Janina Abramowska „Nina”

Archiwum Historii Mówionej


Janina Abramowska, z domu Tokarska, urodzona 21 maja 1925 rok w Warszawie. Pseudonim „Nina”, sanitariuszka w Batalionie „Kiliński”.

  • Co robiła pani przed wojną, jak wyglądało pani życie przed wojną?


Przed wojną? Przed 1939 rokiem? Siódmy oddział skończyłam, trzydziesty dziewiąty rok, czternaście lat miałam. Mieliśmy domek w Wilanowie i tam właśnie moja koleżanka w czasie okupacji zrobiła takie… nie wiem, nie mówiło się wtedy AK, AL, tylko u niej było szkolenie sanitarne.

  • Ale jeszcze przed wojną. Proszę powiedzieć, do jakiej szkoły pani chodziła, pamięta pani szkołę?

 

Nie wiem czy miała jakąś nazwę ta szkoła. [Jakiego była] imienia. Przed wojną takiego nie było bardzo zwyczaju. Chodziłam… Ale mieszkaliśmy… tata wybudował dom w Wilanowie. Taki domek drewniany i tam się przeprowadziliśmy. Ale [wcześniej] ja chodziłam do szkoły Nowy Świat 22, a mieszkałam 21. Szkoła była tylko dla dziewcząt. Nie chciałam się przenieść jak się rodzice przeprowadzili. […] To była szkoła w domu prywatnym, klasy pourządzali, nawet boisko nam zrobili za szkołą, kamykami wysypali, żeby grać w piłkę. No i tam do piątego oddziału jeszcze chodziłam. […] Tata mówi: „Masz jeździć.” Nie było tramwajów wtedy do Wilanowa tylko do Sadyby. Chodzić kawał, jechać na ósmą co rano, zima i przeniosłam się do Wilanowskiej. I szósty i siódmy oddział skończyłam w szkole Wilanowskiej.

  • Jaka atmosfera panowała w szkole? Pamięta pani jakieś zajęcia?


Był pan Kazimierczak, wtedy się mówiło Kazimierczuk, bo on był jak gdyby trochę z Ukrainy. Nie wiem czy on jeszcze żyje. On był… Jak ja się dobrze uczyłam, jak mój tata przyszedł i chciał przenieść mnie z Warszawy [z] Nowego Światu do Wilanowa do szkoły to była dobra cenzura i ten mój wychowawca zaraz złapał i mnie do tej szkoły do Wilanowa. Do szóstego, do siódmego chodziłam już do pana Kazimierczaka.

  • Należała pani do harcerstwa?


Nie.

  • Pamięta pani jakieś uroczystości państwowe, w których brała pani udział?


Zawsze akademie urządzaliśmy, bo on grał na skrzypcach. No i świetlicę dla młodzieży prowadził.

  • Co to była za świetlica?


No taka uczniowska. Prowadził dla tych, którzy już skończyli szkołę, żeby się dzieci nie obijały. Zdaje się, że on jeszcze żyje, w Wilanowie mieszka. Jan Kazimierczuk.

 

  • A w domu, jaka atmosfera panowała w pani domu?


Było nas czworo. Dwóch braci i siostra moja, siedem lat młodsza. Jest w Szwecji. Wyjechała z mężem i tam została w Szwecji. Jakieś już ponad dwadzieścia lat pewno.

  • Bracia byli starsi?


Nie, młodsi. Ten, który żyje cztery lata, a ten, który zmarł mając siedemdziesiąt pięć… o rok był ode mnie młodszy. Ja z 1925 roku on z 1926.

  • To pani była najstarsza?


Najstarsza byłam, tak.

  • Pewnie na pani spoczywał obowiązek zajmowania się trochę rodzeństwem?


No jak rodzice gdzieś tam szli. Ale mama nie pracowała. Ogródek był, dom był. Poza tym w szkole zawsze coś tam było. Ja jak zwykle… Mnie do roboty lubili, pan wlepił mi sklepik szkolny w szkole Wilanowskiej i zamiast ja na pauzę latać po boisku to musiałam sprzedawać z koleżanką. Jeszcze był taki Kmicik, który prowadził cukiernię w Wilanowie i miał pączki po dziesięć groszy. Więc jeszcze myśmy te pączki od niego przynosiły i te pączki też sprzedawałyśmy. [A poza tym to] tylko zeszyty. Tylko [artykuły] piśmienne, jakieś ołówki, zeszyty, kredki… [...]

  • Proszę powiedzieć, jak zapamiętała pani 1 września 1939 roku?


[…]

Nie pamiętam, czy to był pierwszy, no nie pierwszego nie mogli tu przyjść Niemcy do Wilanowa, ale któregoś przyszli. Obok mieli sąsiedzi murowany, duży dom i tam mieszkały dwie rodziny. Wyglądamy przez okno, a oni z tego domu wyprowadzają trzech mężczyzn, chłopca z ojcem i sąsiada i widzimy przez okno jak ustawiają ich i rozstrzeliwują. W 1939 roku jak tylko wchodzili, a wchodzili od Natolina, szli z góry. […] I nas wyrzucili z domów na jedną noc do kościoła w Wilanowie, a następną noc do Piaseczna. Tam kilka dni byliśmy w tym Piasecznie, a oni mieszkali w naszych domach. Bo wtedy jeszcze nie zdobyli Warszawy. To znaczy do figury świętego Jana to była Warszawa a od figury jeden przystanek to była już gmina Wilanów.

  • Kiedy wróciliście państwo z powrotem do domów z Piaseczna?


Po kilku dniach. Cztery, pięć dni. Niedługo. Mogliśmy już wrócić. Jak już zdobyli Warszawę to nie chcieli w tych domach mieszkać. Kup nam narobili w tym mieszkaniu złośliwie i poszli sobie. Wróciliśmy, szczęśliwie naszego domu nie spalili, niektóre spalili. Naszego nie.

 

  • Jak wyglądało pani życie pod okupacją?


Pod okupacją?

Dzieci było czworo, a tata był jeden, a mama nie pracująca, więc najpierw w Wilanowie latem [1940] był tak zwany Praszker – Żydek. Niemcy go zostawili, bo zrobili fabrykę... Dawali nam marmoladę na kartki, ogórki tam były. Były tam dwa rzędy marchewki i ogórki... całe takie pole. Chodziłam ze starszym bratem i zbieraliśmy to. Tam zarabialiśmy. Dawali nam [też] zupę, jakiś krupnik po południu. Ale się chyba chodziło na szóstą rano do szóstej wieczorem. Tam pracowałam u tego Praszkera. Później mój tata załatwił mi pracę w zakładzie kosmetyczno-fryzjerskim Nowy Świat 23, bo my cały czas przed wojną (dopóki tata domu nie wybudował) mieszkaliśmy Nowy Świat 21. I tam [Nowy Świat] 23 pracowałam do Powstania.

  • Kto przychodził do tego salonu, tylko Polki?


Polki. Normalny zakład. Antoni Dąbrowski nazywał się mój szef. Był bardzo lękliwy, bardzo się bał, przeprowadził się z Grochowa. Jak już się wojna zaczęła i Niemcy nacierali to wszystko, żywność… wszystko przeniósł z tego Grochowa. Jego żona była manikiurzystką w tym zakładzie. I pracownik jeszcze był: taki pan Janusz. Oni we trójkę pracowali. […]

 

  • Dojeżdżała pani codziennie z Wilanowa?


Tak. Dojeżdżałam. A później nie. Później jak zlikwidowało się getto to mój tata pracował w Banku Gospodarstwa Krajowego i tam był komisarz do nieruchomości pożydowskich i mój tata na Ogrodowej dostał bardzo ładne mieszkanie. Sprzedał Wilanów, ten dom i przeprowadziliśmy się na Ogrodową. Tak że na Powstanie wyszłam z Ogrodowej i mój brat też, tylko mój brat był w „Baszcie” na Mokotowie i był wcześniej zmobilizowany. Ja nie byłam zmobilizowana, bo nie należałam tak jak on do AK, tylko [my byłyśmy] sanitariuszki, które w Wilanowie przygotowywało się...

  • Proszę powiedzieć, jak do tego doszło w Wilanowie? Koleżanka panią namówiła…


Tak. Namówiła mnie i jeszcze jedną koleżankę, chyba Jakubiak się nazywała, miała sklep zaraz przy szkole Wilanowskiej. Ona namawiała i tam chodziłyśmy dwa razy w tygodniu. Miałam kłopot, bo była godzina policyjna, a ja już mieszkałam na Ogrodowej. I musiałam jechać… Tramwaje chodziły Nowym Światem, Krakowskim [Przedmieściem] do Senatorskiej, tam [przez] Plac Teatralny do hali Mirowskiej, tak jeździły tramwaje, a ja tam wyskakiwałam w biegu i szłam na Ogrodową.

  • To często już po godzinie policyjnej?


Niestety. Już jak wracałam te dwa… Tam były sądy przed Ogrodową. Bo sądy są od Leszna i [od] Ogrodowej. Mieszkałam przy Ogrodowej przed samymi sądami i musiałam jak wyskoczyłam z tramwaju, iść do Ogrodowej i przechodzić koło Niemca, który za drutami z karabinem maszerował. Nigdy mnie nie zaczepił. Najbardziej zdziwiony był dozorca, że ja zawsze po godzinie policyjnej dzwonię do bramy. Dalej jeździłam do Wilanowa na to szkolenie sanitarne, dwa razy w tygodniu.

  • To się odbywało po pracy?


Po pracy, ale pracowało się do piątej. Pracowałam w pasażu Nowy Świat 23. Wchodziło się [Nowy Świat 23], a wychodziło się Chmielna 7, a pod spodem była łaźnia duża, podłoga oświetlona. Te światełka się świeciły. A po pasażu maszerowały prostytutki tam i z powrotem. Kiedyś klient się niegrzecznie odezwał, zaczęły go prać, buta zdjęły i uciekł do naszego zakładu.
Do Powstania... Nie byłam zmobilizowana jak mój brat w „Baszcie”, [który wyszedł] z Ogrodowej już kilka dni wcześniej.

Mnie Powstanie zastało w pracy o piątej. Mój tata z bratem poszedł po ziemniaki, wiedziałam dzień wcześniej, bo już to Powstanie się tam zaczynało od Woli. Mama z siostrą młodszą sama. I ja, Nowy Świat 23. Dostałam się na Ogrodową następnego dnia rano... Przejść cały Nowy Świat! Niemcy wstają… Żandarmeria była [na] Krakowskim [Przedmieściu] i przed samym kościołem. Strzelali w stronę Powiśla, więc wszyscy [byli] odwróceni plecami. Przeszłam za ich plecami! Doszłam do Senatorskiej i tamtędy nie puścili mnie już, ponieważ jakieś czołgi wyszły czy coś i powstańcy mnie zamknęli w bramie. Padał deszczyk i dopiero rano wyruszyłam do Placu Bankowego, z Placu Bankowego na Ogrodową.

Ale szczęśliwie z tymi ziemniakami mój tata z Woli z tym młodszym bratem też już wrócił.

  • I była mama z siostrą też, tak?


Mama z młodszą siostrą. Siedem lat jest ona młodsza ode mnie. Poszłam do sądów. No nie miałam gdzie iść, poszłam… tam w sądach były wtedy… była radiostacja i przygotowywali sanitariuszki. Tam trzeba było tą radiostację przenieść na Stare Miasto. Wybrało się nas kilkoro na Stare Miasto. Na Starym Mieście nie chcieli tej stacji, jakoś… czy bali się, że im ją odbiorą i poszliśmy na Pocztę Główną na Plac Napoleona wówczas. Tam zostałam na kwaterze.

  • Mówiła pani rodzicom, że już nie wróci?


A skądże? Nie wiedziałam! Myśmy wracali. Wysłali nas ze Starego Miasta na pocztę… to myśmy zostawili, chcieliśmy wrócić, ale to już byli Niemcy. Bo szli własowcy od Woli, tam wszystkich rozstrzeliwali. Później przyszyli Niemcy i mój tata opowiadał: z karabinu maszynowego było sianie. Wszyscy się kładli, no ale nie zabijali. Tylko, że wszyscy wylądowali… Mój tata pod Berlin był wywieziony, mój młodszy brat do Wrocławia, no a mój starszy był już w „Baszcie”.

  • A mama z siostrą?


Mama z siostrą do Pruszkowa. W Piastowie tam był taki obóz, w Pruszkowie, w Grodzisku, w Piastowie.

  • Miała pani w czasie Powstania jakieś wieści o rodzinie? Czy przez cały czas nie, przez cały czas trwania Powstania?


Nie. Nie mogłam mieć. Jak? Czasem przyszłam coś zjeść, Nowy Świat 23, do swojego szefa. Oni przenieśli z Grochowa [trochę jedzenia], mieli co jeść, a my na poczcie nie bardzo. Więc… zawsze [jakoś się] tam przekradałam… przychodziłam trochę.

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądała pani służba w czasie Powstania?


W czasie Powstania […] zaczęli Niemcy bombardować pocztę. Oni nie mieli dużo samolotów, oni nie robili masowych nalotów. Jak zaczęli bombardować pocztę, to nas przenieśli sanitariuszki, łączniczki na ulicę Szkolną [i tam] kwaterę nam zrobili. Z tej Szkolnej był przydział i mnie przydzielili do Antosia Bieniaszewskiego do kompanii ósmej, do Kilińskiego. Przydzielili mnie i córkę naszego dozorcy z Ogrodowej – Rysię i my obie zostałyśmy u Antosia na Widok. […]

  • Od tego momentu, jak znalazła się pani w Kilińskim, na czym polegała pani służba, czym się pani zajmowała?


Chodziłyśmy jako łączniczki z Poczty Głównej na Powiśle, tam był ostrzał. Stanął pociąg taki i z tego strzelano, Niemcy strzelali. Więc myśmy tam były łączniczkami, jak przenieśli mnie do plutonu no to chodziłam na akcje z nimi, z chłopcami naszymi.
Jedna nasza akcja była na Górskiego. Na Górskiego było liceum i myśmy tam mieszkali na kwaterze. Tam [byliśmy] kilka dni, później nas zmienili i na… Tam zaczęli nas bombardować, więc mówili: „Dziewczyny na drugą stronę.” Na drugą stronę Górskiego. [...] Tam [też] zaczęli nas bombardować, ale oni bombardowali nisko. […] Poszły, rów zrobiły te bomby i Niemcy zaczęli przeskakiwać. Nasi chłopcy zaczęli strzelać. Postrzelili Niemca, dostał w kolano. „Zrób mu opatrunek.” Widzę, on się cały trzęsie. A moje chłopaki mówią, jeden znał dobrze niemiecki, żeby on się nie denerwował. To [byli] kulturalni ludzie. Oni to nas pod ściany stawiali, a tu kulturalni ludzie byli. No zrobiłam mu ten opatrunek, wzięliśmy go do niewoli. Tego Niemca, na Górskiego właśnie.
Jeszcze taką babcię miałam. Z daleka od Nowego Światu, od Tamki szli Niemcy po tamtej stronie. Nawet mój kolega zginął po jednej stronie Nowego Światu, a Niemcy byli po drugiej od Tamki. I on na balkonie strzelał, dostał w krtań, udusił się po prostu. Stamtąd uciekała babcia jak Niemcy nacierali, od Ordynackiej. „Padnij!” krzyczymy. Babcia: „Bracia nie strzelajcie!” „Padnij!” „Bracia nie strzelajcie!” No i nagle trzask. Dostała w nogę. Leży. My chcemy iść, ale to [byśmy się dostały] pod karabin maszynowy z tą koleżanką. Mój dowódca się nie zgadza: „Prosto idziecie pod karabin!”. Oni w nią walili od tyłu, a wy idziecie do przodu. No więc z boku nas przesadził… i jakieś przejście było. Myśmy ją wzięli pod ręce, przeprowadzili, ale została pierzyna. Musiałyśmy się schylać żeby ją doprowadzić do nas i pierzyny nie mogłyśmy zabrać. Obiecałam jej, że w nocy przyniosę. Akurat już byliśmy chyba ze trzy dni w akcji i nas inny jakiś pluton zmienił. Mieliśmy szpital… była łaźnia na Chmielnej i tam zrobili szpitalik taki. I tam tą babcię zanieśliśmy. Miałam jej tam tą pierzynę przynieść. Niestety nie przyniosłam, bo nas wycofali stamtąd. Z resztą nie wiem czy mój dowódca by mnie puścił w stronę Niemców po tę pierzynę.

  • Pamięta pani jeszcze jakichś innych Niemców, których braliście do niewoli na przykład?


Poza tym Niemcem w kolano? Poza tym Niemcem to tylko czołg mieliśmy na Poczcie Głównej. W bramie stał. Ale ja nie byłam w tej akcji.
Druga akcja to była PAST-a, ale tam to donosiłyśmy tylko benzynę w puszkach. Kij się [przekładało], taki jak do mleka na przykład. Kij się [przekładało]… bo to ciężkie [puszki] i się donosiło. Niemcy dlatego wyszli z PAST-y, że zostali podpaleni. Inaczej przecież… Oni dostawali jakiś czas pomoc z Ogrodu Saskiego, tam siedzieli Niemcy. Dlatego nasi już ze Starówki nie mogli się przebić. Przez Ogród Saski próbowali, ale tam Niemcy siedzieli.

  • A jak pani zapamiętała ludność cywilną, jak reagowała ludność cywilna na pani służbę?

 

Nie było wody. Kanalizacji nie było, wodociągi nieczynne. Zbudowało się studnię. Chłopcy przynosili mi zawsze trochę wody w wiadrze, żebym się mogła umyć. Ale kolejka była, a my się pchaliśmy. Dla wojska bez kolejki oczywiście, więc… Chodzili po tą wodę.

 

  • Jak ta ludność cywilna się zachowywała?


Była wściekła. Ale Niemcy zrobili taką przerwę. Musiała być umowa, że kto chce, może opuścić Warszawę. Oczywiście, młodsi ludzie… całe rodziny wyszły. I wtedy mieliśmy co jeść, bo zostały spiżarnie z dżemami różnymi. Rozbijało się. Chłopaki chodzili rozbijać i różne rzeczy tam były. Ludzie przecież wszystkiego nie mogli zabrać, jak wychodzili z Warszawy.

  • To już było później? W drugim miesiącu Powstania?


Tak, w drugim miesiącu. Wiem, że w czasie Powstania była ta przerwa i ludność cywilna wyszła częściowo. Bo później byśmy nie mieli kogo w październiku wywozić, gdyby... Jakieś staruszki, babcie wszystko zostało.[…]

  • Pani się również wybrała po ziarno?

 

Tak, raz mnie mój dowódca Antoś namówił i z tą koleżanką Rysią [poszłyśmy].

  • Do tego browaru?


Tak, do Haberbuscha. Tam byli chłopcy z Woli, nie mieli dziewczyny żadnej. Przyczepili się, Rysia była to taka, no dosyć prosta dziewczyna. [Zaczęli] ze mną gadać. On mnie namawia: ja mam zostać dla jego plutonu, młoda dziewczyna?! Bo on mówi, że i tak zginiemy to mnie ma być wszystko jedno. To co ja mam robić?! To ja cały czas się z nim targuję. W końcu wyszłyśmy i więcej już po to ziarno nie poszłam. Wzięłam na trochę i dostałam. Jakoś się wytargowałam, ale byli bardzo... bo to byli chłopaki z Woli.

  • To było jakieś zgrupowanie, powstańcy?


Powstańcy, oczywiście! Nie od nas od Kilińskiego, ale to byli powstańcy z Woli. Mężczyzna jest mężczyzna, a to jeszcze takie chłopaczydła z Woli, łobuzowate trochę. Kłopot był z tym Haberbuschem, raz poszłam więcej już nie poszłam. Chłopcy chodzili. Oni myśleli, że nam więcej dadzą tego.

Bo to się kręciło na młynku od kawy, kasza-„pluj” to się nazywało. I taką kaszkę [jedliśmy]. Śródmieście było głodne. Dopiero jak mnie [dowódca] przeniósł do kompanii sanitarnej, Powstanie się skończyło, chłopcy zostali wywiezieni do niewoli, a my do tej sanitarnej kompanii na Noakowskiego. Zobaczyliśmy, że tam było Pole Mokotowskie, taki kawałek przed Politechniką i tam dalej i tam były pomidorki, jakieś... coś tam bardziej jeść mieli, a my w Śródmieściu no to…

  • Czy w Śródmieściu było jakieś życie kulturalne w czasie Powstania? Pamięta pani jakieś koncerty?


Było. Na Poczcie jeszcze. Później już nie. Za bardzo dostawaliśmy. Poczta Główna miała wszystkie sanitariuszki i łączniczki razem. Były kwatery, wszystko było zupełnie inaczej, były łóżka.

  • Ale pamięta pani jakieś koncerty, była pani w kinie w czasie Powstania na przykład?


Nie, nie, nie. Kino nie, ale taki koncert był właśnie na Poczcie. Kiedyś był raz taki. Poznałam Alinę Janowską, ona była troszkę ode mnie starsza. Tam za nią chłopaki latali. Ona kilka lat starsza była ode mnie.

  • A ten koncert, to co to był za koncert? Ktoś grał na pianinie, śpiewał?


Śpiewali, występowali jacyś tam zawsze… zawsze ktoś się trafił. Później już w plutonie to nie było mowy, bo to…. Poza tym był taki starszy pan… kapral i na przykład jak ja usiadłam na kanapie, a przy mnie usiadł jakiś chłopak to musiałam się przenieść na drugą stronę, bo on by nie pozwolił. Dlatego strasznie płakałam jak chłopcy szli do niewoli, a mnie przeniósł na Widok 10 do kompanii sanitarnej mój dowódca. Bo myślałam, że on złośliwie przez tych chłopaków mnie [przeniósł], a to była umowa z Niemcami. Bo przecież nie moglibyśmy… nie dostałabym z 2 października przepustki po niemiecku. Bo oni jeździli tymi „wiliami” i nosili miotacze ognia na plecach i szli [i podpalali] każdy dom po kolei tak jak Hitler im kazał: kamień na kamieniu [miał nie zostać], przecież Warszawa była stłuczona. […]

Raz pamiętam, jak [nas] zbombardowali. Już nie mogliśmy być na poczcie. Zmobilizowali wszystkie sanitariuszki na Szkolnej. To było bliziutko Jasnej i wejścia na Pocztę z samego skosu. Jasna i Świętokrzyska. Tam były takie żelazne, duże wysokie drzwi, one troszkę [były] wklęsłe. Myśmy zostawiły… Przydzielili nas do plutonu, no i Antek był bardzo surowy. Był młody. Powiedział: „Nie wolno wychodzić!” No, ale myśmy jakieś rzeczy…Po cichu z Rysią poleciałyśmy na Szkolną, zabrać jakieś kapcie coś, wracamy a tu nalot na PKO. PKO, tu Szkolna. Dosłownie przejście przez Świętokrzyską [było zablokowane]. Uciekać nie można, bo poprzednie bombardowania zwaliły dużo gruzu. Nie można było uciekać od tego PKO i myśmy za te wklęsłe drzwi żelazne [się schowały], one tak do środka troszkę poszły, schowałyśmy się. Cegiełki takie drobne po głowie latały no, ale przeżyłyśmy to bombardowanie i wróciłyśmy obsypane całe w kurzu, a [przecież] dowódca nie pozwolił wychodzić, więc po cichutku prędziutko na Widok. Dobrze, że chłopcy nam w dzbanku trochę wody zostawili. Obmyłyśmy się, bo się bałyśmy go. Antek był surowy bardzo.

 

  • A czas wolny mieliście państwo? Kiedy nic się nie działo i mieliście trochę czasu dla siebie.


Jeżeli nie było się w akcji to był czas dla siebie. Na przykład mieliśmy akcję na Górskiego nasz pluton poszedł, a Niemcy nacierali od Wareckiej, Nowego Światu i tu nasi chłopcy po tej stronie byli Nowego Światu, a tam od Ordynackiej nacierali od Tamki Niemcy. Tam moi koledzy poginęli w oknach. Po prostu strzelali i tam nawet zastępca dowódcy dostał też w głowę, ale nie bardzo [był ranny], bo nie pozwolił się wziąć na nosze tylko na Chmielną do łaźni, do tego szpitalika zaszedł sam z nami. Kawał mężczyzny, [miał] ze dwa metry, a my jak chuchra takie dwa, to gdzie byśmy go zaniosły na noszach. […]
Przeważnie gdzieś tam w akcje się chodziło, to na Górskiego to w Alejach Jerozolimskich wyciągi były z tunelu. [...] I tam mieliśmy też straż. Przecież Niemcy byli w BGK, mieli ciężki karabin maszynowy. I byli… Dworzec wówczas był blisko Marszałkowskiej, centralny. Więc oni z dwóch stron [byli] i tam... Po tamtej stronie [Alej] było bezpieczniej. Wszystkich rannych przenosiło się tam na… gdzie Hoża na tamtą stronę, no ale zabijali czasem [leżących] na noszach [podczas tego przenoszenia]. Więc zbudowaliśmy barykadę. Barykada mało, to taki rów [był] i tym rowem przenosiło się na noszach rannych na Chmielną, Wspólną tam, gdzie jakiś szpitalik był.

  • A życie religijne w czasie Powstania było jakieś?


Muszę powiedzieć, że specjalnie nie, może na Poczcie był jakiś ksiądz i była msza. Później już w plutonie to już nie chodziło się nigdzie na jakieś takie…

  • Czy pamięta pani zrzuty?

 

Zrzuty, pamiętam. W południe te które były. Niech ich licho! Zrzuty poszły w Aleje. Sama amunicja. Myśmy nie [dostali]. Bardzo nisko Niemcy ostrzeliwali, ale… trudno zrzucić jak w jednej bramie Niemcy, a w drugiej Polacy.
Pamiętam amunicja upadła na sam środek Alei Jerozolimskich i leżała ta amunicja. Nie wiedzieliśmy co tam jest w tym zrzucie. No i do wieczora przyciągnęliśmy [tę skrzynię]. Co z tego jak nie było do tego broni. Ale przylatywali i zrzucali. Tylko, że oni w dzień przylatywali. Niemcy do nich strzelali. Bardzo często do Niemców szła ta broń. Niestety. To było za trudno, żeby wiadomo było gdzie my, a gdzie oni.

 

  • Z kim się pani przyjaźniła podczas Powstania?


Przyjaźniłam się z hrabią Farczyńskim. Na Miłej mieszkał mój kolega Jurek Farczyński. Niedawno zmarł niestety. Lubił wypić. Z nim chyba najbardziej się zaprzyjaźniłam, bo on się do mnie przystawiał. Ja się bałam. Później płakałam jak oni szli do niewoli, a mnie do kompanii sanitarnej przeniósł dowódca, bo myślałam, że on mnie złośliwe, dlatego, że chłopaki do nas się przystawiają. Bo nas dwie było w tym plutonie.

  • Jak była kapitulacja to co pani czuła, jak to się stało że została pani w Warszawie?

 

Trudno było nawet uwierzyć, że ta kapitulacja była. Mam tu z 2 października przepustkę. Była umowa, że zostanie kompania sanitarna i już kilka dni przed wyjściem naszych z Warszawy, już jak zaczęto mówić [o kapitulacji] to przeniósł nas mój dowódca do kompanii… [Na ulicę] Widok 10 do kompanii sanitarnej i stamtąd na Noakowskiego poszliśmy. Tam chodziło się i wyprowadzało się ludność cywilną z Warszawy. Niemcy dali samochody ciężarowe, trochę furmanek, kazali przyjeżdżać. Tamte babcie, które nie wyszły z tą ludnością cywilną w środku Powstania to się z płaczem wynosiło, bo ta miała pieska, ta miała kotka, ta nie chciała, więc… się je wyprowadzało. W Piastowie zrobili obozy. Pracowałam później w Piastowie, do końca.

 

  • Ten miesiąc w Warszawie, jak?


Październik? Codziennie w innym miejscu. Dobrze pamiętam na… Brackiej 5 był bardzo ładny dom i dlatego był [tam] szpital, pewno w podziemiach, bo marmury były na schodach. Bardzo ładnie było. I pamiętam, że przywozili z Pruszkowa.
W Pruszkowie zmobilizowali trochę chłopaków. Nowogrodzka była… zamożni ludzie mieszkali tam przeważnie. Widok, Nowogrodzka i tam oni rozbijali, zabierali futra i różne rzeczy i tych chłopców przywozili [do pomocy]. Samochód czekał z Niemcami. Oni rozbijali, zabierali te rzeczy. A ja miałam chyba Bracka 5 wynosić tych rannych, nie mogłam tam przecież stać. Biegłam i nagle jakiś pan mówi: „Pani stanie, on do pani mierzy.” Ja się oglądam, a on z pistoletu [mierzy]. Mam taki głupi nożyk harcerski, ale miałam wiatrówkę i przepasałam sobie pas i miałam i ten nożyk [za pasem]. A ten Niemiec przywiózł chłopaków żeby wywozili rzeczy, on wyciągnął broń i do mnie… Zatrzymałam się, podeszłam do niego żeby ten nóż pokazać. Nie chciałam oddać, od kolegi dostałam. Trzymałam [ten nóż] z jednej strony, on z drugiej. Nie zabrał mi. Powiedział, żebym go nie nosiła.

  • To był Niemiec czy Ukrainiec?


Niemiec. […]

  • Jak odnosili się ci Niemcy do państwa w październiku właśnie? Rozumiem, że była grupa Niemców, która nadzorowała tę ewakuację ludności cywilnej?


Oni jeździli, ja dlatego miałam tę przepustkę, bo oni mieli willisy, te samochodziki mieli terenowe. Oni jeździli, czasem zaczepiali nas. A myśmy byli na Noakowskiego na kwaterze. Zaczepiali, zobaczyli przepustkę i specjalnie się [nie czepiali].
[…] Znalazłam mamę w Piastowie. [...] Dowiedziałam się, [że] w Pruszkowie listę prowadzili i tam kto chciał to się mógł zapisać, moja mama się wpisała. Dowiedziałam się tam też, że mieszka w Piastowie. I mamę znalazłam z siostrą tą młodszą. Ona [jest] siedem lat ode mnie młodsza, jeszcze była dzieckiem, ona tam z mamą na podłodze spała.
Ponieważ Niemcy dali te samochody i wywoziło się tych rannych, to ja trochę kołder [wzięłam], jeszcze mam do dzisiaj przerobione, dwie kołdry czy trzy wzięłam, dwie poduszki, więc już mamie przez parkan z kolegą moim [je podałam]... On miał trochę stopę wyrwaną, ale był taki cwaniakowaty ze Starego Miasta. Przerzuciliśmy [jeszcze] przez parkan wózek dziecinny. [Później] przyszły siostry Szarytki one tam pewne rzeczy [ze sobą miały], łóżka [przywiozły], już na podłodze nie spały. [Siostry] trochę jeść przywiozły. Niemcy im widocznie pozwolili wywieźć. One powywoziły.

  • To był taki obóz dla ludności cywilnej?


To był szpital. […]

  • Proszę opowiedzieć, jeszcze ten październik jak ewakuowała pani chorych...?


Z Noakowskiego codziennie chodziło się w inne miejsce. To, co dobrze pamiętam, to ten [Niemiec] na Brackiej, bo ten chciał do mnie strzelać. Drugi [przypadek], pamiętam dobrze, szpital gdzie kino Polonia kiedyś było. Tam też był szpitalik, stamtąd się wynosiło. No w różne miejsca, codziennie w inne miejsca się szło. Po prostu samochody podjeżdżały albo furmanki, Niemcy dali te samochody i się wywoziło do Grodziska, do Piastowa i do Pruszkowa. Listę prowadzili. Dlatego mamę znalazłam, bo tam prowadzili listę i wpisywali.

  • Jak było wtedy z jedzeniem?, Kto państwa karmił?


Więc zupę dostawaliśmy. Nie wiem skąd ci Niemcy dawali. W każdym razie w Piastowie zupę dostawaliśmy.

  • A jeszcze w Warszawie, tam na…


W czasie Powstania.

  • W czasie tego października. W czasie tej ewakuacji.


Aha,

w czasie tej ewakuacji na Noakowskiego. No tam robiłyśmy sobie [same], gotowałyśmy [sobie]. Tam nie było źle bo.., bo tam było Pole Mokotowskie, wtedy dochodziło do Politechniki i tam można było warzywa [zebrać], coś jeszcze. Tam nawet trochę trupów leżało bo ludzie w czasie Powstania chcieli jeść i tam pewno się zakradali.
A poza tym ludność cywilna wyszła, a w spiżarniach zostawiła mnóstwo jedzenia przecież. Ja jako tako miałam co jeść. Z tym, że w Piastowie tylko zupa była na początku. Dopiero jak siostry Szarytki Niemcy puścili z Warszawy, one przywiozły łóżka. Już spałyśmy nie na podłodze, [tylko] na łóżkach i siostry już drugie [dania] robiły.

 

  • W tym Piastowie to był duży szpital?


No spory... [...] Dosyć duży. Najpierw były siostry Maltanki ze Starego Miasta, później przyszły siostry Szarytki. Tam pomagałam. One robiły opatrunki. Wszystko było pełne tych białych robaczków, w płucach, tu gdzie jakieś rany. Wiadomo przecież, że nie mieliśmy żadnych specjalnie leków. Pamiętam takiego pana, kolano tylko chciał żebym ja trzymała, [jak] mu [je] zawsze opatrywano. Gdzieś poszłam, wracam. Mówią, ktoś powiedział, że on jest Żyd. Przyszli Niemcy, wyprowadzili go za budynek i zastrzelili. Nawet w szpitalu się zdarzało.

  • Ten kontakt z mamą miała pani przez cały czas?


Nie, nie. Byłam w Piastowie i moja koleżanka Basia Świniarska (ona ma majątek Mikorzyn pod Poznaniem), szła dowiedzieć się o swoich rodziców, mówi: „Chodź pojedziemy, może wpisali się.” Wpisała się moja mama. Też w Piastowie mieszka. Poszłam tego dnia, już tu nie mieszka, bo rodzina przyszła i mama musiała się wyprowadzić. Mieszkała u takiej pijaczki. Na podłodze spała i chodziła do Warszawy, na okopy się jeździło na szaber. Sól przywoziła, no z czegoś trzeba [żyć]… coś trzeba było jeść. I tam sprzedawała.

  • W jakim to było miesiącu?


To było… listopad, grudzień. Bo później już nasi weszli. Chyba w styczniu. W styczniu już nasi weszli, pamiętam, że byłam u mamy. Bo mówią, że już nasi weszli. Ze szpitala wszyscy wyskoczyli witać. Jak zwykle, my jak ta głupota. Nazostawiali nam [różnych rzeczy], karabin ruski, pepeszę, zostawili nam granaty ponacinane. […]

  • Była pani w jakiś sposób represjonowana po wojnie?


Nie, nie… Najpierw pracowałam w Narodowym Banku, później… pracowałam w PKO. Poszłam i to co napisałam, że się chwaliłam AK i to wszystko to wyrwałam, wyrzuciłam i [nie] przyniosłam już im do tej drugiej pracy. Po Powstaniu zdawało się, że to należy się tym chwalić, a to odwrotnie było. Należało siedzieć cicho. Nie opowiadać o Powstaniu.

  • Proszę mi powiedzieć, jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?


Najgorsze, to chyba [jak] chłopaki na Górskiego rzucili butelkę, spalili mi nosze. Pożar taki. Ja położyłam się gdzieś tam na czymś. Spałam, bo tam kilka dni w akcji byliśmy i nagle światło i patrzę, a to nosze się palą. Upadła im butelka z benzyną, te które się do czołgów rzucało. I spalili mi nosze.
Muszę powiedzieć, że moja mama jeździła na te okopy jak [ją] znalazłam w Piastowie. Przywoziła sól. [...] I pojechałam za mamą na okopy. Na szaber ludzie chodzili. Idą na szaber na Dworzec Gdański, tam nic nie ma. Ruscy nacierali, tu się budowało po prostu okopy, po to się jeździło tam. I ja tam byłam i Niemiec mnie woła. Stanęłam. W każdym razie on się domyślił, wziął ze mną starszą kobietę. Poszliśmy, chodziło mu [o to], żeby mu sprzątnąć kwaterę. Potem zaprowadził [nas z powrotem] na Żoliborz na ten szaber, zaprowadził ten Niemiec. To już było wyszabrowane, co ja tam miałam brać. Wzięłam prześcieradło pod kurtkę i przychodzę, a ludzie [mieli na przykład] poduszki z tapczanów, takie małe, różne rzeczy. Ja nie mam nic. On mnie daje sześć łyżek platerowych czy srebrnych. Idziemy do tego pociągu, ten pociąg okopiarski do Dworca Zachodniego przychodził i tam po drodze z Piastowa zabierał ludzi na te okopy. Stoją żandarmi i zabierają ludziom to, co oni nieśli. Oni kazali składać [te rzeczy], zabierali [je]. Przychodzi do mnie żołnierz i bierze te sześć łyżek. Wziął te sześć łyżek. Wsiadałam na pociąg. On przychodzi [z powrotem]. Widocznie ten oficer, który mi [je] dał, kazał mu oddać. Bo on przyszedł i mnie dał te łyżeczki. I mama sprzedała i miała parę złotych. […]

  • Jakie jest najlepsze pani wspomnienie? Jakaś chwila…


Czy ja wiem. Tego Powstania nie wspominałam jakoś źle. Najlepsze... bo my nie mieliśmy co jeść w Śródmieściu, [mieliśmy] kaszkę-„pluj”… Jak była ludność cywilna to… myśmy właściwie… skąd mieliśmy brać to jedzenie?

  • To najlepsze wiązało się właśnie z jakimś jedzeniem?


Nie było wody. Brało się wiadro i w kinie „Atlantyk” była na dole woda. A poza tym studnie. Budowano studnie. Nie mieliśmy wody. Chłopcy zawsze przynosili, żeby się można było umyć. Dla nas tą wodę przynosili.

  • Proszę mi na zakończenie powiedzieć, czym dzisiaj dla pani jest Powstanie?


Czy było warto czy nie, tak jak mówią? Dla mnie było warto. Trochę Niemców się nakropiło.

  • Czy czegoś pani żałuje?


Szkoda było Warszawy. Jeszcze po wojnie… pracowałam w Zjednoczeniu Przedsiębiorstw Drogowych i Mostowych i koleżanki były z Żyrardowa i [innych miejscowości]. To dla mnie cudem to była Warszawa, to one mnie zawsze nazywały, że ja jestem „warszawska szowinistka”, bo ja tylko tę Warszawę uznaję. Teraz to już nie. O nie. Te drapaki… Jak to powiedziała Hanka Bielicka „...te koszmarki mi się wcale nie podobają.” Jeden wypukły, drugi taki, trzeci taki drapak. [...]

Warszawa, 4 kwietnia 2006 roku
Rozmowę prowadził Tomasz Żylski
Janina Abramowska Pseudonim: „Nina” Stopień: sanitariuszka Formacja: Batalion „Kiliński” Dzielnica: Śródmieście

Zobacz także

Nasz newsletter