Janina Szczęsna "Jeanette"

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Janina Szczęsna, z domu Borowska, byłam w Batalionie „Parasol” w III Kompanii, od 1 sierpnia do mniej więcej 19, 20 września, kiedy przepłynęłam Wisłę wpław i dostałam się na drugą stronę.

  • Czy może nam pani opowiedzieć jak pani wspomina 1 sierpnia 1944 roku? I jak to się stało, że trafiła pani do „Parasola”?

Nie należałam do „Parasola” w czasie okupacji, tylko należałam do PŻ-tu, Pomoc Żołnierzowi. Skończyłam dwuletnią szkołę pielęgniarską i w związku z tym byłam zaangażowana jako pielęgniarka, a w tamtym czasie chyba 60% pielęgniarek należało do PŻ-tu. To były osoby starsze niż dziewczyny z Powstania, ja 1 sierpnia miałam 20 lat. W związku z tym byłam dużo starsza od niektórych. Ja nie przyszłam do „Parasola”, ale „Parasol” przyszedł do mnie. Z tego względu, że Batalion „Parasol” dostał moją ulicę, ulicę Obozową 4 6. Na tej ulicy powstała pierwsza barykada „Parasola”, III Kompanii. Zgłosiłam się tam, ze względu na to, że będąc na zajęciach konspiracyjnych powiedziano nam, że jeżeli nie zdążymy w razie czego, nie wiedziałam co to znaczy: „w razie czego”, w razie czego, gdyby się tak złożyło, to mamy dołączyć do jakiegokolwiek batalionu, który będzie w pobliżu. Dlatego zgłosiłam się zaraz 1 sierpnia do dowództwa. Wprowadził mnie tam Zabawa Janek i jeszcze jeden. Obydwaj za mnie poświadczyli i w ten sposób znalazłam się w „Parasolu”. Dostałam się do III Kompanii pod dowództwem Dziekanowa. Miałam ten zaszczyt, że przeszłam cały czas, całą drogę od początku do końca. Starałam się, żeby nie przynieść wstydu, żeby byli zadowoleni, żeby nie żałowali, że mnie do siebie przyjęli.

  • Proszę powiedzieć, jaki był 1 sierpnia, jaka była atmosfera?

Atmosfera to była jedna, [wielka] euforia. Pamiętam, że wtedy pomagałam budować barykady, ponieważ nie zdążyłam do Śródmieścia, do siebie. Tak jak mali chłopcy, którzy tam dołączyli, to byli chłopcy dziesięcioletni, czy nawet jeszcze młodsi, kobiety, wszyscy właściwie, którzy byli tego dnia, to wszyscy wzięli się do roboty. Barykada powstała w bardzo krótkim czasie, może w dwie godziny.

  • Z czego była barykada?

Ze wszystkiego. Po pierwsze, to były płyty chodnikowe, stare meble. Tam stał cały rząd komódek. Były one wypchane różnymi rzeczami. Przydały się właśnie. To było posypywane ziemią i w ten sposób powstała bardzo wysoka barykada. Ponieważ ja tam mieszkałam, to pierwszą rzeczą, którą chciałam się wkupić, było smażenie placków ziemniaczanych. Piekłam je całe popołudnie, to był najtańszy sposób [wkupienia się]. A wszyscy lubili te placki.

  • Cieszyły się powodzeniem?

Tak, cieszyły się powodzeniem. Zrobiłam małe przyjęcie, dlatego że zostałam przyjęta do batalionu „Parasol”. Od tego czasu poszłam pod dowództwo porucznika Lota i każdy dzień był już pod rozkazami. Mama została z młodszą siostrą, a ja wzięłam tylko niewiele na siebie i tak jak stałam przeszliśmy. Za kilka dni przeszliśmy na cmentarz ewangelicki i dalej.

  • A na cmentarzu zaczęły się chyba te najcięższe walki?

Tak. Tam było ciężko. Nawet wczoraj byłam na cmentarzu kalwińskim. Tam mamy grobowiec, tam składamy kwiaty i tam zapalamy znicze. Chwila zadumy i rozeszliśmy się do domów. Staram się każdego roku być tam. To była moja dzielnica, przez całą okupację tam mieszkałam.

  • Mówiła pani, że 1 sierpnia była euforia. Już na cmentarzach, domyślam się, że było trudniej?

Na cmentarzu zaczęło już być trudniej, dlatego że ci młodzi to jeszcze nie, ale my starsi zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, ż to wspaniałe Powstanie, które zaczęło się, że to chyba nie jest wszystko tak wspaniałe jakby nam się wydawało. Na cmentarzu były walki i potem znosiliśmy rannych, którzy bardzo ucierpieli. Oni cierpieli podwójnie, dlatego że jak Niemcy strzelali, to te pociski nie tylko trafiały samego karabinu, czy pistoletu, bo to już była walka na pistolety nawet, tylko odbijały się od pomników i podwójnie raziły naszych chłopaków. Dziewczęta z resztą też. Tam przecież zginęła Wańkowiczówna. Została włożona tymczasowo do jakiegoś grobu, płyta została odsunięta. Prawdopodobnie, ci którzy włożyli ją tam, albo zginęli, albo zapomnieli gdzie ją zostawili.

  • To jest taka dziwna historia. Ja znam jednego z tych mężczyzn, którzy ją pochowali. To był „Gryf”, jeden z dowódców. On twierdzi, że dokładnie rysował Wańkowiczom po wojnie, plan gdzie jest pochowana i jednak nie udało się odnaleźć.

Ja twierdzę, że jedną jedyną rzecz, którą powinni zrobić, to wziąć jakikolwiek kamień i naznaczyć na pomniku. Nic więcej, żaden plan. Tam nie było możliwe znalezienie, bo pamięć jest zawodna.

  • Zwłaszcza w takich chwilach... Mówiła pani o dużej ilości rannych. Czy pamięta pani jakieś szczególne przypadki, które były bardzo trudne, albo utkwiły pani w pamięci?

Nie. Z tamtego czasu nie. Dużo gorzej było na Gęsiówce.

  • Jak było na Gęsiówce?

Na Gęsiówce było tak: najpierw był atak Niemców na nasze pozycje. Atak się skończył, został odparty. Następnie dowództwo zadecydowało, żeby nastąpił kontratak i chłopcy zerwali się, odsunęli Niemców, no ale sporo ich zginęło. Niestety nie mieliśmy broni ciężkiej, karabinów maszynowych. To co było na początku to było prawie nic, a potem dopiero zdobyczne. Nasz batalion dosyć dobrze się uzbroił, ale to już potem jak na Starówce był. W międzyczasie, każdy chłopiec, który chciał mieć broń, to musiał ją zdobyć.

  • A pani miała broń?

Nie, ja nie miałam broni, dlatego że w zasadzie sanitariuszki broni nie nosiły. Sanitariuszki były tylko po to, żeby pracować. Czy to naszych chłopców, czy nawet Niemców [opatrywać].

  • Zdarzało się pani opatrywać Niemców? Pamięta pani, czy miała pani jakieś kontakty?

Nie mnie się nie zdarzyło, dlatego że nasza III Kompania nie miała jeńców. Pierwsza i druga miały jeńców u siebie. W Pałacu Krasińskich, jak to było rozwożone, po prawej stronie na samym końcu była I Kompania, potem była II Kompania, a nasza III Kompania była w budynku akt dawnych. W związku z tym nie było pomieszczenia, żeby można było trzymać jeńców. A tam były pomieszczenia w Pałacu Krasińskich, w podziemiach. Dlatego my nie musiałyśmy, a koleżanki opatrywały Niemców.

  • Proszę powiedzieć, czy pani miała zapas materiałów opatrunkowych? Czy była dostawa co jakiś czas, bo rannych było strasznie dużo, skąd panie to brały?

Na początku to było, dlatego że sporo było. Nasi chłopcy starali się zdobywać w aptekach. Trzeba było rozbić, wejść i stamtąd najpierw [czerpaliśmy zapasy]. Potem, niestety torby zostawały po zabitych sanitariuszkach. Kto został ten przejmował. To była druga sprawa. A trzecia sprawa to było to, że już potem, pod koniec na Czerniakowie, wtedy kiedy zdecydowaliśmy się dostać na drugą stronę, to już nic nie było. Tak było już na Czerniakowie, z początku mieliśmy i nie było tak, żeby nie można było kogoś opatrzyć. Ale Niemcom też nie żałowali.

  • Proszę opowiedzieć o Starym Mieście, jeśli mogłaby pani. Jak wyglądały walki na Starym Mieście?

Na początku we wszystkich oknach były szyby, wszyscy byli zadowoleni, gdzieś muzyczka grała, ale to trwało bardzo krótko. Już następne dni, to było dosyć ciężko. Pierwsze dni mieszkaliśmy na parterze, na olbrzymiej sali, gdzie mieliśmy łóżka, poduszki, koce. Ale potem trzeba było się przenieść niestety do podziemi i potem następny, długi czas, kilka tygodni, byliśmy tylko i wyłącznie w podziemiach. Ale tam były mocne, kleinowskie sklepienia i dobrze to nas chroniło nawet przed pociskami. Jakimś dziwnym sposobem nie przebiły tych kleinowskich sklepień. Tam byliśmy do końca.

  • Do ewakuacji Starego Miasta, tak?

Tak.

  • Pani przeszła kanałami?

Przeszłam kanałami, z tym że 13 naszych osób zostało na Starym Mieście. Nas zostawiono na czujkach i nikt nam nie powiedział, że mamy już kanałami wracać. To co teraz mówię nigdzie nie jest opisane, 13 osób. Najstarszy był Rebel, który był sierżantem. Wezwał nas wszystkich, pościągał z czujek i powiedział: „Nas jest 13 osób, ja obejmuję dowództwo. Odliczyć.” I było tak: 12 i on mówi: „Ja trzynasty. Ktoś z nas dostanie dzisiaj w czapę”. Ale przeżyli wszyscy, on był tylko ciężko ranny. Utrzymaliśmy przez całą dobę i dopiero w nocy, między godziną drugą a wpół do trzeciej, zebrał nas i przeszliśmy po cichutku na dół, na ulicę Długą i potem nie tego kanału na samym środku, tylko czołgaliśmy się od domu akt dawnych aż do kanału. Już nie można było stanąć, ani nawet uklęknąć.

  • Był bardzo silny ostrzał?

Bardzo silny ostrzał był. Oni nie wiedzieli, że tam jest kanał. Oni strzelali tam na wszelki wypadek, na szczęście rzadko. Oni sobie nie zdawali sprawy, co tam się dzieje, absolutnie. A reszta nas, kiedy przyszliśmy tam właśnie, to słyszałam jak rozmawiał Rebel, Witold Soczyński z tymi, którzy potem przy kanale byli. On mówi: „Co wy tu robicie? Skąd jesteście?” Odpowiedzieli: „Z Parasola jesteśmy”. On powiedział: „Jak to? Wasza kompania przeszła, wszyscy przeszli.” „Tak, ale nas tu zostawili. Jesteśmy ostatnią trzynastką”. „No to w pierwszej kolejności wchodzicie wszyscy”. Odliczył nas. A jeszcze przedtem, gdy dzień zaczynał się, porozstawiał czujki, każdemu wyznaczył kto ma z jakiego okna strzelać. Mieliśmy już dosyć wojny. Karabiny mieliśmy, naboje mieliśmy. Pierwszy raz, dopiero tam, strzelałam. Nie pierwszy raz w życiu, bo wcześniej miałam zajęcia z bronią, ale jako żołnierz. Powiedział: „Strzelajcie we wszystkie możliwe kierunki, nawet niech to będzie chaotycznie, żeby się nie zorientowali, że nas jest tak mało”. Gdyby tam weszli Niemcy, to by nas nie było. Potem dowiedziałam się od mojej przyjaciółki, pani doktor Marii Wiśniewskiej, która jest historykiem, że Niemcy dopiero weszli na trzeci dzień. Oni się spodziewali jakiejś zasadzki olbrzymiej. Nie wierzyli i potem się bardzo podobno zdziwili. Ona czytała to w prasie niemieckiej. W ten sposób dowiedziałam się jak to było.

  • Jak długo szliście kanałem do Śródmieścia?

Nie wiem jak długo. Nikt nie miał zegarka.

  • Mieliście przewodnika?

Tak, mieliśmy. To był warszawiak. Dzieciak miał 10 lat i z nim był dorosły człowiek, dosyć korpulentny nawet, a wiek 25 do 30 lat. Ci dwaj prowadzili nas. Nie mieliśmy żadnych przygód, tylko po kimś tam się chodziło, coś się deptało. Dopiero potem starałam sobie to wszystko uświadomić, jak to możliwe, że tam podobno byli i ludzie i tłumoki i to wszystko. Tak sobie myślałam, w którym momencie ja deptałam po człowieku, albo po swoim koledze, czy koleżance. Zawsze to mnie niepokoiło i przez bardzo długi czas nie mogłam się z tym pogodzić.

  • Wyszli państwo w Śródmieściu?

Wyszliśmy na Wareckiej. Szukaliśmy najpierw swojej kompanii, całego swojego batalionu. Najpierw powiedziano nam, że są Pod Orłami. Potem powiedzieli, że oni się przenieśli dalej, więc poszliśmy dalej. Potem w Ambasadzie bułgarskiej znaleźliśmy się. Najpierw odbyło się mycie, straszliwie to wszystko wyglądało. Nawet był taki moment, że były u nas dwie siostry rodzone i w pewnym momencie słyszę: „Jadziu! Gdzie ty jesteś!?”, a ta krzyczy: „Czy to ty jesteś!?”. Stały naprzeciwko siebie i nie poznały się, absolutnie.

  • Państwo z tego szlamu…

Tak. To było coś obrzydliwego. Ponieważ nie prowadziłam, żadnych rannych, wzięłam dwa KB no i dosyć ciężko mi było. Wzięłam dwa KB, na krzyż sobie założyłam, tylko to mogłam przenieść do Śródmieścia. Z resztą bardzo się ucieszyli chłopcy, bo w Śródmieściu nie było tak dużo broni, jak na Starym Mieście. Żadnych rannych już nie prowadziliśmy, bo na ulicy Długiej nie było już nikogo. Kolega z „Baszty”, Janusz Strzelecki, poszedł na zwiady, przeleciał wszystkie domy, jak jeszcze było szaro, jeszcze nie było widać nic. Przyszedł i zameldował, że już nic nie ma, nikogo absolutnie, my jesteśmy sami. My sobie absolutnie nie zdawaliśmy sprawy, w jakiej jesteśmy sytuacji. Dopiero po latach. Teraz jak wspomnę sobie, to robi się gęsia skórka.

  • Miała tam pani okazję rozmawiać z innymi kolegami, żeby to wyjaśnić, czy zapomniano o was, czy nie dotarła łączniczka, czy co się stało?

Może łączniczka jakaś szła i została zabita, może jakiś łącznik, w każdym razie nie rozmawiałam, dlatego że tak się złożyło dziwnie, że ja dwukrotnie za swoim dowódcą dopiero uciekałam z pola walki. Raz tutaj, a potem drugi raz jak przez Wisłę przepływałam.

  • Może teraz opowie nam pani o Czerniakowie…

To było straszne, to co tam się działo. Byłyśmy już tam ogłupiane. Bez słów. Bez jedzenia, bez wody. Właściwie nie wiem jak tam przeżyłyśmy. Jakimś nadzwyczajnym sposobem, chyba Pan Bóg nad nami czuwał. W jednym miejscu mieliśmy worek cukru, nie wiem skąd i jakim cudem tam się znalazł. Z tego worka czerpaliśmy garściami. Kładłyśmy sobie do kieszeni, do munduru i jadłyśmy tylko ten cukier, tylko i wyłącznie. Tam już nic nie było. Rozbili nam kuchnię polową. Na jakieś dwa dni zanim przedostałam się na druga stronę. Nie było już środków opatrunkowych, właściwie nie było nic. Nasza komendantka Ada, Adela Łukaniewicz, najwspanialsza dziewczyna jaką w życiu widziałam (już potem nigdy w życiu nie spotkałam kogoś tak szlachetnego i wspaniałego), powiedziała nam tak: „Każdy niech idzie, na własną rękę szuka gdzie można się przedostać”. Jeszcze przedtem jak byliśmy na Starym Mieście, to jeden z kolegów powiedział tak: „Słuchajcie. Jest na Czerniakowskiej albo 50, albo 152, mój ojciec ma łódki”. On został w Śródmieściu, bo był ciężko ranny w brzuch, ale jako tako wydobrzał i został. On kanałami już nie przechodził. Pamiętam, że powiedział: „Powiedzcie, że wy jesteście ode mnie, to ojciec wam skombinuje, może jakoś się postara, żebyście przepłynęli nawet na drugą stronę”. No i tak właśnie doszliśmy tam, ale budynek był zniszczony całkowicie, tam już absolutnie nikogo nie było. Przede wszystkim, to był taki moment [niezrozumiałe], to nasz kolega z III Kompanii, Wolek Janek, mówi tak: „Wiecie co, ja tam pójdę na zwiady zobaczyć co tam, czy jakaś możliwość jest. Może coś się będzie tam działo. Zobaczę, czy jest możliwość dostania się na drugą stronę”. A Ada mówi tak: „Ja nie potrafię pływać”. Jej siostra Jola też nie potrafiła pływać, niestety potem też zginęła. Poza naszą trójką nikt nie potrafił pływać. Gdyby żył „Zabawa”, zastępca dowódcy na pewno coś by skombinował, na pewno coś by wymyślił, nie byłoby tego, co się stało, to znaczy że zginęły tak wspaniałe osoby właśnie tam. To było ostatnie miejsce gdzie widziałam Adę i jej siostrę, więcej już ich nie zobaczyłam.

  • Co się stało z panią Adą i z panią Jolą?

Ja wtedy mówię tak: „A wiesz co, to ja z tobą pójdę na brzeg”, „No to chodź, będzie mi raźniej. No to cześć, do zobaczenia”. Ale to było właśnie do zobaczenia już na zawsze. Podeszłyśmy na brzeg, ukucnęliśmy i woda ciemna, cisza jak makiem zasiał. W górze tylko były pociski świetlne, i tworzyły takie jakby rozwiązane korale. Raz, drugi, trzeci, my tak siedzimy, a ja miałam takie odczucie, jakby nas z tamtej strony, tam było absolutnie ciemno i nie było żadnego znaku nigdzie, ale miałam takie uczucie, jakby jakieś olbrzymie, dobrotliwe zwierze wyciągało do mnie ręce. Siedzimy sobie i mówię: „Boże, żeby tam się jakoś przedostać. W pewnym momencie zatrzęsła się pod nami ziemia. Za naszymi plecami, ale na szczęście nie od strony Wisły, gdzie kucnęliśmy, tylko od strony plaży, przeszła najpierw jedna seria, potem druga i w tym momencie Wolek krzyczy: „Jak sobie chcesz, bo ja płynę”, ja powiedziałam: „Ja też płynę”. Czuliśmy za naszymi plecami raz za razem serię z przyczółka mostu Poniatowskiego gdzie był [niezrozumiałe] 20, był taki dom, i za nim siedział ciężki karabin maszynowy. Z tego karabinu maszynowego seria poszła aż pod zakręt gdzie stał [niezrozumiałe]. Poprzedniego dnia na tym statku była bitwa naszych chłopców i Niemców. Ta seria aż tak daleko sięgała. Wtedy nastąpiło to bardzo szybko, migiem. Rozebraliśmy się, zostałam tylko w staniku i w majtkach, resztę zostawiliśmy na brzegu i chlust. No ale to nie było takie proste. Byliśmy wygłodniali, byliśmy zmęczeni, niewyspani i do tego wszystkiego przerażeni tym wszystkim jeszcze. Wisła szeroka, ciemno.

  • Ostrzał cały czas był nad wodą? Cały czas Niemcy chyba strzelali nad wodą?

Nie. Wtedy nad wodą nie. Tylko cały czas tam gdzie my byliśmy. Mam wrażenie, że oni [ten teren] przeczesali, jako że Niemcy byli bardzo dokładni, raz po razie cała seria szła. Jak my byliśmy już mniej więcej nie na środku, tylko tam gdzie był nurt na 1/3 [szerokości rzeki] to calusieńki czas strzelali. Coś takiego to już się w głowie nie mieści, bo nam się cały czas zdawało, że oni do nas strzelają. Oni do nas nie strzelali, bo nas nie widzieli. A my cały czas parliśmy do przodu. Dwukrotnie traciłam siły, powiedziałam do Wolka Janka: „Płyń dalej, bo ja zostaję”. On zawrócił, kazał mi się na plecy przewrócić, trochę odpoczęłam i powiedziałam: „Już płyniemy dalej”. Tak było dwa razy, aż dopłynęliśmy. Wtedy on świetnie pływał, kiedy mnie podtrzymywał pod plecy, to po marynarsku płynął i pomagał mi, a ja przez chwilę odpoczywałam. W pewnym momencie mówi: „Mamy grunt”. Jak złapałam grunt to zaczęliśmy biec. Była tam warstwa szkła, dlatego że tam podczas okupacji była przystań. Na tej przystani było do opalania, były łódki i budynek był bardzo przeszklony, mało było drewna, a dużo szkła. Biegliśmy po tym szkle i usłyszeliśmy jakieś pół polskie, pół wileńskie słowa: „Gdzie wy tak sje tam! Zawaliłsje schron!” Ale to była jakby jakaś muzyka nadzwyczajna. My nic nie patrzymy, tylko „szur”, aby tylko jak najszybciej znaleźć się poza wałem. Potem zaczęli strzelać. Chyba się zorientowali, że coś się dzieje na Wiśle, dlatego że nagle w tej ciszy my po tym szkle, to niosło się tak, że nam się wydawało, że tylko nas słychać. Takie mieliśmy uczucie. Aby tylko nie zostać postrzelonym w tym ostatnim momencie. Tam nas przyjął pan kapitan, jak się potem zorientowaliśmy, on miał cztery gwiazdki, a u nas wtedy jeszcze to nie było przyjęte. U nas przed wojną pan kapitan miał trzy gwiazdki, a tu cztery gwiazdki, nie wiedzieliśmy co to jest za figura. Bardzo dobrze się nami zaopiekował. Najpierw dali nam jeść, to był krupnik z ziemniakami, z kawałkiem chleba. Chleb poszedł pod poduszkę, na wszelki wypadek, że może nam się potem przyda jeszcze. Nam się już nie przydał, dlatego że w nocy, około drugiej, pan kapitan nas poprosił. W międzyczasie przynieśli mi czyjś szlafroczek, granatowy w białe groszki, żebym miała się czym okryć.

  • Była pani w bieliźnie?

Tak. O ile to można w ogóle nazwać bielizną. Ubrałam się w to, zaprosił nas i powiedział tak: „Musicie stąd uciekać, bo o godzinie trzeciej przyjeżdża NKWD i wszystkich zabiera”. Przedtem się jeszcze upewnił, czy my jesteśmy rzeczywiście z „Parasola”. Zapytał się kto w naszym batalionie, ktoś inny, dołączył do nas. My odpowiedzieliśmy, że z takich obcych to właściwie tylko Paweł. To był kapitan pochodzenia żydowskiego, Węgier, który był w Aninie, chyba z „Zośki” i on do nas dołączył. […] I powiedział: „A tak, no to jesteście z Parasola”. Oni te wiadomości już mieli przedtem, od innych, którzy wcześniej przepłynęli.

  • Udało się państwu wydostać stamtąd, tak?

To było jeszcze nie tak. Spytał się czy mamy tutaj kogoś, do kogo moglibyśmy się zgłosić. Na to Janek Wolek mówi tak: „Ja mam tutaj ciotkę, na ulicy Czeskiej pod piątym i jeżeli ona tam jest, nie została wysiedlona, to jest moja rodzina. Pana profesora Sawrymowicza, znanego polonisty matka”. Posłał żołnierza. Ten żołnierz powiedział: „Tak, ta pani siedzi tam w piwnicy”. Ten żołnierz natychmiast nas przeprowadził i już się skończyło. Potem jako cywile byliśmy. Potem wywieźli nas dalej na tyły i już z tym kapitanem nie mieliśmy kontaktu żadnego.

  • Chciałam jeszcze zapytać, jak pani teraz po tych 61 już latach od tamtego sierpnia i września, patrzy na tamte wydarzenia, co pani teraz myśli o Powstaniu?

Po pierwsze, Powstanie było nieuniknione. To że miało jakiś kierunek, to było bardzo dobrze, bo młodzież już była tak zmęczona [okupacją], łapankami, umieraniem ludzi niewinnych, którzy byli rozstrzeliwani, to była taka siła, której nie można było powstrzymać. Wszyscy chcieli walczyć, i chłopcy, i dziewczęta. Gdyby to nie było kontrolowane, to by zginęło nie tyle ile zginęło, ale dwa razy więcej, albo jeszcze więcej. Dlatego uważam, że to Powstanie miało swój sens. A poza tym dopatruję się , że „Solidarność” twierdziła że Powstanie było początkiem „Solidarności”. Najlepszy dowód, że ci wszyscy, którzy dali swoje życie na ofiarę dla ojczyzny to są najpiękniejsi, najmądrzejsi dla mnie ludzie, których nie sposób nie zapamiętać. […] Pamięć trzeba pobudzać, a przede wszystkim trzeba pamiętać, nie wolno zapominać.
Warszawa, 1 sierpnia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Patrycja Bukalska
Janina Szczęsna Pseudonim: "Jeanette" Stopień: strzelec, sanitariuszka Formacja: Batalion „Parasol” Dzielnica: Wola, Stare Miasto, Czerniaków Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter