Leszek Benedykt Szulc

Archiwum Historii Mówionej

Leszek Szulc (w czasie Powstania też Leszek Szulc). [Urodziłem się] w Tarnowie 12 marca 1924 roku. Ojciec był wtedy w 16. pułku piechoty. W czasie Powstania byłem w Legionowie, pluton 715.

  • Pamięta pan swój pseudonim w czasie Powstania?

Nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam pseudonim mojego zastępcy w czasie Powstania: „Danusia”.

  • Pana ojciec był zawodowym wojskowym?

Tak.

  • Jakie tradycje gościły w pana domu?

Prapradziadek był powstańcem z 1831 roku, pradziadek z 1863 roku. Dziadek już nie był w wojsku, tylko chronił się przed poborem do austryjackiej armii. Był flisakiem w Ulanowie nad Sanem. Tamci, też jak przeszli granicę, to byli w Ulanowie nad Sanem. Pamiętam, moja prababka ze strony matki nosiła chleb dla powstańców w 1863 roku.

  • Proszę opowiedzieć w kilku zdaniach o ojcu.

Był w 16. pułku piechoty w Tarnowie. Najpierw był dowódcą szkoły podoficerskiej, był adiutantem 16. pułku. Potem był na jakimś kursie wojskowym w wyższej szkole w Rembertowie. Było tam przeszkolenie dla dowódców batalionu. Stamtąd wrócił do Tarnowa i został przeniesiony do Częstochowy do 27. pułku i w 27. pułku był, pamiętam, dowódcą kompanii podchorążych rezerwy 7 Dywizji, to się tak nazywało.

  • Tak zastał państwa wybuch wojny?

Nie. Myśmy byli na wakacjach. Jeszcze wspomnę o Częstochowie, tam poznałem Maczka.

  • Gdzie pan zaczął chodzić do szkoły? W Tarnowie?

W Tarnowie do podstawowej, do podstawowej [chodziłem] jeszcze w Częstochowie.

  • Kiedy pan wyjechał do Częstochowy?

Po trzech klasach podstawowej. Do czwartej już chodziłem w Częstochowie.

  • Wspomniał pan, że poznał generała Maczka?

To przed wojną.

  • Ile pan wtedy miał lat?

Dwadzieścia lat nie miałem jeszcze, jakieś siedemnaście lat. Poznałem Maczka. Przedtem byliśmy na wakacjach we wsi Kąclowa między Grybowem a Krynicą. W Krynicy miałem autograf Kiepury i Marthy Eggerth Kiepurowej.

  • Do którego roku był pan w Częstochowie?

W Częstochowie byłem do 1939 roku. Wybuch wojny nie zastał mnie w Częstochowie, bo ojciec był zmobilizowany od marca. Pamiętam, w marcu jeździłem z ojcem do Truskolasów, tam nauczyłem się prowadzić samochód, łazik. Ojciec dał znać, w czasie jak byliśmy na wakacjach, żeby nie wracać do Częstochowy, tylko jechać do dziadków ze strony mojej mamy, do Ulanowa nad Sanem. Tam wyjechaliśmy.

  • Ile pan miał wtedy lat?

Piętnaście.

  • Jak pan zapamiętał 1 września? Czy pan zdawał sobie sprawę, co się dzieje?

Tak, byłem w harcerstwie, więc się orientowałem.

  • Gdzie pan zaczął należeć do harcerstwa, w której szkole?

W Częstochowie, jak byłem w gimnazjum.

  • Czy harcerstwo było przygotowywane do września, do wybuchu wojny? Czy przechodziliście jakieś szkolenia?

Przechodziliśmy wojskowe szkolenia. Pamiętam, na obozie harcerskim koło Sulejowa… Tam ojciec był z kompanią podchorążówki z 27. pułku, a my obok, parę kilometrów stamtąd, mieliśmy obóz harcerski w lesie pod Sulejowem.

  • Na czym polegały te szkolenia?

Te szkolenia polegały na przeprawach przez Pilicę łódką, a poza tym podchody były.

  • Czy uczono was również korzystania z broni, strzelania?

Nie. Ze strzelania szkolili nas w Częstochowie.

  • Kiedy w Częstochowie was szkolono? Jeszcze w szkole, w harcerstwie?

Ja już nie pamiętam. W harcerstwie. Odznakę POS mam.

  • Jak pan zapamiętał dzień 1 września 1939 roku?

Pierwsze przeloty były nad mostem, bo tam był most drewniany na Sanie z Ulanowa do Rudnika. Ten most 4 czy 5 września zbombardowali Niemcy. Tak że trzeba było łódką, jeżeli chciał ktoś się przedostać na drugą stronę Sanu.

  • Co jeszcze pan zapamiętał z pierwszego dnia?

Bombardowanie nie było pierwszego, był trzeci czy czwarty dzień wojny. Tyle pamiętam.

  • Czy widział pan w tym czasie ludzi uciekających z Warszawy, zachodnich terenów Polski?

Nie, jeszcze nie.

  • Czy ta miejscowość, w której pan był, jakoś się przygotowywała do obrony?

Nie, raczej przygotowywała się do wycofywania na zachód.

  • Jak długo pan był u dziadków?

U dziadków byłem, jak wróciłem ze wschodu, z Polesia.

  • Kiedy pan pojechał na Polesie?

Pojechaliśmy tam, jak armia niemiecka wkraczała.

  • Czyli w 1939 roku?

Tak, w 1939 roku. Furmanką żeśmy jechali do Zamościa. Z Zamościa do Zawady, pamiętam. W Zawadzie nas bombardowali. Jechała moja mama, siostra, wuj i ciotka, siostra mamy. Ten wuj był półtora roku starszy ode mnie. Zginął w 1944 roku.

  • Miał pan rodzeństwo, czy był pan jedynakiem?

Siostrę. Siostra chodziła w Częstochowie do nazaretanek. Dojechaliśmy do Zawady, z Zawady pociągiem dojechaliśmy do Janowa Poleskiego. Obok Janowa Poleskiego koleżanka mojej ciotki była nauczycielką we wsi Radogoszcz. Tam pociągi jeszcze dojeżdżały z Pieńska. Pamiętam, dowódcą stacji Janów Poleski był kapitan czy porucznik.

  • Jak długo tam przebywaliście?

Jak wkroczyli już Sowieci.

  • Pamięta pan wejście Sowietów?

Tak.

  • Proszę powiedzieć, jak to wyglądało?

Pierwsze patrole były w Janowie Poleskim. Myśmy chyba po coś jeździli do tego Janowa. Pamiętam tam Żydów z opaskami, gasili jakieś pożary, i Rosjan (nie z pepeszami, bo jeszcze wtedy nie było) z karabinami. Zegarek jeden miał, budzik, zegarki to była dla nich atrakcja.

  • Jak wyglądali? Czy byli umundurowani?

Umundurowani, mieli szare płaszcze i furażerki czy coś takiego.

  • Czyli wyglądali jak regularne wojsko?

Tak, armia.

  • Jak się zachowywali w stosunku do ludności polskiej?

Wtedy jeszcze nie było… Pamiętam, jak żeśmy już wracali z Janowa przez Łuniniec, Pińsk, Zdołbunów (jest taka stacja na trasie do Lwowa), jak wysiedliśmy z pociągu towarowego, to mi kazał ruski pokazać ręce, czy mam czyste, czy nie jestem robotnik. No, ale jakoś nic nie chciał ode mnie. Wtedy już zaczynali wywozić do Rosji.

  • Jaki to był miesiąc? Czy to jeszcze był wrzesień, czy październik 1939 roku?

To już był chyba październik. Z całą rodziną jechaliśmy pociągiem w kierunku Lwowa. Lwów pamiętam, były szklane perony.

  • Pamięta pan dworzec we Lwowie?

Dworzec we Lwowie. Z tego dworca poszliśmy do ciotecznej ciotki mojej babki, która mieszkała we Lwowie. Nie pamiętam ulicy. Obok był kościół, gdzie spotkałem swojego ojca, który był ranny w 1939 roku, przewożony do szpitala, nie pamiętam miejscowości. W tym szpitalu był i za papierosy kupił sobie cywilny garnitur, bo ten szpital mieli ewakuować do Rosji i część poszła do Katynia.

  • Czyli tata, przez to, że się ubrał w cywilne ubranie, uratował się?

Miał informację od jakiś lekarzy z Krakowa, którzy w tym szpitalu byli. Powiedzieli ojcu, że będą ewakuować do Rosji i ojciec za papierosy kupił sobie cywilne ubranie i o lasce dotarł do Lwowa, do tej ciotki. Spotkaliśmy się z ojcem.
  • Rodzina wiedziała, że ojciec był ranny w 1939 roku?

Wiedzieliśmy, że był ranny, że chcieli mu w Kielcach nogę obciąć, bo był pierwszego dnia ranny. Razem z ojcem ze Lwowa pojechaliśmy do Bolesławia, gdzie był brat ojca.

  • Pamięta pan miesiąc, kiedy to było?

To był październik.

  • Krótko byliście we Lwowie?

Krótko we Lwowie. Jak byliśmy w Bolesławiu, to były wybory do Ukraińskiej Republiki Radzieckiej. Pamiętam, z moim wujem Mietkiem staliśmy w kolejce po chleb. Kino było czynne, potem poszliśmy do kina. W kinie siedzieli z tyłu Rosjanie, jedli słonecznik i pluli na tych, co siedzieli z przodu. Tam były, pamiętam, te wybory. Wszyscy głosowali za przyłączeniem do Sajuza.

  • Wy nie musieliście głosować?

Musieliśmy, wszyscy głosowali. Wszyscy, bo chodziły jakieś Rosjanki i żołnierze rosyjscy, do każdego domu szli, żeby podpisać.

  • Czyli nie szło się do urny, tylko przychodzili do domu?

Tak. Stamtąd pojechaliśmy do Truskawca. W Truskawcu był proboszczem matki ojca kuzyn, Wójcik Adam. Pamiętam, on był w austryjackiej armii razem z ojcem na froncie. Jak wyszedł z frontu, to poszedł do seminarium duchownego i był w Truskawcu. W Truskawcu siedzieliśmy przy stole i on opowiadał, parafia jeszcze była czynna. Opowiadał, jak właściciel Truskawca, uzdrowiska, był u niego i właścicielka dostała coś w rodzaju zawału i przy stole zmarła. Potem żeśmy wycofywali się z Truskawca, żeby dostać się do Ulanowa. Stamtąd żeśmy usiłowali przez Przemyśl się przedostać. Początkowo były jakieś przepustki, przepuszczali bieżeńców, jak to nazywali ruscy. Ale jak żeśmy doszli do Przemyśla, to już nas nie chcieli puścić. Z Przemyśla żeśmy poszli przez Jarosław i żeśmy przez jakiś potok przechodzili, a przy tym potoku stali ruscy z karabinami i nas ostrzelali, jak żeśmy byli już po drugiej stronie. Po jednej byli Niemcy, a po drugiej Rosjanie.

  • Niemcy nie strzelali do was?

Nie. Niemcy nie strzelali, bo nie spotkaliśmy Niemców. Tylko ruscy stali po tamtej stronie. Po tej stronie niemieckich patroli nie było. Dopiero patrole niemieckie były w Ulanowie, pamiętam.

  • Na piechotę cały czas żeście się przemieszczali?

Na piechotę. Z ojcem i całą rodziną dotarliśmy do Ulanowa.

  • To był jeszcze październik czy już później?

To już był chyba listopad. Dotarliśmy do Ulanowa i w Alanowie, z tego co pamiętam, w szkole stała jakaś kompania niemiecka, austriacka. Ponieważ przed wojną w Częstochowie uczyłem się niemieckiego u braci szkolnych, taki zakon był, pamiętam, od nich dostałem adres do Austriaka z Wiednia i dwa razy żeśmy korespondencję wymieniali.

  • W jakim celu?

[Dowiedzieć się], co słychać.

  • Czyli kontakty towarzyskie?

Tak. Nazywał się Karl Breinhes chyba, nie pamiętam już. W Ulanowie było masę Żydów, pamiętam. Ta kompania austriacka stała, potem ich przenieśli, [zanim] wybuchła wojna rosyjsko-niemiecka.

  • Kogo przenieśli? Wojska austriackie czy Żydów?

Tę kompanię, która była w szkole, przenieśli do lasu, a za parę dni zaczęła się wojna. Pamiętam, jak w Ulanowie się ta wojna zaczęła, jakieś niemieckie patrole się zjawiły. Żydów dużo było. W Zarzeczu koło Ulanowa, przy majątku Hofmokla, był teren ogrodzony i tam trzymali Żydów i wysiedlonych z Czechosłowacji.

  • Żydów z Czechosłowacji?

Żydów. Potem się okazało, że tam był jeden z Ostrawy, z którym korespondowałem. Tam byli z Wiednia wysiedleni Żydzi i był między innymi taki, który nazywał się Hans Wolf. Potem ich z tego ogrodzenia wypuścili do Ulanowa i oni mieszkali w Ulanowie, w żydowskich domach. U tego Wolfa uczyłem się angielskiego, bo on kończył [studia] w Oxfordzie. Był współwłaścicielem jakiegoś wielkiego hotelu w Wiedniu na Mariahilfer Strasse.

  • Czy pan w Ulanowie oficjalnie pracował, czy się uczył?

Pracowałem i uczyłem się. Niemcy nas zapędzili, najpierw pracowałem przy umacnianiu lewego brzegu Sanu. To się nazywało główki, to była wiklina i [robiliśmy] takie umocnienia. Po drugiej stronie Sanu był niższy teren, a Ulanów był trochę na górce. Najpierw tam pracowałem, potem Niemcy nas zapędzili do rozbiórki bożnicy żydowskiej. Pamiętam, cegłę tam nosiłem. Pilnował nas Niemiec.

  • Jak was traktowali Niemcy przy tych pracach?

Tak jak [ludzi] do roboty.

  • Nie było rozstrzeliwania, bicia, prześladowania?

Nie. Rozstrzeliwania dopiero później były, Niemcy Żydów rozstrzeliwali. Z Janowa Lubelskiego przyjeżdżała żandarmeria.

  • Pamięta pan, który to mógł być rok?

To był chyba 1942 rok.

  • Do którego roku pan był w Ulanowie?

Byłem w Ulanowie do grudnia 1943 roku. Byłem w partyzantce u ojca Jana z Ulanowa. Pojechałem do lasu i w lesie byliśmy, kurs podchorążych kończyłem.

  • Kiedy się pan zetknął z konspiracją w Ulanowie?

Jak byłem zaprzysiężony.

  • Kiedy to mogło być?

Chyba to był 1941 rok. Wiosną chyba. To był wtedy Związek Walki Zbrojnej.

  • Kto pana wprowadził do tego związku?

Mój pierwszy dowódca, nauczyciel. W Ulanowie robiłem czwartą klasę gimnazjalną, bo były cztery klasy przed wojną, dwie licealne do dużej matury. Ja małą maturę robiłem, żeby dostać stopień kaprala podchorążego.

  • Wstąpił pan do ZWZ?

Tak, do ZWZ. Pierwszym moim dowódcą był nauczyciel, który uczył niemieckiego, historii i polskiego, Edmund Moritz się nazywał. Zresztą (później się okazało, w obozie z nim byłem) on był kolegą Jaroszewicza. Razem kończyli szkołę po gimnazjum, która uprawniała do nauczania w gimnazjach, szkołę po seminarium nauczycielskim. Potem Jaroszewicz uczył w Garwolinie.

  • Mówił pan, że wstąpił do ZWZ. Na czym polegała pana praca w konspiracji? Czy brał pan udział w jakiś akcjach?

Jak z lasu szliśmy, to brałem udział.

  • Kiedy pan do lasu poszedł?

Do lasu poszedłem na wiosnę w 1942 i byłem tam do początku 1943 roku. Pamiętam, wyszedłem z lasu kończyć… Jakieś egzaminy zdawałem. Łaciny mnie uczył profesor Janik Michał, kolega generała Sikorskiego.

  • W jakich akcjach brał pan udział, będąc w lesie?

W lesie tylko się broniliśmy. Jak nas Niemcy nachodzili, to żeśmy się ostrzeliwali, [to było] pod Biłgorajem. Mam z Biłgoraja aparat fotograficzny, leicę niemiecką.

  • Czy wszyscy mieliście broń w partyzantce? Czy to była broń zdobyczna? Co to była za broń?

W partyzantce była broń odkopywana po 1939 roku. Pamiętam, jak wyszedłem z lasu egzaminy zdawać… O Janiku wspomniałem. Zdawałem czwartą klasę za Stalową Wolą, po drugiej stronie Sanu, u dyrektora przedwojennego gimnazjum w Stalowej Woli i jego żony. On był matematyk, a ona historyczka i polonistka. Zdawałem łacinę u Janika, niemiecki u Moritza, historię kościoła (bo to było obowiązkowe) u księdza Hawrata.

  • Co się z panem działo po tych egzaminach?

Poszedłem z powrotem do lasu. Jak żeśmy z lasu wyszli, to w Ulanowie rozstrzelali całą masę Żydów.

  • Nie widział pan tego, czy był pan świadkiem?

Byłem świadkiem. Pamiętam, że mój dziadek ze strony mamy, Gutek, miał piekarnię w tym domu, gdzie mieszkaliśmy. W tej piekarni pracował (dzierżawił to) Żyd, piekarz. Miał żonę. Pamiętam, jak on umarł, a jego żonę rozstrzeliwali Niemcy, którzy przyjechali z Janowa Lubelskiego, żandarmi. Pędzili Żydów, wypędzali z Ulanowa, oni szli w kolejce. Pamiętam, był dom przy wyjściu z jednej z ulic, niedaleko domu, w którym żeśmy mieszkali. To był żydowski dom, po schodach się wchodziło. Tam na stertach leżały trupy, jeden na drugim, rozstrzelanych przez Niemców z Janowa. Jedna Żydówka się stamtąd urwała, uciekła ranna na wieś za Ulanowem. Uratowała się, tam mieszkała u Polaków.
  • Czy partyzanci jakoś reagowali na to rozstrzeliwanie Żydów?

Nie, nie było z Żydami żadnego kontaktu. Początkowo to był oddział partyzancki NSZ. Pamiętam, że dowódcą był ojciec Jan, to był NSZ-owiec, a porucznik…

  • Jakie akcje przeprowadzaliście?

Pamiętam ostatnią akcję, jaką żeśmy przeprowadzali, ale to był już 1943 rok. W sądzie ulanowskim, zbudowanym jeszcze za austriackich czasów chyba, był posterunek radiolokacji niemieckiej. Po drugiej stronie Sanu stała wieża radiolokacyjna. Oni zawsze krótkofalówką się porozumiewali. W tym sądzie był też posterunek policji granatowej. Pamiętam, żeśmy do natarcia poszli. Przyszła jakaś kompania ruskich partyzantów z brygady Kołpakowa, już nie pamiętam, ilu ich tam było, ale w każdym razie żeśmy z nimi kontakt nawiązali i żeśmy razem z nimi atakowali sąd w Ulanowie.

  • Czy była również współpraca partyzantów z policją granatową?

Była. Oni niewiele mogli. Jedna z córek tych policjantów też się udzielała. W styczniu 1943 roku razem z ruskimi żeśmy atakowali sąd w Ulanowie.

  • Jaki był efekt tego ataku?

Żeśmy wypędzili Niemców. Niemcy uciekli przez San, pamiętam ich, jeden pod pistoletem ich przewoził, trochę ich zginęło. Myśmy wysadzali ten sąd. Pamiętam, wtedy któryś z folksdojczy, co byli w policji granatowej, wyrzucił granat przez okno pierwszego piętra, a ja byłem z ruskimi pod piwnicą, tak że prawe ucho mam do tej pory uszkodzone.

  • To była ostatnia akcja?

Ostatnie akcja, a potem SS przyjechało. Do Ulanowa przyjechało SS Galizien. Dowódca to był starszy lejtnant, polskie nazwisko miał, już nie pamiętam. Oni niemieckie mundury nosili. Mieszkali u moich dziadków na piętrze, a ja ze swoim wujem Mietkiem w piwnicy żeśmy się schowali i żeśmy, pamiętam, uciekli z tej piwnicy do wsi Bieliny. Tam był majątek Czartoryskich.

  • Czy po tej akcji były jakieś restrykcje na ludności cywilnej?

Tak. Ukraińcy aresztowali w Ulanowie sporo, łączniczkę czy dwie łączniczki z partyzantką i z podziemiem wywieźli z Ulanowa i chyba w Jarosławiu rozstrzelali. Był przedwojenny nauczyciel Bosowski, był w wieku mojej ciotki, jego też wywieźli. Co się z nim stało, nie wiadomo.

  • Jak długo pan był w Ulanowie i w lasach pod Ulanowem?

Do 1943 roku. Potem wyjechałem robić dużą maturę do Legionowa. Ojciec był przewieziony po cichu, bo w Ulanowie go znali, przez San i wylądował w Legionowie. Pojechałem do ojca do Legionowa w 1943 roku.

  • Pana ojciec pracował w konspiracji?

Tak, cały czas był w kontakcie z dowódcą szkoły łączności w Zegrzu. Poza tym… Nie pamiętam, jak się nazywał ten na Żoliborzu, przez niego był mianowany dowódcą Okręgu [Rejonu?] I Legionowo.

  • Pana ojciec?

Mój ojciec. Pracował w Wołominie w magistracie, a dowódcą był w Legionowie. Pamiętam, przyjeżdżał do Legionowa. Wtedy, dzięki kontaktom ojca z kolejarzami, dostałem pracę na stacji kolejowej Legionowo. Sami Niemcy tam byli, szefem był Niemiec. Byłem w odprawie pociągów, kartki się przywieszało do wagonów towarowych. Niemcy już wtedy uciekali. Furmankami niektórzy uciekali.

  • Mówi pan, że przyczepiało się kartki do wagonów. Kartki dane przez Niemców? Jakie to były kartki? Oznakowanie, co jest w danym wagonie?

Nie, oznakowanie, dokąd wagon jedzie. To była odprawa pociągów.

  • Czyli pan miał oficjalną pracę w Legionowie?

Tak. Wtedy miałem kontakt z wywiadem. Ojciec mojej koleżanki i jej siostry (siostra nie żyje, a ona jest w Stanach), podoficer przedwojenny… Zawsze przez niego miałem kontakty i do niego miałem kontakty z dworca kolejowego.

  • Czy uczestniczył pan w jakichś akcjach w Legionowie w związku z pana pracą na dworcu?

Tak, pod koniec. Kradło się z wagonów albo rowery, albo granaty. Jak Niemcy zostawili jakąś broń, pistolety czy coś, to się kradło i chowało. Poza tym krótko przed Powstaniem, jak Niemcy mieli uciekać, to z dworca żeśmy wyprowadzili, z baraku, w którym Niemcy, kolejarze byli od przekładania zwrotnic… W baraku był karabin maszynowy i karabin maszynowy żeśmy podprowadzili.

  • Czy ci kolejarze byli Niemcami czy Polakami?

Niemcami, ale Polacy też byli na kolei, przy konserwacji torów.

  • Czyli mniej odpowiedzialne funkcje pełnili Polacy, a Niemcy najważniejsze?

Miedzy innymi ojciec mojego zastępcy z drużyny z Powstania, Feliksa „Danusi”… Jak żeśmy w tym baraku mieszkali, to pamiętam, w piwnicy coś było, ale co było w tej piwnicy… Po schodach się wchodziło. To parterowe było, ale po schodach się wchodziło do odprawy pociągów. Kierownik odprawy pociągów, Niemiec, wysyłał nas do sklepu po oranżadę, a myśmy z tą oranżadą przynosili dla niego bimber i to była stark Limonade. W niedzielę się wycofali (w 1944 roku) wszyscy Niemcy z Legionowa.

  • To krótko przed Powstaniem?

W niedzielę przed Powstaniem. A myśmy wtedy… Przebrałem się w kolejowy płaszcz, zapakowałem teczkę granatami i pistoletem i rower kradziony [wziąłem], i ruszyłem do Warszawy, bo byłem w Warszawie u „Pomiana”, druha Stasieckiego w konspiracji zameldowany i podlegałem mu do Powstania. Miał pseudonim „Pomian”, leży na Powązkach. Eugeniusz Stasiecki był w Częstochowie zastępcą komendanta hufca częstochowskiego.

  • Z tego okresu pan go znał?

Tak.

  • Przybył pan do Warszawy?

Nie, dojechałem do Białołęki, zatrzymali mnie koledzy z Białołęki, żeby dalej nie jechać, bo na Pradze jest dywizja „Hermann Göring”. Stamtąd wróciłem do Legionowa i zameldowałem się w plutonie 715, i tam brałem udział w Powstaniu.

  • Na czym to polegało?

Żeśmy się zakwaterowali w koszarach. Jeszcze do koszar, pamiętam, przyjechał jakiś niemiecki ciężarowy samochód i kilku Niemców przyjechało. Niemcy wywozili stamtąd mundury, pasy, ładownice, broń radziecką, karabiny zagwożdżone niemiecką amunicją (nie bardzo były do użytku, trzeba je było wyciągnąć). Pamiętam, żeśmy tam jednego Niemca dorwali i pistolet mu zabrali maszynowy, peema. Obsługi peemów to się jeszcze nauczyłem w partyzantce. Doprowadziłem go, bo w tartaku za torami… Koszary były za torami, a po drugiej stronie była stacja kolejowa i Legionowo. Zabraliśmy mu pistolet, przyprowadziłem go do dowódcy naszego plutonu i chciałem go rozwalić, bo już wiedziałem, że mój kuzyn, to znaczy wuj z Ulanowa był rozstrzelany w Rapach pod Biłgorajem.

  • Dowódca nie pozwolił?

Nie, mówi: „To jest jeniec, przepędzić go na drugą stronę”. Zajęliśmy te koszary, mundury, pasy, ładownice, hełmy. Plandeki żeśmy pozakładali i maszerowaliśmy za Legionowo, w kierunku Rajszewa.

  • Duża grupa was była?

Cały pluton, to było ze trzydzieści osób.

  • Pan był dowódcą?

Dowódcą drużyny byłem. Dowódcą był Szmit, podchorąży. Nie mogę sobie przypomnieć jego pseudonimu. Jak żeśmy ruszyli… Jeszcze przed Powstaniem to było, przed 1 sierpnia, przed wtorkiem.

  • Mówił pan najpierw o tym, że pan ruszył sam w stronę Warszawy, jak wybuchło Powstanie.

Nie, jeszcze nie, jak wybuchło Powstanie. W niedzielę przed Powstaniem.

  • Poszedł pan sam?

Sam jechałem.

  • W Białołęce pana zatrzymali?

Na Oleandrów miałem się zameldować.

  • Teraz pan mówi o tym, że przed wybuchem Powstania wyszliście z Legionowa.

Niemcy też się wycofali, a myśmy wyszli poza Legionowo.

  • To było jeszcze przed wybuchem Powstania?

Przed pierwszym sierpnia. Szliśmy tam na kwaterę, z której mieliśmy wyruszyć do Powstania. Pamiętam te plandeki, koledzy z innego plutonu nas odstrzelali, zanim się zorientowali, że my wynosimy to wszystko z koszar. Do 1 sierpnia tam byłem chyba, do piątej po południu. O piątej był rozkaz rozpoczęcia Powstania.
  • Wasz pluton tam był do godziny piątej. Co potem?

Ruszyliśmy na koszary, zajęliśmy budynki koszarowe. Były tam duże ilości materiałów wybuchowych, składowane w ogrodniczych [pomieszczeniach] na terenie koszar. Ponieważ znałem stację kolejową, dostałem rozkaz, żeby iść i zablokować przejazd kolejowy w Legionowie. Nie było jeszcze wiaduktu w Legionowie, bo wiadukt wybudował dopiero Jaroszewicz. Poszedłem z dwoma kolegami, rowami żeśmy szli, bo wzdłuż parkanu koszarowego i wzdłuż ulicy były rowy wykopane. Szliśmy tymi rowami do przejazdu kolejowego. Potem ich zostawiłem. Jeszcze ostrzegałem, żeby się nie wychylali, bo czołg niemiecki jechał od Jabłonnej do obserwatorium. Było [obserwatorium] astronomiczne w Legionowie za koszarami, w kierunku na Marki. Do przetoków były motowozy, wsiadłem do takiego motowozu, zamknąłem szlabany na przejeździe, postawiłem na środku ten motowóz i wróciłem do plutonu, do koszar, tam gdzie żeśmy kwaterowali. Pamiętam, jak żeśmy odkryli te złoża materiałów wybuchowych, te magazyny, tośmy posłali jakiegoś łącznika do ruskich, którzy byli pod Radzyminem już, że są duże ilości materiałów wybuchowych, to mu powiedzieli: Skoro prijdiom. Potem żeśmy z koszar [wyszli].
We wtorek wybuchło, w środę żeśmy kwaterowali w koszarach, a ze środy na czwartek nas zakwaterowali w bloku, w którym był niemiecki dom publiczny, w Puffie niemieckim żeśmy nocowali. Stamtąd żeśmy ruszyli (ponieważ pojawili się Niemcy od strony Chotomowa, na Przystanku Legionowo) w kierunku Przystanku Legionowo, żeby tych Niemców przepędzić. Pamiętam, dowódca kompanii chotomowskiej był w jasnym płaszczu i z pasem, spotkaliśmy go na ulicy Kolejowej, bo żeśmy ulicą Kolejową wzdłuż torów szli w kierunku Chotomowa. Jego Niemcy tam zastrzelili, jak przechodziliśmy, to już nie żył. Jego pomnik jest gdzieś w Legionowie. Żeśmy podeszli pod Chotomów (za Przystankiem Legionowo) i żeśmy „rolowali” ich od przystanku Legionowo do końca Legionowa, przed Chotomów. Tam, pamiętam, pluton saperski… Niemcy podjechali pociągiem pancernym, a z drugiej strony koszar, z innego plutonu podeszli i wysadzili ten tor.

  • Tak że zatrzymali Niemców?

Zatrzymali Niemców i tam żeśmy się postrzelali z nimi. Pamiętam, tam dowódca plutonu był ranny i mnie przekazał swój pistolet maszynowy, peem. Potem chowałem dwóch Niemców, byli z karabinem maszynowym, obok torów leżeli. Pamiętam tylko imię jednego, on był z Poznania, Hans z niemieckiej armii.
Stamtąd się wycofaliśmy, ponieważ Niemcy nacierali ze wszystkich stron. Wycofaliśmy się do lasów w Józefowie, między Białołęką a szosą Radzymińską. Tam już kompania nas była. Dowódcą kompanii był porucznik „Ryś”. Mój tata przyszedł do tej kompanii, ponieważ był dowódcą Rembertowa. [Rejon] I to był Legionowo, [Rejon] II Marki, doktor Sergiusz Hornowski [był dowódcą], 99 lat wytrzymał i w zeszłym tygodniu go pochowali. Ojciec mnie wycofał z tej kompanii, bo liczył, że będzie Powstanie w Rembertowie. Poszliśmy do Rembertowa. A w Rembertowie okazało się, wywiad powiedział, że nie będzie Powstania, tylko trzeba wracać w stronę Niemców, bo ruscy idą. Ojciec ze mną wycofywał się, był u swojego starszego sierżanta wywiadowcy. On miał ogród w Rembertowie. W piwnicy żeśmy przenocowali u niego i szliśmy z powrotem do Legionowa. Idąc do Legionowa, żeśmy trafili na ogrody, sady, w których wuj z Legionowa kupował (on miał sklep w Legionowie) jabłka i tam w szałasie się zamelinował, bo po jednej stronie byli Niemcy, a po drugiej już ruscy. Pamiętam, jak ruscy nas ostrzeliwali, to myśmy w rowie przeciwpancernym się schronili. Niemcy zaczęli z tych sadów Majlerta i z okolicy wycofywać ludność, a młodzież zabierali do kopania okopów. Pamiętam, wuj jakąś furmankę wynajął. To była już Białołęka. Na tę furmankę żeśmy się załadowali i mnie przykryli kożuchem. Jechaliśmy szosą na Jabłonnę, żeby skręcić do Legionowa. Żeśmy dojechali do granic Legionowa, za Jabłonną już. Tam ten kożuch zrzuciłem, furmanka pojechała dalej, a ja [zostałem]. Posterunek niemiecki stał przed Legionowem, chciałem wejść, a on nie chciał nas puścić. Mówię: „Ale ja pracowałem na stacji kolejowej Legionowo, gdzieś nawet legitymację mam z tej stacji”. Puścił nas i przyszliśmy do Legionowa.

  • We trójkę poszliście, ojciec, pan i wujek?

Tak. Przyszliśmy do wuja. Po drugiej stronie ulicy Batorego w Legionowie wynajął nam wuj [kwaterę]. Nie pamiętam, jak się ta pani nazywała, Dmochowska czy coś. U niej w drewniaku żeśmy zamieszkali, tam żeśmy kwaterowali. Niemcy założyli jakiś punkt zaopatrzeniowy na podwórku wuja w Legionowie, zakwaterowali u wuja. Myśmy czasami [byli] w piwnicy u wuja, a czasami u tej [pani].

  • Kryliście się przed Niemcami czy nie?

Nie. Mało tego, jak przyszedłem do wuja do sklepu, to ostrzeliwał mnie kukuruźnik, bo tam duży teren był, parcela. Niemcy mnie zahaczyli i zapędzili do wymiany sprzęgła w jakimś osobowym samochodzie. Pamiętam, był uszkodzony, postrzelany ten samochód. Na leżąco tam coś przykręcałem czy odkręcałem, powiedzieli mi, co zrobić. Wyszedłem stamtąd, poszedłem z powrotem do tej pani po przeciwnej stronie. Ten mnie ostrzelał, ten mnie zapędził. Pamiętam, jeden z zaopatrzeniowców niemieckich, co kwaterowali u wuja, jeździł z prowiantem na front, na linię frontową. Przed szosą radzymińską była linia frontu. tam zawiózł do okopów Niemcom jakiś prowiant. Wracał motorem, ten ciężarowy samochód z tym prowiantem rozwalili, ostrzelali, tam zginął kierowca. Potem ten Niemiec opowiadał, jak przyszedł. Poszedłem potem na drugą stronę ulicy, do tej pani, gdzie żeśmy kwaterowali. Niemcy zaczęli uciekać z Legionowa. Okazało się, już ruscy są niedaleko, rzeczywiście, w Wieliszewie ruscy byli. Z Wieliszewa szli na Legionowo. Niemcy uciekali do szosy na Jabłonnę, a ruscy przyszli. Pamiętam, pierwsze patrole ruskie wkroczyły o szóstej rano. Jak Niemcy się wycofywali z Legionowa, to jeszcze po piwnicach mordowali ludzi, strzelali po piwnicach, bo wiedzieli, że ludzie się chowają do piwnic. Pamiętam, ruscy wkroczyli.

  • Mówi pan, że o szóstej rano. Jaki to mógł być dzień?

Chyba 17 września. Pierwsze patrole wkroczyły i pamiętam, wyszedłem do wywiadowcy ruskiego, z pepeszą i krótkofalówką szedł. Dał mi posłuchać tej krótkofalówki, ale niewiele zrozumiałem, o jakie rozkazy chodzi. Dałem mu skręta popalić i poszedłem na śniadanie do pani, u której żeśmy mieszkali. Tam on przyszedł po mnie, akurat śniadanie jadłem, i mówi: „Pułkownik chciał z tobą porozmawiać”. Przyprowadził mnie na Przystanek Legionowo, dom chyba do tej pory stoi. W piwnicy za kocem siedziało przy stole piętnastu kacapskich oficerów. Pułkownik ze mną rozmawia. Jeszcze ten ruski, co mi słuchawkę dawał, [mówił]: „To tyś był w Powstaniu w Legionowie?”. – „Tak, oczywiście. Węgrzy nam zostawili granaty na podwórku”. Pułkownik rozłożył przede mną mapę i mówi: „To w takim razie ty się orientujesz, gdzie Niemcy mogą mieć umocnienia”. Mówię: „Nie wiem, nie bardzo, nie czytam cyrylicą”. W połowie po rusku mogę się porozumieć, bo mieliśmy grupę ruskich w partyzance koło Janowa Lubelskiego, potem poszli do ruskiej partyzantki. Pamiętam, kapitan był w naszej partyzantce, rękawiczki nosił zdobyte na Niemcach, z tymi rękawiczkami chodził. Pułkownik każe mi pokazać, mówię: „Czytać nie potrafię, ale pokażcie mi, gdzie Legionowo”. Mniej więcej mu powiedziałem, że za Przystankiem Legionowo są umocnienia. Już stały stanowiska karabinów maszynowych, już się ostrzeliwali, tak że słychać było. Potem ten pułkownik mówi: „Kapitan, pagawaritie z nim”. A kapitan sinogołowiec, jak się okazało. Wziął mnie pod pachę mówi: „To idziemy”. Konwojenta wziął z sobą. Mówię: „O, to sprawa śmierdząca”. Jak ten konwojent mnie prowadził, to sobie myślę: „Albo mnie rozwali po drodze, albo doprowadzi do Legionowa, do domu”. Ale nie doprowadził mnie do domu, do wuja poszliśmy. Konwojent został na podwórku, a kapitan do wuja wszedł. Wuj postawił jakąś wódkę, tamten, a jakże, wódki się napił, ja też wypiłem kielicha i czekałem, co będzie dalej. Kapitan potem mówi: „Dawaj pan, poszli dalsze, pójdziecie w armiu”. Znaczy – do wojska pójdziecie. Myślę sobie: „Dobrze, jak do wojska pójdziemy, ale dlaczego pod konwojem?”. Doprowadził nas… Na końcu koszar, po drugiej stronie, na końcu Legionowa dom był i w tym domu się pojawił jakiś major z przewiązanym okiem i z nowym konwojentem. Kapitan przekazał mnie temu majorowi i konwojentowi.

  • Pana jednego tylko?

Tak. Tylko mnie. Mówi: Dawaj, poszli dalsze. Jak wychodziłem od wuja, to sobie wziąłem teczkę z jakimś prowiantem i z tytoniem przede wszystkim, żeby było co zapalić. On mnie prowadzi, mówi: poszli dalsze. Temu konwojentowi mnie przekazał, mówi: „Wiesz, dokąd go masz zaprowadzić”. On mówi: „Wiem”. Pytam się go: „Dokąd ty mnie prowadzisz?”. A on mówi: Znajesz dieriewniu Pustelnik? To przy radzymińskiej szosie. Mówię: „To my tak daleko nie pajdiom, zatrzymuj jakiś samochód, który jedzie od frontu”. On mówi: „Nie, jak ja będę zatrzymywał, to się nie zatrzyma, zatrzymuj ty”. Zatrzymałem jakiś półciężarowy, wskoczyłem, a ten konwojent nie zdążył wskoczyć za mną, tylko moją teczkę miał. Położył się z tą teczką w rowie, a mnie ten samochód dowiózł do lasu. Tam stały stanowiska artylerii rosyjskiej, ale nikt się mną nie interesował. Kazał wysiadać z tej półciężarówki. Pamiętam, wysiadłem i z powrotem szedłem po swoją teczkę do tego konwojenta, ale szedłem ostrożnie, bo po jednej i po drugiej stronie leżały trupy. Myślę: „Jak teren zabudowany, to jeszcze na minę trafię i mnie szlag trafi po drodze”. Ale jakoś doszedłem do niego, a ten konwojent już spał na mojej teczce. Potem wsiedliśmy, jechał jakiś samochód (zis ciężarowy) z Legionowa z jakimiś cywilami, z kobietami, z dziećmi. Żeśmy wsiedli i przyjechaliśmy do Pustelnika przy Radzymińskiej. W Pustelniku… Po drodze mu mówię: „Słuchaj, jak do Pustelnika dojdziemy, to pójdziemy na wódkę przy radzymińskiej szosie”. Myślę: „Zabiorę ci moje dokumenty”. A protokół ze mną spisał ten pierwszy kapitan i kazał się podpisać, jeszcze w Legionowie.

  • O co ten kapitan pana wypytywał? O to, czy pan był w partyzantce?

[Czy byłem w] partyzantce, czy byłem w Powstaniu, czy byłem w AK – wszystko mnie wypytywał i spisał protokół w korespondentce, i kazał podpisać: Mówię: „Jak podpiszę, jak nie wiem, co wyście napisali?” – „A, to ja ci przeczytam”. Przeczytał mi i podpisałem. Po drodze, jak mnie ten kapitan prowadził, tośmy wstąpili do sąsiada, na rogu Batorego mieszkał kolejarz, który służył jeszcze w carskiej armii i bardzo dobrą opinię o mnie wydał temu kapitanowi. Stąd kapitan się dowiedział, że ja i w Powstaniu byłem, i w partyzantce. A ten powiedział w dobrej wierze. Kowalski się nazywał, w czasie wojny był w carskiej armii.

  • Chciał pan odzyskać tę teczkę i dokumenty?

Jechaliśmy do Pustelnika samochodem ciężarowym. Jeszcze mu po drodze proponowałem, że w Pustelniku… Rzeczywiście żeśmy w Pustelniku wysiedli, ci ludzie pojechali troszeczkę dalej, a ja z nim wysiadłem i chodzimy za wódką. Było pełno ruskich, nie znaleźliśmy. Wróciłem z nim, doprowadził mnie… Na rogu w Pustelniku, po drugiej stronie ulicy, w kierunku wschodnim, dom stał. Ulica Piaskowa się chyba nazywała. Tam mnie wysadził, a w kuchni siedział enkawudzista, sołdat. Oddał mu moje dokumenty, powiedział: „Cześć” i poszedł dalej, a mnie zostawił. Ten w kuchni przeczytał to i prowadzi mnie do pokoju za kuchnią, a za kuchnią siedzą dzieci, kobiety, cywile z Legionowa, którzy się wycofali. Pamiętam, siedzi na ławce Żyd jakiś i esesman bez czapki i bez pasa. Przywieźli nam kaszę na śniadanie, kaszę wszyscy dostali i zaczęli nas powoli przesłuchiwać i wypuszczać. W końcu zostałem we trójkę z tym esesmanem i Żydem. Myślę sobie: „To już śmierdząco”. A w międzyczasie dałem znać przez kuzynkę, córkę wuja w Legionowie, do ojca, żeby się przypadkiem nie zgłosił, żeby go nie związali kacapy, bo sprawa śmierdząca. Najpierw wezwali tego Żyda i esesmana, zostałem sam. Myślę sobie: „Nic, tylko na rozwałkę”. Ale potem wezwał mnie jakiś wachcior i prowadzi do domu przy rogu Radzymińskiej. Tam na podwórku stoją konie, stoją jacyś konwojenci pilnujący tych koni, ruscy oczywiście, żołnierze. Prowadzi mnie do podoficera do domu, do środka. To już wieczór był. Jak wychodziłem, to zobaczyłem po drodze, że za tymi końmi, na podwórku było okno inspektowe, a pod tym oknem siedział ten esesman i Żyd. Co z nimi dalej było, nie wiem. Ten mnie doprowadził do tego domu. Podoficer, do którego przyszedłem, mówi: „To co? Może głodny jesteś?”. Pamiętam, miał ordynansa ten podoficer i kazał mu zagrzać tuszonkę amerykańską i kartofle. Zaczęliśmy jeść kolację, mówię: „Co będziemy jedli na sucho, niech ordynans idzie po wódkę” On mówi: „Ja pieniędzy [nie mam]”. Mówię: „Mam jeszcze pięćset złotych, to niech idzie gdzieś po wódkę”. Tamten poszedł po wódkę, przyniósł.

  • Jak się skończyła ta kolacja?

Zaraz powiem. Wypiliśmy w kuflach od piwa po kielichu tej wódki i kolację żeśmy skończyli. On mówi: „Teraz musisz wyjść, bo kapitan ma do mnie przyjść”. Wyprowadza mnie na podwórko, obok tej szyby inspektowej, gdzie siedział Niemiec. Wpuszcza mnie do komórek, okazuje się, że tam był magiel i w tym maglu siedziało dwóch aresztowanych akowców z Kobyłki. Akurat, pamiętam, płaszcz miałem, miałem się czym przykryć i w tym maglu na desce położyłem się spać. W nocy, nad ranem, chyba koło trzeciej rano podjechała jakaś sanitarka z czerwonym krzyżem i nas wywołują stamtąd, ładują do tej sanitarki (ruskiej oczywiście) i wiozą. Którędy, nie pamiętam, w każdym razie przez Wyszków do Wołomina. Przywieźli nas do Wołomina i w Wołominie zatrzymaliśmy się za przejazdem, z prawej strony torów, patrząc w kierunku zachodnim czy północnym. Tam wysiedliśmy, było dwóch konwojentów.

  • Ilu was było?

Nas było też trzech, ten esesman, Żyd.

  • Mówił pan, że byli z panem akowcy?

Ale wywołali ich stamtąd, chyba tak, może coś pomyliłem. Żeśmy za torem kolejowym wylądowali, a obok toru kolejowego był sklep spożywczy i właścicielem sklepu spożywczego był podchorąży z podchorążówki w Częstochowie, od mojego ojca. Posłałem konwojenta, żeby do niego, do tego sklepu poszedł i żeby coś przyniósł do jedzenia. Przyniósł szynkę, jakiś chleb i dzbanek wódki. Wszyscy się posilili, wódkę wypili. W końcu przyszedł po nas ten major z przewiązanym okiem, który mnie z Legionowa wysyłał, i mówi: Dawaj, paszli. Zostawiliśmy tych konwojentów i samochód, sanitarkę, poszliśmy. Już nie pamiętam, jak się ta ulica nazywała w Legionowie, albo pomyliłem z Pustelnikiem, [może] Piaskowa.

  • Mówił pan o Wołominie.

To w Wołominie. Wywołał nas i prowadzi nas do jakiegoś domu w Wołominie. Duży dom, drewniak z dużą werandą i nas tam wpuszcza do pokoju jakiegoś, a tam już siedzi cała fura ludzi z Rembertowa: major Mizgalewicz, pamiętam (kolega z 3. pułku Legionów naszego komendanta 1 Dywizji), kapitan Kapkowski z Legionowa i jeszcze kilkanaście osób z okolicy, akowców.

  • Byliście przesłuchiwani w Wołominie czy nie?

Niektórych brali na przesłuchanie, ale nie wszystkich.

  • Pana nie brali?

Mnie nie brali. Pamiętam, wzięli jednego z Mińska Mazowieckiego, wrócił nad ranem. A przed tym domem, na werandzie spali oficerowie, sybiracy rosyjscy, którzy gdzieś się pogubili i taki był podoficer, który też się zgubił. Żeśmy go wysyłali z tego baraku po papierosy i po chleb chyba czy bułki do Wołomina.

  • Jak długo byliście w Wołominie?

Chyba dwa albo trzy dni.

  • Co dalej się działo?

Pamiętam, kolega z Mińska Mazowieckiego, Marian Guras, tam doszedł i kolega, którego w Falenicy wygarnęli, jak szedł do Powstania. Stał wachcior przed tym domem, z karabinem, Miedźwiedziuk się nazywał, pamiętam. Pilnował nas, jak któryś wychodził do ubikacji, a ponieważ wiedział, że to sami oficerowie, to przyjmował postawę zasadniczą. Potem wrócił ten kolega, którego na przesłuchanie wezwali. Wrócił do nas nad ranem, ale nic nam nie powiedział. Okazało się, że pod oknami stoją inni konwojenci z pepeszami. Wywołali nas stamtąd i dawaj ładować na samochody. I z Wołomina.

  • Dokąd was zawieźli?

Do Sokołowa.
  • Samochodami czy pociągiem?

Samochodami, pod konwojentami. Po pięciu mogło siadać, a dwóch konwojentów z tyłu, z pepeszami. Pięciu musiało siadać twarzą w kierunku jazdy. Pod Sokołowem był jakiś duży obóz poniemiecki, kawaleryjski, ogrodzony. Tam nas zapędzili.

  • Dużo tam już było osób?

Tam już było ze 600–700 osób z całej okolicy.

  • Długo pan był w Sokołowie w obozie?

W tym obozie zaprowiantowali nas, chyba noc przesiedzieliśmy, do następnego dnia.

  • Co dalej?

Tam był redaktor Smogorzewski, miał na szyi… Hornowski go operował. Z Sokołowa powieźli nas na stację kolejową. Tam stał towarowy pociąg i nas do wagonu po schodach. Dwóch konwojentów z pistoletami maszynowymi czy z pepeszami stało z dwóch stron schodów, a nas po schodach do środka, do wagonów. Załadowali nas do wagonów, w tym, w którym ja siedziałem, pamiętam, siedemdziesięciu dwóch było.

  • Czy ten wagon był jakoś przygotowany do przewozu ludzi?

Była tylko dziura w podłodze, żeby można było się załatwić.

  • Dokąd z Sokołowa pojechaliście?

Ruszył pociąg. Pamiętam, za Sokołowem, już nie wiem gdzie, dwóch z innego wagonu uciekło. Pociąg długi był, dwóch uciekło. Zastrzelili ich. Koło Łochowa, pamiętam, ze wsi wygarnęli [ludzi], jakiś jeszcze w bieliźnie był, i załadowali zamiast tych dwóch, których załatwili.

  • Też dwóch ze wsi zabrali?

Dwóch, żeby się stan zgadzał. Takim pociągiem żeśmy jechali. Po drodze żeśmy wysiadali i dostawali wiadro. Pędzili nas do rowu, koło rowu żeśmy się zatrzymali, w którym woda stała, i żeśmy nabierali, pod konwojem oczywiście, wody w te kubły, kubeł do wagonu, na siedemdziesięciu dwóch, drewniane kubły.

  • Czy może pan powiedzieć, jaki to był miesiąc 1944 roku?

To był listopad.

  • Jak pan był ubrany?

Płaszcz miałem.

  • Wojskowy płaszcz czy cywilne ubranie?

Cywilny płaszcz i sweter miałem robiony na drutach, z rękawami, w którym kiedyś na łyżwy chodziłem, w kratkę.

  • Dokąd was zawieźli?

Przywieźli nas do Borowicz przez Nowy Dwór. Na stacji w Borowiczach na wysadzili. Już był śnieg, to żeśmy prędko siedli i ten śnieg zajadali, bo się pić chciało. W Borowiczach nas ustawili chyba w piątki, konwojenci z obydwu stron z psami, i zaczęli pędzić po śniegu, ale śnieg był taki, że ledwo żeśmy… Zresztą konwojenci też mieli trudności z tym śniegiem i z psami. Doprowadzili nas do obozu w Czubatowie, wieś za Borowiczami, tak się nazywała chyba. Przez bramę wpuścili nas, do obramowanego, jak obóz w Oświęcimiu, drutami.

  • Były tam baraki?

Były baraki. Trafiłem do czwartego baraku. Byli tam też Niemcy, jeńcy wojenni. Tam, pamiętam, komendantem obozu jenieckiego był oficer niemiecki, a komendantem naszego czwartego baraku też był Niemiec. Dopiero nasi oficerowie, których do innego baraku zapędzili, zbuntowali się i ruscy zrobili…

  • Dowódcą został Polak, nie Niemiec?

Tak, Polak. Dowódcą baraku też został Polak, pseudonim „Kmicic”. Leży na cmentarzu…

  • Jak długo byliście w obozie?

Byliśmy w obozie do drugiej połowy stycznia

  • Co przez ten czas robiliście, jakieś prace mieliście do wykonania?

Chodziliśmy po drewno po dwadzieścia kilometrów od Czubatowa i po łozy do krzaków, które obok obozu rosły, żeby było czym palić pod kuchnią. Po wodę nas pędzali do rowu, który z północnym kanałem miał być połączony. Stamtąd wodę żeśmy beczkami wozili.

  • Jak was Sowieci traktowali w tym obozie?

Pamiętam, że jeden z naszych uciekł i go po drodze zastrzelili, i przywieźli do obozu. Potem położyli go i musieliśmy defilować koło niego. Apele były dwa razy dziennie, o szóstej i o piątej wieczorem. Kolacja była o szóstej, śniadanie po pierwszym apelu, obiad był koło południa.

  • Jak długo pan tam był?

Do drugiej połowy stycznia 1944 roku

  • Przecież to już było po Powstaniu, to był już rok 1945.

Możliwe, że to było w 1945 roku. Pamiętam, że myliśmy się w śniegu, bo nie było się w czym myć. Baraki były takie, że się na deskach spało wzdłuż ścian baraku. Pośrodku były prycze z jednej, z drugiej strony. Tam nas zapędzili. Przyjechały jakieś sanitariuszki i nam robiły zastrzyki w plecy. Każdy wyciskał, bo nie wiadomo było, co to za zastrzyk. Stamtąd w styczniu… Jeszcze zrobili nam łaźnię, pamiętam, z gorącą wodą, z prysznicami, bania poniemiecka. Niemców stamtąd już wycofali. W tej łaźni, pamiętam, były też jakieś sanitariuszki, enkawudzistki. Przyszły w samych koszulach i nas strzygły i goliły. Takich ostrzyżonych, ogolonych przeprowadzili do obozu szachtowego. Kopalnia węgla była w Borowiczach. Węgla było niewiele, ale w każdym razie na tej kopalni zaczęliśmy pracować. Niemców też wycofali już z szachtowego. Pamiętam, do szachtowego przyprowadzili Niemców z dywizji Kurlandia, którzy poddali się czy do niewoli rosyjskiej wpadli. Wpuścili ich do baraku, ale obchodzili się z nimi z szacunkiem. Jak rewizję im robili, to jeden ściągał but Niemcowi, a drugi w tym bucie szukał dopiero. Pamiętam, jak wchodzili do tego szachtowego Niemcy, kwaterowali… Był klubowy barak i w tym klubowym baraku byli propagandyści niemieccy, dwóch czy trzech. Jeden jeniec niemiecki był z Łodzi, po polsku mówił. Nie pamiętam, jak się nazywał.

  • Mówi pan, że zaczęliście pracować w kopalni. Na czym polegała pana praca?

Kopałem i wywoziłem węgiel.

  • Głęboko pod ziemią?

Nie, nie było głęboko. Pamiętam, że miałem saperki niemieckie, zdobyczne, i jak w kopalni pracowałem, jak wracałem, te saperki uwierały mnie, nie bardzo mogłem w nich chodzić, ale jakoś wytrzymałem. Komendantem baraku oficerskiego był major Mizgalewicz, który był mianowany po Powstaniu… Ojciec był mianowany dowódcą pułku zmotoryzowanego w Wesołej, a on był jego zastępcą. Byłem za ordynansa u majora Mizgalewicza. Ponieważ znałem niemiecki, a kuchnia była obsadzona przez Niemców, to mogłem się porozumieć, a komendanci baraków dostawali dodatkową, litrową porcję.

  • Pomimo że pan był adiutantem, pracował pan dalej w kopalni?

Nie, już byłem gońcem w oficerskim baraku, już przestałem pracować w kopalni. Pamiętam, że jak pracowałem w kopalni, to jakieś Żydówki do kopalni nam przyniosły chleb posmarowany smalcem czy czymś, już nie pamiętam.

  • Głód panował, mimo że dostawaliście jedzenie?

Oczywiście.

  • Jak długo pan był w tym obozie?

W szachtowym byłem do lipca albo do maja 1946.

  • Co dalej?

Dalej do szachtowego przyjechała kompania enkawudzistów z Leningradu i robili przesłuchania. Pamiętam, dwadzieścia cztery godziny siedziałem na takim przesłuchaniu.

  • Był pan bity?

Nie. Tylko zapisywali wszystko. Przesłuchanie na tym polegało, że wapros i atwiet, pytanie i odpowiedź.

  • To trwało dwadzieścia cztery godziny?

W moim przypadku dwadzieścia cztery godziny. Po tym przesłuchaniu z powrotem na barak. Z baraku, ponieważ niemiecki znałem, skierował mnie Mizgalewicz do kuchni. Kuchnia była obsadzana powoli przez naszych.

  • To już było po przesłuchaniu?

Po przesłuchaniu. Do chleboleski się dostałem, tam gdzie kroiło się chleb. Była porcja sześćset gramów dziennie, trzy porcje trzeba było ukroić po 200 gramów. W tej chlebolesce pracowaliśmy na dwie zmiany, trzech w dzień, trzech w nocy. W tej chlebolesce pracował ze mną też kolega z Rembertowa, kolega z partyzantki z Ulanowa. Do tego obozu w Trzech Króli, pamiętam, do szachtowego, przyprowadzili z drugiego obozu, z Jogły… Na horyzoncie było widać obóz, ale do tego drugiego obozu, do Jogły, wozili nie z Sokołowa, tylko z Lublina, z zamku. Z Lublina tam przyjechała cała masa i z Przemyśla. Z Przemyśla przyjechało kilkunastu kolegów z partyzantki, z Ulanowa.

  • Widział się pan z nimi?

W Trzech Króli. Przyprowadzili ich i widziałem się z nimi, a jakże. Powiedział mi, kto tam jeszcze jest z Ulanowa. W szachtowym już byłem na kuchni chlebolezem, a zanim się dostałem na chleboleskę… Był lekarz obozowy, Niemiec, musiałem pójść do niego na badania. On mnie zbadał i dopiero pozwolił zaangażować w chlebolesce. A w chlebolesce jeszcze było dwóch Niemców.

  • Co z panem się działo po tym przesłuchaniu przez dwadzieścia cztery godziny?

Jeszcze pracowałem. Pracowałem w chlebolesce do końca. W chlebolesce była łyżka cukru i dwieście gramów chleba na śniadanie. Jak w chlebolesce zauważyłem… Magazyn żywnościowy był na terenie obozu i z tego magazynu konwojenci nawet pobierali prowianty. Jak kiedyś przywieźliśmy na chleboleskę chleb i cukier, pamiętam, to zauważyłem, że cukru nam zostało za dużo po rozdzieleniu na baraki. Jak przyszła kontrola enkawudzistów, taki oficer żywnościowy obozu, on przyszedł. Mówię mu: „Mamy jeszcze cukier”. – „To znaczy, że wyście cukier ukradli. No to won z chleboleski!” Wyrzucili nas z tej chleboleski, na razie do bunkra, a ten bunkier był w baraku koło magazynu żywnościowego

  • Nie było żadnych sankcji? Przestał pan tam pracować?

Przestałem pracować i potem zostałem przydzielony do specbrygady, brygada specjalna.

  • Co ta brygada robiła?

Pod konwojem kapitana Jewdakimowa chodziliśmy na zewnątrz, za druty i rozładowywali wagony.

  • Co tymi wagonami przychodziło?

Nie wiem, żywność, węgiel albo coś.

  • Co jeszcze pan robił?

Murowaliśmy gdzieś koło tej kopalni

  • To był rok 1946?

Nie, 1945 rok jeszcze. W grudniu 1945 z Jewdakimowem żeśmy jeździli, wozili drzewo do obozu na budowę, budulec, a nocą po nas przychodził, braliśmy to drzewo z rzeki Msty i rozwozili po mieszkańcach. On kradł to drzewo.

  • A mieszkańcy za to płacili?

To jemu, nam dawali albo po kielichu wódki albo kawałek chleba czy coś w tym rodzaju. Pamiętam, raz stamtąd jechałem. Konwojent jeden, starszyzna taki, nami się opiekował. Mój płaszcz mu się spodobał, [chciał], żeby sprzedać mu płaszcz. Sprzedałem mu ten płaszcz, on miał mi przynieść za to dwa stakany tytoniu. Ten płaszcz wziął, pamiętam, potem w nagrodę za to zabrał mnie poza obóz po kartofle do obozu. Zisem żeśmy jechali, dwóch nas jechało czy trzech, pamiętam, po drodze żeśmy… Zimno było już.

  • Sprzedał pan płaszcz, to w czym pan był?

W kożuchu.
  • Skąd pan miał kożuch?

Z magazynu. Jak byłem na chlebolesce, to magazynierem był Niemiec. Buty musiałem zdjąć, ledwo zdjąłem (to były saperki z niskim podbiciem), dostałem kożuch czy kufajkę, już nie pamiętam. Na nogi dostałem fińskie buty (bo w tym obozie przedtem Finowie siedzieli) filcowe, narciarskie, zaginane do przodu, żeby można było nartę przypiąć łatwo. Pojechałem po kartofle, te kartofle nie myśmy ładowali, tylko dzieci przyleciały z kołchozu i pomagały nam ładować te kartofle, i kradły przy okazji. A nas zaprosili na kolację. Już nie pamiętam, co nam postawili na tę kolację, wiem, że zakrapiana kolacja była i jakieś gorące danie.

  • Jak długo pan był w tym obozie?

Do wiosny 1946 roku, a w grudniu 1945 roku, pamiętam, była łaźnia.

  • Mówił pan już o łaźni.

To już była druga łaźnia. W szachtowym była taka łaźnia, że się po schodach wchodziło do tej łaźni. Pamiętam, z szachtowego żeśmy trupy wywozili, bo jak się ktoś przekręcił na baraku czy coś, to ładowali do piwnicy na terenie obozu. Za nich prowiant podejmować mogli enkawudziści, co nas pilnowali.

  • Ukrywali przez jakiś czas ciała?

Ukrywali ciała ruscy, żeby brać za nich prowiant. Potem, pamiętam, na wózkach kładli te trupy na krzyż i wywozili za obóz szachtowy.

  • Czy te ciała chowaliście sami, grzebaliście?

Doły były wykopane i się tylko przysypywało. Pamiętam też z tego obozu…

  • Kiedy i gdzie pan został przewieziony z tego obozu?

W maju.

  • Którego roku?

1946 roku.

  • Gdzie pan został przewieziony?

Nie wiedziałem, dokąd jedziemy. Do Świerdłowska do obozu, uprawlienie 531. Borowicze to było uprawlienie 270. Było jeszcze uprawlienie Nowogrod. Świerdłowsk było 531.

  • I to był rok 1946?

Tak.

  • Pora roku?

To była wiosna.

  • Wiosna 1946 roku?

Tak. A tych, co oddzielili od nas po dochodzeniach, w 1946 roku, w lutym odesłali z powrotem do Polski, tak że oni wcześniej wrócili. A mnie… Tam były chyba osiemdziesiąt dwie kobiety, dziewczyny. Z Przemyśla były przywiezione chyba.

  • Jak długo jechaliście pociągiem do tego drugiego obozu?

Do pierwszego obozu jechaliśmy dziewięć dni, a drugiego jechaliśmy jakieś osiem, sześć. Wiem, że wtedy, ponieważ pracowałem na chlebolesce, to do kuchni nastałem w tym transporcie. Pamiętam, jak się pociąg zatrzymał, to pytałem konwojentów: „Dokąd nas wieziecie?”. A oni mówią (chyba przez Jarosław jechaliśmy): „My nie wiemy, zapytajcie komendanta”. Ale komendant też nie wie. Komendant transportu czeka na rozkaz (jak się drugi raz zatrzymamy) z Moskwy, dokąd transport prowadzi. Tak, to nie wie.

  • Przyjechaliście do obozu.

Do Świerdłowska.

  • Duży to był obóz?

To był obóz wybudowany przez Niemców, przez jeńców wojennych. Były prycze rozkładane, na pryczach można było słomę położyć, koce były do przykrycia. Leśny obóz to się nazywało i w tym leśnym obozie, pamiętam, komendant poszedł z naszym transportem do tego obozu. Wozili nas kolejką z wagonami, które były przyczepione do szyny. U góry szyna była i te wagony jeździły. Okazuje się, że tymi wagonami drzewo z lasu wozili do miejscowości Krasne pod Świerdłowskiem. Ostatnia stacja za Świerdłowskiem.

  • Co pan robił w tym obozie, pracował pan tam?

Najpierw drzewo rąbałem w lesie. Pamiętam, norma była sześć metrów sześciennych na brygadę, na trójkę.

  • W ciągu dnia?

W ciągu dnia.

  • Był pan w stanie to zrobić?

Drzewa popiłowane były, to żeśmy normy wykonywali. Jak się normy nie wykonało, to się słabsze żarcie dostawało. Najpierw w leśnym żeśmy pracowali, a potem przenieśli nas z leśnego, ponieważ komendant transportu nakradł sporo naszej żywności, którą wiózł z nami. Dlatego myśmy poszli do obozu na piętnasty uczastek, między Krasne i Świerdłowsk.

  • Czym się różnił ten obóz od poprzedniego, były lepsze warunki czy gorsze?

Lepsze warunki były. Dostawaliśmy to samo, takie same normy były żywieniowe. Magazyn żywnościowy był za drutami obozu, a naczelnikiem piętnastego uczastka był jakiś Żyd spod Wołoczysk wywieziony tam do Rosji.

  • Jak długo pan tam był?

Do powrotu.

  • Jak to się stało, że pan mógł wrócić?

Byłem zakwalifikowany do transportu wracającego do Polski.

  • Znowu było jakieś przesłuchanie czy nie?

Nie, tam już przesłuchań nie było. Po tamtych przesłuchaniach żeśmy byli wywiezieni, a z powrotem – na podstawie tych samych [dokumentów]. Trochę przesłuchań było, jak żeśmy głodówkę zaczęli.

  • Dlaczego zaczęliście głodówkę?

W pierwszym obozie, jak nas okradł komendant transportu, to gorsze wyżywienie było. Najpierw kobiety zaczęły głodówkę, a potem myśmy się dołączyli do tego.

  • Były efekty tego waszego strajku, głodówki?

Przenieśli nas na piętnasty uczastek.

  • Czyli lepszy?

Tak, ten lepszy. Pełne wyżywienie żeśmy dostawali. Norma była 820 czy 860 kalorii, sprawdzała lekarka obozowa w kuchni. Tam byłem szefem kuchni, bo w tym pierwszym obozie leśnym, co my drzewo rąbali, to szefem kuchni był jeden z naszych jeńców, spadochroniarz, zresztą kapitan Wyżykowski.

  • Jak pan pracował w kuchni, to czy też pan jeździł do lasu rąbać drzewo?

Nie. W kuchni były pełne ręce roboty.

  • Kiedy pan wrócił do Polski?

Listopad 1947 roku.

  • Dużo osób wróciło do Polski tym konwojem?

Wszyscy wrócili. Najpierw do Mińska, w Mińsku nas zapędzili… Fieldorf z nami wracał, bo on też był w rejonie 531. Zatrzymali nas w Mińsku w koszarach, pewno z pięć dni żeśmy byli w tych koszarach. Pamiętam, żeśmy wychodzili luzem, bez konwoju z tych koszar. Jeden z kolegów tam był, który ze mną pracował na chlebolesce. To był podchorąży z Modlina z wojsk pancernych i w 1939 roku wylądował w Mińsku. Jak myśmy siedzieli w tych koszarach, to mówił: „Przeprowadzę was przez rzekę i będziemy pryskać”. Jan Gaciąg się nazywał, jego brata syn jest profesorem kardiologii.

  • Uciekliście z Mińska?

Nie. Przewieźli nas do Terespola. W Terespolu do kontroli. Siedzieli ubowcy, karty pisali, każdy ankietę wypełniał, dokąd chce jechać.

  • Dokąd pan chciał jechać?

Do Wrocławia, jak najbliżej zachodniej granicy. Dostałem skierowanie, ankietę do tej pory mam. Przyjechałem najpierw do Mińska Mazowieckiego, do kolegi, który akurat wrócił w swoje urodziny. Pamiętam, żeśmy uroczyście obchodzili. Tak że do rodziców do domu dotarłem dopiero następnego dnia, z dwoma kolegami.

  • Gdzie rodzice byli w tym czasie?

W Warszawie. Ojciec był zaciągnięty do armii, jako inwalida potem był zwolniony. Nie wiem, która to dywizja była.

  • Ojciec szedł do Berlina, czy to już było po wojnie? Kiedy tato został wciągnięty do armii?

Jak się dowiedział, że siedzę… Miał jakiegoś znajomego w ambasadzie w Moskwie (ojciec był już w wojsku ludowym) i ten z Moskwy przesłał mi, chyba do szachtowego, pięćdziesiąt rubli. A mnie w szachtowym naczelnik NKWD tego obozu wezwał i wsadził do bunkra. W bunkrze siedzieli już jacyś Niemcy. On pyta się: „Skąd masz pieniądze?”. A ja, pamiętam, wtedy brodę zapuszczałem i miałem karykaturę narysowaną przez kolegę, który miał dryg w palcach. Schowałem do pieca pod kotłem w kuchni i przepadło.

  • Wróćmy do momentu, kiedy pan wrócił do Polski. Pojechał pan do rodziców do Warszawy. Co dalej było?

Pojechałem z Warszawy do Wrocławia.

  • Tam pan miał przydział, skierowanie?

Tak. Okazuje się, że we Wrocławiu był kapitan Szwarnowiecki, chrzestny ojciec mojej siostry. On był z Pińska, tak że on z tymi repatriantami jechał do Wrocławia.

  • Zgłosił się pan do niego?

U nich przenocowaliśmy i powiedział: „Wracajcie, tu nie ma co”.

  • Czyli powiedział, żeby pan wrócił do Warszawy?

Do Warszawy, tak. Wróciłem do Warszawy.
  • Czy po powrocie do Warszawy w 1947 roku miał pan jakieś kłopoty, czy był pan wzywany przez Urząd Bezpieczeństwa?

Nie. Jeszcze nie wtedy nie. Robiłem kurs przygotowawczy do politechniki. Jak skończyłem ten kurs przygotowawczy, to zdałem egzamin i byłem na pierwszy roku politechniki.

  • W 1948 roku? Pan mówił, że wrócił w grudniu 1947 roku do Warszawy.

Tak. I w 1948 roku dostałem się na politechnikę. Jak już byłem na drugim roku politechniki, to mnie wezwali. Jeździłem do dziadków do Ulanowa i tam w domu był posterunek milicji. Tam milicjant wiedział, że byłem w partyzantce. Wezwał mnie: „Co tam u ciebie słychać, gdzie mieszkasz?”. Mówię: „W Warszawie, na politechnice jestem”. Pamiętam, że wtedy na Nowowiejskiej żeśmy mieszkali, w domu na rogu Suchej i Nowowiejskiej. Przyszło wezwanie.

  • Już w Warszawie?

W Warszawie. Na drugim roku byłem, studiowałem już w czapce studenckiej.

  • Dostał pan wezwany?

Wezwanie na komisariat.

  • Co na tym komisariacie było?

Komisariat był na głównej ulicy, za „Polonią”, pod numerem 11. Tam zaczął mnie przesłuchiwać jakiś ubowiec, ale on „ni czytaty, ni pisaty”, taki nie bardzo i go poprawiałem trochę. A on mówi: „Zostaniesz zatrzymany, bo jesteś posądzony o to, że jak byłeś w partyzantce, to jakiejś kobiecie ze wsi koło Ulanowa krowę ukradłeś”. Za tą krowę siadłem.

  • Czym się to skończyło?

Tym się skończyło, że w tym komisariacie za kratami siedziałem. Korytarzem chodziły prostytutki i nas papierosami częstowały.

  • Długo pan był na komisariacie?

Na komisariacie dwadzieścia cztery godziny chyba byłem i stamtąd mnie wezwali do sądu, prokurator sądowy. Okazuje się, że prokurator na nogę utykał, bo ranny w Powstaniu. Nie pamiętam, jak się nazywał. A ten milicjant, co mnie prowadził z komisariatu do sądu, to mnie jeszcze zaopatrzył w paczkę papierosów, starszy sierżant milicji. Tam mnie zostawił i stamtąd, pamiętam po tym przesłuchaniu, prokurator mówi: „To ja pana nie skieruję na Rakowiecką, tylko na »Gęsiówkę«”. Zaprowadzili mnie na „Gęsiówkę”. „Gęsiówka” to było więzienie. Mogli mnie skierować najpierw do komendy milicji.

  • W każdym razie został pan skierowany na „Gęsiówkę”?

Na „Gęsiówkę”. Z jakimś kuzynem ministra Becka. Pięć dolarów przy nim znaleźli i wsadzili. Na „Gęsiówce” siedział właściciel fabryki z Falenicy. Była tam fabryka, nie wiem czego.

  • Jak długo pan tam był?

Chyba przed świętami wyszedłem.

  • W jakim miesiącu został pan zatrzymany?

W grudniu.

  • I w grudniu tego samego roku przed świętami pan wyszedł?

Rodzice jakiegoś adwokata znaleźli w Nisku koło Ulanowa. Ten adwokat dopiero wyprostował sprawę.

  • Który to był rok?

To był 1948 rok

  • Mówił pan, że w 1948 pan zaczął studiować i że to już było na drugim roku studiów.

To był 1949 rok, koniec 1949 roku.

  • Kiedy pan został zwolniony?

Przed Bożym Narodzeniem 1949 roku.

  • Czy potem mógł pan wrócić na studia?

Tak.

  • Zaliczono panu tę nieobecność?

Tak. Wiem, że kreślenia mi zaliczył kuzyn mojej znajomej. On był asystentem od kreśleń. Rysunek techniczny mi zaliczył, a resztę dodatkowo zdawałem.

  • Czyli studia pan skończył?

Tak, pozaliczałem, skończyłem studia inżynierskie.

  • Czy jeszcze pan miał potem kłopoty, czy już nie?

Nie.

  • Z otrzymaniem pracy też nie było problemu?

Nie.

  • Represje się skończyły?

Tak. Jak studia skończyłem, to pracowałem początkowo w Instytucie Mechaniki Precyzyjnej, w Zakładzie Metalizacji Natryskowej. Najpierw na Mińskiej był ten zakład, potem na Duchnickiej. Na pół etatu byłem na politechnice i na Duchnickiej, a potem na pół etatu na politechnice i zostałem przeniesiony do IBJ, Instytutu Badań Jądrowych, i w Instytucie Badań Jądrowych pracowałem długo. Pamiętam, że jeszcze jak w Instytucie Mechaniki Precyzyjnej, w Zakładzie Metalizacji Natryskowej pracowałem (to był rok 1966 chyba), to mieliśmy wycieczkę (na zaproszenie Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Francuskich) do Paryża i byliśmy w Paryżu.

  • Czyli wypuszczono pana?

Oczywiście, bo to cała grupa jechała, dużo, pod opieką chyba ubowców. W każdym razie tam żeśmy pojechali, po drodze żeśmy się zatrzymali w Wiedniu, potem żeśmy się zatrzymali w Zurychu. Pamiętam, autokarem jechaliśmy, musieliśmy popychać ten autokar przed Grenoble, bo nie mógł wyjechać, dwóch kierowców wprawdzie było, ale…

  • Czy zechciałby pan przekazać jakieś krótkie refleksje z okresu Powstania i pana walki partyzanckiej? Czy pana zdaniem pana postawa była postawą właściwą?

Oczywiście.

  • Czy pan nie żałuje tego, że pan się angażował? Potem nastąpiły konsekwencje, wywózka na Syberię.

Nie mogłem się nieangażować, bo – jak wspominałem – byłem harcerzem od przedwojny.

  • Nie żałuje pan ani jednego dnia ze swojego życia?

Nie. Pamiętam, drużynowym był u nas Drochomirecki, on wylądował gdzieś na Zachodzie, już nie pamiętam.




Warszawa, 3 września 2012 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Leszek Benedykt Szulc Stopień: kapral podchorąży, dowódca drużyny Formacja: Obwód VII „Obroża”, Rejon I, pluton 715 Dzielnica: Legionowo

Zobacz także

Nasz newsletter