Krystyna Zielonka

Archiwum Historii Mówionej
  • Proszę opowiedzieć o swoim życiu przed wojną.

Przed wojną miałam rodzinę... Naprawdę [moje dzieciństwo] było dobre, ojciec pracował w Banku Polskim, chodziłam do szkoły Kowalczykówny na ulicy Wiejskiej róg Matejki, gdzie teraz stoi pomnik. Całe oblężenie Warszawy spędziłam w Warszawie, mój ojciec poszedł do wojska, ale później wrócił w październiku. Do 1941 roku mieszkaliśmy na ulicy Okrąg 2, a później Niemcy zajęli dom i musieliśmy się przeprowadzić [do domu przy alei Niepodległości 138].

  • Czy miała pani rodzeństwo?

Miałam brata i mam siostrę.

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny?

Miałam dziesięć lat, to było coś zupełnie nowego, ale myśmy tak szybko się do tego przyzwyczaili.

  • Czy ludzie spodziewali się wojny?

Mówiło się o wojnie, to jeszcze pamiętam. Chodziłam do prywatnej szkoły pani Kowalczykówny. Poszłam do czwartej klasy, jak się wojna zaczęła, później była czwarta, piąta, szósta, później była siódma, to była pierwsza gimnazjalna. Siódma „B” to właściwie była druga, ale nie chodziłam już, bo chodziłyśmy na komplety. Tylko musiałam chodzić trzy razy do szkoły handlowej, żeby mieć legitymację. Koleżanki mnie wciągnęły do harcerstwa w 1943 roku.

  • Jak wyglądała pani działalność konspiracyjna?

Myśmy raz na tydzień miały zbiórki, uczyłyśmy się trochę pierwszej pomocy. [Przechodziłyśmy kursy pierwszej pomocy].

  • Pamięta pani, gdzie się odbywały zbiórki?

U mojej zastępowej, na Mokotowskiej, nie pamiętam już numeru.

  • Czy rodzice wiedzieli o pani działalności?

Wiedzieli. Mój brat był [w konspiracji], mój ojciec był, ale myśmy o sobie nic [dokładniej] nie wiedzieli.

  • Czyli tata i brat również brali udział w konspiracji?

[Tak]. Również brali udział w Powstaniu.

  • Ale jeszcze wtedy pani nie wiedziała?

O tym się nie mówiło, żeby jak najmniej wiedzieć.

  • Gdyby pani teraz z perspektywy lat nam opowiedziała, jakiego typu to była działalność, w jakiego typu działania byli zaangażowani brat i tata?

Tego to nie wiem, bo na wszelki wypadek [dla bezpieczeństwa], nikt o niczym nie wiedział, ale brat i ojciec byli w Powstaniu.

  • Czy po Powstaniu była szansa porozmawiania o tym, czy się po prostu nie mówiło?

Moja mama została w domu, ona przeszła przez Pruszków, bo Niemcy wszystkich [wysiedlali]... Ojciec był na Starówce, przypadkowo spotkałam [ojca], jak przyszedł do Śródmieścia, tak że myśmy od czasu do czasu spotykali się. Jakiś czas byliśmy w tym samym obozie jenieckim, później nas przenieśli do innego, oficerów też do innego. Brat zginął w czasie Powstania.

  • Gdyby pani mogła opowiedzieć jeszcze o czasie okupacji, jak wyglądało życie w Warszawie?

Myśmy się [uczyli]... Trzeba było uważać, jak się [słyszało] syreny czy jakieś auto ciężarowe, to lepiej się schować. Były łapanki i później były egzekucje uliczne. Jak egzekucja się odbyła, to później zaraz po tym kwiatów było dużo.

  • Widziała pani kiedyś tego typu akcję?

Tylko słyszałam, [ale] nie widziałam. Później akurat Niemcy zmuszali, żeby patrzeć, z początku ludzie z egzekucji wołali: „Niech żyje Polska!”. To później wszyscy mieli zakneblowane usta.

  • Czy pamięta pani moment zaprzysiężenia? Jak to wyglądało?

Moja harcerska przysięga – jedna z koleżanek miała domek pod Warszawą, myśmy tam składały przyrzeczenie harcerskie, a przysięgę żołnierską to [składałam] dopiero na początku Powstania.

  • Jeżeli pani pamięta, jak odbywało się przygotowanie do Powstania, czy przed wybuchem można było przypuszczać, że to już niedługo?

Przypuszczało się, bo myśmy były na naszym punkcie sanitarnym dwie godziny przed wybuchem Powstania, byłyśmy zawiadomione, żeby przyjść na trzecią godzinę.

  • Wybuch Powstania – jak pani zapamiętała ten moment?

Zaczęła się strzelanina na placu Trzech Krzyży. Właściwie myśmy pierwsze zeszły do piwnicy pomiędzy ludnością cywilną zobaczyć, co będzie. Przechodziły różne oddziały na Czerniaków przez [Instytut] Głuchoniemych. Na drugi dzień to już można było się zorientować, że plac Trzech Krzyży jest w ręku powstańców. Jedynie trzeba było uważać, bo z banku BGH strzelali, stamtąd mieli obstrzał. Była [zrobiona] barykada też przez Aleje i przez Wiejską.

  • Jak wyglądały pierwsze dni Powstania, było dużo pracy?

Pierwsze dni od razu... drugi czy trzeci dzień, gimnazjum Królowej Jadwigi [zaczęło się palić], myśmy wszyscy gasili to, jeszcze trochę wody było. Tak że to były pierwsze dni. Później myśmy chodziły z patrolem sanitarnym, jedna ze starszych dziewcząt i nas cztery młode – czy dom się palił, czy coś, żeby [zabierać] rannych. Nasz punkt sanitarny to była właściwie taka pierwsza pomoc. Myśmy musiały takich ciężko rannych przenosić do szpitala na Mokotowskiej [55. Miałyśmy tylko lekko rannych, którzy nie wymagali operacji].

  • Jak wyglądał taki patrol sanitarny, to znaczy na jakim obszarze?

W okolicy... jak dom się palił [albo został zbombardowany, pomagałyśmy ludności cywilnej]. Nosze [to] były dwa [kije] i kawałek płótna. Poza tym jeszcze [w Instytucie] Głuchoniemych był pluton, gdzie było pół głuchoniemych i pół słyszących. [Jeżeli pluton potrzebował] łączniczki, to brali od nas [harcerki].

  • To jest bardzo ciekawa historia tego oddziału. Jak odbywała się komunikacja między łączniczką a oddziałem?

Dowódca mówił... ale jak myśmy potrzebowały pomoc przy przeniesieniu chorego, myśmy miały głuchoniemych, oni nie słyszeli, czasem [był] ostrzał, oni biegną, trzeba było za nimi biec, […] bo inaczej... Za tym chorym trzeba było biec, bo trzeba było przejść Wiejską i Aleje do Mokotowskiej.

  • Czy w jakiś sposób przygotowywała się pani, uczyła się pani języka migowego?

[Nie]. Nam dawali [zadania] pierwszej pomocy. Starsze koleżanki kończyły kursy sanitarne, pracowały na salach przy chorych, a my młodsze [byłyśmy], gdzie nam kazali.

  • Ale w tych kontaktach z plutonem głuchoniemych czy nauczyła się pani języka migowego?

Nie. Myśmy na tyle nie miały [z nimi kontaktów, żeby to było niezbędne].

  • A był ktoś taki?

Był, jeszcze byli ci, co mieszkali tam, nauczyciele pewnie, oni się mogli porozumieć.

  • A czy widziała pani kiedyś przysięgę kogoś z tego plutonu?

Tego nie widziałam. Dowódca mieszkał tam, pracował w Instytucie Głuchoniemych, to znał [język migowy].

  • Czy do Śródmieścia, do tego odcinka, w którym pani była, docierały jakieś gazety?

Docierały, na początku docierały gazety.
  • Jak to wyglądało, czy był czas na czytanie gazet?

Miałyśmy parę chwil, [żeby] przespać się. Myśmy miały swój pokój w piwnicy, gdzie wszystkie harcerki [stacjonowały]. Później myśmy miały obstrzał z budynku YMCA. Później od września musiałyśmy się przenieść do Śródmieścia, bo już było za blisko frontu.

  • Jeszcze będąc na placu Trzech Krzyży, czy pamięta pani tytuły tych gazet, może jakieś artykuły?

Tego to już nie pamiętam.

  • Maiła pani kontakt z rodziną?

Z moją matką nie było [kontaktu]. Akurat przyszłam z patrolem, moja koleżanka przechodziła, powiedziała mi: „Twój brat zginął”, on był po drugiej stronie Alej. Tyle wiedziałam. Później, kiedyś miałam kuzynkę koło Marszałkowskiej, myśmy były głodne, mówimy do koleżanki: „Chodź, pójdziemy, może da nam coś zjeść”. Ona nam dała, powiedziała mi, że mój ojciec przyszedł ze Starówki, jest pod tym i pod tym adresem, tu się właśnie z ojcem spotkałam.

  • Pani wspomniała o jedzeniu, jak wyglądało zaopatrzenie?

Wiem, że musiałyśmy pójść na drugą stronę Alej, [gdzie] były zakłady Haberbuscha, tam robili piwo, była pszenica, to z tego się gotowało zupę „pluj”, bo to z łuskami wszystko, ale dobre było i to.

  • Kto u pani w szpitalu zajmował się gotowaniem, to były wyznaczone osoby, czy każdy jakoś dyżurował?

Nie pamiętam, jak myśmy jedli, ale musieliśmy coś jeść. Wiem, że zupa „plujka” to była na dobre parę tygodni.

  • Proszę opowiedzieć w takim razie moment przejścia na ulicę [Mokotowską 48]?

Miałyśmy małą kwaterę, stamtąd też patrole sanitarne [były wysyłane], gdziekolwiek było potrzeba.

  • Czy jakiś obraz z tamtego okresu, ze Śródmieścia pani najmocniej zapamiętała?

Myśmy z moją koleżanką stały też przy barykadzie, która przechodziła przez Aleje, jak ktoś przechodził, potrzebował pomocy, to myśmy kierowały, w którą stronę ma iść.

  • Tak wyglądało codzienne życie?

Tak wyglądało codzienne życie.

  • Czy w jakikolwiek sposób miała pani kontakt z jakąś działalnością kulturalną w Śródmieściu, może radio albo przedstawienie?

Nie, myśmy nie miały. Nie wiem, nie pamiętam tego, na to nie było czasu.

  • Przeniosła się pani na [Mokotowską 48]. Co się zmieniło w tym momencie, jak wyglądała sytuacja w Warszawie?

W Warszawie było coraz gorzej, bo Niemcy coraz bardziej zacieśniali nas, z góry bomby leciały, później była amerykańska pomoc, ale połowa tego sprzętu spadła do Niemców, połowa do nas, chłopcy musieli na dachy wchodzić.

  • Była pani przy takim zrzucie?

Nie, ale widziałam rosyjskie zrzuty. Oni zrzucali bez spadochronów, to się wszystko rozbijało.

  • Co było w takich zrzutach?

Normalnie broń, ale jak jeden kawałek broni przeszedł na inną stronę, to było trudno coś zrobić, ale chłopcy robili różne butelki [z benzyną]. Czołgi to raczej były na Starówce, tutaj nie było, tylko przez Aleje Jerozolimskie czasem czołg szedł. Najgorsze to było bombardowanie, bo już nie było gdzie się schować.

  • Czy chroniła się pani wraz z ludnością cywilną w piwnicach?

Piwnice to były podziemne ulice, bo z jednego domu był przekop do drugiego, to też trzeba było pamiętać, którędy iść.

  • Jakie były nastroje w Warszawie w czasie Powstania?

Myśmy byli bardzo optymistyczni. Mnie się zdaje, że ludność cywilna była na początku bardzo przyjemna, ale później już trochę mniej przyjemna.

  • Pani to czuła?

Troszeczkę się czuło. Jak oni mogli, to wychodzili z Warszawy, bo jak myśmy wychodzili, to już ludności cywilnej nie było.

  • Czy docierały do pani jakieś informacje z innych dzielnic, czy był taki kontakt?

Dotarło, że dostaliśmy prawa kombatanckie, że już nie jesteśmy bandyci, że nie mogą tak od razu rozstrzelać.

  • To miało przełożenie w tym, jak się zachowywali Niemcy?

Tak, bo już do niewoli brali, ale zasadniczo według prawa nie powinni rozstrzelać. Myśmy miały jednego Niemca na punkcie sanitarnym.

  • To był jeniec, który pomagał?

Jeniec, który pomagał. Był ranny, a później we wszystkim pomagał, wszystko robił. Prawie płakał, jak myśmy chcieli go oddać do takiego punktu, gdzie wszystkich jeńców brali.

  • Płakał, ponieważ?

Myśmy go [traktowały] po ludzku jako człowieka, był z Wehrmachtu, to nie był esesowiec.

  • Czy ktoś potrafił mówić po niemiecku? Udało się z nim jakoś komunikować?

Myśmy w czasie okupacji [znali] niemiecki, bo w szkołach był obowiązkowy, ale nikt się nie chciał uczyć, to w końcu skasowali, ale dużo osób mówiło. Przed wojną niemiecki, francuski, na wschodzie może rosyjski, angielskiego w ogóle nie było słychać.

  • Nie znając angielskiego, jednak wyjechała pani do Anglii.

[Tak. Nie miałam do czego wrócić. Mój dom był spalony].

  • Jeszcze wrócę do jeńców, czy to był jedyny jeniec?

Myśmy miały tylko jednego jeńca, ale na pewno było więcej.

  • Czy spotkała się pani podczas Powstania z ludźmi innych narodowości?

Nie. Niemcy uciekali z Warszawy, dlatego myśmy liczyli tylko na trzy dni i każdy z nas był lekko ubrany.

  • Jak pani sobie radziła z takim problemem jak ubiór?

Większość ludzi wiedziała, że oni muszą wyjść, czasem mówili, że tutaj mamy [ubrania], to możecie wziąć, bo tak i tak wszystko będzie spalone. Jak poszłyśmy, to mieliśmy jakieś spodnie, jakąś kurtkę. Mój ojciec [i jego koledzy wychodząc] ze Starówki mieli niemieckie panterki grube, to ojciec mi dał swoją panterkę, tak że miałam [ciepłą kurtkę].

  • A sam?

Sam jakiś płaszcz zdobył.

  • Jak wyglądał pani dzień w Powstaniu?

Jak trzeba było, czasem musiałyśmy [iść] w nocy, jak się dom palił czy jakieś natarcie było. Później mieliśmy dyżury przy kanale, jak przychodzili ze Starówki czy z Mokotowa, to im trzeba było pomóc.

  • To również panie wyciągały z kanałów?

[Kobiety robiły wszystko], właśnie u Królowej Jadwigi z początku był taki [punkt], zaprowadzałyśmy tam.

  • Przejdźmy w takim razie do momentu kapitulacji.

Kapitulacja – były dwa dni kiedy, zdaje się, że można było poruszać się z jednego Śródmieścia na drugie, myśmy poszły... Poszłam z ojcem do szpitala, gdzie mój brat zmarł, właśnie dowiedzieliśmy się daty, ale jeśli chodzi o grób, to było pełno gruzu na tym.
  • Gdzie był szpital?

Na Mariańskiej.

  • Co się działo później?

Później przechodziliśmy, zdawaliśmy broń, cokolwiek kto miał. Szliśmy do Ożarowa na piechotę. Dziwne dla nas, bo tutaj była wojna, wyszliśmy poza Warszawę, życie normalnie płynęło. Doszliśmy do Ożarowa, dwie noce byłyśmy.

  • Jak wyglądał punkt przejściowy w Ożarowie?

[Spaliśmy] na podłodze, czekałyśmy, bo z początku z drugim transportem pojechałam, [Niemcy] rozdzielali do różnych obozów. Myśmy pojechały do Sandbostel, [Stalag X B]. Przez trzy dni się jechało w wagonach towarowych. Był obóz, było piętnaście tysięcy różnych narodowości. Myśmy dostały dwa baraki, trochę słomy i na podłodze dosłownie spałyśmy.

  • Czyli to były kobiety z Powstania Warszawskiego?

Tak. Tylko właśnie z tej dzielnicy. [Jadąc do Oberlangen, po drodze zatrzymałyśmy się i miusiałyśmy iść do łaźni. Musiałyśmy oddać ubranie. Naprawdę bałyśmy się, że coś z nami zrobią. Po trzech dniach dojechałyśmy do Oberlangen. Nasza grupa była pierwsza].

  • Jak wyglądało życie w obozie?

Dostawało się kawałek chleba, niby to miała być kawa, zioła jakieś, jakaś zupa, chleba to był [malutki] kawałek. Niektóre koleżanki zjadły od razu, niektóre podzieliły, a niektóre połowę zamieniły na papierosy.

  • Jaki był pani system?

Z koleżankami byłam, to jak na trzy dostałyśmy większy [kawałek chleba], to można było lepiej podzielić. U nas mężczyźni mogli chodzić po obozie. Myśmy [miały] dwa baraki zagrodzone, Niemiec zawsze stał na warcie może dla ochrony. Byłyśmy do grudnia, a później wyjechałyśmy do Oberlangen [Stalag VI C]. Wszystkie kobiety ze wszystkich obozów się zjechały, nas było chyba 1700, już nie pamiętam. To był obóz (akurat nie pamiętam, czy to Włosi wychodzili) brudny, prycze były trzypiętrowe, to było na dwanaście osób, siennik ze słomą, też raz w tygodniu wypadała komenderówka – sprzątać obóz, przywieźć torf, gałęzie, ubikacje oczyścić, wywieźć. Ale to była dobra komenderówka, bo jak myśmy dostały paczki z Czerwonego Krzyża od czasu do czasu, to można z Niemcami było wymienić papierosy na jakieś kartofle czy coś.

  • Jak wyglądała paczka z Czerwonego Krzyża, z czego pani cieszyła się najbardziej?

Papierosy, które można było wymienić, coś każdego po troszku było, masło z orzeszków, takie różne były rzeczy, ale najważniejsze były papierosy. Papierosy to były pieniądze.

  • Do poprzedniego obozu paczki nie docierały z Czerwonego Krzyża?

Nie… Nasz obóz [główny to był] Sandbostel, a stamtąd dopiero oni wysyłali do Oberlangen, tak że jedna grupa dostała paczki, a druga mogła nie dostać. To z macierzystych obozów wysyłali.

  • Jak była pani w pierwszym obozie, czy też były paczki z Czerwonego Krzyża?

Na początku też chyba dostałyśmy paczki. Później [w Oberlangen] w jednym baraku [była nieletnia sala], [były tam] wszystkie [dziewczęta] poniżej szesnastu lat. Dostawałyśmy od Francuzów mleko z kluskami, to było coś [wspaniałego].

  • Proszę powiedzieć o momencie wyzwolenia, kto wyzwalał?

Nas wyzwoliła I Dywizja Pancerna.

  • Czy istniało coś takiego jak życie towarzyskie w obozie?

Później porobiły się takie rodzinki, później pod koniec nawet każdy barak urządzał przedstawienie, był jeden wolny barak, to był teatr. Trochę w obozie te [kobiety], które umiały, to uczyły młodsze [dzieci] angielskiego. Trochę coś nauczycielki, co pamiętały, trochę polskiego, ale bez książek.

  • Jak potoczyły się dalej pani losy po wyzwoleniu?

Po wyzwoleniu pojechałam do Włoch, do szkoły. Jak ktoś ma szesnaście lat: „Jedziemy do Włoch?”. Jedziemy do Włoch. Nic nas nie trzyma. Mój ojciec też później do Włoch pojechał. Byłam w szkole, a później w 1946 roku, już jak się wojna skończyła, to był wybór – albo do Polski wrócić, albo Anglicy musieli nas zabrać, bo myśmy byli pod ich komendą. Przyjechaliśmy do Anglii. Stamtąd też nawoływali, żeby do Polski wracać. Ale nie wiedziałam, [teraz] wiem, że nasz dom w ogóle był spalony, cała część Mokotowa była później spalona. Tak że zostaliśmy. Poznałam męża. Myśmy może wcześniej za mąż wychodziły, żeby takie sobie stworzyć rodziny, bo nie miałyśmy rodziny.

  • Czyli mąż również był powstańcem?

Tak. Mąż był z takiej grupy, co po Powstaniu jeszcze zostali na trzy dni i musieli chodzić po gruzach, wołać do ludzi, że wszystko skończone, żeby wychodzili, bo Niemcy zaraz przychodzili i wszystko palili. Tak że on był trzy dni, już specjalne mieli pozwolenie, Niemcy chcieli tego.

  • Po tych trzech dniach dołączył do reszty?

Później wszyscy spotkaliśmy się. Później chłopcy przyjeżdżali do nas, do Oberlangen.

  • Czy nie żałowała pani decyzji o pozostaniu w Anglii? Jednak miała pani rodzinę w Polsce.

Mój ojciec był tu, brat nie żyje, co się dzieje z mamą i z siostrą tego nie wiedziałam. Dopiero później się dowiedziałam, że mama przeniosła się do Poznania.

  • W jaki sposób pani się dowiedziała?

Myśmy mieli rodzinę w Poznaniu, tak że ona się przeniosła, bo w Warszawie nic nie było. Mój syn się urodził w Anglii. Później mieliśmy zamiar zostać w Anglii, ale jeden z kolegów: „Przyjedźcie do Stanów”.

  • Kolega z Powstania?

Tak. Mojego męża koledzy. Pojechaliśmy do Stanów, urządziliśmy się.

  • Jak wyglądało po wojnie życie w Anglii?

Życie w Anglii na początku było bardzo ciężkie, dlatego że wszyscy żołnierze też wracali. [Wracali również] angielscy żołnierze. Myśmy musieli zawsze się meldować, gdzie mieszkamy, gdzie pracujemy, zmieniamy pracę, musieliśmy się na policji meldować. Myśmy zaczynały każdą pracę od początku. Później zaczęłam szkołę pielęgniarską.

  • Czyli kontynuowała pani doświadczenia?

Tak, pracowałam w szpitalu. Na początku tyle pracowałam, żeby się języka nauczyć. Myśmy mieszkały jeszcze nie w Londynie, dopiero później w Londynie zaczęłam szkołę pielęgniarską, ale nie skończyłam, bo wyszłam za mąż. Jakoś się życie ułożyło, ciężko było, ale ułożyło się.

  • Kiedy pierwszy raz pani przyjechała do Polski?

Po dwudziestu latach przyjechałam w 1964 roku.

  • Co spowodowało taką decyzję o przyjeździe?

Odwiedzić rodzinę, bo już wtedy można było bezpiecznie jechać, bo do tego czasu, jak obywatelstwo przyjęłyśmy, to w paszporcie było, że oni nie odpowiadają na sto procent, jakby nam się coś w Polsce stało.

  • Była taka adnotacja.

Ponieważ myśmy nie wrócili, to nam powiedzieli: „My wam odbieramy obywatelstwo polskie”. Jak myśmy jechali do Stanów, to jako bezpaństwowi, Anglicy nam dali specjalny dowód.

  • Jak Amerykanie przyjmowali bezpaństwowych ludzi? Czy jakoś gwarantowali pobyt?

Myśmy mieli pozwolenie pracy, ponieważ przyjechaliśmy legalnie. Zaczęło się od takich gorszych prac, a później jednakże znaleźliśmy lepsze prace, tak że normalnie żyjemy.

  • Zanim jeszcze zadam ostatnie pytanie o Powstanie, chciałam się zapytać, czy pani teraz czuje się Amerykanką, Polką?

Mam obywatelstwo, ale nasze serce zawsze jest w Polsce. Mamy zebrania, mamy Koło AK w Chicago, zbieramy się raz na miesiąc, zbieramy pieniądze, wysyłamy do chorych AK za Bug, na Wilno, tyle ile możemy zebrać, bo my też wszyscy emeryturę mamy. Był czas, że dostawaliśmy próbki od lekarzy, myśmy wysyłały lekarstwa też do kliniki AK „Niedźwiadka”, była kiedyś na Świętokrzyskiej, teraz na Mariańskiej jest. Ale już tego nie wolno wysyłać, dlatego że Polska podpisała jakiś kontrakt ze Szwajcarią, tak że lekarstw nie przepuszczają już.

  • Ostatnie pytanie dotyczące Powstania, chciałam zapytać o jakieś najprzyjemniejszy moment.

Najprzyjemniejszy, to jak spotkałam ojca, to był najprzyjemniejszy, a najtragiczniejszy, jak dowiedziałam się o śmierci brata.

  • Czy jest jeszcze coś, co chciałaby pani powiedzieć o Powstaniu, coś, co według pani nie zostało jeszcze powiedziane?

Myśmy chodziły też z raportami, bo do Książęcej to wszystko już było w rękach polskich. Na Książęcej był szpital Świętego Łazarza, on przechodził z rąk do rąk. Myśmy kiedyś poszły zobaczyć, czy są jakieś opatrunki albo coś, to tak po cichu i szybko. Myśmy miały panią doktór i pielęgniarkę wykwalifikowaną, to też było ciekawe pójść, miałyśmy obstawę jednego chłopca z karabinem, to była nasza obstawa.

  • Gdyby pani miała znowu piętnaście lat i byłaby taka sytuacja?

Jak ma się piętnaście lat, to się nie zastanawia, myśmy byli w tym duchu wychowani.


Warszawa, 02 sierpnia 2009 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Zaborowska
Krystyna Zielonka Stopień: sanitariuszka, łączniczka Formacja: Batalion „Miłosz”, pluton sanitarny, pluton głuchoniemych Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter