Stanisław Romanowski „Zdolny”

Archiwum Historii Mówionej
Stanisław Romanowski urodzony 12 sierpnia 1926 roku, pseudonim „Zdolny”. Obecny stopień – porucznik, w czasie okupacji starszy strzelec. W czasie okupacji pod dowództwem „Góry-Doliny”, Puszcza Kampinoska.

  • Co robił pan przed wybuchem wojny, przed 1 września 1939 roku? Mieszkał pan na Kresach Wschodnich?

Byłem młody. W 1939 roku – tam wkroczyli ruskie, 17 września wkroczyła armia sowiecka – to jeszcze do szkoły chodziłem.

  • Pamięta pan wybuch wojny? Czy w okolicy, gdzie pan mieszkał były wojska polskie?

Tak. Kiedy rano wstałem, jeszcze do szkoły się szykowałem. Wyszedłem na podwórko, bo mieszkałem na wsi...

  • Jaka to była miejscowość?

Raków. Mieszkałem na wsi, wyjrzałem a tu podskakuje – patrzę – czerwona gwiazda na głowie w hełmie na koniu i pyta się mnie: „Czy polskich sołdatów nie ma?”. Wyskakuje ojciec, mówi: „A co chcecie?”. Ojciec poznał, że to są ruskie. Słyszymy warkot, czołgi zaczęły iść. Do szkoły już nie poszedłem. On odjechał. Później, za jakiś czas patrzymy, a tam kawaleria nasza polska. Były lasy, wzgórze, [tam] wszystko się zgrupowało i obserwowali czołgi. Później ruskie szli. Pamiętam – była piękna pogoda – oni na koniach zaszarżowali na czołgi. To była wieś Okolica, zaszarżowali tam. Kilka czołgów zniszczyli. Ani jeden kawalerzysta nie zginął. Lasy, puszcze były – rozjechali się.

  • Pamięta pan naszych ułanów?

Dokładnie pamiętam. Jako partyzant też byłem ułanem.

  • Jaki wyglądały pierwsze miesiące okupacji sowieckiej?

Coś okropnego. Powstała panika. Ludzie wiedzieli, bo mieli rodziny przed wojną jeszcze w Rosji, jaka tam była nędza i tak dalej. Tak jak na wsi wszystko niszczyli, bydło zabijali. Dobrze zrobili, bo później bydło zabierali, na grandę zabierali, bo tam każdy jeden gospodarz – jak by nie było przed wojną – to był dosyć zamożny. Tam najmniej to miał dwie, trzy krowy. Tak to dziesięć, dwanaście krów, dziedziców było okropnie dużo.

  • Pana wioska koło jakiego dużego miasta była położona?

Mołodeczno, to miasteczka były, Raków właśnie. Moja mama pochodziła z Rakowa, tam mieliśmy posiadłość w Rakowie.

  • Jak się nazywała pańska mama?

Stanisława Wojciechowicz.

  • Imię ma pan po mamie, a tata?

Też [Stanisław], wszyscy Stanisławowie jesteśmy.

  • Miał pan rodzeństwo?

Miałem cztery siostry.

  • Starsze czy młodsze?

Starsza już nie żyje. Jestem po siostrze, trzy [młodsze] żyją jeszcze.

  • Może pan wymienić imiona sióstr?

Jedna jest Jadwiga, nie Jadwiga tylko Jania, Wanda i Halinka. One tam zostały jeszcze.

  • Jak zaczęła się tam tworzyć partyzantka, ruch oporu, jak pan tam trafił?

Tak trafiłem, że byłem młody, a byłem dowcipny. Przyszli do nas – jeszcze ojciec żył – przyjechali, to była zima, na nartach. Na biało ubrani byli, [w] kombinezony. Z ojcem zaczęli rozmawiać. Wywiad przeprowadzali gdzie są tu Niemcy, bo to już było za Niemca.

  • Jak Rosjanie się wycofywali, to była panika, widział pan ich? Poszła wiadomość, że nadchodzą Niemcy?

Była wiadomość, jak wybuchła wojna. Rosjanie zaraz blisko stali. Były obserwacje lotnictwa, oni mieli aparaty, nadawali jakie samoloty niemieckie idą, przekazywali tam dalej. Oni sami powiedzieli nawet, ten starszy [niezrozumiałe] powiedział jeszcze dzień, dwa, już tu Niemcy będą, nie ma żadnego oporu. Później przyszli Niemcy. Początkowo Niemcy zasadniczo do nas dobrze się odnosili. Później zaczęło się od tego jak partyzantka... Każdy kraj czuł się właścicielem tamtych ziem i tak dalej. Były wpojone wypowiedzi Piłsudskiego, jeszcze w 1939 roku, kiedy przecież chodziliśmy do szkoły i tak dalej. W szkole Piłsudski to był nasz ojciec.

  • W czasie okupacji sowieckiej szkoły były pozamykane?

Zaraz w dwa tygodnie [później] szkoły były po rusku, polskiego języka nie było w ogóle.

  • Zakazany był?

Zakazany nie był język ukraiński, niemiecki i ruski i to wszystko. Najgorzej moje pokolenie było pokrzywdzone, bo tak – tak jak ja – skończyłem tam trzy klasy szkoły podstawowej polskie. Przyszli ruskie, chodziłem chyba dwa lata do szkoły ruskiej. Mnie jeszcze ruska szkoła w matematyce to cokolwiek dała, ale [w innych przedmiotach] przeszkodziła. To co się nauczyłem polskiego języka, a później ruski, niemiecki i tak dalej, to mnie wszystko się pokręciło, naprawdę byłem półanalfabetą. Później przyszli Niemcy, to jeszcze mnie też się należało chodzić do szkoły, ale już nie poszedłem, bo wdałem się [w] donoszenie wiadomości.

  • W partyzantkę. Była zima i przyjechali na nartach...?

Oni już wiedzieli o mnie...

  • To był 1942 rok, przyjechali zapytać się gdzie są Niemcy?

Tak.

  • Zaproponowali [przyłączenie się] do partyzantki?

Nie, później sam się zgłosiłem.

  • Wiedział pan gdzie iść?

Wiedziałem.

  • Skąd pan wiedział, gdzie należy iść?

Widziałem. Chłopaki mówili, że byli partyzanci i tu przyjeżdżają, tam poszedłem.

  • Poszedł pan sam czy z kolegą?

Poszło nas chyba ze trzech.

  • Pamięta pan kolegów jak się nazywali?

Tak, ale żaden już z nich nie żyje.

  • Mógłby pan powiedzieć imiona, nazwiska kolegów?

Antoni Romanowski.

  • Rodzina?

Nie, u nas przechodziło Romanowski z dziada [pra]dziada. Tak to szło. Rodzina to żadna. [Jeszcze] Franciszek Romanowski.

  • Rodzice pana wiedzieli?

Oni na razie jeszcze nie wstąpili. Oni dopiero wstąpili w 1943 roku.

  • A pan w 1942?

Ale też nielegalnie. Jeszcze nie byłem rejestrowany w oddziale tylko co wiedziałem, to doniosłem, powiedziałem, na kartce jak mogłem, to napisałem.

  • Przyszedł pan, rozmawiał pan z dowódcą, że pan chce do partyzantki? Nie mówił, że pan za młody jest?

Nie chcieli mnie przyjąć, straszyli mnie. Akurat wtedy przyjechali z akcji i było dwóch zabitych. Porucznik mówi: „Synu zobacz, walka! Przywieźli dwóch kabanów!”. Odkrywają wóz a to są nieboszczyki, zabici. Zabrali ich z walki. Mówię, że się tego nie boję. Przyjęli mnie.

  • Rodzice pana wiedzieli o tym?

Nie wiedzieli, skąd! Dopiero się dowiedzieli, tak jak ja słyszałem... Ojciec tam umarł i mnie na oczy nie widział.

  • Pana ojciec zmarł w czasie okupacji?

Zmarł już po wyzwoleniu, po wyzwoleniu, w Rosji. Ojciec tam został.

  • Na początku to wyglądało, że pan tam przychodził, meldunki przynosił?

Tylko tak, a później już normalnie [zostałem] zapisany tam i złożyłem przysięgę, że nie zdradzę tajemnicy i tak dalej.

  • Który to był rok?

1943, styczeń.

  • Pamięta pan jak przysięga wyglądała? To było w lesie, na polanie?

Nie. Był dowódca kompanii, szef kompanii i dowódca plutonu, oni mówili, a ja powtarzałem.

  • Czy był pan sam, czy jeszcze z kolegami, którzy składali przysięgę?

