Jadwiga Ferens „Iga”

Archiwum Historii Mówionej
Jadwiga obecnie Ferens, urodzona w Częstochowie 14 października w 1925 roku.

  • Jaka była pani funkcja w czasie Powstania Warszawskiego?

Łączniczka.

  • Jaka to była formacja?

Należałam do WSK [i do] „Koszta”.

  • Pani pseudonim?

„Iga”.

  • Co pani robiła przed wybuchem wojny? Jak pani wspomina dzieciństwo? Kiedy się pani przeprowadziła do Warszawy?

Jako siedmioletnie dziecko byłam wzięta od rodziców, wychowywana przez ciotkę do 1944 roku, bo później nas losy rozdzieliły.

  • Najpierw pani mieszkała w Częstochowie?

Pod Częstochową z rodzicami, a później w Warszawie wzięła mnie [ciotka Janina Drobiówna], bo do szkoły musiałam chodzić, a tam to było daleko. Dwanaście lat byłam wychowywana przez ciotkę.

  • Gdzie pani wtedy mieszkała?

Solec 48.

  • Jak pani wspomina swoje dzieciństwo?

Bardzo byłam znerwicowana, bo dzieciak od rodziców wzięty… Ciotka [była] bardzo dobra, wychowywała już niejedno, podrzucali jej różne dzieci z rodziny. Siostra też tam była niedługo, moja starsza kuzynka też.

  • Jak pani zapamiętała wrzesień 1939 roku?

Czytałam pamiętnik i postanowiłam też pisać później pamiętnik. W 1938 roku chyba zaczęłam pisać pamiętnik. On przeleżał pod blachą zaokienną, parapetem zaokiennym, dopiero moja przyjaciółka, która nie została wywieziona, wyjęła [pamiętnik], bazgroły przetrwały.

  • Jak pani pamięta wybuch wojny?

Bardzo się cieszyłam, że będę brała udział, że coś się będzie działo, że coś się dzieje nadzwyczajnego – jeszcze dziecinada, ile to miałam, czternaście lat.

  • Pomagała pani w obronie Warszawy?

Tak, ponieważ tutaj było niebezpiecznie, tośmy z ciotką wyemigrowały do znajomych pod samą Cytadelę, gdzie było jeszcze gorsze obstrzeliwanie. Tam brałam udział w wojskowej szwalni na służbie kobiet, ale robiliśmy bandaże, szarpie, poza tym kopanie rowów, przygotowywanie do wojny. Głodowałyśmy tam bardzo. Przy samej Cytadeli i Wiśle, ulica Kaniowska, to był dom znajomych ciotki, państwa Robakiewiczów, gdzie tylko były trzy panie: babka tych państwa, matka, ciotka i ja.

  • Lata okupacji…

Lata okupacji były ciężkie, bo straciłam rodziców/: w 1942 roku mamę, w 1944 ojca i chorowałam.

  • Mama została wywieziona do obozu?

Nie, w 1940 roku przyjechała [do Warszawy], a ojca wywieźli z Częstochowy z pocztą do Wilna. Tam znowu się dostał pod Rosjan, był internowany, na Polach Grunwaldu, gdzie był obóz. Później przyjechał do Warszawy już jak weszli Rosjanie, to był rok 1942 albo 1941, bo jeszcze mama żyła. Byłam w harcerstwie wtedy jeszcze, chodziłam, pomagałam dzieciom [w świetlicach dziecięcych].

  • Gdzie pani chodziła?

Świetlice dziecięce na Ochocie.

  • To w latach okupacji?

Tak. Czynny udział brałam w świetlicach dziecięcych – zabawy, opieka nad dziećmi. Później jeszcze w punkcie „Cukierenka”, to było gdzieś na Ochocie, gdzie żona pana „Kmita” też z „Koszty”, pani Justyna Michowa była kierowniczką.

  • Ona cukiernię prowadziła?

To był szyfr, że to jest cukierenka. Tam się przychodziło i polecenia różne to przynieść, to wynieść. Poza tym myśmy brały udział, później już po zaprzysiężeniu…

  • Pamięta pani dzień swojej przysięgi?

Oczywiście. Na Wilczej nasza piątka się zebrała. Przy naszej komendantce „Zochenie” [Pawłowskiej] składałyśmy i przy generale Kiwerskim, nie wiem jaką on miał wtedy funkcje, w stróżówce na Wilczej. Później żeśmy tam po kolei wychodziły, żeby to nie było takie widoczne, że tam się za dużo osób kręci.

  • Wasza piątka, znaczy kto? Z kim pani składała przysięgę?

Przede wszystkim Basia Jaworska-Śliwowska późniejsza, Tośka Dąbrowska to była naszą jakby zastępową, mieszkała na Marszałkowskiej przy placu Unii Lubelskiej. Tam byłyśmy zawezwane przeddzień wybuchu Powstania. Okazało się, że to jeszcze nie, wszyscy się rozeszli, poszli do [domów]. Hania Kurowska i Irena Wilczyńska chyba. Miałyśmy bronioznawstwo, mały sabotaż, mały wywiad. Odznaki samochodów niemieckich musiały znać, wiedzieć jakie jednostki przejeżdżają przez Warszawę i ile mniej więcej samochodów. Później obserwowałyśmy szpitale, ile przywożono Niemców do szpitali, w jakim czasie. W nocy w Jaktorowie miałyśmy naradę z naszym instruktorem, on rozmawiał, on nam przybliżał nasze przyszłe funkcje czy prace.
Później trzeba było przenieść, przewoziło się sporadycznie, broń, radiostację, to było bardzo ciężkie. Przez całą Aleję Niepodległości, przy niemieckich wachach – wszystkie większe domy przeważnie były zajęte przez Niemców – przechodziłyśmy niosąc ciężar we dwie, bo to była dosyć duża paczka. W Jaktorowie to się odbywało w nocy. Tam raz była taka noc, po nocy pociągiem, więc też na ramieniu dusza. Zdarzył się u Jaworskiej przykry wypadek z bronioznawstwem. [Instruktor „Sylwester” z Grochowa] pokazywał, machnięcie czy coś, pociągnął za cyngiel i [pistolet Vis] wypalił, ugadzając naszą koleżankę. Pomalutku wszyscy się rozchodzili, oni ją szczęśliwie do szpitala oddali. To było wielkie przeżycie.

  • Sama obserwacja była bardzo trudna, przecież nie można było stać ciągle w jednym miejscu, żeby liczyć samochody?

Tak. Wyjazdy, przejazdy, ruchy [samochodów niemieckich], tośmy we dwie na obrzeżach Warszawy siedząc w rowie, rozmawiając ze sobą, przez jakiś czas [obserwowały], już nie pamiętam jak to długo było. W każdym razie żeśmy to dalej posłały do „Socheny”- komendantki. Poza tym też [miałam] książeczkę – telefon polowy, z czego się składa, jak wygląda, co zawiera, to wszystko trzeba było wiedzieć i w razie potrzeby nas mieli zatrudnić przy telefonach. Co tam jeszcze? Nauka bandażowania, pierwsza pomoc.

  • Ciocia wiedziała o tym, że pani działa w konspiracji?

Wiedziała.

  • Przyjmowała to spokojnie?

Tak, tylko jak przyszedł instruktor i chciał do lasu do partyzantów mnie wziąć, to się nie zgodziła.

  • Były propozycje, że można przejść do partyzantów?

Tak, widocznie potrzebowali łączniczki.

  • Co pani robiła w małym sabotażu?

Napisy: „tylko świnie siedzą w kinie”, znak „Polska Walcząca”, później rozrzucanie ulotek.

  • Pamięta pani gdzie robiła napisy?

Na ulicy Solec, na murze kościelnym, dochodzącym prawie do Wisły. Później gdzieś na murach, razem właśnie ze Śliwowską, bo myśmy były od prawie dziecka przyjaciółkami ze szkoły jeszcze powszechnej – chodziłam na Szucha 9, tam do harcerstwa się zapisałam. Naszą drużynową była Porczyńska, ale chyba nie mająca nic wspólnego z Porczyńskimi, może rodzina daleka. Jednocześnie była naszą drużynową drużyny harcerskiej bardzo młodej. Wyjeżdżałyśmy w 1938 roku na obóz gdzieś w Lubelskie, Kraśnik czy Kraśnica.

  • Wracając do lat okupacji. Były przygotowania do Powstania Warszawskiego i przyszedł wcześniej rozkaz. Gdzie była pierwsza zbiórka?

U Tośki Dąbrowskiej, ona miała nas wprowadzić, myśmy czekały na rozkaz. Później nastąpiło rozwiązanie. Już do mnie nie przyszło zawiadomienie o wybuchu Powstania. Dowiedziałam się będąc w domu i nie mogąc wyjść, nie przyszedł łącznik. Tam było niemożliwe dojście.
  • 1 sierpnia 1944, jak pani zapamiętałam ten dzień?

Byłam uwięziona jak w klatce, nie mogąca się ruszyć, nigdzie wyjść. Piękny dzień, słoneczny i właśnie to, że jestem samotna, że nie mogę dostać się do swoich harcerek czy z WSK… Później po mnie przyszli z „Koszty”, żeby mnie ratować. Tam był szpital, mnie właśnie „Witalis” operował.

  • Jak doszło do operacji? Była pani w domu?

Byłam w domu 1 sierpnia, zastało mnie Powstanie w domu. Wychylając się na wszystkie strony, [czy] można było wyjść… Widocznie siedział Niemiec, który obserwował, czatował, żeby mnie ustrzelić. Później chodziłam na Smulikowskiego, dawny obiekt nauczycielski. Tam było też inne zgrupowanie, „Korab” czy coś takiego, bo tam kuzynka moja należała.

  • Pani była ranna 1 sierpnia?

Odłamkami kuli [dostałam] i byłam [z jednej] strony cała czarna od prochu, oczy.

  • Przyszli powstańcy i pani pomogli, przenieśli do szpitala?

Upadłam, straciłam przytomność, nie wiem jak długo leżałam. Dopiero palcami powieki sobie odsuwałam, bo widocznie tak napuchła, to musiało jakiś czas trwać, ale tak to wszystko tutaj zdrowe miałam. Szczęście, bo o milimetry przeszły odłamki, tylko jeszcze miałam w oczach malutkie odłamki prochu i metalu. Doktor Sobański miał mi to powyjmować z oczu i coś zrobić. Ponieważ nie miał igły magnetycznej czy [czegoś czym] by można było [to wyciągnąć], to zostawił. Przez cały czas później miałam stany zapalne oczu, nie bardzo mogłam na światło patrzeć, reagować.

  • Gdzie pani przebywała w szpitalu?

W „Koszcie”, tam mieli szpital.

  • Gdzie szpital się znajdował?

W podziemiach, Moniuszki 9. Później doszłam do sił i tam mi się nic nie robiło, powiedziano, że nie będzie zszywania, bo nie mają na to nici, to się zagoiło. Długi czas to byłam w kropki czarno-fioletowe, z oczu też mi nie wyciągano. Długi czas miałam stan zapalny, do Niemiec jak pojechałam, to też.

  • Ile czasu pani była w szpitalu?

Niezbyt długo, ze dwa dni może.

  • To był początek sierpnia?

Tak.

  • Jakie są dalsze pani losy w Powstaniu Warszawskim?

Byłam łączniczką Delegatury Rządu z Jasnej, właśnie do delegata rządu chodziłam przez Aleje Jerozolimskie z meldunkiem, to był Jankowski, to chyba była Wilcza, równoległa z alejami, nie wiem czy pierwsza czy druga.

  • Widziała się pani bezpośrednio z Jankowskim?

Otworzył mi drzwi, oddałam mu meldunek czy przesyłkę, nie było odpowiedzi, więc podziękowałam i wróciłam z powrotem Alejami Jerozolimskimi. [Tam] była niska bardzo barykada, można było, albo nie można było [przechodzić]. Był obstrzał, cisza – [wtedy] trzeba było przejść.

  • Wiele razy pani chodziła do Jankowskiego z meldunkami?

Ze dwa razy chyba.

  • Tylko tam pani chodziła czy jeszcze gdzie indziej?

W Śródmieściu trzeba było przesyłki różne przekazać, ustnie też. Oko miałam zabandażowane, tak że się mało przyczyniłam w czasie Powstania, raczej okupacja tylko.

  • Przejście przez Aleje Jerozolimskie było bardzo niebezpieczne.

Niebezpieczne dlatego, że niski duży obstrzał, tam dużo rannych było. W bramie leżeli na noszach, ci, których trafił pocisk.

  • Pani najgorszy dzień w Powstaniu Warszawskim?

Nie byłam tak jak siostra zasypana na przykład, nie doznałam większych urazów tak jak ona. Byłam w takim momencie, że oni celowali z tak zwanej Grubej Berty, z działa kolejowego w sztab na Moniuszki, w jeden dom po stronie od Marszałkowskiej idąc, bo to róg Marszałkowskiej prawie był i Moniuszki. Najpierw trafili po jednej stronie ulicy w dom, [bomba] nie wybuchła. Później sama idąc do „Koszty” z Jasnej [usłyszałam] ogromny huk, wstrząs, wszystko się zatrzęsło, oparłam się o mur i patrzę, że zaczyna chodnikiem dosłownie jak kret coś się posuwać. Patrzę „Gruba Berta”, ona ode mnie na pięćdziesiąt metrów stanęła dęba i nie wybuchła. Takie były momenty.
Później szrapnel na Smulikowskiego, wystrzał charakterystyczny, znad Wisły i przed samym właśnie szpitalem potoczył się po jezdni, tak się kręcąc do nas i też nie wybuchł. Miałam protekcję, że się nic nie stało.
Ze szpitala to mnie przyprowadził i odprowadził Tadeusz Jankowski, pseudonim „Owa” – to mój znajomy z lat szkolnych. Szczęśliwie żeśmy doszli i wyszli, ale to już podwórzami wtedy się szło, o zmroku. Między innymi w czasie okupacji tośmy obserwowały gdzie można z jakiej ulicy przejść przez podwórza na drugą ulicę, tak żeby nie być na widoku na ulicy. Śródmieście tośmy bardzo dobrze przejrzały.

  • Jak pani wspomina dobrze Powstanie, miała pani momenty radości?

Sam wybuch Powstania. Uważało się, że alianci nam pomogą, że to będzie inaczej, że się coś nareszcie zaczęło dziać, że wolność może przyjdzie nieoczekiwana.

  • Życie codzienne, jak wyżywienie, nocleg?

Tośmy w piwnicach raczej [przebywali].

  • A wyżywienie?

Przyznam się szczerze, że nie bardzo pamiętam. To musiało być bardzo skromne.

  • Były chwile wolnego, że można było sobie piosenki pośpiewać, porozmawiać?

Nie byłam z moim [oddziałem] byłam troszeczkę osobno. Można było, oczywiście, na Moniuszki…

  • Do kiedy pani była w Śródmieściu?

Do samego końca, aż tam zbombardowali, spalili, zaczęli rannych przenosić na drugą stronę alei i na Kopernika po stronie lewej idąc w dół Tamką. Tam nas właśnie zastali Niemcy, odcięli wtedy od Śródmieścia, ta ulica nazywa się Bartoszewskiego, tam była szkoła, gimnazjum.
Pod koniec sierpnia wróciłam do ciotki na ulice Solec 48, idąc ulicą Tamka.

  • Tam pani się znalazła w szpitalu z rannymi?

Tak z „Koszty”.

  • Weszli Niemcy do szpitala?

[Tak. Niemcy weszli do szpitala na Solcu. Zajęli też wszystkie sąsiednie ulice Powiśla]. Odcięli nas, oni od Wisły, tam ich dużo mogło przejść, bo to nisko i nie było naszego obstrzału ze wszystkich stron, tylko z jednej. Po jakimś czasie to oni byli górą, Powiśle pierwsze zajęli, elektrownię, później weszli [do Śródmieścia].

  • Jak to wyglądało? Pani się poddała razem ze wszystkimi?

Razem ze wszystkimi Raus! Nie było gadania. [Byłam razem z ciotką i ludnością Powiśla].

  • Miała pani opaskę, było widać, że pani była w Powstaniu?

Nie. [W ogóle nie miałam opaski, gdyż nie dotarłam do swojej jednostki na Okęciu].

  • Którego to było dokładnie?

[6 września Niemcy wypędzili ludność Powiśla – pędząc przez całą Warszawę – do Dworca Zachodniego, a następnie do Pruszkowa. W Pruszkowie nastapiła selekcja ludności i podział. Starsi zostali w Generalnej Gubernii, a młodzież wywozili w transportach na roboty przymusowe do Niemiec].

  • Gdzie została pani wywieziona z Pruszkowa?

Przejściowe obozy najpierw Wrocław, Breslau, później Erfurt, jeszcze jedno miasto i Jena. Tam w Jenie szczęście… To była Jena Glaswerk Schott i Zeiss – wytapianie szkła. To już było przerobione. Byłam szlifierką szkła, kawałeczki, sześciany albo większe bryłki trzeba było na kole oblewającym wodą wszystkie zadry w kawałku ogładzić. Szesnaście młodych dziewcząt tam było. Nie było grupy danej ze [Śródmieścia], tylko nas widocznie pomieszali, wybrali najmłodsze, akurat takie szczęście miałam.

  • Tam pani była aż do wyzwolenia?

Nie, nas wyrzucili do podziemnej fabryki samolotów Kahla i tam pracowałyśmy po dwanaście godzin w sztolniach jako zamiataczki sztolni. Tam wjeżdżały samochody, tam były wspaniałe urządzenia, wszystko było, biura kreślarskie, montownie, ubikacja, wszystko. W pierwszą sztolnię Null wjeżdżały samochody, myśmy to błoto musiały sczyszczać, żeby nie było za dużo tego, jak Niemcy muss Ordnung. Przez moją znajomą troszkę języka niemieckiego liznęłam w szkole. Dostałam się do kreślarzy, projektantów bomb, latających samolotów, które pierwsze poleciały na Anglię V1 i V2. Tam na górze było lotnisko i stamtąd one startowały. Niemcy, to [byli] inżynierowie, więc się zachowywali przyzwoicie. [Niemiec] chciał się dowiedzieć, czy jestem religijna, czy chodzę do kościoła, to mnie się pytał ile było apostołów, jakie były imiona. Jak szłam w drewniakach, to się rozlegało po całej sztolni. Byłam tam, gdzie były zmagazynowane projekty. Niemcy przychodzili, mówili mi numer, ja wyciągałam dany numer teczki i dawałam im.

  • Tam panią zastało wyzwolenie?

Nie, później na nasze miejsce przyszły Niemki, młodzi Niemcy, prawie dzieci nas z Kahle do Rittersgut, majątku rycerskiego jakby powiedzieć, na pola, gdzie się sadziło kartofle, bo to już była wiosna. Przed nami byli albo Rosjanie albo alianci za drutami, baraczek stał. Tam znowu z nową grupą szło się kawał piechotą i tam nas za drutami trzymali. Tam przyszło wyzwolenie. Dowiedziałyśmy się, że alianci weszli, zobaczyli ich. Ktoś z 1939 roku, ten który opiekował się majątkiem przyszedł i powiedział, że Anglicy, czy Amerykanie są, już koniec wojny, 8 maja o drugiej czterdzieści pięć. [...]

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?

Później nas rozdzielili po bauerach [we wsi Dreba], dostawałyśmy tam spanie i jedzenie. Tam pewnego pięknego dnia, to chyba Zofii było, 15 maja, przyprowadziła znajoma… Nasi chłopcy, akowcy, umundurowani z obozu jenieckiego przyszli szukać Polaków, przejeżdżali. Przyprowadziła, że tu są dwie Polski. Z okna widziałyśmy chłopaków, przyszli. Tam żeśmy posiedzieli, pożartowali. Później z tego spotkania ja wyszłam za jednego z tych chłopaków za mąż, a koleżanka z którą byłam, miała męża drugiego z chłopców, którzy nas uwolnili.

  • To byli akowcy, powstańcy?

Tak.
  • Pan Ferens jak miał na imię?

Bogusław.

  • Pamięta pani pseudonim i gdzie walczył?

„Leszcz”. On walczył po drugiej stronie Marszałkowskiej 125, prawie w tym samym miejscu [gdzie ja byłam]. Naprzeciw Moniuszki, tylko że po drugiej stronie. Przyszedł tak jak wszyscy z Woli, jak siostra. Zgrupowanie mieli na Woli. Tutaj ponieważ w wojsku był saperem, więc dali mu żeby się opiekował bronią. Między innymi rozkręcał „Grube Berty” i proch czy trotyl czy co tam było, wyciągał, a poza tym amunicję, miał skład broni i tak dalej. Prawieśmy byli naprzeciw siebie.

  • Poznaliście się w Niemczech i razem wróciliście do Polski?

Tak.

  • W którym to było roku?

W 1945 roku.
Miesiąc czasu jechaliśmy do Polski, trochę szliśmy, trochę jechaliśmy, tu most zerwany… Wylądowaliśmy aż w Słubicach, tam komendantem wojennym był niejaki Dębowski. Oczywiście, że rodzina, że musi nam pomóc. Za sto dolarów, które mąż miał zaszyte w bucie, [dał nam] poczęstunek i ułatwił nam…
Ich od razu zatrzymali. Myśmy przeszły Odrę, a ich zatrzymali, bo jeden z nim miał blachę śmierci. Jak jednego zatrzymali, to [resztę też], czterech. Później komendant wyciągnął ich z więzienia. Tutaj były Słubice, a tam Frankfurt nad Odrą.
Tak wędrowaliśmy w osiem osób: cztery panie i czterech panów. Mąż, później mąż mojej koleżanki Hali, byli z Warszawy, jeden się oddzielił zupełnie na Żoliborzu, raz czy dwa razy żeśmy się z nimi spotkali, a trzeci to był „Wańka” Wacław Lisowski, bo on pochodził ze Lwowa i pojechał szukać matki. Ślad po nim zaginął, myśmy mu odradzali: „Nie jedź tam”. Ale on koniecznie musi matkę zobaczyć.
Czwartą panią, to była starsza pani, w tej chwili to młodziutka, bo miała koło czterdziestki. Myśmy ją „mamą” nazywali, bo ona się nami opiekowała. Miesiąc czasu jechaliśmy do ojczyzny, przekroczyliśmy granicę Polski i do Warszawy żeśmy się dostali, ale z kim? To się nazywało [Biuro] Odbudowy Warszawy – jechali po części do Niemiec. Chłopcy nasi trzymając się cysterny jechali na wierzchu, a myśmy trzy [w środku], bo czwarta jechała samochodem z chłopakiem, który miał samochód i też z nimi był. 21 [lipca] żeśmy do Warszawy dotarli.

  • Pani koleżanka Hala też była w Powstaniu?

Nie, ona z Powiśla była.

  • Jako cywil?

Tak, cywil. Jak wszystkich zgarnęli z Powiśla, to ja się z nimi dogadałam, że z tego samego domu jest Hala, pod 48 Solec. [W Jenie] spałyśmy w barakach na jednej pryczy, bo było zimno, ja miałam koc, to miałyśmy trzy koce, zaśnieżyło nas troszkę, bo nieszczelny barak był. Do dzisiejszego dnia ona żyje, mieszka niedaleko na Wolskiej.

  • Czy była pani represjonowana za udział w konspiracji, w Powstaniu?

Nie, wyjątkowo nie, bo zaczęłam się uczyć, nikt nie wiedział nic specjalnie o mnie, chociaż kolegę z Wileńszczyzny od razu capnęli ze szkoły.

  • Dlaczego pani przyjęła pseudonim „Iga”?

Jadwiga.

  • Czy jakby pani miała znowu dziewiętnaście lat to poszłaby pani do Powstania Warszawskiego?

Oczywiście, przecież to było piękne dla młodego człowieka, nie do opowiedzenia.


Warszawa, 7 wrzesnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Jadwiga Ferens Pseudonim: „Iga” Stopień: łączniczka, strzelec Formacja: WSK, Kompania Ochrony Sztabu „Koszta” Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter