Irena Zarębska „Ela”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Irena Zarębska, pseudonim „Ela”, byłam w Zgrupowaniu „Koszta”, ale pod koniec, ponieważ byłam ciężko ranna, straciłam kontakt ze swoimi koleżankami. One poszły do oflagu, a ja zostałam z ludnością cywilną, jako ciężko ranna, przewieziona do Pruszkowa, do przejściowego obozu. Stamtąd już wywieźli nas w niewiadomym kierunku.

  • Do tego jeszcze wrócimy. Zacznijmy od tego, co było przed wrześniem 1939 roku?

Przed wrześniem uczyłam się, chodziłam do gimnazjum Królowej Jadwigi w Sieradzu. Jak wybuchła wojna, to było Wartegau i ojciec wysłał mnie do Warszawy, do rodziny, żebym nie musiała trafić do obozu, bo koleżanki moje poszły do obozów pracy. Byłam już cały czas w Warszawie, mieszkałam na ulicy Pługa, nawet w tej dzielnicy, to jest na Ochocie. Należałam oczywiście do konspiracji, rodzina nic nie wiedziała…

  • Może jeszcze zatrzymajmy się troszeczkę na tych czasach przedwojennych. Chodziła pani do gimnazjum, które prowadziły siostry?

Nie, gimnazjum było normalne świeckie.

  • Wcześniej chodziła pani do sióstr?

Wcześniej chodziłam do szkoły, którą prowadziły urszulanki, gdzie siostrą przełożoną była Urszula Ledóchowska, a później już byłam w gimnazjum Królowej Jadwigi.

  • Jaki wpływ na pani wychowanie miała szkoła?

Bardzo poważny, bardzo duży i bardzo znaczny, dlatego że szkoła miała bardzo dobrze postawione harcerstwo. Należałam do harcerstwa, gdzie właśnie przełożoną była bardzo mądra kobieta, nauczycielka historii. Później jak już wypuściła kilka roczników, to wstąpiła do klasztoru też. To bardzo duży wpływ miało na nasze wychowanie.

  • Czyli już przed wojną uczestniczyła pani, działała pani w harcerstwie.

Tak, w harcerstwie.

  • Mieszała pani w Sieradzu razem z rodzicami?

Mieszkałam w Sieradzu, tak. Później już wojna chyba.

  • Wybuchła wojna…

Wybuchła wojna, to później trafiłam do Warszawy.

  • Sama, czy z rodzicami?

Sama, matka już nie żyła, ojciec pozostał tam, a mnie wysłał do mojej starszej siostry przyrodniej do Warszawy. Miała ładne, duże mieszkanie, była już mężatką i u niej byłam, wychowywałam się i chodziłam na komplety tajne Popielewskiej-Rożkowskiej. Maturę zrobiliśmy właśnie na tych kompletach. Komplety były właściwie pod nazwą Szkoły Handlowej i myśmy chodziły do Szkoły Handlowej. Uczyłam się stenografii, materiałoznawstwa, różnych takich, ale to była tylko taka przykrywka, a właściwie ogólnokształcące liceum to było. Jak robiłyśmy maturę, to nauczycielki mówiły: „Tylko jak napiszecie temat z polskiego na przykład, to proszę się nie zatrzymywać, tylko pojedynczo wychodzić.” Oczywiście myśmy tego nie wysłuchały, tylko wszystkie: „Co pisałaś? Jak pisałaś?” W bramie żeśmy zrobiły wiec, ale szczęśliwie się nic nie stało, jakoś to nam przeszło.

  • Jak wyglądało to życie okupacyjne? Mieszkała pani u siostry, co było źródłem utrzymania?

Źródło utrzymania, to było… nie wiem co oni, ja się tym nie zajmowałam, oni byli dobrze usytuowani, bo mój szwagier przed wojną pracował w Persji, był inżynierem komunikacji i budował mosty, drogi. Miał pewien kapitał chyba, tak że biedy wielkiej nie cierpiałam.

  • Jak pani zetknęła się z konspiracją? Czy tym miejscem spotkania się z konspiracją były właśnie komplety?

Nie, był mój kolega, znajomi i oni mnie wciągnęli, ale straciłam z nimi kontakt później po Powstaniu, bo jednak byłam ciężko ranna, więc nie mogłam tak utrzymywać kontaktu.

  • To byli znajomi, którzy przychodzili do siostry?

Nie, do mnie, moi znajomi. Byłam w konspiracji i właściwie w domu nikt nic nie wiedział. Później się troszkę dowiedzieli, bo w tym mieszkaniu prowadził porucznik, nie wiem jaki, bo to wszystko było jednak zakonspirowane, więc tych nazw już nie pamiętam. Właśnie porucznik nas szkolił w zakresie łączności i do nas przychodził do mieszkania.

  • Czyli u pani na ulicy Pługa odbywały się te szkolenia z łączności?

To było kilka osób tylko, bo zgrupowanie było małe. Nie bardzo wiem, wszystko zatarło mi się, a poza tym nie bardzo wchodziłam w te wszystkie nazwy, bo im człowiek mniej wiedział, to tym lepiej. Dlatego że w razie czego, jakiejś wpadki, to bym nic nie mogła powiedzieć…

  • Uczestniczyła pani w jakichś szkoleniach wyjazdowych?

Nie, w szkoleniach wyjazdowych nie. Natomiast moja działalność, to pamiętam taki jeden epizod, który mi się wrył w pamięci. Musiałam przenieść granaty do punktu Armii Krajowej, to znajdowało się w budynku, obok był jakiś niemiecki urząd i była warta, zawsze jakiś żołnierz niemiecki chodził, spacerował. Musiałam przejść koło tego żołnierza, mając w torbie na wierzchu cebulę, a pod spodem były różne inne rzeczy i prasa konspiracyjna, gazetki. Bez strachu, oczywiście z uśmiechem, sobie przeszłam spokojnie i nic mi się nie stało. Jakoś człowiek w tym wieku nie ma lęku wielkiego, wcale się prawie nie bałam. Później jak przyszłam do tego mieszkania, gdzie miałam wyznaczone złożenie tego wszystkiego, to była klepka i sprężynkę mi dali. Tą sprężynką naciskałam tą klepkę, ona odskakiwała i pod tą klepkę ładowałam to wszystko.

  • To był taki stały punkt, do którego pani chodziła?

Ze dwa razy mnie tam wysłali, nie wiem czy to był stały, czy nie stały. Tak za dużo nie wiedziałam.

  • Pamięta pani, czego się pani uczyła na tych spotkaniach łączności?

Nie, nic nie pamiętam z tego.

  • Była pani w Zgrupowaniu „Koszta” przed Powstaniem. Jak wyglądały ostatnie dni przed Powstaniem?

No właśnie, byłam na ulicy Siennej i tam było kilka osób. Był nawet jeden cichociemny, „Goździk” był jego pseudonim, to pamiętam. Dali mi meldunek o sytuacji, jaka jest w tej chwili, w czasie Powstania, do zaniesienia do kwatery głównej na Moniuszki. Ale to była ciężka przeprawa, dlatego że wtedy, na początku Powstania nie było żadnych barykad, więc musiałam gołymi ulicami, które były ostrzeliwane, jakoś przemykać się, ale mnie się wtedy nic nie stało, meldunek zaniosłam. Po jakimś czasie… myśmy zostali, zostałam tam, kręciło się dużo osób, chłopców, żołnierzy. To było na ulicy Moniuszki, gdzie była główna kwatera, gdzieś wysoko chyba, a naprzeciwko była kawiarnia „Esplanada” i tam byli Niemcy. Oni ostrzeliwali, oni się strasznie bali, że tutaj jest… nie wiedzieli, że to jest główna kwatera, ale że tu jest zgrupowanie Armii Krajowej, więc oni bez przerwy walili. Tutaj dwóch czy trzech chłopców z jakiegoś zgrupowania było rannych, leżało przed tym budynkiem. Pytali się, kto by na ochotnika mógł ich zabrać, więc się zgłosiłam jeszcze z kimś, nie pamiętam już z kim. Oni do nas oczywiście… z chorągwią białą, nie uznali tego, do nas zaczęli strzelać i odłamkiem granatnika byłam ranna w wątrobę i brzuch. Pięć dni byłam później jakoś, nie wiem… na pięć dni straciłam kompletnie świadomość, byłam nieprzytomna. Kto tylko przy mnie był, to mówili, że jak byłam nieprzytomna, to jeszcze mówiłam: „Proszę mi nie zabierać opaski.” To było bardzo ważne wtedy i: „Nie bójcie się, ja nie umrę.” Jednak jakaś… coś takiego człowiek posiada… dziwne historie. Ale jeszcze do tego chłopca, zanim mnie uderzyli, w nogi jeszcze jestem poharatana, to powiedziałam do niego: „Nie bój się, zaraz ciebie weźmiemy.” On jęczał bardzo i tak to musieli wziąć i mnie, i jego, i w ogóle jeszcze kilka osób.

  • Czyli to był już dla pani tak naprawdę koniec Powstania, zaraz na początku.

Jak byłam w tej kwaterze, to jeszcze zainicjowałam robienie barykady. Była budka telefoniczna jakaś, to myśmy przewrócili tą budkę i byłam bardzo aktywna, ale wszystko później się skończyło.

  • Wróciłbym jeszcze na chwilę do ostatnich dni lipca. W jaki sposób pani się dowiedziała o tym, że będzie Powstanie? Czekała pani na taką wiadomość?

Tak, gdzieś nocowałam u kogoś na Hożej i było zawiadomienie. Nie bardzo [pamiętam], to mi się zatarło w pamięci. Później z Hożej, to wiem, że się dostałam na Sienną. Jak to było, to już nie sięgam pamięcią jakoś.

  • Może pani orientacyjnie powiedzieć, w którym dniu sierpnia została pani ranna?

Tak, 3 sierpnia.

  • 3 sierpnia, czyli trzy dni walczyła pani w Powstaniu.

Tak, jakiś ważny meldunek zaniosłam, o sytuacji jaka jest, jaka się wytworzyła w tych rejonach, w tej dzielnicy Warszawy. Ale nie wiem co to za meldunek był.

  • Gdzie pani trafiła później? Do szpitala?

Tak, trafiłam do takiego punktu, był punkt dla Armii Krajowej na ulicy Złotej. To był chyba szpital ginekologiczny i porodowy. Byli lekarze, którzy się nami zajęli. Po jakimś czasie, już po wielu latach… czy pod koniec Powstania zdaje się, spotkałam tego lekarza, który mnie ratował i pytał się: „To ty żyjesz? Bo myślałem, że właściwie… podwiązałem ci tą wątrobę i położyliśmy ciebie między tymi umarłymi. Ale jakoś się wygrzebałaś.” Był bardzo zdziwiony i sam był ranny, leżał też później, ale to już pod koniec Powstania. Później to już troszkę zaczęłam chodzić, nie bardzo chodziłam jeszcze, leżałam dosyć długo właśnie na Złotej. To jeszcze ciekawe, co pamiętam, to było straszne bombardowanie tymi tak zwanymi „krowami”, myśmy nazywali to „szafy”, albo „krowy”. Było takie nawijanie, taki dźwięk był straszny, ryk, później jak się skończył ryk, to wtedy oni te zapalające bomby rzucali na Warszawę. Wtedy trzeba było czym prędzej zlikwidować, do schronów wszystkich rannych wziąć. Leżałam na Sali, gdzie leżał jakiś Żyd i jeszcze kilku innych chłopców, koedukacyjnie tak było, bo była duża sala. Tylko ja zostałam, bo nie mogłam wyjść, i ten Żyd. Córka lekarza czym prędzej wyciągnęła łóżko tego Żyda na korytarz, a mnie jakoś pomogła i zeszłyśmy do schronu. To mnie uratowało, dlatego że ona mnie właściwie uratowała, później nie chciałam się z nią spotkać i nie wiem gdzie… Stankiewicz się nazywał ten lekarz. Ten róg gdzie stało moje łóżko, to bomba trafiła i cały zawalony był. Tak, że w ostatnim momencie jakoś się wywinęłam drugi raz spod tej kostuchy.

  • Ale została pani nadal w tym szpitalu?

No tak, zostałam jeszcze… już nie było miejsca, już nie było można, więc powolutku zaczęli nas ewakuować na drugą stronę, na Mokotowską. Przy BGK była barykada i wieczorem, w nocy… ona była taka wykopana niżej, to nas przetransportowano przy pomocy sanitariuszek na Mokotowską. Tam byli lekarze, był słynny profesor Loth, on chyba jeszcze nie był profesorem i on nas opatrywał.

  • Pamięta pani, kiedy to było?

Koniec Powstania.

  • Już końcówka września?

Tak, to już był koniec Powstania. Później zaczęli nas ewakuować i znalazłam moją dalszą rodzinę, właściwie bliskich znajomych, rodzina trochę, pani Małachowska, z tej słynnej rodziny nawet. Ona niedaleko mieszkała, na Pięknej, i się mną troszkę zaopiekowała. Później wyszłam z ludnością cywilną, bo jeszcze za bardzo nie mogłam chodzić, więc mi pomogli. Ubrali mnie jakoś cieplej, bo to już się zrobił wrzesień, a jeszcze nic nie miałam takiego na sobie. Myśmy trafili wtedy do przejściowego obozu w Pruszkowie i Niemcy później segregowali.

  • Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę na tym okresie powstańczym. Długo pani leżała w szpitalu, jaka tam panowała atmosfera?

Cudowna była atmosfera w szpitalu, dlatego że byli wszyscy bardzo młodzi ludzie. Byli właśnie chłopcy, którzy w strasznym stanie, zdrowi, przychodzili z kanałów, szli kanałami i zawsze chcieli się gdzieś zaczepić. Przede wszystkim umyć się jakoś czy coś, oni nie byli ani ranni, ani nic, tylko tyle, że oni strasznie przeżyli to przejście w kanałach. Poza tym byli chłopcy, którzy… była chyba jedna na sali, a wszyscy chłopcy właśnie zdobyli jakiś magazyn, byli strasznie szczęśliwi, przynieśli mi trochę jedzenia. Wiem, że masło jakieś mi przynieśli, bo myśmy nie mieli za bardzo co jeść, tak że…

  • To byli pani znajomi?

Nie, to byli tacy chłopcy, ale jak byłam sama na sali wśród tych chłopców, to dla jedynaczki przynieśli różne… jakiś kompot mi przynieśli, który nie mogłam jeść w ogóle, za duży ferment, bo miałam te kiszki strasznie rozwalone. Ale chcieli mnie poratować jak tylko można. Atmosfera była bardzo dobra.

  • Nie było takiego zwątpienia? Było wielu rannych.

Było wielu rannych, ale nikt nie narzekał. Poza tym czuliśmy, że to jest prawdziwa wolność dla nas, bo okupacja niemiecka już nam tak dała w kość, że coś strasznego. Ciągle rozstrzeliwania na ulicy, myśmy ciągle pod tym strachem żyli i stale się słyszało o egzekucjach na oczach ludzi. Poza tym mieliśmy tego dosyć, tej całej okupacji, a poza tym jeszcze Niemcy zarządzili brankę do kopania rowów i do wszystkiego. Młodzi ludzie musieli się zgłaszać, więc była tak napięta sytuacja, że nawet gdyby nie było rozpoczęcia Powstania i, żeby Komorowski „Bór” nie rozpoczął tego, to i tak wszystko by wybuchło, taka była już atmosfera w Warszawie.

  • Czyli nawet trudne warunki nie były w stanie powstrzymać…

Nie, bo to była strasznie wtedy napięta sytuacja. Jeszcze dostałam podobno, później mi powiedzieli, że dostałam Krzyż Walecznych, trzydziesty trzeci numer „Montera”, ale nie mogłam tego odzyskać, bo w tej Polsce Ludowej to się nie bardzo dobrze rozeznawałam i w ogóle mnie zbywali.

  • Wspomniała pani, że leżała na jednej sali z Żydem.

Tak, właśnie wszyscy dbali o niego tak samo, naprawdę to było wszystko takie bardzo chrześcijańskie i…

  • To był człowiek, który walczył w Powstaniu, czy po prostu został ranny?

Tak walczył i był właśnie ranny, walczył w Powstaniu. Oni woleli walczyć niż, żeby ich Niemcy rozstrzeliwali czy wywozili.

  • Pamięta pani może jak się nazywał?

Nie, absolutnie nie wiem. Nawet jak leżałam, to nie wiedziałam, nie pytałam się. On był bardzo ciężko ranny i był bardzo cichy, spokojny, nic się nie uskarżał i w ogóle nie było za bardzo z nim kontaktu.

  • Czy miała pani kontakt z osobami innych narodowości w trakcie Powstania?

Nie.

  • W trakcie tych trzech dni, miała pani na pewno kontakt z ludnością cywilną.

Nie, z ludnością cywilną nie miałam wielkiego kontaktu, tylko z naszym zgrupowaniem, z tymi koleżankami. Ale owszem, nie w tych trzech dniach, tylko później miałam kontakt z ludnością cywilną, zwłaszcza jak byłam na Mokotowskiej. Jak chodziłam na przykład do apteki, tam były czynne apteki, to był taki teren, gdzie właściwie byli sami Polacy, sama Armia Krajowa była, sami żołnierze i ludność cywilna była dla nas szalenie dobra. Jak poszłam na przykład po coś do apteki, to co tylko mogli, to mi dali i nawet pieniędzy nie chcieli wziąć.

  • To była końcówka września…

Końcówka września, ale to czuło się…

  • …a te apteki funkcjonowały tak…

Nie wiem czy tak wszystkie funkcjonowały, ale akurat była apteka blisko, jakaś pani była w tej aptece. W każdym bądź razie czuło się tą prawdziwą wolność dla nas, że nie ma już nad nami tego okupanta. To było okropne.

  • Nie spotkała się pani z żadnymi jakimiś negatywnymi zachowaniami ludności cywilnej?

Nie, nie spotkałam się.

  • Jak wyglądało takie życie codzienne? Takie podstawowe sprawy jak na przykład posiłki, to pani wspomniała o tym, że było ciężko, że żołnierze czasami przynosili.

Tak, jak byłam w szpitalu, a już jak byłam na Mokotowskiej, to jedna z tych koleżanek w nocy się wybierała, wypuszczała się w nocy, przynosiła jakąś pszenicę, czy jakieś coś, to się mełło na maszynce i gotowałyśmy to. Nie było soli, nie było nic, tylko to i to się nazywało kasza „pluj". To było bardzo okropne, ale to może mnie uratowało, bo byłam tak ciężko chora na jelita, a to było takie… właściwie był taki głód trochę, to nie przeciążał tych jelit. Ta kasza „pluj” to była dlatego, że tak jedną łyżkę się brało, a później pół łyżki się wypluwało tych plew, to było właśnie tak. Ale to wszystko było… Aha, a jeszcze naprawdę trochę się czuło ten głód, dlatego że na przykład jak przyniosła, któraś się wybrała w nocy i przyniosła jakieś suchary, to te suchary były z robakami. Ale myśmy tak patrzyli, przekrawali te suchary i żeśmy jedli to co bez robaków. Do tego stopnia był ten głód, to był naprawdę taki głód. Poza tym była bardzo reglamentowana woda, dosłownie do umycia się dostawaliśmy szklankę wody, więc w tej szklance wody trzeba było się całkowicie umyć.

  • No właśnie, chciałem zapytać jak wyglądały sprawy higieny?

Tak, to było też okropne, niedobre. Mnie troszkę robili opatrunki, przemywali jakoś, ale tak, to nie za dobrze.

  • Pani przez pewien okres była praktycznie…

Tak, musiałam jeszcze zmieniać opatrunki, jeszcze mi się tu sączyło wszystko, tak że dlatego nie poszłam z moimi dziewczynami do oflagu. Straciłam z nimi kontakt, one są za granicą zdaje się.

  • Czyli pani, będąc w szpitalu, już nie wiedziała, co się dzieje z pani oddziałem?

Już nie.

  • Czy uczestniczyła pani w życiu religijnym w trakcie Powstania?

Tam nie było kościoła, ani nikogo z duchownych w tym rejonie akurat.

  • Nie stykała się pani?

Nie było, bo księża byli przeważnie z tymi chłopcami, którzy byli na froncie, to znaczy w piwnicach, na barykadach, a tutaj to już nie udzielali się, nie było jakoś. Nie miałam kontaktu, ale to nie znaczy, że tak było.

  • Rozumiem, a jak wyglądała wymiana informacji? Czy pani wiedziała, co się dzieje w innych dzielnicach, czy dopływały takie informacje?

Tak, dopływały informacje, to znaczy trochę…

  • Tutaj wspomniała pani o tych żołnierzach, którzy przychodzili kanałami i oni na pewno przynosili…

Tak, oni przynosili wiadomości.Docierała prasa, na przykład „Biuletyn”?

  • Czyli to jeszcze w czasie okupacji?

Tak i w czasie Powstania słuchaliśmy. Denerwowało nas strasznie to, że oni „Z dymem pożarów” ciągle grali, jest taka melodia. Nas to strasznie denerwowało, ale to był podobno jakiś sygnał na zrzuty, czy coś takiego, nie wiem dokładnie. Później tak mówili, że to są jakieś…

  • Czyli w szpitalu było radio?

Tak, było radio.

  • Powstańczej radiostacji też słuchaliście państwo?

Nie, właściwie mało miałam… nie brałam udziału tak bardzo w tym życiu, bo byłam do niczego już później.

  • Ograniczona przez te rany pani była.

Tak, nie bardzo się mogłam udzielać, chodzić.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z okresu Powstania?

Nie mam najgorszych wspomnień. To, że byłam ranna i że cierpiałam, ale właściwie tak psychicznie to nie mam więcej wspomnień.

  • Czyli wspomina pani dobrze to Powstanie?

Dobrze to wspominam, bardzo dobrze, bo czuło się naprawdę tą prawdziwą ulgę, taką wolność, że właśnie jesteśmy tutaj już… Ale to krótko trwało, niestety bardzo krótko.

  • Przejdźmy teraz do tego momentu jak pani znalazła się już w obozie przejściowym w Pruszkowie. Jak wyglądało tam życie? Może najpierw jak pani tam trafiła? Była pani w okolicach ulicy Pięknej, Mokotowskiej.

Tak, a później trzeba było iść z całą ludnością cywilną. Nie wiem, chyba transportem jakoś żeśmy trafili, nie wiem dokładnie. Dość, że tam żeśmy się znaleźli i Niemcy zaczęli segregować nas. Na prawą stronę te osoby, tak żeśmy się zorientowali, że na prawą stronę idą te osoby, które są jako tako zdrowe i idą do roboty do Niemiec, a takie barachło, to idzie po lewej stronie, to znaczy starsi ludzie i… to już na drugą stronę. Mnie na prawą stronę wyrzucili, ale ściągnęłam chustkę i jakoś za plecami tego Niemca przeszłam do mojej cioci, nazywałam ją ciocią, do tej pani Małachowskiej. Znalazłam się z nimi i z nimi poszłam. To była taka rodzina, jakoś przez rodzinę męża mojej siostry. Razem poszliśmy do tej grupy starców i później nas wywieźli towarowymi wagonami, odkrytymi w ogóle. Zorientowaliśmy się, że na południe i trochę niepokój nas ogarnął, że do Oświęcimia. Nic nie było wiadomo, gdzie, co i jak. Ale ludność cywilna, jak myśmy jechali, to obrzucała nas produktami spożywczymi. Cebulę rzucali, chleb rzucali, jeden pan dostał tak chlebem strasznie, że aż mało co nie zemdlał. Wiadoma rzecz, że wszyscy byli wygłodzeni, bo Warszawa nie miała przecież dostępu do żywności, więc ta ludność cywilna tak się zachowała.

  • Tu wspomniała pani o tym, że był taki niepokój, że jedziecie na południe, w stronę Oświęcimia. Skąd miała pani informację wcześniej?

Bo tak orientowaliśmy się po tym, że to jest południe.

  • Skąd miała pani takie informacje, że w Oświęcimiu jest obóz koncentracyjny?

Nie wiem skąd to wiedziałam.

  • Chodzi mi o to, czy wcześniej już pani wiedziała o tym, że…

Chyba już było wiadomo, już w czasie okupacji było wiadomo. Tak, przecież w 1943 roku już się wiedziało o Oświęcimiu. Przecież wiele ludzi było…

  • Już takie informacje do Warszawy dotarły?

Tak, przecież myśmy w ogóle wiedzieli dużo przed Powstaniem i w czasie Powstania też były wiadomości różne. Tylko, że nie miałam do nich dostępu, ale były wiadomości, dlatego że przecież myśmy stale słuchali „Wolnej Europy” i myśmy wszystko wiedzieli. Mieliśmy radio i w domu się słuchało.

  • Ale radio było zakazane…

Zakazane, więc to było w konspiracji wszystko. Trzeba było oddawać radio, ale myśmy to wszystko mieli.

  • Czyli ukryte.

Ukryte, oczywiście i wszystko się wiedziało, a jak nie wiedziało się, to wszyscy, gdzie myśmy mieszkali na Pługa… tam mieszkał kolega mojego wuja, więc on schodził, mówił: „Wiesz, dzisiaj było…” Wiadomości takie, siakie, jeden drugiemu przekazywał.

  • Powróćmy do tego transportu. Dokąd on dojechał?

Do Charsznicy dojechał, wywalili nas i rób co chcesz, już nie ma nic. Ale jakoś dostałam, nie wiem, czy w czasie… tak, przed wyjściem dostałam wypłatę, żołd tak zwany, dostałam dwa dolary i dwa tysiące złotych. Wtedy to było bardzo mało te dwa tysiące złotych zdaje się, chyba to tak było, a że dwa dolary to pamiętam dobrze, że dostałam.

  • Przydały się?

Przydały się, przydały się bardzo, ale już nie pamiętam, jak je spożytkowałam. W każdym bądź razie już trochę lepiej się czułam i coś zaczęłam…

  • To były okolice Krakowa?

Okolice Krakowa. Później jakieś było miasteczko, ale nie pamiętam jakie. Poszłam do apteki i zapytałam czy ta pani nie potrzebuje pomocy, żebym mogła zarabiać. Ponieważ jestem związana z aptekarska rodziną, więc jakoś do niej trafiłam. Ona mówi: „Dobrze, proszę bardzo, będzie pani nam tutaj w aptece pomagała.” W czasie okupacji pracowałam w aptece Potockiego i byłam taką właściwie podręczną pomocą. To znaczy nie podręczną, robiłam tam, fasowałam, różne takie rzeczy robiłam, bo jeszcze bez studiów byłam. Dlatego też poszłam do tej apteki. Ona mnie przyjęła, tam później mieszkałam, w kuchni spałam i czekałam, co się dalej stanie. W każdym bądź razie to było niedaleko Krakowa. Kiedyś mnie wysłała ta pani do Krakowa po towar do apteki. Załatwiłam towar, przywiozłam, jeszcze dużo pieniędzy zostało, więc jej te pieniądze zwróciłam, bo myśmy byli wychowani bardzo uczciwie. Ona mi te pieniądze oddała, że to dla mnie jako… Obraziłam się niemalże, że ona mi łapówkę daje, a teraz sobie myślę, że człowiek inaczej na to patrzy i nie wzięłam. Ale w każdym bądź razie ona się bardzo dziwiła, że nie przyjęłam. Było tak śmiesznie, bo w tych lasach ukrywali się żołnierze Armii Krajowej i różni ludzie z różnych zgrupowań. Zimno się zrobiło w tym lesie, więc oni przychodzili do tej pani magister i grali w karty, w kuchni grali w karty. Nie mogłam spać, więc do nich mówię… oni mnie też wciągali i też z nimi grałam w karty, ale mówię: „Dobrze, ja już więcej nie wytrzymuję. Wy sobie grajcie, ja się kładę spać.” W każdym bądź razie co noc oni przychodzili i grali, żeby się troszeczkę ogrzać…

  • Rozmawiała pani wtedy z nimi o sytuacji, jaka wtedy była?

Rozmawiałam, tak.

  • Wiadomo było już, że wojska sowieckie się zbliżają?

Tak i właśnie wojska sowieckie zastały mnie w tej Charsznicy, czy to była Charsznica, czy to było później jakieś miasteczko, bo nie wiem, gdzie ta apteka była, tego nie pamiętam właśnie. Musiałabym pojechać i zwiedzić te okolice, ale już nie pojadę.

  • Kiedy pojawiła się myśl, żeby wrócić do Warszawy?

Mnie odszukała moja przyjaciółka, która właśnie przyjechała… jakaś była salka, gdzie były jakieś przedstawienia i ona przyszła do tej salki, zaczęła się rozglądać. Coś widocznie dowiedziała się, że jakiś transport w Charsznicy był wyładowany. Ona była też w Armii Krajowej i była ranna w czasie Powstania w głowę, ona walczyła na Krakowskim Przedmieściu, w Świętym Krzyżu przy ochronie… serca Chopina chyba tam było i ona właśnie była w innym zgrupowaniu. Ale my się znałyśmy od dziecka i my się przyjaźniłyśmy. Do dzisiaj już niewiele nas zostało, a ona jeszcze żyje i niedawno mnie odwiedziła nawet tutaj. Ona mnie znalazła i powiedziała, że moja rodzina ulokowała się w Milanówku, bo Warszawa zrujnowana i Pługa była spalona przez własowców, tam byli własowcy, to wszystko było spalone. Ona mówi: „Słuchaj, to wracaj tam, bo oni tam ciebie poszukują.” Jakoś pomogła mi i wróciłam do Warszawy, to znaczy do Milanówka.

  • W trakcie okupacji i Powstania, miała pani kontakt z ojcem, który został w Sieradzu?

Tak, ojciec został w Wartegau. Ojca później wzięłyśmy do Milanówka i był tutaj z nami.

  • Czyli już po Powstaniu?

Tak.

  • Spotkały panią jakieś represje po wojnie, w związku z tym, że walczyła pani w Powstaniu, że była pani w Armii Krajowej?

Nie, nie miałam żadnych represji, dlatego że nie ujawniałam się. Mówili mi… ten porucznik, który właśnie był… „Jeżewski” pseudonim, to nawet on się ujawnił i jego wzięli zaraz do więzienia. On mi dał znak, żebym się nie ujawniała na razie, bo on się znał z rodziną. Poczekałam aż będzie ten moment, kiedy można się ujawnić. A on, taka dygresja, jak był w więzieniu, to się o niego bili wszyscy więźniowie, bo on znał na pamięć „Trylogię” Sienkiewicza. On opowiadał im cały czas, z jednej celi, do drugiej celi go brali i tak im ten czas umilał.

  • Czyli po wojnie miała pani cały czas kontakt z ludźmi Armii Krajowej?

Trochę tak.

  • Rozmawiało się na temat Powstania?

Rozmawiało się, trochę tak, ale niewiele.

  • To raczej był temat tabu.

Nie, specjalnie nie, tylko człowiek był zajęty innymi sprawami, bo zaczął organizować sobie życie na nowo. Musiałam pójść do jakiejś uczelni, gdzieś się uczyć, coś robić i właściwie tak bezczynnie nie można było siedzieć, bo to było najgorsze po tym wszystkim. Dostałam się na uniwersytet w Łodzi i chodziłam na wydział farmaceutyczny w Akademii Medycznej.

  • Ostatnie pytanie. Chciałbym poznać pani opinię, czy Powstanie musiało wybuchnąć?

Uważam, że musiało. Myślę, że nawet gdyby nie było zarządzenia Komorowskiego „Bora”, to i tak by się coś stało. Przede wszystkim ta młodzież nie chciała iść do Niemców, na ich rozkaz nie chciała się stawić. To jedna rzecz była. Rozstrzeliwania były coraz większe i wszyscy byli już tak nastawieni, że będzie to Powstanie, mieli broń, w małej ilości, ale była i wszyscy się szykowali na to. Nastrój był taki, że nie można byłoby już tego poskromić. Polacy są zapalone głowy, więc tak to bywa.
Warszawa, 22 marca 2007 roku
Rozmowę prowadził Tomek Niemczura
Irena Zarębska Pseudonim: „Ela” Stopień: łączniczka Formacja: Kompania Ochrony Sztabu „Koszta” Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter