Henryk Kasprzak „Szybki”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Henryk Kasprzak. Mam siedemdziesiąt dziewięć lat. Urodziłem się w Warszawie na [ulicy] Łuckiej 12. Od 1928 roku rodzice mieli sklep z warzywem na ulicy Chmielnej 130.

  • Jak wspomina pan lata młodości w Warszawie?

Pochodzę z rodziny robotniczej. Tatuś był majstrem w fabryce parowozów na ulicy Kolejowej. Od siódmego roku życia chodziłem do szkoły podstawowej numer 26 przy ulicy Miedzianej 8, tam do piątej klasy chodziłem. Nie zdałem do szóstej dlatego, że mój matematyk to był taki, że nas piórnikiem bił po rękach i co się okazuje, jak się zamachnął, to ja mu rękę wyrwałem, uderzył się w kolano, dwa tygodnie był na zwolnieniu lekarskim. Powiedział, że nie zdam i dlatego, przez taką głupotę, nie zdałem do szóstej klasy. Później, jak wojna wybuchła w 1939 roku, byłem w harcerstwie, byłem w junakach, bo żeśmy razem z kolegami na barykadach, na [ulicy] Opaczewskiej, na słynnej Reducie Opaczewskiej [byliśmy]. Budowaliśmy barykady w Warszawie, nawet i na Chmielnej, Żelaznej budowaliśmy, bo taki był rozkaz.

  • Na czym polegała pańska praca na barykadach? Panowie, wtedy chłopcy, najpierw budowaliście barykady, a potem?

Razem z żołnierzami w 1939 roku żeśmy walczyli.

  • Z bronią w ręku państwo walczyli?

Bez broni oczywiście, ale walka nasza polegała na [byciu na] barykadach, na wynoszeniu rannych, przynoszeniu wody, jedzenia i tak dalej. Pomocnicza walka to była, bo to [byliśmy] młodzi jedenastoletni, dwunastoletni wtedy chłopcy.

  • Jak pan pamięta wkroczenie Niemców do Warszawy?

Niemcy to była dla nas przykra sprawa, wkroczenie, okupant, wszystko, kazali barykady rozbierać. Od pierwszej chwili, jak Niemcy wkroczyli. Miałem wujka, który pracował w zakładach mechanicznych w Ursusie, tam wujek budował te zakłady, później jako elektromonter został tam. Pobudował się w Ursusie, później mnie tam od 1942 roku ściągnął, jako młodego chłopaka na praktykę do zakładu, a później jak Niemcy wkroczyli nie mogłem chodzić do szkoły na Miedzianą 8, tylko nie wiem dlaczego, chodziłem na [ulicę] Zgoda 15, róg Marszałkowskiej, tam ukończyłem siedmioklasową szkołę podstawową. Mając czternaście lat, wujek mnie wziął do zakładów mechanicznych do Ursusa, na praktykanta elektromontera, tam byłem do 30 lipca, tam pracowałem. Jednocześnie chodziłem do szkoły zawodowej na Karową, tam ukończyłem dwie klasy szkoły zawodowej. 30 lipca chłopaki dali cynk na wózku akumulatorowym, dojechali, bo na kuźni byłem, to na końcu zakładów mechanicznych, dali cynk, że Niemcy otaczają fabrykę i kto może, to niech ucieka. Pilnowali nas Łotysze, przy parkanie zagadali chłopaki Łotyszy, pościągali ich do pakamery, a my drabinę i żeśmy tak jak stali, myśmy pouciekali. Wujek mówi: „Nie wracaj, bo Powstanie będzie.” No i ja już przetrwałem jeszcze ten dzień 31 [lipca] i 1 [sierpnia] wybuchło Powstanie. Mieszkałem Chmielna 130. Jak zaczęliśmy od barykady, przewracanie tramwaju na ulicy Żelaznej, Złotej, tak się przyłączyłem do tych oddziałów, tak cały czas walczyłem do końca Powstania Warszawskiego.

  • Czy mógłby pan opisać pierwszy dzień Powstania dokładniej? Czym pan się zajmował podczas budowy barykady, jak to było zorganizowane?

Zorganizowane to [było tak, że] wtedy każdy się rwał do walki. Nie było dowódców, później powstał „Chrobry II”, był ze zbieraniny, ze wszystkich oddziałów, [dla tych], którzy do swoich macierzystych jednostek nie dotarli. Mogę to nazwać tak po robociarsku, że to zbieranina była, no bo zbieranina, niezorganizowany oddział, jak „Zośka”, „Parasol” czy „Czata”, tradycyjne oddziały, to byli ochotnicy wprost, z innych oddziałów, którzy czekali na wybuch Powstania Warszawskiego, żeby dołączyć się, gołymi rękami, kto miał, przed wojną niektórzy mieli dubeltówki, powyciągali to wszystko. Lato, to deszcz padał przecież. Później dołączyliśmy, cały czas koło tych budynków byliśmy, koło Chmielnej. Dopiero trzeciego dnia Powstania została Poczta Dworcowa zdobyta, tam przyłączyłem się od pierwszej chwili do oddziału. Później mnie dołączyli do kompani porucznika Zdunina, do pierwszego plutonu podporucznika „Piotra”, i do pierwszej drużyny szturmowej kaprala podchorążego Wacława Kucharskiego, pseudonim „Jaroś”. To był zdolny dowódca, bo pracował za okupacji w Kedywie, był wykonawcą wyroków, miał sekcję swoją, wykonywał wyroki na gestapowcach, na agentach, na innych [ludziach]. Ostatni jego wyczyn to był: zastrzelił gestapowca na wprost komisariatu na ulicy Miedzianej 5, a on wyrok wykonywał Miedziana 6, a musiał wyczytać wyrok: „W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, zostajesz skazany za to, za to, za to.” Wyjął pistolet, w łeb strzelił i koniec. Taki był dowódca, rodzina jego przypłaciła to obozem koncentracyjnym, bo w 1943 roku mieszkał na Miedzianej 12, róg Siennej, na czwartym piętrze w podwórku, ale on już przeczuwał to, bo mieli dwa pokoje z kuchnią, ten pokój był przejściowy do drugiego i szafa była, w szafie miał, w tyle rozsuwane [ścianki] i przebity mur na Miedzianą 14, tak że on jeden uciekł, gestapowcy wysadzili drzwi dynamitem, wkroczyli. Mamę i siostrę zabrali do obozu koncentracyjnego do Oświęcimia, później do Ravensbruck. Przeżyli to oczywiście, ale ucierpieli, tak był waleczny mój dowódca. Żyje on obecnie, mieszka w Nowym Sączu, przepłacił Armię Krajową ponad sześcioletnim więzieniem w Polsce Ludowej.

  • Co należało do pana obowiązków w trakcie trwania walk, od 3 sierpnia, od momentu zdobycia poczty?

Byłem żołnierzem łącznikiem, pseudonim dali mi „Szybki”, bo zawsze byłem szybki, dlatego mówi dowódca: „Damy ci Szybki.” Taki pseudonim mam do dzisiejszego dnia.

  • Czym się pan zajmował w swojej drużynie?

Drużyna po zdobyciu Poczty Dworcowej obsadziła winkiel na rogu Alej Jerozolimskich i Żelaznej, to był nasz rejon aż do Domu Turysty, to dzisiaj obecnie jest „Rzeczypospolita”, to był Dom Turysty, tam później, jak żeśmy zdobyli pocztę zdobyliśmy Dom Turysty, zdobyliśmy Dyrekcję Wodociągów i Kanalizacji, przez szpital doszliśmy, ale tam już Filtry obstawione, ludzie płakali, cofnęliśmy się tam, później duże siły Kamińskiego rzucili Ukraińcy, musieliśmy się wycofać. Przepłaciliśmy to życiem kolegi. „Krakowiak” zginął tam w bramie, a dowódca dobrze, że miał peem, i dobrze, że miał w woreczku amunicję do peemu i mu wstrzelili, to akurat ocaliła go amunicja, bo amunicja się rozsypała, tylko mu kula przeszła przez udo, ale wycofał cały oddział, wszystkich, a sam ostrzeliwał przez wszystko, tak że był bohaterski dowódca.

  • Rejon Poczty Dworcowej ostrzeliwał pociąg pancerny, który Niemcy sprowadzili. Może pan o tym opowiedzieć?

Pociąg pancerny to raz tylko przeszedł i więcej już nie przeszedł, bo saperzy rozkręcili tory kolejowe. Pociąg pancerny to ostrzeliwał po drugiej stronie [ulicy] Towarowej, gdzie był stary Dworzec Główny, ten budynek do tego czasu jeszcze stoi. Tam, na torach ta pancerka [była], a że Poczta Dworcowa miała przed wojną żelbetonowe mury, to ścianki porozwalał w środku, tam trochę filary uszkodził, a tak resztę to [już nie].

  • Do jakiego momentu walczył pana oddział w tym rejonie? Czy później przeszliście w inne miejsce?

My to żeśmy 5 czy 6 [sierpnia] poszli wzmocnić oddział na Wolę i tutaj, gdzie dzisiaj jest Rada Narodowa dzielnicy Woli, to tam była żandarmeria, a po drugiej stronie była szkoła, a myśmy [poszli] do szkoły, ale tam silny obstrzał był i wycofali nas z powrotem.

  • Wróciliście znów na to miejsce, gdzie wcześniej byliście?

Na to stare miejsce wróciliśmy tu i tam walczyliśmy do kapitulacji Powstania Warszawskiego.

  • Jakie wydarzenie z okresu Powstania Warszawskiego najbardziej panu utkwiło w pamięci?

Takie istotne to jest to, jak wracaliśmy z akcji. Bomba padła na [ulicę] Miedzianą 4/6 w boczną oficynę w środku, tam żeśmy z akcji wracali i chcieliśmy ludziom pomóc. Zaczęliśmy odkopywać, ale mówię: „Tak to nie damy rady pomoc tym ludziom.” To jęki były, bo to w piwnicy byli, a klatka schodowa była drewniana, jak klatka się zawaliła, tak deski poszły w brzuchy, w ręce, w nogi, to ludzie byli potokiem położeni. Akurat się nam trafił, że w tym budynku była wytwórnia wód gazowych i butle z CO2 były, co tam napełniali. Puściliśmy gazu tam do piwnicy, żeby ludzi ratować, no i zacząłem odkopywać ludzi. Zawalił się strop, dobrze, że chłopaki nogi mi jeszcze wyciągnęli. To później mówię: „Nie da rady.” To trzeba rozbierać wszystkie komórki, które są w piwnicy, deski i budować korytarz taki, żeby się można [przedostać] i tym sposobem, później to się jeszcze raz zawaliło, ale myśmy za nogi wzięli linką przyczepili, wyciągnęli mnie, i później trzecim razem wyciągnęli. Nawet ci ludzie po wojnie żyli, dziękowali mi, bo to [na przykład] małżeństwo było przebite deskami, ale żyją do dzisiaj, tak żeśmy tam uratowali kilkanaście osób, a [ten], który to już był nieboszczyk, to się za ręce, za nogi, linami wyciągało. Trudno, głowa odpadła, ręce odpadły, ale trzeba było ratować tych, co żyją. To takie mam największe wspominania.

  • Może pan opowiedzieć o polskiej fladze, zawieszonej w pierwszych dniach Powstania?

Flaga została zawieszona po zdobyciu Poczty Dworcowej 3 sierpnia. Flaga została powieszona na dzisiejszym budynku, istniejącym jeszcze, na ostatnim piętrze, taka oficyna jest, tam za okupacji działko przeciwlotnicze stało, później Niemcy wyczuwając, że może będzie wybuch Powstania, to wzięli to działko skasowali i tam flaga została przybita, do tych postumentów drewnianych, co stało to działko. Do końca Powstania Warszawskiego flaga [była]. Któryś z kolegów z 4 na 5 [października], w nocy, tę flagę zdjął. Może gdzieś jest zakopana, tu w rejonie Chmielnej, Żelaznej, Twardej, może te budynki są nowe, nie wiem. Kolega się nie pokazał, zginął w obozie czy wyjechał za granicę, nie wiadomo, w każdym razie gdzieś flaga tutaj jest zakopana, chociaż ona postrzelona była jak sito, jest zresztą w Muzeum Powstania Warszawskiego zdjęcie tej flagi, ale w drzewco nie trafiła żadna kula. To trzeba powiedzieć, że akurat na tym trójkącie, co myśmy tu walczyli, to akurat broniliśmy, nasza drużyna tej flagi [broniła].

  • W końcu przychodzi początek października, kapitulacja Powstania, jak pan pamięta ten moment, kiedy musieliście się poddać?

To było tak: młode chłopaki byliśmy, zgłosiliśmy się do dowódcy naszego, że chcemy zostać, walczyć dalej, żeby nam broń zostawili, bo chłopaki z Berberysu byli tutaj, Berberys to na Placu Starynkiewicza w piłkę żeśmy grali. Chcieliśmy zostać. Dowódca kompanii powiedział: „Nie wolno, idziemy do niewoli wszyscy.” Można było zostać, bo mieliśmy jeszcze żywność i wodę i wszystko. Mieliśmy poprzebijane piwnice, strychy mieliśmy poprzebijane w okolicznych kamienicach, tak że można było jeszcze Niemcom tam krwi napsuć.

  • Co się dalej z panem działo? Poszedł pan do niewoli? Proszę opisać, jak to wyglądało, dokąd pan został skierowany?

Najpierw [opowiem] jak zakończenie Powstania [wyglądało]. 5 [października] to była msza święta na Placu Kazimierza Wielkiego, gdzie dzisiaj Dom Słowa Polskiego jest, tam były dwie hale targowe duże, jak mniej więcej Hala Mirowska, tylko większe były te hale targowe. W koło hal były stragany, ze śledziami, z warzywami. Po mszy zostaliśmy skierowani na Kelcerak, tam broń oddaliśmy i do Ożarowa piechotą żeśmy szli. Tam po dwóch dniach zabrały nas pociągi i wywieźli do Lamsdorf, obecnie Bambinowice, to jest za Opolem czterdzieści kilometrów ta miejscowość. Tam nam zdjęcia porobili, dali nam blachy, mam numer jeniecki: 105 268. Później po dziesięciu dniach nas wywieźli do stalagu 18 C Markt Pongau Salzburg, to koło Salzburga czterdzieści kilometrów. Stamtąd po dziesięciu dniach nas wzięli na podwóz do samego Salzburga i tam Amerykanie, Anglicy, jak bombardowali, żeśmy odgruzowali miasto. To jest przeżycie takie, jak przed chwilą wspominałem, że jak nad nami, nad ich kraj, nadlatywali samoloty to był [niezrozumiałe] – przygotowawczy alarm, a jak nad miasto nadlatywały samoloty to był [niezrozumiałe], to oznaczało, że samoloty już przygotowują się do bombardowania. Był taki lasek i stu nas było w tym podobozie i stu było żołnierzy rosyjskich, to kilka razy żeśmy tam chodzili, później poszliśmy jakoś na przedmieście miasta odgruzowywać. Wtedy akurat był już nalot, zaczęli bombardować i wzięli nas do Stolni, co Niemcy się chowają w Górach Stolniat, i to nas uratowało, bo przecież to było wtedy tak zwane dywanowe bombardowanie, trwało osiem godzin, samolotów nadlatywało trzy, rakieta, spuszczali, następne za dziesięć minut samoloty, trzysta metrów dalej, rakieta, to było tak zwane dywanowe, tak że wtedy całkowicie prawie miasto zniszczyli. W przeciągu ośmiu godzin została główna ulica całkowicie [zniszczona], między innymi, jak byśmy byli w tym lasku, to by nic z nas nie zostało, bo z rosyjskich żołnierzy nic nie zostało, tylko kapci zostało, czapki, nawet i ciało rozszarpane, wszystko na kawałki.

  • Jak pan uciekł z tego obozu, jak pan dostał się do Polski?

To jeszcze nie taka prosta sprawa, bo stamtąd później zabrali nas do obozu z powrotem, bo tego miasta nie było już co sprzątać. Zabrali nas do obozu, do Markt Pongau i wysłali nas później, całą setkę, wysłali nas do podobozu, już nie pamiętam, gdzie to jest, sześć kilometrów od granicy szwajcarskiej, tam budowaliśmy elektrownię wodną. Trzy godziny na górę wchodziliśmy, musieliśmy w skałach kuć, rury zakładać, bo woda spadowa, która z gór spadała, to wpadała w rury kanalizacyjne, na łopaty, tak żeby to poruszyć. No i tam trochę, jak żeśmy chodzili, nawiązaliśmy trochę kontaktu z ludnością cywilną austriacką. Austriacy pomogli nam dwunastu uciec z obozu. Był taki lasek, jak żeśmy zakręcali, dwóch nas prowadziło na czele i dwóch na tyle, i chłopcy tak rozczłonkowali się, a my myk myk do lasku, tam mieliśmy ciuchy austriackie. Austriacy nam naszykowali ciuchy, i przebraliśmy się w ciuchy i mieliśmy uciekać w stronę Polski, ale coś chłopaków, tych chłopaków sześciu mówi: „Jest tutaj szwajcarska granica, sześć kilometrów to my se pójdziemy od razu tutaj.” Nie znając drogi, nie znając nic, zakopali się w [śnieg], a Niemcy przecież mieli lornetki. „Niech uciekają” – mówię. Później zostały sople lodu z nich. Myśmy się z tymi chłopakami umówili, że spotkamy się na stacji, bo Austriacy nam kupili bilety, żebyśmy sobie pojechali w głąb Austrii. Okazuje się, [że] oni pomylili, poszli na inne stacje, a ja poszedłem na inną stację. Czekaliśmy do wieczora, nie było nikogo, tam koło stacji gospodarstwo dalej było. Zaszyłem w stok siana, co był, do góry wszedłem, bo to było wtedy ponad trzydzieści stopni mrozu, a jak przyszli do obozu, to Niemcy policzyli, że im dwunastu uje i dawaj na żandarmerię, też z psami i dawaj szukaj. Złapali ich i rozstrzelali ich, a ja tylko jeden ocalałem, bo ci zamarzli na mrozie, [tych] Niemcy rozstrzelali, a mnie tylko jednemu się udało z obozu uciec. Jeszcze gehenna była taka, jak jeszcze uciekać? Tutaj w stogu siana, tu mokry cały człowiek, a tu reszta zamarznięte, bo tu trzydzieści stopni mrozu. Rano przyszedł syn gospodarza, bo nie mógł se darować, bo psy, które goniły wszystkich, co wytropiły kolegów, wytropiły stóg siana. Niemcy z bagnetów przebijali i koło nogi i koło piersi, ale nie trafili nic, nawet nie byłem zadraśnięty. Rano gospodarza syn, z Hitlerjungen, wszedł, drabinę postawił, nie mógł se darować, wszedł, zobaczył tylko mi głowę, a ja już cały wysunąłem ręce, głowę, wyjął bagnet, chciał mnie dźgnąć, to ja wyciągnąłem rączkę, dźgnąłem jego, przebrałem się w jego ciuchy i tak dojechałem koło Wiednia, pięćdziesiąt kilometrów od Wiednia. Później na dworcu spotkałem Polaków. Po polsku mówią, mówię: „Chłopaki, jestem Polak z Warszawy, z Powstania Warszawskiego, uciekłem z obozu, a że mam takie [ubranie]...” No to mówi: „Chodź tutaj do nas, przebieraj się w ciuchy prywatne, to to wyrzuć, spal wszystko od razu i do Arbeitsamtu się zamelduj, że przed Ruskimi uciekasz, to cię zameldujemy.” Tak mnie zameldowali i gdzieś indziej byłem u Bauora. Później wojska amerykańskie 5 maja mnie wyzwolili. Zakończenie wojny było 8 [maja], a 9 [maja] na rower i do Polski. Do Polski jechałem dwadzieścia sześć dni.
Warszawa, 25 sierpnia 2006 roku
Rozmowę prowadził Mateusz Weber
Henryk Kasprzak Pseudonim: „Szybki” Stopień: starszy szeregowy Formacja: zgrupowanie Chrobry II Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter