Leszek Sikora Vel Sikorski „Antos”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Leszek Sikora vel Sikorski, urodzony 4 kwietnia 1925 roku w Warszawie.

  • W jakiej dzielnicy pan mieszkał?

Mieszkałem w dzielnicy Powiśle, ulica Czerniakowska. To się nazywało potocznie Czerniakowem, ale w zasadzie Czerniaków, to jest dopiero od Chełmskiej w głąb, ale tak było przyjęte w tym czasie. Obecnie jest to Śródmieście Warszawy.

  • Czyli na ówczesne potrzeby to znakomicie był pan obeznany z terenem, tak?

No, oczywiście. Tam się urodziłem, wychowałem, do szkoły powszechnej chodziłem.

  • Proszę powiedzieć jak pan zapamiętał wybuch wojny, 1 września? Był pan wtedy w Warszawie?

Tak, byłem, dopiero ukończyłem szkołę powszechną. Moja mama pracowała w Instytucie Oftalmicznym przy ulicy Smolnej i krążyłem między naszym domem na Czerniakowskiej ulicy a ulicą Smolną. Chciałem po prostu być ciągle na bieżąco, co się dzieje tam, gdzie jest mama i jak wygląda ten dom, w którym mieszkaliśmy.

  • Czy jakoś zaznaczyła się dla rodziny zmiana sytuacji z chwilą wybuchu wojny?

Oczywiście, wprawdzie ojca to ja straciłem bardzo wcześnie, bo w 1934 roku i moja mama wychowywała sama mnie i moją młodszą o dwa lata siostrę.

  • Jak sobie poradziła, kiedy nastała okupacja?

Zaczęła, właściwie zaczęła pracować wcześniej, już przed okupacją. Było nam ciężko.

  • Sama wojna, czy ten 1 września, to jakiś charakterystyczny moment dla pana ? Czy widział pan na przykład sznury nadlatujących samolotów?

Tak jest, 1 [września] właśnie gdzieś, to chyba było już po południu, o ile dobrze pamiętam…

  • Września.

Wyszedłem z domu na ulicę, silny szum samolotów i widziałem eskadry samolotów niemieckich, które nadlatywały. W pierwszej chwili to nawet byłem trochę zdezorientowany, czy to są samoloty niemieckie, bo szły na dość dużej wysokości, jednak szybko się zorientowałem, że jednak to są samoloty niemieckie. Ale bomby wtedy nie padały, to był jakiś przelot. Gdzie bombardowano akurat wtedy, trudno mi powiedzieć.

  • Jak długo zostaliście tam na Czerniakowie?

Cały czas do wybuchu Powstania, cały czas mieszkaliśmy przy ulicy Przemysłowej 8 i mama jeszcze pracowała w szpitalu, ale się widywaliśmy, bo przychodziliśmy i do mamy, i mama do nas.

  • Na ulicy Przemysłowej była niejaka „Blaszanka” zdaje się?

Była „Blaszanka” prawie vis-a-vis domu, w którym ja mieszkałem. To było po nieparzystej stronie ulicy, a ja mieszkałem po parzystej.

  • Potem to wykorzystano przez „Basztę”.

Nie, nie przez „Basztę” tylko był tam szpital oddziałów czerniakowskich, tam był szpital w „Blaszance”. „Tłocznia” tak zwana popularnie.

  • Był pan nastolatkiem, była to pora dokształcać się jakoś. Czy poszedł pan na tajne nauczanie?

Moja mama chciała, a że szpital podlegał władzom miejskim, to była możliwość uczenia się w szkole zawodowej, bo jak wiemy szkół średnich nie było.

  • Tylko zawodowe, tak.

Szkoły zawodowe i mama mnie zapisała, przyjęto mnie, ale ja chodziłem do tej szkoły tylko półtora roku.

  • Czego się pan tam nauczył?

Po prostu miałem być jakimś fachowcem, to było takie jakieś…

  • Ale w jakiej dziedzinie?

Ślusarstwo, coś pamiętam, takie rzeczy robiliśmy, no, ale trzeba powiedzieć, że jeżeli się rozchodzi o inne przedmioty, humanistyczne jak byśmy powiedzieli, z wyjątkiem historii, której nie wolno było oficjalnie nauczać, były na wysokim poziomie, język polski na przykład.

  • Czyli ta szkoła była oficjalna…

Oficjalna szkoła zawodowa.

  • Potem uczestniczył pan gdzieś w tajnych kompletach?

Nie, już nie uczestniczyłem.

  • Kiedy i jak skontaktował się pan z konspiracją?

Do konspiracji po prostu wciągnęli mnie koledzy, którzy już byli przede mną troszkę, był to rok 1942. Wstąpiłem właściwie przez najbliższych moich kolegów, z którymi się spotykałem na co dzień w okresie okupacji.

  • To było harcerstwo, czy inny rodzaj kontaktów?

Do harcerstwa należeliśmy w szkole powszechnej do 1939 roku, jak chodziliśmy do tej szkoły. Ale już oddział, do którego ja wstąpiłem, nie był oddziałem stricte harcerskim, tak jak na przykład Batalion „Zośka”, gdzie raczej większość zośkowców była harcerzami.

  • Kto tam był dowódcą i właściwie kto organizował, z jaką formacją się wiązać?

To w zasadzie była 22 Kompania Wojskowej Służby Ochrony Powstania, WSOP. Dowódcą był Józef Kędzierski w stopniu starszego sierżanta, pseudonim „Jaszczur”, który mieszkał przy ulicy [Walickiej 8] jego ojciec miał tam gospodarstwo ogrodowe. Tam nawet zaczęliśmy się spotykać u niego po raz pierwszy.

  • Na czym polegały spotkania, czego się uczyliście?

Przede wszystkim spotkania polegały na zapoznawaniu się z bronią. Tak, że on miał tam kilka pistoletów krótkich i peem miał, KB miał i po prostu trzeba było składać, rozkładać i tak dalej. Natomiast nie mogliśmy próbować strzelać, bo to było zbyt blisko ulicy, Czerniakowskiej, głównej arterii, tak, że to było niebezpieczne. Doskonale pamiętam, że jak my byliśmy na tych wykładach u dowódcy naszego, to jego rodzony brat, zresztą też wtajemniczony i należący do tej samej kompanii, z lornetką siedział wysoko na dachu [obserwował ul. Czerniakowską].

  • Niech pan nam powie czy mówiono wam, czego będą od was oczekiwać?

Po prostu przez te półtora roku, prawie dwa lata konspiracji, do wybuchu Powstania, przewidywano, że może dojść do walki zbrojnej, ale wtedy w ogóle nie było jeszcze mowy o Powstaniu.

  • Tak, że przygotowywano sobie kadrę.

Kadrę po prostu przygotowywano i my jako Wojskowa Służby Ochrony Powstania, nie mieliśmy być w pierwszym rzucie użyci, tylko jako oddziały drugiego rzutu. Natomiast w czasie Powstania stało się zupełnie inaczej, ale to z innych względów, byliśmy oddziałami pierwszej linii.

  • Jak liczna była ta kompania?

Ta kompania musiała liczyć, jak mamy taką ewidencję starą, około dwustu ludzi, bardzo liczna była.

  • Czy potem ci sami ludzie byli z panem w Zgrupowaniu „Kryski”?

Częściowo, ale nie wszyscy, bo niestety wielu z nich nie zdążyło na koncentrację oddziału, bo to byli mieszkańcy gdzieś od ulicy… najpierw z Siekierek, Chełmska, Podchorążych, aż do Czerniakowskiej w okolicy Szarej, Wilanowskiej, Okrąg, to było kilka kilometrów jednak.
  • Czyli doszliśmy właściwie już do Powstania i myślę, że dobrze byłoby rozbudować ten wątek. Jak pan zapamiętał godzinę „W”?

Godzina „W”. Byliśmy skoszarowani, zresztą to już było przed Powstaniem kilka dni, ale była odwołana pierwsza koncentracja i byliśmy rozpuszczeni do domu. Następna koncentracja, to już przed samym 1 sierpnia i już wtedy my byliśmy na ulicy Przemysłowej u jednego z kolegów. Nasza drużyna, plutonowego Dębickiego Stanisława pseudonim „Kajtek”, była skoszarowana przy ulicy Przemysłowej 6.

  • Wiedzieliście od razu, jakie będą zadania, czy oczekiwaliście dopiero na rozkazy?

Oczekiwaliśmy, ponieważ w zasadzie my mieliśmy zacząć Powstanie przy Placu Trzech Krzyży. Tam się gromadziły inne plutony naszej kompanii i innych jeszcze oddziałów, a my zostaliśmy po prostu tam na dole, na Przemysłowej.

  • Do Placu Trzech Krzyży nie dotarliście?

Nie dotarliśmy, ale następnego dnia nasza Kompania 22, o której wspominałem na początku i [Kompania] 21 przeszła z Placu Trzech Krzyży na Czerniaków do nas.

  • Czy już pierwszego była jakaś akcja zbrojna?

Pierwszego budowaliśmy barykadę, właśnie prawie vis-a-vis „Blaszanki”. Oczywiście tekst pomagała nam przy tym gremialnie ludność cywilna.

  • Włączyli się chętnie?

Bardzo chętnie, był wybuch radości wśród ludności cywilnej.

  • Wszyscy czekali na to?

Wszyscy czekali na tę chwilę. Jestem przekonany, że byli bardzo serdeczni i życzliwi dla nas.

  • No i dalsze dni w takim razie, było ich sześćdziesiąt trzy.

Tak, dalsze dni, więc my najpierw trzymaliśmy placówkę przy tak zwanej bursie, jak to tak popularnie nazywano, na Czerniakowskiej, w okolicach. To był budynek, stary budynek, róg Łazienkowskiej i Czerniakowskiej, mniej więcej tam gdzie teraz jest Torwar, w tym rejonie, ale tam byliśmy tylko do drugiego. Później przerzucono nas do Portu Czerniakowskiego, na drugą stronę. Kiedyś tam był bardzo długi parkan, od szkoły powszechnej, do której zresztą uczęszczałem, przy ulicy Czerniakowskiej 128 imienia Marszałka Józefa Piłsudskiego, aż do ulicy Łazienkowskiej. Tam my zostaliśmy przerzuceni z tej bursy do Portu Czerniakowskiego.

  • Czy już broń była w użyciu?

Tak, już zaraz w pierwsze dni. Pamiętam, ale nie jestem pewny, czy to było trzeciego, czy czwartego sierpnia, podjechały czołgi od Solca i musieliśmy wziąć udział w akcji odparcia tych czołgów. Nie tylko, zresztą nasza kompania, bo tam jeszcze inne oddziały współdziałały razem z nami i udało się to odparcie. Jeden czołg został uszkodzony, Niemcy wzięli go na hol i wycofały się te czołgi, ale jak wiemy, Solec to taka ulica już prawie nad Wisłą, była tam, pamiętam dokładnie duża trawa, jakieś zielska, jakieś krzaki i tam też doszło między nami a Niemcami do prawie bezpośredniej walki. Z tym, że my byliśmy w tym czasie, zresztą i później, ale w tym czasie szczególnie, bardzo słabo uzbrojeni. Bardzo słabo, tak jak zresztą większość powstańców z terenów całej Warszawy, z wyjątkiem Komendy Dywersji, gdzie „Zośka”, „Parasol”, „Czata”, „Miotła”, oddziały Kedywu, były uzbrojone, jak na warunki powstańcze, bardzo dobrze. Przekonaliśmy się o tym, gdy te oddziały po zakończeniu walk na Starym Mieście, przeszły jako wsparcie do nas na Czerniaków.

  • To na Starym Mieście była produkcja błyskawic?

Tak.

  • Poza tym na pewno też i na froncie zdobywała.

Też były zdobycze, ale mimo wszystko do końca Powstania ze zbrojeniem było źle, a z amunicją może jeszcze gorzej. No, bo skąd tę amunicję brać? Przecież nie było fabryk w czasie Powstania, które by produkowały amunicję.

  • Ewentualne zrzuty wiele wam pomogły?

Były zrzuty, o ile dobrze pamiętam, chyba dwa zrzuty dotarły na Czerniaków ten Górny, jak mówimy o nim. Ale to było niewielkie wsparcie. Aha, wykopano też broń, która była zakopana w 1939 roku... wykopano trochę broni.

  • Nadawała się jeszcze do czegoś?

Tak, bo rusznikarze ją troszeczkę podreperowali i ta broń, służyła nam prawie do końca walk. Ale to wszystko była kropla w morzu, jak to się mówi.

  • Jakie były akcje najbardziej takie niezwykłe, charakterystyczne, które pan zapamiętał?

Najbardziej charakterystyczne akcje, właściwie muszę zacząć troszeczkę inaczej. W sierpniu to Powiśle Czerniakowskie, czy ten Górny Czerniaków, jak nazywamy, były raczej dzielnicą spokojną. Na tym terenie, to była dzielnica niemiecka zresztą, szczególnie od ulicy Rozbrat gdzie było gimnazjum Batorego, tam mieszkało bardzo dużo Niemców, folksdojczy i tak dalej. Tak, że w zasadzie nie było bardzo intensywnych działań niemieckich, owszem ostrzał był od czasu do czasu artyleryjski, ale na ogół sierpień przeszedł na Czerniakowie dość spokojnie.

  • Czy docierały do was jakieś informacje co się dzieje w Warszawie?

Tak jest, docierały, ponieważ nawet ludzie z tych dzielnic, które zostały już zajęte przez Niemców jak Wola, później Stare Miasto, taka kolejność, no jeszcze była przedtem Ochota, ale z Ochoty to chyba do nas wiele osób nie przyszło, ale ze Starego Miasta troszkę, z Woli… wiadomo, co się działo na Woli, około czterdzieści tysięcy morderstw niemieckich na dzieciach, starcach i kobietach. Tak, że jeszcze raz wracam do tego, że Czerniaków w sierpniu to jeszcze była oaza spokoju jak myśmy to [nazywali], no nie była taką oazą. Ale mieliśmy kłopoty na przykład z tak zwanymi „gołębiarzami”.

  • Snajperami?

Tak, snajperami. Z tym był kłopot, bo tak jak już przedtem wspomniałem, dzielnica niemiecka, więc było dużo tych ludzi narodowości niemieckiej. Nieraz, bardzo często były takie przypadki, że ktoś po wodę szedł, kobieta do studni na ulicy gdzieś, pada strzał ni stąd, ni zowąd, ktoś strzelił…

  • Aha, już wtedy nie było wody, tak?

Już wtedy były nieraz trudności, to nie znaczy, że już nie było, ale były trudności. Nieraz widziałem sam na własne oczy taki przypadek, że kobieta biegła z kubełkiem, no może nie po wodę akurat szła, nie wiem, ale z kubełkiem, padł strzał i kobieta zginęła.

  • Były jakieś bezpośrednie kontakty z nieprzyjacielem?

Bezpośrednie tak, były walki w pierwszych dniach sierpnia, to chyba pierwszy, drugi, była silna utarczka z Niemcami od strony Legii, boiska Legii. Ale nasza kompania w tych walkach nie wzięła udziału, inne kompanie walczyły. Role były podzielone, każdy miał swój odcinek walki i tam zginęło na boisku Legii dość dużo powstańców, było dużo ciężko rannych.

  • Spośród najbliższych pana kolegów były jakieś wypadki zranienia lub śmierci?

Na początku nie, ponieważ wszyscy byli w naszej kompanii. Moi najbliżsi koledzy, wszyscy zresztą są już na tamtym świecie, tylko zostało nas chyba trzech, jeden padł zupełnie przypadkowo. Z drugim kolegą weszli do domu na rogu Łazienkowskiej i Rozbrat, nie spodziewali się, a tam byli Niemcy, zostali zaskoczeni. Akurat oni wchodzili po schodach na górę, a Niemcy byli tam na pierwszym, czy na drugim piętrze, nie pamiętam dokładnie. Padły strzały ze strony Niemców najpierw, bo oni mieli broń oczywiście, ci moi koledzy też, ale tamci byli szybsi. Jeden zginął na miejscu, drugi strasznie zszokowany wycofał się po prostu.

  • Jak wyglądał wasz dzień codzienny? Mieliście swoje miejsca postojowe stałe, tak?

Tak.

  • Wszyscy tam byli zgrupowani?

Tak, jakby koszary w normalnych czasach mieliśmy. Przez pierwszy dzień miejsce koszarowe to była ta bursa, o której wspominałem, później w Porcie Czerniakowskim, hala. Hala, w której nie wiem czy remontowano statki, to była nasza druga kwatera. Później przeniesiono nas na ulicę Mączną, dzisiaj śladu po tej uliczce nie ma, ona do Czerniakowskiej dochodziła, króciutka uliczka, my tam pod numerem czwartym mieliśmy swoje koszary, bo tak szumnie możemy nazwać, że to koszary. Tam byliśmy zgrupowani. Mieliśmy dwóch jeńców niemieckich, ale to nie byli Niemcy, tylko byli chyba Rosjanie, bądź Ukraińcy, ale w niemieckiej…

  • Służyli u Niemców.

Służyli w niemieckiej [armii].
  • Co z nimi zrobiliście?

Oni nam prowadzili kuchnię, chociaż muszę tu wspomnieć, że na przykład moja mama, która mieszkała na Przemysłowej 8, to jeszcze w sierpniu bardzo często z własnych zapasów przynosiła mi jedzenie, którym się tam dzieliłem. Zresztą, może nie tylko moja mama, ale tam jeszcze dwóch czy trzech kolegów też było takich, którzy otrzymywali jedzenie z domu. Mieszkaliśmy akurat blisko, to dosłownie można się było jeszcze komunikować z jednej ulicy na drugą, ale już nie byliśmy oficjalnie na żołdzie wojskowym, wojskowej kuchni.

  • Docierały do was, o informacjach już pan mówił, ale czy oficjalne na przykład „Biuletyn Informacyjny”?

Tak jest, otrzymywaliśmy, miałem w ręku.

  • Czyli mieliście mniej więcej pogląd całościowy.

Mieliśmy pogląd na walki całościowy.

  • Mniej więcej można było się spodziewać, jakie będą kolejne, następne…

Tak, nie wiedzieliśmy tylko, jaką kolejność wybiorą Niemcy do ataków, ale tak teoretycznie byliśmy przygotowani na to, bo wcześniej padła Wola, a Niemcom zależało mieć kontakt z [terenami] zza Wisły, z Pragą. Stamtąd przecież wracały te rozbite oddziały niemieckie w walce z sowietami, jak również te oddziały świeże, które musiały przechodzić przez mosty, a my byliśmy bardzo blisko Mostu Poniatowskiego.

  • Mówił pan, że początkowo tam była sielanka i spokój.

No, może sielanka, nie można tak powiedzieć, ale w porównaniu z tym, co się zaczęło we wrześniu, zabawa.

  • Tak można powiedzieć. Tak pan zapamiętał?

Tak zapamiętałem właśnie, dopiero zaczęło się wszystko chyba już od początku września. Pierwsze dni września zbombardowano Kościół Matki Boskiej Częstochowskiej przy ulicy Łazienkowskiej, gdzie byłem zresztą chrzczony, tam zginęło bardzo wielu cywilów, którzy byli w podziemiach. Był ostrzał ciężkiej artylerii niemieckiej, tak, że zaczęto już burzyć kamienice. To było przygotowanie do ataku już, liczyliśmy się z tym, że to jest atak już na nasze stanowiska na Czerniakowie Górnym. Jeszcze przed tym Niemcy zaatakowali Powiśle, po kapitulacji Starego Miasta. Powiśle, ponieważ te dzielnice, i Powiśle i Czerniaków, jak potocznie nazywaliśmy, były nad Wisłą, po prostu to oni chcieli mieć oczyszczony lewy brzeg Wisły, bo Rosjanie już podchodzili.
Zresztą jeszcze przed wybuchem Powstania była tak silna kanonada artyleryjska, że nam się wydawało, że to jest kwestia jednego, dwóch, trzech dni i sowieci wkroczą do miasta. Ale polityką się nie zajmuję, choć wiem o polityce wszystko, co trzeba, mówię jako żołnierz, jako powstaniec.
Było już przygotowanie do ataku. Po upadku Powiśla, to jest między mostami, jednym i drugim, już byliśmy bezpośrednio zagrożeni my. Od 10 września nastąpił frontalny atak niemiecki z trzech stron, od ulicy Czerniakowskiej z południa, od zachodu od Rozbrat, bo sejm i to wszystko, te tereny były zajęte przez Niemców i od strony północnej, tak jak ulica Solec, od Mostu Poniatowskiego, Ludna, z trzech stron Niemcy rozpoczęli generalny atak, spychając oddziały czerniakowskie do Wisły. Tak, że teren walki zaczął się bardzo kurczyć. W pierwszych dniach września, chyba czwarty, czy piąty, te rozbite oddziały ze Starego Miasta, otrzymały rozkaz przejścia na wsparcie do nas na Górny Czerniaków. Więc resztki Batalionów „Zośka”, „Parasol”, „Czata”, przede wszystkim te trzy bataliony, resztki, to było chyba kilkaset żołnierzy ogółem, przeszło do nas na wsparcie. Oni zajęli stronę Rozbrat od ulicy gdzieś Szarej do Książęcej, tam gdzie jest szpital ZUS-u w tej chwili, do Książęcej, Czerniakowskiej, później wzdłuż ulicy Ludnej i aż do Wisły tam do Solca, do Wioślarskiej, taka malutka ulica i jeszcze chyba jest teraz.
My natomiast trzymaliśmy stronę południowo-zachodnią, to jest od ulicy gdzieś Górnośląskiej do Łazienkowskiej, Łazienkowską do Czerniakowskiej, do portu rzecznego, w którym staliśmy na początku sierpnia. Zresztą siła niemieckiego uderzenia była bardzo mocna, tak że dowódca Czerniakowa, wtedy już pułkownik „Radosław” Jan Mazurkiewicz (a nasz dowódca to był major Zygmunt Netzer, naszego Zgrupowania „Kryska”, tych dwóch Batalionów „Tur” i „Tum”), kazał, wiedząc po prostu, że my nie jesteśmy w stanie utrzymać oporu wobec takiego silnego naporu z trzech stron, wycofać nasze oddziały na ulicę Zagórną, a później już na Czerniakowską, do Wilanowskiej, a za Wilanowską mieliśmy już Wisłę. To był już odcinek bardzo mały, kilkaset metrów długości.

  • To pogorszyło waszą sytuację?

Z jednej strony tak, ale z drugiej nasze siły bardziej się skoncentrowały, bo na mniejszym odcinku było się łatwiej bronić aniżeli na dużym, wtedy trzeba mieć i dużo wojska i dużo uzbrojenia. Wycofaliśmy się na ten odcinek i te walki trwały pod naporem Niemców do piętnastego, a piętnastego po zajęciu Pragi, przybył do nas zwiad berlingowców, tak nazwaliśmy wojska generała Zygmunta Berlinga.

  • Jakoś im udało się przeprawić przez Wisłę?

Przeprawić, tak. Przeprawiło się do nas chyba w tych kilku dniach do osiemnastego, ostatnia przeprawa, niecałe dwa bataliony wojska. Świetnie uzbrojone to wojsko, każdy miał z czego strzelać, jak to się mówi potocznie. Ale co z tego, to byli żołnierze, którzy raczej dobrze się czuli w polu, ale nie w mieście, bo po prostu nie znali terenu, a my znaliśmy świetnie.

  • Podobno znakomita większość już nie wróciła?

Tak i będę o tym mówił jeszcze. Po prostu oni masowo ginęli, tak, że zawsze do jakiejś drużyny czy grupy żołnierzy, było kilku przydzielonych powstańców, którzy już mieli to doświadczenie walk w mieście, bogatsze aniżeli ci, którzy w ogóle w mieście nie walczyli. Straty były olbrzymie, tak, że oni ponosili wielkie straty, no my też duże straty ponosiliśmy, ale na pewno mniejsze, aniżeli oni. Ta walka już się zaczęła na takim skrawku ziemi warszawskiej i trwała do 23 do września. Właśnie w tym roku akurat tak się zbiegło, że w sobotę 23 września, kiedy było zakończenie walk na Przyczółku Czerniakowskim, wtedy sześćdziesiąt dwa lata temu też wypadała sobota akurat. Tak sobie skojarzyłem przeglądając te wszystkie [materiały]… Tak, że walka w ostatnich dniach była naprawdę makabryczna, bo nie było gdzie i już właściwie czym. Owszem, ginęli żołnierze, ale nawet można było podnieść tę broń po takim poległem żołnierzu zza Wisły. Ale nie było i amunicji już, nic, koniec, to była walka resztkami sił i… od dwudziestego pierwszego chyba, aż do dwudziestego trzeciego, walka się toczyła na tym Przyczółku Czerniakowskim, jak to już wtedy nazywaliśmy „Przyczółek Czerniakowski”, to walka się toczyła o kilka domów, na przykład Solec 51, Solec 53 i Wilanowska 1, a chyba dwudziestego pierwszego, o ile dobrze pamiętam, padł budynek Wilanowska 5, który stoi do dzisiejszego dnia, nawet go w sobotę oglądałem dokładnie. A te dwa budynki na końcu, Solec 53 i Wilanowska 1, to były dwie ostatnie reduty powstańcze na Czerniakowie.
Tu muszę powiedzieć, że najwięcej pamiętam z okresu Powstania, prawie każdą minutę, każdą godzinę, dzień, w którym się dostałem do niewoli. To był dla mnie najtragiczniejszy dzień, to było 23 września.

  • W jakich okolicznościach?

Po prostu byłem ranny, nie była to rana może tak bardzo ciężka, ale w kolano byłem ranny, nie mogłem chodzić, miałem usztywnioną nogę, no musiałem ją ciągnąć za sobą jak to się mówi tak potocznie. Był krótki moment zawieszenia broni, moment, kiedy wychodzili ciężko ranni i ranni. To był dzień dwudziestego trzeciego, są tacy, którzy też byli z dwudziestego drugiego się dostali, jak rozmawiam, bo to było kilka grup. Była grupa powstańców na Statku „Bajka”, który stał vis-a-vis ulicy Wilanowskiej.

  • Rannych?

Rannych, tak, którzy próbowali przepłynąć na drugą stronę Wisły. My się dostaliśmy dwudziestego trzeciego. W tym dniu, czego ja nie byłem już osobiście świadkiem, został tam na tym przyczółku powieszony kapelan naszego zgrupowania, ksiądz Józef Stanek pseudonim „Rudy”.

  • Czy uczestniczył pan w jakichś mszach prowadzonych przez księdza Stanka?

Tak, oczywiście.

  • Znał go pan? Jak go pan zapamiętał, proszę powiedzieć.

On miał chyba dwadzieścia siedem, albo dwadzieścia osiem lat, o ile sobie dokładnie przypominam. Był to taki bardzo pogodny… no, góral, w Łapszach Niżnych urodzony. Jeździmy tam z palotynami z ulicy Skaryszewskiej, to palotyn przecież był, jeździmy tam co roku do jego rodziny, bo tam ma dalszą rodzinę jeszcze, też ma chyba bratanka […], wujkiem był.

  • Mówi się o wielkiej charyzmie tego księdza, ale w końcu był bardzo młodym człowiekiem jeszcze.

Tak, bardzo młodym człowiekiem i on przyszedł do nas ze Śródmieścia, ale samego momentu przyjścia, to ja nie pamiętam, kiedy to było. Pamiętam go z ostatnich dni Powstania, bo nawet jako świadek składałem zeznanie w sprawie jego procesu beatyfikacyjnego, że widziałem jak on szedł z kubełkiem po wodę do Wisły. Był taki moment, że była cisza taka jakaś, nie było akcji i wtedy jeszcze zapamiętałem jego wygląd. Natomiast nie byłem świadkiem jego powieszenia, bo to się stało gdzieś, nie wiem, czy przed tym jak się dostałem do niewoli, czy po tym, ale raczej przed.

  • Czy on znaczył coś dla was? Był jednym z was można powiedzieć.

Ja nie znam jego historii konspiracyjnej, na przykład nie wiem dokładnie, gdzie on należał i czy należał, w każdym razie on przyszedł do nas ze Śródmieścia, został skierowany na Czerniaków ze Śródmieścia. Poza tym byli księża na ulicy Łazienkowskiej, przy kościele Matki Boskiej Częstochowskiej, ale to nie byli zakonni księża, tylko diecezjalni księża. Tam był proboszczem chyba ksiądz Henryk Hilchan o ile dobrze pamiętam.
  • Zapamiętał pan jakieś msze powstańcze?

Tak, były msze powstańcze, oczywiście i na jednej z takich mszy uczestniczyłem. To był tylko taki fragment. Natomiast były w obozie msze, to już było oficjalnie, po wojnie, to inna sprawa.

  • Jak wyglądał moment, kiedy wzięli pana do niewoli?

O dziwo, wtedy, kiedy nas…

  • Pan już był ranny wtedy?

Tak jest, niesiono na różnych drzwiach ciężko rannych tych, którzy nie mogli o własnych siłach przejść. Ustawili nas na ulicy Wilanowskiej, to znaczy od Solca, ja wiem… sto metrów może ulicy Wilanowskiej i o dziwo w tym momencie Niemcy się zachowywali dość przyzwoicie muszę powiedzieć, nie byłem świadkiem, żeby kogoś zastrzelono, żeby kogoś zabito, absolutnie tego nie widziałem. Natomiast już później z innych relacji [wiem], (bo to się działo dwudziestego drugiego i dwudziestego trzeciego zakończenie walk stopniowo), to doszło przecież do egzekucji tego księdza palotyna, doszło do egzekucji podobno trzech sanitariuszek, które też zostały powieszone, ale to ja nie mogę poświadczyć jako świadek naoczny, ale wiem to z ust miarodajnych…

  • Jakie były pana dalsze losy?

Dalsze moje losy właśnie tak wyglądały, że nas po wzięciu do niewoli, tak jak ja, który mógł chodzić, wprawdzie z trudnością na tej jednej nodze, ale chodziłem, przeprowadzono ulicą Wilanowską, przecięto ulicę Czerniakowską, Szarą, króciutka ulica, tam był kiedyś kościół mariawitów i na Rozbrat. Między gimnazjum żeńskim przy rogu Rozbrat i Górnośląskiej, a Gimnazjum „Batorego”, które jest od Myśliwieckiej, jest mur, który stoi do dzisiaj. Tam nas w pewnym momencie zatrzymano, ten pochód, tych powstańców…

  • To był liczny pochód?

Liczny, to był bardzo liczny pochód, pamiętam. Na pewno nie podam żadnej cyfry, bo w takim momencie, jak to się mówi, każdy miał duszę na ramieniu, bo wiedzieliśmy, co możemy się spodziewać po Niemcach. Tam nas postawiono pod murem, postawiono tych z noszami, byli niesieni na drzwiach i myśmy jak te sieroty stanęli pod tym murem. Można było przypuszczać, że to już koniec, ale po pewnym czasie, nie wiem, ile to trwało, bo to w takim momencie to już człowiek nie patrzy na zegarek, zresztą zegarka nie miałem, podjechał jakiś Niemiec na motocyklu. Oficer i jakaś taka szybka rozmowa z tą obsługą, która nas prowadziła i z tym Niemcem, w końcu z powrotem kazali… kto mógł to niósł rannych i znowu uformowano nas i poprowadzono, w Myśliwiecką skręciliśmy i później tak jak jest boisko na Agrykoli, to stare boisko, na którym Kusociński biegał jeszcze, pamiętam jako dzieciak, do Agrykoli i Agrykolą przez Plac Na Rozdrożu w Aleje Szucha.
Znowu nas prowadzono na dziedziniec ministerstwa byłego, a tam było gestapo. Co było gestapo to my wiedzieliśmy poprzednio już. O dziwo znów wprowadzono nas na podwórze i wywołano kilku z nas, mnie nie, ale kilku kolegów takich, którzy byli bardziej chodzący i po jakimś czasie przyniesiono kocioł tego erzacu, kawy i wojskowe chleby, to, co wojsko niemieckie otrzymywało i zaczęli nam rozdawać na tym dziedzińcu. Nie wiem, już nie pamiętam jak długo myśmy tam byli, czy godzinę, czy półtorej godziny, czy może mniej.
Znowu nas wyprowadzono z tego podwórza, uformowano znowu pochód i dalej poszliśmy w Aleje Szucha, Polem Mokotowskim i doprowadzono nas na Plac Narutowicza do domu akademickiego. Tam nas zatrzymano i nie wiem, to już nie jestem pewien, wiem, że grupę nas, bo byli wśród nas i berlingowcy ranni, (tak, była grupa, o tym nie powiedziałem, ale byli też berlingowcy) i nas wprowadzono na górę do któregoś z pokojów, bo to przecież olbrzymi gmach, ten na Placu Narutowicza. To żandarmeria polowa wyszła z gmachów, z tymi blachami, co oni chodzili i nas tam zaprowadzono. Zamknięto nas w kilku pomieszczeniach, wiem, że był bardzo taki… żeśmy przesiedzieli noc na podłogach i następnego dnia znowu nas sprowadzono, uformowano w pochód i przewieziono nas do Niepokalanowa, przepraszam, na Wolę, później był Niepokalanów.

  • Do kościoła świętego Wojciecha?

Do kościoła świętego Wojciecha. Wprowadzono nas tam do podziemi, bo tam i ludność cywilna okazuje się była przedtem i potem po całkowitym zakończeniu walk w Powstaniu, co miało miejsce 2 października, a ja opowiadam o wrześniu dwudziestym drugim i trzecim…

  • Czyli o wcześniejszych wydarzeniach.

O wcześniejszych, tak. My byliśmy chyba pierwszymi jeńcami niemieckimi w grupie, bo Niemcy pojedynczych powstańców do niewoli nie brali, tylko od razu koniec był. No i nas przewieziono do Niepokalanowa… na Wolę, znowu wracam do tego i do tego kościoła. Następnego dnia, po nocy przebytej tam w podziemiach, wezwano nas na przesłuchanie. Za kościołem jest ulica… Sokołowska i tam prawdopodobnie, bo to było zaraz za kościołem, jest plebania kościoła i tam Niemcy byli na tej plebanii. Nas wprowadzono na plebanię, tam pamiętam dość szeroki korytarz i kolejne drzwi, ustawiono nas, tych, którzy w ogóle mogli, bo już nie widziałem tych na noszach i tych innych, tam musieli zostać. Część została przecież tych niesionych na noszach już w Alei Szucha, bo okazuje się, że dowódca „Parasola” porucznik „Jeremi”, bardzo znany konspirator, tam podobno został zastrzelony.

  • W Alei Szucha?

W Alei Szucha tam, bo on był ciężko ranny i zresztą nie tylko on, ale tam było wielu takich, którzy leżeli na noszach i oni już z nami wtedy w tej kolumnie nie szli oczywiście, tylko tam zostali. Zresztą to chyba w „Parasolu” jest opis tych ostatnich chwil „Jeremiego” i też nie wiadomo czy on zginął tam w Alei Szucha, czy zmarł później, to trudno powiedzieć. W każdym razie, jak znaleźliśmy się na tej plebanii, nas wpuszczano pojedynczo na przesłuchanie. Ja miałem na sobie, zresztą całe Powstanie miałem, marynarkę Wehrmachtu, a spodnie miałem granatowe i sztylpy takie zapinane na sprzączki z tyłu, były takie kiedyś buty. Tak wszedłem z duszą na ramieniu na to przesłuchanie, mówię: „No i teraz to już chyba koniec.” Wiedziałem, co to jest przesłuchanie przez gestapowców. Wchodzę do pokoju, naprzeciwko mnie siedzi przystojny oficer, brunet, ja siedziałem z tej strony, a on siedział za biurkiem z drugiej strony. Za jego plecami chodził feldfebel chyba, podoficer niemiecki, który dla zabawy, czy żeby przestraszyć mnie, parabellum wyciągnął z kabury i sobie podrzucał. A ten przesłuchujący mnie oficer czystą polszczyzną, piękną polszczyzną, do mnie na pan mówi: „Czy pan był żołnierzem Armii Krajowej?” Ja mówię: „Tak, byłem.” „Ilu pan zabił Niemców?” Z takim rozbrajającym uśmiechem do mnie mówi, a ja mówię… ale widzę, że on grzecznie do mnie, nie jakimś krzykiem, tylko zupełnie spokojny głos, a ja mówię: „No, tak jak jest na wojnie, człowiek nie zna skutków swoich strzałów.” Nieraz zna, bo z najbliższej odległości, to widzi, ale jak jest to kilkadziesiąt metrów, to już jest trudno powiedzieć. Mówię: „Ja tego nie mogę stwierdzić w ogóle.” I tak przeskakuje z tematu na temat. „A czy pana matka wiedziała, że pan jest w Armii Krajowej?” To mi przeszło przez myśl, że może tu oni moją matkę mają, od razu tak, no człowiek różnie myśli. Ja mówię: „Nie.” Chociaż moja mama już długo przed Powstaniem wiedziała, bo spotykaliśmy się, u mnie w domu były nawet zbiórki. Ja mówię: „Nie.” „A dlaczego pan Wisły nie przepłynął?” Ja im mówię: „Byłem ranny i zresztą nie jestem – co było prawdą – dobrym pływakiem.” A w duchu sobie jeszcze pomyślałem: „A wiem, co mnie tam czeka na drugim brzegu od sowietów?” No tak, taka była prawda.

  • No, wtedy to pan nie mógł nawet domniemywać, co czeka.

No właśnie, ale przecież dużo kolegów przepłynęło Wisłę i później się znaleźli w Armii Berlinga, zakończenie wojny na Łabie ich zastało. W końcu jak widzę… aha, jeszcze miałem ze sobą dwie fotografie moich sióstr ciotecznych, zupełnie przypadkowo nosiłem przez całe Powstanie i kazał mi wyjąć[i pokazać], jakie mam w ogóle dokumenty. Miałem legitymację Armii Krajowej i te dwie fotografie, jeszcze miałem jakieś zaświadczenia, ale nie wiem co, bo w zasadzie nie wolno było z sobą nosić dowodów osobistych, ze względu na nazwiska – na legitymacji akowskiej jest tylko pseudonim.
On popatrzył na to wszystko, zabrał mi te inne dokumenty, które położyłem, natomiast oddał mi te dwie fotografie. Zapytał się: „Kto to jest? A ja mówię: „To są moje siostry cioteczne.” Oddał mi te fotografie. Jak zobaczyłem, że on ze mną tak ludzko postępuje, to w końcu zdobyłem się na odwagę i ja go zapytałem: „A co z nami będzie dalej?” Tak po prostu go w ten sposób, dosłownie tak zapytałem, jak powiedziałem teraz. A on mówi: „Zostaniecie wywiezieni do obozów jenieckich.” I to przesłuchanie się zakończyło dla mnie bardzo szczęśliwie, bo ani mnie nie uderzył, ani na mnie nie krzyczał, ani nie wymyślał od bandytów i tak dalej. Natomiast później jak rozmawiałem z innymi kolegami, którzy byli przesłuchiwani przez innych, bo to był taki długi korytarz i te drzwi kolejne, a była nas dość liczna grupa, to i pobili niektórych i wyzywali.

  • Ale z życiem uszli.

Uszli z życiem, tak. No i faktycznie, tak jak on powiedział przewieziono nas, żeśmy wrócili do kościoła, do podziemi, ale następnego dnia podjechały dwa samochody, tak zwane […] budy niemieckie, jak myśmy nazywali samochody ciężarowe. Zawieziono nas do przejściowego obozu jenieckiego, do Niepokalanowa, tam gdzie ojciec Maksymilian Kolbe był. Tam był prowizoryczny obóz, owszem były druty, ale widziałem, że dużo tej okolicznej ludności stamtąd podchodziło, bo tam rzucali chleb i nas wpuszczono do tego obozu. Tam byli już jeńcy sowieccy…

  • Tam były jakieś baraki?

Nie przypominam sobie, tam były prowizoryczne takie, widziałem duże pole i… bo myśmy tam długo nie byli, ale tam były chyba jakieś budyneczki. Ale ja pamiętam dokładnie, że myśmy tam na polu wtedy byli. Ludność podchodziła do drutów i ci wachmani, którzy specjalnie tam chodzili wzdłuż tych drutów, ale specjalnie nie pilnowali, tak jak to w więzieniach, czy w obozach bywa, że są te stójki i tak dalej. Pytali się nas:„Co? Gdzie? Skąd? Z jakiej dzielnicy?” Nawet pamiętam, że było kilku tych zakonników stamtąd i do nas jako do…bo gro powstańców to ludzie młodzi, to przeważnie roczniki 1922 do 1926 rocznika, to była grupa ludzi zupełnie młodych. Dowódcy batalionów to byli niektórzy legioniści, uczestnicy wojny 1939 roku, a my w zdecydowanej większości to ludzie młodzi. [Mówili], że jeżeli nas gdzieś wywiozą do obozów, jeżeli będziemy mieli możliwość, żebyśmy napisali do Niepokalanowa kartkę.
Faktycznie po kilku dniach nas z tego obozu, z Niepokalanowa, znowu na samochody i rannych zawieźli do szpitala w Skierniewicach. Większość z nas była ranna, nie mówię o tych, którzy zostali tam w Alei Szucha, tych ciężko [rannych]. Przebywałem w szpitalu w Skierniewicach kilka dni... chyba pięć dni przebywałem, bo mam nawet zaświadczenie po powrocie z niewoli. Dostałem ze szpitala zaświadczenie i jest taki wykaz jeńców wojennych z Powstania, którzy przebywali w szpitalu w Skierniewicach i tam między innymi moje nazwisko też jest.
Tam po kilku dniach przewieziono nas na stację kolejową i załadowano do wagonów bydlęcych, jak to się mówi, ale były prycze zrobione, trzy kondygnacje prycz, i wywieziono nas. Dokąd nas wieźli nie wiedzieliśmy, pamiętam wyjechaliśmy to było przed południem, a przyjechaliśmy następnego dnia. Przed Berlinem jeszcze akurat było bombardowanie Berlina, ale my byliśmy na bocznicy trochę, to nas nie dotknęło to bombardowanie.
Później dalej nas przewieziono do obozu koło Magdeburga do stalagu XIA Altengrabow, tak się nazywa ten stalag. Tam był obóz międzynarodowy. No i mnie na izbę chorych dali, gdzie częściowo mi lekarz, jeniec Francuz, usunął ten odłamek, bo ten odłamek mi wystawał z nogi, ale do dzisiejszego dnia w kości tam został kawałek. Mam, nie uklęknę, nieraz stoję, odczuwam go, no i toczyło się już życie obozowe. Na izbie chorych w szpitalu byłem jakiś czas, później…
  • Jakie były warunki mniej więcej?

Pod względem żywności było bardzo źle, ponieważ dostawaliśmy tylko chleb wojskowy na czterech, pięciu, w zależności, kiedy to miało miejsce. Była zupa brukwiowa, jak to wszędzie chyba była stosowana. […]

  • Jak pan to życie obozowe wspomina? Było bardzo źle, jeśli chodzi o wyżywienie?

Wyżywienie było bardzo złe, no prycze do spania, my spaliśmy już w takim budynku, w którym kiedyś była podobno kawaleria niemiecka jeszcze. Tak, że to był budynek nawet chyba nie drewniany, tylko tynkowany jakiś taki, pamiętam koryta dla koni były, woda zimna, można było się umyć tylko. Wyżywienie to było tak, w zasadzie to śniadania się nie dostawało żadnego, obiad był gdzieś około południa, o dwunastej, ale to była zwykła taka [zupa] brukwiowa, a w niedzielę był niby obiad z dwóch dań, tak, że można było nawet znaleźć kartofel od czasu do czasu.
W zasadzie nie chodziliśmy na razie do żadnej pracy, absolutnie, leżało się albo na pryczach, z tym, że rano i wieczorem apele, przeliczania, na razie nas nie brano do żadnej pracy. Ale po pewnym czasie zaczęto formować Arbeitskommanda i wywożono do różnych miejsc. Między innymi ja zostałem wywieziony do miejscowości Halberstadt, to mała miejscowość, nawet chyba dzisiaj bym jej nie znalazł, ale byłem tam krótko. Później do Hamersleben…
Jeszcze muszę się cofnąć. Co mnie spotkało dobrego? Jak się znalazłem w obozie, przypomniałem sobie, że ci zakonnicy zwrócili się do nas, żebyśmy napisali, a jeniec wojenny miał prawo napisać jedną kartę w miesiącu pod wskazany jakiś adres. Ja nie znałem losów mojej mamy, mojej siostry i w ogóle ciotek, które mieszkały też w Warszawie, po prostu napisałem do tych zakonników i o dziwo przed samym Bożym Narodzeniem w 1944 roku, wyczytano mój numer jeniecki, a to był numer 45202, mam zresztą tą blaszkę do dnia dzisiejszego, zachowałem sobie na pamiątkę i wyczytano mój numer, że dla mnie jest paczka. I faktycznie. Takim mężem zaufania Polaków był jeniec z 1939 roku, miał nazwisko Hoffman, takie niemieckie nazwisko, chyba z Poznania pochodził. Otrzymałem tę paczkę i w niej pamiętam był boczek, cukier, cebula, bo to przeciw szkorbutowi i były papierosy, ale, że ja nigdy nie paliłem papierosów, to…

  • To tak, jak by pan pieniądze miał.

Jak bym pieniądze miał, tak. Papierosy sobie zachowałem, potem przehandlowałem na jedzenie oczywiście. Ale wracając do tego, że zostałem wywieziony później do tych miejscowości Halberstadt i Hamersleben i przed Bożym Narodzeniem w 1944 roku przewieziono mnie do nowego obozu jenieckiego. To był obóz Fallingbostel [Stalag XI B], między Braunschweigem a Hanowerem, to znaczy nie mnie jednego, ale całą grupę naszą przewieziono do tego obozu i spędziłem Boże Narodzenie już w lepszych warunkach, bo tam było dużo jeńców amerykańskich, Francuzów, Belgów, Kanadyjczycy byli też i chyba Australijczycy też byli, o ile dobrze pamiętam. Tam w obozie spędziłem Święta Bożego Narodzenia, ale zaraz w styczniu znowu sformowano grupę do pracy, w której między innymi ja się znalazłem i wywieziono nas do miejscowości Blankenburg.

  • Pan już wyzdrowiał do tej pory?

Tak, już wyzdrowiałem, bo mnie po prostu wyjęto tą część odłamka, część została w środku, ale już noga moja była sprawna na tyle, że mogłem normalnie chodzić. Wywieziono mnie do tego Blankenburga i tam pracowaliśmy przy wykopach ziemnych jakichś. Tam były fatalne warunki, bo pamiętam, że był taki barak, z cementu był ten barak, tak sama podłoga, tam wszyscy zaczęli się przeziębiać i dostaliśmy tak zwane flegmony, takie różne wrzody na ciele, ja w pachwinie, na ręku i przeziębiony byłem w końcu do tego. Wytworzył mi się w pachwinie z lewej strony wielki wrzód, no do pracy nie nadaje się i wielu moich kolegów, nie tych z Powstania, tylko też powstańców, ale z innych części Warszawy, którzy byli na tym Arbeitskommando też zachorowało i sformowano z nas taki mały oddział chorych i prowadzili nas kilka kilometrów, chyba ze trzy, czy cztery kilometry. To był marzec, nie było mrozu pamiętam, ale był śnieg. Prowadziło nas chyba dwóch, czy trzech wachmanów starszych z Wehrmachtu, no, bo obozy jenieckie były dozorowane przez wachmanów, przez Wehrmacht. Nie tak, jak w obozach koncentracyjnych SS pilnowało więźniów.
Prowadzili nas do stacji, do pociągu, nawet jeden z takich ludzkich wachmanów kazał nam co jakiś czas zatrzymywać się w kępkach jakiejś trawy, co pozostała, tam siadaliśmy chwilę i dalej nas prowadzili do stacji i z powrotem przywieziono nas do Altengrabowa, do tego obozu, z którego mam numer, ten 45202. Tam 3 maja przyjechały, kilka dni przed tym jeszcze, przed majem, słychać było kanonadę artyleryjską wokół, już było widać rozprężenie wśród tych Niemców, którzy nas pilnowali. W pewnej chwili zrobiła się cisza i w dniu 3 maja, pamiętam jak dziś, odbywała się msza święta przy okazji… a to był też obóz, jak mówiłem, międzynarodowy, ale Polacy, byli księża i była msza święta i wkroczyły pierwsze oddziały amerykańskie. To znaczy przyjechało kilka samochodów ciężarowych z białą gwiazdą. Amerykanie mieli tę białą gwiazdę, nie czerwoną w odróżnieniu od sowietów, na samochodach i po prostu zaczęli swoich jeńców ładować, bo to już było przed Łabą, ten nasz obóz Altengrabowa, czyli to już była strefa sowiecka, a tam już była strefa amerykańska, angielska, francuska, już był podział, tak jak Niemcy Zachodnie i później NRD.

  • Wjechali Amerykanie, ale zastali tę obsadę niemiecką?

Nic, drzwi otworzyli sami, wjechali, ci Niemcy gdzieś się rozproszyli, być może, że w komendanturze, tam gdzie była komendantura przy bramie głównej, tam byli jeszcze jacyś Niemcy, ale tego nie byłem świadkiem, my jako jeńcy nie byliśmy i zaczęli zabierać swoich jeńców na stronę zachodnią. Ale zabierali też Polaków, kto chciał proszę bardzo, może z nimi jechać. Ja wybrałem powrót do Warszawy, nie tylko ja, ale cała grupa nasza, chcieliśmy wracać do kraju. Faktycznie już przy końcu maja 1945 roku byłem w Warszawie i zarejestrowałem się w PCK na ulicy Mokotowskiej, o ile dobrze pamiętam, to było.

  • Jak pan zapamiętał ten obraz Warszawy?

No, obraz Warszawy… tragiczna sytuacja, tragiczna no i dlatego ja nie mogłem się w Warszawie zatrzymać, mimo to, że to był koniec maja 1945 roku. Nie miałem po prostu gdzie.

  • Dom przetrwał, czy nie?

Nie, całkowicie zgruzowany.

  • Ale co z mamą się stało, z rodziną?

Mamę wywieziono, 13 września wkroczyli na ulicę Przemysłową, tam gdzie mieszkaliśmy, oddziały niemieckie mamę i siostrę o dwa lata ode mnie młodszą, siedemnastoletnią, wywieziono do Niemiec na roboty. Nawet krótko były w obozie Ravensbruck, ale tak przejściowo.

  • To znaczy wcześniej wyjechała.

Wcześniej, no, bo Przemysłowa była zajęta trzynastego…

  • Wtedy, kiedy most wysadzono.

Tak, osiemnastego wysadzono… Trzynastego? Tak, bo nie pamiętam. Aha, dobrze, słusznie, bo osiemnastego był nalot superfortec amerykańskich, dokładnie osiemnastego. Tak jest, trzynastego, słusznie, zresztą huk był straszny, bo widziałem to na Solcu będąc, słyszałem raczej więcej niż widziałem.

  • Zarejestrował się pan w PCK?

Zarejestrowałem się tak, tu w PCK się zarejestrowałem.

  • Zaczął pan poszukiwać rodziny?

Tak, ktoś mi powiedział ze znajomych, kto przybył do Warszawy, też wywieziony, ale chyba nie był w obozie jenieckim, tylko wywieziony do Niemiec, że moja ciotka jest na Pradze, mieszka na ulicy Targowej 27. Stoi ten dom do dnia dzisiejszego, tylko, że oni mieszkali tam w podwórzu. No i faktycznie tam znalazłem ich, ciotkę, wujka, moja mama okazało się, że też przede mną wróciła z moją siostrą i jeszcze był mojego wujka ojciec i ja. To wszystko było dobrze, bo to był koniec maja, początek czerwca, to ja prawie tam nie przebywałem, tylko na noc musiałem przychodzić i wszyscy pokotem żeśmy leżeli na podłodze. Trzeba było szukać jakiegoś miejsca, bo rodzina jest. Znajomy mojego wujka zaproponował mi wyjazd na Dolny Śląsk, do małego miasteczka Paczków koło Nysy. Piękne miasto i tam byłem do maja 1946 roku.
Z kolei moja ciotka i wujek wyjechali do Koszalina, on pracował chyba w urzędzie miejskim wtedy, w tym czasie w wojewódzkim urzędzie, urząd się przeniósł do Szczecina i oni z urzędem i ja przyjechałem do Szczecina.

  • Dlatego tam już pan pozostał?

Zostałem. Ale muszę powiedzieć, że w Warszawie jestem co kwartał i zatrzymuję się w Otwocku, bo moja ciotka, ta właśnie ciotka, która mnie ściągnęła do Szczecina, miała pokoik, malutką kawalerkę i zapisała mnie, ona zmarła już kilka ładnych lat i przyjeżdżam tutaj z żoną.

  • A jakże, warszawiak…

Ja po prostu sobie nie wyobrażam, ja bym nie mógł, ja po prostu tęsknię za Warszawą, mimo to, że to nie jest Warszawa mojej młodości, ale ja zawsze znajdę te miejsca jeszcze, są jeszcze w Warszawie…

  • Tamta zawsze będzie i tak w pana pamięci trwać.

Tak jest, zawsze.

  • Jak pan oceniłby teraz, z perspektywy lat Powstanie? Czy uznaje pan decyzję ówczesną za słuszną?

Tak jest, jak najbardziej. Mnie się wydaje, że wśród powstańców chyba dziewięćdziesiąt procent jest tego samego zdania. Ja sobie w ogóle nie wyobrażam, dla mnie ten pierwszy dzień Powstania, kiedy wyszedłem jako ten kapral, w furażerce z orłem polskim, to było wielkie przeżycie. Czuliśmy się wolni przez te prawie dwa miesiące czasu. Po prostu nie wyobrażamy sobie... zresztą przecież później władze zarzucały Armii Krajowej, że stała z bronią u nogi. To nieprawda, bo w całym kraju były walki partyzanckie. I przez kogo? Przez największą organizację wojskową, jaką była Armia Krajowa. Tak, że mimo całej grozy tego Powstania, no, bo na pewno, to były najpiękniejsze dni w moim życiu.

  • Jednak?

Tak, podpiszę się obu rękoma, że to były najpiękniejsze dni w moim życiu.





Warszawa, 25 września 2005 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Leszek Sikora Vel Sikorski Pseudonim: „Antos” Stopień: kapral Formacja: Zgrupowanie „Kryska” Dzielnica: Czerniaków, Powiśle Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter