Jerzy Wojciech Wilczyński „Lassiter”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Jerzy Wojciech Wilczyński, pseudonim „Lassiter”, urodziłem się 11 stycznia 1930 roku, aktualnie mieszkam w Warszawie.

  • Proszę nam opowiedzieć o swoim domu rodzinnym.

Urodziłem się w 1930 roku w Warszawie na ulicy Nowogrodzkiej 25 i to był mój dom rodzinny. Mieszkałem tam cały czas do 1953 albo 1954 roku, tak coś koło tego.

  • Czym zajmowali się pana rodzice?

Moja matka nie pracowała, a mój ojciec był urzędnikiem na kolei polskiej.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Nie, byłem jedynakiem.

  • Kiedy pan zaczął chodzić do szkoły i do której?

Chodziłem przed wojną do szkoły do Katolickiego Związku Polek, w którym działała moja babka. To się mieściło na Krakowskim Przedmieściu, numeru nie pamiętam, ale to było zaraz koło kościoła Wizytek.

  • Jak pan wspomina tę szkołę?

To była szkoła prawie rodzinna, tak można powiedzieć. Bardzo dobrze wspominam. Szkoła miała swój majątek, do którego często wszyscy jeździliśmy, to znaczy cała młodzież, wszystkie dzieciaki, tak powiedzmy.

  • Gdzie ten majątek był?

On był między Wyszkowem a Pułtuskiem, mniej więcej w połowie drogi. To była… Wola Mystkowska… Coś takiego.

  • Jak długo pan chodził do tej szkoły?

Do [wybuchu] wojny.

  • Do wojny, czyli do września…

Do wojny, to znaczy do czerwca, bo potem były wakacje i na tym się skończyło. Już podczas okupacji zacząłem chodzić do szkoły imienia Zamoyskiego na Smolnej, ponieważ [mojej], tamtej szkoły już nie było, została zniszczona podczas działań wojennych. [Chodziłem] chyba na Smolną 30, to była szkoła powszechna, gimnazjum i liceum imienia Jana Zamoyskiego.

  • Zaczął pan do tej szkoły uczęszczać już we wrześniu czy później?

No nie, we wrześniu to była wojna, to nie wiem, w październiku przypuszczam, to się zaczęło w październiku. Niedługo tam trwało, bo najwyżej dwa lata, jak tam chodziłem. A potem się zaczęły [tajne] komplety, [gdzie] skończyłem szkołę powszechną, a gimnazjum już nie było. Niemcy tą szkołę zamknęli, tej szkoły już w ogóle nie było. Potem tam były koszary niemieckie.

  • Był pan dzieckiem, miał pan wtedy dziewięć lat – jak pan pamięta 1 września? Czy panu utkwiło coś szczególnego w pamięci?

Mnie wrzesień bardzo utkwił [w pamięci], może nie tyle 1 września, bo to były normalne naloty i tak dalej. Mnie utkwiło bardzo w pamięci to, że w końcu września zjawili się u nas dwaj porucznicy, porucznik Racięcki i porucznik Malanowicz, z 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich. To było po słynnej szarży tych ułanów na Wólce Węglowej. Oni przynieśli do nas do schowania sztandar 14. pułku.

  • A dlaczego akurat do państwa?

To byli koledzy mojego wuja, który był wtedy… Wtedy to już on siedział w Rosji sowieckiej, bo był [w armii] na Wschodzie we wrześniu i tam go złapali naturalnie nasi „przyjaciele”. Jeśli chodzi o niego, to potem go wymienili z Niemcami na jakichś sowieckich wyższych oficerów. Nie wiem, dlaczego go wymienili, ale tak mu się zdarzyło i do końca wojny siedział w oflagu niemieckim. Przeżył to. Natomiast ten sztandar po zapakowaniu ja schowałem na strychu naszego domu, na stryszku, bo to był taki stryszek, gdzie się wchodziło zgiętym w pół, on był bardzo niski. Schowałem go tam i po wojnie znowu przyszedł porucznik Racięcki. Malanowicz był żołnierzem zawodowym i był w ogóle kronikarzem tego pułku, natomiast Racięcki nie. Racięcki był powołany na czas wojny, miał majątek ziemski koło Krakowa, stąd przypuszczalnie właśnie znalazł się w ułanach. On się zjawił po wojnie, ten sztandar mu oddałem i wywiózł go do Anglii. Ten sztandar był w muzeum… nie wiem, to było muzeum albo Instytut Generała Sikorskiego, w każdym razie tam był. Podobno teraz jest w naszym Muzeum Wojska [Polskiego]. Ale to jest podobno – nie wiem tego, w zasadzie powinienem to sprawdzić. Może kiedyś zadzwonię, zapytam się. To była taka moja pierwsza przygoda wojenna w zasadzie. Potem dostałem [wiadomość] z Londynu, ktoś, nie wiem kto, przyniósł mi taki jakby list…

  • Ale to już po wojnie cały czas?

Po wojnie, to już było po wojnie. Taki list jakby pochwalny, to znaczy dziękujący za przechowanie tego sztandaru i odznakę 14. pułku ułanów [Jazłowieckich] dla mnie. No i tak zostałem ułanem, chociaż nigdy nie dosiadałem konia. To było [tyle], jeśli chodzi o czas 1939 roku, o wrzesień.

  • Teraz wróćmy do okupacji. Pan był dzieckiem, zaczął pan chodzić do szkoły. Mówił pan, że jaka to była szkoła?

To była szkoła imienia Jana Zamoyskiego na Smolnej. Tam się związałem, ale to już nie tam, to już potem, to już było na [tajnych] kompletach, czyli to był 1943 rok…

  • I tą szkołę pan ukończył, tak?

Powszechną.

  • I po tej szkole powszechnej dalej szedł pan się uczyć?

Po szkole powszechnej na [tajnych] kompletach, bo to już nie było gimnazjum. W ogóle w Warszawie, przypuszczam że i w Polsce, nie istniały gimnazja już wtedy. Wszyscy chodzili na komplety. Byłem na tych kompletach, które właśnie organizowała moja szkoła Zamoyskiego.

  • Pamięta pan nazwiska nauczycieli, którzy uczyli pana na tych kompletach?

Nie.

  • Duża grupa chodziła razem z panem na te lekcje na kompletach?

Może nas było pięciu, może czterech… Przypuszczam, że pięciu nas było. Bo był Janusz Ratajczak, był Andrzej Siniarski, to jest dwa, ja trzy, był… Jak on się nazywał? Już nie pamiętam… jeszcze… Tak! Pięciu nas było.

  • Kiedy pan się zetknął w ogóle z konspiracją i gdzie?

To był chyba właśnie 1943 rok…

  • To miał pan wtedy lat?

Trzynaście. I tam się zetknąłem właśnie, zostałem przyjęty, tak powiedzmy, do 2. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej imienia Tadeusza Reytana. Moim wprowadzającym i moim szefem był Jerzy Świderski, późniejszy profesor kardiologii dziecięcej. On żyje do dzisiaj. Z tym że razem z nim (moja matka musiała wyrazić zgodę na to) przyszedł dużo starszy chłopiec od Jurka Świderskiego i ode mnie i pytał się właśnie, czy matka wyraża na to zgodę. Matka mu zgodę wyraziła, więc tak się zaczęła moja konspiracja w tej drużynie.

  • Na czym polegały te spotkania, zajęcia?

To była w ogóle organizacja, ja bym powiedział, o wyraźnie prawicowym nastawieniu. Tak że tam były przeważnie szkolenia patriotyczne, tak bym to powiedział. Naturalnie trochę pisaliśmy po murach. Były ćwiczenia jakby wywiadowcze, ale to były ćwiczenia. Myśmy kogoś śledzili, to przeważnie się działo w okolicach placu Teatralnego, Senatorskiej, w tamtych okolicach, bo tam była brama przechodnia. Pasaż był na Senatorskiej, tam było łatwo zginąć w tłumie, bo był dość duży tłok w tym pasażu. Nie wiem dlaczego, ale tam było zawsze gęsto. Potem, już w 1944 roku na wiosnę, to znaczy przed Powstaniem, wiosna, lato, to już były ćwiczenia. Już moim szefem został jeszcze starszy facet właśnie od Jurka Świderskiego, Krzysztof Eichler. Tam były już ćwiczenia trochę wojskowe, bo rzucaliśmy granatami ćwiczebnymi w ogrodach Hozera na ulicy Boboli i tam te ćwiczenia się odbywały.

  • Czy uczony pan był również, jak posługiwać się bronią?

To były tylko… Nie, broni w ręku nie mieliśmy. Były obrazki pistoletów, to tak, ale to były tylko obrazki. Broni w rękach nie mieliśmy.

  • Czyli nie szkolono was do takich bojowych zajęć, zadań?

Nie, wtedy mieliśmy po czternaście lat, więc to trochę chyba za rano.

  • W tym wieku w czasie okupacji chodził pan ulicach, chodził pan do szkoły.

Tak.

  • Czy był pan świadkiem jako dziecko, jakichś sytuacji bardzo niebezpiecznych, spowodowanych przez Niemców? Czy był pan świadkiem jakichś egzekucji?

Nie, żadnych egzekucji nie byłem świadkiem. Często się uciekało przed łapankami, bo to było codzienne. Ale żadnych takich drastycznych wypadków, egzekucji niestety nie [pamiętam].

  • Czy pan ten okres odbiera jako taką traumę, bo był pan dzieckiem, czy raczej jako przygodę? Młodzi ludzie patrzą na to wszystko inaczej…

Nie, to była przygoda, bezsprzecznie to była przygoda. Trauma to była dla matek, to z całą pewnością tak. Ale dla nas to była przygoda.

  • A jak toczyło się życie rodzinne w okresie okupacji? Miał pan jeszcze rodzeństwo czy był pan jedynakiem?

Nie, ja nie miałem rodzeństwa.

  • Jak rodzice sobie radzili? Czy tata pracował?

Tak, tata pracował…
  • Dalej na kolei?

Nie, nie na kolei. Tata pracował w firmie „Simon i Stecki”. To była wytwórnia wódek, w ogóle od przed wojny, od iks czasu ta wytwórnia istniała i po prostu ojciec jakby tam był przedstawicielem tej firmy na Warszawę.

  • Co jeszcze pan nam powie o domu rodzinnym, ale już z okresu okupacji? Wiadomo, że były pewne obostrzenia, nie wolno było słuchać radia i tak dalej. Jak wyglądało to w pana domu? Czy był pan świadkiem łamania tych zakazów?

Nie, radia nie było u nas w domu, bo były zabrane [przez okupanta] i nie było ani u dziadków, ani u nas. W ogóle w tym domu mieszkała cała moja rodzina, nie tylko ja. I dziadkowie tam mieszkali, i moja ciotka tam mieszkała, i mój wuj tam mieszkał. To była własność mojego dziadka, w ogóle ten dom cały i cała rodzina tam mieszkała, więc to…

  • A czy zetknął się pan właśnie w domu z jakąś prasą konspiracyjną?

To było częste, bo to i myśmy na naszych zbiórkach też tą prasę miewali i ja ją też przynosiłem nieraz do domu. Z tym że to było tak dziwnie, że mój ojciec nic o tym nie wiedział, wiedziała tylko matka.

  • Aha, a taty się nie wtajemniczało?

Nie, taty się w to nie wtajemniczało, tak.

  • Nie wie pan dlaczego? Czy ze względów ochronnych dla taty?

Przypuszczam, że tak, ze względów ochronnych, i dla taty, i dla mnie. To chyba o to chodziło.

  • Teraz zbliżamy się do Powstania. Jak pan pamięta ten okres przed Powstaniem? Czy się nasiliły szkolenia? Jak byliście przygotowywani?

Nie, nie potrafię powiedzieć, że się nasiliły. Po prostu od wiosny myśmy już mieli inne zupełnie sprawy na tapecie.

  • To był rok 1944?

Tak 1944. Ale to nie było bezpośrednio przed samym Powstaniem, to już jakiś czas trwało. Tak jak powiedziałem, już były te granaty ćwiczebne…

  • Ale wśród pana kolegów, czy już taki klimat się wyczuwało, już czuliście, że coś się zbliża, coś się zmieni?

Chyba tak, ja tego nie pamiętam dokładnie, nie potrafię na to odpowiedzieć, ale przypuszczam, że tak.

  • Teraz zbliżamy się do 1 sierpnia, do pierwszego dnia Powstania. Proszę powiedzieć, jak to w pana wypadku wyglądało? Czy miał pan jakieś miejsce zbiórki?

To wyglądało w ten sposób, że niestety ja się nie załapałem na miejsce zbiórki.

  • A gdzie miał się pan stawić?

Nie miałem nigdzie się stawić, właśnie nie wiedziałem nic i się nigdzie nie stawiłem.

  • Bo pan miał wtedy lat?

Miałem wtedy czternaście lat. Właśnie mój szef okupacyjny, czyli Jurek Świderski się stawił, ale on był starszy ode mnie ciut, ciut. Natomiast ja nie, 1 sierpnia zacząłem w zasadzie budować barykady, pomagać w budowaniu barykad na Nowogrodzkiej, na Kruczej, na Brackiej, bo to było w okolicach mojego zamieszkania. Gdzieś koło 6 sierpnia, może po tygodniu, tak powiedzmy, dowiedziałem się o stanicy harcerskiej na Wilczej 41 i tam się zgłosiłem i do 25 sierpnia tam byłem.

  • I co pan tam robił?

Praktycznie roznosiłem prasę i to było codziennie.

  • Czy miał pan wskazywane konkretne adresy?

Tak, miałem wskazywane nie adresy, miałem wskazywane kwadraty ulic i w tym kwadracie to załatwiałem.

  • Komu pan tą prasę zanosił? Czy też ludności cywilnej?

Tylko i wyłącznie ludności cywilnej, po mniej więcej dwa, trzy egzemplarze zostawiało się w każdym domu. Naturalnie to były wszystko przejścia piwnicami przeważnie. W każdym podwórku zostawiało się po parę egzemplarzy prasy i koniec. Tak to wyglądało.
Przy okazji nosiłem na przykład amunicję do granatników, bo akurat tam byłem jak były przygotowania i zaczęli próbować granatnik wyprodukowany przez Powstańców na Hożej. Była próba tego granatnika na podwórzu szpitala, obecnie rządowego, na rogu Hożej i Emilii Plater. Zaraz za Emilii Plater były koszary niemieckie, tam byli Niemcy i [nasi] mieli przestrzelić przez ten szpital. Naturalnie to się nie udało, nie wiem, dlaczego się nie udało. Byłem za mały na to, żeby wiedzieć, dlaczego się nie udało. W każdym razie ten granatnik spadł niedaleko nas, wszyscy padli na ziemię, ale nie wybuchł na szczęście. Gasiłem pożary na Kruczej i na Wspólnej.

  • Na czym polegało gaszenie pożarów? Na noszeniu wody?

Na noszeniu wody z kubełkami, to w ogóle było zawracanie głowy, bo jak można zgasić pożar kubełkiem, ale tak się robiło.

  • Czy przypomina pan sobie jakieś chwile grozy związane z tym roznoszeniem przez pana prasy, chodzeniem po tym wyznaczonym dla pana terenie?

Naturalnie, przestałem kiedyś prawie cały dzień na rogu Wspólnej i Emilii Plater, to sklep narożny był, filary były, słupy takie w tym sklepie, to prawie cały dzień przestałem za takim filarem, bo już za Emilii Plater byli Niemcy i była strzelanina cały czas. Nie mogłem wyjść, bo bym oberwał. Często byłem na przykład na ulicy Pięknej koło PAST-y. Tam też była ciągła strzelanina. Byłem nawet podczas zdobycia PAST-y przez naszych.

  • Proszę nam o tym opowiedzieć, co pan pamięta, co pan widział?

To trudno powiedzieć, co widziałem, bo siedziałem pod barykadą, taką podwójną barykadą na rogu Pięknej i Marszałkowskiej, a PAST-a była między Kruczą a Marszałkowską i w zasadzie ta barykada podwójna, bo to był tak jakby korytarz w tej barykadzie, złożony z płyt chodnikowych, więc tylko przez dziury tych płyt chodnikowych to widziałem, tą całą strzelaninę. PAST-a była trochę w głębi, nie przy samej ulicy, tylko trochę w głębi, więc wiele tam widzieć nie mogłem.

  • Przeżycie to było jakieś?

Byłem tam.

  • Jak często mógł pan zajrzeć do domu rodzinnego?

Byłem każdego dnia, dlatego że moje pole działania było ograniczone Alejami Jerozolimskimi, Mokotowską, do placu Zbawiciela i potem Emilii Plater, wygryzkiem do Wspólnej (bo dalej był kościół na ulicy Barbary, więc to był już teren niczyj), Marszałkowska i z powrotem. To był niewielki zasięg mojego działania. Każdego dnia byłem w domu.

  • Ale do domu tylko przychodził pan na krótko i wracał z powrotem? Jak to wyglądało?

Nie, przychodziłem do domu na noc i rano z powrotem leciałem na Wilczą, brałem swoją porcję gazet. Tam dziewczyny rządziły tymi gazetami, starsze ode mnie, wyznaczały mi, który kwadrat ja i na tym się kończyło. Poroznosiłem te gazety i wracałem popołudniu, przed wieczorem do domu.

  • Jak sobie pana rodzina radziła z żywnością w Powstaniu?

Był duży kłopot z żywnością. Wiem, że mój ojciec, ale to chyba było… nie pamiętam w jakim czasie, w każdym razie przyniósł worek suszonych kartofli i worek suszonej kapusty, od „Haberbuscha” na Żelaznej. Tam była firma Haberbuscha. Nie wiem, skąd tam się to wzięło, ale przypuszczam, że tam były składy niemieckie. W każdym razie zajęte przez nas, tylko nie pamiętam, w którym to było czasie. Czy to było w sierpniu, czy to było we wrześniu, tego nie potrafię powiedzieć.
Natomiast jeśli chodzi o mnie, to dokładnie 25 sierpnia zostałem ranny na ulicy Wilczej przy Kruczej, to było między Kruczą a Marszałkowską. Właśnie rano szedłem na Wilczą do naszej stanicy i tam mnie trafili. Trafili mnie dość mocno, bo dostałem w bark, kula przeszła przez całe płuca i nad wątrobą siedzi do dzisiaj. Podnieśli mnie, przenieśli do szpitalika, który był właśnie na ulicy Kruczej przy Wilczej. Tam leżałem w fotelach przyniesionych z kawiarni z drugiej strony ulicy. Dwaj lekarze tam byli, doktor „Jan” i doktor „Zygmunt”. To tylko tyle pamiętam, nazwisk nie pamiętam, zresztą wtedy nie wiedziałem na pewno, jak oni się nazywali.

  • Długo pan przebywał w tym szpitalu?

Dość długo, bo gdzieś tak chyba do połowy września tam byłem. Z tym że w ogóle już się nie nadawałem do niczego wtedy, bo mnie przenieśli potem w połowie września. Rodzice mnie zabrali stamtąd i przenieśli mnie na noszach na Nowogrodzką. To też była makabryczna droga, no ale…

  • Co pan pamięta z tej drogi?

Na noszach [mnie nieśli] po tych piwnicach, można sobie wyobrazić, jakie to były przejścia. Przecież te piwnice były wąskie, były ciasne. Tak że z tych noszy się zsuwałem.
  • Czyli towarzyszył panu ból?

Mnie to bolało cały czas, przecież leżałem na sztywno dosłownie. Wtedy nie było w ogóle rentgena. Jak mnie trafili, już nie było prądu, już nie było rentgena, więc mnie poskładali ci dwaj lekarze. To było dziwne, że mnie poskładali, że ja w ogóle [normalnie funkcjonuję], w zasadzie po mnie tego nie widać. Przynajmniej to na czucie wszystko poskładali. Miałem pękniętą łopatkę, złamany obojczyk, tak że to… Przywiązali mnie, obwiązali i tak leżałem. To się jakoś zrosło na szczęście.

  • Czyli rodzice pana przenieśli do domu, tak?

Przenieśli mnie do domu i już do końca Powstania byłem w domu.

  • Teraz następuje koniec Powstania. Co się działo z panem i z pana rodziną?

Tak, następuje koniec Powstania, wychodzimy wszyscy z Warszawy, ostatniego dnia żeśmy wyszli, to był chyba 2 albo 3 października i przez Śniadeckich na Dworzec Zachodni.

  • Czy pan już mógł iść, czy dalej był pan niesiony?

Wstałem z łóżka i poszedłem. Doszedłem na Śniadeckich i na Śniadeckich się skończyła moja wędrówka. Tam przespałem noc, bo z Nowogrodzkiej na Śniadeckich to jest kawałek drogi przecież, nie miałem siły dalej.

  • I został pan z rodzicami, czy…

Tak, z rodzicami. Tam była jakaś koleżanka szkolna mojej matki i u niej przespaliśmy noc. Na Następny dzień poszliśmy na Dworzec Zachodni. Doszedłem na Dworzec Zachodni. Na Dworcu Zachodnim była kupa ludzi. Kolejarze nasi, Polacy, wyprowadzili nas z peronu, bo tam się czekało na transport. Niemcy podstawiali wagony towarowe, zabierali wszystkich i wywozili.

  • Czy czuł się pan zagrożony na tym dworcu?

Nie bardzo miałem siły na zagrożenie, dla mnie było wszystko obojętne wtedy zupełnie, bo ja naprawdę ledwo łaziłem. Schowali nas do jakiegoś bunkra nasi kolejarze, żeśmy przespali noc w tym bunkrze, na drugi dzień nas mieli wywieźć, a niestety się nie pojawili. Nie wiem, przypuszczalnie nie mogli. Wróciliśmy z powrotem na te perony i był taki traf, że podjechał pociąg pełen pracowników, ale Polaków, którzy wracali z jakichś wykopków. W każdym razie kopali jakieś rowy czy okopy gdzieś, nie wiem gdzie. W każdym razie z łopatami, z oskardami oni byli i oni nas wciągnęli do tego pociągu, po prostu wciągnęli na siłę. W tym pociągu mdlałem chyba ze dwa razy. Wywieźli nas do Pruszkowa, ale nie do obozu pruszkowskiego, tylko na stację Pruszków. [Przyjechałem] w tłumie tych robotników, którzy mnie podtrzymywali, bo naprawdę nie miałem sił. Wyprowadzili nas do miasta Pruszkowa, do jakiegoś mieszkania, w którym znowu byliśmy parę dni. Nie wiem, trzy, cztery, nie pamiętam ile, w każdym razie parę dni na słomie pokotem towarzystwo leżało w jakimś pokoju. Potem pojechaliśmy dalej, bo rodzina cała ustanowiła jakby punkt zborny całej rodziny w Jaktorowie, przed wyjściem z Warszawy.

  • Dlaczego tam?

Nie wiem, ale tam. Dlaczego? Pojęcia nie mam, bo tam nie mieliśmy nawet żadnych znajomych, więc nie bardzo wiem. Więc myśmy dążyli do tego Jaktorowa. Kolejką EKD dojechaliśmy do Grodziska i w Grodzisku do Jaktorowa już trzeba było jakoś się przedostać, więc rodzice wynajęli jakąś furkę z kompletnie pijanym woźnicą i tą furką on miał nas zawieźć… To jest następna stacja za Grodziskiem, Grodzisk Jaktorów… [Woźnica] miał nas zawieźć do Jaktorowa. Naturalnie on był kompletnie pijany i jechał po wariacku, powoził po wariacku. Mojej matce to się nie spodobało, powiedziała, żeby się zatrzymał i wysiadamy. Żeśmy wysiedli i on dosłownie ujechał sto metrów, może dwieście i ten wóz się rozpadł na dwa kawałki. Tył, gdzie myśmy siedzieli, został w rowie, a on razem z przodem wozu, z końmi, pogalopował dalej. Pijany był zupełnie. Zaczęliśmy wędrować na piechotę do Jaktorowa. Znowu się nie nadawałem do tego marszu. Trafiła się jakaś wojskowa karetka niemiecka, która się zatrzymała. To był ślązak wcielony do wojska niemieckiego, kierowca i on nas podwiózł do granic, pod Jaktorów. Powiedział, że dalej nie może, bo dalej stoją Niemcy i on się boi. Tam żeśmy wysiedli. Jeszcze powiedział, jak mamy ominąć tych Niemców, którzy stoją na szosie. Tak doszliśmy do Jaktorowa. W Jaktorowie przestałem chodzić zupełnie, przypuszczam że ze zmęczenia, że mięśnie już nie wytrzymały. W każdym razie rodzice sprowadzili jakiegoś lekarza, wyjątkowo, wybitnie mądrego. On powiedział, że ja już nigdy nie będę chodził. Proszę sobie wyobrazić teraz moją matkę. Ale zacząłem chodzić po jakimś czasie.

  • Jak długo byliście w Jaktorowie?

Chyba ze dwa miesiące tam byliśmy i potem pojechaliśmy dalej, do Kamińska, bo w Kamińsku znalazła się moja babka, którą Niemcy wyrzucili z transportu przed samym Oświęcimiem, bo w Oświęcimiu już nie było miejsca, więc już ich na szczęście wyrzucili z pociągu i oni się tam jakoś znaleźli w Kamińsku. Nie wiem, jak to było, że przyszła wiadomość do Jaktorowa, że rodzice mojej matki, czyli moja babka z dziadkiem, są w Kamińsku. Myśmy pojechali pod Kamińsk, do wsi Koźniewice i tam przywitałem właśnie, na płocie siedząc, wojska radzieckie. To była banda obdartusów, kompletnie pijanych.

  • Właśnie, pan to widział. Proszę mam opowiedzieć o tym.

Kompletnie pijana banda obdartusów. Dosłownie przywieźli, nie wiem chyba z Piotrkowa, nie wiem skąd, cholera wie, beczki ze spirytusem. Na podwórzu, gdzie myśmy mieszkali, [postawili] te beczki i zaczęła się libacja. Naturalnie ten ich komandir (to był normalny człowiek, bym powiedział) wziął siekierę i rozbił te beczki. To się rozlało na całe podwórze, ten cały spirytus. Ta cała granda leżała w tym spirytusie i dosłownie jak psy chłeptali ten spirytus z ziemi. Pamiętam to do dzisiaj. Potem pojechali dalej. To było pierwsze [spotkanie z wojskami radzieckimi].

  • A czuliście się zaniepokojeni czy baliście się tych wojsk radzieckich?

Nie, dlatego że w tym domu gdzie myśmy mieszkali, właśnie zamieszkał komendant tego całego towarzystwa, który był… To był bezsporny inteligent i w zasadzie pod jego osłoną myśmy tam byli. Tak że zagrożenia tam nie było.

  • Jak długo państwo byliście w Koźniewicach?

Myśmy przyjechali do Warszawy z powrotem w lutym, na początku lutego 1945 roku wróciliśmy do Warszawy na dachu pociągu, bo nie było jak. W każdym razie siedzieliśmy na dachu jakieś pociągu, który jechał do Warszawy. On nie dojechał do Warszawy, a dojechał chyba do Pruszkowa, Piastowa, gdzieś tutaj, no i stąd już chodziły takie prywatne fury, w zasadzie takie platformy węglowe, jak pamiętam przed wojną, i za okupacji węgiel wozili. Tam były ławeczki i tymi furkami żeśmy dojechali do Warszawy. Nasz dom stał. Okradziony zupełnie, naturalnie bez szyb, no tak było.

  • Więc do tego domu się państwo z powrotem wprowadziliście?

Tak, do swojego starego mieszkania żeśmy się wprowadzili.

  • Jak już pan wrócił do Warszawy, to w tym ostatnim okresie już pana zdrowie się troszeczkę poprawiło, już pan funkcjonował normalnie?

Tak, już funkcjonowałem dobrze, bo w Koźniewicach właśnie pod Kamińskiem nabrałem trochę sił, rąbałem drewno, więc fizycznie doszedłem jakoś do ładu.

  • Pamięta pan, u kogo tam państwo mieszkaliście?

Nie.

  • A z czego żyliście?

Z czego żyliśmy? Wychodząc z Warszawy każdy z nas, i ja, i matka, i ojciec, wszyscy wzięli po dwadzieścia dolarów w złocie. Po prostu to było w naszym domu i z tego żeśmy żyli przez cały ten czas.

  • Czy pan pamięta, jakie gazety pan roznosił w czasie Powstania? Jaka to była prasa konspiracyjna?

Nie pamiętam, tytułów naprawdę nie pamiętam. Wiem, że to było parę tytułów. To nie był jeden tytuł, były przynajmniej trzy tytuły. Ale naprawdę nie pamiętam.

  • Proszę opowiedzieć, co się z panem działo po powrocie do Warszawy, do już wyzwolonej Warszawy?

Zacząłem chodzić do szkoły.

  • Kiedy? Pamięta pan miesiąc?

Chyba kwiecień.

  • Co to była za szkoła?

Do szkoły na ulicy Polnej. To była pierwsza szkoła otworzona w ogóle w Warszawie i na tą Polną chodziliśmy.

  • Do której klasy tam zaczął pan chodzić?

Tam zacząłem chodzić do drugiej albo trzeciej klasy gimnazjum… Do drugiej klasy gimnazjum. Potem do trzeciej i do czwartej, bo to potem się robiło dwie klasy w rok, to już właśnie chodziłem do szkoły na Hożą. Na Hożej potem zostałem w budowlance, w liceum budowlanym, które też było na Hożej, tam było zresztą mnóstwo przeróżnych liceów. To było liceum budowlane i to liceum budowlane skończyłem w 1950 roku. Dostałem nakaz pracy do MON-u. Naturalnie z MON-u mnie od razu wyrzucili.

  • Dlaczego?

Bo to była pomyłka. Wtedy były nakazy pracy, wtedy były skierowania na uczelnie. Mnie na uczelnię nie skierowano, ponieważ moja przeszłość się nie nadawała na uczelnię.

  • Czyli wiedziano, że pan był w Powstaniu?

Wiedziano, naturalnie że wiedziano, tak. Z MON-u mnie wyrzucono, bo też nie kwalifikowałem się do MON-u. Pracowałem potem na budowach Wojskowego Przedsiębiorstwa Budowlanego. To było powiązane, myśmy budowali dla wojska, z tym że żadnych tajnych obiektów nie budowałem dla wojska, bo to też byli wybrani ludzie, którzy takie obiekty budowali. Budowałem [budynki] mieszkalne, budowałem wille dla generałów, odbudowywałem pałac Lubomirskich, to była moja pierwsza robota na placu Żelaznej Bramy. Ten, który potem przekręcili. Odbudowywałem hotel „Saski” na placu Bankowym.

  • A proszę powiedzieć, skąd właściwie wiedzieli. Jak to się stało, że znana była pana przeszłość? Czy pan się ujawnił sam?

Po wojnie znowu spotykałem się ze swoimi kolegami i znowu coś zaczęliśmy [działać]. To krótko trwało, bo towarzystwo bardzo szybko aresztowali. Mnie nie, ale moich kolegów, tak że to trwało krótko i w 1947 roku ujawniłem się na Sierakowskiego, na Pradze, więc przypuszczam, że stąd to było wiadome wszystko.

  • Czyli właściwie był pan represjonowany, ponieważ sam się pan ujawnił?

Tak można [powiedzieć, ale] w niewielkim sensie, bo ani nie siedziałem w więzieniu… Siedziałem dwa dni, wtedy jak się ujawniałem, na Sierakowskiego siedziałem, bo tam była kupa ludzi. Oni nie mieli możliwości przerobowych w ogóle, nasza bezpieka. Wtedy siedziałem dwa dni, ale to trudno nazwać [represjami. Prze jakiś czas miałem „anioła stróża” pod domem].

  • A w późniejszym życiu, czy pan odczuwał jeszcze skutki udziału w Powstaniu?

Nie, w późniejszym życiu nie odczuwałem tych skutków… Nie, nie odczuwałem tych skutków. Z tym że nie byłem ani w partii, ani w związkach zawodowych, nigdzie. W związku z tym, że nie byłem w partii, to tu miałem raczej tyły. Bo budowałem mieszkania, których nie otrzymałem nigdy. Potem w biurze projektowym chcieli mnie [awansować] na kierownika pracowni wynieść. Niestety nie, bo nie byłem w partii. Ale to była sprawa…
  • Ale udało się panu jakieś studia skończyć?

Tak, skończyłem studia później, to było w latach sześćdziesiątych. W końcu sześćdziesiątych lat skończyłem. [Po maturze nie dostałem skierowania na uczelnię]. Nie, zacząłem w końcu sześćdziesiątych, skończyłem chyba na początku siedemdziesiątych lat. Jestem inżynierem budowlanym. Potem z tych budów uciekłem, bo to była fatalna praca, ciągle w błocie. Zacząłem pracować w biurze projektowym i tam przeszedłem na emeryturę. Mając pięćdziesiąt dwa lata, byłem emerytem.

  • Ze względu na stan zdrowia?

Ze względu na stan zdrowia, bo jestem inwalidą wojennym, więc ze względu na to miałem możliwość wcześniejszego pójścia na emeryturę i tak poszedłem, z tego skorzystałem.

  • Proszę pana, czy jest coś, co by pan chciał powiedzieć na temat Powstania z perspektywy czasu? Był pan dzieckiem właściwie w Powstaniu, bo miał pan czternaście lat.

Miałbym apel do władz Warszawy. O pomnik dla matek Powstańców i o jakieś uhonorowanie ich grobów. Bo dla nas to była przygoda, mówię o czternastoletnim chłopcu, ale dla tych matek to była fatalna sprawa. Ja dopiero w tej chwili to [rozumiem].

  • Z perspektywy czasu pan to rozumie.

[Tak, zupełnie inaczej to] widzę.

  • Czyli to jest ta rzecz, która panu najbardziej leży na sercu?

Tak.

  • Żeby sprawa matek Powstańców była zaznaczona?

Nas uhonorowali różnymi krzyżami powstańczymi i akowskim, no krzyż akowski niby dostałem z Anglii, nie od nas, nie od naszych władz, tylko z Anglii dostałem, ale wszystko jedno. Nas w jakiś sposób uhonorowali, późno bo późno, ale zawsze. Natomiast uważam, że należy się [hołd] wszystkim matkom wszystkich Powstańców, czy małych, czy dużych, to nie ma znaczenia.



Warszawa, 14 lutego 2011 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Jerzy Wojciech Wilczyński Pseudonim: „Lassiter” Stopień: łącznik, goniec, służby pomocnicze Formacja: Harcerska Poczta Polowa Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter