Jerzy Kublik „Bandyta”

Archiwum Historii Mówionej

Jerzy Kublik, pseudonim „Bandyta”, urodzony 31 marca 1926 roku, porucznik, w czasie Powstania kapral, zgrupowanie artyleryjskie Armii Krajowej „Granat”, który jak wszystkie zgrupowania walczące na Mokotowie podlegał pułkowi „Baszta”.

  • Co pan robił przed 1 września 1939 roku?

Do wybuchu wojny, w czasie wybuchu wojny mieszkałem z rodzicami na ulicy Konduktorskiej 3, chodziłem do szkoły na ulicę Dolną 19, do Szkoły Podstawowej nr 124 imienia Grzegorza Piramowicza. W chwili wybuchu wojny ukończyłem szóstą klasę szkoły podstawowej i gdy w 1939 roku Niemcy już podeszli pod Warszawę, to przyjechało wojsko z Pomorza, kawaleria i ulokowali się w domu, jeszcze nie był on wyremontowany, zaraz przy szkole mojej, Dolna 21, tam się umieścił sztab i była to jednostka kawalerii z Pomorza. Do linii frontu od Konduktorskiej 3 miałem 100 metrów, pierwsza linia okopów była, ciągnęła się od szkoły jakieś 50 metrów okopy, bo później tam po kapitulacji w miejsce okopów to były 24 mogiły. Żołnierze nasi tam bardzo dzielnie walczyli z Niemcami, wychodzili na wypady, bo Niemcy stali na ulicy Piaseczyńskiej, a od tego bloku numer 21, gdzie się umieściło wojsko i okopy były, to było pole, ponieważ oni się czołgali i do tego kanału wąskiego obrzucali się granatami, tak, że walczyli twardo z nimi.

  • Pan pomagał jakoś tym żołnierzom?

Jak mogłem, tak pomagałem. Przychodziłem jak nie było ostrzału dużego, to się tam z nimi przyjaźniliśmy, coś matka ugotowała, to garnek zaniosłem zupy czy kawałem chleba, jak było...

  • I przy koniach, pan mówił.

Tak. Jednostka przy naszym domu, gdzie mieszkałem, to był dom pani Robakowej, była brama taka na przestrzał, z jednej strony od ulicy zamykana i wprowadzili kilka koni, tam te konie strasznie rżały, z głodu ściany lizały. Co mogłem, to tym koniom przynosiłem, wody im dawałem w wiadrze, co tam było, to tym koniom się dawało, nawet był taki incydent, że przed wybuchem wojny, to znaczy wojna już wybuchła, ale nie byli jeszcze pod Warszawą, to poszliśmy z ojcem do ogrodu Bardeta, to ciągnie się przy Sobieskiego i narwaliśmy do worka ulęgałek, taka koncepcja mu się zrodziła, bo żeśmy zawsze tam chodzili na świąteczny wypoczynek, brat przyjechał, ciotka przyjechała, patefon, na trawę, tak to było i się wypoczywało na tej trawie i tam gruszki rosły i do tego worka to było ze trzydzieści kilo tych gruszek i resztę siana i tak pewnego razu sobie przypomniałem, że to siano jest i mówię w piwnicy do ojca, żeby dać tym koniom siana, to mówi: „Chodź, Jurek”. Poszliśmy do domu, klęknąłem na podłogę, ciągnę za worek, a tu pocisk upadł między ścianę naszą, za tą ścianą mieszkała nasza dozorczyni, tak, że do nas cegły wpadły i dziura się zrobiła, a pocisk wybuchł u sąsiadów, kupa dymu, kurzu. To już był pierwszy łut szczęścia wojennego, ale oddałem koniom i ulęgałki i siano. Konie były zadowolone.

  • Opowiadał mi pan też, że w piwnicy zginęło sto osób.

Pełniliśmy dyżury, to był dom trzypiętrowy, na strychu, przeciwpożarowe, bo Niemcy masowo z samolotów zrzucali bomby, takie małe, cienkie, do granatników podobne, tylko one były wykonane z aluminium i napełniane było fosforem. I tak były podpalone polskie domy. Pełniłem dyżur i kiedyś wpadło tego dwie sztuki, piaskiem się zasypywało zaraz. A na Huculskiej, tam gdzie jest teraz tablica nawet, Gordon-Bennetta zrobił balon projektant tego balonu, tam była duża piwnica, to ludzie z Huculskiej, z Peklasińskiego, z Padewskiej się pochowali do piwnicy i taki był przypadek, że pocisk wpadł przez okienko, które było zasłonione cegłami, ale to nie pomogło, i rozerwał się wśród ludzi i zrobił jatkę, przemieszało się to wszystko. Straszna sprawa była. To już w dzień kapitulacji było, ludzie jeszcze dwóch szpiegów złapali, to oddali do dowództwa znać, to wojsko przesłuchiwało ich, ale nie wiem, co tam z nimi zrobili, aresztowali ich, bo mieli podobno plany porobione stanowisk ciężkich karabinów maszynowych i faktycznie, że tam dom na Polnej, to było 28 czy 30, to jest urwany cały winkiel, bo tam ciężki karabin maszynowy stał, i już jak kapitulacja była, to poszedłem na podwórko i widziałem karabin maszynowy, jak on w rogu leżał i tabliczka na nim była, że to jest dar kupców polskich. To tak pamiętam.

  • Czym się pan zajmował w czasach okupacji przed Powstaniem?

Przed Powstaniem mój ojciec był kierowcą i jeździliśmy dla firmy Kolejewski, który miał firmę w Wawrze i w Aninie, jeździliśmy samochodem ciężarowym [niezrozumiałe] i przewoziliśmy towary różne. Byłem za pomocnika. Magazyn drzewny, miałem kocioł do obsługi, najpierw był ruski, potem był starachowicki, też się przepalał, potem w Rembertowie za łapówkę wstawili nam piękny kocioł „Imberta”, to chodził jak na benzynie. Stale chodziłem bez rzęs, opalone włosy miałem i śmierdziałem w kombinezonie i w saperkach dymem, stale miałem do kotła skrzynię z klockami drewnianymi i jak otworzyłem klapę, bo już się kończyło drewno, to wybuchło.

  • To było legalne państwa źródło utrzymania?

Tak.

  • Wystarczało na przeżycie?

Musiało wystarczyć. Ojciec miał 250, ja miałem 150 zł.

  • Mama pracowała?

Mama nie pracowała, chorowała, ale długo żyła, dopiero w 1986 roku zmarła, była z 1905 [roku], ojciec z 1903 [roku].

  • Miał pan rodzeństwo?

Tak. Siostrą jedną, młodszą o trzy lata.

  • Imię siostry?

Krystyna.

  • Czy i od kiedy uczestniczył pan w konspiracji?

Do konspiracji wprowadził mnie kapral podchorąży Zbigniew Wroński, pseudonim „Kret” i było to w 1943 roku w lutym, przysięgę złożyłem Targowa 83 w jego mieszkaniu w obecności porucznika „Waldemara”, „Kreta” i plutonowego Skowrona.

  • Skąd pan znał tego „Kreta”?

A tak w konspiracji człowiek zapoznawał, przez ojca, bo mój ojciec znał się z jego ojcem, a jego ojciec to był fechmistrz w wojsku przed wojną. Dobrze zarabiał, mieszkali w blokach [niezrozumiałe].

  • Pana rodzice wiedzieli, że pan wstąpił do konspiracji?

Po co mieli wiedzieć. Wyczuwali.

  • Prowadził pan jakąś działalność dywersyjną?

Dywersyjną, to od czasu do czasu z tym kapralem podchorążym, który miał pieczę nade mną, bo byłem w jego plutonie, to na forcie Bema były warsztaty remontowe niemieckie, gdzie remontowali broń i tam Polacy robili to, Polacy organizowali broń, a myśmy odbierali tą broń i przewozili do jego mieszkania na Targową albo do innych magazynów.

  • Jakiś mały sabotaż?

Sabotaż? Co to jest?

  • Malowanie na ścianach...

Tak, malowałem na ścianach, malowanie żółwia, kotwicę mam nawet sfotografowaną… Każdy to robił. W międzyczasie byłem w harcerstwie, jak chodziłem do szkoły, należałem do drużyny sześćdziesiątej czwartej, którą dowodził Rejkowski, on mieszkał na ulicy Wołoskiej. To szkolili tam, jeździło się na obozy, wycieczki, ta ostatnia wycieczka to była do Pomiechówka, tam zaliczyłem Pomiechówek i dostałem krzyż harcerski.

  • Gdzie pana zastał wybuch Powstania?

Właśnie na Konduktorskiej i przyszedł taki łącznik, był u nas „Tajfun” się nazywał, Kulczyk, bardzo się lubiliśmy, miał czternaście lat, przyszedł i kazał mi się zgłosić pierwszego na Boryszewską, tam mieliśmy plutonowego Skowrona Józefa, pseudo „Wron”, tam byliśmy szkoleni, tam stolarnię prowadził, skrobał, pełno wiór, tam jak się zawsze przyszło, to dom stał. Boryszewska to dziś inaczej wygląda niż kiedyś, była brukowana, schodziło się na dół, prawie naprzeciwko Wiktorskiej było wyjście.

  • Jak wychodził pan do Powstania, powiedział pan rodzicom, że idzie?

Powiedziałem, co się ojca będę wstydził. Matka płakała, ojciec też mnie poklepał, bo też był w konspiracji przecież, co z kolei ja nie wiedziałem. Taka kombinacja była, ale później właśnie z racji tego.

  • To tata też się szykował do Powstania?

Tak. I taka sprawa była, że z powodu tego, że na Wiktorskiej to były znowu zakłady remontowe Keglera i trzeba było mleć zboże, a nie było prądu, to ojciec jak zorganizowali kocioł na gaz drzewny i ojciec pędził tam silnik, pilnował silnika i mełł zboże.

  • Stawił się pan na zbiórkę, był pan jakoś uzbrojony?

Właśnie od tych żołnierzy dostałem nagana i dostałem dwa granaty, coś takiego jak tutaj na szafie są. Schowałem sobie w piwnicy, nikomu nie mówiłem, po cichutku, potem mi się przydało, a tak to tam bieda była, bo broń, to w ogóle wszędzie bieda była.

  • Jak pan zapamiętał pierwszy dzień Powstania?

Wybuch i dym, jeśli chodzi o ulicę Puławską. Pierwszego dnia po zbiórce postawili się na Boryszewskiej, to każda grupa dostała swoje zadanie, ja z kapralem podchorążym „Kretem” i kapralem „Czarnym” i jeszcze z kilkoma kolegami, jak z Tadkiem Staniszewskim „Mściciel”, z Czerwińskim Tadkiem „Grekiem”, był jeszcze Jurek Kozygała, „Lotnik”. Jeszcze dużo kolegów było, już jako Ogonek „Dymsza”, co mu później trzeciego dnia, jak weszli za odwet, bośmy dwa dni walczyli z nimi na Belgijskiej, oni się zabarykadowali w fabryce farmaceutycznej Gąseckiego i nie tylko, przy schodkach, w tych dwóch miejscach, to wykurzaliśmy, i tam od Pogodnej od dołu. Była strzelanina. Jednego tośmy trafili, jak w piwnicy, przy samych schodkach tam poszliśmy na patrol i on szabrował, i to żandarm był, to „Ogonek” go załatwił, zabraliśmy go, to podchorąży „Dulu” był z nami i Jurek „Gracz”, to zabraliśmy mu bergmanna, bo miał i parabellę i żeśmy go zostawili, to było drugiego, a trzeciego przyjechały czołgi i Ukraińcy i zamordowali 108 osób, tośmy strzelali jeszcze do nich. Starszy sierżant Rudzki był ranny, a oni spustoszenie zrobili, Belgijska 11 i na tym podwórku to trup na trupie był, Puławska 63, jak się z tej bramy wchodzi, to jeszcze jest tam ołtarz do dzisiaj, to pamiętam, że jak oni się wycofali, jak czołgi pojechały, to myśmy zaraz tam weszli, pamiętam pełno tych trupów, tam takie komórki ludzie mieli, kartofle zasadzone, świnia tam latała jedna i taka sprawa była, że temu koledze Ogonkowi zamordowali matkę siedemdziesiąt pięć lat, żonę i córkę szesnastoletnią. To on hopla miał.

  • Zwariował?

Cukiernikiem był, a robił później po wojnie u Bliklego Julian Ogonek, pseudo „Dymsza”.

  • A ta świnia została skonfiskowana i zjedzona?

A kto by tam pasał świnie! Chodziła.

  • Początek Powstania, jeszcze było dosyć jedzenia?

Trzeci dzień, ktoś tam ją wziął, co ja tam będę świnie ganiał.

  • Ten Ogonek, dlaczego miał pseudonim „Dymsza”?

Nie wiem, bo sobie tak obrał, tak samo jak ja sobie „Bandyta” obrałem. Bo tak mi się podobało.

  • Ale to nie z charakteru?

Nie, z zemsty, żeby być twardy.

  • Z jakimi trudnościami wiązała się pana walka w czasie Powstania, jakie były największe trudności, ryzyko?

Ryzyko to było na każdym kroku. W pierwszych dniach Powstania, pierwszy, drugi, trzeci, w pierwszych dniach byliśmy przez ludzi obcałowywani i gloryfikowani, wszystko, co kto miał, to oddawał, gościł nas i takie goszczenie nie zapomnę, to było chyba drugiego dnia, tutaj na Puławskiej róg Okolskiego, tam jest sklep sportowy. Tam nas gościła na pierwszym piętrze rodzina, każdy ciągnął, żeby zobaczyć tę broń, ludzie płakali, co się nie działo i kapral „Czarny” mnie wysłał, bo na Odyńca pod trzecim były nasze koszary, które nazywaliśmy Odwachem, tam w trzech po tym patrolu, patrolował po górnym Mokotowie w granicach Lewińska, Madalińskiego, Dąbrowskiego, Narbutta. Chodziliśmy jak te szczury pod murem, jeden drugiego osłaniał. Albo na dole, na Sielcach, przecież to była wiocha, wszędzie byli ogrodnicy i budy drewniane, to człowiek tam też penetrował, wszędzie się tych Niemców szukało, a Niemcy nas. Porwali nam jednego… od porucznika „Rocha”. Też zginął i nie ma, nawet go rodzina teraz szukała, ale kto wie, też chodziliśmy… ja też chodziłem. Kapral mnie wysłał, wracając do tego incydentu, przez ulicę nie można było przejść, bo z domu Wedla i z Dworkowej to oni mieli tam karabiny maszynowe, ustawiali i tutaj aż sięgali do Dolnej, jeszcze za Dolną, za kościołem [świętego] Michała, jeszcze te pociski latały. Ja [szedłem] z jakimś meldunkiem, do porucznika, jakąś kartkę miałem, żeby tam do niego zanieść. jak tylko się wychyliłem zza winkla, teraz jak zawsze przyjeżdżam tam, to aż mną wtrzącha, z przeciwnego, mniej więcej na wysokości setki, to było, ten dom stoi, co tam sklep sportowy jest, i tylko dwa kroki dałem zza winkla, to zaraz seria mnie pod nogi, w drugim dniu Powstania i gołębiarze siedzieli, tam „Baszta” cała miała dowództwo, to taka seria przede mną dwa metry zaczęły pociski padać, to skończyła się seria przed nami, ja już tak skakałem, jak ogniomistrz Kaleń, co chodzi po tych minach, tego w życiu nie zapomnę, to już byłbym załatwiony, ugotowany. Przez ulicę przebiegnąć to było ryzyko, przeważnie jak się przebiegało, to się liczyło, jak karabin maszynowy strzelał, jak mu się taśma skończy i dopiero wtedy gazu, a tak to pod nogami strzelali, od razu, ilu tu ludzi padło. Barykadę wybudowaliśmy z plutonowym Skowronem, wykopali od Dolnej była przekopana aż do Racławickiej, płyty chodnikowe, bale miał jakieś tam, też ludzie przynosili, byłem przy budowie, strzelał, wisa miał, strzelał, do grubych dębowych [bali], i nie przebiło, to mówił, że dobrze będzie.

  • A ludność cywilna pomagała budować barykady?

O co się poprosiło cywilną ludność wszystko, to nikt się nie odkazywał, wszystko z chęcią robili, czy nawet na początku byliśmy na Odyńca, to tam ktoś musiał iść po kartofle, to wziąłem worek, na mnie przyszło, ludzie szli z kierunku Sadyby, to poprosiłem kogoś, żeby mi pomógł, to ze mną kartofle pchał do worka, jeszcze podsadziłem na plecy i przyniósł. I było co jeść, bo kuchnia była i szewc i krawiec, obszywali nas. Przecież na początku Powstania, chyba w pierwszej dekadzie, odkryta była gdzieś w rejonie ulicy Kazimierzowskiej, bodajże były magazyny niemieckie z kombinezonami takich, co remontowali w warsztacie, to cały Mokotów ubrał się w kombinezony. I jeden taki kombinezon ocalał, bo kolega był z przeprawy wiślanej, z plutonu 580, Tadek Skulski, dałem prezesowi w „Baszcie” i on przekazał ten kombinezon, bo w dniu kapitulacji, Puławska 69 była piekarnia i nazywał się Tadek Skulski „Mścisław” i on właśnie wtedy miał wtedy jakieś 30 lat, zbudowany dobrze, czołgi były po drugiej stronie Puławskiej i granatniki były, strzelali tam do nas, i tak było, że on na swoją rękę, bo ja się z oddziałem rozbroiłem, z podporucznikiem Jerzym pseudo „Roman” cały oddział, bośmy się nie mogli do kanału dostać, to było z 26 na 27, to poddał po prostu oddział, przyszli, bo Niemcy się kręcili, ludność się poddawała i mówią, że nie będą rozstrzeliwać, bo zostaliśmy uznani za kombatantów.

  • Wróćmy jeszcze do Powstania – jak wyglądało pana życie codzienne podczas Powstania, jedzenie, noclegi?

A jeszcze o tym kombinezonie. I on w stajni, pod gnojem schował pistolet, kombinezon, z kaburą, furażerkę, buty gumowe, lornetkę i nie poszedł z nami, tylko z cywilami udało mu się umknąć, i nie pojechał do Niemiec, ani nigdzie, i zaraz, jak wszedł to ten kombinezon, wszystko jest, wszystko wyjął i ten kombinezon trzymał, pistolet musiał oddać w Pałacu Mostowskich, tam miał drakę z tego wszystkiego i kombinezon przetrzymał i oddał go do Muzeum Wojska Polskiego i on był długi czas w gablocie zawieszony – ten kombinezon, furażerka, lornetka, buty gumowe. Ja się z nim kolegowałem, jak on mi to powiedział, to powiedziałem: „Dobrze zrobiłeś, a pokwitowanie masz?”. „Mam”. I pokazał mi. „Daj mi, to ja zrobię kopię” i powiedziałem prezesowi Milicowi i Milic pokierował tak sprawą, bo mi tu pismo przysłali, to był mój kolega, list z tą kopią pokazali im, „Baszta” załatwiła sobie tam, że kombinezon został przesłany do Muzeum Powstania Warszawskiego i tam będzie eksponowany.

  • Dobrze. To wracamy teraz do Powstania. To pan mi powie życie codzienne, jak pana wyglądało, jak było z żywnością, z noclegami?

Z noclegami, to była partyzantka, jak gdzieś się człowiek zaangażował czy był rozkaz, ażeby objąć placówkę, to jak Wójtówce, to był róg Chełmskiej i Czerniakowskiej, nr 69, taki czerwony dom, teraz jak kładkę stawiali, to ten dom rozwalili, tam w piwnicy robili trumny, to myśmy tam stali ze dwa tygodnie. Stanowiska były na strychu i patrzyłem i aż Wawer, Anin widziałem przez lornetkę, Niemców chodzących, jeden raz zza Wisły wyskoczył Messerschmitt, a za Messerschmittem JAK i ostrzeliwał go, zapalił go i ten samolot gdzieś tam wzdłuż Czerniakowskiej poleciał, jeszcze mu z JAK-u ruski pilot dołożył, to spadł gdzieś tam. Jaki sanitariat był? Bo jak człowiek musiał za potrzebą, to musiał cały kombinezon ściągać, a tu miał cały majdan na sobie, tę torbę z granatami, z pociskami i z tym rynsztunkami, to potem zmądrzyli się na Mokotowie, to taką klapę wycinali w kombinezonie i na guziki było, a jaka higiena, jak człowiek przyszedł na takie stanowisko, jak byliśmy na Stępińskiej, na Górskiej, to człowiek wszedł do mieszkania, ludzie pouciekali, wszystko było w domu, przecież w nocy to też człowiek nie spał, kucnął, to drugi musiał czuwać, bo Niemcy też nie byli głupi, też chodzili w nocy, to tam gdzie się dało, szczerze mówiąc, to w Powstaniu to ani razu się nie rozebrałem, wszy mieli koledzy, ja też miałem insekty. Później szliśmy z Wójtówki do ataku na Górską, na Stępińską, na szpital, tam atakowaliśmy szkołę Wehrmachtu, tam teraz jest Austriacka ambasada, to jeszcze ten dom, co fryzjer tam jest, to tam stoi, kolegę mieliśmy z pepanca grzmocił w bunkier, to było pod wodzą porucznika „Rocha”, bojowy chłop był, później poszedł do Wojska Polskiego.

  • A jak z żywnością było w czasie Powstanie Warszawskiego na Mokotowie?

Na Mokotowie to mieliśmy miodosytnie, to miodu mieliśmy do oporu, od czasu do czasu dostawało się kwit i się szło do Rowińskiego, za kościołem (teraz stoi to podparte belkami) i on tam miał masę konserw, to mówiło się w dowództwie, żeby przyjść z pismem, stempelek, tam dwadzieścia puszek do worka i na Odyńca z powrotem.

  • A miał pan jakiś czas wolny?

Jaki tam czas wolny. Tam czasu wolnego nie było. 15 sierpnia, Dzień Wojska Polskiego, to był Gładysz, taki artysta, nie wiem, kto to wymyślił, ale zebrali pełno mieszkańców Mokotowa w Parku Dreszera, zrobili podium z desek i on śpiewał tam, to się działo z godzinę, dobrze, że Niemcy tego nie wypatrzyli, bo to blisko Okęcia, gdyby, to by masakrę zrobili z tych ludzi, ale się udało, bo Niemcy się nie zorientowali. Ja w nagrodę za dobrą służbę, z kolegą z mojego domu byliśmy w tym plutonie pierwszym, to nas porucznik „Waldemar”, który był dowódcą pierwszego plutonu w wersji bojowej, to wziął do dowództwa Mokotowa, tam na Odyńca, do tych bloków dalej, dwa pokoje rozszerzane były stoły rozstawione i tam pojedliśmy trochę, popiliśmy trochę, ale to sama szarża siedziała, ale on dostał zezwolenie, że dwóch może ze sobą zabrać.

  • Jak się nazywał kolega?

Adamkowski Ryszard, pseudo „Bir”, w moim wieku był, mieszkaliśmy na Konduktorskiej pod trzecim, później z nim wojowaliśmy na Grottgera. 18 sierpnia zajęliśmy […], róg Sułkowickiej, zbudowaliśmy w nocy barykadę, przy podchorążych, tam [był] Dom Książki, tam teraz jest bank. […] Stałem z jednej strony, Jurek Cieślak i Zdzisław stał z drugiej strony, tu jak jest ulica, jak przyszedł do mnie… bo na Sułkowickiej był Dom Opatrzności Bożej, „paralityków” to żeśmy nazywali, to przyszedł w nocy do mnie taki paralityk, starszy człowiek i mówi: „Panie powstańcu, uciekaj pan stąd, bo tu pełno Niemców, jak tylko zaatakują”. Od podchorążych, bo przy Łazienkach, te wojskowe bloki, tam oni mieszkali, dziurę mi w siatce rozciął i „Uciekaj pan do mnie do piwnicy, ja pana schowam”. Ale gdzie tam, nad ranem zaatakowali od Sułkowickiej, od tej strony od Nabielaka, goniec przybiegł „Tajfun” i wycofałem się z powrotem, Jurka zawołałem i tą [niezrozumiałe] i tam jak nas znów zaatakowali, tośmy „gamonami” ich zasypali, bo mieliśmy „gamony” ze sobą, takie po ¾ kilo, tam były takie maszyny drukarskie, oni zza tych maszyn do nas strzelali. Jedna część kolegów wycofała się do promenada, tam do Magneta (mój kolega, on to opisuje w „Boso, ale w ostrogach”), tak siekli z karabinu maszynowego, że nie można było [siedzieć] i przeskoczyliśmy na drugą stronę i schroniliśmy się na Grottgera pod trzecim, jeszcze tam miałem pierepały, bo pełno żandarmów leciało tam od szkoły, od Pogodnej, tam szkoła stoi, tak do pół [drogi] doleciało i strzelali do nas. Położyłem się, dmuchnąłem tego, co był na początku, ich prowadził, a porucznik Jerzy zwisa mi nad głową i wygarnia, w tym domu rozprawialiśmy się z nimi, bo cekaemista był. Ustawili ten dom, który stoi na Sułkowickiej, takie balkoniki, balustrady były i jedno krzesełko tak wyrwali i grzmocili aż do Dolnej i poza Dolną. Najpierw miałem stanowisko na pierwszym piętrze, na samym winklu i widziałem swoją barykadę, jak żeśmy podpalali, jak oficer pierwszy na czele szedł, jak mu wygarnąłem, 100 metrów nawet nie było, to za te ciuchy ciągnęli, przez barykadę, złapali go za ciuchy i zaciągnęli go z powrotem, a później z „Birem” na strych i dawaj się czaić na dwóch cekaemistów, ale myśmy weszli na dach i z dachu było widać, tak żeśmy ich mieli jak na patelni, leżeli jak szczury, ale do leżącego nie trafię, tam z domu jest może 50 metrów, 60 metrów, ale czekaliśmy jak powstaną. Jak powstał jeden, bo oni chyba chcieli się zmienić, czy odejść, i dołożyłem ja jednemu, Rysiek drugiemu, ale jak zaczęli grzmieć po tym dachu, to ledwo uciekliśmy. Później miałem znów incydent taki, że Jurek Cieślak mi uratował życie, bo z okna, tak jakby z tego okna, a po drugiej stronie, tak jak ten budynek stoi, i ta willa stała i tam jest ta różnica poziomów metr, to jeszcze, ja to pofotografowałem to wszystko i Jurek stał w jednym oknie, a ja w drugim i była taka sprawa, że człowiek oparł się z tym karabinem i patrzy czy nie leci, ta głowa mu chodziła, jak tak spojrzałem w lewo, to Jurek krzyknął: „Padnij!”, padłem, patrzę, a tu kula, on krzyknął jeszcze: „Jurek, Niemiec nam [niezrozumiałe]!. Padnij!” Jeszcze tylko zobaczyłem, jak ta lufa się wysuwa i kula ciach, gdyby nie on, to by tak samo było, w samą głowę bym dostał. Później czołgi przyjechały, Ukraińcy przyjechali, bandyty […] bandit nie było rady, „Waldemar” kazał na strychu się schować, a było nas ze czterdziestu, w tym ciężko ranni, a upał był, ze trzydzieści stopni, tam na tym poddaszu, a oni chodzili tylko po tym szkle i krzyczeli: […] bandit! […] bandit! Ludzi wygnali z domów. Porucznik wysłał z meldunkiem, na Grottgera i do [niezrozumiałe] ta sadzawka, kartofle rosły, to Józiek, Szczur się nazywał, „Goliat”, taki gość ze sto kilo miał i on tak kluczył, kluczył, ale go upolowali pod tym klonem, na moich oczach dostał i jak dostał, no to nic nie pomogło, na tym strychu przesiedzieliśmy do nocy, do dwudziestej czwartej. W międzyczasie mnie „Waldemar” posadził przy samych drzwiach, te belki, za tymi belkami drzwi były i co się działo – na dół te parę schodków i podest. Dwaj przyszli i przez szpary, widziałem tych dwóch Ukraińców, steny mieli, magazynki [niezrozumiałe], rozpili wódkę, pół litra wygolili i chcieli iść do nas, szukać, że są bandyci, ale jeden mówi, że nie ma bandytów i jeden przekonał drugiego. Ja już się modliłem, do „Waldemara” mówię, żeby uciszyli, bo ci ranni zaczęli jęczeć, to ich nakryli, upał taki, że oddechu nie można było złapać powietrza, pot człowiekowi ciekł. „Gamona” odbezpieczyłem, jak bym te ¾ kilo rzucił to by się i klatka zarwała, bo to na czołg, czołg rozwalało i zaczęłam się modlić za swoją duszę (pięć lat u spowiedzi nie byłem) i do Matki Boskiej, że jeśli przeżyję, to zaraz spowiedzi idę. Wypalili papierosa, oddali mocz i poszli.

  • I poszedł pan do spowiedzi?

Od razu. Do św. Michała poszedłem, uzbrojenie postawiłem, kbk miałem, masę granatów i do księdza, a ksiądz: „Gdzie są Niemcy?” „Wszędzie są”. […] „Nic z tego nie wiadomo, czy będziesz żyć…” [stukanie, jak przy zakończeniu spowiedzi], ja się rozpłakałem, a ksiądz mnie pocieszył. Takie były numery.

  • W pana otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym?

Tak. Jak na Wójtówce staliśmy, jak atakowaliśmy szkołę na Bączej, to tak samo przyszedł ksiądz i plecak, ołtarzyk i absolutorium, modlił się, my z nim, komunię dał, i koniec. I do ataku. Tak poszliśmy, tam już masa trupów leżała pozabijanych, też tak skoczyłem, bo miałem inne granaty, pod bunkier, druty kolczaste, tylko tam wrzuciłem dwa granaty, gdzie tam, oni mieli karabiny maszynowe, rakiety puścili w górę… Z tych pocisków świetlnych strzelali. Później, jak żeśmy tutaj atakowali, jak do ataku szliśmy na Turecką, co „Waldemar” zginął, bo chcieliśmy drugi raz atakować, bo taki bojowy był ten mój dowódca, to też na Strzeleckiej róg Chełmskiej do piwnicy [zeszliśmy] i ksiądz przyszedł, i modły i absolutorium. Jeszcze dostałem obrazek św. Jana Bosko, to niewolę przeżył ze mną ten obrazek i legitymację za niego schowałem jeszcze. Czasami wesoło było. Józek strzelał, jak mu pomordowali rodzinę, to strzelał na dwa karabiny, ja trochę na bandżoli grałem, to kazał mi grać i śpiewać. I takie były sytuacje. Albo piętnastego, szesnastego, po obronie Piaseczyńskiej staliśmy… tam są dwa domy, ten, co stoi frontem do Puławskiej, na drugim piętrze, to staliśmy: Tadek Czerwiński, ja i jeden był zza Wisły, z plutonu […] a wtedy na Tureckiej, snajperzy się ustawili w lukach, co tam są (tam teraz już ludzie mieszkają), to do nas było, odległość jakieś 800 metrów. A myśmy za wygraną nie dawali, bo strzelał po oknach, ktoś nas zobaczył, to lustro żeśmy takie wyciągali, było takie tremo, jeden patrzył, jak on strzelił, był kus, to drugi się wychylał i do niego, ale ten Wiesiek, tak żeśmy się znali i kolegowali, bo to krótko było, to ja strzeliłem, Tadek strzelił i później jak strzelił, żeśmy mu dali cynk, to tylko głowę wychylił, a był w hełmie, to dostał tu kulą, zerwało mu hełm i rzuciło go na drugim piętrze. Krzyknęliśmy na siostrę, przyszli, zabrali go. Nawet teraz byłem w Forcie Dąbrowskiego. […] Tam był dowódca, który zginął w obozie, cała uroczystość była, bo trójkątny [znak] na ścianę zrobili… i to ku chwale jemu było. Do obozu koncentracyjnego wzięli, bo Sadyba wcześniej padła i oni nie mieli litości, albo zastrzelili. Tam Kusociński w 1939 roku walczył tam na mostku.

  • Czy podczas Powstania w pana otoczeniu czytano podziemną prasę albo słuchano radia?

Łącznicy przynosili i coś tam się przeczytało, żadnej propagandy, ale wychodziły różne gazetki, mam nawet pięć okupacyjnych gazetek oryginalnych. Między innymi, jeśli dotyczy naszej akcji z osiemnastego sierpnia na Brummwerke, bo w nocy się wycofaliśmy i „Komunikat Informacyjny”, wychodziła taka prasa, numer 15 z dnia 21.08.1944 podawał: „Grupa artyleryjska ‘Granat’, która obsadziła dom Brummwerke, przez kilka dni odpierała wszystkie ataki nieprzyjaciela otoczona ze wszystkich stron przez przeważające siły wroga, atakowana przez granatniki i czołgi, wycofała się planowo z domu do domu, przez kolonię Grottgera do swojego punktu wyjściowego”. Tylko nie tak od razu, ale jak mówiłem, bo żeśmy się schronili, przeczekaliśmy, dobrze, że nas nie znaleźli, bo by z nas rąbankę zrobili. „Przez cały czas walki żołnierze grupy walczyli z wyjątkowym męstwem i wytrwałością. Nieprzyjaciel stracił około 50 ludzi, wszystkich rannych grupa zabrała z powrotem do bazy”.

  • A słuchał pan radia podczas Powstania?

Radia? Chyba nie, chyba nigdzie mi się nie trafiło radia słuchać. Nie pamiętam szczególnie. Ludzie tylko brali i zapraszali do siebie i dawali to, co kto ma i byli dumni z tego i zadowoleni, żeby powstańca ugościć i myśmy też byli dumni, ale kto tam chciał siedzieć długo, zjadł, podziękował grzecznie, nie jakiś tam rynsztunek wojskowy, bo siedzieli w niewoli, to po mężu czy po synu pas wojskowy, jakiegoś orzełka, to dali, to z chęcią dawali.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

To już mówiłem, jak zza rynny wychodziłem i na strychu.

  • A najlepsze, coś się wydarzyło miłego, wesołego, coś mówił pan o ślubie?

Najlepsze jak kapral podchorąży Andrzej Czarnecki, pseudonim „Dulu”, on się tutaj w Mokotowie przypadkiem znalazł, bo on z „Żyrafy” z Żoliborza, ale cały czas tutaj walczył od pierwszego dnia, nawet pierwszego dnia to akurat wspólnie z Czarnym byłem i spotkaliśmy jego i róg Woronicza, to zaprosił nas Węgrzyn i dał nam koniak, Józek Węgrzyn, wiem, gdzie leży, bo Andrzej tam leży obok niego. Zapoznał Martę, on się trochę jąkał, szliśmy kiedyś do ataku, śmieszne trochę i przeskakiwaliśmy tu z Dolnej na Chełmską, to Andrzej oberwał po pośladkach, to Marta musiała go opatrywać i tak się poznali.

  • Marta była sanitariuszką?

Tak. Marta mieszkała później w Nowej Hucie. Była tu parę razy, jak spotkania były. [...] Ślub odbył się u św. Michała, nawet byłem na tym ślubie.

  • Były jakieś specjalne przepustki, żeby pójść na ślub?

Wtedy miałem stanowisko na Racławickiej, na ostatnim piętrze, w kierunku Dolnej patrzyłem. Następny dom to szkoła była, a naprzeciw „Higiena” i barykada była. Teraz człowiek z przyjemnością chodzi, to patrzy tak, przypomina sobie.

  • Po tym ślubie to było jakieś przyjęcie weselne?

Jakie przyjęcie, dowództwo coś im tam dało, jakieś trochę konserw, flaszkę dostali i zaraz tam szli. Dziewczyny się o jakieś kwiaty postarały. Ale po wojnie się rozeszli. I ona, i on nie żyje. [...]

  • Co się panu najbardziej utrwaliło w pamięci z Powstania?

Zrzuty.

  • Pamięta pan?

Jasne. Akurat staliśmy na Dolnej, kiedy to było, osiemnastego chyba, teraz róg Ludowej, 22 [nr budynku] i poszedłem po „zupę pluj”, bo tam dziewczyny gotowały na Ludowej, idę z tym wiadrem, to by mnie ludzie przewrócili, jak te samoloty szły. Sam zdębiałem. Stałem róg Dolnej i Ludowej i patrzyłem na Belgijską, na południe, a oni tak szli, jęk tylko tych motorów był i spadochrony. Myślałem, że to pomoc idzie, że to Sosabowskiego ludzie skaczą na pomoc. Pojemniki czarne, zielone, niebieskie, białe i ludzie: „O Jezus, się nie rozwinął!”, bo się czasem spadochron nie otworzy, szkoda człowieka. A to skąd to wiadomo, że to były zrzuty. Nam się nic nie dostało. Ludzie mnie z tą zupą, z tym karabinem na ręce chwycili, krzyczeli, że to wolność, tą zupę mi przewrócili, a była z kaszy „pluj”, bo ją gdzieś w worku na podwórko zrzucili. Jedliśmy tą zupę, bo nie było co jeść. Odgarniałem te robaki łyżką, a potem to zamknąłem oczy i zjadłem wszystko. Z głodu. [...]

  • Tak, że ten zrzut do pana nie dotarł?

Nie.

  • A jakieś rosyjskie zrzuty pan pamięta?

To kukuruźniki latały, nad samymi dachami latały, tu nad Dolną latały.

  • Jakiś rosyjski zrzut pan przejął?

Nie. To, co mówiłem, to zrzucili tą kaszę „pluj”. Jeszcze zrzucali amunicję, też w workach, bo dostałem „fasunek”, chyba ze dwadzieścia pocisków do karabinu, ale pogięte łuski, to musiałem prostować młotkiem, a jak strzeliłem to musiałem wyciorem wybijać młotek w kieszeni.

  • Dlaczego były pogięte?

Spadły bez spadochronu, w worku, szmatami zawinięte, to pozbierali. Później nadchodzi koniec Powstania, tak, kapitulacja i pan mówił, że pana oddział nie dostał przepustki do kanału?

  • Nie mieli panowie pretensji do dowódcy, że się poddaje?

A jakie było wyjście? Nawojowało się dosyć, człowiek miał po dziurki w nosie.

  • Ale strach był, że mogą Niemcy rozstrzelać?

To był strach zawsze. Później to jeszcze na Racławickiej przyjechały siostry Czerwonego Krzyża i grochówkę nam dawali, tylko, że nie mieli na czym, tam żeśmy w rogu na tym placu, bo tam są forty, śmietnisko było takie, to każdy poleciał, jakąś starą puszkę wziął, wytarł, stawiał tą puszkę, żeby coś się z tego napić. Piec kaflowy był rozebrany, to żeśmy tą glinę wybrali, taki kafel obczyściłem, to z tego kafla piłem. Następnemu oddałem kafel. Koło godziny piątej ustawili nas piątkami i popędzili na Pruszków i jechały czołgi, jechało tych czołgów ze dwadzieścia „Tygrysów”. Jak nam ubliżali, ci Niemcy: „Zaraz was tu pozałatwiamy, koniec będzie z wami!” Tam pola [były], jeszcze armaty stały w tym Urlichowie, jak 1 jest ulica Sierpnia, to nas tak pognali, przez Ursus, przez Włochy do Pruszkowa. Jeszcze podczas drogi, byli chłopaki z tych miejscowości, nie z mojego oddziału i jak czuł, że jest blisko domu, to wyskakiwał z szeregu i między opłotki, a Niemcy szli tak jeden od drugiego tak na 10 metrów, mieli tą zrzutkową broń, steny i od razu pach! Orła wywinął. Trzy wypadki takie widziałem. Albo rozstawiali kubły z wodą, takie jak dla konia i jakie naczynie, żeby się napić, czy kładli owoce albo chleb, to żandarmi kopnął kubełek, podeptał, nie dali, a w bramie, to stali niewolnicy, co do niewoli się dostali, „DM” mieli napisane, tylko patrzyli. Kolega był w żandarmerii, nazywał się Pieniążek, i pilnował Niemców. Tego nie widziałem, ale kolega mnie tłumaczy, że ceniono… bo jak już Powstanie padało, to i tych niewolników, bo tu na Malczewskiego siedzieli, to pouciekali, tak jak stali, w tym Pruszkowie ich postawili z żandarmami, z gestapo w bramie i wyciągnęli tego, w moim wieku był, spod karuzeli żeśmy się znali, matka Pieniążkowa sklep miała spożywczy, wyciągnęli go z szeregu i zaczęli go lachami okładać, za wagony zaciągnęli, zmasakrowali i zabili. I tak było tam. I sanitariuszki, które poszły do cywila też wyciągali, jak poznali. Jak poszedł do cywila, to taka loteryjka była. Niemiec mówił, że nic się nam nie stanie, a wcześniej mieli puścić wszystkich cywilów w Generalną Gubernią, a co zrobili z Mokotowa. W Stutthofie zginął mój wujek, co nie chciał się przyłączyć i mój ojciec, też w Stutthofie zginął.

  • On zeszedł z cywilami?

No tak. On pędził u Keglera to zboże, jeszcze się pożegnałem z nim przecież, przed kanałami, to mnie zwolnił dowódca. Pożegnałem się i mówię: „Idę do niewoli... Idziemy kanałami do Śródmieścia, bo taki rozkaz mamy” „To niech cię Bóg prowadzi.” Pożegnałem się z całą rodziną, Puławska 64, bo tam moja babcia mieszkała, tam gdzie się rodziłem. Do kanałów się nie dostałem. Lepiej. [...]

  • Jak było w obozie w Pruszkowie?

Tam byłem tylko noc i rano nas zaraz na wagony [wsadzili] i do Skierniewic, tam siedzieliśmy z tydzień, taka jedna była ziemlanka, berlingowcy siedzieli i major z przyczółka, co dowodził nimi, Łotyszonek się nazywał, siedział. Tam ludność przychodziła, rzucała nam chleb, wykradała tam tych rannych, bo myśmy tam jeździli z tym dowódcą z „Baszty”, co prezesem był, Jurek Mukosiewicz, on bez ręki był. Wykradli go i byłem z nim u tych ludzi. Tam w takiej chałupie zrobili muzeum, bardzo ładne zrobili, dużo eksponatów, cała lista tych, co przeszli tam, co ludzie ich powyciągali, który umarł, to go tam pochowali [...].

  • Po Skierniewicach gdzie pan dalej trafił?

Do Sandbostel 221 823, Stalag 10 B.

  • Jakie warunki tam panowały?

Głód, pajdka chleba na trójce siedziała, później jeszcze tylko Śródmieście przyprowadzili. Tam to tak: „Latrynakomando, […], komando, brukiewkomando, kartofelkomando”, jak się na Kartoffelnkommando trafiło, to nawet byli Serbowie, zaraz za obozem, to zawsze do pomocy dostawali ludzi do sortowania tych kartofli, to jak trafiłem raz, to się najadłem tych kartofli. Taką mieli budę, zawsze kociołek ugotowali, to nawet bez tych łupin jadłem, poobierałem sobie, ale soli nie było. Bieda była. Człowiek nago, boso wyszedł z tego Powstania.

  • Jak się odbyło pana wyzwolenie?

W Hamburgu, później przenieśli do Hamburga, do Gross Bostel, jest taka dzielnica, i tam nas sprzedawali, to jeszcze nie tam, było tysiąc chłopa w tym Gross Bostel i przychodzili, rano nas tam pędzili, tylko kawy dali się napić w tym obozie i na głodnego zapędzili, przychodzili Niemcy i kupowali nas po pięć marek. Normalnie. Najwięcej do wożenia śmieci, najwięcej przy śmieciach robiłem. Różne rzeczy – Elba płynie, to nad brzegiem magazyny, magazyny[...], jak trafili do magazynu zbombardowanego z tytoniem, to przynosili takie długie liście, handlował, to i Niemiec dał chleba za to. Nie trafiłem takiej roboty, ze śmieci tylko się wyciągało te niedojadki różne. [...] ta koleba to tak jak na wagonikach jest do cementu, tośmy to pchali, do takiej koleby to cztery pojemniki okrągłe wchodziły [...] na sznurku i tam się wkładało, co się znalazło w tych śmieciach.

  • I tam pana zastało wyzwolenie?

Nie jeszcze nie. Na Boże Narodzenie to nic nie miałem, ale czasami to pod blok się zajechało, a Niemka chleba wyłożyła, zawołała. Tak miałem, z Romanem podjechałem pod blok i stoi Niemka, wyjrzała, wiadro w ręku i Komm, komm!, to już wiem, że coś chce sprezentować, pobiegłem do niej, a tu Brot, „tylko żeby Gestapo nicht kucken”. Mówię: „Nie ma nikogo”.Wie alt bist du? Achtzehn Jahre alt. Von bist du? Banditen von Warschau! Banditen? Nicht Banditen. Patrioten! Poklepała mnie i płacze. Babka ze czterdzieści pięć lat. Miała trzech synów i męża, tak mi tłumaczyła, wszyscy gestorben, Afrika, Frankreich, Polen, Russland i już sama jest, allein.

  • Jak się pan doczekał wolności?

Później przenieśli mnie do obozu […]. U mnie w bibliotece jest taka karta, przenieśli nas stu pięćdziesięciu z tego Gross Bostel, za Elbę, do obozu karnego, bez pytania i tam dali dwa baraki nam na terenie karnego obozu, myśmy mieszkali, tyle, że Niemcy nas pilnowali, mundurowi i do pracy, wtedy robiliśmy w stoczni łodzi podwodnych „Langemorgen” i „Howaldwerke” stocznia U-Bootów niemieckich. Giąłem rury, sypałem, wchodziłem na ambonę, sypałem piasek, kołkowałem, na metalowy stół był palnik duży, podgrzewałem i giąłem według szablonu do łodzi podwodnej. Miałem takiego Niemca dobrego, majstra, w moim wieku, handlowałem z nim, jak paczki przyszła, raz, dwa paczka na trzech przyszła, pięciokilowa. I później, w pierwszy dzień wiosny, 18 marca czy 20, w nocy Grossalarm, światło wygasili i po drugiej stronie szosy, tam kanałów pełno, nad kanałami wszędzie magazyny, silosy z ziarnem [...] tam pod takim betonowym słupem sobie kucnąłem z paczką [...] i wpadła bomba, przebiła wszystkie stropy i wybuchła na dole, w tej piwnicy. Dostałem w rękę. Cały łokieć mi zmiażdżyło i po ciele dostałem i dmuchnęło mnie w ten koks, przytomność straciłem, krew poszła uszami i nosem. Podobno Niemcy mnie wyciągnęli na powierzchnię, wachmani. Tam oprzytomniałem trochę. A obóz zbombardowali [...] Przeszedłem, idę, bo tam jeszcze miałem jakieś sprzęty swoje, na trzecim piętrze mieszkałem, pod samym sufitem. Jak poleżałem, mnie opatrzyli i znalazłem tylko książeczkę od nabożeństwa, która trzy odłamki dostała w grzbiet, łyżkę znalazłem, widelec i nóż. Tę książeczkę wyrzuciłem, to miałem jeszcze ze Strzeleckiej [...].

  • A tam w obozie ktoś z pana kolegów zginął?

Nie. Jeden ze Śródmieścia leżał, drzazgi miał wbite [...] Do szpitala niemieckiego potem. Z pływalni zrobili baraki i tam trzymali Włochów i nie-Włochów, a ciężej rannych to wyprowadzali na miasto do szpitala i do szpitala wojskowego angielskiego. Gorączkowałem, gips mi założyli, to wszy drutem wyciągałem. Siódmego nadjechały czołgi angielskie, bo to tak było w dole, ale szosa była u góry, stanęły czołgi, rozwalili bramę, Niemcom poodbierali broń, przyjechała deratyzacja czy dezynfekcja, maski założyli i DDT wtedy było modne [...] Później Niemcom oddali broń i jeszcze kazali pilnować i te same jedzenie było, tydzień. Dopiero później, po tygodniu, przenieśli do wojskowego szpitala. Do Anglików mam żal do dzisiaj. Kolega trafił, też był ranny, skumał się z Anglikami i trafił do Anglii, a ja pojechałem do Szwecji. Zapisałem się do Kanady, ale prędzej przyszli Szwedzi, żeby pojechać.

  • Mieli panowie jakiś wybór, gdzieś pojechać, czywrócić do kraju?

Tak. Czerwony Krzyż jeńcom wojennym umożliwiał wyjazd po obozie, gdzie chce, na koszt Czerwonego Krzyża. Zapisaliśmy się do Kanady, ale za trzy dni przyszli Szwedzi, namówili Svenska Reda Korset i pojechałem przez Bałtyk w asyście dwóch kontorpedowców, co mini wyławia i wylądowaliśmy w Malmö, potem do Trolleborga.

  • Jak i kiedy wrócił pan do kraju?

Pod koniec października, już na 1 listopada byłem w kraju. A od grudnia już w pracy. Dostałem pracę w Ministerstwie Zdrowia na Chocimskiej.

  • Czy był pan represjonowany za to, że był pan w Armii Krajowej i brał udział w Powstaniu?

Nie ma o czym mówić. To było incydentalne. Wykupili mnie i na placówce siedziałem za „Marsz Mokotowa”, wypiło się i śpiewało. Za to oskarżyli. Na Koszykowej nie siedziałem.

  • Czy na zakończenie chciałby pan powiedzieć coś na temat Powstania, co uważa pan, że jeszcze nigdy nikt nie powiedział?

Nie, to raczej nic takiego nie ma. Lepiej, żeby tego Powstania nie było… Ale z drugiej strony, jakby nie było, to by i Warszawy nie było też, a więcej by w obozie było, to by zniszczyli i zbombardowali, jeszcze by było gorzej.

  • To może na zakończenie by pan coś powiedział o swoim tacie, bo pan mi mówił, że nawet nie wiedział, że był w konspiracji, pan może powie jego imię i nazwisko, pseudonim, jeśli pan pamięta?

Mieczysław Kublik, pseudonim „Miet”, był w tym specjalnym plutonie i tam go przesłali, bo on już miał 41 lat i wyszedł z matką, z ojcem [...] dwa razy był odsuwany od transportu, bo już było za dużo, a za trzecim razem poszedł [...] Powstanie zabrało mi ojca, 41 lat, brata ojca 39, ten, co miał mieszkał na Olesińskiej, to był w Oświęcimiu, tam też masakrę zrobili na końcu Olesińskiej, wymordowali ludzi, ze stu, [...], a ich wywieźli do Oświęcimia.

  • Brat ojca był jako powstaniec?

Nie trafił.

  • Został jako cywil wywieziony do Oświęcimia?

Tak. I żona i młodszy ode mnie o jakieś trzy lata syn i córka, która była królikiem doświadczalnym nawet, dostała odszkodowanie. To nie wrócił, ani ojciec, wujek Władek nie wrócił z Wiktorskiej, ani stryjek Olek nie wrócił. Te trzy osoby nam zabrało.
Warszawa, 20 marca 2005 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Jerzy Kublik Pseudonim: „Bandyta” Stopień: kapral Formacja: Pułk „Baszta” Dzielnica: Mokotów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter