Krystyna Ernest „Jadwiga”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Krystyna Ernest, pseudonim „Jadwiga”. Urodziłam się 28 stycznia 1926 roku w Warszawie.

  • Była pani sanitariuszką w jakiej formacji?


W batalionie „Gozdawy” na Starówce a później w Śródmieściu. Przed Powstaniem zdawałam maturę w Państwowym Liceum i Gimnazjum Emilii Plater i tam się między innymi nauczyłam opatrywania rannych. Cały kurs sanitarny przechodziliśmy w czasie zajęć, to właściwie było wszystko albo na kompletach...

  • Takie nauczanie opieki pielęgniarskiej, sanitariatu było tajne czy jawne?


Tajne. Kto chciał to po prostu mógł się uczyć, kto nie chciał, to nie musiał. My miałyśmy pielęgniarkę w domu, mieszkałam na Hipotecznej 2, tam były pielęgniarki, które nas uczyły bandażowania głowy, barku, to nie było takie proste, zastrzyków się uczyłam na moim bracie, miałam świetne pole do popisu.

  • Przeżył?


Wtedy przeżył. W czerwcu zrobiłam maturę a już w sierpniu właściwie było Powstanie. Wszyscy byli przygotowani na to, z tym, że ja właściwie nie składałam żadnej przysięgi, nie należałam do żadnej organizacji, to wszystko było właściwie na własną rękę.

  • Jak pani zjawiła się w oddziale, jak pani tam dotarła?


Pierwszego [sierpnia] byłam w Warszawie, w domu jeszcze, drugiego zdecydowałam się iść do Powstania, żeby ewentualnie pomagać, z Danką Dworakowską, która wtedy była obiecującą pianistką [...]. Poszłyśmy razem, ona miała pseudonim „Lena”. Poszłyśmy razem na Zakroczymską do punktu sanitarnego i byłyśmy tam przez kilka dni. Dziesiątego sierpnia była uroczysta msza w kościele garnizonowym, gdzie składałyśmy przysięgę. Pamiętam doskonale, ponieważ byłyśmy w białych fartuchach, między innymi zwrócono nam uwagę, że jesteśmy świetnym obiektem dla Niemców. Kilka dni potem zostałyśmy wezwane do kapitana Gozdawy i tam dostałyśmy legitymacje i przydział na Długą 16. Tam między innymi spotkałam całą rodzinę państwa Majewskich (Henryk i Aldona Majewscy oraz ich dwie córki – Hanka i Marysia) Miałam inne przeżycia, dlatego że chodziłam z oddziałem na barykady i tam wyciągaliśmy rannych.

  • Była pani na pierwszej linii?


Tak. Chodziłyśmy razem z chłopcami i rzecz, która była ważna, to robiłyśmy prowizoryczne opatrunki i potem odstawiałyśmy ich do szpitala. Moim pierwszym rannym został Winicjusz Termaszyński, miał pseudonim „Witek”. To było o tyle ważne, że on potem był w szpitalu na Długiej, ponieważ my opiekowałyśmy się naszymi rannymi, którzy byli w naszym oddziale, w związku z tym ja tam biegałam. Mówiąc szczerze pani Majewskiej zawdzięczam to, że nie zginęłam na Długiej 15, tylko tam były przygotowania, mówiłam, że pójdę odwiedzić Witka. Jednocześnie był wzruszający moment, dlatego że on opowiadał mi o swoim domu, dał mi swoją kennkartę , mówił że zginie, bo jego ojciec zginął w 1939 roku w wojsku, też był ranny w nogi, on mi dał tę kennkartę z prośbą, abym po wojnie oddała jego rodzinie. Nie chciałam przyjąć, ale w końcu ubłagał, oddałam już po wojnie.

Witek zginął piętnastego sierpnia, to było przeżycie okropne, dlatego że pani Majewska nie pozwoliła nam w ogóle iść tam, tym bardziej że oni wszyscy płonęli, oni się palili żywcem, dlatego że Niemcy bombardowali, rzucali „szafy”...

  • To było jeszcze na Starówce?


Długa 15, to było w szpitalu koło kościoła garnizonowego. Tam przebywała moja koleżanka szkolna, która wtedy już była na ostatnim roku medycyny.

  • To dotyczyło zarówno rannych jak i personelu?


Tak. Właściwie ocalała tylko jedna osoba, to była pielęgniarka, która nie była tego dnia w szpitalu. Sprawdzałyśmy to dokładnie, dlatego że biegałyśmy po wszystkich szpitalach w pobliżu, żeby ewentualnie wyczuć możliwość, żeby ich znaleźć po prostu, myśleliśmy, że ktoś ocalał. Nie udało się.

Po wojnie poszłam do mieszkania na Grottgera, oddałam tę kennkartę . To w ogóle było straszne, bo oni myśleli, że syn żyje, ktoś go widział w Pruszkowie, ale niestety…

  • Wracając do Powstania, proszę powiedzieć jak pani zapamiętała przejście kanałami?

 

Przeszłam kanałami dlatego że Hanka (Majewska), siostra Marysi (Majewskiej), wróciła na Starówkę. Ona przechodziła z chłopcami, którzy mieli broń, między innymi robiłyśmy jeszcze opatrunki, właściwie tam już Niemcy nadchodzili na placu Krasińskich w pałacu Krasińskich... Szłyśmy z Powstania, dwóch chłopców było rannych, my trzymałyśmy ich plecaki a oni chłopców. Nie pamiętam ile godzin szliśmy, bo to było ciężkie a przeszłyśmy tym kanałem właściwie z Długiej na Nowy Świat. Tam nas wreszcie potem wyciągnęli i byłam na placu Napoleona.
Była tam między nami młoda mężatka, to była sanitariuszka, Krystyna Kowalow, była z mężem i ona między innymi miała taką modlitwę, którą kazała nam przepisywać, twierdziła, że dopóki będzie miała tę modlitwę przy sobie, to nie zginie. Pewnego dnia powiedziała, że zgubiła ją i faktycznie tego dnia zginęła, to było w tym momencie, kiedy było przebicie na plac Daniłowiczowski przez bank na Śródmieście, nie udało się. Wtedy również zginęła ciotka Ani (Zalewskiej) i cała masa osób.

  • Czy dawała sobie pani radę z tymi rannymi? To nie byli po prostu chorzy, to byli ciężko ranni ludzie.


My we dwie szłyśmy, to dawałyśmy sobie radę, byłyśmy w takim podnieceniu cały czas, że nie zwracałyśmy uwagi, że to jest ciężkie. Na Starówce miałam rodziców, z tym że mój ojciec odstawił babcię i mamę na ulicę Świętojerską, myślał że tam będzie bezpieczniej, a sam z moim bratem został na Hipotecznej. W momencie kiedy my już się żegnaliśmy, przyszła Hanka na Starówkę, poleciałam się pożegnać z mamą i okazało się, że w tym miejscu gdzie ona była, został wielki lej i paliło się. Wreszcie ojcu powiedziałam, że mama chyba nie żyje, ale okazało się potem, jak już byłam w Powstaniu, że ciotka miała takie przeczucie i po prostu zabrała córkę i wszyscy razem przeszli na ulicę Długą 6, tam gdzie mieszkał mój wujek. Z tym że byłam przekonana że oni nie żyją, natomiast żegnałam się z ojcem.
Hanka wróciła na Starówkę po mnie, dlatego że one wyszły dzień wcześniej i zorientowały się, że mnie nie ma, a ja w tym czasie zostałam przydzielona do kapitana Gozdawy, miałam chodzić za nim. Jego to strasznie złościło, dlatego że plątałyśmy się gdzieś za nim, ja i Ania Zalewska. I właściwie to było bohaterstwo z Hanki strony, mimo wszystko przejście przez kanały to było duże przeżycie, jednak zrobiła to. Poza tym jeszcze ratowałyśmy jej brata, byłyśmy w pasażu Simonsa i wyciągnęłyśmy tego brata i przy nas umarł. Przeżycia ze Starówki mam takie wyjątkowe.


  • To prawda, a w Śródmieściu jak wyglądała sytuacja?


W Śródmieściu było zupełnie spokojnie, nie było właściwie wojny, ale zaczęło się wszystko jak przyszliśmy, także zaczęło się potem na placu Napoleona... Nosiłyśmy rannych na ulicy Widok i na Brackiej, i na Kruczej, i na Chmielnej, nawet kiedyś chodziłam po dachu. Byłyśmy bardzo głodne.

  • W jakim celu chodziłyście po dachu?


Bo tam był ranny. Też było takie przeżycie, dlatego że było dwóch chłopców i jeden z nich został ranny, drugi zginął a jego kolega dostał szału, szoku, bo rozmawiał z nimi minutę wcześniej i nie wierzył, że oni nie żyją. Nie wiem jak ja chodziłam po dachu, powiem szczerze: w tej chwili jak sobie wyobrażam to... Potem zostałam z kolei przydzielona do hotelu Royal i stamtąd wyszłam razem z nimi. Chciałam koniecznie wrócić na Starówkę, bo nie wiedziałam, że oni (rodzina) zostali wywiezieni, z tym, że pani Majewska mnie powstrzymała od tego. Bardzo dużo jej zawdzięczam. Potem byłyśmy razem w szpitalu Dzieciątka Jezus i tam razem z nimi opuszczałyśmy Warszawę, jechałyśmy do Pławna pod Częstochową. Między innymi legitymacje chowałyśmy w spódnicach. Dałam ogłoszenie w „Życiu Częstochowskim” i dzięki temu znalazłam mamę, potem babcia przyjechała po mnie.

  • To są już dalsze losy, czy z powstańczej Warszawy zapamiętała pani jakieś czasopisma powstańcze?


Były wiersze rozmaite, później dyżurowała poczta... Zresztą jak przenosiłyśmy rannych z Alei Jerozolimskich na drugą stronę... były te wiersze... [...]

  • Jak było zorganizowane życie duchowe?


Księża cały czas tam byli, otrzymywaliśmy komunię, były msze.

  • Gdzie się odbywały takie msze?


W zasadzie w tych piwnicach, tak właściwie to były porobione otwory między domami i chodziło się po wodę i po wszystko chodziło się piwnicami. Ludność zachowywała się bardzo różnie, oni byli bardzo biedni... Jak byli jeszcze w swoim domu, to jeszcze pół biedy, a jeżeli powiedzmy ich mieszkanie zostało zbombardowane i szli bez niczego gdzieś indziej, gdzie chcieli ich przyjąć, to było przerażające zupełnie.

  • Pani się czuła żołnierzem, była pani żołnierzem. Czuła pani, że jest kimś innym niż ludność cywilna?


Byliśmy w euforii. Jest taka sytuacja, że stwierdziłam, że gdybym siedziała w piwnicy i czekała aż na mnie spadnie bomba, to bym chyba zwariowała, natomiast my po prostu biegałyśmy cały czas. Pamiętam, że wychodząc ze Starówki byłam przekonana, że nigdy już nie będę się bała. Ostatnie dni na Starówce były straszne, były bezustanne naloty, tam właściwie nie było momentu żeby oni przestali [bombardować], jedne samoloty przylatywały, inne odlatywały. Najgorsze były te „szafy” czy „krowy” jak je nazywali potem w Śródmieściu, bo to był taki nieoczekiwany szum ze zgrzytem i przede wszystkim płomieniem.

  • Nie bała się już pani potem?


Bałam się. Bałam się egzaminu, bałam się wszystkiego, w końcu to nie pomogło. Była taka sprawa śmieszna, właśnie z tym Witkiem, przegadaliśmy kiedyś całą noc, mieliśmy przejść na Powiśle, między innymi dali nam butelki zapalające i powiedzieli, że na rozkaz „Padnij!” mamy paść. My się zastanawialiśmy, jak my padniemy, jeżeli mamy te butelki? Była też śmieszna sprawa, jedna z koleżanek bała się rany z tyłu, bała się przetoki, ja się bałam o oczy. Zawsze biegałyśmy razem, z tym że ona biegała z przodu, ja biegałam z tyłu, żeby ewentualnie ochronić się... To były takie śmieszne rzeczy. Czasami śmiałyśmy się, nie było ponuro właściwie... Były momenty, że się zapominało... To było takie przymusowe, musiałyśmy się czasami pośmiać, żeby ewentualnie odreagować jakoś. [...]

  • Jak zapamiętała pani zakończenie walk?


Pamiętałam mszę świętą, była między innymi msza święta u braci Jabłkowskich i ksiądz powiedział na pożegnanie „Teraz się spotkamy w niebie.” My byłyśmy przekonane, że właściwie to ludność cywilna wyjdzie a my zostaniemy, a potem się okazało, że to było inaczej. Potem pamiętam tę pierwszą zupę, poszłyśmy na Pola Mokotowskie i tam ugotowałyśmy zupę, przypaliłyśmy ją przy okazji, ale to była najlepsza zupa na świecie. Pamiętam, że na Starówce żywności było dużo, tym bardziej że był dom i zawsze można było do domu wejść, natomiast w Śródmieściu często byłam głodna, nie miałam żadnej rodziny, w związku z tym nie miałam gdzie iść, poza tym chciałam wrócić do domu. Rodzinę znalazłam właściwie w listopadzie, chyba dlatego że jeszcze potem wróciłam, oni byli w Drzewicy.

  • Czy pani wyszła z ludnością cywilą czy z żołnierzami?


Nie, razem z rannymi. Dotarłyśmy do Grodziska i tam między innymi była łapanka i my poszłyśmy do jakiegoś domu, ale nas wyrzucali, bo myśleli że ja jestem Żydówką i gospodyni mi cały czas wymyślała i powiedziała „Wynoś się stąd, bo mi chałupę spalą.” To właściwe było wszystko.

  • Jakie były dalsze losy?

 

Potem wróciłam do domu, ósmego marca, najpierw pojechała moja mama i moja ciotka do Warszawy zorientować się, co się dzieje. W Powstaniu dom nie był spalony, ale oczywiście potem Niemcy spalili, nie było do czego wracać, ale one stwierdziły że w Warszawie na Pradze było wszystko, trzeba było [tylko] mieć pieniądze. Potem przyjechały do Drzewicy i ja pojechałam ósmego marca sama do Warszawy. Dojechałam kolejką (z Nowego Miasta) na Puławską . Pierwszy moment był straszny, poszłam piechotą na Stare Miasto i tam zobaczyłam te okropne gruzy i doszłam wieczorem do Hipotecznej i zobaczyłam nasz dom zupełnie spalony, pamiętam go [z Powstania] wtedy jeszcze nietknięty. Poszłam na Długą do mojej ciotki, nie chcieli mnie wpuścić, bo była godzina policyjna, ale jakoś ona mnie potem poznała po głosie.


Nawet jakiś czas mieszkałam pod Warszawą, w Wawrze, tu mieszkała (inna) ciotka moja, chodziłam codziennie do Warszawy, ponieważ chciałam koniecznie iść na medycynę, ale wtedy nie udało mi się, był tyfus... Nawet jak już właściwie potem wyjechałam razem z innymi z Warszawy (do Węgorzewa), przyjechała mama i stwierdziła, że może mieszkać tylko w Warszawie, dlatego że (tu) nie da sobie rady, a tam jest rodzina, są jakieś możliwości. Chciałam iść na medycynę, ale wtedy nie było szansy, nie było pieniędzy, w związku z tym w pierwszym momencie nie wiedziałam czy w ogóle próbować uczyć się dalej, ale mama stwierdziła, że muszę się uczyć, bo muszę mieć jakiś zawód. Poszłam na farmację, wydawało mi się, że to jest pokrewna dziedzina. Potem skończyłam, byłam w aptece przez dziesięć lat, a potem byłam w Instytucie Farmaceutycznym, zrobiłam doktorat.
Przez jakieś trzynaście lat mieszkałyśmy razem u wujka, bo on dostał mieszkanie w Alei 3 Maja. Mama była członkiem WSM-u i właściwie tylko dzięki temu, że nie było czasu, żeby przyjechać na Żoliborz (odebrać wkład członkowski), te pieniądze leżały i potem nagle był cud, dlatego że przyszła wiadomość, że dostajemy mieszkanie. To był prawdziwy cud …

  • Jakby miała pani w skrócie powiedzieć, w dwóch, trzech zdaniach, jakie jest pani wyobrażenie o Powstaniu?


W tej chwili staram się o tym nie myśleć, na pewno jest inne niż było przedtem, straszny żal ludzi, którzy zginęli, strasznie żal mi jest cywilów przede wszystkim, dlatego że wojskowi to jeszcze sobie dawali radę, biegali, byli zajęci, a cywile cały czas siedzieli w tej piwnicy. [...]

  • Łatwiej było w strukturze zorganizowanej działać, żyć, funkcjonować?


Oczywiście. Żal mi tych ludzi, którzy musieli iść na piechotę, tych dzieci, które zginęły. Mam tu list mojego ojca, który pisał z Pruszkowa do mojej mamy... Mama chciała bardzo podziękować państwu Majewskim za opiekę nade mną, między innymi spotkałem tam panią Dworakowską z Danką i one miały wiadomości o moim bracie, dlatego że kuzyn był wywieziony z Warszawy do Łodzi i on znał adres do tego kuzyna i pisał list, że jest głodny, że prosi o jakąś paczkę. Potem wysłałyśmy paczkę w styczniu w 1945 roku, ale już paczka nie doszła, bo zaczęła się ofensywa. My czekaliśmy na nich bardzo długo, były różne informacje.



Warszawa, 9 stycznia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Krystyna Ernest Pseudonim: „Jadwiga” Stopień: sanitariuszka Formacja: Batalion „Gozdawa” Dzielnica: Starówka, Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter