Janina Otto „Janka”, „Marta”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Janina Otto, mieszkałam w Warszawie. Jeszcze przed wojną należałam do oddziału pozaszkolnego […] patroli minerskich i w czasie gdy wybuchła wojna od razu dowódca naszej [jednostki], pani doktór Franio, zleciła nam, żebyśmy brały udział, więc poszłam na dworzec, ale nikogo nie spotkałam. Wróciłam do domu i zgłosiłam się…

  • Do tego momentu jeszcze dojdziemy. Chciałbym zacząć od pani dzieciństwa. Co pani nam może powiedzieć o swojej rodzinie, domu przed wojną?

Dom mój – kochana mamuśka, nas było troje, ja najstarsza, później siostra, brat. Do szkoły podstawowej chodziłam na Nowowiejską róg Alej Ujazdowskich, więc w bardzo pięknej dzielnicy, bo blisko tam mieszkałam. Później byłam w szkole średniej i mam tylko średnie wykształcenie.

  • A gdzie mieszkaliście dokładnie?

Mieszkaliśmy Marszałkowska, róg Litewskiej. Właśnie w czasie wojny nasza dzielnica była podłączona pod dzielnicę niemiecką, bo tak to prąd był wyłączony, nie było prądu, tylko Niemcy na dwie godziny wieczorem [włączali]. Od ósmej do dziesiątej mogli ludzie mieć światło, a tak to były te słynne karbidówki. A my, że mieszkaliśmy naprzeciwko gestapo, więc mieliśmy prąd bez ograniczenia i w związku z tym właśnie zaproponowali, czy mogą u mnie zainstalować radiostację, bo potrzebny był prąd, więc moi rodzice i ja chętnie żeśmy się zgłosili.

  • Proszę jeszcze opowiedzieć o czasach przedwojennych. Czym zajmowała się pani rodzina, z czego się utrzymywała?

Tatuś pracował w ministerstwie, był skromnym urzędnikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Znał doskonale niemiecki i rosyjski język, bo szkołę kończył przeważnie w języku rosyjskim, lekcje polskiego były tylko wyjątkowe, więc pracował w takim oddziale, gdzie właśnie poczta zagraniczna, wszystko to było pod opieką mojego ojca. On to wszystko segregował i tym się zajmował, tak jak wiedziałam z relacji tatusia. W 1939 roku był ranny i prawie stracił wzrok. Tak że ja byłam najstarsza.

  • Był powołany do służby obronnej w 1939 roku? Normalnie do służby wojskowej poszedł walczyć w 1939 roku?

Tak, ale był ranny i później... Nie, nie był powołany do wojska, był tylko w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, pilnowali różnych dokumentów. Przy tym coś robił, żeby to wszystko gdzieś jakoś przed Niemcami uchronić.

  • A proszę powiedzieć, jak pani pamięta 1 września 1939 roku w pani domu, w pani rodzinie? Jak to wyglądało? Co się wtedy czuło?

Siostra pracowała w ministerstwie opieki [społecznej], tatuś pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, ja pracowałam, ale w prywatnej firmie, szli rano do pracy, ja jeszcze nie. Żeśmy na razie myśleli, ludzie to mówili: „Próbny nalot, próbny nalot”. Dopiero później, po paru godzinach, wiedzieliśmy, jak prezydent o siódmej godzinie mowę wygłosił, że wróg przekroczył granicę, więc żeśmy się dowiedzieli, że jest wojna.
Mieszkałam blisko Ministerstwa Spraw Wojskowych, to było wszystko podpalone, płonęło tu, na Marszałkowskiej, więc to straszny był widok. Jak usłyszałam przez radio, że [wzywają] kobiety, które chcą dać jakąś pomoc w wojnie, to się zgłosiłam do pogotowia harcerek do budynku YMCA na placu Trzech Krzyży (zapomniałam jak ta ulica przy placu Trzech Krzyży [się nazywa]). Kazali mi na drugi dzień przyjść w białym fartuchu. To było [dużo] kłopotu, skąd fartuch [wziąć]. Dopiero prześcieradło [wzięłam], tam jeszcze jedna pani pomagała i uszyła mi i w tym fartuchu i z maską przeciwgazową zgłosiłam się właśnie tam […] do pogotowia harcerek. Nas cztery, młodsze nawet ode mnie, bo jeszcze uczennice gimnazjalne, ja jedna starsza trochę, a dowódcą była pani Maria Stankiewicz, żona kapitana statku. Stąd zapamiętałam, ponieważ personalia spisywali i ta pani, która spisywała, zaczęła rozmawiać z panią Stankiewicz i zapamiętałam jej nazwisko, bo zaczęła rozmawiać, że „Pani mąż walczy”, bo rzeczywiście był dowódcą okrętu. Ona była naszą [przełożoną], my młodsze, a ona była jedną ze starszych.
Zlecili nam, że mamy zanieść materiały opatrunkowe na pierwszy punkt walki. Nosze pełne materiałów opatrunkowych zaniosłyśmy na Czerniaków, wróciłyśmy. Na drugi dzień zlecili nam, żebyśmy zgłosiły się na ulicę… Chyba Spokojna się nazywa, blisko Powązek, tam była przychodnia i tam był pierwszy punkt opatrunkowy. Jeszcze na tyle wszystko działało, że myśmy pierwsze opatrunki nakładały, a później przyjeżdżała karetka i zabierali tych ludzi do szpitala. Zawsze się bałam, nawet drzazgi nie mogłam nikomu wyjąć, a musiałam bandażować głowy zranione, więc to dla mnie było straszne przeżycie.
Tam właśnie przebyłam cały okres działań wojennych. W ogóle moi rodzice nic [o mnie nie wiedzieli], bo telefony już nie działały, bo jeszcze w pierwszych dniach dzwoniłam. W domu u nas nie było telefonu, wtedy jeszcze tak nie były powszechne, jedni państwo mieli, adwokat pod nami miał telefon, to zadzwoniłam, że jestem tu i tu, żeby się nie martwili, że żyję, ale później już się wszystko [skończyło], tak że mamusia nie wiedziała, czy żyję. Dopiero chyba 26 czy 27 [września] wróciłam do domu. Zaraz była kapitulacja, była to tragedia. Moja mamusia to w ogóle rozpaczała, bo wyszła w Aleje Ujazdowskie i zobaczyła, jak Niemcy tam już wkroczyli i rozdawali zupę i chleb i ludzie się na to rzucali. Nie mogę nawet [mówić], moja mamusia przyszła tak zapłakana, zrozpaczona, jak widziała taki właśnie obrazek, że ci ludzie się jeszcze rzucają na to wszystko, a ci Niemcy to wszystko filmowali. I zaczęła się już wojna.

  • A czy podczas okupacji pani kontynuowała naukę?

Nie, bo już skończyłam szkołę średnią, bo już miałam dwadzieścia pięć lat, dwadzieścia sześć prawie, jak wybuchła wojna, więc już [się nie uczyłam]. Miałam nawet dalej się uczyć, specjalnie wybrać sobie, ale jak wybuchła wojna, to już trzeba było jakoś działać, żeby [się utrzymać]. Z początku to jeszcze mieliśmy pewien zapas gotówki. W ogóle bardzo duże mieliśmy zapasy, ponieważ Ministerstwo Spraw Zagranicznych zmusiło ludzi, że musieli zrobić zapas na wojnę. Mamusia nie chciała tego, bo uważała, że [nie powinniśmy]. Boże, myśmy za dwieście złotych… To była duża suma, żeby żywność kupić. Mamusia nie chciała się obciążać, że później trzeba będzie spłacać, ale nic żeśmy nie zapłacili. Z bratem żeśmy ostatnią taksówką pojechali na plac Trzech Krzyży, tam były magazyny „Społem” i żeśmy masę tego wszystkiego naprzywozili, chyba ze dwadzieścia kilogramów ryżu, puszki „Knorra”, zupy. Żeśmy później wymieniali i jeszcze innych ludzi wspomagali. Ogromny żeśmy [zapas] zrobili za duże pieniądze, za który żeśmy ani grosza nie zapłacili, tylko żeśmy przedstawili dokumenty, że mamy skierowanie, więc to później było wielkim dla nas wsparciem. I co tu dalej?

  • Jak utrzymywaliście swój dom rodzinny podczas całego okresu okupacji? Czy w ogóle ucierpiał w 1939 roku?

Pewnie żeśmy strasznie jedli, przeważnie zacierki i takie skromne [posiłki]. Na początku jeszcze były i pieniądze i zapasy, ale później coraz skromniej przecież było, więc mój brat czasami siadał i brał książkę kucharską, nowa była, przed samą wojną kupiona, i tak zawsze [czytał], co będzie jadł, jak skończy się wojna. Młodszy ode mnie dziewięć lat, więc w ogóle miał apetyt niesamowity. Dla niego była straszna ta głodówka, więc brał książkę i czytał, co będzie jadł.

  • Marzył?

Tak, marzył.

  • Czy rodzice pracowali gdzieś w czasie okupacji?

Nie. Mamusia to była [w domu], a tatuś pracował do 1939 roku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, ale, jak mówię, że był ranny, stracił częściowo wzrok. W ogóle ministerstwo nie działało, wszyscy wyjechali. Nawet tatusia brat też pracował, to wyjechał razem z Beckiem za granicę, do Rumunii najpierw i później… Tak że nic nie działało, nigdzie nie pracowali. Niby dostawał tatuś parę razy z ministerstwa zapomogę, ale trzeba było samemu się z czegoś utrzymywać.

  • Jak sobie z tym radziliście przez cały okres okupacji? Czy pani gdzieś pracowała w [tym] czasie?

Nie, nie pracowałam. Jeden z telegrafistów przynosił białe koce gdzieś ukradzione od Niemców, no, nie ukradzione, zdobyte od Niemców, kolejarze gdzieś tam zdobyli. Żeśmy to z mamusią dawały do farby i miałyśmy wykrój i z tego się coś takiego szyło. Ale to już pod koniec wojny, bo tak to żeśmy żyli z tego, co mamusia zabrała z domu, poszła i sprzedała. Z tego się żyło, co się wyprzedawało.

  • Czy ma pani jakieś wspomnienia z okresu okupacji dotyczące właśnie rządów niemieckich w Warszawie? Czy była pani świadkiem jakichś szczególnych wydarzeń na ulicach, łapanek?

Zaraz na początku wojny szłam Nowym Światem i widziałam bardzo przykrą sytuację, jak szedł Żyd, młody, to pewnie student nawet, i Niemiec go zepchnął na ulicę, bił go i nie dał mu iść po chodniku, tylko po jezdni. Widziałam to na Nowym Świecie, bardzo to przeżyłam.

  • Pani Janino, w jaki sposób zetknęła się pani z konspiracją i kiedy?

Ponieważ należałam do PWK, Przysposobienie Wojskowe Kobiet, do oddziału pozaszkolnego, już byłam całkiem dorosła przecież przed wojną, to wyjeżdżałam na obozy. Bardzo byłam zadowolona, że jest taka instytucja, organizacja, że mogłam za bardzo małe pieniądze pojechać na obóz. Mogłam pojechać w zimie na narty, na przykład do Istebnej to za dziesięć złotych, to były małe pieniądze, i wypożyczyli mi i narty i bardzo lubiłam koleżeńskie życie. Szkoda, blisko jedna [koleżanka] mieszkała i umarła, moja Basia by powiedziała nawet więcej, jedna z koleżanek.

  • Jeszcze przyjaciółka z tamtych czasów?

Tak, to jedyna, co przychodzi do mnie, jedyna, co żyje jeszcze. Ona nawet brała udział w obiciu PAST-y. To ona jedna i jeszcze druga, prześliczna dziewczyna, pierwsze nawet od mężczyzn brały udział w odbiciu PAST-y.

  • Jak wyglądała pani działalność właśnie w konspiracji, w czasach jeszcze okupacyjnych, przed Powstaniem grubo, konspiracyjne życie, w którym pani brała udział?

Jak mówię, była i radiostacja, prócz tego codziennie przychodziła jakaś dziewczyna, czy przynosiły butelki zapalające, przynosiły meldunki. Dowódca, pani doktór Franio, codziennie była u mnie w domu i to zabierała albo dawała jakieś dyspozycje. Prócz tego była radiostacja. To nie wolno było robić czegoś podobnego, że i radiostacja i te patrole. Dopiero po wojnie się przyznałam panu Korbońskiemu, jak byłam w Londynie i do niego napisałam list o tym, to później nawet mam chyba, jak odpisał, że mieliśmy i takich właśnie…

  • Ale właśnie pani przed nagraniem wspomniała, czy mogłaby pani powiedzieć, jak to się stało, że pani się zaczęła zajmować radiostacją?

A, dlaczego? Robiłam już konspiracyjną [robotę], na przykład rozlepianie plakatów z jedną z koleżanek. Nie mogłam w samym Śródmieściu, bo [blisko] mieszkałam, to mógł mnie ktoś znać z widzenia i wskazać, więc Saską Kępę z koleżanką we dwie [oblepiłyśmy]. Ona mniejsza była, niższa ode mnie, smarowała, a ja nalepiałam plakaty połowę napisane po niemiecku i po polsku, do Niemców, że jakie będą dla nich później [represje] za to, co oni znęcają się nad Polakami, co będą przeżywać. I [plakaty miały] podtrzymywać na duchu Polaków, że walczą o coś, taki temat. To to rozlepiałam, a dwie koleżanki, malutkie takie, takiego formatu, tylko wyszły na Marszałkowską i gdzieś przylepiły i zaraz [je] złapali, a myśmy całą Saską Kępę oblepiły i innym razem też. Na szczęście, tak. Na początku pierwsza moja działalność to były napisy na murach „Polska Walcząca” z taką koleżanką, a że mieszkałam na Litewskiej, nawet blisko mego domu, na Mokotowskiej za kościołem, to [pamiętam, że] później, po wojnie ten mój napis ciągle jeszcze był. A ona się tak bała, mówi: „Janka, uciekajmy! Ja się boję, uciekajmy!”. Zamiast jeszcze mnie podbudować, to truchlała. Nie nadawała zupełnie, z innymi to musiałam na te roboty pójść, bo ona nie nadawała się, tak się bała.

  • Czy była pani w sytuacji bezpośredniego zagrożenia w związku z działalnością konspiracyjną?

To było już w 1944 roku. To było gdzieś blisko getto, już dawno nieczynne i w pobliżu mieszkała moja koleżanka. Poprosiłam, czy może u niej można zainstalować radiostację. Teren getta był otwarty, to dla tej radiostacji był doskonały odbiór. Ja chodziłam, spacerowałam, na raz widzę, bo znałam na pamięć goniometryczne samochody, te, które ewentualnie szperały, szukały, byli tacy, którzy mieli tam do Niemców jakoś [dojścia], że zdobywali te różne wiadomości, i na pamięć znałam, patrzę: „2929”, bo tak jeszcze zapamiętałam. I pędem dopiero i drugi kolega, który też chodził, w sklepie zostawił ubranie, tak poleciał, żeby przerwali natychmiast. Już później lokal był spalony. U mnie było w ogóle też na Litewskiej tyle miesięcy wspaniale, bo to naprzeciwko gestapo.

  • W pani mieszkaniu prywatnym?

Prywatnym. Bo było naprzeciwko gestapo, więc w ogóle prawie żeśmy nie pilnowali przez tyle miesięcy.
  • A rodzice pani byli świadomi, że jest punkt konspiracyjny?

Tak, mamusia nawet nosiła, przenosiła wszystko. Jak najbardziej rodzice [wiedzieli], przecież to nie było moje mieszkanie, tylko rodziców. I to wspaniale, najbezpieczniej to było właśnie naprzeciwko gestapo. Później bardzo dużo ludzi zginęło i były wpadki. To był moment, że gdyby nie mój brat, to byśmy byli już tam na Mokotowskiej aresztowani i zginęli. Brat zobaczył niby żea z zabandażowaną głową, ucho takie, że niby że, ale mój brat się od razu poznał, że on tam ma w uchu coś i niby taki że zabandażowany. Powiedział: „Tu żebrać nie można. Proszę się wynosić stąd”. I od razu dał wiadomość, że już nasze mieszkanie jest spalone, już nie można nadawać, bo jeszcze moment i by przyszli. Tak że na Mokotowską tylko przychodził codziennie telegrafista na nasłuch z Londynu, co wiadomości [słuchał], to nie było w eterze. Nie wiem czemu, jak nadawali to nie, a jak myśmy nadawali, to odbiór był, że można było wpaść.

  • Formacja, w której pani służyła, nazywała się Kobiece Patrole Minerskie?

Kobiece Patrole Minerskie, tak. Moje koleżanki, fantastyczne też, dużo ich zginęło, brały udział w odbiciu PAST-y. Jedna przychodzi nawet do mnie. Tak że kilka zginęło, ale naprawdę nadzwyczajnie były oddane i bohaterskie dziewczyny.

  • Zaraz przejdziemy do samego Powstania. Patrole Minerskie to była nazwa formacji jeszcze przed Powstaniem?

Przed Powstaniem.

  • Jakie były zadania tej formacji?

Zdobywanie jakichś [materiałów], żeby materiały wybuchowe [produkować], wyrób też, nawet już mnie instruktorka (ale ona zaraz za dwa dni zginęła) zaproponowała, że miałam też pracować przy wyrobie granatów. Miałam koleżankę, która mieszkała poza Warszawą, mieli posiadłość bliziutko, bo Jeziorna, i tam odbierała zrzuty. Jeździłam do Jeziornej i różne ciężary, materiały wybuchowe przywoziłam na punkt, gdzie je dostarczałam.

  • Kto was szkolił? Czy były jakieś szkolenia z bronią, właśnie z tworzeniem tych wszystkich ładunków? Jak to wyglądało? Jak to było zorganizowane?

Tak. Na zebraniach to głównie [była] pani doktór Franio. Powiedzmy, umiałam pistolet rozebrać na kawałki i złożyć i z bronią [się obchodzić]. Zresztą jeszcze przed wojną, jak należałam do PWK, więc na takie [ćwiczenia] sportowe i strzelanie z łuku i z karabinu [chodziłam]. Nigdy nie umiałam oka przymrużyć, tylko trzeba było mi zawiązać. Tak że żeśmy miały szkolenie takie. Wyjeżdżałam na obozy.

  • Czy organizując właśnie materiały do walki, tworząc granaty, odbierając zrzuty, ładunki wybuchowe, czuła pani, że zbliża się coś właśnie dużego, że wybuchnie Powstanie Warszawskie? Czy czuło się?

Nie, na razie jeszcze nic nie wiedziałam, zupełnie nie. Dopiero właściwie się dowiedziałam w dzień Powstania. Przyszła rano pani [doktór], bo mój brat był dwa tygodnie tylko. Już trudno było pracować radiostacji, bo bardzo szybko był podjazd, od razu Niemcy namierzali i była radiostacja Delegatury Rządu Armii Krajowej pod Warszawą koło Grodziska w lesie. Tam chyba ze czterdziestu było chłopaków, co się ukrywali. Był na przykład i lekarz, który w ostatnim momencie uciekł, bo byłby aresztowany. I tam mieszkali w lesie. Kiedyś miałam zawieźć, to już był 1944 rok, czerwiec, tam materiały wybuchowe – klucz do radiostacji, kwarce i takie, co mają naszyfrowane. To wszystko zawiozłam i miałam to oddać na stacji blisko lasu. Jak wysiadłam, tam chodził Niemiec z psem, na szczęście w ogóle jakiś też ten Niemiec [był] wyjątkowy, że mnie nie zrewidował i [nie spytał], co ja [tam robię]. Nie miałam żadnej legendy, żeby powiedzieć, po co tu czekam, czy na chłopaka, czy na kogoś, a miałam przecież przy sobie i pistolet, i kwarce, i różne rzeczy jak najbardziej obciążające, a najbardziej depesze do nadania. Ale ja to dzięki mamuśki [czereśniom] chyba się uratowałam, miałam torbę czereśni. Sobie usiadłam, jem czereśnie, a spoglądam w kierunku lasu, ale patrzę, że tam się wychyla ktoś, więc myślę…Ale siedzę, siedzę, jem te czereśnie, głupkowatą trochę udaję, więc ten Niemiec z psem raz przeszedł, drugi, koło mnie, popatrzył się i myśli sobie: „Jakaś, czy czeka na chłopaka, czy na kogo?”. I poszedł. Jak poszedł, to zaraz też zaczęłam iść w kierunku lasu i później przeskoczyłam, miałam to oddać i wrócić, ale że tam był mój brat też, to telegrafista mnie zabrał na punkt, gdzie było tam chyba ze czterdziestu [chłopaków]. Pokazali mi, mieli pod ziemią wykopane legowiska, mieli spania pod ziemią blisko leśniczówki i tam przenocowałam, w tej leśniczówce. Na drugi dzień zrobili obiad dla dowódcy. Dowódcą był jakiś lekarz chyba, który się ukrywał, i mój brat i ja. Tak że nie miałam [rozkazu], że nie powinnam była nawet tam zostać, ale tak to było, że zostałam, dopiero na drugi dzień wróciłam. […]

  • A gdzie panią 1 sierpnia zastał, sam moment wybuchu Powstania?

1 sierpnia przyszła z rana do naszego domu pani Zofia Korbońska, mój brat już był naszykowany jechać do tego lasu, mówi: „Nigdzie nie pojedziesz. Dzisiaj o pierwszej zawyją syreny, a o piątej wybuch Powstania Warszawskiego”. Żeśmy się zatrzęśli z przerażenia i brat nie pojechał. I był jego kolega, który razem z nim miał jechać do lasu. Niepotrzebnie ten chłopak pojechał, bo zginął, bo mieszkał pod Warszawą i tam „ukraińcy” wszystkich ludzi wymordowali. Gdyby był razem [z nami] został, to by przeżył z moim bratem, bo bratu się akurat udało przeżyć.

  • I co pani robiła dalej? Wybuchło Powstanie. Czy pani miała przydzielone jakieś zadania na ten dzień?

Nie miałam. Przyszła Zofia Korbońska i właściwie nie miałam nawet specjalnie przydziału z Patroli Minerskich, bo nie miałam już kontaktu z tymi koleżankami, jak nas w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin, a właściwie dwudziestu czterech godzin wyrzucili z domu. I dziwię się, bo pani doktór Franio bywała codziennie u nas, zabierała meldunki, i różne rzeczy przynosiła, nikt nie przyszedł, żeby mi chociaż pomóc albo żeby nawiązać kontakt. Tak że rano poszłam do jednej z koleżanek, gdzie wiedziałam, gdzie mieszkała, na placu Trzech Krzyży. Do niej powiedziałam, ona miała dać jakąś koleżankę, a ta, do której to mówiłam, wsiadła do rykszy i razem z drugą… Zaraz, jak ona się też nazywała? To [była] nawet Bartoszewskiego sympatia. Jechała i tak się szykowała, wszystko upychała, różne materiały, mikrofilmy do wysłania. Jechały rykszą, zatrzymał [je Niemiec] i prosto na gestapo [zaprowadził] i za parę dni były rozstrzelane. Tak że już miałam urwany kontakt z koleżankami zupełnie. Tylko już z państwem Korbońskimi miałam kontakt konspiracyjny.

  • Czy pani rodzeństwo, brat, poszedł walczyć do jakiegoś oddziału? Bo rozumiem, że był w konspiracji.

Kompania „Ruczaja”, tak. Był w pierwszej linii frontu, bo „Ruczaj” był na ulicy Pięknej. Tak że brat, na przykład był w spalonym domu. I Niemcy, i on (już dobrze nie pamiętam) w jednym prawie domu jeszcze byli. A jak po kapitulacji brat (nie wiem czemu) rozmawiał z Niemcem i jak Niemiec zobaczył, co oni mieli, to podziwiał, że tyle czasu się trzymali.

  • Pani Janino, brat, jak rozumiem, od razu z domu rodzinnego udał się do swojego oddziału. Jakie były losy pani w przebiegu całego Powstania? Gdzie pani się znajdowała?

Byłam na Kruczej 7, Kruczej 9, razem z państwem Korbońskimi, przy radiostacji Delegatury Rządu Armii Krajowej.

  • Przez cały czas Powstania?

Przez cały czas Powstania. Wysyłali mnie z meldunkami, a później mnie już powiedzieli: „Pani Janino, mamy do pani zaufanie”. Zdradzili mi szyfry i nauczyli i pomagałam pani Zofii szyfrować i odszyfrowywać depesze. Trafił do nas nawet angielski skoczek spadochronowy, który [był] wzięty do niewoli. Nawet pisałam jego personalia i się wysyłało do Anglii i rzeczywiście sprawdzili, że taki był żołnierz wzięty do niewoli, bo w ogóle nie dawali wiary, co się dzieje. […] Tak że to było miarodajne, że właśnie sprawdzili personalia tego Anglika.

  • Co pani pamięta właśnie z przebiegu Powstania w Śródmieściu, gdzie pani służyła? Czy pani pamięta jakieś wydarzenia? Jak pani oczami wyglądało Powstanie w Śródmieściu?

Byłam na Kruczej. Kiedyś biegnę, przede mną ubrany żołnierz AK, ale już zdobył jakiś mundur, w poniemieckim mundurze. Pędzimy, on pierwszy, ja za nim, i on pada zabity, a mnie nic nie stało się. Straszne na mnie wrażenie ten zabity chłopiec zrobił. Przecież moment jeden, mogłam ja [być zabita]. A on pierwszy biegł i to bardzo… A w ogóle, jak byłam zaraz w 1939 roku we wrześniu w punkcie sanitarnym, to straszne na mnie wrażenie zrobiło, gdy przynieśli dziewczynkę, jeszcze cieplusieńką, [miała] pełno gruzu w buzi. Myśmy już nie umiały jej ratować, a lekarka się wystraszyła, była w piwnicy, nie ratowała. Myślę, że to dziecko już nie było do uratowania, pełno w buzi gruzu, już oczy tak. Tak że na mnie śmierć tego dziecka straszne zrobiła wrażenie.

  • Czy podczas służby przy radiostacji była pani uzbrojona? Jak wyglądało wasze wyposażenie?

Nie, nie byłam uzbrojona, nawet jak przenosiłam radiostację. Często przenosiłam, ale jak ostatnio już [przenosiłam], tuż niedaleko przed Powstaniem, to już jakaś chyba Opatrzność Boska [czuwała]. Sama jedna nigdy nie przenosiłam radiostacji, tylko albo ktoś szedł pierwszy, ja za nim i w razie jak by się coś stało, to ten zawiadamia, że tak i tak, że aresztowana. I ja szłam, mamusia, bo nikt nie przyszedł, mamusia mówi: „Daj, ja będę niosła”. I mamuśkę moją prowadzę, idę, co i raz się oglądam, czy idzie. Patrzę – moja mama, Niemiec. W tej torbie na wierzchu była [włoszczyzna], bo przeważnie tak żeśmy nosiły na wierzchu włoszczyzna, tam takie tego. Mamusia się potknęła, bo to był styczeń, ślisko, i to wypadło i jakiś grzeczny Niemiec zobaczył (chociaż mamusia nie była taka staruszka jak ja [teraz], tylko miała pięćdziesiąt z czymś) i pomógł jej włożyć to na tą radiostację. A ja już do bramy wpadłam, ze strachu nie wiedziałam, co się dzieje, a mamusia dalej idzie i [szczęśliwie się udało]. Gdyby nawet zrobić film jakiś, to by myśleli, że to coś zmyślonego, a naprawdę tak było.

  • Czy pani brała udział również w nasłuchach radiostacji podczas Powstania, czy tylko meldunki pani przenosiła?

Nie. Nauczyli mnie szyfrować. Szyfrowałam i odszyfrowywałam, czasami jak trzeba było gdzieś coś załatwić, polecieć czy przez Aleje Jerozolimskie tam do dowództwa [pójść, to szłam], ale przeważnie już siedziałam. Pani Zofia to robiła, szyfrowała i odszyfrowywała depesze, ale powiedzieli do mnie, że mają do mnie zaufanie i ją odciążyłam. Miała na inne sprawy więcej czasu.

  • Czy z meldunków nadawanych i odbieranych miała pani jakiś obraz, co się dzieje? Jak Zachód patrzy na nasze Powstanie? Jak przebiega nasze Powstanie?

Na razie nie dowierzali, że to się dzieje tu, u nas. Nie, było moje przerażenie, myślałam, że już w ogóle wszyscy zginą.

  • Czy miała pani kontakt, widziała pani żołnierzy nieprzyjacielskich, Niemców, była pani w zagrożeniu?

Nie, nie miałam.

  • Byliście cały czas na zapleczu i osłaniani dobrze?

Tak. Przelatywałam przez piwnice, jak gdzieś trzeba było dalej iść, bo były poprzekopywane dziury i po wierzchu prawie się nie szło, tylko piwnicami. Nie, Niemców nie [spotykałam], to tylko mój brat miał [styczność z nimi], bo był w pierwszej linii frontu.

  • Czy miała pani kontakt z rodzicami podczas Powstania?

Tak, cały czas miałam.
  • Cały czas było połączenie?

Tak.

  • Oni zostali w swoim mieszkaniu?

Zostali w mieszkaniu. Na szczęście to mieszkanie nawet się uratowało, ale już nie mogłam wrócić. Mieszkanie, to na Mokotowskiej, to nawet organizacja, Armia Krajowa, wykupiła, bo nie można było wynająć, właściciel tylko chciał sprzedać, a było bardzo potrzebne, bo to była dzielnica niemiecka, był prąd bez ograniczenia, ale później już tam zabrał jakiś partyjny człowiek. […]

  • Pani Janino, jeszcze chciałbym á propos samego Powstania [zapytać], jak wyglądało wasze życie codzienne? Wokół trwały walki, oddziały powstańcze ścierały się z Niemcami, jak wyglądała organizacja dnia codziennego, żywienie, dostęp do wody, co pani pamięta?

W ogóle sama się dziwię, teraz sobie uprzytamniam, jak się myłam już później, bo jeszcze na początku to była woda, nawet zapasy wody. Później już nawet w kranie nie było wody i tak sobie kiedyś nawet myślałam: „Jak ja się myłam?!”. Już zapomniałam nawet. Tak porządnie się [w ogóle] nie myłam.

  • A dostęp do żywności?

Dostępu do żywności to nie było. Żeśmy nawet, [ja], pani Korbońska i pan Korboński, poszli raz do peżetek na obiad, zupa „pluj” słynna. Ja szczególnie mam takie gardło, właśnie z migdałami zawsze miałam kłopoty, to ledwo mogłam przełykać tą kaszę, ale przeżyło się.

  • Czy docierały do pani i do otoczenia informacje, co się dzieje z Powstaniem? Że kolejne dzielnice upadają?

Straszne na nas wrażenie zrobiło, jak upadła Starówka. Miałam brata, który przyszedł kanałami i opowiadał wszystkie przeżycia, jakie były tam, na Starówce. Cudem się uratował, że nie zginął wtedy, kiedy [wybuchł] czołg-pułapka. Widział ten czołg i szczęśliwy pobiegł do moich przyjaciół, do mojej przyjaciółki z córeczką, żeby wyszły, bo będzie taka cudowna, że… I w tym czasie, jak tam był w piwnicy, to to wybuchło. Tak że to był podstęp.

  • To go uratowało.

Tak.

  • Proszę powiedzieć, jak już Powstanie chyliło się ku upadkowi, czy radiostacja cały czas działała? Czy radiostacja działała do końca Powstania?

Do samego końca.

  • Do kapitulacji?

Do kapitulacji. Wszystko przekazali, tak. Bardzo to było dramatyczne wszystko, jak żeśmy wychodzili, zostawiać tą…

  • Jak wyglądał moment kapitulacji? Jakie były pani dzieje? Czy zniszczyliście ten sprzęt?

Nie, już tego nie zniszczyli. Oni wszyscy, to już później się po wojnie dowiedziałam, załatwili z PCK. Z rannymi razem pani Zofia i Stefan przejechali do Podkowy Leśnej, wszystko przewieźli razem wśród rannych ludzi. Właśnie w samochodzie z rannymi ludźmi przejechali i dalej później działali w konspiracji jeszcze w Leśnej Podkowie. […]

  • Jak pani się w ogóle dowiedziała o ogłoszeniu kapitulacji? Gdzie pani wtedy była?

Byłam przy radiostacji, to jeszcze pierwsza się dowiedziałam od innych ludzi, że jest jednak kapitulacja, że już dalej walczyć nie mogą, że już nie ma żywności. Ludność, ta nie działająca razem [z nami], już się nawet buntowała, ale bardzo ludzie pomagali i bardzo byli [życzliwi]. A później już było fatalnie, ani co jeść, ani… Zima się zbliżała, zimno było, tak że decydowali, że kapitulacja.

  • Jakie były pani losy? Jak wyglądała kapitulacja w pani przypadku?

W moim [przypadku] wychodziłam razem z mamusią, ale do… W Pruszkowie…

  • Czyli z kolumną cywilów, tak?

Tak, cywilów. Mamusia moja jakoś wyszła, a mnie zatrzymali, ale pomógł mi jeden kolejarz. Przebrałam się za sanitariuszkę, znaczy tu sobie włożyłam coś białego, tu [na ramię] opaskę z czerwonym krzyżem i mnie wyprowadził. Przejechałam tylko przez jezdnię i tam zaraz, blisko dworca w Pruszkowie, przenocowałam u ludzi i byłam wolna.

  • Aha, czyli pani nie wywieźli nigdzie?

Właśnie nie.

  • A mamę?

Mamusia moja… Nie… Zaraz, czy mamusia odjechała? Nie. Myśmy mieli rodzinę w Pruszkowie, która była wysiedlona z Poznania i zamieszkali w Pruszkowie. Myśmy tam wszyscy, cała rodzina z Warszawy, do nich się udała. Tak że myśmy spali o tak, tak, tak [jeden obok drugiego] na ziemi, wszyscy, którzy się tam zjawili. Później co i raz każdy sobie gdzieś lokum jakieś zdobył, ale na początku, to u tej rodziny żeśmy się wszyscy spotkali.

  • Czyli całej rodzinie udało się uniknąć wywózki i tata również dotarł.

Tak.

  • A brat, który walczył właśnie czynnie?

No, tak. On poszedł do niewoli z wojskiem.

  • I straciliście kontakt na jakiś czas?

I ja byłabym też poszła z wojskiem do niewoli, ale nie mogłam zostawić [rodziców]. Tatuś [był] prawie umierający i zaraz umarł nawet, a mamusię samą zostawić [nie mogłam], tak że już nie poszłam [do niewoli]. Gdyby rodzice byli tacy jeszcze zupełnie zdrowi i pełni sił, to byłabym też poszła do niewoli, a tak to już zostałam, żeby pomóc im.

  • Czy wyzwolenie Polski zastało właśnie panią w Pruszkowie, tam u tej rodziny?

Nie, nie. Miałam siostrę, która wyszła za mąż w czasie okupacji, a szwagier pochodził z Jędrzejowa i siostra tam wyjechała, bo było bezpiecznie. Tam rodzice byli zamożni, mogli dobrze sobie żyć. Myśmy się kierowały z mamusią, żeby dostać się do Jędrzejowa. Ja pierwsza nawet [tam dotarłam]. Mnie wieźli, z transportu uciekłam, później jakoś… Jak to było? Uciekłam z transportu, później drugim jakimś pociągiem dojechałam do [Jędrzejowa]. Tak że dojechałam do Jędrzejowa i już tam byłam, a moja mamusia w Pruszkowie rozpaczała, że mnie wywieźli. Zrozpaczona wraca, jedzie pociągiem, i wszystkim ludziom opowiada i płacze, a ludzie [mówią]: „Niech pani się nie martwi, może nie jest źle”. I przyjeżdża, a tu niespodzianka, ja jestem u siostry cała i żywa.

  • I później po wojnie wróciliście do Warszawy mieszkać?

Tak.

  • Dom stał? Odzyskaliście swoje mieszkanie?

Swojego domu odebrać nie mogłam, bo już mieszkał jakiś partyjny facet, a że mnie widzieli i z opaską i tak dalej, przecież ilu akowców zamordowali, do więzienia wsadzali, więc wolałam nic [nie mówić]. Tylko zamieszkaliśmy piętro niżej u jednej pani, której córka z Batalionu „Zośka” zaginęła. Ona myślała, że wróci, nie ma jej grobu w ogóle. Ta córka, Irena, zaginęła przy przebiciu się ze Starówki do Śródmieścia. I mieszkałam [tam] pewien czas, a później wyszłam za mąż i miałam mieszkanie.

  • Czy władze PRL w jakiś sposób dokuczały pani za przynależność do AK?

Nie, ja się nigdzie nie ujawniłam. Nie ujawniłam się, bo gdybym się ujawniła, to pewnie, że… Jakżesz, jeszcze przy radiostacji Delegatury Rządu, to by jak najbardziej mną się interesowali. Nie, nie ujawniłam się.

  • Pani Janino, zaczęła pani przed nagraniem jeszcze wspominać o odejmowaniu sobie lat. Jakby pani mogła to opowiedzieć.

No właśnie. Namawiała mnie koleżanka, żebym [sobie lat ujęła], ona sobie ujęła pięć lat, już jak jechała do obozu, jak ją wieźli, więc idę… […] Myślę sobie: „Pójdę, zobaczę, czy [są] moje dokumenty”. Bo przecież wszystko na Starówce zginęło, w ogóle strasznie to było, ale idę, a tu wynoszą cały dokument, nawet kto mnie przyniósł do chrztu i nie tylko. Tak że moje dokumenty nie zginęły i sobie lat nie ujęłam, ale to było takie zabawne tylko.

  • Czy może jeszcze na zakończenie pani przypomni sobie, pamięta jakieś wydarzenie z okresu Powstania, którego świadkiem pani była? Czy jest coś, co jeszcze by pani chciała o Powstaniu wspomnieć, opowiedzieć?

To, jak biegłam, że ten przede mną zabity. Dużo było takich scen, no nie wiem.

  • Coś, co właśnie szczególnie pani utkwiło w pamięci, jakiś epizod?

Bardzo mi też utkwiło w pamięci, jak od nas jeden z telegrafistów został ciężko ranny. I byłam z panią Zofią Korbońską tam w piwnicy, w szpitalu piwnicznym i przynieśli młodą dziewczynę w panterce, wijącą się w bólu, ranna w brzuch. Tak na mnie to straszne [wywarło] wrażenie, że ciągle widzę ten obraz. Bardzo to dla mnie było [wstrząsające], jak była przerażona i cierpiąca, rana w brzuch. Nie wiem, może i nie przeżyła. I od nas [był] ranny jeden z inżynierów telegrafistów, obcięli mu później całe ramię. Żeśmy później z panią Zofią poszły mu pomóc, ja poszłam, żeby coś go nakarmić, ale za dwa dni umarł.

  • Pani Janino, mając dostęp do depesz, do informacji bezpośredniej, z perspektywy czasu uważa pani, że Powstanie było słuszne, że była możliwość zwycięstwa w Powstaniu?

Trudno mi powiedzieć. Oczywiście uważam, że Powstanie miało rację bytu, bo jednak świat nawet się dowiedział o nas. Tak że już tyle lat mordowali nas Niemcy, nie można… Wyszło się na ulicę, nie wiedział człowiek, czy wróci, i tyle ludzi aresztowanych, tak że ten zryw był wspaniały. Na początku to było cudownie.



Warszawa, 26 kwietnia 2010 roku
Rozmowę prowadził Arkadiusz Seta
Janina Otto Pseudonim: „Janka”, „Marta” Stopień: łączniczka Formacja: Delegatura Rządu RP, Obwód I Śródmieście Dzielnica: Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter