Maria Dembek „Miśka”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Maria Dembek, z domu Zapart. Mam wykształcenie średnie, w 1939 roku skończyłam pierwszą klasę licealną, potem zorganizowałam na kompletach drugą klasę, tak że mam maturę i średnie wykształcenie.

  • Jaki był pani pseudonim?

Pseudonim mój „Miśka”.

  • A gdzie pani walczyła?

Walczyłam u „Bartkiewicza”, to jest 100 kompania w Śródmieściu.

  • Gdzie pani mieszkała przed wojną?

Przed wojną mieszkałam w Sosnowcu, z rodzicami. Chodziłam do szkoły, tak że mieszkałam z rodzicami.

  • Jak się nazywali?

Zapart.

  • A na imię? Jak mieli na imię?

Franciszek i Franciszka.

  • Czym się zajmowali?

Tata pracował na kopalni.

  • A mama?

A mama nie pracowała.

  • A miała pani rodzeństwo?

Tak, miałam dwóch braci i siostrę.

  • Jak mieli na imię?

Mieczysław, Bolesław, Cecylia i ja, najmłodsza, Maria.

  • Jak pani zapamiętała 1 września 1939 roku? Jak pani pamięta wybuch wojny?

To było straszne, bo już w sierpniu byłam na takim szkolnym obozie. Przyjechałam z tego obozu wcześniej, bo to ze szkoły tam były obozy, ja miałam takie wychowanie fizyczne na takim obozie. Przyjechałam wcześniej do Sosnowca i chciałam przyjść do Katowic i niestety już Niemcy zajęli Katowice. Pierwszy dzień, wybrałam się, no niestety. Podjechałam tylko jedną stację i wróciłam do domu.

  • Co pani robiła w czasie okupacji?

W czasie okupacji to w domu byłam stosunkowo niedługo, no to jak mogłam, to pomagałam ludziom. A niedługo byłam w domu, dlatego że z mojej klasy na ulicy spotkałam kolegę w czarnym mundurze SS, więc ja już miałam ten wiek, co Niemcy zabierali do pracy. A ponieważ mój brat mieszkał w Starachowicach, to szybko przez zieloną granicę wyjechałam do brata. Tam brat należał już do Armii Krajowej i wciągnął mnie do Armii Krajowej.

  • To był pierwszy pani kontakt z konspiracją?

To był pierwszy mój kontakt z konspiracją.

  • Pamięta pani, w którym to było roku?

Zaraz… to było tak: pierwszy rok to były komplety, co myśmy uczyły się, no to był drugi rok, czterdziesty drugi. Mam legitymację z czterdziestego drugiego roku, że należę do AK.

  • Czym się pani wtedy zajmowała?

Brat załatwił mi pracę w tych zakładach. Tam były bardzo duże zakłady zbrojeniowe i tam brat załatwił mi pracę i najpierw ja pracowałam tak, że obliczałam dniówki, a potem z AK przenieśli mnie do kantyny. Tam była kantyna dwadzieścia cztery godziny czynna i tam byłam kasjerką, w tej kantynie. Miałam tam zadanie pozyskać sobie sympatię dowódcy Werkschutzu, to był Ukrainiec, no i potem przychodził dowódca i dawał mi zadania, jakie mam [wiadomości] w rozmowie z tym dowódcą wyciągnąć. I potem dowiedziałam się, jaką trasą oni pojadą po pieniądze dla zakładu. Jak oni jechali z powrotem z pieniędzmi, no to chłopcy z naszego [oddziału], za Starachowicami był oddział partyzancki, napadli na nich. Tam się wytoczyła walka, jeden partyzant zginął, ale oni zabrali im wszystkie pieniądze, auta. No i wtedy jeszcze ta walka tam była, mój dowódca prędko mnie zabrał i taki jak staliśmy, to ze Starachowic wyszliśmy piechotą, tak żeby po bocznych ulicach, i na takim małym [ruchu] szliśmy prawie do nocy. W nocy wsiedliśmy do pociągu i zajechaliśmy do Warszawy. I tak znalazłam się w Warszawie.

  • A jak się nazywał pani dowódca?

Jak się nazywał… Mój boże, nie pamiętam.

  • To nic. Co się działo dalej, jak już wylądowaliście w Warszawie?

Jak zajechaliśmy do Warszawy, to od razu zgłosiłam się do AK. Od razu mi dali mieszkanie i byłam taką łączniczką terenową.

  • A z kim się pani wtedy kontaktowała? Gdzie pani poszła, jak się pani kontaktowała, kiedy chciała dołączyć do AK?

No to właśnie ten ze Starachowic… Zajechaliśmy i on nawiązał kontakt z ludźmi z konspiracji. Tak że od razu dostałam mieszkanie no i też miałam tam opiekunkę, jedną osobę (nie pamiętam jej imienia), ona mi dawała polecenia i jeździłam w teren.

  • Gdzie pani jeździła?

Do Krakowa, do Miechowa, potem z Miechowa jeździłam. Potem piechotą chodziłam dość daleko… to była nad Miechowem taka miejscowość, już nie pamiętam. To później szłam tak dookoła i później, pamiętam, wsiadałam do takiej małej, wąskiej kolejki i wysiadałam na Mokotowie.

  • A co pani przewoziła i z kim miała wtedy kontakt?

Ja dostawałam od tej mojej dowódczyni. Dawała mi polecenia i listy. Nieraz przewoziłam… no, co się strzela…

  • Broń?

Broń. I też jeździłam na… To była ostatnia leśniczówka w Polsce, ta trasa… Tam do leśnictwa jeździłam, na wschodzie…

  • Miała pani wtedy jakieś trudności?

W jeździe? Różnie bywało. Jeździło się, nieraz trzeba było, na przykład, oni wiedzieli, że ja przyjadę, to przeważnie się jeździło w dni targowe, gdzie były te targi, i tam ja już miałam określone, kto, jaki tam jest gospodarz i co. Już stąd wiedziałam, że tam szukam takiego czy innego gospodarza, no i tam mieliśmy hasło, odzew, jaki był. W rozmowie to nie tak: „Podaj hasło”, tylko zaczynało się taką rozmowę, gdzie się te słowa dawało, no i później jak [padła właściwa] odpowiedź, to oni mnie brali nas furmankę i zawozili tam. No i to co mi dali do zawiezienia, to ja zawoziłam.

  • Zdarzały się jakiś niebezpieczne sytuacje?

Oczywiście! Nawet jak jechałam do tej leśniczówki, to [zawsze] mówię, że wielkimi bohaterami w czasie okupacji byli kolejarze. I na tej głównej stacji, też nie pamiętam [jaka], tam byli właśnie Niemcy, to przed tą stacją zatrzymany został pociąg, no i ludzie zaczęli uciekać w różne strony. Ja wtedy miałam taką… to nie torbę, to zrobiona z tego taka niby walizka, niby coś. Wyszłam z pociągu, no nie widziałam – tu lasy – gdzie się ruszyć. I podszedł do mnie taki młody człowiek i mówi: „Pani dokąd?”. Ja mówię: „No teraz to tutaj nie wiem, gdzie iść”. I mówi: „Niech pani idzie ze mną”. I on zaprowadził mnie do swojego mieszkania, a on mieszkał z żoną w ogródkach działkowych. I ta żona wtedy [była] po urodzeniu dziecka. Nie zapomnę do końca życia, jak on mnie tam zaprowadził, zrobił mi mocnej czarnej kawy, dał mi pajdę chleba, a ta żona mi strasznie ubliżała, okropnie mnie wyzywała i okropnie mnie ubliżała. A ja tylko łzy łykałam i siedziałam w kącie. On potem dopiero nad ranem przyszedł i mówi: ,,Może pani dalej jechać”. I pojechałam dalej tam, gdzie miałam. Ale już wtedy nie było tych ludzi na jarmarku, to musiałam ileś tam kilometrów iść piechotą, no i zaszłam piechotą.

  • Gdzie zastał panią wybuch Powstania?

Wybuch Powstania, no to w Warszawie. Potem ja już byłam narażona, bo było bardzo duże aresztowanie w tym mieszkaniu, co ja mieszkałam i mnie nie było, bo byłam terenie.

  • Na jakiej to było ulicy?

Na ulicy od placu Trzech Krzyży, od tego kościoła, jaka to ulica… Jak jechałam pociągiem – przecież nie jechałam na spacer – miałam taką niby walizkę, tam broni trochę było i siedziałam na tym, to rozłożyłam sobie na kolanach serwetkę i śniadanie. Przyszli Niemcy i robili rewizję, bo ludzie bardzo handlowali w czasie okupacji. Mnie zobaczyli…
  • Niemcy?

Niemcy. Mnie zobaczyli i zaczęli coś [mówić]: „Smacznego!”. Ja ze szkoły umiałam trochę niemieckiego, coś im też powiedziałam, ale musiałam się opanowywać, żeby mi się nie trzęsły kolana. Musiałam się opanowywać, żeby nie zauważyli, że mi się trzęsą kolana, to tak jedzenie rozłożyłam, śniadanie jadłam i oni mnie nie kontrolowali. Też mi się udało wtedy. W ogóle miałam szczęście w czasie okupacji.

  • Miała pani jeszcze kontakt taki bliższy z Niemcami, że mogli panią złapać?

No, tutaj na przykład [to znaczy w opisanej wyżej sytuacji]. Potem też mogli mnie złapać, mogli mnie tam na Wspólnej wziąć. Tylko jak ja tam zajechałam, bo byłam w terenie, jak zajechałam i chciałam wejść, to wchodziłam, ale okazuje się, że ten dozorca też należał do AK i jak ja weszłam, to on mnie szarpnął i wepchnął do swojego mieszkania i w ten sposób nie weszłam tam, gdzie mieszkałam, gdzie było aresztowanie. I od razu przyszła niewiasta, przeprowadziła mnie najpierw tam… za Wisłę. Tam zamieszkałam dwa dni i potem mnie wywieźli do Pruszkowa i tam mieszkałam u państwa. Starałam się pomagać tej pani do Powstania. I przyjeżdżali do mnie, miałam bezpośredni kontakt ze swoją dowódczynią i ona 1 sierpnia rano, wcześnie rano przyjechała do Pruszkowa, do mnie, i powiedziała, że będzie Powstanie, jedziemy do Warszawy. I ci państwo mnie fantastycznie zaopatrzyli na to, tak że gdzieś koło godziny dwunastej byliśmy w Warszawie i ona zaprowadziła mnie na ulicę Jasną. Tak, to była ulica Jasna. I tam na trzecim piętrze już były dziewczęta, już szyły opaski. I tak dostałam się do Powstania.

  • Co było dalej? Co pani tam robiła, czym się zajmowała? Co pani robiła w czasie Powstania?

W czasie Powstania byłam… Tu koleżanka mi napisała: moją komendantką była „Teresa” i byłam łączniczką, a jak był czas wolny, bo nie zawsze dostałam polecenie jako łączniczka, jak przyszłam i byłam wolna, no to w tym czasie opatrywałam rannych, szukałam wody i gotowałam. Na podwórku zawsze w takim [zbiorniku], co przedtem jakoś panie pranie gotowały, to myśmy tam gotowały zupy dla chłopców i dla siebie, jak był prowiant. No i właśnie mówię, że był już ostatni kawałek koniny i wszyscy czekaliśmy, kiedy będzie miękka, kiedy będzie można jeść tą koninę. Walnęła bomba i wszystko rozprysło się i wtedy byliśmy bardzo głodni.

  • Gdzie pani chodziła jako łączniczka czasie Powstania? Pamięta pani?

Do innych oddziałów, bo ja byłam w Śródmieściu, to do innych oddziałów czy do podległych mojemu dowódcy. Już dokładnie nie pamiętam.

  • I co pani przenosiła? Meldunki?

Meldunki zanosiłam, rozkazy jakieś zanosiłam, polecenia, rozkazy – to co mi dowódca dał.

  • A wtedy jakie pani miała trudności jako łączniczka? Było pewnie trochę niebezpiecznie…

No oczywiście. To każdy wie, że to było niebezpieczne. Ale trudno mi w tej chwili przypomnieć sobie i powiedzieć. Po tej chorobie to ja zupełnie straciłam pamięć i tak, mówię, to i tak już jest bardzo dużo.

  • A w jakich warunkach żyliście, jak to było z żywnością? Był ciężki dostęp do żywności.

Przeważnie różne warunki były w Powstaniu, bo na przykład oddział był, tak, byliśmy tutaj, to było tak, że ludzie zapraszali, że myśmy mieszkali u ludzi. Myśmy nie chcieli, ten mój oddział to w ogóle nie chciał w piwnicy być, tak że jak mieszkańcy byli w piwnicach, to myśmy nie byli w piwnicach, tylko gdzie się dało, to tam mieszkaliśmy. Przeważnie na pierwszym piętrze u ludzi.

  • A jak było z żywnością, jak ją zdobywaliście?

Na początku to mieliśmy żywność, a później już prawie nie było. Pod koniec to już można powiedzieć, że byliśmy głodni. Jak ktoś gdzieś zdobył jakieś jedzenie, to trzeba przyznać, że się bardzo dzielił ze wszystkimi. Byli ludzie, że częstowali nas, byli ludzie, że oni poszli do piwnicy, a chłopcy znaleźli jedzenie, no to braliśmy, tak że pod koniec Powstania to raczej głodowaliśmy. Nie było jedzenia.

  • Dużo mieliście broni? Pani oddział dużo miał broni?

Nie, za dużo nie miał broni.

  • Pamięta pani może, co mieliście? Jakieś pistolety, granaty?

No, granaty mieli. Pistolety, granaty, ale dużo tego nie było, za dużo tego nie było. No a ja byłam, jak to się mówi, jak mnie zawieźli na początku, to tam całe Powstanie nie byłam, bo to pierwsze, zdaje się, trzy czy ileś dni. Potem przeszliśmy i najdłużej to byliśmy, jak była restauracja taka słynna „Adria”. Tam najdłużej mieszkaliśmy. I tam wpadł ten „V” niemiecki i sam impet zabił kilka osób, [ale w ogóle] to był niewypał. I akurat pamiętam, że wtedy Fogg uczył nas tam walczyka powstańczego. I pamiętam, jak to wpadło tam – pocisk na dwa metry wysoki – jak wpadł, to on dał salto przez pianino i uciekł. To to pamiętam. No a myśmy mieli szczęście, że to był niewypał, to nas ocalił, bo wtedy dość dużo nas było i tam bardzo długo mieszkaliśmy. No i potem przyszli pirotechnicy, rozebrali to, to było bardzo dużo prochu. Tak że później się zanosiło to była taka… mi słowa… gdzie robili pociski, to tam myśmy zanosili [proch] z tego pocisku dużego. No i potem przechodziliśmy już z Powstania. Jak te tereny były zabrane, to myśmy tak przechodzili. I pamiętam, z tej „Adrii” to myśmy przeszli przez tę główną ulicę Warszawy na drugą stronę, no i później stamtąd do obozu.

  • Duże mieliście straty? Dużo osób zginęło z pani oddziału?

Dość dużo, bo na przykład, jak myśmy w „Adrii”, a za „Adrią” był budynek… nie pamiętam, ale też taki, gdzie cały oddział chłopców był i drugi pocisk tam uderzył i akurat chłopcy mieli wyjść do akcji i stali ustawieni w szeregu. I cały szereg chłopców zginął wtedy od tamtego drugiego pocisku. Bardzo dużo ludzi zginęło.

  • Widziała pani wtedy jakieś zbrodnie wojenne popełnione przez Niemców czy w ogóle nieprzyjaciół?

No wtedy to nie, wtedy to nie widziałam.

  • A jak odnosiła się do was ludność cywilna? Jak was traktowała?

Na początku z entuzjazmem, później obojętnie, a później już nawet prawie że wrogo.

  • Miała pani jakieś nieprzyjemności osobiście? Ktoś pani coś niemiłego powiedział?

No coś tak, bo ja wzięłam… Tam mieszkaliśmy i tam miała jedzenie i ja wzięłam, ukradłam trochę jedzenia.

  • Od jakiejś pani cywil?

Tak.

  • I co pani powiedziała?

„Jesteśmy głodni i pani nie było, żeby panią poprosić, więc wzięłam”.

  • A była pani może świadkiem jakiś akcji militarnej? Może widziała pani?

A owszem, widziałam. Widziałam taką akcję, tylko nie pamiętam… nie pamiętam, ale tu, jak jest ulica i jeden budynek, drugi budynek, to była taka akcja, że duży obstrzał był i nasi chłopcy tam zwyciężyli tych Niemców, którzy atakowali ten budynek, gdzie byli chłopcy, a ja byłam w tym budynku razem z chłopcami.

  • To było gdzieś też koło „Adrii”?

Niedaleko, niedaleko „Adrii” to było, ale nie pamiętam już, jaka to była ulica i jak to było, to już nie pamiętam.

  • A z kim się pani przyjaźniła z oddziału?

No jeszcze… Tu to właśnie jest ta „Zojka”, do której zadzwoniłam i ona mi podała, jak pani widzi, bo ja tego absolutnie nie pamiętam. Później, po przyjeździe, jakoś przypadkowo mój małżonek z pracy był w Warszawie na delegacji i dowiedział się, że są spotkania z Oberlangen. Bo myśmy mieszkali w Katowicach od razu po przyjeździe, bo mąż spotkał kolegę z obozu i od razu dał mężowi pracę i mieszkanie, tak że szybko myśmy zamieszkali tutaj, w Katowicach, w takim fińskim domku. Mąż dostał pracę na kopalni. Wtedy kopalnia wybudowała całe osiedle fińskich domków i myśmy od razu taki domek dostali. Tak że tutaj, w Katowicach, byłam po wojnie. Mąż był na delegacji, dowiedział się, że są spotkania. No i mąż zapytał gdzieś i oczywiście ja od razu nawiązałam korespondencję i pojechałam do Warszawy, tak że ten kontakt uzyskałam i cały czas miałam. I potem jak było AK, to potem powiedzieli, że powstał Zarząd Główny Powstania Warszawskiego. Mam tutaj taką legitymację tymczasową. Od razu zapisałam się do tego Związku Powstańców Warszawskich, wtedy kiedy się dopiero organizowali. I wtedy też tutaj, na terenie Katowic, zorganizowałam Związek Powstańców Warszawskich i przez siedemnaście lat byłam prezesem tego Związku i tak jak się teraz rozchorowałam i taki stan, że dostałam udaru mózgu i po tym absolutnie mowa i pamięć… Tak że wszystko przekazałam swojemu zastępcy, wszystko, co się co dotyczyło. Już od tej pory nigdzie nie należę.

  • A jak pani pamięta kapitulację? Gdzie pani wtedy była?

No właśnie to wtedy byłam, jak przeszliśmy, po tym, jak byliśmy w tej „Adrii” tak długo, potem cały oddział przeszedł na drugą stronę. No i razem tam na tym [miejscu], gdzie myśmy mieli ten swój [punkt], gdzie były takie incydenty już dość przykre, no i stamtąd do obozu, wszystko… W tym oddziale, co ja byłam, to nikt nie zostawał, bo tam obok, to zostali, nie poszli do obozu.

  • Co to były za przykre incydenty? Co się działo?

Jak się dowiedzieli, że…

  • Pani wspomniała o jakichś przykrych incydentach, że się działy, kiedy się wycofywaliście.

Przepraszam, nie rozumiem.
  • Wspomniała pani o przykrych wydarzeniach, że działo się coś przykrego.

Tak. Mieszkańcy mówili, że to przez nas jest ta sytuacja, że wszystko tracą. Te incydenty to były takie, że myśmy pod koniec to już w ogóle unikali rozmów z cywilami. No ale gdzieś musieliśmy być, gdzieś musieliśmy się zatrzymać te ostatnie dni.

  • Czyli jeszcze znajdowali się jacyś ludzie, którzy wam pomagali?

Tak, jednak byli ludzie, którzy do końca nam pomagali.

  • I co działo się potem, gdzie pani była? W jakim obozie?

W Bergen-Belsen, to było Bergen-Belsen. Potem mnie wysłali na komenderówkę do Hanoweru na dworzec. To było strasznie ciężkie, ta komenderówka, bo musieliśmy naładowane wagony pchać, potem wyładowywać je i pchać to wszystko na bocznych torach takiej wielkiej stacji. Tam co cztery godziny amerykańskie fortece bombardowały, a nam nie wolno było iść do schronu, bo schrony tylko Nur für Deutsche. To myśmy przebiegali przez te tory i tak wyżej, tam były niewykopane kartofle i tak leżeliśmy między niewykopanymi kartoflami. Jak się to nazywa, nie umiem powiedzieć. Jest pole, kartofle, rząd kartofli, a tu jest środek. To byśmy tam się kładli i tam czekaliśmy. Jak [nalot] minął, to z powrotem Niemcy, od razu [do pracy]. A żadne z nas nie mogło nigdzie uciekać, bo nie miało żadnego dokumentu, to i tak, i tak by nas złapali i daną osobę od razu do obozu koncentracyjnego albo zastrzelili, tak że myśmy już nie uciekali. I wtedy nasza komendantka napisała list do głównego zarządu w Genewie, dała nam i był taki kolejarz Ślązak i myśmy się z nim porozumieli. I on wziął ten list, nakleił znaczek i wysłał ten list do Genewy. I stamtąd przyjechała kontrola i ta kontrola była, bo pamiętam, myśmy były, tylko wtedy czekaliśmy, bo po bombardowaniu to dawali jedzenie, zupę dawali, i wtedy myśmy na tym dworcu stały w kolejce po tą zupę, żeby jeść ciepłą zupę, bo to zasadniczo było dla nas jedzenie. I wtedy ten jeden członek tej komisji też wziął tą miskę, łyżkę i zupę i wziął do ust tą zupę. I rzucił tę łyżkę i tę zupę i strasznie po prostu klął. A z nimi byli też Niemcy. No i też stamtąd od razu bardzo szybko… Tam przy granicy holenderskiej, jakieś siedem kilometrów od granicy holenderskiej, stał obóz z trzydziestego dziewiątego roku. I nas szybko stamtąd przerzucili do tego obozu, do Oberlangen. To był obóz taki rozlatujący się, taki bardzo… Jak w trzydziestym dziewiątym roku tam byli jeńcy i to tak stało, taki rozsypujący się obóz, i nas dali do tego obozu. To się nazywało Oberlangen.

  • Długo tam pani była?

Myśmy tam byli nie pamiętam, ile miesięcy, ale trochę czasu tam byliśmy, bo tam do tego obozu zaczęli ściągać z innych obozów, też wszystkie dziewczęta z Powstania zaczęli do tego obozu ściągać. Nie pamiętam ile, ale myśmy były pierwsze, w pierwszym baraku byłam. Później dywizja Maczka uwolniła ten obóz. Uwolniła nas w tym miesiącu, 12 marca nas uwolnili.

  • A gdzie pani była, jak się skończyła wojna?

No jak się skończyła wojna, to tam właśnie, jak widziała pani, dywizja Maczka wzięła ileś tam kobiet i przeszkalała nas. Ja, jak pani widzi te zdjęcia, to ja jako starszy sierżant byłam w tej organizacji, nie w obozie, tylko w dywizji Maczka i dlatego mam legitymację jako żołnierz dywizji Maczka. I tam przeszkalali dziewczęta i dawali różne funkcje na terenie wojska.

  • A co pani na przykład robiła?

No ja byłam w tym oddziale szkoleniowym. I tam potem poznałam męża i wyszłam za mąż i tam urodziłam córkę. No i potem był taki okres, że trzeba było wybierać: albo jechać do Anglii czy innego kraju, albo do domu. I myślimy zdecydowali, że jedziemy do domu.

  • Miała pani problemy po wojnie w związku z tym, że była w AK?

Na początku nie mówiłam. Ja mówiłam, że byłam u bauera na robotach. Jak mnie pytali, gdzie byłam, to byłam u bauera na robotach i nie miałam problemów.

  • Czyli nie przyznawała się pani w ogóle?

Nie. Dopiero przyznałam się, że [byłam] w AK, jak już powstało AK, jak już powstał Związek Powstańców Warszawskich. Jak już ten pierwszy okres minął tej okupacji sowieckiej, bo to już po tym okresie, to wtedy się przyznałam. Bo potem przychodzić zaczęły Anglii – dostałam krzyż AK z Anglii. Te drugie odznaczenia już zaczęły stamtąd [przychodzić], bo tam nasza komendantka obozu zostawiła wszystkie nasze dokumenty. No to dostałam stamtąd krzyż AK, z Londynu przysłali. No i potem już ja sama zaczęłam, zorganizowałam Związek Powstańców i przez siedemnaście lat byłam prezesem.

  • Jakie jest najgorsze wspomnienie dla pani z Powstania?

Najgorsze, najbardziej przykre to był stosunek ludności pod koniec. Bo to, że się chodziło, szukało wody, szukało się tego wszystkiego, to nie było najgorsze; że się było głodnym, też nie było najgorsze. Najgorsze to było to, że stosunek ludzi do nas [był tak negatywny]. To było najgorsze wspomnienie z Powstania.

  • A najlepsze? Co pani miło wspomina?

A najlepsze to było to, jak chłopcy to czy tamto zdobyli. Jak [coś] zdobyli, to była wielka radość w oddziale, a myśmy byli bezpośrednio w oddziale, to się żyło tym oddziałem. Tak że to był najlepszy okres.

  • A jak dzisiaj pani ocenia Powstanie?

Bardzo dobrze. Bardzo dobrze i uważam, że Powstanie bardzo dużo zrobiło. Tak to bylibyśmy którąś tam częścią Rosji, a tak to jednak Polska jest – przez Powstanie jest Polska.

  • A skąd pomysł na pseudonim?

To tak: Maria, „Miśka”, tak mnie nazywali. Mnie już tak w liceum nazywali, wołali na mnie Miśka, stąd ten pseudonim.


Katowice, 18 kwietnia 2013 roku
Rozmowę prowadziła Agata Czarniak
Maria Dembek Pseudonim: „Miśka” Stopień: strzelec Formacja: Zgrupowanie „Bartkiewicz”, 100 kompania sztabowa Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter