszcze o lata okupacji, lata wojny. Wróćmy jeszcze do Wilna. Grała pani w teatrze, tak?

W Wilnie? Tak, u Szpakiewicza…

  • Mogłaby pani coś opowiedzieć o tych czasach, z jakimi aktorami pani tam grała?

Z Karewiczem, Skarżanką, z Igorem Śmiałowskim, jego ojciec był dyrektorem teatru „Lutnia”. Igorek, bardzo porządny człowiek. Tak chciałam się z nim zobaczyć i tak odkładałam, odkładałam i później dowiedziałam się, że on umarł, tak żałowałam bardzo. W czasie wojny on przychodził do nas i dyskutowali sobie z mężem moim i przez całą noc, bo nie można było wychodzić, z Igorkiem. Hanka Skarżanka też się szybko tak zabrała, ona rozpiła się strasznie.

  • Jak to było, że właśnie pani trafiła do teatru w Wilnie? Dlaczego pani zaczęła grać w tym teatrze?

Dlatego że przyjechali aktorzy z Warszawy, właśnie Duszyński, [...] Hanka Bielicka. No i jego ci aktorzy razem spotkali i dyrektor Szpakiewicz mówi: „To zróbmy teatr.” Zrobiliśmy ten teatr i żeśmy tam występowali. Ale też krótko, bo Litwini byli bardzo niedobrzy dla nas, w ogóle tak utrudniali życie, że… a później tak indywidualnie. Tam był mój profesor z konserwatorium… już nie pamiętam, tak dawno było.

  • W którym teatrze były te przedstawienia, pamięta pani? Może jakieś sztuki, jakie państwo wystawiali?

To były estrady, a zdarzało się czasem w teatrze na Pohulance, ale to rzadko, a tak to estrady żeśmy robili.

  • Pani swoje role pamięta?

Pamiętam, że z Emilem żeśmy śpiewali taką piosenkę: „Kalinka, Kalinka.” Teraz pomyślałam sobie, jakbym się z nim spotkała, to bym nic nie powiedziała, tylko bym się spotkała z nim w kawiarni i bym zaśpiewała: „Kalinka, Kalinka.” Czy on by sobie skojarzył to? Ale myślę, że nie, bo tyle czasu nas dzieliło, przecież to było tyle czasu, tyle lat. Przecież od 1939 roku, Boże Święty! Tak że dużo rzeczy już zniknęło w pamięci.

  • Ten teatr działał dopóki Rosjanie nie weszli?

Nawet wcześniej, dlatego później właśnie zrobiłyśmy sobie kwartet muzyczny i też nas wykończyli Litwini. Cóż zrobić, takie było życie. Co więcej? O! Przypomniało mi się, profesor Szeligowski, to był mój profesor od historii muzyki w konserwatorium i właśnie ona, żona profesora, robiła mi te występy w teatrze i występy w radio wileńskim. On już nie żyje, a ona żyje. Uwielbiałam naszego dyrektora.

  • Pani wtedy nosiła nazwisko panieńskie, czyli?

Czekałło, ale wtenczas byłam jako Rogińska, bo byłam już mężatką.

  • Później w latach okupacji w Warszawie, pani mąż też należał do konspiracji?

Nie.

  • Wiedział o tym, że pani należy?

Wiedział, ale on nie bardzo był odważny. On kochał muzykę, on wiecznie tylko grał, dlatego tak dobrze znam muzykę. Stale sobie stawiam, dostałam w prezencie od wnuczki nagrania i sobie puszczam Chopina, przeważnie Chopina, uwielbiam Chopina.

  • Bo w czasie okupacji mąż grał gdzieś po kawiarniach?

Mój mąż w czasie okupacji podobno był wtyczką w kasynie i on był krupierem w kasynie. On podobno tam, nie wiem, to było wszystko tak zakonspirowane, że nie wiem, co on tam robił jeszcze poza tym.

  • Ale pani mąż grał na pianinie czy na fortepianie, a pani śpiewała. To było w jakichś kawiarniach czy restauracjach?

W Wilnie to było właśnie w kawiarniach, tak, w Wilnie w kawiarniach. Ale w Warszawie już nie występowałam, tylko już pracowałam fizycznie i tak jakoś zeszło. Ale przeleciało to bardzo szybko wszystko.

  • Pamięta pani może jakieś łapanki na ulicach Warszawy w czasie okupacji?

Byłam w łapance na Woli. Wracałam z Boernerowa i raptem motorniczy mówi: „Łapanka!” Wszyscy żeśmy wyskoczyli z tego tramwaju i pochowaliśmy się po bramach. Też wyskoczyłam do takiej bramy, do ubikacji z serduszkiem. Ale tam przyszła jedna pani i mówi: „Proszę pani, pani tu zamarznie. Niech pani idzie do mnie do domu, to pani przynajmniej się ogrzeje.” Poszłam i w dużym pokoju było małżeńskie łóżko, że oni spali, a mnie nakryli na kanapce. W pewnym momencie kręcę się, kręcę się, a ona mówi: „Co, pani spać nie może?” Mówię: „Proszę pani, bo mnie coś tu gryzie.” „A, to nie szkodzi, to pluskwy tylko.” Jak usłyszałam, że pluskwy, jak wyskoczyłam stamtąd i do rana siedziałam w tej ubikacji, już nie wychodziłam. Później w domu wszystko zdjęłam z siebie żeby broń Boże nie przenieść nic. Taka była właśnie historia z łapanką. Druga łapanka mnie spotkała na Moście Poniatowskiego gdy wiozłam bibułę. Oczywiście na moście nie było gdzie uciekać, więc ludzie powychodzili, a ja wlazłam do tego przedziału gdzie Nur für Deutsche było, tam usiadłam sobie i tą bibułę wsadziłam pod spód. Tylko jedna Niemka tam siedziała i ona patrzyła cały czas, co się dzieje na zewnątrz, więc skorzystałam z tego momentu i schowałam te papierki. Przy ulicy Nowy Świat wysiadłam na glinianych nogach dosłownie, w ogóle nie mogłam stać, taka byłam zdenerwowana. Wyciągnęłam to, poszłam w Nowy Świat i… usiadłam w bramie na posadzce i siedziałam tam nie wiem jak długo, żeby odeszło mi to zdenerwowanie, bo to już była kara śmierci. Jeszcze z bibułą by mnie złapali. To było też takie drugie przeżycie moje.

  • Pamięta pani Powstanie w getcie warszawskim?

Pamiętam, bo akurat naprzeciwko murów getta warszawskiego byli znajomi i myśmy zrobili tam sobie brydża, a jeszcze nie wiadomo było, jak to w ogóle wszystko się potoczy. Graliśmy sobie w brydża i później jak żeśmy się zorientowali, co się tam dzieje, a była godzina policyjna, to już nie można było wyjść w ogóle. To straszne, zapanował smutek, że tam tyle ludzi się morduje, tyle ludzi ginie, okropne było to wszystko. To też był moment bardzo drażliwy…

  • Czy tu, po aryjskiej stronie, Polacy pomagali Żydom w czasie okupacji? Była pani świadkiem może?

Tak, nawet nosiło się, rzucało się przez mur papierosy, chleb, sama to widziałam i sama to zrobiłam zresztą.

  • Pamięta pani może jakieś dzieci, które chodziły po podwórkach, śpiewały, czy na przykład po chleb, czy po jakieś jedzenie?

Nie, tego nie widziałam, bo byłam w centrum na Wilczej, na Pięknej mieszkałam.

  • Czy faktycznie w Polsce był taki duży antysemityzm przed wojną?

Nie głaskali Żydów w każdym bądź razie. Był ten antysemityzm, ale to tylko były jednostki. Uważam, że Żydzi, to jest bardzo zdolny naród i jak byłam w Izraelu, to widziałam, jak oni pracują. Tam były kibuce, tak pięknie zorganizowane to wszystko, że jedni przechodzili, coraz to inne sprawy załatwiali. Taki był ciąg pracy i ludzie, którzy tam się wychowali, wykształcili się... […]

  • Pani może słyszała, albo miała kogoś ze znajomych, kto przechowywał Żydów w czasie okupacji?

Mój trzeci mąż przechowywał całą rodzinę Żydów. To wiem z jego opowiadania.

  • Jak się nazywał?

Aleksander Pisz.

  • Gdzie on przechowywał tą rodzinę żydowską?

W Przemyślu, bo w Przemyślu mieszkał. Ale niestety jego zniszczył alkohol.

  • Ale ta rodzina przeżyła wojnę, tak? Ta żydowska rodzina przeżyła wojnę?

Tak i wyjechali do Izraela.

  • Zna pani może ich nazwisko?

Nie znam. […] Kolegę miałam Żyda w konserwatorium, też nie pamiętam jak się nazywał, bardzo miły i koleżankę Żydówkę, którą od razu Niemcy zastrzelili, też pianistka.

  • Ten co pani mówiła, były Minister Spraw Zagranicznych, pani go znała?

Nie, znałam tylko z… jego artykuły są przecież zawsze. Tak że bardzo pozytywny człowiek.

  • Wróćmy teraz do lat okupacji. Pani pracuje już w sklepie na Wilczej, w sklepie kolonialnym i co, przychodzi jakieś hasło do Powstania Warszawskiego? Dostaje pani jakiś rozkaz?

Tam od razu się zrobił batalion i od razu byłam zaangażowana tam.

  • Jak pani zapamiętała 1 sierpnia 1944 roku?

Że było zgrupowanie na tym podwórku i dostałam rozkaz właśnie na kreślarnię. To tylko zapamiętałam. Później zapamiętałam jak na kreślarni była wnęka i tam widząc Ukraińców pod koniec tego korytarza, stanęłam w tej wnęce, a nasi z rękami do góry cofali się, cofali się, a ci z wyciągniętymi karabinami ich… Tylko bałam się żeby oni nie spojrzeli w tą stronę, żeby mnie zdradzić, że tam jestem, ale jakoś się uporali z tymi Ukraińcami i udało się nam wszystkim uciec stamtąd. Najgorsze to były te dwa czołgi, które tam stały. Jedną naszą łączniczkę, która… jak został zastrzelony nasz dowódca, to powiedział lekarz, że dobrze by było, żeby mu wina dać czerwonego na powstrzymanie, więc łączniczka, nie wiem, jaka była, wyleciała przez Polną i ją ustrzelili. Poleciałam na ochotnika i właśnie wtenczas mi przestrzelili spódnicę.

  • Przyniosła pani wino?

Tak, ale jakoś nie wiem, bo mówią, że człowiek każdy musi się bać, bo to nienormalne jest, żeby się człowiek nie bał, ale dziwne, że się nie bałam. Wiedząc, że obstrzał jest nie bałam się, nie wiem dlaczego. Teraz też nie mogę pojąć jak. Teraz jak pomyślę, to bym w życiu tego nie zrobiła chyba. Takie moje wrażenia były.

  • Bo ten pierwszy dowódca zginął, tak? To był „Halema”, a później był „Bob”?

Później „Bob” był, tak.

  • On też został ranny?

Nie i „Biały” też nie był ranny. Później było zawieszenie broni i żeśmy się rozeszli wszyscy.

  • Wróćmy jeszcze do Powstania. Gdzie był pani mąż, jak było Powstanie Warszawskie?

To już się z nim przedtem rozeszłam.

  • Jeszcze w czasie okupacji?

W czasie okupacji, tak. On spotkał znajomą, jeszcze przedwojenną, której się bardzo dobrze powodziło i on tam chodził na herbatki, na brydże, a ja pracowałam, no i tak się rozeszło.

  • Czy była wtedy jakaś sprawa w sądzie?

To później, już po wojnie. Jak wrócił drugi mój mąż z Anglii, no to żeśmy się…

  • Bo wtedy jednak te rozwody nie były chyba takie częste? Rozwody w czasie okupacji na przykład tak jak teraz?

Nie, ludzie za bardzo wszystko przeżyli, żeby myśleli… Mój mąż był lekkoduch trochę, wygodny, ale Pan Bóg ją skarał, dlatego że jej mąż pracował z Niemcami, dlatego ona opływała we wszystko, miała futra nie futra, przychodziła do tej kawiarni naszej we futrach, w pantofelkach pięknych, gdy ja miałam jedyne tylko pantofle na sobie. Później była sprawa jego, po Powstaniu już, oni się przeprowadzili do Krakowa, tam był sąd i on wyskoczył z okna, bo czuł się winny, wyskoczył z okna, żeby nie być w więzieniu. Ona została sama i już skończyły się futra, skończyło się wszystko.

  • To znaczy pani pierwszy mąż wyskoczył przez okno?

Nie, jej mąż i skończyło się dobre życie, a mnie Pan Bóg dał zdrowie, dlatego że moja córka świetnie sobie radziła w Anglii, dzięki niej właśnie zwiedziłam dużo świata.

  • No to pani miała szczęście. Ale wróćmy jeszcze do Powstania Warszawskiego. Najgorszy dzień w Powstaniu, może śmierć kogoś bliskiego.

Śmierć jego [dowódcy] i potem druga śmierć tego młodego chłopca, który dostał w czoło strzał od snajpera niemieckiego, to były dwa. Później to już człowiek latał z tymi meldunkami i trupy nie trupy, to już nie robiło wrażenia wtenczas, człowiek leciał kanałami. Ale to było pierwsze zetknięcie się ze śmiercią.

  • Jak podchodziła do powstańców warszawskich ludność cywilna? Jak ich traktowała?

Bardzo wszyscy pomagali jednak. Niektóre dzielnice były w zamożniejszym wyposażeniu, ale u nas było strasznie ciężko. Jak się gdzieś w jakimś mieszkaniu pustym znalazło skórkę chleba, to był człowiek szczęśliwy, że zjadł skórkę chleba, a myśmy dostawali tylko garstkę soczewicy. Jak dostałam się do Bochni, ta nauczycielka, która nas przygarnęła mówi: „Co pani by zjadła?” Mówię: „Kartofelka.” Zjadłam tego kartofelka i tak się rozchorowałam z przejedzenia, że myślałam, że dostałam skrętu kiszek, tak człowiek był wygłodzony.

  • W czasie Powstania Warszawskiego miała pani może jakąś sympatię?

Nie, nie było na to czasu, gdzie tam sympatia. Człowiek latał jak głupi z tymi papierkami, a później już nie było papierków tylko na ustny, bo już nie było możliwości. W każdym bądź razie człowiek się poświęcił po to, żeby później za czasów Jaruzelskiego mieć takie życie. Moją córkę mało nie stratowali właśnie w tym czasie. vTutaj jak przyszedł upadek Powstania Warszawskiego, to pani wyszła z ludnością cywilną?

  • Dlaczego nie wyszła pani z żołnierzami?

Bo nie chciałam dostać się do obozu. W ogóle tam był jeden z panów, którego żona urodziła dziecko i jak myśmy przyszli na Dworzec Zachodni, on mnie poprosił żeby mu pomogła wózek wnieść do tego bydlęcego wagonu, więc zostawiłam swoją walizkę, bo tylko jedną walizkę miałam przy sobie, pomogłam jemu, a w tym czasie przyszedł Niemiec i zabrał mi tą walizkę. Chciałam mu ją odebrać, a on mnie nastraszył rewolwerem, to już w ogóle powiedziałam: „Koniec, niech zabiera, aby życie uratować.” Proszę sobie wyobrazić jak ten człowiek postąpił. Zanim myśmy wyszli z Warszawy, to każdy, co miał najdroższego, to brał. Moja gospodyni, u której mieszkałam, miała futro z foki, mówi: „Hanusiu weź to, bo ja i tak zostawię, bo mam drugie.” Ale jeden z panów mówi: „Proszę pani, niech pani weźmie mojej mamy futro z norkowym kołnierzem…”, norki długie, że mi aż do ziemi sięgało, „… bo to pani sobie sprzeda i będzie pani miała z czego żyć.” Mówię: „No dobrze.” Jak żeśmy przyjechali do Bochni, rozebrałam się, zostawiłam to futerko na dole i poszłam na górę do swojego pokoiku, gdzie mi wyznaczyła ta pani. Po trzech dniach, gdy leżałam konająca po tym kartoflu, ona mówi: „Proszę pani, ci państwo wyjeżdżają.” Mówię: „No to ja zejdę, żeby zabrać ten swój płaszczyk, to futerko.” Przyszłam tam, a tego futerka już nie było, oni mówią: „To futerko jest mojej matki.” Dali mi płaszczyk wiatrem podszyty, a to był październik przecież, zima się zbliżała, a ja w letnich pantofelkach i w takim letnim płaszczyku. Po jakimś czasie spotykam brata tego pana, on mówi: „Słyszałem, że mój brat jakoś nieładnie z tobą postąpił.” Mówię: „Wiedziałeś o tym?” On mówi: „Tak. Bo ja chciałbym ci dać trzysta złotych rekompensaty.” Mówię: „Wiesz co? Weź te trzysta złotych daj biednemu pod kościołem.” On mi za takie futro daje trzysta złotych. Nie wstyd mu? Żeby to zrobił Niemiec, to rozumiem, ale żeby to Polak zrobił Polakowi, to było też okropne dla mnie. Ale nic, jakoś mnie Pan Bóg pomógł w życiu właśnie przez córkę, że mi się w ogóle po wojnie zupełnie dobrze powodziło. Mam rentę.

  • Gdzie panią zastał koniec wojny?

Koniec wojny? W Sopocie. Wyjechałam z moim szwagrem, który…

  • To znaczy, bo pani była w Bochni? Czy tam weszli Rosjanie?

Nie, tam Niemcy byli.

  • Tak, ale później?

Później przedostałam się do Pińczowa, gdzie moja siostra była z mężem. On był lekarzem chirurgiem w szpitalu i on się dowiedział, że profesor Wichejda z Wilna jest na wybrzeżu, więc chciał być z profesorem Wichejdą i razem żeśmy wyjechali wagonem z pluskwami, w ubikacji żeśmy jechali na wybrzeże. Później się dostałam do teatru.

  • Jak pani dojechała na wybrzeże to Niemcy byli, czy już nie?

Już nie. Też taka gapa byłam, bo mieszkania były puste, bo ludzie pouciekali, można było sobie mieć mieszkanie, to jednak taki człowiek był naiwny bardzo.

  • To był 1945 rok, tak?

To już 1945 rok, tak.

  • Tam właśnie panią zastał koniec wojny?

Tam koniec wojny był, tak.

  • W Sopocie zaczęła pani występować w teatrze?

Tak, byłam na dwóch etatach, bo najpierw byłam kasjerką, a później jak zamykałam kasę, leciałam na górę przebierałam się i występy.

  • W jakim teatrze?

W Dramatycznym w Sopocie. Nie można powiedzieć, że miałam ubogie życie, było za bardzo urozmaicone.

  • To znaczy jak pani sobie przybyła tam na wybrzeże, Sopot, czy Gdańsk, Gdynia, to tam jednak te miasta były opuszczone?

Oczyszczone zupełnie, tak. Wszystko Niemcy powywozili.

  • Z kim pani grała w tym teatrze? Z jakimi aktorami?

Fetting, Gwiazdowski Tadzio… nie pamiętam jak ten „pederasta” się nazywał, w każdym bądź razie tam dużo ludzi było. A dyrektor był… też „pederasta”, a miał pięcioro dzieci. No i tak jakoś…

  • Tam jakie sztuki były wystawiane?

Różne były sztuki.

  • To znaczy, że panią bardziej jednak aktorstwo niż śpiew interesowało?

Dlatego że robiliśmy takie przedstawienia dla dzieci, to wtenczas śpiewałam taką znaną piosenkę: „W lesie ciemno już.”„W lesie ciemno już, Jaś z Małgosią śpi I kot w butach zasnął tuż, Buty zdjął.” Taką piosenkę śpiewałam tam dzieciom, bardzo były zadowolone, bo to był zlepek wszystkich bajeczek.

  • Czy była pani represjonowana za udział w Powstaniu Warszawskim, za przynależność do Armii Krajowej, czy miała pani jakieś nieprzyjemności?

Ponieważ się nie ujawniałam, broń Boże, żeby mnie na Sybir wywieźli, nie. Dlatego nie mam żadnych pamiątek z Powstania. Miałam taką śliczną torebkę, w której nosiłam te rozkazy i też diabli wiedzą, gdzie się podziała.

  • Pani drugi mąż, on wrócił z Anglii, tak?

On wrócił z Anglii…

  • Pani go po wojnie dopiero poznała?

Tak, ale jeszcze on studiował prawo w Wilnie, a ja byłam uczennicą i widziałam tych studentów chodzących, to oni na takie smarkate nie zwracali uwagi. Później przyjechał z bratem mojej gospodyni, u której mieszkałam i on się zaangażował od razu w Polskich Liniach Oceanicznych, był radcą prawnym tam.

  • Był w armii u Andersa?

Nie, jego brat był u Andersa, a on był w wojsku polskim w Londynie.

  • W czasie Powstania Warszawskiego zginął pani brat cioteczny?

Nie cioteczny, to brat przyrodni z pierwszego małżeństwa mojej matki, Euzebiusz Krasiński. Nie wiem, co się z nim stało, nie dowiedzieliśmy się nigdy co się z nim stało.

  • Nie wie pani, gdzie walczył, w którym rejonie?

Nic nie wiem, bo byłam w Wilnie, a on był w Warszawie. Tak że nawet mamusia go szukała przez Czerwony Krzyż i też nic nie znalazła.

  • Proszę mi powiedzieć, gdzie mama była jak było Powstanie Warszawskie? Była wtedy w Warszawie?

W Wilnie.

  • Proszę mi powiedzieć, dlaczego pani przyjęła taki pseudonim „Danuta”?

Bo miałam siostrzyczkę, która umarła na zapalenie opon mózgowych i dlatego na pamiątkę jej [imię] wzięłam – „Danuta”.

  • Mam na zakończenie takie pytanie, jak by pani miała znowu dwadzieścia sześć lat, to poszłaby pani do Powstania Warszawskiego?

Poszłabym, bo kocham Polskę, w życiu bym nie mogła mieszkać gdzieś indziej, tylko w Polsce i w mojej kochanej Warszawie.
Warszawa, 7 lutego 2007 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Halina Żuk-Pisz Pseudonim: „Danuta” Stopień: łączniczka Formacja: Batalion „Golski” Dzielnica: Śródmieście Południe

Zobacz także

Nasz newsletter