Jan Franciszek Mizerski „Waligóra”

Archiwum Historii Mówionej

Nazwisko moje jest Jan Mizerski, obecnie jestem emerytem. W czasie Powstania Warszawskiego miałem szesnaście lat i byłem gońcem w plutonie dywersji bojowej [Obwodu] VII.

  • Jak wyglądało pana życie przed wojną?


Byłem uczniem po prostu, dlatego że w chwili wybuchu wojny miałem jedenaście lat, w chwili wybuchu Powstania miałem ponad szesnaście lat i kilka miesięcy, że tak powiem.

  • Czym zajmowali się pana rodzice?


Mama była kierowniczką szkoły, koedukacyjnej szkoły prywatnej Kazimiery Chmielewskiej we Włochach, a ojciec był budowniczym i prowadził przedsiębiorstwo budowlane w Warszawie.

  • Czy miał pan rodzeństwo?


Tak, miałem dwóch starszych braci.

  • W której dzielnicy państwo mieszkali?


Myśmy mieszkali we Włochach pod Warszawą.

  • Jak pan wspomina przedwojenną szkołę?


No ja chodziłem do tej szkoły, gdzie moja mama była kierowniczką, tak że ja miałem pewne zalety i też pewne obowiązki, że tak powiem, w związku z tym.

  • Jak zapamiętał pan wybuch wojny?

 

Wybuch wojny to pamiętałem doskonale, dlatego że Niemcy atakowali Warszawę z powietrza już 1 września i przeciwlotnicza artyleria na Okęciu była dosyć efektowna, tak że na naszą posesję po prostu padało mnóstwo odłamków.

  • Jak potoczyły się dalej losy we wrześniu 1939 roku i później w okupowanej Warszawie?


Na początku kampanii wrześniowej było to, że Niemcy przyszli do przedmieść Warszawy już 18 września. I wtedy my, całe Stare Włochy – myśmy mieszkali na Starych Włochach – Stare Włochy zostały zupełnie wysiedlone. Niemcy rozkazali opuszczenie natychmiastowe wszystkich domów – myśmy mieli dwadzieścia minut, dwudziestominutowy tylko czas na to, żeby zabrać jakiś koc czy niezbędne rzeczy – i zorganizowali wszystkich ludzi na ulicy Chrobrego, która się w dalszym ciągu tak nazywa, i zostali poprowadzeni na Opacz. Tak że całe Stare Włochy były wysiedlone. To jest fakt, o którym nikt nie pamięta. To było w ogóle pierwsze wysiedlenie ludzi w Warszawie. [...] Ja się dziwię, że wszyscy ludzie zapomnieli o tym, że myśmy byli, całe Stare Włochy były wysiedlone przez Niemców już 18 września. Oni się widocznie obawiali, że Warszawa będzie robiła większy opór i oni chcieli mieć wolność po prostu do różnych wojskowych operacji, żeby wtedy tam nie było zupełnie ludności.

  • A gdzie państwo się wtedy przenieśli?


Nas wysiedlono na Opacz i myśmy dostali lokum w piwnicach jakiejś willi, która leżała wzdłuż tej kolei dojazdowej EKD, która wtedy przez Opacz kursowała do Podkowy Leśnej. Tak że myśmy mieszkali... Myśmy wrócili po upadku Warszawy – to było mniej więcej dwa tygodnie wysiedlenia czy coś w tym rodzaju.
Nasza rodzina wtedy była dosyć liczna, dlatego że do mojej mamy przyjechała jej siostra z Ostrołęki z czworgiem dzieci, a nas było też trzech, tak że to było siedmioro dzieci i dwie dorosłe kobiety. Ojciec był wtedy zmobilizowany do Modlina po prostu, tak że ojciec był w Modlinie w tym czasie.

 

  • Jak wyglądało pana życie w tej okupowanej Warszawie?

 

Chodziłem normalnie do szkoły, przeszedłem wtedy całą szkołę. Przed wojną skończyłem pięć klas szkoły podstawowej, no to [jak] poszedłem do szóstej klasy, to były już czasy wojenne, a potem były tylko dwa lata szkoły handlowej. Poza tym ten czwarty rok to była szkoła dyrektora Kołakowskiego we Włochach, która prowadziła też edukację młodzieży w zakazanych przedmiotach. Tak że myśmy się uczyli łaciny i historii, tych przedmiotów, które były przecież zakazane w czasie okupacji. Tak że ja nie straciłem w tym czasie żadnego roku. Ten trzeci rok przed małą maturą, czwarty rok w gimnazjum, w szkole gimnazjalnej to ja chodziłem już na komplety do gimnazjum Mickiewicza w Warszawie – na komplety, po prostu tajne komplety – tak że ja nie straciłem – dziwnie jednak – nie straciłem żadnego roku szkolnego. Dzięki temu, że mama była nauczycielką i kierowniczką szkoły, to mama miała dobrą rękę, żeby mnie ustawić, wysłać do odpowiedniej szkoły. Mój brat chodził też do Mickiewicza, obaj bracia chodzili do gimnazjum Mickiewicza, przed wojną już jeździli z Włoch do Warszawy, tak że to było naturalne, że ja… Grzegorz też zrobił maturę „kompletową” w czterdziestym czwartym roku. On mając osiemnaście lat, zdobył, przeszedł maturę, dostał.

 

  • Z czego utrzymywała się pana rodzina?


A to było... Mama pracowała przecież jako nauczycielka i rodzice zawsze dbają o to, żeby dzieci się uczyły, tak że mama miała pracę. Z ojcem było dobrze i ojciec robił, pracował... Jego przedsiębiorstwo zajmowało się rozbieraniem zburzonych w czasie wojny domów, tak że ludzie też... Dookoła Warszawy było mnóstwo chłopów, którzy zarabiali mnóstwo pieniędzy, dlatego że to była jedyna możliwość zaopatrzenia Warszawy w żywność, tak że oni chcieli rozbudowywać swoje gospodarstwa i oni chętnie kupowali cegłę z rozbiórek w Warszawie.

  • Czy pamięta pan Żydów z okresu okupacji?

 

Tak, jak najbardziej. Ja pracowałem, zacząłem pracować, mając trzynaście lat, można powiedzieć. Pierwsza moja praca to była przy Halach Mirowskich w hurtowni owoców. Ten właściciel nazywał się chyba Edward Werbanowski, o ile pamiętam właściwie. Ja pracowałem całe lato u niego jako pomoc w sklepie i tak dalej. I żeby dojechać do niego, to się jechało z Włoch najpierw kolejką EKD, a potem tramwajem do Hali Mirowskich, to się jechało przez ulicę tramwajem, który szedł najpierw Alejami, skręcał w Żelazną i potem przez getto, dlatego że po prostu już się jechało przez getto.

Tak że całe to lato w tym okresie ja przejeżdżałem przez getto. Był jeden policjant żydowski i jeden policjant granatowy, stali na stopniach wagonów, żeby nikt nie mógł wysiąść. Tak że ja widziałem, co się działo w getcie.

  • A jak ludzie reagowali?


Byli smutni.

  • Czy miał pan w tym okresie jakieś osobiste kontakty z Żydami?


Tak, dzięki mojej mamie, można powiedzieć. Na naszej ulicy, która nazywała się Parkowa, obecnie nazywa się Cietrzewia, po przyłączeniu Włoch do Warszawy zmieniono wszystkie ulice, to już po moim czasie w Polsce, że tak powiem, tak że ja nie pamiętam, jak się te ulice przedtem nazywały, ale ta się ulica Parkowa nazywała, potem Cietrzewia. Na naszej ulicy mieszkała Stefania Liliental. To była rodzina żydowska, która przeszła na katolicyzm. I oni mieli synka, który się nazywał Witold Liliental. I Witold Liliental mieszkał pod przybranym, zmienionym nazwiskiem na naszej ulicy i mama była jego nauczycielką, oni przesyłali Witusia Lilientala na lekcje do mamy. Zresztą pani Liliental zmarła już po wojnie i ona została [tutaj], a ojciec zginął w Katyniu, Liliental.

  • Czyli wszyscy wiedzieli, że to są osoby pochodzenia żydowskiego?


Myśmy wiedzieli, pomimo że to wszystko, że oni żyli jako tam... Gosposia w domu nazywała się jego ciotką po prostu, a pani Liliental zmieniła nazwisko, miała inne nazwisko, przybrane, w czasie całej wojny.

  • A czy oprócz pracy w Halach Mirowskich pan jeszcze gdzieś pracował w trakcie okupacji?


Tak, następnego [lata] to pracowałem w takim sklepie, który sprzedawał garnki. To następne lato było, a potem już było Powstanie.

  • A czy spotkał się pan z życiem konspiracyjnym?

 

No naturalnie. Bo i bracia byli przecież... No, najpierw to w szkole handlowej jeszcze zaczęły działać Szare Szeregi. Jak moi starsi bracia zorientowali się, że ja zaczynam chodzić w kartofliska i czołgam się w kartofliskach, to doszli do wniosku, że lepiej zabrać mnie do tego zgrupowania, gdzie oni byli wciągnięci, żeby zmniejszyć ryzyko jakiegoś niepożądanego wpadnięcia w jakiś sposób. To w ten sposób zetknąłem się z Szarymi Szeregami, mając chyba lat czternaście czy coś w tym rodzaju, a potem przeszedłem już przysięgę, zrobiłem jesienią czterdziestego trzeciego roku i zostałem gońcem. I pierwsze moje zadania to było kolportowanie prasy podziemnej i potem było przenoszenie różnych pistoletów z jednego adresu do drugiego czy coś w tym rodzaju.

  • A jaką prasę pan roznosił?


„Biuletyn Informacyjny”.

  • A jak często?


Kilka tych „Biuletynów...” złożyłem jeszcze do biblioteki Muzeum Powstania Warszawskiego.

  • A jak często pan roznosił gazety?


Cotygodniowo po prostu. Ja nie pamiętam już dokładnie, czy to był jeden dzień, czy dwa dni w tygodniu, coś w tym rodzaju. To były jednak dosyć częste zadania.

  • A broń?


Broń też przenosiłem.

  • A to we Włochach?


We Włochach, tak.

  • Kto był pana dowódcą?


Dowódcą był mój brat. On był dowódcą drużyny dywersji bojowej, która stacjonowała we Włochach. To dlatego on po prostu nie chciał, żebym był gdzieś zaangażowany w jakieś inne organizacje, i on wciągnął mnie do tego.

  • Czy pamięta pan kolegów ze swojej drużyny?


Tak, naturalnie pamiętam ich bardzo dokładnie wszystkich, tylko że niestety prawie wszyscy zginęli w Powstaniu.

  • A jak się nazywali pana koledzy, mógłby pan wymienić kilka nazwisk?


To byli na przykład Ryszard Matuszewski, potem był Grzegorz Mizerski, Szymon Mizerski, Zdzisław Niemiatowski także i Jan Lipka, tak że te nazwiska to jeszcze pamiętam bardzo dobrze.

  • Jak często się spotykaliście?


No to były czasami. Jakieś takie regularne spotkania to nie były, to były spontaniczne po prostu spotkania. Trudno odpowiedzieć na to pytanie, jak często. Cotygodniowo, co dwa tygodnie, coś w tym rodzaju, ale to wtedy się dostawało rozkaz, żeby gdzieś pójść, przejść, przenieść i tak dalej.

  • A czy pana rodzice wiedzieli o pana zaangażowaniu konspiracyjnym?


No, naturalnie.

  • I pozwalali?


Naturalnie, przecież cały czas odbywały się różne spotkania u nas w domu.

  • Czyli pana rodzice też byli zaangażowani?


Mama była, można powiedzieć, bardziej zaangażowana, ale ojciec też o wszystkim wiedział.

  • A czy przechowywali panowie broń w domu?


Tak, w piwnicy, naturalnie.

  • Jaka to była broń?


Różnego rodzaju.

  • A czy pamięta pan, jaki typ?


To były pistolety, były takie steny polskiej roboty, były też granatniki.

  • Ile tego było?


Dwie walizki.

  • Skąd przynosiło się tę broń?


W to byli, można powiedzieć, najbardziej zaangażowani moi starsi bracia, tak że ja nie pamiętam wszystkich adresów, skąd oni broń przynosili. Ja pamiętam tylko otwarte walizki wypełnione bronią.

  • Czy pana bracia brali udział w akcjach bojowych?


Tak.

  • Czy mógłby pan coś więcej powiedzieć?


Grzegorz robił na przykład napad. Zniszczyli kartotekę w magistracie włochowskim, to on brał w tym udział. On robił demolację maszyny kina, które wyświetlało filmy dla Niemców. I pamiętam dokładnie te części z tej zdemolowanej [maszyny]. Te obiektywy zdemolowanej maszyny, aparatury kinowej to ja jeszcze pamiętam, w domu były długi czas po wojnie.

  • Czy w związku z zaangażowaniem konspiracyjnym zdarzały się jakieś sytuacje niebezpieczne?


Chyba tak. Ja nie byłem na to narażony, ale przypuszczam, że oni obaj byli narażeni kilkakrotnie.

  • Czy był pan świadkiem bądź ofiarą represji ze strony Niemców?


Nie, świadkiem nie byłem.

  • A ofiarą?


Nie, szczęśliwie.

  • Czy wiedział pan o zbliżającym się Powstaniu?


Myśmy podejrzewali to wszystko. Poza tym Szymon był zmobilizowany wcześniej, na dwa dni czy trzy dni już przed Powstaniem spędził noc gdzieś na Woli, na jakimś cmentarzu. To już miało wybuchnąć wtedy, ale nie wybuchło. Ale ja nie znam dokładnie dat i powodów czy coś w tym rodzaju, tak że na to pytanie nie mogę dokładnie odpowiedzieć. Ale to było przecież w napięciu, tak że wszyscy wiedzieli, że to musi wybuchnąć.

  • Gdzie pana zastał wybuch Powstania?


Byłem we Włochach. Pluton dywersji bojowej (ja powiedziałem wcześniej już chyba) miał za zadanie bojowe 1 [sierpnia] opanowanie tej szkoły na Promienistej we Włochach, która była obsadzona przez żandarmerię niemiecką. Ten pluton dywersji bojowej to jest za mała jednostka, żeby samemu zrobić taki atak na dużą szkołę – przecież to trzypiętrowy budynek, z wieloma klasami i tak dalej, tak że to był duży budynek – tak że oni mieli kontakty z innymi oddziałami też zorganizowanymi, ale z jakichś powodów to się nie udało. Moim zdaniem nie było dostatecznego zgrania tej akcji. Tam ktoś z tamtych innych oddziałów zaczął wrzucać butelki zapalające na chodniki, tak że Niemcy byli ostrzeżeni momentalnie. Zresztą oni już wiedzieli, to było wieczorem już, o godzinie ósmej czy dziewiątej wieczorem, tak że Niemcy już byli ostrzeżeni i tylko czekali. W końcu ten atak odwołano i wszyscy się rozeszli.

  • I poszedł pan do domu?


Tak, potem poszliśmy do domu i przespaliśmy w domu. I potem to były tylko przejścia ze Starych Włoch na Nowe Włochy. Ja pamiętam, po trzech dniach w domu na Starych Włochach ja wróciłem na Nowe Włochy do moich kuzynów. Tam był dowódca plutonu Jerzy Dudziec, mieszkał tam u moich kuzynów, i ja tam do nich poszedłem. Poza tym Niemcy zrobili też łapankę, zaczęli brać na ulicy zakładników jednego dnia na początku sierpnia i zebrali około stu pięćdziesięciu czy stu dwudziestu zakładników, których zebrano w kinie „Ada”. To było kino, w którym zresztą przedtem Grzegorz zniszczył aparaturę, [kino] dla Niemców. Ta ulica... Ci kuzyni byli wysiedleni ze swojej własnej willi i mieszkali w willi na ulicy, [która] wtedy nazywała się ulicą Chopina. I tam Niemcy nagle weszli – to Wehrmacht organizował ten pobór zakładników, robili tych zakładników – ale szczęśliwie po trzech dniach wszystkich zwolniono, nie wykonano żadnych wyroków, po sześciu dniach wszystkich zwolniono, po kilku dniach wszystkich zwolniono. I mnie wtedy nie wzięli, dlatego że jeden się pytał, ile ja mam lat. Jak ja powiedziałem, że szesnaście, to mnie nie wzięli, ale wzięli męża mojej ciotki, ich syna, kuzynów, syna, Jaśka Sobieszka (oni się nazywali Sobieszkowie). Jasiek Sobieszek i ten Jerzy Dudziec był zaaresztowany, dowódca tego plutonu dywersji bojowej, wzięty jako zakładnik i Andrzej Paszkowski pseudonim „Kord”, który spał w tym pokoju (myśmy spali na poddaszu w jednym pomieszczeniu po prostu wszyscy). Ale wszystkich dzięki temu to... Ten Jerzy Dudziec, dowódca plutonu, był specjalistą do przeżywania historii. Tak że on zwiał z tego kina już drugiego dnia. Natomiast Andrzej Paszkowski, Roman Sobieszek i Jasiek Sobieszek oni zostali zwolnieni z tej grupy. Tę grupę zakładników rozwiązano. Dlaczego i kto się w to mieszał, to ja nie znam tej historii.

  • Jak dalej potoczyły się pana losy?


Pluton dywersji bojowej dostał rozkaz przejścia do Kampinosu. Tak że myśmy szli w dwóch, podzielono całą grupę na [grupy po] dwie osoby. Dwie osoby, żeby nie budzić podejrzenia – dwóch chłopaków mogło przejść. No i myśmy szli przez Błonie i potem do... Ja już nie pamiętam, na mapie mógłbym to pokazać dokładnie, ale już nie pamiętam tych wszystkich nazw tam. I myśmy przeszli do Kampinosu, przez Truskawkę doszliśmy tam.

  • Który to był dzień sierpnia?


To był chyba 11 sierpnia.

  • I co się dalej działo?


Dalej się działo to, że wtedy przyszedł ten rozkaz, żeby zorganizować... Część Powstańców z Kampinosu przeszła na Żoliborz, żeby zorganizować ten atak na Dworzec Gdański i na połączenie Żoliborza ze Starym Miastem. To był podobno bezpośredni rozkaz wydany przez „Bora” Komorowskiego – podobno. Ja nie wiem dokładnie, nie znam tych wszystkich dokładnych danych. I dlatego to organizowano po prostu. I w tej grupie... Dlatego że Grupa „Kampinos” składała się z członków obwodu... Ja nie pamiętam, który numer to był, V czy IV ten obwód, który graniczył, pokrywał Puszczę Kampinoską. Dowódcą tam był, jak się nazywał... chyba „Bór” Komorowski czy nie... „Szymon”. Ja nie pamiętam nazwiska dokładnie, kto był dowódcą. On był ranny, oni brali udział, ta grupa jego brała udział w ataku na lotnisko na Bielanach. „Szymon” Krzyczkowski czy Komorowski. On został tam ranny. To była jedna część tych Powstańców, którzy byli zorganizowali w Grupie „Kampinos”, a druga część ich to byli ci wszyscy pod dowództwem Adolfa Pilcha. To jest oddział z Wileńszczyzny, który przeszedł całą Polskę w zasadzie. Przecież udało im się uniknąć aresztowania przez wojska radzieckie i wysłania na Sybir, i [udało się] przybyć do Kampinosu. Tak że to byli ci. I pierwsza grupa Powstańców, która wyruszyła z Kampinosu, to mi się wydaje, że to było już po czterech dniach – 15 sierpnia myślimy wyszli, ten pierwszy oddział, który szedł. I w związku z niepełnym kontaktem tego szeregu, który szedł, tam powstała jakaś luka i ta tylna część nie znała drogi dalej, żeby [przejść], i związku z tym oni stracili kontakt z poprzednikami i myśmy byli zmuszeni wrócić do Kampinosu. Tak że 16 sierpnia byliśmy z powrotem w Kampinosie. I potem następne zorganizowanie to było już pod innym dowódcą. To już major „Okoń” przyszedł z Żoliborza i został mianowany wtedy dowódcą zgrupowania „Kampinos”. I zorganizowali drugi oddział, który przeszedł dziewiętnastego, wyszedł 19 sierpnia na Żoliborz, i wtedy nasza grupa została znowu wcielona do tego oddziału, żeby iść. I ta druga grupa przeszła bez szwanku, w całości weszła na Żoliborz.

  • Jak na Żoliborzu wyglądały walki?


Na Żoliborzu to myśmy po prostu zostali zakwaterowani w jednych takich blokach, w takiej Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na Żoliborzu. I to były bardzo ładne bloki. Tam właścicielka jednego takiego jednopokojowego mieszkania się wyprowadziła i myśmy mogli tam spać pokotem na podłodze u niej.

No i myśmy tylko czekali na rozkaz i tam ten rozkaz do ataku na Dworzec Gdański nadszedł bez żadnych przygotowań specjalnych albo informacji już następnego prawie dnia. Tak że już ten pierwszy atak był dwudziestego pierwszego, to po jednym dniu, można powiedzieć – dziewiętnastego myśmy wyruszyli z Kampinosu, a dwudziestego pierwszego już był pierwszy atak na Dworzec Gdański. I to była taka, moim zdaniem, obecnie, jak ja patrzę na to z daleka, to była bardzo pochopna organizacja tego wszystkiego, bez specjalnie dużych, wnikliwych badań. Przy pierwszym i przy drugim ataku na Dworzec Gdański ten główny punkt oporu niemieckiego to był Instytut Chemiczny, wysoki budynek, obsadzony przez Niemców kompletnie. Niemcy tylko rzucali, oświetlali rakietami cały teren po prostu i mieli przewagę niesłychaną. Byliśmy cały czas przecież podczas tego ataku pod szalenie silnym obstrzałem karabinów maszynowych, działek i tak dalej. Czy pociąg pancerny był wtedy, tego pierwszego dnia, też tam na szynach, czy nie, to ja na to odpowiedzieć nie mogę.

  • Jak był pan uzbrojony?


Dostałem z zrzutów włoski pistolet maszynowy, tak że miałem pistolet maszynowy wtedy, włoski. Tylko że ten pistolet maszynowy to miał jedną wadę, bo miał tylko jeden magazynek dziesięciostrzałowy, tak że to, można powiedzieć, było trochę śmieszne w zasadzie brać ten pistolet maszynowy, jak się ma magazynek na dziesięć [naboi].

  • A jak było z amunicją do tego włoskiego karabinu?


To była ta sama amunicja, którą się miało w parabelkach i visach, 9 mm, pistoletowych. Pistoletowa amunicja pasowała doskonale. Ja tam zwędziłem w jakimś warsztacie magazynek dwudziestopięciokulowy, tak że potem miałem dobry, dosyć dobry, ten pistolet był dosyć dobrą bronią.

  • Co się myśli, co się czuje, jak się uczestniczy w takich walkach jak w przypadku próby zdobycia Dworca Gdańskiego?


Bezsilność.

  • A nie bał się pan?


Bać to się wszyscy bali przecież i wszyscy się boją. Ale bezsilność przede wszystkim, dlatego że przecież wtedy ogień Niemców był przeważającym po prostu ogniem. To moim zdaniem było bardzo pochopne, ten rozkaz generała „Bora”. Jeżeli to prawda rzeczywiście, że to on był inicjatorem tego, to jednak był niespecjalnie praktycznie rozwiązany przez jego środowisko, że tak powiem. Dlatego że przede wszystkim należało przygotować to wszystko, moim zdaniem, bardziej racjonalnie. Przede wszystkim zdobyć Instytut Chemiczny, to wtedy można byłoby robić... Na pewno by się wtedy te nasze ataki udały.

  • Czy mógłby opowiedzieć pan trochę dokładniej, jak wyglądał sam atak?


Sam atak to wyglądał... O drugiej w nocy to było ciemno po prostu. Jedyna widoczność to były rakiety niemieckie, którymi Niemcy oświetlali cały teren przed torami Dworca Gdańskiego. I myśmy leżeli w zasiekach też, w zasiekach jakichś takich. Tak że ja wpakowałem się tam w druty kolczaste, potem porwałem całe ubranie. Tak że po powrocie stamtąd wszedłem do jednej willi na Żoliborzu i tam była bardzo przyjemna pani, która natychmiast przyniosła mi nowe spodnie.

 

  • Czy miał pan opaskę?


Tak, wszyscy mieliśmy opaski.

  • Na którym ramieniu?


Na lewym, chyba.

  • Jak dalej potoczyły się pana losy powstańcze po nieudanych atakach na Dworzec Gdański?


No po obu nieudanych [atakach] to po prostu wróciłem. Myśmy dostali rozkaz, który był szalenie krytykowany przez wszystkich, których rozkaz dotyczył, złożenia broni na Żoliborzu i [powrotu] bez broni do Kampinosu. I ja nie wiem, czy grupa została w jakiś sposób podzielona, czy nie, ale grupa wróciła do Kampinosu praktycznie bezbronna, zupełnie. Pochód bezbronnych. To najgorsza rzecz do takiego żołnierza powiedzieć: „Oddaj, zostaw broń i idź”, bezbronny przecież. Tak że to był szalony cios dla całej grupy, że tak powiem.
Do tej grupy, do tego pochodu, to znaczy przejścia po drugim ataku, zostali wtedy też dołączeni oficerowie z kompanii „Zemsta”. A kompania „Zemsta” miała pewną szansę. Nastąpiła potem zresztą w Kampinosie pewna roszada, dlatego że ten nasz dowódca plutonu dywersji bojowej został adiutantem majora „Okonia”. Natomiast wszyscy ci, którzy z nim przyszli, zostali wcieleni w kompanię „Zemsta”. Ciekawe jest też to, że major „Okoń” był dowódcą kompanii „Zemsta” na Woli, tak że jak objął dowództwo w Kampinosie, to jedyna grupa Powstańców, na którą, że tak powiem, mógł liczyć, którą on znał dokładnie, to były resztki kompanii „Zemsta”. I on odbudował tę kompanię „Zemsta”. Natomiast Jerzy Dudziec, który był naszym dowódcą plutonu dywersji bojowej VII Okręgu, został adiutantem majora „Okonia”. Jakie były stosunki między majorem „Okoniem” w Kampinosie i Pilchem „Doliną” (on miał pseudonim „Dolina”), to ja nic na ten temat nie mogę powiedzieć.

  • Jak dalej pana losy potoczyły się od momentu przejścia do kompanii „Zemsta”?


Ja zostałem członkiem I plutonu, członkiem drużyny. Potem zaczęto robić jakieś tam... W Kampinosie było dosyć dużo amunicji, tak że też tam nie mieli specjalnej oszczędności, [więc] zaczęto robić próby, kto będzie celowniczym karabinu maszynowego. I wszyscy brali udział w tych próbach. W końcu okazało się, że ja trafiałem najcelniej w tę metalową tarczę, którą oni tam wystawiali, tak że zostałem celowniczym karabinu maszynowego. Dlatego że ten dowódca, który został dowódcą z kompanii „Zemsta”, który został naszym dowódcą naszego plutonu, on miał swojego własnego gońca. Tak że on nie chciał mnie za gońca, on miał własnego gońca, z którym miał styczność w Warszawie, tutaj on przeszedł też z Warszawy do Kampinosu. Tak że ja nie byłem już gońcem, ja byłem normalnym [żołnierzem]. Tylko niestety zadaniem celowniczego to jest też, żeby nieść ten karabin.

  • Nie miał pan kogoś do pomocy?


Tak, jeden, dwóch czy czterech było w zasadzie. Jeden niósł zapasową lufę, drugi niósł skrzynki z amunicją, tak że nas było trzech do tego, a ja taskałem ten karabin maszynowy. To był dobry karabin maszynowy, niemiecki. Już nie pamiętam, jakie on [miał] skróty, jak on się nazywał, ale to był dobry karabin maszynowy.

  • I co się działo dalej?

 

Myśmy byli w Kampinosie i mieliśmy za zadanie... Nasza kompania „Zemsta” stacjonowała w takim baraku, który był po niemieckich celnikach. Dlatego że tam w Brzozówce – myśmy stacjonowali w Brzozówce – w czasie okupacji była granica, [to znaczy] ponad Brzozówką przechodziła granica między Rzeszą a Gubernią i tam byli umieszczeni celnicy niemieccy. Ale w czasie Powstania to oni zostawili cały swój barak i zwiali stamtąd, dlatego że jak tam „Dolina” przyszedł ze swoim oddziałem, to zaczął walki z otaczającymi Niemcami, też i „własowców” tam atakowali, mieli dosyć dużo bitew, małych bitewek w tym czasie, [więc] ci wszyscy celnicy zwiali. Kompanię „Zemsta” ulokowano w tym baraku po celnikach niemieckich. To był cały teren ogrodzony jakimiś drutami kolczastymi jeszcze przez Niemców. Myśmy spali po prostu na słomie, tam dosyć były duże izby, tak że cała drużyna mogła spać w jednym pokoju po prostu. I tam ogrzewali się wzajemnie wszyscy, dlatego że przecież myśmy nie mieli ani żadnej pościeli, ani kocy, ani niczego. Tam się spało tak, jak się stało.

  • A jak było z jedzeniem?

 

Tam był też kucharz i gotował jedzenie. Chleb był straszliwie marny, ale zupy to były dobre, dlatego że oni rekwirowali przecież zwierzynę od chłopów na ubój. Potem dodawali do tego trochę cebuli, czosnku i jakiejś włoszczyzny, i to była przecież dobra zupa. Tak że nic narzekać na to nie można było.

 

  • Czy w tym okresie uczestniczył pan w walkach?


Myśmy chodzili na różne wypady do okolicznych wiosek, tak że to było w tym okresie wrześniowym, że tak powiem, po atakach. Poza tym ci wszyscy dowódcy kompanii „Zemsta” to byli bardzo rygorystycznymi dowódcami i byli niespecjalnie popularni, dlatego że oni chcieli stworzyć zgrany zespół, żeby musztra była wojskowa też, tak że oni robili różne ćwiczenia, żeby iść w krok, żeby się czołgać dobrze na rozkaz i tak dalej. Tak że to [trwało] cały dzień i w zasadzie cały ten wrzesień to był wypełniony po prostu jakąś taką musztrę wojskową, że tak powiem.

 

Ale w końcu to doprowadziło do tego, że 27 września Niemcy już w czasie pertraktacji pokojowych o złożenie, zaprzestanie walk, okrążyli cały Kampinos i rozpoczęli bombardowanie. Myśmy rano dwudziestego siódmego dostali rozkaz, żeby iść do Sowiej Woli z Brzozówki (to jest sąsiednia wieś, wyżej). I w czasie jak doszliśmy mniej więcej do tego [miejsca], gdzie już można było widzieć chałupy wiejskie dokładnie, to nagle zza stogów siana wyszły dwa czołgi niemieckie. Ale myśmy mieli piaty. Tak że jeden, nie z naszej drużyny, z drugiej drużyny, Włodzimierz Szary on się chyba nazywał... Ja już nie pamiętam, jaki on miał pseudonim, ale on był jeszcze też członkiem tego plutonu dywersji bojowej i został włączony do kompanii „Zemsta”. To był facet bardzo wysoki i świetnie zbudowany, silny, tak że on z tego piata, którego żeśmy mieli, strzelał zza stogu z pozycji stojącej. Ja pamiętam go jeszcze dzisiaj. No i naturalnie jak ten pierwszy piat tam „gwizdnął” nad czołgiem, to Niemcy zwiali po prostu. Tak że zaczęła się wtedy walka o Sowią Wolę. I myśmy weszli do Sowiej Woli, to był dwudziesty dziewiąty.
Ale tam sąsiednia, za Sowią Wolą jeszcze, jedna wieś stała i tam była już obsadzona przez Niemców, i tam były już ustawione oddziały tego batalionu pancernego po prostu, tej „Hermann Göring” Panzer-Division, która zresztą potem „towarzyszyła” nam cały czas podczas drogi pod Jaktorów. I stamtąd zaczęli nas ostrzeliwać. Oni wtedy te warszawskie „krowy” tam zainstalowali i myśmy byli pod obstrzałem tych miotaczy min niemieckich. I to była straszliwa broń, dlatego że ona robi szalenie dużo huku i to jest po prostu tak, jakby się świat walił. Jak jest się w takim wolnym terenie po prostu, to drzewa łamie i tak dalej, szalenie dużo dymu też od wybuchów tych wszystkich rakiet i tak dalej. Wtedy zginął mój brat cioteczny Jan Sobieszek. Ten, którego Niemcy wzięli jako zakładnika. On nie miał żadnych szans. Ta mina wybuchła kilka metrów od niego. Po prostu spadło i wybuchła. I tu się zaczęły te...
I potem przyszedł rozkaz wieczorem dwudziestego siódmego, żeby natychmiast wrócić do Brzozówki i natychmiast uformować się w szyk i wyjść z Kampinosu. To zostało już zdecydowane dwudziestego siódmego. I potem myśmy szli całą noc. Jaką drogą i dokąd nas prowadzono, to ja nie wiem. Czy to było dobrze zorganizowane, czy źle? Na pewno bardzo źle, dlatego że wszystkie tabory też szły i to była kolumna niesłychanie duża, ciężka. Tam było przecież trzy tysiące Powstańców. Ponad trzy tysiące Powstańców, którzy maszerowali z Wierszy. Wiersze w tym czasie jak myśmy walczyli w Brzozówce, to zostały zbombardowane, Brzozówka też. Niemcy użyli lotnictwo też i to był koniec po prostu zgrupowania „Kampinos”. I całe zgrupowanie szło najpierw jedną noc, potem w ciągu dnia był wypoczynek w jakiejś takiej [olszynie] drobnej i tam myśmy spali, a potem następnego dnia dalsza droga, która skończyła się w Budach Zosinych pod Jaktorowem.

  • Czy pan w walkach pod Jaktorowem też brał udział?


Tak. Ja przeszedłem pod Jaktorów. Ja cały czas ten karabin maszynowy niosłem na ramieniu. I w Budach Zosinych też byłem. W Budach Zosinych to było bardzo dramatycznie. I muszę powiedzieć, że dlaczego ja przeżyłem, to nie wiem. A ja przeżyłem, rozmawiam z panią przecież. Tak że to było… Moim zdaniem to był szalony... Ci dowódcy kompanii „Zemsta” byli już ludźmi, którzy nie mieli żadnego zainteresowania prowadzić walki dalej, widocznie po swoich przeżyciach na Woli i na Starówce potem. Po prostu można powiedzieć jasno, że kompania „Zemsta” była bez dowództwa. Mnie wysłano na posterunek obserwacyjny z karabinem maszynowym. I cała kompania przeszła dalej, nie odwołując mnie z tego posterunku. Tak że ja musiałem zobaczyć, w jaki sposób mogę się ratować sam.

  • A jakie nastroje panowały wśród żołnierzy?


No, wszyscy się zastanawiali, dokąd to prowadzi. I ci Niemcy tam pod Jaktorowem też mieli pancerny… Zorganizowali pancerny pociąg po prostu, który kursował tam między Żyrardowem i między Brwinowem chyba, tak że przejazd, przejście nie było możliwe. W jaki sposób inne grupy przeszły, to ja nie wiem. Ja wiem po prostu tylko, w jaki sposób ja szedłem sam. Szedłem po prostu razem z kolegą, zresztą tym, który nosił moją lufę zapasową. To był Marian Milewski pseudonim „Werfel”. I myśmy w końcu obaj spotkali się znowu po moich przejściach. Tam były rowy melioracyjne i Niemcy tymi pancernymi samochodami i czołgami robili najazd na nas, żeby stłamsić całą grupę. W jaki sposób innym się udało przejść… Podobno „Dolina” przeszedł, około stu ludźmi miał w dalszym ciągu jeszcze, gdy ich wyprowadził stamtąd. Ale wszyscy inni zostali w zasadzie „roztrzęsieni” i grupa została całkowicie rozbita. Tak że ta kompania „Zemsta” nie miała szczególnie dobrego… To jakaś była dziwna sprawa. Dowódcy w zasadzie wtedy pod Jaktorowem już w ogóle nie było. To była zupełna dezorganizacja, jatka, można powiedzieć.

  • Czyli nikt nie dowodził pod Jaktorowem?


Tak. Moim zdaniem, nikt.

  • A ułani szli przed piechotą czy po?


Ten „Dolina” widocznie zorganizował. Przecież to było trzy tysiące ludzi. Tak że trzy tysiące ludzi nie skupiają się po prostu wszyscy w jednej grupie, to jest wiele grup i wiele grupek. Kompania „Zemsta” była jedną grupą. Ale ten „Porawa” czy jak on się nazywał, który był dowódcą grupy, nie zdołał utrzymać wszystkich w jednej grupie po prostu. Dlaczego nie? Jedną kompanię można było zrobić. „Dolina” zrobił to z tymi stu pięćdziesięcioma ludźmi. A on nie zdołał.

  • Czy w związku z tym zdarzały się jakieś jawne wystąpienia przeciwko dowództwu?


Nie pamiętam. Ja nie pamiętam, nie mogę na to pytanie odpowiedzieć. Ja widziałem, zostałem... Nagle zauważyłem, że ja zostałem sam tutaj z nadjeżdżającymi samochodami pancernymi i czołgami. Ja wysłałem [pomocnika], jeden z tych moich pomocników poleciał do wsi i wrócił po chwili, powiedział, że ich tam już nie ma. To znaczy, że oni poszli dalej, a mnie zostawili tutaj samego. To znaczy, że my musimy dać sobie radę sami.

  • I wtedy jakby dogonił pan resztę pod Jaktorowem?


Tak. Ja przeszedłem pod Jaktorowem i zacząłem biec w ten sposób, żeby… I starałem się kalkulować, żeby biec rowem melioracyjnym, żeby zdołać przebiec przed tym, nim czołg nadjedzie nad rów melioracyjny. I nagle zdołałem dojść do tej odnogi, która biegła do rowu melioracyjnego, w której było już kilka osób z zupełnie innego zgrupowania. I tamci z zupełnie innego zgrupowania mówią: „My się poddajemy”. Dlatego że oni widzą te zbliżające się niemieckie [wojska]. Ja mówię im: „Leżcie, może nas nie zauważą”. O oni mówią… Był tam jeden, który był zdecydowany, żeby się poddać, i oni wszyscy wstali. Rezultatem było to, że była seria z karabinu maszynowego z tego samochodu pancernego i wszyscy padli na mnie. A ja miałem w plecaku… Ja miałem taki plecak, zrzutowy jeszcze, i w tym plecaku miałem dzisiaj granaty pancerne. To takie „czekoladki”, granaty pancerne. I nagle Niemcy zaczęli strzelać z tego działka, które mieli na tym do tego. Ja w pewnej chwili uczułem szalony ból w plecach, dlatego że granat, że odłamek jakiś widocznie ja dostałem. I tam przeleżałem pod tym... Ja leżałem w dalszym ciągu. Potem Niemiec wyszedł z tego samochodu pancernego i zaczął kopać tych, którzy leżeli na mnie. Chyba mnie też kopnął. A ja leżałem przecież pod nimi. I potem, po kilku godzinach, oni przejechali i pojechali dalej. Po kilku godzinach, jak się zaczęło ściemniać, to ja się wyczołgałem spod tych, którzy byli zabici. Zdjąłem ten plecak, a w plecaku między tymi granatami pancernymi był odłamek od tego działka po prostu. To ten odłamek uderzył w granaty i dlatego ja przeżyłem po prostu to wszystko. Zupełnie niesamowita historia. To, dlatego mówię, że nie rozumiem, dlaczego ja przeżyłem.
Potem wycofałem się i potem przeszedłem przez ten... Zaczęło się ściemniać i ja, był taki stożek z sianem tam. Ja wszedłem w ten stożek i potem patrzę. Ale tam się bałem trochę, dlatego że te stożki to były bardzo dobre miejsca na to, żeby taką ekrazytówką strzelić w stożek, to się rozjaśni całe pole przecież. Dlatego że można zapalić taki stożek siana. Ale nagle z tej olszynki zaczyna wychodzić ten Marian Milewski, widzę go, „Werfel”. Zaczęliśmy iść dalej, dalej obaj, po prostu. A on leżał pod mostkiem w tym rowie melioracyjnym i przeżył dzięki temu. I my z powrotem przeszliśmy. Szliśmy całą noc i potem nad ranem weszliśmy do jakiegoś lasku. A ja dostałem też taką bluzę zrzutową khaki. Bluzy rzutowej khaki to trzeba było się pozbyć przecież jak najbardziej. Tak że myśmy spotkali dwóch drwali, którzy pracowali w lesie, i od jednego dostałem marynarkę, to mogłem dać mu tę bluzę khaki po prostu, a dostałem marynarkę cywilną. Potem poszliśmy jeszcze do jednej wsi i tam nas poczęstowali zacierkami na mleku, tam dostaliśmy. Ale powiedzieli: „Uciekajcie stąd. My nie chcemy was widzieć”. Ale myśmy przeszli od tyłu i weszli do stodoły, dlatego że myśmy przecież nie spali trzy noce prawie wtedy. Myśmy zakopali się tam w tę słomę, w stodole i spaliśmy do następnego ranka. Potem przeszliśmy dalej, do Brwinowa. W Brwinowie można było przejść przez tory bez kłopotu, dlatego że w Brwinowie już nie było żadnych obstaw niemieckich przy torach. I przeszliśmy w Brwinowie przez tory i z Brwinowa przeszliśmy do Podkowy Leśnej. A w Podkowie Leśnej kursowało w dalszym ciągu EKD do Opaczy, tak że myśmy przejechali EKD do Opaczy. Tylko byśmy nie siedzieli, myśmy nie szli razem. Myśmy szli, tylko żeby mieć wzrokowy kontakt, ale żeby jeden szedł oddzielnie i drugi szedł oddzielnie. Dlatego że dwóch to może już wydać się Niemcom podejrzane po prostu. Tak że dzięki temu myśmy znaleźli się we Włochach już następnego dnia, to znaczy po trzech dniach można powiedzieć.
Ja przyszedłem do domu, do moich rodziców i patrzę, a parkan jest rozebrany i w naszym ogródku stoją dwa samochody pancerne, a jeden pokój jest obsadzony i tam mieszkają Niemcy obsługujący te samochody pancerne. Ja nie wiem, czy to były z tego samego zgrupowania niemieckiego pancerne samochody, co [pod Jaktorowem], tego nie miałem możliwości skontrolować. No naturalnie mama mnie… Ja pierwszego spotkałem mojego tatę i on zaprowadził mnie chyłkiem do mieszkania. Wtedy ja powiedziałam mamie: „Mamo, ja mam wszy”. Żeby ostrzec mamę, naturalnie. To mama powiedziała: „Zdejmuj wszystko, ja to spalę w piwnicy”. To było zakończenie moich powstaniowych doświadczeń.

  • A jeszcze zatrzymując się na chwilę na Powstaniu. Czy w pana otoczeniu istniało życie religijne?


W Powstaniu to naturalnie. W Kampinosie byli księża przecież i oni dali rozgrzeszenia przed atakami całej grupie, przed atakami na Dworzec Gdański i przed całym tym przemarszem na Dworzec Gdański, w Kampinosie też. Absolucje oddawali i msze święte odbywały się w Kampinosie dla wszystkich, tak że nie było żadnych… To było zupełnie naturalne. W komżach byli, chodzili.

  • Jak często takie msze się odbywały w Kampinosie?


No to chyba, co niedziela.

  • A życie kulturalne?


No a można o takim mówić? W Kampinosie to nie wiem, tam nie było żadnego życia kulturalnego. No po prostu to kulturalne obycie z ludźmi to też kultura przecież.

  • Czy spotykał się pan z osobami z mniejszości narodowych?


Tam widziałem ich, ale nie miałem styczności. Tam było dosyć dużo rosyjskich jeńców, którzy zwiali Niemcom i którzy przyłączyli się do Kampinosu. To oni byli. Co się z nim stało potem, po zlikwidowaniu Kampinosu, to ja nie mogę dać żadnej odpowiedzi na to pytanie.

  • Jaki był stosunek ludności cywilnej do żołnierzy?


Dosyć przyjemny, muszę powiedzieć. Bardzo pozytywny jednak, bardzo pozytywny, dlatego że... Jak przyjechaliśmy, jak 27 września wróciliśmy z Sowiej Woli na Brzozówkę, to nam na przykład nie pozwolono pochować zwłok Jaśka Sobieszka, dlatego że uważano, że ten odmarsz musi być natychmiastowy. Tak że Jasiek Sobieszek, który zginął od tej miny na Sowiej Woli, został przeniesiony na takiej okiennej kracie Z Sowiej Woli na Brzozówkę. I na Brzozówce dowództwo kompanii „Zemsta” zabroniło pochować, zrobić mu grób i pochować zwłoki, dlatego że my musieliśmy od razu... Tak że on został przez dowództwo kompanii „Zemsta” zostawiony w rowie.

Po wojnie, już po wkroczeniu – znaczy nie po wojnie jeszcze – po wkroczeniu armii sowieckiej wiosną ([armia wkroczyła] w styczniu czterdziestego piątego roku), chyba już w marcu to było, Roman Sobieszek, ojciec Jana Sobieszka (wiedział, ja powiedziałem przecież całej rodzinie, co się z nim stało), był bardzo zainteresowany, żeby pójść na Brzozówkę. Poszedł i spytał mnie, czy mógłbym mu pokazać, gdzie to było i tak dalej. I ja poszedłem z nim już w marcu czterdziestego piątego roku na Brzozówkę, do Brzozówki, do tej wsi. I tam się okazało, że myśmy się spytali i nawiązaliśmy kontakt z sołtysem. I sołtys pokazał nam, gdzie ludność miejscowa pochowała zwłoki Jasia Sobieszka. Tak że ludność miejscowa po prostu pochowała zwłoki Powstańca. Pochowali go przy takiej kaplicy przydrożnej we wsi Brzozówka, która jest charakterystyczna, ta kapliczka. Obecnie to jest taka czerwona kapliczka Matki Boskiej, bo przedtem to był tylko krzyż w tym miejscu. Obecnie to jest taka [kapliczka]. Ale to jest odnoga, prowadzi do Wiersz stamtąd, tak że łatwo zidentyfikować miejsce i miejsce było dzięki temu znalezione. I myśmy wtedy... Wtedy ten sołtys zezwolił na odkopanie zwłok i po ubraniu można było zidentyfikować po prostu jego [ciało]. I to było z Jaśkiem Sobieszkiem.

Szymon, mój brat, został ranny w Sowiej Woli. Tak że on przeszedł pod Jaktorów. Pod Jaktorów został przewieziony, dlatego że tabory też tam były, oni mieli konie i wozy. I przejechał na wozie pod Jaktorów, ale pod Jaktorowem te wozy się gdzieś zapodziały i on został sam. I zwłoki jego zostały ekshumowane... Został zabity przez Niemców po prostu. Ranny, który ten... Jako rannemu odebrano mu broń po prostu. Tak że to ostatnia moja rozmowa z nim to było, że: „Jasiek, czy ty nie możesz mi pomóc? Ja nie mam żadnej broni”. To była jedna, jedyna i ostatnia rozmowa. A zwłoki zostały ekshumowane w listopadzie w czterdziestym szóstym roku.

  • A pana drugi brat przeżył?


Nie. Zginął pod Dworcem Gdańskim, w ataku na Dworzec Gdański. I to dosyć zabawna, [właściwie] ciekawa historia, dlatego że w jego drużynie był jeden facet, który nazywał się Lech Gałczyński. I Lech Gałczyński zamiast wrócić, nie wrócił na Żoliborz po ataku na Dworzec Gdański. Grzegorz, ten Leszek Gałczyński zjawił się we Włochach z powrotem po ataku na Dworzec Gdański, kilka dni po ataku. W jaki sposób on przeszedł z Żoliborza w tym czasie? Ja patrzyłem na mapie i to było możliwe, przejście z Żoliborza. Trzeba było przejść przez kilka torów kolejowych. Ale tory kolejowe można było przechodzić w tych tunelikach, które były pod torami w różnych miejscach. I on mógł w ten sposób przedostać się z terenów Dworca Gdańskiego, mógł się przedostać do [Włoch]. Ale 16 [września] we Włochach wszystkich mężczyzn… Znaczy przyszło obwieszczenie niemieckie i zebrano wszystkich mężczyzn z Włoch między szesnastym a pięćdziesiątym rokiem życia i wywieziono do Niemiec na roboty. I Leszek Gałczyński został wywieziony 16 września po powrocie z Dworca Gdańskiego. Stawił się na ten punkt zbiorczy naznaczony przez Niemców we Włochach i został wywieziony. Cześć znalazła się podobno w Oświęcimiu, cześć znalazła się w jakichś obozach pracy i pracowała dla Niemców w przemyśle wojskowym, naturalnie. Leszek Gałczyński wrócił już po wojnie, w czterdziestym piątym roku, jesienią, po kapitulacji Niemców. Ja go spotkałem i on opowiadał, Leszek Gałczyński opowiadał, że Grzegorz zginął w ataku na Dworzec Gdański już po przejściu torów (to znaczy jego drużyna przeszła tory), że zginął na ulicy Miłej. I nawet po powrocie do domu, do Włoch, jak spotkałem go, to prosiłem go, żeby on poszedł ze mną i pokazał mi, w którym miejscu. Ale Miła była wtedy wyburzona przecież zupełnie przez Niemców. To był teren po getcie i była wyburzona zupełnie. I na tej Miłej nie widziałem, nie można było... W tym miejscu, gdzie on powiedział, że Grzegorz zginął, to były tylko wyburzone domy. I tam znalazłem tylko w gruzach biało-czerwoną opaskę i nic więcej. Po prostu żadnych śladów nie było. Wydaje mi się, że Niemcy po ataku na Dworzec Gdański robili jakąś czystkę i zbierali ciała i potem te ciała palono po prostu w jakiś sposób. Ale ciekawym było to, że jednak ktoś mógł przejść przez tory w tym ataku. To właśnie była drużyna Grzegorza.
Ale myślałem, że Leszek Gałczyński zmarł. On przyjechał z Niemiec bardzo schorowany. Był opuchnięty, jak przyjechał w czterdziestym piątym roku i ja go spotkałem. Był bardzo opuchnięty i bardzo słaby – myślałem, że on zmarł. Ale teraz, obecnie, kilka lat temu, przed rokiem może, przeglądając wszystkie listy mojej mamy... Ja zachowałem wszystkie listy, naszą całą korespondencję między mną i między moją mamą jeszcze po tym, jak opuściłem Polskę i zacząłem pracować w Szwecji. W jednym z listów było, że „ja zostałam skontaktowana przez żonę Leszka Gałczyńskiego, która prosiła mnie, żebym dała korepetycje ich córce”. I mama pisze: „Ta dziewczynka była mi bardzo bliska. I ja im pomogłam po prostu”. Ale widocznie… Ja się zastanawiałem, czy Leszek Gałczyński zmarł, czy nie. Czy on jest… Poszedłem do kancelarii tej parafii włochowskiej, żeby się dowiedzieć, czy jest pochowany na cmentarzu włochowskim? Ale na cmentarzu włochowskim w ogóle nie istnieje nazwisko Lech Gałczyński, w ogóle takiego osobnika tam nie mają. Tak że on musiał widocznie przeżyć jednak ten cały okres i tę chorobę, z którą wrócił z Niemiec. I ożenił się podobno potem i miał w tym okresie już ośmioletnią czy dziewięcioletnią dziewczynkę, której mama dawała korepetycje. Tak że on przeżył. Może on żyje w dalszym ciągu, ja nie mam żadnego kontaktu. Ja nie wiem gdzie… We Włochach jego nie ma po prostu

  • Czy w czasie Powstania miał pan dostęp do prasy powstańczej?


Nie.

  • A do radia?


Nie, żadnego. Natomiast dowództwo „Kampinosu” miało radiostację po prostu i oni nawiązywali kontakt z Londynem i tak dalej. Ale ja nie miałem żadnego kontaktu i żadnych wiadomości.

  • Czy wśród żołnierzy zdarzały się zachowania niegodne żołnierza?


Trudno odpowiedzieć, jak przypuszczam.

  • Ale pan nie był świadkiem?


A co znaczy „niegodne żołnierza”? Jakichś rabunków czy gwałtów? To ja nie znam takich wypadków.

  • Od momentu jak pan wrócił do domu, to przebywał pan już we Włochach do końca wojny?


Tak. I zacząłem chodzić do dyrektora Kołakowskiego, który był bardzo zapalonym pedagogiem, który przedtem prowadził szkołę handlową. On otworzył kurs dla licealistów. Tak że ja zaczęłam chodzić na komplety u niego natychmiast po powrocie z Powstania, dlatego że po prostu mama doglądała tego, żebym się uczył po prostu.

  • Czy w związku z udziałem w Powstaniu miał pan w latach późniejszych problemy z Urzędem Bezpieczeństwa?


Nie. Oni mnie traktowali jako młodzieniaszka, tak że mnie w ogóle nie napastowali, dzięki Bogu.

  • Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Powstania?


Najlepsze wspomnienie z Powstania to jest czyszczenie broni. Czyszczenie przy otwartym oknie w Spółdzielni Mieszkaniowej, gdzie myśmy byli zakwaterowani. Zupełnie otwarcie można było czyścić broń przy otwartym oknie i nie zwracać uwagi. Przedtem to się trzeba było z bronią strasznie kryć i ukrywać i tak dalej, a to było jakieś takie poczucie wolności, że ja mogę czyścić broń na otwartym powietrzu bez żadnych różnych ostrożności. To było najprzyjemniejsze uczucie w czasie Powstania.

  • A co było najtrudniejsze?


Wyjście spod tych chłopców, którzy leżeli na mnie.

  • Jaka jest po latach pana opinia na temat Powstania Warszawskiego?


Pomimo tych różnych kontrowersyjnych [decyzji] to ja uważam, że to dobrze, że to się odbyło jednak, dlatego że... No, w tej chwili to są książki, kto odpowiada za to, że sto dwadzieścia tysięcy cywilów poległo. No ale znając Stalina i jego politykę, to nie wiadomo, ile osób wylądowałoby na Uralu, gdyby Powstania nie było i Rosjanie wkroczyli do Warszawy. Na pewno równie tyle by znalazło się na Uralu.

  • A poszedłbym pan jeszcze raz?


Ale nie widzę potrzeby wchodzić do Powstania. [przerwa w nagraniu] Pracowałem u profesora Bogdana Pniewskiego, który jest znanym architektem na terenie Warszawy. Po skończeniu studiów na architekturze byłem asystentem też na politechnice u profesor Barbary Brokalskiej, która zresztą budowała te domy Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej przed wojną na Żoliborzu, rysowała to. I potem, po pracy u Bogdana Pniewskiego, zacząłem szukać własnych dróg, że tak powiem. No i będąc pewnego razu wysłany (przez SARP zresztą) na wycieczkę polskich architektów do krajów skandynawskich, zacząłem chodzić od pracowni do pracowni w Sztokholmie i pytać się, czy mogę dostać jakieś zatrudnienie. No i wszyscy byli bardzo mili i wszyscy życzyli mi bonne chance. No i w końcu spotkałem takiego angielskiego architekta, który nazywał się Ralph Erskine, zresztą znany na całym świecie architekt w tej chwili, i on poradził mi, żeby pójść do jednego pana, być może z nim by to można było załatwić. I ja poszedłem do Henninga Orlando. On był szefem pracowni architektonicznej przy takiej firmie kooperatywnej, w zasadzie też szwedzkiej, która się nazywała Svenska Rick Bruggen. I on powiedział: „A dlaczego nie? To być może byłoby możliwe”. Ale on zadzwonił do urzędów szwedzkich, czy jest możliwe, żeby mnie dać zatrudnienie, a oni powiedzieli: „Naturalnie, ale on musi szukać zatrudnienia z Polski”. Więc ja poprosiłem Henninga Orlando o to, żeby mnie dał papier, że jeżeli ja otrzymam wszystkie zezwolenia polskie i szwedzkie na to, żebym ja mógł zacząć pracować… A on powiedział: „Naturalnie”. I wezwał swoją sekretarkę i podyktował jej kilka wierszy po prostu na papierze, podpisał to i ja z tym papierem wróciłem do Warszawy, sam. Ja się odłączyłem od tej wycieczki po prostu. To było zresztą bardzo kontrowersyjne odłączenie. Ale ja wróciłem do Sztokholmu i do Warszawy. W Warszawie byłem jeszcze przedtem, nim cała wycieczka wróciła. Ja miałem trochę „zaskrońców”, że tak powiem, trochę dolarów, tak że mogłem sam kupić bilet kolejowy. Wtedy jak kupiłem bilet kolejowy, to mnie zostało kilka tych koron szwedzkich jeszcze. Ja wymieniłem te pieniądze na korony szwedzkie, żeby kupić cztery banany, i ja wsiadłem z tymi czterema bananami do pociągu i wróciłem do Polski. Ja nie chciałem odskakiwać i robić jakiejś politycznej sprawy, dlatego że jako jeden pozostający syn rodziny to ja nie chciałem tracić po prostu kontaktu z rodzicami.
Wróciłem i złożyłem podanie po powrocie, złożyłem podanie o zezwolenie – to był rok pięćdziesiąty ósmy – o zezwolenie na wyjazd do Szwecji. Przetłumaczyłem ten szwedzki tekst na polski przez notarialnego tłumacza i złożyłem to podanie o paszport do Ministerstwa Spraw Zagranicznych wtedy chyba czy [Ministerstwo] Spraw Wewnętrznych. Ja już nie pamiętam, gdzie ten paszport, w którym ministerstwie się tego paszportu szukało. Złożyłem podanie do o Szwecji o wizę i zezwolenie na pracę. O dziwo, dostałem już po dwóch miesiącach, dostałem najpierw paszport. Przyszło z ministerstwa zawiadomienie, że paszport może mi zostać przyznany. A w styczniu pięćdziesiątego ósmego roku przyszło zawiadomienie, że mogę otrzymać wizę i zezwolenie na pracę w Szwecji. Tak że ja pojechałem normalnie, po prostu trzeba było tylko zmagazynować pieniądze, żeby móc zakupić bilet. Zakupiłem bilet na pociąg – pociągiem się jechało do Szwecji wtedy bardzo dobrze – pojechałem pociągiem 15 marca 1958 roku.
W dwa dni potem zjawiłem się u Henninga Orlanda w pracowni i powiedziałem: „Ja tutaj jestem. A teraz proszę o zaliczkę”. Ja nie mam więcej pieniędzy. Ja mogę pracować, ale nie mam pieniędzy na przeżycie”. No i on mnie zaprowadził do kasjerki firmy i ja dostałem tam chyba trzysta pięćdziesiąt czy czterysta koron na to, żeby przeżyć pierwszy miesiąc. Wtedy to jeszcze starczały te pieniądze. Tak że ja dostałem te trzysta koron, tak że mogłem przeżyć pierwszy miesiąc. I zacząłem pracować w Sztokholmie. Pierwsze, co oni mnie posadzili, to narysowanie rysunków roboczych tam w tej pracowni. A ja w pracowni rysowałem. Ja już w tym czasie, w pięćdziesiątym ósmym roku, to miałem dziesięcioletni staż jako architekt. Dlatego że ja będąc na studiach, zacząłem jako student. Wtedy owało pracowników do firm architektonicznych. Tak że ja zacząłem pracować, już jak byłem na drugim roku studiów architektury, tutaj w Polsce. Tak że ja rysowałem dosyć szybko. A dzięki Bogu oni w tym czasie pracowali (cała firma) na akord zbiorowy. Tak że ja nagle stałem… Tam było dużo Estończyków, co pracowało, zbiegów z Estonii po wojnie. A Estończycy to byli bardzo pazerni na pieniądze faceci i bardzo im się podobało, że ja rysuję szybko, dlatego że ja podnosiłem ich gaże przecież w ten sposób. Tak że ja byłem bardzo popularny. Ale po pół mniej więcej roku tej pracy jako architekt, który rysował tylko rysunki robocze, które oni... to ja poszedłem do Henninga Orlando i powiedziałem mu że: „Dobrze, wszystko w porządku. Jestem bardzo popularny i wszyscy dają mi tutaj bardzo dobrą opinię, ale ja chcę zacząć sam rysować coś. Masz coś do zaprojektowania po prostu?”. No i on dał mi jakiś projekt takiego domu ludowego w Strömsnäsbruk. To taka mała miejscowość w południowej Szwecji. I ja zaprojektowałem ten dom i o dziwo, pomimo że to zlecenie, ten obstalunek na projekt domu leżał w firmie kilka lat już i nikt nie mógł zadowolić tego zleceniodawcy, to nagle zleceniodawca powiedział: „A ten projekt budujemy”.

  • Gratuluję.


Tak. I po dwóch latach ten budynek został wybudowany. No i potem poszło dosyć szybko. Tak to wyglądało.



Warszawa, 29 lipca 2014 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz
Jan Franciszek Mizerski Pseudonim: „Waligóra” Stopień: strzelec, goniec Formacja: Grupa „Kampinos”, kompania „Zemsta”, pluton dywersji bojowej Dzielnica: Włochy, Kampinos, Żoliborz Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter