Samuel Willenberg „Igo”

Archiwum Historii Mówionej

Samuel Willenberg, pseudonim „Igo”, [urodziłem się w 1923 roku], mieszkam w Tel Awiwie, mam również obywatelstwo polskie od dziewięćdziesiątych lat. Lech Wałęsa przysłał mi Krzyż [Walecznych] za Warszawę. Byłem głównym mierniczym w Ministerstwie Rozbudowy przez czterdzieści pięć lat, to znaczy trzydzieści pięć, kiedy normalnie pracowałem i potem jeszcze pięć lat prosili mnie, żebym jeszcze kontynuował.

  • Ale to tam, w Izraelu?


W Izraelu. Następnie poszedłem na Uniwersytet Amami, to znaczy Uniwersytet Ludowy. U nas jest on na bardzo wysokim poziomie. Poszedłem na historię sztuki, malarstwo i rzeźbę. To mnie interesowało. Z malarstwem nie miałem tak bardzo dużo satysfakcji i przeszedłem na rzeźbę i tutaj znalazłem siebie. Prócz paru aktów, które zrobiłem nagle postanowiłem dać typy z Treblinki, z obozu śmierci. W obozie śmierci byłem dziesięć miesięcy, od 1942 roku do 2 sierpnia 1943 roku. [Po wybuchu Powstania 2 sierpnia 1943 roku, w którym uczestniczyłem. Dojechałem do Warszawy i spotkałem mojego ojca, który udawał niemego, bo miał zły akcent a miał wspaniały wygląd. [Był podobny do Paderewskiego], dochodzili do ojca i mówili: „Panie Paderewski?”. On malował święte obrazy, z tego żył. Moja mama była Rosjanką, nie Żydówką. Pobrała się z ojcem. W którymś roku przyjęła judaizm, ale tata jak kazali robić kenkarty Polakom szare, a dla Żydów żółte, to tata wziął metrykę mamy, klej, posmarował tę stronę gdzie były stemple, że mama przejęła judaizm tego i tego dnia w Bielsku Białej, bo tam były austro-hungarskie prawa i mama dostała normalną kenkartę polską: Russisch Orthodox. Mama wróciła do nazwiska panieńskiego Maniefa. Miałem dwie siostry: Itę i Tamarę. Mieszkaliśmy w Warszawie, w Radości. Nie byliśmy bogaczami.

  • Ale urodził się pan w Częstochowie?


W Częstochowie, ale mieszkaliśmy w Radości, w Warszawie, nie byliśmy bogaczami. Dlatego mieszkaliśmy w Radości, bo taniej, mieszkania letniskowe. Kiedy w 1939 roku prezydent miasta Warszawy kazał młodzieży warszawskiej iść na wschód, też to samo i ja zrobiłem. W Rykach niedaleko torów kolejowych, które przebiegały z boku zostały trafione wagony z amunicją przez bomby niemieckie i wylatywały w powietrzu. Tam oddział żołnierzy, który miał broń, mundury proponował młodzieży: „Chodźcie z nami”. Ja oczywiście zawsze byłem szalony i to zrobiłem. Stałem się nagle żołnierzem wojska polskiego.
Dobrnęliśmy do Kowla. W Kowlu byliśmy na placu w centrum i nagle dowiedzieliśmy się, że Rosjanie wsadzili Polsce nóż w plecy i zaczęliśmy się wycofywać pod ogniem. Potem [cofaliśmy się] w stronę Hrubieszowa, Chełmna. W Chełmnie byliśmy na wartowni Rafinerii Baumana. Nagle Rosjanie zaczęli się zbliżać, był rozkaz cofnąć się, nie wiadomo dokąd, ktoś strzelił. Zostałem ranny ciężko z czołgu, z pocisku armatniego. Miałem prawie paraliż nóg, wzięli mnie do szpitala, do szkoły, to był wojskowy szpital. Tam byłem do grudnia. Jakoś przeszedł mi ten uraz nóg i uciekłem do Radości przez Lublin, pociągami. To była tragiczna droga. To była wąskotorówka, która szła [przez] Radość, Miedzeszyn, Międzylesie, do Wawra. Wysiadłem, kolejka odeszła, a moja mama stała po drugiej stronie. Ciężko opowiedzieć jakie to było przeżycie. Tymczasem w grudniu nastąpił pierwszy największy mord w Wawrze i mama postanowiła, że uciekamy z Warszawy. Mój ojciec w tym okresie malował bóżnice XVI wieku, w którą nie wolno było gwoździa wbić, bo to był zabytek historyczny. Ojciec dostał tą pracę i tam był już rok, tak że znał już opatowską inteligencję, ludzi z Opatowa. Pojechaliśmy do Opatowa już nie jako Żydzi. Żydów wyganiali z wagonów, a my siedzieliśmy spokojnie i moje siostry Ita i Tamara. W Opatowie byliśmy do wysiedlenia.

  • Jak pan trafił do Treblinki?


W 1942 roku zaczęły chodzić słuchy o wysiedlaniu ludzi i mój ojciec mając kontakty z inteligencją opatowską, polską, przez inżyniera Karbowniczka, został skierowany do kościoła. Dostaliśmy metryki. Ojciec dostał metrykę: Karol Baltazar Pękosławski, ja Eugeniusz Sobieszak i siostry dwie również. Mama nie potrzebowała, bo tata zamalował jej to wszystko, że miała dobrą kenkartę. Ojciec pojechał w stronę Warszawy. My z mamą i z siostrami do Częstochowy, ze względu na to, ze mama miała tam koleżankę, która miała kolegów, znajomych księży i sądziliśmy, że w jakiejś parafii się tam ulokujemy. Tymczasem wszystko dostało „w łeb”, bo ksiądz był chory i odpadła ta [wersja]. Znaleźliśmy mieszkanie w Częstochowie. Pojechaliśmy z powrotem do Opatowa zabrać jakieś elementarne rzeczy. Kupiliśmy czekoladę. Wracamy, otwiera nam kobieta drzwi i nie wpuszcza nas do mieszkania [i mówi]: „Panie to były Żydówki! Zostały aresztowane!”. I nagle [zostałem] bez sióstr i mama bez córek. To był szok. Mama kazała mi uciec stąd: „Uciekaj z tego miasta”. Wróciłem do Opatowa. Położyłem się do łóżka, płakałem. Na drugi dzień „Bęben” ogłosił, że Żydzi muszą iść na targowicę. Z całą ludnością poszedłem tam, przeszło 18 kilometrów pieszo, bo nie było w Opatowie i nie ma do dzisiejszego dnia torów kolejowych. Doszliśmy do [najbliższych] torów kolejowych i tam załadowali nas do wagonów i jechaliśmy dwadzieścia cztery godziny do Treblinki.
Wracając do Częstochowy. Uczyłem się w Częstochowie, miałem kolegów w Częstochowie. Częstochowa została wysiedlona [do Treblinki] dwa tygodnie przed Opatowem. Z Częstochowy zabrali bardzo dużo ludzi do pracy, dlatego że przed [ich przybyciem] jakiś więzień zabił esesowca. Za karę wymordowali wszystkich więźniów. Treblinka została bez więźniów. Jak częstochowski transport przybył, to uzupełnił ujących. Gdy się znalazłem na placu pomiędzy dwoma barakami, doszli do mnie chłopcy z opaskami czerwonymi i zaczęli rozdawać sznurki, żeby zdjąć buty i wiązać do pary. Nagle widzę, że ten typ co mi daje [ten sznurek], to znajoma twarz. Pytam: „Skąd ty jesteś?”. No odpowiedź była niedelikatna: „Ale skąd ty? Częstochowa, Warszawa, Opatów? Jak się nazywasz?”. „Samuel Willenberg”. „Powiedz, że jesteś murarz” i odszedł. Po paru minutach przychodzi esesowiec [i spytał, gdzie jest murarz. […]. Dostałem kopniaka w tyłek, kazał mi wejść do baraku.
W tym samym dniu 7 tysięcy ludzi zostało zgładzonych gazem. Cała [żydowska ludność Opatowa]. Zostałem więźniem Treblinki. Nawet nie wiedziałem gdzie jestem i co tu się dzieje. Potem dopiero się dowiedziałem, [że tutaj mordują Żydów gazem].

  • To ten znajomy panu uratował życie?


Alfred Bem. [On z rodziną został wysiedlony z Niemiec w latach trzydziestych przez Hitlera] i mieszkali na Przemysłowej, a ja mieszkałem na Fabrycznej. [Alfred] nie miał akcentu dobrego, polskiego. Nabijali się z niego, a ja go broniłem. Miał siostrzyczkę. Potem mi powiedział, że siostrzyczka, ojciec i matka dostali się tutaj [i zostali zagazowani].

  • Jak pan się znalazł w Powstaniu?


Byłem dywersantem w Warszawie. To znaczy chodziłem z bronią po Warszawie, rozbrajałem Niemców z koleżanką [łączniczką]. W Rembertowie zakupowaliśmy broń od „ukraińców”, którzy przechodzili przeszkolenia w rembertowskich poligonach, tam było ich centrum. Woziłem broń z Rembertowa do Warszawy.

  • Ale skąd tą broń mieliście?


„Ukraińcy” sprzedawali. Jak tylko się dowiedzieli, że jadą na wschód, to był dla nich stempel śmierci. Co mogli to sprzedawali, żeby na wódkę mieć. Jak Powstanie wybuchło mieszkałem na Natolińskiej pod numerem 8, u pani sędziny. Wybuchło Powstanie i w tej samej sekundzie dołączyłem się do ludzi, którzy biegli w stronę czeskiego poselstwa. Razem z nimi walczyłem. Obok mnie komendant tego oddziału został ranny i zdobyliśmy poselstwo czeskie.

  • Ale wtedy jeszcze nie był pan zorganizowany?


Nie w ogóle nie. Po zdobyciu poselstwa czeskiego sznurem przesyłaliśmy broń, bo nie można było przez ulicę, bo był obstrzał straszny na Koszykowej od niemieckiej strony, z niemieckiej dzielnicy. Wieczorem na Natolińskiej w drugim, czy trzecim domu leżał ten komendant ranny i pytał się czy ja jestem zorganizowany. Powiedziałem: „Nie. Ja jestem ochotnik” i powiedziałem moje nazwisko: „Samuel Willenberg. Jestem Żydem, [uciekinierem z Treblinki]”. Nastąpiła chwilowa konsternacja, przyjęli mnie bardzo ładnie i stałem się [powstańcem].

  • A jaka to była formacja?


„Ruczaj”. Wtedy wiedziałem, że to jest VII Zgrupowanie […]. Tam byłem miesiąc. Walczyliśmy. Nasz front był wzdłuż ulicy Natolińskiej. Część parzysta została spalona, tam byli „ukraińcy”. A my broniliśmy części nieparzystej i tym samym broniliśmy całego Śródmieścia. Barykadę mieliśmy na Mokotowskiej, drugą na Marszałkowskiej, przy Placu Zbawiciela i na Koszykowej na wysokości [Mokotowskiej].

  • A wasze miejsce pobytu gdzie było?


Na Marszałkowskiej 40. Walczyliśmy silnie, zdobyliśmy dwa domy, które Niemcy spalili na ulicy 6 Sierpnia. […] W tych spalonych domach usłyszeliśmy jakieś ruchy. Trzeba było je zdobyć, ze względu na to że znów całe Śródmieście [było zagrożone]. Piwnicami weszliśmy do tych spalonych domów.

  • Ale spalone w wyniku czego?


Podpalenie. To nie było żadne bombardowanie, tylko spalone przez Niemców. Zdobyliśmy je i znów stanęliśmy vis-à-vis Niemców na ulicy 6 Sierpnia. Nade mną, nad moją pozycją wisiała wanna na małych rurkach. Tylko ciągle patrzyłam, czy ona zleci mi na głowę, czy nie. Ogień był bardzo silny na Placu Zbawiciela. Od czasu do czasu strzelali do nas. Nasi chłopcy wyrzucili ich, bo z drugiej strony już byli Niemcy. Lewa część Marszałkowskiej pomiędzy ulicą 6 sierpnia a Placem Zbawiciela była już w niemieckich rękach. To były przeżycia. W trakcie tych ciężkich walk potem [mój oddział zdobył] „małą PAST-ę”.

  • Na ulicy Piusa?


Tak.

  • Jak to wyglądało? Proszę opowiedzieć.


[Z opowiadań moich kolegów z oddziału wiem, że] była strzelanina duża. Oni mieli broń, mieli jej pod dostatkiem.

  • Tam zdajesię był w ogóle skład amunicji, tak?


Tak, ale tam byli pocztowcy, pracownicy poczty uzbrojeni po zęby. Jednak to się zdobyło też. Tak że „mała PAST-a” też weszła do historii zdaje mi się.
Teraz druga sprawa. Na barykadzie naszej na Marszałkowskiej padali ludzie. Był straszny ogień.

  • A barykady sami budowaliście?


To ludzie budowali. W pierwszych dniach, wszędzie cywile budowali.

  • Ale trzeba było wiedzieć gdzie.


To jasne, że im pokazali. W tych dwóch domach, które zdobyliśmy, to z jednej strony, która schodziła na Plac Zbawiciela, na Mokotowską, tam był wielki zbiornik na wodę. Niemcy go wybudowali w razie pożaru. Byli tam rozrzuceni niemieccy żołnierze z bronią. W nocy postanowiliśmy wyjść z piwnicy i doczołgać się do trupów.

  • A do tej piwnicy to jak dotarliście?


Zdobyliśmy te dwa domy.
Nota bene było tam pełno wina. Tam była restauracja. Jeszcze nie widziałem takiego koktajlu. Te butelki pękały przez ogień, ale miały w sobie jakiś płyn. To wszystko do wiadra się wlewało, no i to poszło gdzieś. My tak dużo nie piliśmy, nie byliśmy takimi pijakami. Myśleliśmy jak wyciągnąć broń. Zrobiliśmy coś takiego, że przywiązali mnie, doczołgałem się do trupa, przywiązałem karabin i cofnąłem się. Jak zaczęliśmy ciągnąć, to Niemcy zaczęli obstrzeliwać. Oni dostali wścieklizny, a te trupy szły do nas i braliśmy broń, karabiny i tak dalej. One leżały ale dojść do nich było bardzo ciężko. I tak było przez miesiąc. Koleżanka doszła do mnie i powiedziała, że dochodzą do niej chłopcy i mówią: „Dlaczego ty z Żydem żyjesz?”. Okazało się, że było tam dwóch, czy trzech z NSZ-tu. W takiej sytuacji ja przeszedłem do Polskiej Armii Ludowej. Nie chciałem [tego, bo] mnie było bardzo dobrze w Armii Krajowej, byłem lubiany [i dobrze mi się walczyło z moimi kolegami z Armii Krajowej].
Ciekawą rzecz muszę opowiedzieć. Ze względu na to, że wszyscy wiedzieli, że jestem Żydem, któregoś dnia na Mokotowskiej złapali mnie chłopcy i mówią: „Słuchaj złapaliśmy folksdojczkę i dwie gołębiarki i one mówią, że są Żydówki. Chodź ty pomówisz z nimi po swojemu”. Guzik, ja nie znałem swojego. W domu nie mówiło się po żydowsku. Poszedłem tam, weszliśmy. W oficynie na schodach drewnianych, na pierwszym piętrze folksdojczka mówi: „Panowie, ja nienawidzę Hitlera! A to są Żydówki, [ja je u siebie ukrywałam]!” One siedziały na podłodze zapłakane... Powstanie... „Gołębiarki to trzeba rozwalić”. Dochodzę do nich i widzę rzeczywiście Żydówki. Powiedziałem: „Chłopaki, to są Żydówki”. I na tym się skończyło.
Przed kilkoma laty dostaję telefon i ktoś mówi: „Proszę pana. Moja ciocia była w Polsce i mieszka w Ameryce. Była w Treblince. Kupiła pana książkę „Bunt w Treblince” i siebie tam znalazła”. I w [nowym] wydaniu książki na tej samej stronie opisuję, że to był oddział „Ruczaj”, że to byli chłopcy z „Ruczaju”. To było coś pięknego, piękna młodzież była i o ludzkich walorach. Mam cały szacunek do „Ruczaju”. Mimo, że tam [było kilku NSZ-towców, tak jak ja byłem [syndykalistą]. To były typy, ale tak, dowództwo na poziomie, po prostu inteligencja. To była przyjemność, walczyć razem z taką grupą. Mnie bolało, że musiałem odejść z tej grupy. Musiałem podejść do Alej Ujazdowskich, do sztabu, żeby mnie zwolnili, [a nie zdezerterowałem]. To było bardzo ciężkie przeżycie.

  • Ale wszyscy pana doceniali. Pan nie musiał tego robić.


Nie. Ale bałem się, po prostu bałem się. [Po tym co mi powiedziała moja łączniczka „Wskazówka”, że grożą jej za to że żyje z Żydem i że chcą mnie zabić]. Przeszedłem do Polskiej Armii Ludowej.

  • To był wrzesień?


Wrzesień, tak. Początek września. [Przeszedłem] do Polskiej Armii Ludowej. Walczyłem przy głuchoniemych, daliśmy im ogień bo mieliśmy broń. Na Czerniakowie też były silne walki. [Walczyliśmy w różnych miejscach] do końca Powstania. [Do kapitulacji].

  • Jak pan zapamiętał kapitulację?


Kapitulacja była tragiczna dla nas. To była najgorsza [chwila]. Kanonada, granaty. Nie było słychać pojedynczej armaty. Rosjanie strzelali kanonadą, tysiące armat. Jak wybuchło Powstanie, cisza. Cisza, która bolała w uszach. Ojciec powiedział: „Źle jest, oni nas [wykończą]”. I nie Niemcy a Rosjanie [wykończyli] nas. To jest tak bolesna sprawa, ten cynizm trudno określić. Ja się też dziwię tym Wasilewskim i tej całej bandzie, która tam była, że milczała. Nic.

  • Nie dość że milczała, to jeszcze fałszywe informacje dostarczali.


Tego to ja już nie wiem, ja nie znam [politycznej strony], mówię tak jak ja [to] odczuwam. To bolało. Na Siekierki [Rosjanie] wysyłali na śmierć [żołnierzy polskich bez osłony ogniowej]. Pojechali łódkami na Siekierki [i tam większość została zabita]. Zrobili coś? [Nic]. Tak samo jak te zrzuty co robili. Byliśmy wtedy w kinie „Polonia”. Tam moja brygada [Syndykalistów stacjonowała]. Brygada, to szumnie brzmią te wszystkie nazwy. Tam spadł zrzut i jest do dzisiejszego dnia znak. Nie wiem dlaczego. Niedobrze zreperowali chyba. Zrzucili nam granatniki [bez spadochronu], każdy granatnik był zepsuty, lotki miał już skrzywione. Kto mógł takie coś używać? Bez spadochronów, bez niczego zrzucali. To wszystko była komedia a nie pomoc. W każdym calu to była komedia. Niekiedy zrzucali suchary. Ale to było takie specjalnie cyniczne podejście do sprawy. Nic. Ale z drugiej strony była wielka pomoc z Anglii. Nagle Niemcy zaczęli strzelać. Potem przestali, bo wiedzieli, że część [zrzutów] do nich [się dostanie]. Trudno powiedzieć, żeby z takiej wysokości do tej poplątanej Warszawy, która jest w części powstańców, w części Niemców i znów cześć powstańców, żeby to doszło. Oni przestali strzelać do samolotów, czekali na zrzut. Tak to było. No i oczywiście po Powstaniu nie chciałem wyjść Śródmieściem, bo mnie znali. Przez Żelazną, wzdłuż Filtrowej doszedłem do tych tłumów co [szły] na Dworzec Zachodni. Połączyłem się z nimi i tak [wyszliśmy]…

  • A wyszedł pan jako cywil?


Tak, jako cywil. Kolega, też z Treblinki, czekał na mnie, taki z dość dużym nosem, z wąsami, szukał jakiegoś „aryjczyka”, Zygmunt Strawczyński. Weszliśmy do wagonów. To już był wieczór a wieczór to jest przyjaciel. Były też wagony węglarki i w Pruszkowie pociąg troszeczkę zaczął się chybotać, zahamował i już nas nie było.

  • Wyskoczyliście?


Wyskoczyliśmy. Doszliśmy do Błonia. W Błoniu przespaliśmy w polu. Dla mnie spanie w polu już nie było obce, bo po Treblince… Dużo mi pomogli Polacy [po buncie] w Treblince, [kiedy uciekałem]. Na stacji Kostki, to jest mała wioska parafialna, wszedłem do sklepu spożywczego i widziałem, że są ludzie, czekałem aż wyjdą i w pewnej chwili poprosiłem o wodę. Nic nie miałem. Ona mi dała wodę. Nagle mówi: „Tu byli, chcieli zabić mojego brata” rodzonego, czy przyrodniego, „bo jest nienormalny i miał ogoloną głowę. Wójt potwierdził, że on nie jest Żydem”. I dała mi dwadzieścia złotych. Jeszcze pytałem czy pociąg tu jest. Jak dostałem te dwadzieścia złotych byłem szczęśliwy. Znałem ceny sprzed dziesięciu miesięcy. Powiedziałem: „To proszę panią, pociąg kosztuje ile pięć złotych, czy siedem. To niech pani mi sprzeda piętnaście papierosów i zapałki”. Zaczęła się śmiać i zapakowała te piętnaście papierosów, dała zapałki. Stamtąd wyjechałem do Siedlec i z Siedlec byłem już w Warszawie.

  • Wrócił pan do Warszawy?


Wróciłem. Pojechałem do Warszawy. To był mój powrót z Treblinki. A tak, to my byliśmy w Błoniu. Koleżanka nie czuła się dobrze. Miała jakieś zahamowania. Weszliśmy do apteki i ktoś nagle dochodzi do mnie i mówi: „Panie poruczniku”. A ja mówię: „Pan zwariował? Oszalał pan?”. On mówi: „Nie, nie, nie. Czekajcie, nigdzie nie idźcie. Idźcie do gminy i przedstawcie się. Oni dadzą wam mieszkanie”. I rzeczywiście, weszliśmy do gminy. Zawołałem sekretarza, spytałem: „Gdzie jest wójt?”. „A co?”. „W prywatnej sprawie”. Wójt przyszedł i mówię: „Potrzebuję pokój z osobnym wejściem, z elektrycznością”. „Panie u mnie na wsi, Kopytów, koło Błonia”. Tam dostaliśmy pokój i tam mieszkaliśmy. Potem miałem kontakt z Podkową Leśną za Pruszkowem. Tam było [dowództwo PAL-u. Spotkałem tam generała Skałę i „Roga” Mazurka. Często ich odwiedzałem].

  • To jeszcze przed końcem wojny?


Przed końcem wojny. Któregoś dnia przechodzimy, widzimy z samolotu [Rosjanie] zrzucili świecę i nas oświetlili. To było przeżycie, bo staliśmy się nagle widocznym obiektem dla Niemców.
Któregoś dnia przechodzimy i jest flaga Czerwonego Krzyża, to wejdziemy, zobaczymy. Weszliśmy i tam jedna z sióstr powiedziała: „Sekundę, pan doktor przyjdzie”. Nagle wychodzi nasz doktor z Polskiej Armii Ludowej, Żyd. Zdaje się, że nie był doktorem tylko dentystą. Niekiedy były takie komiczne historie w tych tragicznych chwilach, że trudno sobie określić.
Potem Powstanie upadło. Rosjanie weszli, skończyła się wojna, albo się jeszcze zaczęła, to zależy dla kogo. Niesympatyczny okres był i to jest wszystko.
[Na podstawie mojej prośby, ze chcę jechać z rodzicami do Palestyny zostałem zdemobilizowany przez generała Zawadzkiego w 1946 roku].

  • Ale była taka potrzeba, żeby uciekać?


Była potrzeba. Syndykalistów nienawidzili. Komunizm więcej nienawidził syndykalistów niż faszystów. To było normalne, to było za bardzo bliskie i za bardzo ludzkie. O tym, że ojciec umarł, dowiedziałem się w Italii, w Rzymie i wróciłem do Polski. Miałem demobilizacyjne papiery, koledzy z WSO załatwili mi paszport. Dopiero w 1950 roku z żoną i z moją mamą wyjechaliśmy do Izraela.

  • Ale jednym słowem, relacje z Polakami, czyli pana rodakami, bo pan przecież jest Polakiem, nie były takie złe?


Jasne. Ja miałem kolegów polskich. Na Fabrycznej [nasz dom był zamieszkały przez Żydow i Polaków]. Żyliśmy i bawiliśmy się zawsze razem. Jak cyrk przyjechał, to na podwórku też się robiło cyrk. Musiałem być lwem, bo miałem długie włosy. Moim najbliższym przyjacielem był Polak o nazwisku Stępień.

  • Nie było linii podziału.


Okupacja stworzyła ten podział i niekiedy nieprzyjemny. Ale żyjemy. Rokrocznie przyjeżdżam na [rocznicę] Powstania. Jest to dla mnie zawsze bardzo ważna data.

Warszawa, 1 sierpnia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt

Nagranie dodatkowe zarejestrowane 31 lipca 2007 roku w Warszawie. Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk.

Jestem synem artysty malarza, matki Rosjanki, prawosławny, jak po polsku się mówi. Ojciec był Żydem, artystą malarzem. Oprócz malarstwa normalnego, z czego żył (był [także] nauczycielem), malował też mównice, synagogi w Polsce: w Częstochowie, Piotrkowie i w Opatowie. W czasie wojny, jak wojna wybuchła, kiedy zaczęto mówić o wysiedleniu z gett, ojciec mój uciekł do Warszawy, ja z siostrami do Częstochowy. Wróciliśmy potem do Opatowa wziąć parę rzeczy, przyjechaliśmy do [Opatowa], otworzyła nam gospodyni i mówi: „Panie, to były Żydówki!”. Zostały zaaresztowane. W tym momencie straciłem dwie siostry.

  • To były Żydówki, to znaczy kto?


Moje siostry.

  • A jak wcześniej się pan ukrywał?


Byłem w getcie, po prostu to było w okresie do getta. Kiedy zaczęli mówić o wysiedleniu, myśmy uciekli z getta.

  • Z getta warszawskiego?


Nie z warszawskiego, tylko z opatowskiego, Opatów. Myśmy uciekli z Radości, mieszkaliśmy w Radości w 1939 do 1940 roku. W sylwestra myśmy uciekli, po Wawrze. Jak mordowali w Wawrze ludzi, to mama się przestraszyła i myśmy z Radości (to jest Wawer, Anin, Międzylesie, Radość – wszyscy tam byli w popłochu) i myśmy wyjechali do ojca, do Opatowa kieleckiego, gdzie malował bożnicę już rok przed wojną.

  • Czy tam było bezpieczniej?


Lżej było niż w warszawskim getcie. Potem jak już zrobili getto (to małe miasteczko, nie było ogrodzone), ja wychodziłem z tego miasteczka z małymi obrazkami na wieś i sprzedawałem. Zdejmowałem opaskę. W ten sposób moja siostra dawała korepetycje, mama robiła zastrzyki i jakoś się żyło. Chociaż mama miała kartę polską, to znaczy russisch orthodoxe, szarą, my mieliśmy żółtą jako Żydzi. Ale mieszkaliśmy razem. Któregoś dnia było wysiedlenie, to uciekliśmy przed wysiedleniem... Mój ojciec dostał papiery od jednego pana Karbowniczka, Polaka, który znał nas. Weszliśmy do kościoła i nam dali metryki na różne nazwiska. Tata dostał na Karol Baltazar Pękosławski, to pamiętam, i uciekł do Warszawy, my do Częstochowy, gdzie jak mówiłem, zostały aresztowane moje siostry. Ja uciekłem do Opatowa, tragedię przeżywałem, płakałem.

  • A wie pan, jak to się stało, jak się wydało, że pańskie siostry są Żydówkami?


Trudno powiedzieć, kto to wydał. Może [zdradził je] wygląd? Nie wiem. Myśmy przyjechali i już ich nie było. Zostałem wysiedlony razem z ludnością. Osiemnaście kilometrów pieszo, po drodze rozstrzeliwali starszych ludzi w rowach, doszliśmy do wagonów towarowych i dojechałem do Treblinki.

W Treblince jak przyjechałem, oddzielili te wagony na trzy części. Dwadzieścia wagonów zostało wepchanych do obozu, bo [na więcej] nie [pozwalał] peron. Weszliśmy na jakiś plac pomiędzy barakami. Wszędzie ściany zostały [zmienione] – jakby żywopłot, wie pani, druty wplecione z gałęziami sosny, tak że nic nie było widać, co się dzieje z drugiej strony. Nas rozdzielili, mężczyźni po prawej stronie, kobiety po lewej i nagle doszli do nas młodzi chłopcy z opaskami czerwonymi na ramieniu. Kazali nam usiąść i zdjąć buty. W pewnej chwili ja widzę nade mną twarz tego chłopca i mówię: „Z kim ty jesteś, skąd ty jesteś?”. Odpowiedź była nie taka delikatna: „Skąd ty jesteś?”. Ja mówię: „Częstochowa, Warszawa, Opatów”, bo byłem urodzony w Częstochowie. A on mówi: „Częstochowa, a jak się nazywasz?” a ja mówię: „Samek Willenberg”, a on mówi: „Powiedz, żeś murarz”. I odszedł.

  • Kim byli ci chłopcy? Czym oni się zajmowali?


To byli więźniowie, którzy już byli w Treblince. Po chwili przyszedł esesowiec: Wo ist Maurer? Wskoczyłem i mówię: „Ja jestem Maurer – Ich bin Maurer”. Dostałem kopniaka w tyłek, wsadzili mnie do takiego baraku i tam czekałem. W międzyczasie ludzie zdjęli ubrania i poszli do gazu. I znów ciągle się to powtarzało. Okazało się, że to był kolega szkolny z mojej ulicy, bo Częstochowa została wysiedlona dwa czy trzy tygodnie przed Opatowem i ze względu na to, że jeden z ludzi, którzy przyjechali, zabił esesowca, esesowcy wymordowali wszystkich więźniów, jacy tam byli, dziewięćdziesiąt procent w każdym razie. Jak akurat Częstochowa przyjechała, to wyciągnęli z Częstochowy dużo ludzi do pracy w obozie śmierci.

  • To nie była tylko ludność żydowska?


Tylko. Treblinka to tylko typowy żydowski obóz. To jest ,,Akcja Reinhardt” – Treblinka, Bełżec, Sobibór. W Treblince zginęło 870 000 ludzi i w różnych innych obozach. Razem więcej niż w Auschwitz, bo w Auschwitz [w przybliżeniu] w przeciągu 1940 do 1944 zginęło 1 200 000, coś takiego. W Treblince rok i 875 000.

  • Tam był obóz pracy?


To nie tam. Obóz pracy był jeszcze parę kilometrów za nami. Nie miałem z nim nic wspólnego. Ja byłem tylko w obozie śmierci. Tragedia była tam, trudno było przeżyć. Byłem tam dziesięć miesięcy.

  • Kiedy pan się zorientował, co tam się dzieje?


Dopiero po trzech dniach zrozumiałem, gdzie jestem. Nie chciałem uwierzyć, bo trudno uwierzyć, że ludzie idą i wchodzą od razu do gazu.

  • Co pan myślał na początku?


Na początku, wie pani, trudno określić. Strach, strach, że coś tutaj jest nie w porządku, jest nienormalne. Ja już wiedziałem, co jest, i podświadomość moja mówiła, że nie, że to jest chyba niemożliwe. Niemożliwe! Aż po kilku dniach zrozumiałem, że to jest możliwe. Byłem potem więźniem przy sortowaniu odzieży po zamordowanych ludziach. Sterta odzieży była, sterta walizek, wszystkich rzeczy, które przywieźli ludzie.

  • Co dokładnie pan musiał robić?


Trzeba było to sortować, każdą rzecz osobno, wełnę osobno, spodnie osobno, marynarki osobno, bieliznę jako szmaty. Szał tam był! Esesowcy krzyczeli, „vorarbeiterzy” też krzyczeli, chociaż to byli Żydzi, ale byli w porządku, tylko jak widzieli, że Niemiec idzie, to krzyczeli: Schnell, arbeit, arbeit! To było piekło! Strzelali do ludzi, esesowiec Kurt Franz wchodził na górę odzieży, wyciągał broń i strzelał do ludzi. Nie lubił okularników, ludzi, którzy nosili okulary. I zabijał! Koło mnie zabijał, a ja musiałem dalej pracować. Koniec końcem znaleźli dla mnie pracę w Tarnungkommando, oddział, który robił płoty i maskował je, [więc] wychodziliśmy na zewnątrz. Najważniejsze jest to, że wiosną Niemcy postanowili wybudować między dwoma barakami niemieckimi korytarz i pokój. Nasz Baukommando, znaczy oddział budowlany, zaczął budować i w pewnej chwili w czasie budowy zobaczyli, że jest tylko jedno małe okienko, a ze wszystkich stron są ściany i drzwi. Zorientowali się, że to jest arsenał albo więzienie, jakiś areszt. Ale to był nonsens. Pomiędzy dwoma barakami niemieckimi? Któregoś dnia przynieśli drzwi, sądzę, że drzwi z szesnastego wieku – żelazne, okute, straszne, ale bez zamków. Nasi ślusarze zrobili zamki i klucze. Tylko dwa klucze: jeden dali Niemcom, a drugi klucz został u nas i nikt o tym nie wiedział. Drugiego sierpnia 1943 roku dwoje dzieci, chłopców, którzy byli takimi posługaczami Niemców, czyścili im buty, w wieku trzynastu, czternastu lat, którzy się kręcili po baraku, weszli do arsenału, zamknęli i zaczęli wynosić broń przez maleńkie okienko. I na tragach, na których się niekiedy trupy wynosiło, na wózkach dziecięcych, zaczęto wynosić tę broń i rozdzielać w różnych miejscach.

  • Ta broń nie była pilnowana? Nie było tam straży?


Nie, nie było. Tam były wieże. Baraki niemieckie (trudno mi to opisać, nie mam planu) dolegały do płotu, mniej więcej jakieś metr pięćdziesiąt, tak że tam nikt nie mógł chodzić i właśnie tam było najspokojniej. Po drugie wielu Ukraińców i Niemców w tym dniu pojechało nad Bug kąpać się, tak że było mniej straży.

  • Ta akcja była wcześniej przygotowywana?


Tak.

  • Pan brał w tej akcji udział?


Tak, ja z karabinem leciałem…

  • Ale w przygotowaniach?


Nie, w przygotowaniach nie. I bardzo dobrze, bo konspirację można przygotowywać w mieście. Pani zna jednego, drugiego, pani sąsiad, [kolega] ze szkoły, z przedszkola, z uniwersytetu – zna się ludzi. W Treblince jeden drugiego nie znał. Tu była obawa, bo ciągle rozstrzeliwali ludzi. Możliwe, że kiedy go będą rozstrzeliwać, on zacznie mówić. Już był taki przypadek, że jeden się rzucił do nóg esesowca i chciał mówić po niemiecku: „Tu jest konspiracja!”. Na szczęście Ukrainiec nie zrozumiał, odciągnął go i dał mu kulę w głowę. Tak że była obawa denuncjacji, dlatego bardzo mało ludzi brało udział [w przygotowaniach]. Ten mój kolega brał udział w tym, w konspiracji, bo w samym buncie ja już brałem udział, przynieśli nam broń.

  • Jaki był plan?


Plan był zupełnie inny niż to, co się stało. Tak dalece, że plan był tak pewny, że kobiety zostały zamknięte w baraku, żeby broń Bóg, nie zostały zabite. I już nie wyszły. Bo jak tylko bunt się zrobił, to… Zasadniczo co, nie mieliśmy… Jeden historyk pisze, że ten bunt się tak nie bardzo udał, bo nie zdobyli pozycji. Przepraszam, jakie pozycje w buncie? Bunt jest w więzieniu, bunt jest gdziekolwiek, bunt to jest ucieczka. Nie walczyło się, trzeba było uciec, jak najwięcej i to się udało. I nagle zaczęli krzyczeć: „Hurra!”. Niektórzy podpalali to ogrodzenie, [płot] z suchych gałęzi sosny i to wszystko zaczęło płonąć i taki wąż ognia szedł i…

  • A jak wielu więźniów miało broń w czasie tej akcji?


Może dziesięciu, a może nawet to nie. Nie wiem, nie wyobrażam sobie, żeby więcej. Było granatów trochę i oni rzucili te granaty na zbiorniki benzyny i one płonęły całą noc. Ja z odległości dziesięciu kilometrów widziałem płomień. W całych okolicach Treblinki wszyscy słyszeli, że bunt był, bo to była niesamowita strzelanina. Niemcy strzelali do nas z karabinów maszynowych. Naokoło Treblinki były zapory czołgowe. Niemcy przywieźli zapory czołgowe i drutami połączyli, tak że od drutów kolczastych jeszcze trzydzieści metrów były zapory czołgowe i pierwsza fala ludzi, którzy chcieli uciec, została na tych zaporach. Ja przeskoczyłem moich kolegów, którzy zostali zabici. Dostałem kulę w nogę. Dzisiaj, właśnie w związku z kulą do mnie dzwonili i spotkałem się z córką tego lekarza, który pierwszy raz mi założył, w tamtych okolicach, opatrunek. To była tylko dziurka, ale krwawiło i noga była spuchnięta. Do dzisiejszego dnia ją mam, nie ruszyłem jej. Potem uciekłem, byłem nad Bugiem, pomogli mi Polacy, powiedzieli, gdzie mam się położyć, gdzie się ukryć. Doszedłem do jednej wsi, stacja Kostki, tam był sklep spożywczy, ja wszedłem tam i byli ludzie. Jak wyszli klienci, [właściciele] zapytali: „Co pan chce?”. A ja powiedziałem: „Trochę wody mogę dostać?”. Nagle ona zaczęła mówić: „Wie pan, tu już byli Ukraińcy i Niemcy i sołtys nasz musiał potwierdzić, jakiś tam jeden nienormalny nie miał włosów, że to jest mieszkaniec wsi”. Patrzyła na mnie, ja zapytałem: „Jest tutaj gdzieś pociąg?”. – „Tak”. – „Ile kosztuje?” I w pewnej chwili ona podeszła i dała mi dwadzieścia złotych. Jak mi dała dwadzieścia złotych, ładna kobieta była, dziewczynka też w moim wieku, może młodsza, to jak ja zobaczyłem dwadzieścia złotych, pamiętałem ceny tam, [poprosiłem]: „Niech mi pani sprzeda piętnaście papierosów”. – „To już ci dużo nie zostanie”. Dała mi piętnaście papierosów i paczkę zapałek. Już skończył się dzień, schowałem się w „dziesiątki”. Ludzie nie wiedzą, co to są „dziesiątki”. To są kopce słomy, był sierpień, więc żyto było skoszone i snopy były jeden przy drugim, to się nazywało „dziesiątki”, bo dziesięć snopów było. Wszedłem do środka i przespałem się. Z rana usłyszałem, że ludzie idą drogą, szosą. Słyszałem, że to są ludzie, którzy handlują, wożą do Warszawy mięso. Doszedłem do jednej pani, mówię: „Ja będę do pani mówić »stryjenko«. Niech pani da te swoje ciężary, ja pani zaniosę, niech pani tylko kupi bilet dla mnie”. Do Siedlec już dojechałem i w tym samym dniu już byłem w Rembertowie.


Grunt, że znalazłem mojego ojca 15 sierpnia. Malował święte obrazy, z tego żył. „Jezu, ufam Tobie”, jego obrazy były znane. Mieszkaliśmy na Grójeckiej pod numerem sto czwartym, vis-à-vis Zieleniaka. Któregoś dnia pod numerem osiemdziesiątym którymś Ringelbluma zaaresztowali i wywieźli. Była żandarmeria, wyciągnęła trzydzieści osób. Nasza gospodyni się przeraziła... Ja nie wiedziałam, że to jest Ringelblum, dopiero po wojnie się dowiedziałem. [Gospodyni] nam wymówiła mieszkanie i znaleźliśmy mieszkanie na Natolińskiej u pani sędziny, pan sędzia Maleńki, pani sędzina [niezrozumiałe] była. Tam myśmy już mieszkali do Powstania.

  • Czy po powrocie do Warszawy mówił pan o tym, co miało miejsce w Treblince?


Rozmawiałem z ludźmi, ale nie specjalnie.

  • Bo ludzie jeszcze wtedy nie wiedzieli, prawda?


Nie, ludzie nie wiedzieli w ogóle, co to było. O buncie to tylko okolica w Treblince wiedziała i jeszcze paru generałów z Polskiej Armii Ludowej, zdaje się, że tam wiedzieli. Bund wiedział, organizacja Bund wiedziała. Byłem dywersantem Warszawy w lewicowej organizacji Bund połączonej z PPS-Lewicą. Miałem rewolwer, miałem dwa granaty, mieszkałem u pani sędziny. Ciekawe, że u pani sędziny każdy pokój to była inna partia, tak że można było się zorientować, kto w jakiej partii. Tam mnie zastało Powstanie Warszawskie. Z chwilą był tylko jeden strzał, ja już byłem na ulicy z moją koleżanką i zdobyliśmy czeskie poselstwo, ze mną też. Po walce...

  • A czy może pan bardziej szczegółowo opowiedzieć jak wyglądał pierwszy dzień Powstania?


Moje spotkanie to było, że lecieli w stronę Koszykowej. Nie…

  • A pan wiedział, że Powstanie jest przygotowywane?


Nie, nie wiedziałem. Wiem, że z mojej partii łączniczka była, wyszła i po pół godziny było Powstanie. Dosłownie. Zacząłem walczyć, walczyłem z ludźmi, którzy też się nie znali nawzajem. Po uspokojeniu się [sytuacji] został ranny przy mnie dowódca, który prowadził ten atak. Leżał na Natolińskiej pod numerem drugim. Wszyscy się zebrali naokoło niego, ja też, i on mówi do mnie: „Ty jesteś zorganizowany?”, a ja mówię: „Nie, nie jestem zorganizowany, ja jestem ochotnik. Jestem Żydem z Treblinki, Samuel Willenberg”. Otworzyli oczy [ze zdziwienia] i ja zostałem, Samuel Willenberg pseudonim ,,Igo” w oddziale ,,Ruczaj”. Wtenczas to było VII Zgrupowanie [kompania] „Lodeckiego”, dziś to jest VII Zgrupowanie ,,Ruczaj”. I walczyłem razem z kolegami na barykadzie, barykada na Mokotowskiej, plac Zbawiciela, na Marszałkowskiej, na... Mokotowska albo Piękna może być...

  • Posiadał pan broń?


Broń miałem zawsze. Doszedłem z bronią, z moim rewolwerem byłem, ale rewolwer nic nie pomagał. Braliśmy karabiny i zmienialiśmy się na pozycji. Niech pani zrozumie, że cala Natolińska parzysta, gdzie mój ojciec mieszkał ze mną, gdzie mieliśmy zapasy, bo się słyszało, te armaty rosyjskie tłukły. Pani nie słyszała, że pojedynczy pocisk, tylko mruk – tysiące armat! Cała strona – Natolińska dolegała z tyłu do dzielnicy niemieckiej – została spalona, Niemcy spalili. Ludność została wysiedlona, ja straciłem ojca, nie wiedziałem, gdzie on jest, bo ja walczyłem. Wzdłuż Natolińskiej był front, przy oknach. Od czasu do czasu wychodził tank, czołg i strzelał do nas. Cały czas była strzelanina. Nie było zastępców, trzeba było parę ładnych godzin być przy oknie.

  • Czy pan był na stanowisku, czy wracał pan czasami do domu?


Jakiego domu? Nie miałem domu. Dom na Natolińskiej pod ósmym, niby dom, został spalony. Ja nie wiedziałem nawet, gdzie jest ojciec. Myśmy mieszkali pod czterdziestym czwartym, w dowództwie na Marszałkowskiej, tam było dowództwo AK i tam mieliśmy swój pokój. To znaczy „swój” – w paru razem mieszkaliśmy. Barykada nasza była na Marszałkowskiej – ,,Ruczaj”. Mieliśmy barykadę na Mokotowskiej i barykadę mieliśmy wzdłuż Natolińskiej i barykada była na Mokotowska... jeśli się nie mylę to była... Z Mokotowskiej pierwsza barykada. Tam mój kolega padł – Andrzej. [To znaczy] „kolega” – zapoznaliśmy się, zaprzyjaźniliśmy w przeciągu tych paru dni walk. Nagle przyszły dziewczyny łączniczki, przyniosły nam kawę, ja leżałem na środku na barykadzie, koło mnie był porucznik ,,Lis”. Nagle [Andrzej] krzyczy: „»Igo«, przyniosłem kawę – [właściwie] – ka...”. I skończyło się, dostał kulę w głowę. ,,Lis” wyskoczył wtenczas na środek i zaczął strzelać, ja go ściągnąłem... Okazało się, spotkałem tutaj jego syna, jest doktorem stomatologii i tak to było. Ja wróciłem do swojej organizacji 1 października. Były powody, nie musimy mówić. I przeszedłem do Polskiej Armii Ludowej.

  • Ale przebywał pan w okolicy ulicy Marszałkowskiej do końca Powstania?


Tak, do końca Powstania. W okolicy tak. Ale już na Czerniakowie zostałem wysłany...

  • A kiedy pan był na Czerniakowie?


Na Czerniaków pojechałem specjalnie, żeby znaleźć jednego Żyda, który był u Niemki. Niestety go nie znalazłem.

  • Sam pan się tam udał?


Zostałem skierowany przez nasze dowództwo.

  • Jakie było zadanie?


Po prostu znaleźć tego chłopca, bo był schowany u Niemki u „folksdojcza”, okazało się, że został… Nie było go, no nieważne.

W czasie Powstania na Mokotowskiej chłopcy z oddziału, ja [ich] nazywałem „stolarze”, bo oni byli starsi od nas. To była taka grupa stolarzy, tam była stolarnia. „»Igo«, »Igo«, złapaliśmy u Niemki, u »folksdojczki”, dwie »gołębiarki«... – wie pani, co to są „gołębiarki”? Te co chodziły po dachach. – I mówią, że są Żydówkami. Pogadaj z nimi”. Pogadaj z nimi, jak ja sam nie umiem po żydowsku. Ale doszedłem do nich, rozmawiałem, wszedłem na schody drewniane w oficynie. Ta Niemka mówiła: „Panie, my nienawidzimy Hitlera, my nie jesteśmy Niemkami. Po prostu jesteśmy Polakami wyznania protestanckiego”. Widzę dwie dziewczyny... I ja o nich piszę w swojej książce. W osiemdziesiątych latach dostaję telefon z Ameryki, jakaś dzwoni pani i mówi: „Proszę pana, byłam w Polsce, pojechałam do Treblinki, kupiłam pana książkę w angielskiej wersji »Bunt w Treblince« i znalazłam tam siebie”. Bo przecież ja opisuję tam całe Powstanie. Zorientowałem się, kto to jest. Po paru dniach dostałem list z Ameryki i pismo od niej, podziękowanie i tak dalej, i od męża też. Włączyłem to teraz do nowego wydania „Bunt w Treblince”, które wydało teraz wydawnictwo „Więź”. Włączyłem ten epizod, bo to jest ważne, że przeżyła przy oddziale „Ruczaj” AK i została przy życiu. I przeżyła całą wojnę. Jest teraz w Ameryce. Okazało się, że ta druga pani już umarła, to była jej ciotka. W każdym to podziękowanie, cały list. Ten list chcę wam pokazać i przy okazji przesyłam go emailem. Uważam, że to na tym się skończy.

 

  • Proszę powiedzieć, czy zostały panu z okresu walk takie silne wrażenia czy jakieś, które bardzo pan pamięta?

 

Tragedia była, jak myśmy na Marszałkowskiej leżeli na barykadzie i nagle tłum ludzi zaczyna biec do nas i Niemcy strzelają do nas i oni wchodzą na nasz teren. Niemcy wysyłali specjalnie na Śródmieście, żeby albo wygłodzić nas, nie wiem, w każdym bądź razie to był system. I druga rzecz...

  • Ale to ludność cywilna wchodziła?


Tak, ludność cywilną po prostu gnali do nas. Myśmy otworzyli barykadę, żeby przechodzili. I najgorsze było to, że nagle się znajdowały te małe... „goliaty”. To był maleńki tank napełniony dynamitem, materiałem wybuchowym. Ale co, mądrość ludzka jest też dobra. Przy każdym narożniku domu, gdzie można było się spodziewać, że on może uderzyć, zrobiliśmy małą barykadę z betonowych posadzek ulicznych, tak że jak on dochodził, to się przed domem rozrywał. To też pomogło.


Najbardziej to myśmy pod [numerem] 21 czy 23, [ulica] 6 Sierpnia, dzisiaj to się inaczej nazywa. Od placu Zbawiciela, Mokotowska, Natolińska i ta ulica to była 6 Sierpnia (nie wiem, jak ona się dziś nazywa). Dwa domy były między Mokotowską, placem Zbawiciela i Natolińską. Z Natolińskiej myśmy tam weszli, bo Niemcy spalili te dwa domy i była obawa, że całe Śródmieście pójdzie. Myśmy spod piwnicy weszli do piwnicy spalonego domu, rozgrzane jeszcze mury były, i zdobyliśmy to. Ja byłem na pozycji, gdzie nade mną wisiała wanna na małych takich rurach. I co uderzenie, to ta wanna tak [się chybotała], patrzyłem tylko, czy na mnie spadnie. Walczyliśmy z ,,ukraińcami” i paru ,,ukraińców” zostało rannych i uciekli! Z drugiego domu ten dom wychodził na plac Zbawiciela i tam było parę trupów niemieckich, z karabinami leżeli. W nocy ja wszedłem przez okno z piwnicy ze sznurem (byłem obwiązany), wszedłem i zawiązałem karabiny i tego trupa też i wskoczyłem z powrotem. Zwariowany ogień. Niemcy mieli pozycje zaraz naprzeciwko nas, coś niesamowitego! Ale jakoś się dobrnęło. To były jedne z takich silnych ataków.

  • Ale udało się?

 

Udało się, po prostu udało się. W ogóle całe życie człowieka to jest przypadek. Ja nie sądziłem, że ja wyjdę z Treblinki. Fakt, że ja powiedziałem, że ja jestem Samuel Willenberg, nie jakiś Antek... Bo ja wiedziałem, że mogę paść, a nie chciałem paść jako jakiś tam Ignacy Popow czy jakoś tak. Ja przecież walczę! Mogłem paść, mogłem zostać zabity, to chciałem, żeby chociaż matka i ojciec wiedzieli, że taki był. I dlatego [otwarcie] byłem Żydem. Wydaje mi się, że byłem jedynym Żydem, który powiedział, że jest Żydem, a nie z jakimiś aryjskimi nazwiskami, które zdobyli w czasie wojny.

 

  • A czy w tym okresie powstaniowym ma pan jakieś wspomnienia niezwiązane z walką?

 

Miłość…

  • W czasie Powstania?


Tak. Trudno... Miałem koleżankę łączniczkę Hankę [niezrozumiałe], która też była w AK. Razem myśmy byli cały czas, jeszcze przedtem też.

  • Czy w czasie Powstania byliście państwo razem?


Tak, to znaczy „razem” – razem spaliśmy gdzieś tam. Ale ona była większą bohaterką ode mnie, bo raz byliśmy na trzecim piętrze i pierwszy raz [w nocy] Niemcy bombardowali. Bo Niemcy w nocy nie bombardowali w ogóle, noc była cicha w Powstaniu. Nagle tutaj zaczęło się [bombardowanie]. Ja mówię: „Hanka, zejdźmy na dół!”, a ona mówi: „Nie, nie ma po co”. A ja na drugi dzień schodzę, patrzę, pół domu uje! Ona była większą bohaterką ode mnie, miała silniejsze nerwy.

 

  • A ona też była w ,,Ruczaju”?


W AK.

  • Ale w tym samym zgrupowaniu co pan?


W tym samym. I też nie poszła do niewoli. Ona nie poszła do niewoli, a ja z drugiej strony też nie poszedłem. Wybraliśmy [wyjście] jako cywile do Puszczy Kampinoskiej przez Kopytów, a, cała historia! Wyskoczyliśmy w Pruszkowie z wagonu, kolega mój z Treblinki Zygmunt Trawczyński, z takim [charakterystycznym] nosem, wie pani. Wąsy miał, no… Byliśmy w Kopytowie, dostaliśmy pokój z elektrycznością u wójta. Ja wszedłem i ja mówiłem i Hanka za mną. „Potrzebujemy pokój z elektrycznością”. On nam dał na wsi w Kopytowie. Ja bardzo często dojeżdżam do tych ludzi. Dziś już nie ma tamtej chałupy, jest piękny dom. Ach tak, wspomnienia…

  • W czasie Powstania z jednej strony walczył pan, z drugiej strony miał pan miłość. Jak pan odbiera to wszystko, co się działo tam?


Proszę pani, jedna rzecz: walki bez romantyzmu nie było! Zdaje mi się, że nie ma jednego Powstańca, żeby nie mówił o jakichś romantycznych spotkaniach. Był taki okres, po prostu nie wiadomo było, co jutro będzie. Nikt nie wiedział, ani jedna, ani druga strona nie wiedziała.

  • Nie zastanawiał się pan, jak to się wszystko rozwinie?


Nic nie można było nic przewidzieć. Nie można było [jednego] kroku mojego [przewidzieć]! Ktoś planował coś po? Powstanie było, to tylko się planowało, żeby przeżyć. To nie jest tak. Walczyło się to walczyło, ale żeby myśleć o tym co będzie po? Nie sądzę, żeby ktoś [o tym] myślał. Może dowództwo AK myślało albo dowództwo innych zgrupowań. Potem kapitulacja, deszcz już padał, kapitulacja to była tragedia. W gruncie rzeczy to bolało, cholernie bolało!

  • Nie spodziewał się pan tego?


W pewnej chwili, w pewnych dniach już było wiadomo, że to wszystko idzie [nie tak]. Rosjanie stanęli! Ja opowiadałem, że było słychać nie huk armaty a huk tysiąca armat, to było „mruczenie”. To było słychać parę dni przed Powstaniem. Jak się zaczęło Powstanie, to nagle zapadła cisza. Ja znalazłem ojca, wyszedłem z Hanką na Marszałkowską, wolni byliśmy troszeczkę i pod Marszałkowska 60 ojciec mój stoi w bramie. On był zły trochę na mnie: „Jak to? Zostawiłeś mnie...”. Ale uspokoiłem go. Mieszkał u kogoś, dostał w kuchni łóżko i był szczęśliwy. Ja mu z kuchni [wojskowej] przyniosłem trochę jedzenia.

Któregoś dnia widziałem, że tam padły „krowy”, to znaczy te rakiety niemieckie i ścięło część tego budynku. Mój ojciec był chory, miał otwartą gruźlicę zawsze. Poleciałem tam do niego. Był przykryty pyłem tego domu, części, która runęła, to była Marszałkowska 60. Zrobiłem mu ciężką awanturę. Primo, on udawał niemego, bo nie miał dobrego akcentu. Cały czas okupacji on był artysta malarz niemy. Jak się mówi do mnie po cichu, to ja rozumiem i słyszę. Miał taką karteczkę, że z tej tragedii to była komedia dosłownie. Zrobiłem mu awanturę i mówię: „Tata, zejdź do piwnicy!”. A on mówi: „No chyba zejdę. I wiesz co, ja zacznę mówić!”. Ale zanim on zszedł do piwnicy, w wejściu do piwnicy, a tu są schody, sufit [dolna część schodów], i narysował tam głowę Jezusa „Jezu ufam Tobie”. Do dziś dnia na Marszałkowskiej pod numerem 60 znajduje się ten obraz.

Nam było bardzo dobrze! Przychodziły z Siedlec dwie panie, zamówiły obraz, bardzo duży do kościoła „Jezu, ufam Tobie”. To była kopalnia złota! Za tę ramę, żeby była ładna, ja mam jeszcze listy... „Praca ładna musi być”, płótno przysłali. Wspaniale żyliśmy w tym okresie przed samym Powstaniem!

  • A jak doszło do tego, że pan jako cywil wyszedł z Powstania?


Wyszedłem jak ludność cywilna. A wie pani co, może coś powiem. O Żydach mówili, że szli jak barany. W Opatowie jak myśmy szli, naokoło nas byli Ukraińcy, grupa Ukraińców, tak, z karabinami. [Po Powstaniu] myśmy szli, nikt nie pilnował nas – szliśmy na Dworzec Zachodni. Ja wyszedłem z Żelaznej... [Towarowa], Żelazna, tam wszedłem na Filtry i doszedłem do Filtrowej i z tłumem warszawiaków doszliśmy na pieszo na Dworzec Zachodni i wchodziło się do wagonów. I wszyscy wchodzili, bez żadnej obstawy. Nikt nie uciekał!

  • Ale nie mieli tej wiedzy, którą pan miał.


Nie! Ale on był w kraju własnym, był w Polsce! Żyd nie miał gdzie uciec! I szli! Do Pruszkowa i tam robili selekcje i wszystkich wysyłali do obozów koncentracyjnych, do obozów pracy wszędzie. Moja żona była też tam i została wysłana. Jakiś policjant ją przygarnął jako córkę i pojechali do Drezna na gospodarkę. (À propos Drezna, myśmy tam byli, bo moja córka jest architektem i zaprojektowała ambasadę izraelską w Berlinie. Jak byliśmy na otwarciu, pojechaliśmy autem do Drezna, do tej wsi, i znalazła to miejsce, gdzie [matka] pracowała jako Polka).

  • Panu się udało uciec z tego transportu?


Ten pociąg zatrzymał się na sekundę, bo chyba miał do tyłu jechać. I to już nam starczyło, naszej trójki już nie było. Poszliśmy do Józefowa, do Błonia. Gdzieśmy tam nie zaleźli! Nie znając żadnej topografii, żadnego planu, szliśmy na oślep. Ale bardzo nas ładnie przyjęli w Józefowie robotnicy. Tam była cukrownia, podobno teraz jest gorzelnia. Wszystko się zmienia. Ale tam była cukiernia i oni nas przyjęli bardzo ładnie. Vis-à-vis była żandarmeria, która rozstrzeliwała ludzi. Przywozili im ludzi i w lasku, w olszynie rozstrzeliwali, to od razu myśmy wiedzieli. Stamtąd poszliśmy na Puszczę Kampinoską, a pod drodze na Błonie. Jeszcze dostaliśmy to mieszkanie w Kopytowie. Potem znalazłem łączność ze moją organizacją. Tak było, ciężkie przeżycie.
Potem mnie wzięli do wojska, byłem oficerem Wojska Polskiego. Chciałem jak najszybciej się urwać z tego wojska. Wszystko robiłem, co mogłem. Koniec końców przyszli do mnie z organizacji żydowskiej, żeby kursy robić z bronią na wyjazd do Palestyny. No i ja napisałem list, że ja Samuel Willenberg i ojciec mój, artysta malarz, chce wyjechać do Palestyny. Stracił dwie córki. I na tej podstawie politruk, jakiś Żyd zrusyfikowany, wziął mnie do sztabu generalnego i w nocy generał Zawadzki mnie zdemobilizował i byłem szczęśliwy, że skończyło się wojsko. To mniej więcej wszystko. Potem wyjechaliśmy w 1950 roku, od razu, jak tylko można było. Wziąłem moją mamę. Mój tata umarł, leży na cmentarzu w Łodzi, a mama z moją żoną, bo się pobrałem (studiowała stomatologię, na szczęście nie skończyła, bo by była tragiczną dentystką, bo nie ma dobrego drygu w palcach), pojechaliśmy do Izraela.

  • Czy ma pan kontakt z innymi więźniami w Treblince?


Z Treblinki? Od czasu do czasu rokrocznie się spotykamy.

  • Czy rozmawiają panowie jeszcze o tym, co się tam działo?


Rozmawia się. Każdy swoją historię opowiada. Jeden drugiego nie słucha, tylko każdy mówi to co chce. Ja pani powiem, nagle widzę, że to nie są ludzie z mojego oddziału. Tam był jeden, to umarł. A ci to są [ze] zgrupowania. Ja mam zaświadczenie, ja byłem w hotelu, sprzed ładnych kilku lat. Przyjeżdżałem tutaj z młodzieżą izraelską, pokazać im tę zagładę. I zawsze ja pokazywałem tę Polskę. Trudno opowiedzieć coś o Polsce, jak się przyjeżdża na osiem dni. Majdanek, Treblinka, Auschwitz, getto warszawskie i skończyły się... Jazdy autobusami. I na tym koniec. To było bardzo niezręczne, bo oni przyjeżdżali bardzo często z nastawieniem, że Polacy mordowali. To było bardzo przykre. Mnie się zdaje, że oni do dzisiejszego dnia tak [postrzegają Polskę]. Ale starają się. Profesor Szewach Weiss robi co może. Tak to jest, oni myślą, że... Bo babcia czy prababcia powiedziała, że Polacy byli antysemitami. To oni dzisiaj szukają tu i myślą: „Tyle obozów…”. Tak dalece, że w Kanadzie jakaś prasa podała, że obozy były przez Polaków prowadzone. Zadzwonili do mnie i mówiłem w telewizji, że to jest kłamstwo. Nagle! Ja jestem rzeźbiarzem, ja zrobiłem typy z Treblinki moich ludzi. Specyficzne typy, które były w obozie. Miałem wystawę tutaj w „Zachęcie” w 2003 roku, na dziesięciolecie powstania w getcie warszawskim. Bardzo dużo ludzi przychodziło, oglądało, miałem satysfakcję. Teraz chcę zacząć trochę z Powstaniem Warszawskim, ale widzę, że tyle już zrobili, że ja już nie mogę konkurować z tym, co zrobił tego chłopczyka w hełmie, z tym karabinem. Nie można już stworzyć nic lepszego, tak uważam. A robić rzeczy niepoważne, to by była profanacja, w rzeźbie, tak uważam. Jestem dumny, że został stworzony taki ośrodek jak Muzeum [Powstania Warszawskiego] przez Kaczyńskich.

  • A jak nauczył się pan żyć z tym wspomnieniem z Treblinki?


Proszę pani, ja żyję tak: razem. Wie pani, spotyka się człowiek ze znajomymi, nie ma tego, żeby nie wejść na okres zagłady. Nie ma! To jest jakoś w szarych komórkach u mnie, to istnieje. Wspólne życie – to co było i to co jest teraz. Szwedzka telewizja była u nas i rozmawiała z moją córką. Zapytała: „Jak ty spotkałaś się z zagładą?”. Ona powiedziała: „Ja się wcale nie spotkałam, ja się urodziłam w zagładzie, bo mama [taty] opowiadała, jak straciła dwie córki. Ona w ogóle nie doznała jakiegoś szoku, ona była w tym. Tak samo jak my od początku jesteśmy [w tym]. Ja też żyję, książkę napisałem i cały rozdział o Powstaniu w Warszawie, przeżycia moje. Staram się. Nie można wymazać tak gumką jak coś, co zostało źle napisane. To zostało.

Warszawa, 31 lipca 2007 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk
Samuel Willenberg Pseudonim: „Igo” Stopień: strzelec Formacja: Batalion „Ruczaj” Dzielnica: Śródmieście Północne, Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter