Leszek Rościszewski

Archiwum Historii Mówionej

Urodziłem się w 1936 roku w Kołomyi. To jest miasto niedaleko Lwowa. W 1939 roku moi rodzice zostali wywiezieni na Syberię. Ja zostałem sam na wsi. Ojciec mnie zostawił u swojego znajomego sołtysa, który też był z tamtych stron. Naturalnie ja to znam już z opowiadania ojca. Tenże sołtys przerzucił mnie do Lwowa, gdzie moja babcia [stryjeczna] się mną zaopiekowała i z kolei przerzuciła mnie do Krynicy. Wtedy miałem trzy latka i niezbyt dobrze te czasy [pamiętam], przez mgłę coś tam sobie [przypominam]. Rodzice zostali wywiezieni na Syberię, ja zostałem zupełnie sam.

  • Wywiezieni przez kogo?

Na Syberię mogli być wywiezieni tylko przez naszych szanownych „przyjaciół” Rosjan.

  • Już w 1939 roku?

Już w 1939 roku. Kiedy zaczęła się wojna, to przecież Rosjanie wkroczyli na tamte tereny. Tam nie było Niemców, tam byli Rosjanie. Już abstrahuję od tego, co oni tam wyprawiali, to już jest zupełnie inna sprawa. Natomiast ja zostałem przerzucony przez tego właśnie sołtysa do Lwowa do mojej babci ciotecznej, która z kolei jakimś tam sposobem – tego to ja już nie wiem – dała znać do siostry mojego ojca mieszkającej w Warszawie i przez zieloną granicę, bo wtedy takowa istniała między Rosjanami a Niemcami, zostałem przerzucony do Krynicy, a z Krynicy do Warszawy. Prawdopodobnie był to rok gdzieś 1940 lub 1941. Trudno mi w tej chwili powiedzieć, bo ja to odgrzebuję z opowiadań, tudzież swojej pamięci, w której nie bardzo wiem, co i jak. Od tego czasu [przebywałem] w Warszawie.

  • Gdzie pan mieszkał w Warszawie?

Na Zakroczymskiej 9 mieszkania 17, czyli na Nowym Mieście, tuż przy parku Traugutta i przy fabryce papierów wartościowych [Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych]. Natomiast będąc już tutaj w Warszawie, ciotka cały czas jako bardzo zaawansowany członek AK prowadziła i tajne kursy dokształcania – bo ciotka, mojego ojca siostra rodzona, z wykształcenia była nauczycielką – no i zajmowała się konspiracją. Zresztą u ciotki mieszkał nawet chyba zastępca albo dowódca AK na Nowe Miasto. Nazywał się pan Wieczyński, ale nie jestem tego pewien.

  • Czy pan pamięta, jak wygląda okupacja oczami dziecka?

Tak, pamiętam. Przede wszystkim pamiętam ten okres, kiedy okupacja zaczęła się kształtować, kiedy jeszcze nawet Żydzi mieli swoje sklepy na Piwnej, na Świętojerskiej. Właściwie wszystkie te ulice to były „przyżydzone”. Tam były same żydowskie sklepy. Do takich, pamiętam do dzisiaj, wchodziło się po paru schodkach. Co było ciekawe, że Żydzi bardzo sympatycznie odnosili się do Niemców. Ja to do dzisiaj dokładnie [zapamiętałem] jako dziecko, czyli coś w tym musiało być. Później, kiedy to zaczęło przybierać [na sile, bardzo złe traktowanie Żydów przez Niemców, Żydzi nie mogli z tym dać sobie rady.] Natomiast – do dzisiaj pamiętam, bo ja się często chowałem pod stołem, kiedy przychodzili do ciotki na takie jakieś spotkania konspiracyjni akowcy – zawsze było powiedziane, że Żyda nie wolno przyjmować do AK, dlatego że on donosi do Niemców. Coś w tym musiało być. Mnie to zostało do tej pory. Ja na Żydów zawsze patrzę źle. Ja ich traktuję jako ludzi, ale to nie są nasi przyjaciele, w żadnym wypadku. Jestem starszym człowiekiem, nie wstydzę się tego, będę to zawsze powtarzał. To zostało we mnie. Niestety, tak już nawet i później, po okupacji, druga okupacja, rosyjska, czyli po okresie wojny, identycznie pokazała to samo. Teraźniejsze czasy też tak samo to, niestety, pokazują. Ale przepraszam, to taka dygresja.

  • Czy pan pamięta warunki, w jakich pan żył?

Było bardzo ciężko. Ciotka poza tą działalnością konspiracyjną dawała chyba lekcje prywatnie [...]. Właściwie z tego się żyło. I nie było co jeść. W ogóle nie mieliśmy co jeść. Ciotka mnie wyubierała w jakieś poszyte przez siebie ubranka. Ja chodziłem byle jak ubrany [i od czasu do czasu- głodny].
Bardzo często wyjeżdżaliśmy do Zalesia. W Zalesiu mieszkała druga ciotka, która po swoim mężu miała domek na ulicy Promiennego Słońca. Ten domek został sprzedany, zresztą ciotka starsza od tej pierwszej mojej ciotki nie żyje już dawno i druga też nie żyje. Tam żeśmy wyjeżdżali na okres, można powiedzieć w cudzysłowie, wakacji. Ciotka [z Zalesia] miała trzy córki, mniej więcej o osiem lat ode mnie starsze. […] Ta starsza brała udział w Powstaniu. [Obie ciotki] nie miały nas z czego wyżywić. Bardzo często żeśmy jedli obierki gotowane albo z pola się coś zbierało i ciotki coś gotowały, tak że było ciężko, bardzo ciężko.

  • Czy pan pamięta atmosferę w domu, na ulicy? Czy dziecko odczuwało jakieś zagrożenie? Czy pan się bał Niemców? Czy pan wiedział, że trzeba się chować?

Ja, ponieważ miałem stale do czynienia z tą okupowaną mową – bo przychodzili ludzie, którzy stale byli [wrogo] nastawieni do Niemców – więc od razu [przyjąłem], że Niemca trzeba unikać, że to jest wróg numer jeden. Zresztą sam okres przebywania na ulicy, [pokazywał groźbę okupacji]. Często się spotykało przecież łapanki. Tych łapanek się unikało [chowając się w bramie domów, lub uciekając].

  • Był pan świadkiem jakichś drastycznych scen?

Tak. Byłem świadkiem łapanki w Śródmieściu, gdzie moja ciotka ze mną uciekała, schowała się do bramy. To do dzisiaj pamiętam. To chyba nawet była Chmielna, o ile mnie pamięć nie myli, ale mogę się mylić. Tych łapanek było dużo, tym bardziej że im czas leciał bliżej do 1944 roku, im się gorzej robiło dla Niemców, to tych łapanek i rozstrzeliwań na ulicy było więcej.
Dokładnie też pamiętam ten okres, kiedy zaczęto budować getto, to znaczy mur getta, bo tuż przy Zakroczymskiej, jak się wychodzi do Nowotki, to tam przecież zaraz był już mur getta. Myśmy często z ciotką chodzili pod ten mur getta. Rzucało się coś do jedzenia Żydom, bo oni rzeczywiście byli stale głodni. Zresztą oni w tym okresie przechodzili kanałami i przychodzili do ludzi mieszkających [po drugiej stronie muru] po jedzenie, żeby im coś dać. Ludzie im ostatni chleb i co mieli [do jedzenia], to dawali. Ale to było tylko nieprzyjemne, że jak Niemiec złapał Żyda, to ten Żyd wszystko wydał ze strachu. To [widocznie] taka żydowska natura widocznie.
Widziałem, jak budowali mur [getta]. Często nawet w tym okresie, jak zaczęło się powstanie żydowskie, chodziliśmy [z ciotką] pod te mury. To powstanie, moim zdaniem, chyba zostało trochę przesadzone przez dzisiejsze władze. Tam było parę strzałów, które ja słyszałem jako dziecko i na tym się powstanie skończyło, ale powtarzam, to jest z mojego punktu widzenia przyjęta relacja. Nie było tam takiego jakiegoś olbrzymiego powstania. Było parę strzałów i na tym się skończyło. Moja ciotka po wybuchu Powstania – już przejdę teraz do samego wybuchu Powstania – brała czynny udział jako siostra, pielęgniarka. Dwa razy była odznaczona Krzyżem Walecznych.

  • Co pan wtedy robił? Czy pan zapamiętał dzień wybuchu Powstania?

Tak. Zapamiętałem, bo ja się bawiłem, a ciotka przybiegła i mnie za szyję: „Do domu, bo zaraz będzie niebezpiecznie”. Nie powiedziała, co i jak, tylko że będzie [niebezpiecznie] Dokładnie mi to utkwiło w pamięci. Kiedy Powstanie wybuchło, ciotka nas – bo jeszcze był tam taki mały chłopak, ja już nie pamiętam, skąd, w każdym razie zaprowadziła nas do piwnicy na Zakroczymskiej właśnie i tam kazała siedzieć, a sama zniknęła. Ktoś się nami opiekował, tym chłopcem i mną. Ja już nie pamiętam, [kto to był]. Ale w każdym razie chyba po okresie paru dni był nalot i nas kompletnie zasypało.

  • Tam byli jeszcze inni ludzie?

Tak. [Mieszkańcy] budynku... Bardzo często przychodzili akowcy. Jakiś przerzuty [żywności] istniały, bo na zapleczu Zakroczymskiej były bardzo duże magazyny. To były jakieś magazyny niemieckie, które zostały rozbite, i wtedy, pamiętam, po rozbiciu tych magazynów, było bardzo dużo cukru i jakiegoś jedzenia. Widocznie było tam coś takiego zmagazynowane. Aż żeśmy się dziwili, bo ja tym cukrem się opychałem Bóg wie jak, bo to [były] kostki cukru, a ja tego nie widziałem [i nigdy nie jadłem]. Dwa razy na Zakroczymskiej nas zasypało przy nalotach. Szczególnie podkreślę to, że niedaleko stała [Wytwórnia] Papierów Wartościowych i ta fabryka była bardzo potężnie zbudowana. To były żelbetowe mury i o to bardzo się bili i Niemcy, i Powstańcy. Do tego jeszcze prali z drugiej strony ruscy, bo ruscy nie patrzyli, [w] kogo piorą, tylko prali po prostu, gdzie popadło.

  • Już w sierpniu 1944 roku?

Tak, tak. To już jest okres Powstania, bo – mówię – siedzieliśmy w tej piwnicy. Właściwie można powiedzieć, że prawie całe Powstanie, większość Powstania przesiedziałem w tej piwnicy. Dopiero przy okresie upadku Starego i Nowego Miasta, bo one chyba równolegle, się poddały, trudno to jakoś określić, [i Powstańcy] ewakuowali się kanałami. Ja wtedy też z ciotką przeszedłem kanałami do Śródmieścia.

  • Ale jeszcze w sierpniu, proszę powiedzieć, czy pan osobiście widział Powstańców?

Tak. Przewijali się bardzo często przez piwnice na Zakroczymskiej. Bardzo często przychodziło dużo młodych, siedemnasto-, osiemnastoletnich. Zresztą [syn] mojego stryja [Michał Rościszewski], który zginął zaraz na początku, [przychodził na Zakroczymską. Jego ojciec, Witold Rościszewski, na początku okupacji został aresztowany przez gestapo i ślad po nim zaginął. Ktoś nam doniósł, że działał w konspiracji.] Jego syn, Michał, został przy ciotce razem ze mną. I on, jak wybuchło Powstanie, miał wtedy lat chyba szesnaście, poszedł jako akowiec do walki, do Powstania.
  • Pamięta pan swoje własne uczucia w stosunku do żołnierzy, którzy tam przechodzili?

Mnie to imponowało. Trudno mi to jakoś inaczej określić. Za mały byłem, żeby móc mieć jakieś nastawienie [ukierunkowane].

  • Ja pytam o odczucia.

Odczucia to zawsze były sympatyzujące, tym bardziej że [przez] cały okres okupacji zostałem [w ten sposób] wychowany, że Powstanie to jest coś, co należy zrobić i co powinno się zrobić i że ci ludzie są pozytywni [i potrzebni]. Tak że to też odniosło [w stosunku do mnie odpowiednie] oddziaływanie.

  • Moment wywożenia, wychodzenia z Warszawy – czy coś konkretnego pan pamięta, jakieś sceny, obrazy?

Pamiętam tę kupę ludzi, która wychodziła wtedy z Warszawy z tobołkami [na plecach i rękach] i to przepychanie, i wypychanie, i takie jakieś [zrezygnowanie wśród ludzi]. Ludzie byli załamani tym wszystkim.

  • Czy pan coś ze sobą wziął?

Nic nie brałem, bo ja nic nie miałem. Po pierwsze byłem za mały, żeby o czymś takim myśleć, a po drugie nie miałem nic. I te dwie rzeczy załatwiły trzecią rzecz, to znaczy, że [bez niczego]. Ale właśnie mówię, że nie wiem dlaczego – bo już przecież miałem ten dziewiąty rok, nie pamiętam, jak to było, że ja się nagle znalazłem w Krakowie. Mnie ktoś poznał, ktoś się mną zaopiekował, ale żeby mnie pani Bóg wie jak cisnęła do muru, to ja po prostu nie pamiętam.

  • Nie wie pan, czy był w Pruszkowie?

Byłem w Pruszkowie. Z tego Pruszkowa zostałem wywieziony do obozu do Niemiec, ale gdzie to było i jaki to był obóz, to [nie pamiętam].

  • W Pruszkowie był pan jeszcze z ciotką czy już sam?

W Pruszkowie byłem z ciotką, a później zostałem rozdzielony. Tak. Niemcy bardzo często dzieciaki brali do wychowania na Niemców, a ponieważ ja byłem blondyn, to pasowałem trochę do nich.

  • Żadnych charakterystycznych obrazów, scen nie zapamiętał pan z tego obozu?

Nie, poza tym, że zawsze byłem głodny. To jest takie normalne. To dokładnie mi się wryło w pamięć. I później od razu pamiętam Kraków. Później z Krakowa znowu przerzut do Warszawy, właściwie nie do Warszawy, a do Zalesia, bo to Zalesie ocalało i tam żeśmy później mieszkali. Tam czekałem na powrót rodziców, bo w 1946 roku przez Czerwony Krzyż rodzice mnie znaleźli i wrócili tutaj do Polski w 1947 roku z Anglii, bo ojciec z matką byli w armii Andersa, przeszli ten cały szlak. Ojciec z matką szli z Syberii chyba tysiąc kilometrów, tak mniej więcej – tak w każdym razie opowiadali – żeby się dostać do tej zakładającej się armii. Później już Indie i dalej, cały szlak przeszli, a ja cały czas byłem w Polsce. I nie wróciliby do Polski, żeby nie ja, bo ojciec chciał mnie ściągnąć do Anglii, ale to było niemożliwe w tym okresie czasu, znaczy się było możliwe przy przejściu przez zieloną granicę, ale ojciec się bał, że ja jestem po prostu za mały i woleli wrócić z matką tutaj. No i wrócili w 1947 roku. Ja pamiętam to spotkanie. Ci ludzie byli dla mnie zupełnie obcy. Spotkałem dwoje zupełnie obcych ludzi, których w życiu na oczy nie widziałem. Pierwsza rzecz, co mnie przekupiła do rodziców, to to, że mi matka dała zegarek. To było wtedy non plus ultra.
Później zaczęło się jednak inaczej żyć. Ojciec nie mógł dostać pracy. W tym okresie ci wszyscy wracający z Zachodu to mieli tutaj zawsze trudności. Stąd było to, że ojciec zostawił nazwisko drugie na boku i zostaliśmy tylko z pojedynczym nazwiskiem. Ojciec dzięki znajomości dostał gdzieś pracę, bo ojciec był inżynierem rolnym, a wtedy wiem, że ruszały [poniemieckie przetwórnie mięsa]. Ojciec był specjalistą od bekonów, przed wojną w Kopyczyńcach miał bekoniarnię, handlował z Anglią i bardzo to się dobrze rozwijało. Po wojnie dostał się w Kościerzynie do bekoniarni poniemieckiej i tam zaczął znowu [pracę], to znaczy już jako pracujący w państwowej firmie.

  • Czyli pan przeniósł się z Zalesia?

Tak. Z Zalesia [przeprowadziliśmy] się [do Kościerzyny], bo ojciec dostał [tam] pracę. W Kościerzynie mieszkaliśmy parę lat. Ojciec dostał [przeniesienie] do Gdańska i [przeprowadziliśmy się do] Gdańska. I tam ojciec w 1952 roku umarł. Umarł na raka. Matka została sama ze mną. Wtedy się spakowała i znowu wróciliśmy do Zalesia. Później już zaczęło się – a to Warszawa, a to Zalesie.

  • Czy po wojnie pan pamięta Warszawę? Czy widział pan, pamięta Warszawę po wojnie, po wyzwoleniu?

Tak, pamiętam.

  • Jak pan zapamiętał Warszawę z tych końcowych lat czterdziestych?

Zastanawiam się, jak to powiedzieć. Przede wszystkim wbiło mi się [w pamięć] bardzo Śródmieście, to znaczy pozostałość po Śródmieściu. Tam, gdzie zaczęto budować Pałac Kultury, tam przecież ulice były w zupełnie dobrym stanie i domy też. Dlaczego mi się to wbiło? Bo ja jeździłem do Zalesia. Przy ulicy Marszałkowskiej, tuż przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej z Alejami, był bardzo duży dworzec PKS-u, to się nazywało wtedy SKS czy coś takiego. Tam się wsiadało właśnie do - w cudzysłowie - autobusu, bo te „autobusy” były poprzerabiane z samochodów ciężarowych, ławki tylko powsadzane. Tym się jeździło do Zalesia jako jedyną komunikacją, bo tory były zniszczone i pociąg dochodził tylko do Piaseczna, a później już nie mógł przejechać przez rzekę, bo most był zniszczony. Chodziła taka ciuchcia, mała ciuchcia, do Zalesia Dolnego. Można było tam pojechać i iść na piechotę, ale najlepsza komunikacja to właśnie były te SKS-y. Stąd wracając znowu, tak dobrze zapamiętałem to zniszczone Śródmieście. Ale ono nie było bardzo zniszczone, one było zniszczone przy budowie Pałacu Kultury, bo zostały te właściwie dobre domy i dobre ulice powysadzane w powietrze. To było straszne. Resztka dobrych, przepięknych domów to wszystko były takie [domy], które mniej więcej odpowiadały wyglądem dzisiejszej „Polonii”, hotelowi „Polonia”. Przecież to jest piękny dom. I cały ciąg tych ulic to był takimi domami zabudowany, bo to była najdroższa dzielnica, najdroższe mieszkania i mieszkała tam sama „śmietanka” warszawska.

  • Pan znał historię swoich rodziców? Czy oni opowiadali w ogóle panu o armii Andersa, o tym co się działo? Czy coś mówili?

No tak. Ojciec opowiadał dość dużo, jak przeszedł ten cały szlak. To była bardzo ciężka droga.

  • Ale czy rodzice robili zastrzeżenia, żeby pan nie mówił o tym? Pan miał większą wiedzę niż ta oficjalna. Jak to było?

Mnie nie trzeba było mówić. Ja od początku źle byłem nastawiony do komunistów i całe życie tak przeżyłem. Komunistów nie lubię, nie lubiłem i nigdy nie będę lubił. Za dużo krzywdy nam, Polakom zrobili, żebyśmy mogli ich lubić. To są identyczne te dwie rzeczy: Niemcy i komuniści. Podkreślam, Rosjanie jako ludzie to są zupełnie znośni, natomiast już ta nacja ludzi stojących wyżej, a wychowanych w komunie to tak jakby się wychowali w nazizmie. To są bardzo niedaleko od siebie oddzielone sprawy: ten taki ruski [zabity] komunizm i nazizm hitlerowski. Oni powinni sobie podać rękę.

  • Jak to było, jak w szkole uczyli innej historii niż pan znał z domu?

Trzeba było przecież milczeć i nic nie mówić. Ja pamiętam tylko takie zdarzenie już z ósmej klasy, to znaczy wtedy to było gimnazjum. Powieszono portret Stalina, a była taka bardzo wtedy modna sprawa – brało się na palce gumkę i się strzelało z takich drucików albo zszywek. Myśmy do tego Stalina zaczęli strzelać. Akurat wpadł któryś z dyrektorów. Jak mnie złapał, to ja zostałem z miejsca zawieszony w szkole i musieli przyjść rodzice [i długo się] tłumaczyć. To była z tego [olbrzymia awantura], że myśmy parę [razy strzelali do portretu Stalina]. Bo to się zawsze celowało w oczy albo w nos. Szczególnie w Gdańsku zawsze ludzie byli nastawieni źle do Rosjan. Poza tym tam było jednak bardzo dużo pozostałości kaszubsko-niemieckich, [ludzi], którzy już automatycznie byli źle nastawieni do Rosjan. Ja całe życie byłem źle nastawiony i nie potrzeba było mnie nastawiać.

  • Jeszcze raz zapytam pana, czy jest jakaś scena z Powstania, z Warszawy, którą pan tak wyraźnie pamięta, która wraca jeszcze ciągle po latach? Czy ma pan coś takiego?

To, co mi się najbardziej wbiło, to zejście do kanałów. To już mówiłem. To do tej pory pamiętam, jak ludzie się tam dosłownie bili, żeby wejść do kanału. To jest może jakiś [epizod].
Pamiętam jeszcze to, jak nas odkopywano po drugim bombardowaniu, po zasypaniu domu, jak nam już owało powietrza i dopiero akowcy, tudzież cywilna ludność, nas odkopali. Chyba trzy dni byliśmy zasypani. To pamiętam. To mi się wbiło w pamięć.

  • Coś chciałby jeszcze coś pan nam opowiedzieć, co nie jest objęte pytaniami, które panu zadałam?

[...] [Nie dziękuje. Chyba się dosyć naopowiadałem]





Warszawa, 17 listopada 2010 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Leszek Rościszewski Stopień: cywil Dzielnica: Nowe Miasto, Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter