Janusz Łopatto

Archiwum Historii Mówionej

Ojciec pochodził z Wileńszczyzny z okolic Oszmiany, gdzie się urodził i pobierał pierwsze nauki. Ukończył szkołę średnią chemiczno-techniczną w Wilnie, po czym rozpoczął studia na wydziale chemicznym Politechniki Kijowskiej, ale porzucił naturalnie szeregi carskiej armii w lutym 1918 roku i przeszedł do 1 Korpusu Polskiego generała Dowbora-Muśnickiego jako młodszy oficer, do zarządu naczelnego inżyniera Korpusu. Pierwszego listopada 1918 roku brał udział w Samoobronie Wileńskiej (do dziś mam zdjęcie w otoczeniu kolegów…). Następnie rozpoczął służbę w Wojsku Polskim jako młodszy oficer 13. Pułku Ułanów Wileńskich, z którymi przeszedł wojnę polsko-sowiecką. Miał wtedy stopień porucznika rezerwy. Siedemnastego stycznia 1921 roku został odkomenderowany na studia chemiczne na Politechnice Warszawskiej. Ukończył ją w 1924 roku. Był dalej oficerem rezerwy pozostającym w służbie czynnej. Otrzymał przydział służbowy do zbrojowni numer 4 w Warszawie. (To też taki ciekawy zbieg okoliczności, bo niedaleko tej zbrojowni mieszkam właśnie dzisiaj, w końcówce życia, na Bemowie). W latach 1925–1928 pełnił służbę w Departamencie Warsztatów Amunicyjnych. W latach 1925–1928 pełnił służbę w III Departamencie MSW, skąd skierowano go ponownie do Warsztatów Amunicyjnych numer 1. W 1927 roku wziął ślub w kościele garnizonowym z poznaną w Warszawie Anną z Jaworowskich – naszą matką. W 1929 roku został oficerem zawodowym, przeniesiony z Korpusu Oficerów Kawalerii do Korpusu Oficerów Uzbrojenia. Stopień kapitana otrzymał w 1932 roku, a dwa lata później awansował na kierownika oddziału granatów w Warsztatach Amunicyjnych numer 1. W 1935 roku został przeniesiony do Instytutu Technicznego Uzbrojenia. Miał na swoim koncie szereg wynalazków, które opatentował. Otrzymał za nie kilkakrotnie nagrodę Ministerstwa Wynalazków i kilkakrotnie nagrody ministra spraw wojskowych. Stał się on podstawą dobrego, jak na przedwojenne stosunki, stanu materialnego, który pozwolił mu na budowę jednopiętrowej willi przy ulicy Podhalańskiej, obecnie Okrężnej.
To tyle z najszczęśliwszych lat jego życia, życia z naszą matką i trojgiem ich dzieci, bo po napadzie niemieckim we wrześniu 1939 roku instytut ojca został ewakuowany na wschód, a my pojechaliśmy za nim powodowani wielką miłością matki, która zostawiła dom pod opieką lokatorów i cioci. Tak dojechaliśmy do Zdołbunowa (to jest w pobliżu dawnej granicy [polsko-sowieckiej]), żeby zderzyć się od wschodu z drugim najeźdźcą – Sowietami, którzy 17 września 1939 roku internowali ojca i jego towarzyszy broni, i wywieźli, jak się okazało, do Kozielska, skąd otrzymaliśmy kilka listów – ostatni w kwietniu 1940 roku. Jego nazwisko znajduje się na sowieckiej liście wywozowej żołnierzy internowanych pod numerem 9 z dnia 20 kwietnia 1940 roku. Zginął zamordowany w Katyniu przez NKWD, najprawdopodobniej 4 kwietnia 1940 roku. Ekshumowany z dołu śmierci w 1943 roku i zidentyfikowany na liście katyńskiej pod numerem 1996. Pozostawił żonę, dwie córki i syna. Za wieloletnią sumienną służbę w Wojsku Polskim kapitan inżynier Edward Łopatto odznaczony był Srebrnym Krzyżem Zasługi, medalem pamiątkowym za wojnę 1918-1921, Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości i Medalem Interalliee.
Powrót do Warszawy w 1939 roku do opuszczonego przez nas domu, w którym nadal zamieszkiwali jedynie lokatorzy wynajmujący mieszkania i nasza ciocia, to widomy nad nami znak opieki ojca nad najbliższą rodziną, a powrót matki z małymi dziećmi jeszcze teraz wspominam jako najtragiczniejszy epizod pierwszego okresu wojny. Innym znakiem był dla mnie względny spokój aż do 13 kwietnia 1943 roku, to jest do dnia propagandowego nagłośnienia sprawy katyńskiej, a umieszczonym pod numerem 1996 nazwiskiem naszego ojca. Latem przyszła choroba naszej matki, której serce nie mogło unieść ciężaru życia, a tu trzeba było żyć. Najstarsza córka miała piętnaście lat, a ja dziewięć lat, a tu jeszcze konspiracja w całym domu – od suteryny aż po poddasze. W suterynie nielegalnie wykonywał papierosy i pędził bimber, ale dobrze, bo bezwonny. Na parterze odwiedzali nas żołnierze konspiracji AK. Oni wypożyczali [radio] ze sklepu Telefunkena na rogu Książęcej i placu Trzech Krzyży [i organizowali] różne spotkania towarzysko-wojskowe, siostry, przedstawienia dla wybranych gości, prezentacje twórczości literackiej całej ferajny towarzyskiej, a na strychu przechowywano dobra doczesne z zaprzyjaźnionego majątku przed zbliżającym się frontem.
Najbliższą osobliwą rzeczą było sąsiedztwo przez szerokość ulicy z niejakim Musiałem – agentem gestapo – rozstrzelanym w 1944 roku na rogu Zielonej i Powsińskiej przez oddział dyspozycyjny AK. Musiał nic nie widział albo bał się widzieć. W każdym razie do Powstania Warszawskiego stopa żołnierza niemieckiego nie stanęła w ogrodzie bądź w domu. Nieszczęście nas jednak nie ominęło w roku poprzedzającym Powstanie Warszawskie. Dziewiątego czerwca 1943 roku ukazała się spodziewana przez nas podświadomie w gadzinowym „Kurierze Warszawskim” informacja o śmierci ojca pod numerem na liście 1996. Niedowierzaliśmy, ale po tym, cośmy widzieli na Kresach Wschodnich w 1939 roku, było dla nas od początku oczywiste i tak miało trwać w milczeniu przez pięćdziesiąt lat.
Matka nasza zachorowała na serce i stan ten już jej nie opuścił aż do śmierci w 1978 roku, a matkowała młodzieży z Sadyby, która licznie odwiedzała nasz dom w czasie okupacji. Pamiętamy dobrze (naturalnie w podsumowaniu Sadyby niezwiązanej z naszym domem, ale związanej nićmi porozumienia poprzez konspirację) do dziś Zbyszka Radłowskiego, który jeszcze żyje w Krakowie (ciotki Zbyszka Radłowskiego już nie żyją), Janusza Bronowicza (zmarł w Krakowie w wypadku samochodowym po wojnie), Edka Laudańskiego (zmarł w Nowym Jorku, pochowany po wojnie, prochy jego sprowadzane do Warszawy na cmentarz wojskowy), Witka Kotlewskiego (zginął na Sadybie), Antka Piekarskiego (zmarł na ulicy Siennej 4 i pochowany na cmentarzu Czerniakowskim). Jurek Górniak tak samo zmarł nie tak dawno, dwa lata temu. Zbyszek Rusinowicz też zmarł i wielu innych rówieśników mojej najstarszej siostry bądź jej starszych kolegów rówieśników. Niektórzy z nich pozostawili wspomnienia, inni pozostawili po sobie pamięć, jeszcze inni leżą na cmentarzu Czerniakowskim po masakrze zakończonej po zdobyciu Sadyby przez Niemców w czasie Powstania. Na licznych miejscach można jedynie położyć kwiaty jako symbole, bo o normalnych grobach trudno powiedzieć, na przykład o grobie Krzysztofa Kamińskiego, podobnie jak na symbolicznym cmentarzu w Katyniu, Charkowie czy Miednoje.
Wybuch Powstania Warszawskiego to chwila niezapomniana, kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy chłopców z biało-czerwonymi opaskami. Po raz kolejny dane było mi przeżyć wydarzenia graniczące z cudem, ocalenie naszej rodziny oraz stałych i napływowych mieszkańców domu chroniących się przed Niemcami. Otóż Niemcy, nacierając od strony szosy Sobieskiego ulicą Podhalańską w kierunku ulicy Powsińskiej, rozstrzeliwali mieszkańców wszystkich domów willowych stojących wzdłuż ulicy, [o czym] nie doczytałem się w żadnej literaturze dotyczącej Sadyby. Dopiero pierwszym domem, od którego już nie robili [rozstrzeliwań], był nasz dom pod numerem 13, a staliśmy już nad lejem od bomby od strony ulicy Powsińskiej w odległości około dwóch metrów od ściany domu. Wtedy nadleciał Niemiec i krzycząc do swoich ziomków, kazał im lecieć w stronę ulicy Powsińskiej, a nam pokazał kierunek na Służewiec w stronę klasztoru, skąd wcześniej był prowadzony ostrzał Sadyby z tak zwanej krowy. Idąc we wskazanym kierunku, widzieliśmy leżące trupy mieszkańców z rodziny Arstów, Modzelewskich. Jak się później okazało, [zamordowano] wszystkich bez wyjątków mieszkańców domów, tych właśnie od naszego domu aż do szosy Sobieskiego. Kolegę mojego pracownicy PCK odnaleźli później po wojnie w szambie. Z nami na Służewiec szła moja siostra Elżbieta, która przed atakiem Niemców przyszła z rejonu szkół na Woronicza – Królikarni na Sadybę z meldunkiem, bo była w Pułku „Baszta” na ulicy Woronicza. Elżbieta była jedną z najmłodszych uczestniczek Powstania i do tego najmłodziej wyglądających, co było nie bez znaczenia. Za nami zostało dwóch Powstańców, którzy nie opuścili domu: jeden Polak ukryty za piecem do centralnego ogrzewania i drugi Rosjanin – Kola, który znalazł się wraz z nim, ale jego losów nie znam. Miałem dziesięć lat, piszę tak z pamięci, bo tu nie ma żadnych pisanych dokumentów z tej gehenny. Ze Służewca wymknęliśmy się z mamą i wkrótce z powrotem dotarliśmy na Sadybę, żeby uchronić dom już nie przez Niemcami, ale przed polskimi hienami, które [wyszły] na żer, żeby rabować, żeby się wzbogacić na cudzej krzywdzie. Że im ręce nie poodpadały, to jest cud. Nasz dom był już w dużym stopniu rozkradziony, bo od momentu wyrzucenia nas z Sadyby do momentu opanowania jej minęło kilka tygodni, ale wystarczająco długo, żeby rozkraść. Mało tego, w saloniku była klepka, to szabrownicy zrywali klepki dębowe, bo owało im do podszykowania ich domów, bo tam wszystko było poniszczone, pognębione – nie tylko ludzie, ale i klepki pognębione.

