Janina Mańko „Janka”

Archiwum Historii Mówionej


Janina Mańko z domu Kapica. W okresie wojny byłam Janiną Kapicówną.

  • Co robiła pani przed 1 września 1939 roku.


Chodziłam do liceum, uczyłam się jeszcze. W 1940 roku zrobiłam dopiero maturę.

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny?

 

Pamiętam, jaki był ten wybuch wojny. Wtedy byłam akurat w Śródmieściu, kiedy wojna się zaczęła. To było okropne. Przede wszystkim samoloty, bombardowania od razy były. Wtedy byłam na Nowym Świecie. W każdym razie bardzo to przeżyłam. Wróciłam do domu na Żoliborz pod kulami, można powiedzieć. Wróciłam dopiero wieczorem. Wojna się zaczęła o godzinie piątej chyba. Chociaż, czy to Powstanie się zaczęło. Już nie pamiętam kiedy, czy wojna, czy Powstanie? Powstanie o piątej chyba było.



  • Czym zajmowała się pani w czasie okupacji?

 

Pierwszy rok okupacji, to chodziłam jeszcze na komplety licealne. Maturę robiłam dopiero w 1940 roku. Wtedy kiedy się zaczęła wojna, to byłam jeszcze uczennicą liceum Welckiej. To było prywatne liceum.

  • Jak pani wspomina te komplety?


Każdy przedmiot był w innym miejscu, w innym mieszkaniu. To było udręka, bo trzeba było z miejsca na miejsce przechodzić. Każdy przedmiot gdzie indziej.



  • A od kiedy pani zaczęła działać w konspiracji?


W konspiracji zaczęłam działać... w 1940, chyba w 1941 roku. Też dokładnie nie wiem.

  • W jaki sposób związała się pani z konspiracją?


Jak skończyłam maturę, musiałam pójść do pracy, ponieważ tym, co nie pracowali, groziła wywózka na roboty do Niemiec. Musiałam pójść do pracy. Wtedy zaangażowałam się do firmy jako goniec, bo nic przecież jeszcze nie umiałam, nie miałam żadnego zawodu, więc jako goniec pracowałam w firmie instalacyjno-budowlanej – Inżynier Konstanty Żółciński i spółka. To było w Alejach Jerozolimskich. [...] Tam dopiero poznałam porucznika Janusza Langnera, który pracował w innej firmie niż [ja].

Ponieważ byłam oddelegowana na budowę Dworca Głównego i tam poznałam Janusza Langnera, który pracował w firmie chłodniczej. On mnie zaangażował do pracy w konspiracji. To był 1940 rok. Wtedy zawiózł mnie do Kampinosu, bo tam był nasz VIII Rejon. Do tego rejonu mnie zaangażował do pracy. To miejsce znajdowało się w Laskach. Zaczęły się moje kontakty. Stałam się łączniczką. Praca konspiracyjna dopiero się organizowała. To nie tylko [ja] byłam, bo wtedy już inne moje koleżanki też zostały włączone do tej pracy konspiracyjnej. Potem była już młodzież z terenów. Moja praca wyglądała w ten sposób, że pracowałam w Alejach Jerozolimskich, w Warszawie, a jeździłam jako łączniczka do Puszczy Kampinoskiej, do Lasek.

  • Wie pani z jakimi wiadomościami? Po co pani jeździła, tak dokładnie?


Nie czytałam tych meldunków, jakie przekazywali. Przekazywali [mi] pisma i je przewoziłam. Wtedy miałam podane adresy.

  • W jaki sposób panie je przewoziła?


W torebce albo w kieszeni. Najczęściej to w kieszeni trzymałam, żeby z łatwością móc w razie czego wyrzucić czy gdzieś schować. Przeważnie w kieszeni woziłam. Ale to nie były duże paczki. To była korespondencja na takich maszynowych papierach. To mieściło się do kieszeni. Dopiero organizowała się tam działalność konspiracyjna.

  • Jak wyglądało to szkolenie, w którym pani uczestniczyła?


Zgromadzono nas w jednym mieszkaniu. Właśnie pamiętam, że to było w Laskach w jednym gospodarstwie. Tam były wykłady. Mówiono nam co i jak, jak ma wyglądać ta nasza działalność. Przeważnie przenosiłyśmy meldunki z miejsca na miejsce. To była nasza praca. Z bronią nie miałam kontaktu. Raz tylko rzeczywiście uczestniczyłam w przewożeniu broni z Żoliborza do Puszczy. Broń była przewożona wtedy dorożką. Tą broń przewoziło się wtedy na placówkę. Na placówce była też jedna nauczycielka, która też pracowała w konspiracji. U niej była gromadzona ta broń i wszytko się odbywało z początku przed jej mieszkaniem. Znaczy przez nią, a ona już dalej przenosiła do Puszczy, bo przecież Puszcza była oddalona. Nie można tego było zrobić jednego dnia, bo przecież była godzina policyjna, to trzeba było wrócić jeszcze przed godziną policyjną na Żoliborz.

  • Jak wyglądało pani przygotowywanie do Powstania? Jak się pani przygotowywała? W jaki sposób?


W ogóle się nie przygotowywałam, nie z bronią w ręku. Jak wybuchło Powstanie, byłam wtedy na Żoliborzu. Zgłosiłam się do pułkownika „Żywiciela”. Powiedziałam, że jestem łączniczką „Szymona”. Proszę jego, co mam robić. Akurat jak wybuchło Powstanie, to byłam na Żoliborzu. Na Żoliborzu to wtedy nikogo nie znałam z działaczy. Wtedy się zgłosiłam, bo już poznałam, gdzie to dowództwo się mieściło, na ulicy Krasińskiego 16. Razem z koleżanką, żoną porucznika „Janusza”, który mnie zaangażował do pracy w konspiracji, poszłyśmy do „Żywiciela”. Przedstawiłyśmy się, kim jesteśmy, że jesteśmy łączniczkami „Szymona”, oddajemy się do jego dyspozycji, jak on nami pokieruje. Z początku nas zatrzymał na Żoliborzu. To się wszystko organizowało. W każdym razie nam jakąś pracę ofiarował, a potem w krótkim czasie po tygodniu, przeniósł mnie na Bielany, na Lipińską, bo tam powstał punkt łączności między Żoliborzem a Puszczą. To był taki początek, kiedy to się wszystko organizowało.

 

  • W jakich warunkach pełniła pani służbę? Jakie to były warunki? Jak pani wspomina?


W mieszkaniach lokatorów. Wszyscy właściwie mieszkańcy byli zaangażowani. Żoliborz był pełen wojska, ale to wojsko nie było umundurowane, tylko byli przeważnie młodzi mężczyźni – młodzi, przeważnie chłopcy, przeważnie uczniowie, licealiści itd. Tylko dowódcami byli starsi oficerowie. Ulica Śmiała na Żoliborzu to tam mieszkali przedwojenni oficerowie. W okresie wojny włączyli się do pracy konspiracyjnej. Potem w okresie Powstania byli działaczami. Tak jak pułkownik „Żywiciel” – Niedzielski on się nazywał, jakie imię to też już nie pamiętam, czy też mój pułkownik „Szymon” Krzyczkowski. Potem wszyscy byli działaczami. Przedtem pracowali dużo na różnych placówkach. Jak wybuchła wojna i potem Powstanie, to się wszyscy zaangażowali. Młodzież, bardzo dużo młodzieży, cała młodzież w ogóle była i działała.

  • Proszę powiedzieć o swojej służbie? Co pani dokładnie robiła jako łączniczka w czasie Powstania?

 

Jako łączniczka. Przynosili na mój punkt, gdzie mieszkałam, bo moje mieszkanie było też tym punktem takim kontaktowym, z dowództwa, które się mieściło w Śródmieściu, nie wiem, jaki adres, przynosili meldunki do mojego mieszkania. Te meldunki przenosiłam pod wskazane adresy. Na tych meldunkach były podawane adresy. Przeważnie na placówkę [je] woziłam. Z placówki inne łączniczki przenosiły gdzie indziej, dalej. Taki był podział.

  • Jakie były największe trudności? Co pani pamięta?


Trudności nie miałam żadnych, ale lęk miałam. Nie mogę powiedzieć, żebym, to co wykonywałam, żebym wykonywała bez lęku. Bałam się wykonywać tę pracę, ale jednak tego nie okazywałam. Potrafiłam opanować lęk. Tak że nigdy nie okazałam swojego lęku, bo się wstydziłam, ale bałam się.



  • Jak przyjmowała działania waszego oddziału ludność cywilna? Jak była nastawiona ludność cywilna do pani?


Bardzo przychylnie. Nie trafiłam nigdy w ciągu mojej pracy na jakichś ludzi konfidentów czy jakichś szpiegów. Nie miałam kontaktu. Wszyscy udzielali pomocy, jak była jakaś potrzeba. Nie zdarzyło się, że odmówili pomocy.

  • Zawsze mogła pani liczyć na ludzi?


Zawsze można było liczyć. Wszyscy okazali się patriotami. Chociaż nie wszyscy pracowali w konspiracji, ale można było liczyć na pomoc ludzi.

  • Miała pani jakiś czas wolny tylko dla siebie?


Cały czas miałam ten czas wolny, bo przecież to co wykonywałam, to w czasie wolnym. Przecież za to pieniędzy nie brałam. Tylko pracowałam. To było moje zajęcie, tak jak teraz młodzież chodzi na różne zabawy do lokali, tak pracowałam w konspiracji. Miałam kontakty z różnymi młodymi ludźmi. Bardzo duże miałam kontakty. Bardzo dużo znajomości. Wszyscy byli bardzo życzliwi.

  • Chodzi o czas Powstania.


To w czasie Powstania to też był ten czas wolny. W czasie Powstania byłam stale na służbie. Byłam stale do dyspozycji. Ale przecież bez przerwy nie pracowałam.

  • Jaka atmosfera panowała?


Bardzo życzliwa. Wszyscy ludzie byli bardzo życzliwi dla siebie. Przynajmniej ja nie spotkałam ludzi nieżyczliwych, którzy by nie udzielali pomocy, jak zachodziła potrzeba.

  • Czy zaprzyjaźniła się pani z kimś?


Miałam bardzo dużo przyjaciół. Do tej pory mam jeszcze kontakty, chociaż już są starzy, dużo jest na tamtym świecie. Stałyśmy się... wszyscy, którzy pracowali w okresie wojny, byliśmy tak jak jedna rodzina. Wszyscy byliśmy przyjaciółmi. Na każdego można było liczyć. Nie trafiłam na jakiegoś szpiega albo jakiegoś nieprzyjemnego człowieka, albo takiej osoby, która by nie chciała udzielić pomocy, kiedy o nią prosiłam.

  • W czasie Powstania również była taka atmosfera pomocy.


Tak. W czasie Powstania i w czasie okupacji. Wszyscy byliśmy przyjaciółmi, przynajmniej w tej grupie, w której ja przebywałam. Moja grupa to była praca w tej firmie instalacyjno-budowlanej. Też przecież młodzi ludzie tam pracowali. Też były te kontakty z nimi. Potem po pracy w biurze była praca łączniczki, więc też chodziłyśmy na ten teren prawie codziennie, jeździłam na rowerze oczywiście.

  • Wróćmy do Powstania. Ma pani jakieś najgorsze wspomnienie z Powstania? Jakiś dzień najgorszy, który pani wspomina?


Najgorszego to nie miałam. Muszę powiedzieć, że miałam dużo szczęścia. Nic [mi] się nie wydarzyło. Nikogo nie straciłam. Nikt z rodziny nie zginął.

 

  • Kontaktowała się pani jakoś z rodziną?


Nie miałam takiej bardzo licznej rodziny, bo tylko miałam matkę i dwie siostry. Ale z innymi rodzinami się kontaktowałam. Miałam dużo koleżanek łączniczek. Poza tym szkoła, do której chodziłam, Liceum imienia Aleksandry Piłsudskiej na Żoliborzu – tam była cała masa koleżanek, które pracowały też w konspiracji.

  • Co utrwaliło się w pani pamięci w czasie Powstania? Ma pani może najlepsze wspomnienie? Co się dobrego wydarzyło? Pamięta to pani, to Powstanie?


Nie pamiętam. Nic się dobrego nie wydarzyło i nic złego się nie wydarzyło. Pracowałam, ale nie miałam żadnej wsypy ani wpadki. Nikt mi krzywdy żadnej nie wyrządził. Nawet wtedy kiedy mnie złapali do tego obozu pruszkowskiego, to było w Piastowie. Zostałam złapana w łapance i potem w gromadzie stu ludzi zapędzona do obozu w Pruszkowie. Nawet tam, w tym Pruszkowie spotkałam szereg koleżanek, które z zupełnie innych placówek też dostały się do tego obozu. Te łączniczki jakoś dowiedziały się o tym, że zostałam złapana i wyciągnęły mnie z obozu. Mój dowódca, wtedy był wysiedlony, ten kapitan „Szymon”, bo on był ranny podczas Powstania i potem był wysiedlony poza teren. Przebywał, tylko nie pamiętam, chyba we Włochach. Przyszła łączniczka do mnie, a ja wtedy przebywałam właśnie w Izabelinie i wtedy łączniczka przyszła do mnie z poleceniem zaprowadzenia mnie do mojego dowódcy. Wtedy z nim nawiązałam kontakt. Miałam w Piastowie wujka, u którego się zatrzymywałam po drodze na nocleg, bo trudno było takie kilometry w ciągu jednego dnia przejść. Trzeba było to podzielić na pewne godziny. Miałam w Piastowie rodzinę i w tym Piastowie przebywałam. Jak z Piastowa jechałam do mojego dowódcy, to złapali mnie [i zawieźli do] obozu. Łączniczki z tamtego terenu dowiedziały się o moim pobycie, chyba „Szymona” wtedy powiadomiły i mnie organizacja wyciągnęła z tego obozu. Tak że nie wyjechałam na teren Niemiec. Miałam szczęście i wróciłam z powrotem. W obozie tylko byłam przez chyba trzy dni.

  • Jednak chciałabym jeszcze wrócić do okresu Powstania. Czy uczestniczyła pani jakoś w życiu kulturalnym?


Nie.

  • Coś się działo? Jakieś koncerty…


Nic się nie działo. Nie. Ani kina, ani teatry.

  • Co z prasą podziemną w czasie Powstania?


Powstanie było w całej Warszawie, więc ta prasa była przenoszona przez różne osoby. Nie tylko przez ludzi, którzy byli zaangażowani na Żoliborzu.

  • Czy czytała ją pani?


Nie. Nie interesowałam się. Prasa mnie nie interesowała. Nie miałam zresztą kiedy, bo czas spędzałam na wędrówkach. Najwięcej chodziłam.

  • Na jakich wędrówkach dokładnie?


Z Bielan na teren Puszczy. W Powstanie akurat byłam na Bielanach na ulicy Lipińskiej. Tam mnie „Żywiciel” przeniósł z Żoliborza. Z początku jak wybuchło Powstanie, się do niego zgłosiłam to byłam, chyba przez trzy dni, na Żoliborzu. Wiedział, że jestem łączniczką „Szymona”. Potem przeniósł mnie na Bielany na punkt. Byłam później w łączności między Żoliborzem a Puszczą Kampinoską. Mieszkałam na Lipińskiej, na Bielanach. Tam był punkt kontaktowy.

  • Jak to wyglądało? Jak pani przenosiła? Jak wyglądała ta droga?


Normalnie. Jechałam tramwajem do Bielan, a potem na piechotę. Tramwaje jeździły do Bielan z Żoliborza. Później piesza wędrówka albo rowerowa. Na rowerze dużo jeździłam wtedy. Bo przecież musiałam kilka razy w tygodniu jeździć do tej Puszczy. Musiałam mieć możliwość jakiegoś transportu. To tym transportem był rower.

  • Moje pytanie dotyczyło Powstania. Jaka to była trasa w czasie Powstania Warszawskiego?


W czasie Powstania Warszawskiego z Żoliborza dojeżdżało się do pętli tramwajem, a od pętli szło się pieszo. Pętla była gdzieś niedaleko Żeromskiego i potem szło się Żeromskiego w kierunku Puszczy. Placówka, Laski tam była nasza trasa piesza. Albo pieszo się ją przechodziło albo rowerem.W okresie Powstania moje miejsce postoju to była ulica Lipińska na Bielanach. Tutaj byłam zakwaterowana z jeszcze innymi łączniczkami. Tu był telefon. Był umożliwiony kontakt z Żoliborzem tym telefonem. Meldunki, jak przychodziły, to z Żoliborza telefoniczne meldunki [przekazywałyśmy] na Bielany. Spisywałyśmy to, co nam mówili, podawali przez telefon. Potem te spisane meldunki przenosiło się gdzie trzeba. Z Bielan to już pieszo się chodziło ulicą [...] Żeromskiego, Żeromskiego szło się w kierunku Lasek.

 

  • Ja wyglądała kapitulacja, upadek Powstania. Jak pani wspomina te ostatnie dni?


Jak był upadek Powstania, to ja już nie byłam tutaj w Warszawie. Byłam w Piotrkowie.

  • Jak to się stało?


Wtedy, kiedy mnie złapali do Pruszkowa. Podczas pracy konspiracyjnej zostałam złapana, tak jak mówiłam, do obozu pruszkowskiego. Jak się wydostałam z obozu, to nawiązałam kontakt z moją rodziną, która mieszkała w Piotrkowie. Tam już przebywałam w Piotrkowie.

  • Czyli nie widziała pani, jak kapitulacja…


Nie. Znaczy niby widziałam trochę. Tak od czasu do czasu jeszcze przywędrowałam na Żoliborz. Wtedy kiedy była ewakuacja szpitala żoliborskiego, to pamiętam. Pamiętam, wyciągnęłam wtedy księdza Trószyńskiego. Przebywał wśród powstańców w szpitalu, oczywiście z pomocą duchową rannym powstańcom. Wtedy już była ewakuacja ludzi z Żoliborza. Już Powstanie się zakończyło.

  • Co się działo z panią po Powstaniu?


Po Powstaniu byłam w Piotrkowie. Nawiązałam kontakt z moją matką.

  • Czy wróciła pani potem do Warszawy?

 

Wróciłam do Warszawy w styczniu. Powstanie zakończyło się chyba w październiku, a w styczniu z Piotrkowa wróciłam do Warszawy. Już zamieszkałam w swoim domu zrujnowanym, ale jeszcze był. Jeszcze stał, jeszcze ściany były, jeszcze szyby były. Na szczęście były, bo ktoś zamieszkał w moim mieszkaniu i te szyby wstawił, oczywiście przed naszym powrotem. Ale jak wróciliśmy, to już tej osoby nie było, ale szyby były na szczęście. Nawet z początku było wszystko powynoszone z mieszkania, bo ludzie pokradli. Jak wróciłam do Warszawy, to nawet meble były w moim mieszkaniu. Ktoś zamieszkał w nim, zajął to mieszkanie i postarał się o meble. Tak że był i tapczan, i szafa była. Wróciłam do swojego mieszkania na ulicę Słowackiego 5/13. Tak było na zakończenie.



  • Jak wyglądała Warszawa? Wiadomo, była zburzona, ale pani coś pamięta? Widziała pani coś?


W Śródmieściu nie byłam. Potem już chodziłam na Żoliborz, przeważnie pieszo się chodziło, bo komunikacji jeszcze nie było.

  • Jakie jest pani zdanie na temat Powstania? Było słuszne czy nie? Co pani o tym myśli?


W moim przekonaniu to było nawet konieczne. Bo już było tak źle. Niemcy wywozili ludzi do różnych obozów, tak że po prostu Powstanie było konieczne. Można było stracić naprawdę życie, bo już nawet nie do obozu niemieckiego wywozili, ale w ogóle do różnych innych obozów. Przecież było kilka obozów w Polsce. Powstanie, w moim przekonaniu, było konieczne.

  • Czy chciałaby pani coś powiedzieć, czego nikt dotąd nie powiedział? Jakiś szczegół? Może ma pani?


Nie mam żadnych tajemnic. Nikt mi krzywdy nie wyrządził żadnej. Spotkałam na swojej drodze życia samych przyjaciół, ludzi którzy tylko mogli pomóc, jak zachodziła taka potrzeba. Nikt żadnej krzywdy nie wyrządził. Jestem bardzo zadowolona. Miałam kontakty z różnymi ludźmi w różnym wieku. Wszyscy byli przyjaźnie ustosunkowani. Przynajmniej nie trafiłam na nikogo nieprzyjaznego.

Warszawa, 24 października 2007 roku
Rozmowę prowadziła Ada Parzymies
Janina Mańko Pseudonim: „Janka” Stopień: strzelec, łączniczka Formacja: Obwód II „Żywiciel” Dzielnica: Bielany Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter