Miron Ptaszyński „Kazik”

Archiwum Historii Mówionej

Moja data urodzenia jest 17 sierpień 1928 rok w Pruszkowie. Pseudonim „Kazik”.

  • Co robił Pan przed wrześniem 1939 roku?

W 1935 roku wstąpiłem do Związku Harcerstwa Polskiego i w dalszym ciągu całą okupację byłem w konspiracyjnej drużynie harcerskiej w Szarych Szeregach. To znaczy się w Szarych Szeregach, Zielony Dąb, Pruszków, kryptonim Helenów, pluton 1718.

  • Co mógłby Pan opowiedzieć o czasach konspiracji jeszcze przed wybuchem Powstania?

Jeszcze zanim powstały Szare Szeregi to należałem do tak zwanej… mało się o tym mówi, ale powinno się mówić, bo pierwsza organizacja towarzyska sportowa przeszła w konspirację, tak zwana „Wiktoria”. Do „Wiktorii” należał Brwinów, Pruszków, przyszłe Włochy. Dalej to nie znam, bo nie było tak jak teraz, że jeden drugiego zna, to były małe grupki, każdy się bał, dużo było z harcerzy przedwojennych, których rodzice podpisali volkslistę, to się wszystko rozbijało, trzeba było się przenosić żeby nie wpaść.

  • Czy może Pan opowiedzieć o Pana uczestnictwie w tej grupie?

Uczestnictwo w mojej grupie to było takie, że po prostu przede wszystkim mieliśmy bardzo duże bójki z Hitlerjugend, oni nas leli a my ich żeśmy leli. Druga jest rzecz, mieliśmy swój sposób na malowanie haseł, a żeby nas nie złapali, to się robiło w ten sposób: jak granatowa policja przeszła i żandarmi i za nimi dolmeczer, to od razu za plecami, jak oni odeszli trzydzieści metrów, to już było namalowane.

  • Pamięta Pan jakie to były hasła?

„Szubienica”, „Swastyka”. Na przykład jak u nas w Pruszkowie była na zbiegu ulicy Kościuszki i Bolesława Prusa figura Matki Boskiej, tam gdzie właśnie cały ten herszt niemiecki Bok urzędował, kazał rozebrać to. Na miejsce, gdzie oni rozebrali, to postawili „Niemcy, Niemcy zwyciężają na całym froncie”. To my żeśmy wieczorem też malowali hasła różne. Przede wszystkim, Szare Szeregi nie miały Biuletynów a miały [gazetkę], tak zwany "Podsłuch". Biuletyny też były. Były również pisma w języku niemieckim dla Wehrmachtu, gdzie się podrzucało pod koszary niemieckie. Jak Niemcy ze wschodniego frontu przyjeżdżali tutaj do Pruszkowa na odpoczynek, to zajmowali szkołę Zana, Kościuszki i stąd wyjeżdżali na fatherland, na urlopy, ale było tak, że i oni opuszczali koszary i z powrotem wyjeżdżali na wschód, to my w tym czasie obstawialiśmy ulicę i właziliśmy do koszar. Co się dało, to się im zabierało. Broń nie broń, to wszystko się lokowało u Władzia Grobelnego. Tutej to w ogóle pole było, nic nie było i tam żeśmy tą broń wynosili. Ta broń potem była przechowywana w żbikowskim kościele w Pruszkowie.Nie było z czego żyć, bo moją mamę w 1942 roku zatłukli Niemcy, siostra potem umarła, brata z mieszkania aresztowali - i to granatowy policjant, Bednarek, który dostał karę śmierci, potem mu zamienili i wyszedł jakoś. Ojciec przewrócił parowóz, bo był maszynistą, na przetoku. Zleli go, zabrali gdzieś i ja zostałem sam, całą okupację i co miałem robić? Musiałem się przyłączyć do jakiegoś oddziału, żeby jako tako żyć. Między innymi chodziłem do Kampinosa do partyzantów. Bo tutej - Gienio Wierzbicki, który już nie żyje - on tutaj się zdekonspirował i uciekł do Kampinosa grupy Orlika, a że mama jego znała mnie, to ja tam chodziłem, zanosiłem mu ręcznik, mydło, koszulę. Między innymi jak były stare aparaty fotograficzne to błony były na drewnianych szpulach, to i błony. Z tych błon, co ja zanosiłem jest [wydany] pamiętnik o partyzantach Kampinosu. Potem, jak wybuchła godzina „W” o siedemnastej, to ja dzień przedtem wyjechałem za handlem do Jackowic, a Jackowice to była ostatnia stacja przed Rzeszą Niemiecką. Stamtąd się wysiadało, przechodziło się granicę i po sacharynę jeździłem tam. I tym się handlowało w różny sposób.Jeżeli chodzi o Powstanie Warszawskie to moi koledzy z Piastowa, Bogdan Bednarek i inni, gdybym ja wtedy był, to już bym leżał na Pęcicach w grobie, bo kolega mój się zgłosił na godzinę „W” do czwartego rejonu Ochota, która pierwsza wyszła z Warszawy do Salomei. Kolejką EKD (dzisiaj jest WKD) przyjechali do Reguł i od Reguł szli na Pęcice, a że, mogę tak powiedzieć, dowódcy nie byli tak mocno doświadczeni, szli zwartą grupą. Niemcy zauważyli, bo w Pęcinach wielki pałac tam jest, tam Niemcy byli - SS i żandarmi, zauważyli i rozbili tą grupę. A my żeśmy w tym czasie mieli dołączyć do tej grupy i iść na Suchy Las, z Suchego Lasu w kieleckie, ale łącznik z Pęcic przyszedł - a my byliśmy na Ostoi zgrupowani - przyszedł i zawiadomił nas, że jest wielka strzelanina. Jeżeli chodzi o Warszawę w czasie Powstania, to ja trzy razy byłem w Warszawie. Przyjeżdżałem do Włoch, tam była fabryka Polo, a od fabryki Polo aż pod samą prawie Towarową i Aleje Jerozolimskie rosła kapusta, kalafiory. To na brzuchu się przeszło, wyszło.Dostawałem, nie wiem co dostawałem, jaki meldunek, bo meldunek to miałem schowany ale w Alejach Jerozolimskich był Fotoplastykon i ja właścicielowi Fotoplastykonu przynosiłem wiadomości. Od dyrektora Zana - Ostrowski, pseudonim „Baran” - on mi dawał te meldunki i ja zawoziłem. Jakoś szczęśliwie stale weszłem do Warszawy i wyszłem z Warszawy. Raz mi się nie udało, musiałem tymi kanałami [iść] aż na Służewcu wyszłem. Trzech nas było: Zygmunt Kasprzak pseudonim „Flak”, Mlisiek Teofil pseudonim „Pijak” i ja, i żeśmy wyszli nie z tej strony Puławskiej za Wyścigami tylko z drugiej strony. Tam była leśna droga i [zauważył nas] własowiec, człowiek generała Własowa i na koniu nas ganiał. Był żywopłot, Mlisiek uciekał prosto, Kaczor to był bardzo silny chłopak, dużo wyższy od nas, uciekł, a ja się rzuciłem w ten żywopłot kolczasty, przebiłem się przez ten żywopłot i wyskoczyłem na Pola Mokotowskie i spokojnie sobie szedłem. Wreszcie natrafiłem na… dopiero potem się zorientowałem co to jest… rury, koła a to była ślepa pozycja artyleryjska Wehrmachtu. Dalej sobie szedłem, z tego dołu wyskoczyli żołnierze: "Halt! Halt!" i łup mnie do tego dołu i siedziałem w tym dole. Obiad przyszedł. Przywieźli, przyjechał [żołnierz] z termosem zupy. Niemcy jedli tylko brody podcierali, w końcu jak się najedli to i mnie dali, żebym coś zjadł. Wieczorem, jeszcze było widno, bo to było koniec sierpnia, Niemcy przywieźli chleb, przyjechał łącznik. Taki gruby Niemiec z Wehrmachtu, na brzuchu ten chleb kroił i dał mnie pół chleba i do mnie mówi tak: "Raus!?". Ja mówię: "No tak". I tak szedłem i głowa mnie swędziała, mówię: "Kiedy mnie strzeli w łeb?". Ale puścili mnie, wyszedłem. Potem największy kontakt to miałem z Kampinosem cały czas. (…)

  • W jakim oddziale Pan walczył w czasie Powstania?

Szare Szeregi pluton 1718, II pluton, pierwsza kompania. Dowódcą moim był Stefan Jaroń Kowalski. Człowiek odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, w jego grupie byłem cały czas.

  • Czy może Pan opowiedzieć o swojej działalności w tej grupie? W jakich akcjach Pan uczestniczył w czasie Powstania?

W czasie Powstania byłem łącznikiem, nosiłem meldunki. Na tym moja rzecz polegała.

  • Czy wiązało się to z dużymi trudnościami? Był Pan czasem narażony na ryzyko?

Jak chodziłem do Warszawy, to się przyzwyczaiłem do strzałów i do grobów. Na niektórych podwórkach było po piętnaście grobów. Podwórka były betonowe to tylko przysypane to wszystko było.Ja się specjalnie nie bałem, przyzwyczaiłem się do tego. Inna rzecz, że jak do Kampinosa chodziłem z Pruszkowa, to [był] październik, wychodziłem o godzinie czternastej do Ołtarzewa, z Ołtarzewa szedłem na Borzęcin, a w Borzędzinie wzdłuż wsi Borzęcin, do Leszna już wszędzie były tablice „Achtung Banditen”, to jak doszłem do Borzęcina to już było ciemno, to miedzami sobie dochodziłem.Przeważnie kontakt miałem w młynie we wsi Kampinos, tam nosiłem meldunki do pana Henia. On był młynarczykiem takim co pracował i jemu przynosiłem meldunki. Potem w następnym czasie skontaktowałem się z Gieniem Wierzbickim i chciałem koniecznie zostać w Kampinosie w partyzantce. To mnie partyzanci wypędzili: "Uciekaj gnoju do domu". Odeszłem tak, bo ja wiem, może ze trzysta, czterysta metrów, to było na takim przesieku, a oni mnie wołają: "Ej, chodź no tu". Dali mi pieniędzy: "To nam kupisz to, to i to". I tak ja im kupowałem i zanosiłem do tego Kampinosa wszystko.A działalność nasza to była taka, że jak Niemcy wyjechali z koszar i tam zostawili dwa ciężarowe czy trzy ciężarowe samochody, a myśmy nie wiedzieli, myśmy myśleli, że wszyscy wyjechali. To obstawiliśmy ulicę - dzisiaj to jest [ulica] Obrońców Pokoju, a wtedy obstawiliśmy ulicę Cedrową, Kościuszki i Klonową, dzisiaj Daszyńskiego - i było tak urządzone, że był płot drewniany, ale sztachetki to były na jednym gwoździu, rozsuwało się sztachetki i się wchodziło. Paski popodrzynaliśmy od plandek i co się nadało, to się brało: bagnety, broń. Wszystko się oddawało do tak zwanego Władzia Grobelnego, on magazynował to. On miał taki drewniany domek, jak to się mówi po wiejsku - kibel, a przed kiblem były deski i on tam pod tymi deskami wszystko lokował. Taka była nasza działalność.

  • A Pan był uzbrojony?

Miałem pistolety. Tylko wydarzyła się taka rzecz, że jak brata aresztowali, wywieźli go na Skaryszewską, na drugi dzień żeśmy pojechali z ojcem, to już go wywieźli i brat był w Sznajdemil. A Sznajdemil to dzisiaj są tereny polskie, to jest Piła. I on z tym „P” pracował u baora, wyszedł za stodołę i natkną się na czujkę sowiecką, i oni go zabrali ze sobą i wcielili go do wojska polskiego i nie poszedł na Berlin tylko poszedł na Kołobrzeg i całe swoje życie spędził w wojsku. I w tym roku umarł. (…)Nasza działalność była bardzo duża w Pruszkowie. Ile tych konfidentów zostało zlikwidowanych - nie przez nas… W Szarych Szeregach były trzy drużyny: Zawiszaki, BS - ja byłem w beesie Bojowe Szkoły - i GS, Grupa Szturmowa, którzy wykonywali wyroki, to już starsi chłopcy byli, starsi harcerze. Kontakt miałem i z Broniewskim… (…)Jeszcze potem miałem przejście. W 1942 roku skończyłem piętnasty rok i 15 października ojciec mnie wziął na warsztaty kolejowe w Pruszkowie, tu gdzie był dulag 121, do pracy i trafiłem na modelarnię i na tej modelarni wszystko się robiło: fajerki, ruszta, orzełki, ze srebrnych dwójek czy piątek pierścionki z orłami się robiło, takie różne rzeczy się wynosiło.Raz nas Niemcy złapali, to doleli nam zdrowo i wypuścili.Drugi raz jak żeśmy zrobili skok na koszary Kościuszki i na koszary Zana, to nie żandarmi poszukiwali nas ale z Wehrmachtu ludzie. Bo oni, co szabrowali po Powstaniu, bo to było już po Powstaniu Warszawskim, do swoich samochodów to wszystko ładowali, a my żeśmy rozwalali im drzwi i zabierali, i oni o piątej rano zrobili taką nagonkę i nas aresztowali. Mnie aresztowali, Zygmunta Kacprzaka, Krzyśka Dobieckiego, Rybkę Gietke, Teofila, Zbyszka, pseudonim „Pijak”, i osadzili nas tu w Pruszkowie „Pod Bocianem”, tam była żandarmeria. Na tej żandarmerii pracował dolmeczer Pomorzanin. On był wdowcem, ale był Polakiem wysiedlony z Ziem tam gdzie była Rzesza i on pracował na żandarmerii jako dolmeczer. Tak się złożyło, że on był wdowcem, zapoznał się z moją stryjeczną siostrą, po prostu chodził z nią. My żeśmy siedzieli w piwnicach, na żandarmerii kazali nam buty zdjąć i na plac, bagnetami pod pięty nas walili. Mój ojciec poszedł do niego i mówi: "Słuchaj - on się nazywał Mitrynga - słuchaj, ratuj chłopaków, bo ich na gliniankach rozwalą". On mówi: Poczekaj, to ja porozmawiam". Żandarmi to byli stare dziadki, bo młodzi z Wehrmachtu to wszyscy byli na froncie, a tak jak banszuce, kolejarze to już byli takie ludzie, którzy na front się nie nadawali. On porozmawiał z tymi żandarmami, oni zażądali tyle i tyle pieniędzy, więc mój ojciec od tych wszystkich rodziców, co nas aresztowali, zebrał te pieniądze, dał jemu i oni nas wypuścili, bo tak to by poszło na zwałkę.

  • Czy był Pan świadkiem zbrodni żołnierzy niemieckich w trakcie Powstania?

Byłem świadkiem zbrodni jak w Pruszkowie rozstrzeliwali pod murem zakładników, tak samo jak i na Dworcu Zachodnim. Koło dawnej parowozowni stały trzy szubienice gdzie przez dwa tygodnie prawie ci, co [ich] powiesili, specjalnie ich trzymali, żeby ludzie widzieli, że jest taki reżim przez nich. Przecież jak się jeździło za handlem, za szmuglem to tych dróżników niektórych wieszali na łupie i to wszystko wisiało tak. Była taka działalność. Człowiek się nie dawał. Wszelki opór. Mały sabotaż. Mieliśmy takie szpice, gdzieś samochód niemiecki stanął, to się podeszło i się opony przebijało Niemcom. I te hasła. Malowanie haseł w Pruszkowie to było wykonywane przez nas, przez młodzież.

  • A czy miał Pan kontakt z żołnierzami innych narodowości, którzy walczyli w Powstaniu?

Nie. Miałem kontakt tylko z Londynem. To już po Powstaniu.

  • Proszę opowiedzieć o tym, jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania?

Nie tylko powstańcy walczyli, bo i kobiety, które przyszykowały strawę w piwnicach, zupę dla powstańców, to też byli uczestnikami Powstania. Bo nie tylko walka, ale trzeba było coś niecoś zjeść.Na Kolejowej była wapniarnia jajek i wysłali mnie żebym poszedł po jajka, z takim bisem od marmolady, taka bańka. Po jednej stronie była barykada powstańców, a po drugiej stronie była barykada niemiecka i Niemcy do mnie nie strzelali, tylko jak ja z tymi jajkami szedłem, to musiałem do nich zanieść te jajka, puścili mnie, nabrałem jajek i zaniosłem na barykadę do powstańców.Raz na Ochocie, na Częstochowskiej zauważyłem w czarnym mundurze esesmana i żeśmy uciekli na samą górę i ten esesman przyszedł za nami na tę górę. Żeśmy się trzęśli jak galarety. I on do nas mówi tak: „Keine Angst, keine Angst, ich bin musik”. Nabrał różnych rzeczy, bo to przecież jak wysiedlili ludzi, to wszystko w tych mieszkaniach było. My żeśmy odeszli a on nam, broń Boże, nic nie zrobił, absolutnie nic.Wśród Niemców też byli ludzie, którzy też mówili: „Hitler kaput!”, dużo Niemców starszych wiedzieli, że Hitler i tak przegra wojnę i tak przegra. (…)

  • Czy były problemy z noclegami, ubraniami?

Każdy na swoją rękę kombinował coś. A to panterkę… ja jeszcze mam z Powstania swoją panterkę, wisi w szafie. Nie pamiętam gdzie ją ukradłem, z jakiego sklepu, czy ze sklepu czy od Niemca. Mam tą panterkę. Tak samo i swój hełm mam. A broń to ja miałem palną, tylko nie wiem jak to się stało, że zakopałem część broni, tu na Cedrowej jak mieszkałem, pod bzem. Obok były kamienice dwupiętrowe, nie wiem czy ktoś zauważył… po wojnie cały ten bez wkoło obkopałem, ani śladu broni nie było. Miałem mauzera z urżniętą kolbą w domu, za szafą. Szafa miała drewniane plecy i na gwoździach to wszystko wisiało.Jak mój brat został oficerem Ludowego Wojska Polskiego, to przyjechał i wszystko mnie utopił w ubikacji, zabrał mnie wszystko. (…)

  • Proszę opowiedzieć o pomocy ludności cywilnej w czasie Powstania.

Największa pomoc ludności cywilnej była taka, że jak z Warszawy wysiedlali naszych rodaków i od strony papierni wpychali wagony pod płot, to pruszkowiacy mimo, że nie można było wejść na tory bo banszuce strzelali, ale chłopcy młodzi, wysoki płot prawie dwa i pół metra, to wchodzili i brali karteczki. [Ludzie] rzucali karteczki, krzyczeli, żeby jakąś pomoc, żeby rodzinę zawiadomić.Pomoc żywnościowa to przeważnie ksiądz Tyszko z parafii świętego Kazimierza i ksiądz ze Żbikowa, tam gdzie był magazyn broni i RGO, Stasiu Wesołowski, organizowali jedzenie, zupy i tam dowozili. I taka była pomoc. Ludzie się bardzo narażali. Dzięki obywatelom Pruszkowa setki ludzi zostało uratowanych. Ludzie na tych halach umierali. Tam nic na halach nie było. Na betonie spali. A z czego ja wiem? Bo mój ojciec był, od przed wojny jak był w Legionach, poszedł na wojnę w 1914 roku a wrócił w 1922 roku, potem nie wrócił do cywila tylko Piłsudski… w ogóle Legionistów wysłał na taki kurs maszynistów, to była kompania kolejowa w Jabłonnej. Tam skończył kurs maszynistów i miał dobrą pozycję, miał dobrą posadę. Przed wojną dobrze nam się powodziło. Zresztą moi rodzice, ze strony matki mieli w Pruszkowie sześć sklepów i ogromne kamienice. Najnowocześniejsze kamienice to były z naszej rodziny. Rodzina była bardzo zamożna.

  • Jak odbierała wasze działania ludność cywilna?

Różnie było. Nasza grupa chłopców, przeważnie na ulicy Cedrowej, cywile strasznie nas się bali, nie nazywali nas żadną grupą konspiracyjną tylko - bandyci. Ludzie się bali strasznie. Wiedzieli czym to grozi i my żeśmy się musieli konspirować, przenosić się. Kolega nasz Lukas był też w Związku Harcerstwa Polskiego, jego ojciec podpisał volkslistę, a wiedział, że róg Owocowej i Kościuszki u Wiesia Skowrońskiego żeśmy się zbierali. Musieliśmy skonspirować się i przenieść się gdzie indziej.Przeważnie hitlerjug od nas dobre baty dostawało, a nieraz my, posiniaczyli nas… (…)Za fabryką Polo w czasie Powstania… czy to był dywersyjny desant czy jak, Rosjanie puścili spadochroniarzy. Na moich oczach, jak leżałem, nie wiem czy to były kalafiory czy kapusta, ten skoczek był piętnaście, może dwadzieścia metrów nad ziemią już był, trzymał ręce do góry, a Niemcy go w powietrzu załatwili. Tak samo jak i tutaj egzekucje w Bersoniaku robili. To też strzelali. Człowiek - nie tak jak na filmie, mówią: strzelił i już leży martwy - on dostawał kilkanaście strzałów a jeszcze jego ciało do góry skakało. Napatrzyłem się na to. Wiem jak to wszystko wyglądało. Na Ochocie jednego dnia to nie mogłem się ruszyć. Cały dzień stałem, bo na rogu kamienicy zauważyłem człowieka opartego, nie wiedziałem kto to jest, bałem się ruszyć, potem pomału, pomału, a to już był nieżywy człowiek, oparty o róg tak zastygł i tak stał. Na Nowogrodzkiej Niemcy nas ganiali, to żeśmy uciekli na trzecie piętro a na drugim piętrze był zerwany podest i Niemcy za nami, a schody wisiały, Niemcy oddali kilka strzałów ale bali się wyżej wejść, myśmy tam siedzieli…Wejść ze strachu to się weszło ale zejść to było dużo trudniej.

  • Czy uczestniczono w życiu religijnym w Pana otoczeniu?

W moim życiu religię stawiam na pierwszym miejscu, bo tak mnie wychowano w domu.

  • Proszę powiedzieć jak to wyglądało w czasie Powstania? Czy były spotkania czy odbywały się msze?

Tak. Chodziliśmy do kościoła, całymi grupami. Nie można powiedzieć żeby nas Niemcy spod kościoła pędzili. Niemcy liczyli się trochę z wiarą katolicką. Jak mieli jakieś podejrzenie do księży, że zajmują się polityką to jasne, że aresztowali. Tak jak w Niepokalanowie Ojca Kolbe, też. Ojciec Kolbe może by się uratował, gdyby nie sam na ochotnika zgłosił się na śmierć… Ale Niemcy, trzeba przyznać, że liczyli się trochę z ludźmi wierzącymi. Pewnie, że jak tam ktoś doniósł, że jest w konspiracji, to zamknęli.

  • Czyli potajemnych mszy nie było?

Nie było. Nawet księża nie proponowali, żeby w dolnym kościele się spotykać. Bo księża też się trochę bali, co tam dużo mówić.

  • Czy w czasie Powstania miał Pan kontakt z prasą powstańczą lub czy słuchał Pan jakiś radiostacji powstańczych?

Z prasą powstańczą to ja miałem, jak jeździłem na wieś, to cały byłem obłożony biuletynami i gazetkami i po wsi rozdawałem. Popełniłem wielki błąd, z tym, że jak umarł mój starszy kolega, bo on już był profesorem historii, Gieniu Wierzbicki, i on mnie pokazywał jaką kupę biuletynów miał i ja zaniedbałem, że tych biuletynów nie wziąłem. Nie wiem co się z nimi stało. (…)

  • Czy pamięta Pan tytuły prasy, którą pan czytał?

Przeważnie Biuletyny. Biuletyn [Informacyjny] to był ogólny państwa podziemnego, a Szarych Szeregów biuletyny nazywały się „Podsłuch”, które redagował druh Jaros. (…)

  • Czy dyskutował Pan o artykułach, czy te artykuły miały duży wpływ na Pana postawę, na Pana podejście do Powstania?

Ja miałem podejście do Powstania nie tylko z artykułów, wrodzone, od mojego ojca. Mój ojciec był w dwójce, konspiracyjnej drużynie Straży Pożarnej, w której wszyscy należeli do AK. Tutaj na warsztatach kolejowych. Dowódcą był Mieczysław Piorunowski. (…)

  • Czy słuchał Pan radiostacji powstańczych?

Słyszałem, ale udziału tam nie brałem. (…)

  • A jaka atmosfera panowała w Pana oddziale?

Bardzo dobra. Odwaga w pierwszym rzędzie, nie było żadnego uchylenia, że albo pójdę albo nie pójdę. Każdy chętnie się rwał do tego. A szczególnie jak był wybuch Powstania. Za wszelką cenę chcieliśmy zdusić szwabów, ale pomogli nas zniszczyć towarzysze sowieccy.Przed wybuchem Powstania, w Pruszkowie Niemcy wycofali się do Skierniewic i do Modlina, [w Pruszkowie] nie było prawie Niemców, bo przecież wojska sowieckie i armia generała Berlinga już byli w Falenicy. Każdy liczył, że lada dzień przyjdą i nam pomogą. A oni co zrobili? Dopuścili do tego żeby [nas] zniszczyć.Powstanie nie upadło dlatego, że… no pewnie, że jak Niemcy zauważyli, że sowieci się wstrzymali, było kilka przepraw żołnierzy Berlinga na Siekierkach, Rosjanie zabronili im przechodzić, bardzo duży desant, łodziami, amfibiami przejechał na stronę Powstania, ale jak oni zabronili… Nawet zabronili przecież lotnikom lądować na swoich terenach. Winę za upadek Powstania tylko ponoszą kacapy, więcej nikt. Niech mnie nikt nie powie, że Powstanie nie było potrzebne. Było potrzebne! Zaczęło się od tego, że Sikorski na to się nie godził na rozbiór Polski i żeby Polska podlegała pod Związek Radziecki. To załatwili go w Gibraltarze - to było jawne morderstwo. To była zmowa, tak samo Anglików, Amerykanów i kacapów, żeby zniszczyć Sikorskiego. Bo Sikorski na to się nie godził!

  • Jakie jest Pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

Nie mam takich najgorszych wspomnień. Najgorsza jest dla mnie jazda do Warszawy. Ja Warszawę widzę w świetle Powstania Warszawskiego i każde stare kamienice i podwórka, gdzie stały figurki, gdzie tyle grobów było na podwórkach… Nie mogę jeździć do Warszawy, bo mam w oczach Powstanie Warszawskie.

  • A najlepsze wspomnienie?

Najlepsze wspomnienie to były pierwsze dni Powstania - radość. Niemców [się] rozwalało. A potem już dopiero przyszła klęska. Co czwarty, co piąty powstaniec miał jako takie uzbrojenie, a tak to nie było uzbrojenia żadnego! Gdzieś się skombinowało butelkę z benzyną, rzuciło się i koniec, i to wszystko. Starsi chłopcy to mieli trochę broni. W Pruszkowie była broń i nie można było jej dostarczyć do Warszawy! Bo nie było warunków.

  • Proszę opowiedzieć o samym końcu Powstania. Jak Pan to zapamiętał?

Byłem na Dworcu Zachodnim, [i widziałem jak] na ostatnim peronie spędzali [ludność]. Najwięcej zginęło ludzi z Woli, do tunelu spędzali i tam rozbijali ludzi. A już potem ostatni peron, najdłuższy peron, od strony gazowni, wpędzali na peron i chyba Szulc - taki okropny Niemiec - rewidowali i co mieli, resztę to zabierali. Tutaj w Pruszkowie brałem udział w pomocy. Brałem kartki od ludzi. Ojciec mój miał służbę w czasie dulag 121 jako strażak, tak zwany po niemiecku Feuerwehrmann. Nie było dnia jak ojciec miał służbę, żeby nie wyprowadził dwóch Warszawiaków. (…)Za czasów okupacji chodziłem pomiędzy miedzę żyta, położyłem się i nożyczkami kłosy ścinałem, a potem to tłukłem i te ziarno jadłem. Nie było co jeść przecież. To się nie da opowiedzieć jaki głód był za okupacji. Poszło się na wytopiska ziemniaków, tutaj do Pawniewa, te ziemniaki to już w ogóle nikt ich nie brał, to już były po wykopywaniu, to Niemcy strzelali przecież, tylko dobrze, że były miedze, to kule tylko w miedze walili.

  • Co działo się z Panem od momentu upadku Powstania do maja 1945 roku?

W 1942 roku w czerwcu złożyłem przysięgę w Szarych Szeregach i byłem w konspiracji cały czas. Potem ze starszymi harcerzami nawiązałem kontakt i jeździłem za handlem. A jak jeździłem za handlem, to brałem gazetki i po wsi rozdawałem. Wiedziałem komu mam dawać.

  • Ale po upadku Powstania?

To już było po upadku Powstania. Za okupacji to człowiek się tak za bardzo nie bał. Raz, jak jechałem od Skierniewic i Niemcy mnie ganiali, [to] ja po dachu w czasie biegu pociągu skakałem z wagonu na wagon i doleciałem do końca składu pociągu, już dalej nie mogłem uciekać. Stanąłem na tym breku tam z tyłu, a Niemiec walił, a ja się nie bałem - zabije to zabije, a mój kolega się przestraszył, wyskoczył i zabił się.

  • Czy był Pan w obozie?

Byłem w więzieniu po wojnie.

  • Kiedy to było dokładnie?

W 1949 roku pracowałem jako modelarz, byłem po szkole zawodowej i chodziłem do pierwszej klasy Technikum. Pracowałem w Ursusie. Nastały budowy pierwszej SHR-ki, a że byłem młodym modelarzem, miałem dobry wzrok, to robiłem modele cylindrów do odlewu i do głowic. Bo mnie kierownik mówi: "A, Mirek, ty jesteś najmłodszy, ty masz najlepszy wzrok". I do Ursusa przyjechał major, werbować. Chłopaki byli po szkołach zawodowych i tacy ludzie potrzebni byli. Ja mówię: "Panie majorze, ja chodzę do pierwszej technikum, chciałbym chodzić dalej do szkoły". "Tam będziesz miał lepszą szkołę!" I wzięli mnie do wojska. Wywieźli do Koszalina. Wcielili do WOP, Wojskowa Służba Graniczna. (…)W 14 dniu służby wojskowej, byłem rekrutem, w rozkazie wieczorowym: "Rekrut Miron Ptaszyński jutro nie wychodzi na zajęcia, oczyści broń i odda do rusznikarza”. Czyściłem od rana do godziny pierwszej i stale ta broń była brudna. Zabrali mnie broń. Dali mnie miotłę i zamiatałem koszary, chodniki zamiatałem. Takich nas było kilku. I potem w lipcu w 1949 roku była przysięga, oczywiście z księdzem. Msza była polowa na terenie koszar i po przysiędze dali mnie ten duży KB, wielki, wyższy ode mnie z bagnetem. Nas takich było około trzydziestu. Odłączyli nas od wojska i w sztabie pułku na trzecim piętrze zamknęli nas wszystkich. Nie wiem ile żeśmy tam siedzieli, tydzień nie tydzień i przywieźli nas tutaj do Warszawy do Rembertowa. W Rembertowie tak zwane kompanie robocze były, ale w koszarach nie było miejsca, no to rozstawili namioty i całą zimę żeśmy w namiotach byli. Potem na wiosnę dostałem rozkaz wyjazdu do 3 Dywizji Lubelskiej, która się mieściła w Lublinie, sztab był na Uniwersyteckiej i tam się zameldowałem i stamtąd mnie wysłali do Zamościa, do jednostki 2134, to była piechota. W skład piechoty wchodziła dywizja artylerii, łączności, różne. Ponieważ miałem zawodową szkołę skończoną i jakby nie było na tamte czasy - 1949, 1950 rok - to mnie wzięli za pisarza do sztabu.Na Lubelszczyźnie chodził Młot, chodził Żelazny, Uskok, a oficerowie jak to oficerowie, z tymi dziewczynami zadawali się, to potem przychodziły opinie do kancelarii. I jak się chciał oficer żenić, to wyciągali opinie tej panny. I takich przypadków było kilka, to niszczyłem to wszystko. Potem przyjechał major do Pism Tajnych, na kontrole - co się dzieje z pismami, że znikają z dziennika pism wchodzących i wychodzących. W 1951 roku w Wielką Środę mnie aresztowali. Siedziałem w areszcie pułkowym przez całe święta wigilii i po świętach zauważyłem, że mojego szefa z tajnej kancelarii z kocykiem przyprowadzili, podporucznik Kruciński, potem kapitana Zacharowa, oficer Kwat-Bud Kwaterunkowo Budowlanego, od personalnego zawodowego kaprala Stefana Wera, wszystkich nas [wzięli] do aresztu. Ale wszyscy żeśmy siedzieli w osobnej celi. I po świętach wywieźli nas do aresztu dywizyjnego na Uniwersytecką. Ale jeszcze przedtem, zanim mnie odłączyli od tej grupy, to w rozkazie w Koszalinie powiedziano mnie, żebym założył mundur wyjściowy i zgłosił się na wartownię w Koszalinie, a dowódcą wyszkolenia był kapitan Strzałkowski. Oczywiście przyjechał na rowerze, wziął mnie na ramę i wywiózł mnie do Koszalina. Rower postawił o kamienicę, ja spojrzałem się do góry, patrzę - Wojskowa Informacja. Tam mnie taki ciuchciarz - cholera jasna, dziegciem śmierdział, podporucznik - no mówi: "Gacku zamazany, gadaj, jaką masz współpracę z Londynem". Ja mówię: "Ja żadnej współpracy nie mam". No to łup mnie w gębę raz. "Zdejmuj pas". Zdjąłem ten pas i drugi raz dostałem w gębę. Byłem taki twardy, że sobie powiedziałem - zabijcie mnie a nic nie powiem! I nic do końca nie powiedziałem! I dostałem dwa artykuły. Sądził mnie Sąd Wojskowy w Lublinie, podpułkownik Lipka, zauważyłem, że jest miękkim człowiekiem, bo jak weszłem na śledztwo do niego przed sprawą, to on się do mnie tak odezwał: "Ale żeś się synu wrąbał". Ja wyczułem, że to nie jest zły człowiek taki i kazał mi się przyznać. Ja się do niczego nie przyznałem! Absolutnie! I dostałem dwa artykuły. Wiedział, nie powiedział, artykuł 103, 104 i dostałem dwa lata. Osadzili mnie w wojskowej celi w Lublinie na zamku. Odsiedziałem osiem miesięcy i przywieźli mnie tu do Warszawy na Annopol, z Annopolu, na Czerniakowskiej był obóz, za PRL-u ja w tym obozie tam siedziałem, a potem jak miałem trzy miesiące do wyjścia to siedziałem na Służewcu w obozie. I stamtąd mnie zwolnili. Pojechałem do jednostki i zastępca dowódcy pułku, major Derus: "No gacku zamazany, wróciłeś, co? A gdzie ty masz mundur?". A ja pojechałem po cywilnemu, to wszystko miałem brudne. "Ojciec krowy sprzeda" - mówi - "i mundur kupi". Ja mówię: "Mój ojciec nie ma krowy". "Nu, zamilcz" - i do plutonu mnie gospodarczego. W plutonie gospodarczym chyba z pięć dni siedziałem, dali mi rozkaz wyjazdu, parę groszy na bilet i przyjechałem do domu. Nigdzie nie mogłem dostać pracy, bo jak wyszłem, to się zgłosiłem do Ursusa, tam gdzie pracowałem. Kierownik się ucieszył, ta moja szafka z narzędziami jak była tak była, poszedłem do personalnej, posiedziałem z pół godziny - nie ma etatu. Powiedzieli mi w Stowarzyszeniu Mechaników Polskich w Pruszkowie, robili obrabiarki, że potrzeba modelarzy - to się zgłosiłem. Też posiedziałem, sprawdzili mnie i znowu powiedzieli, że nie ma etatu. Poszedłem do Majewskiego, potrzeba było na stolarnię ludzi. Tak samo mi odmówili. Dopiero kolega z Szarych Szeregów w Piastowie, Jaworski, miał duży warsztat stolarski, spotkał mnie w Piastowie i mówi tak: "Ptaszek, co ty taki smutny chodzisz?", "Nie mogę pracy nigdzie dostać", "No co się przejmujesz, przyjdź do mojego ojca". A ojciec miał wielki warsztat, tam gdzie teraz targ jest w Piastowie, było pole i tam mnie przyjął. Potem to upaństwowili i jak upaństwowili, to przeszłem do Zjednoczenia Budownictwa Miejskiego do Warszawy na Górnośląską. I na Górnośląskiej jak tam poszedłem, to w dalszym ciągu poszedłem do technikum budowlanego i skończyłem technikum budowlane. Potem nas przenieśli na Nowogrodzką 60, tam gdzie Marriott stoi i przyszedł Misiu za dyrektora, Isajewicz (ten, który robił zamach na Kuczerę). Poznał się ze mną i w 1965 roku, ponieważ miałem pełne kwalifikacje budowlane, już miałem mistrza. W ogóle wszystko pokończyłem i technikum, zaproponował mi wyjazd do Libii do Budimexu. W 1961 roku dostałem mieszkanie spółdzielcze (…) Zarobiłem trochę pieniędzy, kupiłem maszyny i prowadziłem sam zakład modelarski. (…) W 1980 roku przed stanem wojennym wyjechałem do Austrii. (…) Potem wróciłem do Polski. 2 lutego 1981 roku zostałem wyrzucony z pracy. Przed 22 przyszedł policjant, zabrał mnie na komendę, wszystkie legitymacje związkowe ze sobą wziąłem, przesiedziałem czterdzieści osiem godzin i zwolnili mnie. I tak się skończyła moja Solidarność. (…)

  • Czy chciałby Pan jeszcze coś dodać na temat Powstania? Coś czego jeszcze Pan nie powiedział?

Wielka euforia była i ja wierzyłem w to, że zwyciężymy bo Niemców już nie było, dopiero potem, jak się zorientowali, że kacap stanął, to podciągnęli tutaj siły pancerne, tu postawili jedną Bertą, w Józefowie drugą Bertę, trzecią Bertą postawili w Lesznie i obstrzeliwali Warszawę. Ale to już był upadek Powstania prawie. (…) Mam tylko satysfakcję [z Powstania], więcej nic z tego nie mam. I wcale tego nie żałuję! Niech nikt nie mówi, że Powstanie niepotrzebnie wybuchło - potrzebnie wybuchło, bo to była zemsta za zbrodnie niemieckie, które oni nam zrobili.

  • Dziękuję Panu bardzo.


Warszawa, 22 marca 2005 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk
Miron Ptaszyński Pseudonim: „Kazik” Stopień: harcerz Formacja: Szare Szeregi Dzielnica: Puszcza Kampinoska, Ochota

Zobacz także

Nasz newsletter