  • To było w czasie Powstania?

To już było po Powstaniu, jak już Niemcy zdobyli Powstanie, to ta gehenna [mordu przycichła]. Niemcy poza sprawą ekscesu związanego z chęcią naszego rozstrzelania to zachowywali się w miarę spokojnie, bo im też widocznie nie odpowiadała sieczka ludzka, ale nie ma ich co chwalić, ani nie ma ich co oszukiwać. Byli draniami i są, i będą, dopóki święta polska ziemia warszawska będzie po nich pamiątką. W każdym bądź razie, jeżeli miałbym coś powiedzieć na temat pojednania, to z nimi było takie samo pojednanie jak z kacapami. [Wróciliśmy] dopiero w styczniu 1945 roku, a nie we wrześniu 1944 roku, bo po powtórnym wygnaniu nas z Sadyby przez Pruszków wywieziono nas do stacji Kocmyrzów, a stąd już do podkrakowskiej wsi Tropiszów, bo Niemcy zostawili nas w spokoju. Tych nielicznych, jak my mieszkańców, którzy wrócili na Sadybę, to Niemcy ich jakoś traktowali. Wokół byli otoczeni Niemcami w Forcie Czerniakowskim i czasami zaglądali do nas do domu, ot tak, zobaczyć, czy jest spokój, czy nie ma spokoju, ale spokoju nigdy nie było, bo nie mogło być. Wywieźli nas powtórnie, bo pierwszy raz jak było zdobycie domu i żeśmy stali nad lejem od bomby, która upadła dwa metry nie od domu, bo to był dom mieszkalny, tylko solidnie zbudowany, miał kleinowskie sklepienia, a na ogół na Sadybie wtedy były domy o sklepieniach z drzewa i wykańczanych w ten sposób, że w stropach były szyny. Kleinowskie sklepienia nas uratowały, bo przed samym zdobyciem Sadyby przez Niemców myśmy wszyscy siedzieli w schronie, w którym też strop miał belki, które wytrzymały.

  • Jak pan zapamiętał sam wybuch wojny 1 września 1939 roku?

Pamiętam wielkie poruszenie, bo ojciec poszedł do Instytutu Uzbrojenia, bo musiał wykonać rozkaz wyjazdu z Warszawy na wschód.

  • Ojciec wyjechał 1 września?

Nie, wyjechał 4–5 września...

  • Pojechaliście w ślad za nim?

Tak.

  • Pamięta pan datę, kiedy wyjechaliście z Warszawy za ojcem?

Od razu. Żeśmy gonili ojca, który jechał przed nami w pociągu, a my za nim.

  • To była decyzja matki, żeby ojca nie opuszczać?

Tak.

  • Dokąd dojechaliście?

Do Zdołbunowa.

  • Tam już wam nie udało się spotkać ojca?

Nie, bo Rosjanie weszli w nocy. Myśmy tam spali w jakiejś chałupie i tak się skończyła wojaczka mojego ojca, bo później nie było żadnej... Wywieźli go do Kozielska, ale odstęp między wyjazdem ze Zdołbunowa (czy jeszcze wcześniej z Warszawy) to był szereg miesięcy. W Kozielsku ojciec był razem z kilkoma tysiącami żołnierzy, a w Kozielsku było względnie u nich, bo była swołocz straszna [jak] trzymali tych jeńców. Byłem w Kozielsku dwukrotnie, ale z wycieczką [po wojnie].

  • Pamięta pan, kiedy wróciliście do Warszawy?

Pamiętam, [wróciliśmy,] jak weszli Rosjanie, a myśmy stali i cieszyli się.

  • Po 17 września?

Tak. Cieszyliśmy się, że najgorsze jest już za nami, a najgorsze dopiero przyszło. Niezadługo trzeba było czekać, bo paktem Ribbentrop-Mołotow rozwiązano ręce wszystkim stronom. Myśmy dopiero zabrali się do powrotu, ale jak wrócić z tego Zdołbunowa, bo przecież [to było] przy granicy sowiecko-polskiej. Jak wrócić? Czym wrócić? Jak matka to wszystko zrobiła, to dla mnie jest coś świętego z tamtych czasów. Zrobiła to w ten sposób, że później w Kowlu, jak żeśmy się do Kowla (to miejscowość po drodze)... Jak żeśmy wracali do Polski, to myśmy wracali na raty, bo przecież teraz do granicy dojechać to jest sztuka, a wtedy nie było co jeść albo co żryć, bo taka sytuacja była. Ludzie tam zabiedzeni i do tego wszystkiego jeszcze na kupę ci bieżeńcy, ci Polacy, którzy uciekali na wymarzony Wschód, to było [piekło]. […]
  • Jak pan pamięta życie bez ojca, gdy wróciliście do Warszawy?

Gehenna.

  • Mama pracowała?

Wynajmowała górę – pokoje. To była duża willa, [miała] dwadzieścia parę pokoi. Później, jak żeśmy już się znaleźli w granicach Polski i Warszawy, to widzieliśmy gehennę ludności niemniejszą niż tą na Kresach Wschodnich, gdzie była gehenna, bo tam ludzie nie mieli co jeść. W wychuchanym, wydmuchanym krajobrazie zajętym przez Rosjan wszyscy wypatrywali i nasłuchiwali, co słychać w kraju, a w kraju szykowało się tak, jak mogło się szykować.

  • Pamięta pan, kiedy siostra wstąpiła do konspiracji?

Od pierwszego dnia Powstania.

  • Była w konspiracji przed Powstaniem?

Tak, była.

  • Pamięta pan spotkania konspiracyjne?

Tak, pamiętam, [że były] u nas w domu. Nasz dom był polski.

  • Elżbieta była w Pułku „Baszta”?

Tak, w Pułku „Baszta”.

  • Była łączniczką?

Tak i była na linii Sadyba; więzy rodzinnie i towarzyskie, bo to wszystko była zgrana paka z młodzieży.

  • Jak zapamiętał pan sam moment wybuchu Powstania?

Byłem przekonany, że to wszystko będzie inaczej wyglądało, a wyglądało, jak nie wyglądało.

  • A w jaki sposób wyobrażał pan sobie Powstanie?

Miałem dziesięć lat [i myślałem], że zwycięży polska młodzież. Pierwszy raz zobaczyłem naszych rodaków z biało-czerwonymi opaskami.

  • Pierwszy sierpnia pojawili się Powstańcy na Sadybie?

Bardzo szybko, tak. Dokładnie nie wiem, czy to był czwarty, czy 5 sierpnia.

  • Czy była euforia, jak się pojawili?

Była, naturalnie, ale szybko zaczęła przygasać w miarę obserwowania palonych domów zaczynając od Mokotowa.

  • Widzieliście łuny?

Tak, naturalnie. [Widzieliśmy] łunę i serie wybuchów ostrzeliwania przez Niemców. Jak były wybuchy koloru żółtego, to wiedzieliśmy, że nie trafili w dom i że najgorzej się z domem nie obeszli, bo Niemcy nie trafili albo im nie zależało, albo wiedzieli, że przecież koniec Powstania byłby ich końcem. Oczywista sprawa, ale do ich szwabskich końców, to jeszcze ilu ludzi się wycierpiało i moich kolegów: Kowalski, Modzelewski, Aret. Myśmy przecież wszyscy razem żyli na tej ulicy i wszystkich po prostu dom po domu szli...

  • Pamięta pan datę rozstrzeliwań, kiedy Niemcy palili domy?

Czwarty czy 5 sierpnia.

  • Czyli to były pierwsze dni sierpnia?

Tak, pierwsze dni sierpnia, bo oni wchodzili, strzelali i po prostu szli dalej.

  • Wasz dom był pierwszy, kiedy zaprzestali?

Tak. Uważam, że to była ręka Boska, ręka naszego ojca, że to w ogóle jakoś [się uratowało]. Jak to się stało, że oni kazali lecieć Powsińską? Rozkaz mieli taki.

  • To byli Niemcy?

Tak.

  • To nie były inne oddziały?

Nie.

  • Nie słyszał pan rosyjskiego języka?

Nie, nie słyszałem, bo utrzymywałem się w drugiej linii, bo przecież nie miałem broni, nie miałem czym strzelać, tylko musiałem uważać, żeby w łeb nie dostać od kogoś czy belką, czy [w inny sposób].

  • Ocalałą ludność w pierwszych dniach sierpnia Niemcy wygonili do klasztoru na Służewcu?

Tak.

  • Siostra była już wtedy z panem i matką?

Tak.

  • Wtedy po paru dniach wróciliście z powrotem do domu?

Tak. Nikt nam nie przeszkadzał.

  • Jak to się odbywało?

Wymknęliśmy się z klasztoru.

  • Pamięta pan, czy tam było dużo osób?

Jak pamiętam, bo to nie szła zorganizowana grupa ludzka, tylko domami, oni [wypędzali] zamieszkałe domy czy wille – małe grupy ludzi.

  • Jak pan zapamiętał Niemców w klasztorze? Widział pan tam Niemców?

Tak, widziałem, ale zachowywali się do nas [poprawnie]. Nie mogę powiedzieć, że dobrze.

  • Tam stacjonował oddział Luftwaffe.

Być może.

  • Wspominał pan, że właśnie stamtąd był obstrzał „krowy”.

Tak.

  • Widział pan tam te moździerze?

Widziałem ich lot i wybuchy na Sadybie, na ulicy Goraszewskiej, to znaczy po drugiej stronie ulicy Powsińskiej. To widziałem bardzo dobrze.

  • Jak długo po powrocie z klasztoru byliście u siebie w domu?

Do połowy września, 18 września, jak był nalot, to myśmy wtedy byli.

  • Pamięta pan zrzut?

Naturalnie. Płacz ludzi, ludzi klęczących, bo ludzie myśleli, że to [zrzut] rosyjski.

  • Czyli ten zrzut pan pamięta doskonale?

Doskonale, bo oni lecieli właśnie w kierunku na Wilanów – od Warszawy Zachodniej na Wilanów, górą.

  • Czy jeszcze po tym zrzucie byliście w Warszawie?

Tak. Jeszcze byliśmy i po tym zrzucie szybko nas [usunięto z domu].

  • Pamięta pan mniej więcej datę?

Osiemnastego września przylecieli Amerykanie i potem Niemcy od razu nas wykasowali, z tym że zgodzili się nie dlatego, że byli dobrzy – to byli wyrozumiali ludzie, bo to już byli nie frontowi, tylko tacy trochę przypadkowi Niemcy, bo do ataku na Sadybę, to przecież nie szła dywizja Goeringa, tylko takie łapciuchy.

  • Na terenie osiedla, na którym pan mieszkał, dużo było mieszkańców, którzy wrócili czy zostali po pierwszym wysiedleniu?

Nie, to znaczy wiem, że wrócili i znałem nazwiska tych, którzy wrócili, ale dostali od razu w głowę i tak zakończyła się ich piosenka o niepodległości, bo co można powiedzieć. To był okres straszliwej dezaprobaty do wszystkiego, do Niemców naturalnie. Do Powstańców trochę rozgoryczenia było.

  • Rozgoryczenia, że nie wyszło?

Tak, że nie wyszło. Naturalnie, przecież nie było rozgoryczenia z obrotu sprawy. Przecież jeżeli z bloków oficerskich na Sadybie, jak wygarnęli ludzi i rozstrzeliwali, to z czego ci ludzie mieli się cieszyć? Że było Powstanie? Każdy wtedy myślał troszeczkę o sobie, ale była euforia chęci pomocy Powstańcom, chęci utrzymania po prostu z nimi więzów, bo przecież skąd się znaleźli w naszym domu Powstańcy? Bośmy ich przygarnęli.

  • Kiedy oni się znaleźli?

W pierwszych dniach.

  • Pamięta pan, że jeden z nich to był Rosjanin?

Oni tak mówili, ale nie wiem.

  • Powstańcy tak o sobie mówili?

Tak, bo mówił po rosyjsku, a moja mama znała język.

  • Skąd pana przekonanie, że on był Powstańcem?

Nie, nie mam żadnego przekonania.

  • Tak się panu utrwaliło?

Tak, tak mi się utrwaliło.

  • Oni byli u państwa przechowywani w domu?

Najpierw normalnie z nami jedli...

  • Oni się pojawili już po wybuchu Powstania?

Tak.
  • Potem, jak was wypędzili, oni zostali w domu, schowali się?

Oni z nami nie wyszli z tego domu, dlatego mogę tylko przypuszczać, ale to na sto procent, że jak Niemcy później wszystkich [wypędzili], znaleźli się sami w domu, to znaleźli jednego z nich w tapczanie czy w szafie, a drugiego to naturalnie znaleźli, śmierć na miejscu...

  • Jak wróciliście, to zwłok tych osób już nie widzieliście?

Nie, dlatego przypuszczam, że musieli zginąć na miejscu, bo wtedy to tam nikt się nie patyczkował.

  • Czyli jak wróciliście z klasztoru w połowie sierpnia, to dom, osiedle nosiło ślady rabunku?

Pierwsze ślady rabunku, a drugie ślady, takie już na dobre, to jak wróciliśmy do Warszawy w kwietniu...

  • Czyli ponownie byliście wysiedleni pod koniec września? Jaką drogę przeszliście?

Tak. Myśmy przyjechali na furmance.

  • Furmanki były podstawione?

Tak, zarekwirowane po prostu i do zwrotu.

  • Tę ludność, która tam jeszcze została, wysiedlono?

Tak.

  • W jakim kierunku to się odbywało?

W kierunku na szosę Sobieskiego.

  • A potem?

Później to był Dworzec Warszawa Włochy i Pruszków.

  • Cały czas byliście tą drogą ewakuowani?

Tak.

  • Jak pan pamięta obóz przejściowy?

Obóz pamiętam strasznie, ponieważ Niemcy jakby wytrzymywali do czasu i miejsc morderstw niemieckich w Pruszkowie, to pamiętam, że nie było zbyt dużo w samych halach. Siedziałem w hali numer 4.

  • Pamięta pan w ogóle jakieś rozstrzeliwania w Pruszkowie?

Nie na oczach ludzi, tylko tam wyczytywali jakieś nazwiska i wyprowadzali. Przypuszczam, że na pewno ich [rozstrzeliwali], ale nie mogę w tak poważnych sprawach wypowiadać się.

  • Jak długo przebywaliście w Pruszkowie?

Około czterech dni.

  • Potem odbyła się jakaś selekcja?

Tak.

  • To już było po upadku Powstania?

Nie, [Powstanie] jeszcze trwało.

  • Wasza rodzina była w całości wywieziona z Pruszkowa?

Nie, tylko była rodzina taka trochę podmalowana, to znaczy siostry moje miały chustkę wiejską na głowie. Nieatrakcyjnie wyglądały. Dziś to mi się śmiać chce.

  • Jakie były wasze dalsze losy?

[Zostaliśmy wywiezieni] towarowymi pociągami do Krakowa przez Kielce, Radom...

  • Gdzie pociąg skończył bieg?

W Kocmyrzowie.

  • Pod Krakowem?

Tak. Później skończył bieg.

  • Pociąg skończył bieg, wysiedliście i co było dalej? Zabraliście jakieś rzeczy osobiste?

Tak, żeśmy [zabrali to], cośmy mogli zabrać. Stały chłopskie furmanki zorganizowane przez Niemców, żeby po prostu [warszawiaków] jakoś rozładować.

  • Ile to mogło być mniej więcej osób?

Nie pamiętam, ale cały pociąg ile mógł mieć wtedy wagonów? Nie mam pojęcia. Dziesięć? Dwadzieścia? Tego rodzaju.

  • Tymi furmankami was rozwieziono?

Tak. Do stacji Kocmyrzów przez Kraków, Kraków–Kocmyrzów i w Krakowie nie rozładowali...

  • Czyli za Krakowem pociąg się zatrzymał?

Tak, w Kocmyrzowie. Do tych furmanek nas przerzucili, głodnych jak cholera. Tam się ani wysikać, ani nic. To jest w ogóle... To była jedna wielka makabra.

  • Jak się tam urządziliście?

Pojechaliśmy do wsi Tropiszów, do Wilków. Do Wilków byłem dwukrotnie [po wojnie].

  • Wilków to była wieś?

Nie, to byli mieszkańcy.

  • Rodzina Wilków?

Tak. W ogóle spotkanie z Wilkami po kilkudziesięciu latach to [było wielkie wzruszenie].

  • To się odbywało na zasadzie administracyjnego nakazu przyjęcia uchodźców, czy rodziny polskie same przyjmowały?

Nie. To był nakaz, bo co Niemcy mieli robić z tymi [ludźmi].

  • Czyli oni byli obowiązani was przyjąć?

Tak.

  • Jak zapamiętał pan tą rodzinę?

To było wzruszające. Oni nie byli zachwyceni tym, że myśmy mieszkali u nich, bo jeszcze cztery gęby do jedzenia. To był smród, brud i ubóstwo.

  • To była rodzina chłopska?

Tak, tak że opowieść o tamtej biedzie to wszystko żywa prawda. Przyjazd Józka [Wilka] to do dziś pamiętam. On zmarł kilka lat temu. To był człowiek sędziwego wieku. Utrzymywałem z nimi kontakt korespondencyjny (do dziś mam szereg listów czy kart pocztowych), z tymi biednymi ludźmi, ale dobrymi, bo on mogliby się zaprzeć i po prostu [nie pomóc], ale nikt się nie zaparł, tylko pomagali.

  • Jak długo byliście u Wilków?

Do kwietnia 1945 roku, jakieś pięć, sześć miesięcy.

  • Mama zdecydowała się wracać?

Tak, w kwietniu. Można powiedzieć: „Późno”, ale można powiedzieć: „A jak [miała to] wcześniej zrobić?”. Przecież żadnej komunikacji nie było, a troje dzieci i na piechotę ze wsi Tropiszów na ulicę Krowoderską, gdzie mama wyszukała jakąś ciotkę. Pierwszy raz dowiedziałem się, że mam tam mieszkającą ciotkę. Tak żeśmy tam przebalowali do kwietnia i wrócili stamtąd do Warszawy pociągiem. Wyładowali nas na stacji Warszawa Zachodnia i wracamy do kochanej Warszawy. Jeździmy i wracamy. Tam [zostawiliśmy] dom uporządkowany, zadbany i tak dalej, a wracamy do rozgrabionego, rozkradzionego maksymalnie, jak można zrabować. Jak można tak kraść?

  • Dom był pozbawiony mebli? Wspominał pan, że był pan świadkiem kradzieży klepki.

Tak, klepki.

  • Kto to robił?

Polacy. To wszystko Polacy. Wszystko, co najgorsze, to mogę powiedzieć o Polakach.

  • To się odbywało wtedy, kiedy wróciliście, czyli to był kwiecień 1945 roku?

To było wcześniej.

  • To nie byli sąsiedzi?

Nie. Przyjeżdżali furmankami.

  • Chłopi?

Tak, chłopi. I rabowali.

  • Nie byliście w stanie ich powstrzymać?

A skąd. Wyjechali jednego dnia, a drugiego dnia wracali i jeszcze klepki by się przydały...

  • Wy w tym czasie mieszkaliście już w domu u siebie?

Nie, nie mieszkaliśmy, bo nie mieliśmy gdzie tam mieszkać, bo wszystko było zajęte.

  • Przez kogo? Przez dzikich lokatorów?

Tak. I to nie przez inteligentów, przez ludowe towarzystwo.

  • Gdzie się zatrzymaliście w takim razie?

Najpierw zatrzymaliśmy się w domu u rodziny kolegi Elżbiety [siostry] w blokach oficerskich na ulicy Powsińskiej.
  • Mieszkając tam, byliście świadkiem rozgrabiania rodzinnego domu?

On już był rozgrabiony. Tam zlitowali się nad nami rodzice Edka Laudańskiego. (On już nie żyje, byłem na jego pogrzebie na cmentarzu wojskowym). Później drugie miejsce pobytu to była ulica Belwederska 20. To jest dom, który mieścił dom starców, i w tym domu starców mieszkałem do 1958 roku. Ten dom zburzyli. Nie wandale, tylko po prostu planowo. Nam dali mieszkanie na Grottgera 12a.

  • Dostaliście przydział?

Tak, po drugiej stronie ulicy.

  • Czy mama podjęła próby zwrotu?

Tak, od początku. Mam dokumenty, mam stwierdzenie na piśmie, że dom nie uległ upaństwowieniu.

  • Jaki był argument przeciwko wysiedleniu?

Istniejący oficjalny urzędowy dekret.

  • Bieruta?

Tak, Bieruta.

  • Ma pan oryginał tego dokumentu?

Mam oryginał tego. Później zaczęła się dalsza ta [niezrozumiałe], bo przepadek mienia. To wszystko jest jasne, ale jak zdawałem na wyższą uczelnię...

  • Przechodzimy do wątku, jak przeszłość pana ojca rzutowała na pana dalsze losy, życie powojenne.

Fatalnie. Przecież mnie prześladowano. Nie chcę robić z siebie bojownika ZBoWiD-u, bo inni ludzie mieli jeszcze gorsze [przeżycia].

  • Pana ojciec za władzy ludowej był uznany za zaginionego?

Tak.

  • Takiego pojęcia jak Katyń nie było?

Nie, nie było. W ogóle można było samemu dostać w łeb za fikanie. W encyklopedii w ogóle nie było słowa Katyń przez pięćdziesiąt lat.

  • Pomimo że [ojciec] był na niemieckiej liście katyńskiej.

Tak, to ci uczeni raczej wiedzieli, tylko wszyscy wiedzieli, ale przymrużali oko.

  • Kiedy oficjalnie stwierdzono śmierć ojca?

Kilka lat temu, jak było – to już oficjalnie...

  • Po udostępnieniu przez Gorbaczowa listy?

Tak. On też sam o mało w łeb nie dostał, bo zamordować tyle ludzi i nie ma winnego albo zwalać wszystko na kogo? Na Amerykanów? Francuzów? To jest w ogóle paranoja, tak jak system był paranoją, tak te same fakty dochodzenia do sprawiedliwości. To jest jedna wielka makabra. Znalazłem się w oku cyklonu.

  • Wspominał pan o przyjęciu na uczelnię. Jak to wyglądało?

To rzutowało bardzo osobliwie, komisja nie zbowidowska, tylko zetempowska wydała zawiadomienie. Oni chcieli, żeby to wszystko było oficjalnie – prawnie, a bezprawnie – a że bezprawnie, to nikt nie mógł mówić, bo mógł dostać [odpowiedź, że] wynocha i koniec. Tak się budowała Polska Ludowa i polska sprawiedliwość społeczna.

  • Co ta komisja ustaliła?

Powiem własnymi słowami – komisja...

  • Komisja ustaliła, że ma pan niewłaściwe pochodzenie społeczne?

Pochodzi z rodziny ustosunkowanej za sanacji, bo matka ukryła... Po dwudziestu trzech latach moja matka dowiedziała się, że dom nie należy do niej. W tej sytuacji przesłała różne dokumenty, na podstawie których prowadziła za darmo administrację do urzędu dzielnicowego na Rakowiecką i bez żadnego zrzeczenia się z naszej strony własności domu, i że po raz drugi państwo przejęło ten dom. Doszła do tego jeszcze kara w postaci zmowy milczenia o prawdzie związanej ze śmiercią ojca. Kara ta trwała aż do pięćdziesiątej rocznicy dramatu katyńskiego, a nasz dom został sprzedany u schyłku dekady Edwarda Gierka w okresie szczególnego nasilenia różnego rodzaju przekrętów. Dom został sprzedany za cenę wziętą chyba z sufitu, a nowi właściciele nawet nie poczuli się zainteresowani historią tego domu. Oparli się na decyzji o sprzedaży wydanej z rażącym naruszeniem tego prawa. Jednocześnie stwierdzono o nieważności tej decyzji, gdyż wywołała ona nieodwracalne skutki prawne. To trzeba być filozofem albo idiotą, żeby takie pismo pisać. Mam oryginał tego pisma przecież. Aż mi wstyd za autorów tego pisma.

  • Tym sposobem przemieszkaliście we własnym domu…

Tak. Wszystko bezprawnie.

  • W nowym mieszkaniu?

Tak.

  • Jak pan po latach ocenia Powstanie? Czy według pana Powstanie było potrzebne?

Jako Polak, jako mieszkaniec Warszawy uważam, że było potrzebne, ale jak może Polak i mieszkaniec Warszawy mówić, że było potrzebne? To znaczy, że ten i ten zginęli. Czy to było potrzebne? To są takie moje rozmowy, ale czy było potrzebne…




Warszawa, 9 marca 2011 roku
Rozmowę prowadził Piotr Ziółkowski
Janusz Łopatto Stopień: cywil Dzielnica: Czerniaków

Zobacz także

Nasz newsletter