Nie pamiętam, chyba sam byłem. Kto przyszedł, to zaraz przysięga. To było powiedziane – nie daj Boże zdrady, nawet zagrozili do tego, że będą pociągli rodzinę. U mnie się pytali czy ojciec wie o tym, matka, że przyszedłem do organizacji.
  • Dowódca przyjechał do rodziców zapytać się?

Nie. Oni się pytali mnie czy rodzina wie. Poprosiłem ich: „Proszę nie mówić, bo rodzice nie wiedzą”. Tam jeszcze były inne oddziały. Mówię: „Jak mnie nie przyjmiecie, to pójdę do innego oddziału, będę chciał należeć”.

  • Jak się nazywał dowódca, u którego pan składał przysięgę?

Porucznik „Strzała”. Teraz jest pułkownikiem, jeszcze żyje.

  • Miał pseudonim „Strzała”, a nazwisko?

Lenczewski.

  • Pan przyjął swój pseudonim jak pan składał przysięgę czy wcześniej?

Jak przysięgę.

  • Skąd taki pseudonim?

Nie wiem z czego to. Kazali obrać sobie. Miałem nawet legitymację szkolną i tak dalej, legitymację mnie chyba zabrali. Po to żeby w razie [gdyby mnie] zabili, albo nie daj Boże do niewoli [wzięli], żeby nie było wiadomo kto i co.

  • Pan po złożeniu przysięgi cały czas przebywał z partyzantami, czy do domu pan przychodził? Jak to się odbywało?

Nie, jak się rozłączyłem, to cały czas [byłem z partyzantami]. Od domu byłem czterdzieści kilometrów.

  • Nie powiedział pan nic rodzicom, nie pożegnał się?

Nie.

  • Oni przecież się martwili.

Na pewno. Później po wyzwoleniu pojechałem tam, ale jeszcze za demokracji wyrobiono dokumenty i pojechałem. To już ojciec nie żył. Matka jak zobaczyła to mówi, że się [mnie] nie spodziewała. Mówi: „Żebyś nie przyjechał, to na ulicy bym cię nie poznała”.

  • Jak wyglądało życie w partyzantce? Noclegi były w lesie, w szałasach?

Byliśmy w lesie, w szałasach. W puszczy były wioski. W wioskach normalnie zajmowało się mieszkania.

  • U gospodarzy, chętnie przyjmowali?

Chcieli czy nie chcieli, oni nie mieli wyboru. Oczywiście mieszkania, wszystkiego tam [nie zajmowaliśmy]. Przeważnie mieli dwa pokoje, albo trzy pokoje. Ile razy mieszkało, przespało się i w stajni!

  • Dostał pan pistolet, uzbrojenie, jak pan wstąpił do partyzantki?

Tak, od razu pierwszy karabin kbk.

  • To po złożeniu przysięgi dopiero?

Tak.

  • Jak się pan nauczył strzelać?

Już umiałem strzelać.

  • Od kogo pan się nauczył?

Mieliśmy broń po cichu. Jak ruskie uciekli, a Niemcy nadchodzili, to ruskie broń zostawiali. Mieliśmy broni nachowane. Jak wstąpiłem, to chyba ze sześć karabinów – przyjechaliśmy i zabraliśmy.

  • Zbierał pan i to wszystko było chowane?

Nie tylko ja chowałem, ale ile chłopaków nachowało amunicji, karabinów, pepesz, broni maszynowej.

  • Dla partyzantów to był bardzo duży zastrzyk amunicji?

Tak, [to miało] duże znaczenie.

  • Uczestniczył pan w akcjach, bitwach? Mógłby pan opowiedzieć? Co się panu najbardziej utrwaliło w pamięci?

Przeważnie atakowaliśmy tabory niemieckie. Byłem w obstawie, ale już tego nie robiłem, bo specjalni byli minerzy, co miny zakładali na torach kolejowych. Musieliśmy ich obstawiać. Byłem z tyłu. Atakowaliśmy tabory, samochody. Wychodziliśmy na jezdnię, wyjeżdżaliśmy, obstawialiśmy. Jak jechały niemieckie tabory, samochody, to się atakowało. Samochodów nie braliśmy, bo nie mieliśmy możliwości, nam były niepotrzebne, bo benzyny nie było, do tego mało kto umiał jeździć samochodem. Zabieraliśmy żywność, papierosy, w ogóle co oni wieźli na front, to się im zabierało.

  • Większość w partyzantce to byli żołnierze września 1939 roku?

Tak, większość. Było [też] młodych, tak jak ja.

  • Z okolicznych wiosek?

Miasteczek. Tak, ale masa była z 1939 roku. Chłopcy byli naprawdę wyszkoleni, oni wspomagali młodziaków. Mieliśmy ćwiczenia, uczyli nas strzelać do celowników.

  • Jaka atmosfera panowała w partyzantce?

Bardzo przyjemna. Pomimo, że jak człowiek pojechał na akcję to zawsze kilku zginęło, ale jak się wyjeżdżało na akcje, nigdy nie myślałem, że mogę zginąć, nigdy w życiu. Nie to, żeby szedł człowiek z lękiem, że mogą mnie zabić. Bynajmniej nigdy nie myślałem o tym, że mogę zginąć.

  • Był pan ranny?

Byłem.

  • W jakich okolicznościach?

Odłamek mnie trafił.

  • W czasie akcji?

Tak, z moździerza. Atakowaliśmy tam. Umieścili się u gospodarza w piwnicy – przechodziłem tam – nikt się nie spodziewał. Nawet jeden wtedy zginął. Tylko zostałem ranny, a jeden zginął. On przez okna strzelił i rzucił granat, od granatu [zostałem ranny] w nogę.

  • Partyzanci mieli szpital?

Tak, polowy w lesie. Jak [potrzeba było] operowali. pamiętam, że mnie to obandażowali i rana nie była okropna. Ale wiele było takich, że normalnie płuca operowali, widziałem to. Dużo było lekarzy. To byli lekarze Żydzi, bardzo dobrzy chirurdzy byli! To pamiętam, widziałem. Był zima, mróz okropny, była stajnia końska. Tam było najcieplej, zawiesili plandekę, żeby się nie sypało, a światła nie było tam przecież, tylko były lampy. Chirurdzy postawili lampy, dwóch ich było, pod plandeką operowali.

  • To byli też żołnierze z września 1939?

Byli Żydzi co wstąpili do partyzantki.

  • Wstąpili ze strachu, że Niemcy się zbliżają?

Nie, oni byli zamiłowani. Później już po wyzwoleniu na Wiersze w Puszczy Kampinoskiej spotkałem go. On przyjechał odwiedzić. Pojechałem tam na grzyby. Później dowiedziałem się, że on tam jest. Pojechałem.

  • Jeden z lekarzy?

Tak.

  • A pamięta pan jak on się nazywał?

Nie pamiętam, nie miałem możliwości, żeby go poznać.

  • Ale wojnę przeżył?

To już było po wojnie.
  • Później przyszedł rozkaz, jak Niemcy zaczęli się wycofywać?

Niemcy zaczęli się wycofywać...

  • Akcja „Burza”

Tak. Kiedy front się zaczął zbliżać rosyjski, to myśmy: część oddziału, inny odział, poszedł na Wilno. Oni zdobyli Wilno.

  • Pamięta pan jaki to był oddział?

Nie.

  • Oddział, który był niedaleko poszedł na Wilno, a pana oddział został w lesie?

Tak, zostaliśmy w Puszczy Nalibockiej, a oni poszli, to też była puszcza, dalszy ciąg Puszczy Nalibockiej. Oni od nas byli gdzieś około dwieście kilometrów, oni się rozłączyli. To odgórne było zarządzenie, że my mieliśmy iść na Warszawę.

  • Przyszedł rozkaz, że pański oddział idzie na pomoc Warszawie? Kiedy przyszedł rozkaz?

Nie wiem.

  • Lipiec, sierpień?

Nie wiem kiedy to było.

  • Jak droga wyglądała?

Rozkaz to musiał być wcześniej, bo w lipcu już byliśmy w Dziekanowie.

  • Jak droga wyglądała?

Potyczek mieliśmy sporo, ale dziękować Bogu, za dużo nas nie zginęło.

  • Czy oddział szedł lasami?

Przez lasy przechodziliśmy, ale wszędzie lasami nie można było. Jak natrafiliśmy na oddział, zawsze dowództwo puszczało wywiad, dwa trzy kilometry przed nami, żeby [zobaczyli] co się dzieje i tak dalej, czy są blisko Niemcy. Jak nie, wywiad automatycznie, szybko, dawał znać. Wtedy kolumny szły. Jakby nie było kolumna – trzy i pół kilometra. Sam szpital to zajmował chyba z pięćdziesiąt wozów.

  • Cały oddział, szpital...

To były cztery szwadrony kawalerii, szwadron zwiadu konnego. Byłem w zwiadzie konnym. Dwie, trzy, kompanie piechoty, szwadron cekaemów. To było wojsko.

  • Dlaczego pan chciał być ułanem, po wrześniu 1939 roku, jak pan widział, jak atakowali czołgi?

Lubiłem konie. Mnie odradzali. Jeden własnego konia, jak przyszedł do partyzantki, to z domu sobie wziął. Konia nie miałem. On pojeździł na koniu w zwiadzie. To faktycznie było niebezpieczne. Człowiek mógł jechać na wywiad i zawsze pierwszy ogień, człowiek na zwiadzie zbierał. Ale prawdopodobnie, nie wiem ile jest [w tym] prawdy, tam był z domu bogaty dziedzic. Miał troszeczkę czerwonych pieniążków i chyba chciał przeżyć. On chciał zrezygnować – dowiedziałem się. Stanęliśmy później do raportu: on, żeby go zdjęli ze zwiadu, a ja automatycznie, że chciałem wstąpić. Tylko wymiana była. On oddał swoją broń, bo miał krótką broń pepeszę, a ja jemu swój karabin. Zamieniliśmy się bronią i od tamtej pory cały szlak już byłem w zwiadzie.

  • Pamięta pan, jaki miał pseudonim?

Biedak przyszedł po wyzwoleniu do Puszczy Kampinoskiej. Mówią, ale ile to jest prawdy, że on miał zakopany swój dobytek, jak Puszczę Kampinoską atakowaliśmy, musieliśmy to opuścić. W każdym bądź razie został tu zabity.

  • Pamięta pan, jak się nazywał?

Bessman, tylko to wiem, i on zginął.

  • Ile osób jeździło na zwiad konny?

Byłem przy 2. kompanii, 2. kompania miała około czterdziestu zwiadowców.
Były sekcje. Sekcja składała się z dziesięciu żołnierzy. Wyjeżdżało się w dziesięciu, jak było potrzeba nawet i [więcej]. Dostawaliśmy sygnał co się dzieje. Wyjeżdżało się, dawało się dalej znać, że nawet tutaj na tych terenach pokazał się jeden wóz Niemców, jechała furmanka. Zaszarżowaliśmy. Dojeżdżamy, a tam był wóz, ale były jeszcze trzy samochody Niemców. Trzeba było stoczyć walkę.

  • Zwiad toczył walkę wtedy, jak nie mógł się wycofać niezauważonym?

Tak, starał się zawsze, żeby dać znać do tyłu.

  • Zwiad, jak zauważył Niemców, toczył walkę, żeby reszta wiedziała?

Tak jest. Wtedy jeden pędził do jednostki, jak było potrzeba to dowalił pomoc. A jak nie – zwiadowcy sami się rozprawiali.

  • Jak siły nieprzyjaciela były o wiele większe?

To trzeba było uciekać, nie było rady.

  • Ile trwał marsz do Puszczy Kampinoskiej?

Miesiąc czasu, stamtąd wyjechaliśmy dokładnie na Piotra i Pawła, a przyjechaliśmy do Dziekanowa w lipcu. Którego lipca, już nie pamiętam, koniec lipca. Wyjeżdżaliśmy w pamiątkowy dzień [świętych] Piotra i Pawła.

  • Czy partyzanci się cieszyli, że idą do Warszawy?

Tak, cieszyliśmy się. Nie było dokładnie [powiedziane], ale przecieki przeszły, że wyjeżdżamy do centralnej Polski. Uciecha była, nawet jedni mówili: „Oby przed śmiercią zobaczyć centralną Polskę”.

  • Dużo osób pochodziło z centralnej Polski?

Nie. Może ze starszych ludzi, tak jak mój dowódca „Strzała”. On stąd pochodził.

  • Ale większość była z Kresów Wschodnich?

Tak.

  • Mówili, że przed śmiercią chcieliby zobaczyć centralną Polskę?

Tak jest, ale ja też. Człowiek nigdy tutaj nie był, z opowiadania tylko [znał], człowiek chciał zobaczyć. Tak że każdy jechał z chęcią.

  • Czy były duże straty podczas marszu?

Były straty. Na taką drogę, powiedzieć szczerze, to za dużo strat nie było. Świetny był dowódca, naprawdę potrafił [dowodzić]. On był skoczek, był zrzucony z Anglii i on sformował to wszystko. To był dobrze wyszkolony człowiek.

  • Pan dostał pracę. Ile czasu pan tam był?

Do wyzwolenia.

  • Jaka pana wyzwolenie wyglądało, przyszli Rosjanie?

Zaraz...Stamtąd później odszedłem, ze szpitala. Na robocie byłem.

  • W okolicach Warszawy?

Nie, byłem [w] Rogowie, stacja Rogów.

  • Tam zastało pana wyzwolenie?

Tam wyzwolili.

  • Wkroczyli Rosjanie?

Rosjanie wyzwolili. Jeszcze miałem kłopoty, bo też mnie wzięli na przesłuchanie. Mało co mnie nie rozwalili, skurczybyki.

  • Ale kto?

Rosjanie.

  • Jak już weszli?

Tak, zaczęli mnie plątać. Jak troszeczkę im się zwierzyłem, bo myślałem, że to przyjaciele, a tu mało co nie owało, żeby… Ci co się przyznali, to wszystkich wywieźli na Syberię. Później jak Gomułka doszedł do władzy, to zrobił umowę z Ruskimi i zwolnili [ich]. Z nimi się później spotkałem w Warszawie.

  • Pan na początku chciał im powiedzieć, że był pan w partyzantce?

Właśnie miałem powiedzieć. Chciałem powiedzieć, że byłem w partyzantce i chciałem prosić ich, żeby wzięli mnie na front. Dopiero jeden rusek był uczciwy człowiek i mówi do mnie: Małczy! „Milcz”. Przestałem o tym mówić.

  • Koledzy, którzy się przyznali zostali wywiezieni?

Tamci się przyznali, wzięli ich do majątku, nazbierali ich więcej, pocieszyli ich, że wszyscy dostaniecie ubranie i pojedziecie na front walczyć. Walczyliście przed tym i teraz będziecie walczyć. Oni wzięli ich do pociągu bydlęcego i wszystkich wywieźli na Syberię.

  • Za to, że należeli do Armii Krajowej?

Tak, wszystko się wydało później, dali im do wiwatu, musieli wyśpiewać wszystko.

  • Miał pan tyle szczęścia, że trafił pan na uczciwego Rosjanina?

Tak, później się zorientowałem, ale początkowo myślałem, że wyzwolili, że to będzie przyjaciel.

  • To zapomniał pan co było 17 września 1939 roku?

Zapomniałem.

  • Za dużo było walk z Niemcami i człowiek zapomniał jacy okrutni są też Sowieci?

Tak, ale nigdy się w życiu tego nie spodziewałem. Widzieliśmy, że ruskie nadejdą, człowiek liczył, że będzie wyzwolenie, a tu „wyzwolenie”.
  • Stamtąd zdecydował się pan wrócić do Warszawy?

Stamtąd wróciłem do Gawartowej Woli, tam gdzie byłem w szpitalu. Stamtąd już część chłopaków przyszła do Warszawy. Oni tam przyjechali i mówią: „Czy mam zajęcie, czy [mam] pracę?”. Mówię: „Nie mam nic, bo wróciłem...”. Opowiadam im, że stamtąd, tam i tam byłem. Mówią: „Jak chcesz, to jedź z nami do Warszawy, robotę tobie damy”. Mówię: „Chętnie!”. Przyjechałem na Marymont na ulicę Rudzką 14. Mieli konie po wyzwoleniu, wozili, furmanili. Do mnie mówi: „Jak chcesz, to bądź za furmana. Umiesz jeździć w konie?”. Nic nie mówię, że z końmi jestem obeznany, bo już nikomu nie wierzyłem. Mówię: „Trochę umiem jeździć, poradzę [sobie]”. „Zobaczę, jak ty będziesz jeździł”. Furmaniłem dwa lata, dwa lata jeździłem w konia. Ciężka praca, gruz wywoziliśmy. Początkowo jeździłem konnym tramwajem, nie było tramwajów, to ludzi woziliśmy wozami. Ludzie płacili, dobra była robota, zawsze parę groszy się skombinowało.

  • Po Warszawie prowadził pan konny tramwaj?

Tak, a później tylko przy gruzie, woziliśmy gruz. Stamtąd do wojska [od] gospodarza.

  • Wezwali pana do wojska?

Do służby czynnej.

  • Gdzie pan był w wojsku?

W Opolu.

  • Przyznał się pan, że był w partyzantce?

Nie, niech Pan Bóg broni. Później zmądrzałem, wiedziałem, że nie ma litości, pomimo, że to Polacy, spokrewnione to wszystko razem [było].

  • W wojsku nie zorientowali się, że pan tak dobrze strzela?

Skąd oni mogli wiedzieć. Normalnie uczyłem się.

  • Uczył się pan jakby od początku, jakby pan nie umiał strzelać?

Wcale się nie wychylałem z tym, nie było tego tematu.

  • Kiedy pan nawiązał pierwszy kontakt z rodziną, z mamą? Pisał pan listy?

Nie pisałem, żadnego listu nie pisałem, nie to, że bałem się o swoją skórę, tylko bałem się, żeby im krzywdy nie zrobić. Dobrze było, że nie pisałem jakiś czas. Dopiero później napisałem, nie, też nie pisałem. Prosiłem, żeby mnie puścili tam pojechać, przecież adres miałem, ale już po śmierci Stalina.

  • W którym roku pan pojechał do rodziny?

Nie pamiętam, który to rok był, w każdym razie po śmierci Stalina.

  • To była wtedy pierwsza informacja, że pan przeżył wojnę?

Zajechałem tam, myślałem, że ojciec żyje. Przyjeżdżam, a matka mówi, że tatuś już nie żyje.

  • A siostry żyły?

Tak, jedna, najstarsza, już była mężatką. Lęku tam dostałem – miałem być trzy tygodnie a byłem niecałe dwa tygodnie i wyjechałem. Bałem się tam być, przeprosiłem ich wszystkich.

  • Że nie będzie pan mógł wrócić do Warszawy?

Taka prawda. Już byłem żonaty, jak tam pojechałem. Boże jakby mnie...

  • Czy koledzy, którzy poszli razem z panem do partyzantki Antoni i Franciszek Romanowski, przeszli cały szlak razem z panem?

Później przyjechałem do Warszawy, a oni pojechali na ziemie odzyskane. Tam mieszkanie znaleźli, tam mieszkali. Antoni niepotrzebnie wciągnął się znowu w partyzantkę, walczył przeciwko policji. Miał na sumieniu kilku „ubowców” i tak dalej. Wytropili ich tam kilku. On trzykrotną karę śmierci dostał. Wyrok – kara śmierci i pozbawienie praw obywatelskich. Nie miał prawa pisać. Pisał jego adwokat o ułaskawienie. Ułaskawili mu – na dożywocie. Wtedy Bierut był jeszcze, ułaskawił mu na dożywocie. Gdyby poddał się temu, to może by przeżył. Mówili mnie – że jak wychodził na spacer, a stał klawisz, to przed nim trzeba było czapkę zdejmować i mówić dzień dobry, on był uparty, nigdy czapki nie zdejmował. Za karę trzy doby brali go pod wodę, pod prysznice, w celi wodę na niego lali. Dwa lata posiedział tam, dostał galopujących suchotów, został pochowany w Rawiczu.

  • Antoni Romanowski, ile on miał lat?

Starszy ode mnie o rok.

  • Młody chłopak.

Młody, młody...

  • A z Franciszkiem?

Po wyzwoleniu z pracy szedł i przechodząc przez tory pociąg go przejechał. Tak się zakończyło.

  • Z trójki z pana wioski, którzy poszli to...?

Ja zostałem.

  • Jakie ma pan najgorsze przeżycie z czasów okupacji, z partyzantki, wojny, co pan źle wspomina?

Tam, gdzie byłem wracałem w kierunku domu. Zatrzymali mnie ruskie. Tam się wyjęzyczyłem trochę, oni coś podejrzewali. Później zawołali mnie do swojego gabinetu, to [było] w czasie frontu co przechodzili. Zaraz, jak to było. Aha! Mogłem z nimi po rusku rozmawiać, ale specjalnie nie chciałem mówić, bo zauważyłem, że oni mnie rozgrywają. Dali mnie porucznika Polaka, bo tam było też Wojsko Polskie, kościuszkowcy. Też szczęście miałem, że trafiłem na dobrego człowieka, gdybym trafił na drania... Jemu się przyznałem do wszystkiego, to był porucznik. On do mnie mówi człowieku, nie człowieku, synu mówi: „Nie wolno ci mówić, że byłeś w partyzantce. Nie wolno, niech cię pan Bóg broni, bo zginiesz, albo kulę dostaniesz w łeb, albo na białych niedźwiedziach. Nic się nie przyznawaj, mów, że byłeś na robotach niemieckich i wracasz”. Dopiero zmądrzałem. Wypuścili mnie. Front rusza, ale mnie ze sobą biorą i prowadzą. Podjeżdża na koniu jeden rusek i [mówi do] tego co mnie prowadził, że ma aresztanta zabrać. Ten sprawdził dokument i mnie oddał. Bierze mnie i do mnie mówi: Dawaj, na zad. „Z powrotem”. Prowadził mnie, a tam dróżka idzie prosto do lasu, on mnie każe iść tam. Mówię: „Boże kochany, tu moje życie zakończy się”. To jest ciekawe czy on dostał rozkaz mnie zastrzelić, czy on dostał rozkaz mnie odprowadzić i puścić, nie wiem tego. W każdym bądź razie usłyszałem tylko mocny tupot końskich nóg. Przez ramię się obejrzałem, patrzę się, a on galopem uciekł, wycofał się. Zostałem i co tu robić, dochodzę do chałupy. Gospodarz w parniku świniom gotuje jedzenie. Mówię mu tak i tak, opowiadam. On do mnie mówi: „Chodź, umyj się”. Brudny byłem. Jego żona nasmażyła mnie jajek, dał mnie bimbru, wypiłem bimbru. Mówi tak: „Jak cię będą zatrzymywali, to powiedz, że jesteś z… Zmyśl sobie”. On mi powiedział: „Powiedz, że stamtąd jesteś, że zabrali tobie konia na furmankę. Konia zabrali, a ciebie puścili”. To mnie uratowało. Ile razy mnie zatrzymywali mówię: „Zabraliście mnie konia, teraz na piechotę muszę iść”. A rusek mówi: „Niczewo,tobie konia odeślą, idź do domu”. Szczęśliwie doszedłem aż do Gawartowej Woli.

  • Czy pamięta pan, jakie pseudonimy mieli Antoni Romanowski i Franciszek Romanowski?

Nie wiem. Oni byli w piechocie, ja byłem w zwiadzie.

  • Szczęśliwe panu się wszystko udało. W jakim kraju leży pana rodzinna miejscowość?

Białoruś.

  • Ma pan kontakt z siostrą?

Od choroby to [mniej], przeważnie dzwonię.

  • Z kolegami z Puszczy Kampinoskiej pan się spotyka?

Chodzę na zebrania zawsze w piątki.

  • Dużo jeszcze jest żyjących partyzantów, którzy przyszli od „Góry-Doliny”? Ma pan z nimi kontakty?

Od „Góry-Doliny” to jest jeden biedak na wymarciu, „Kowrygo”, on mieszka koło Warszawy, nie znam jego adresu. Chyba trzech, albo czterech jest.

  • A widział pan osobiście „Górę-Dolinę”?

Tak!

  • Jak pan wspomina tego człowieka?

Mam jego książkę. Bardzo dobrze. Mądry człowiek, jeszcze raz mądry. Byle kogo nie wysłali na takie coś. To jest naprawdę człowiek... Dzięki jemu – dopiero teraz sobie uświadamiam – gdyby nie on, to nas wiele razy wycieliby w pień. Naprawdę był strategiem!

  • Jako człowiek dla żołnierzy?

Bardzo porządny, koleżeński.

  • Urodzony dowódca?

Urodzony dowódca, góral.

  • Chciałby pan jeszcze na zakończenie coś powiedzieć, czy drugi raz by pan poszedł do partyzantki, czy drugi raz by pan poszedł na pomoc Warszawie?

Tak! Poszedłbym, gdyby tylko zdrowie cofnęło się na te zdrowie, co miałem.

  • Bez zastanowienia drugi raz...

Bez zastanowienia.



Warszawa, 18 września 2005 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Stanisław Romanowski Pseudonim: „Zdolny” Stopień: starszy strzelec Formacja: Grupa „Kampinos”, Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie Dzielnica: Puszcza Kampinoska Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter