Stefan Pietrzak „Piter”

Archiwum Historii Mówionej

Stefan Pietrzak, urodzony w Warszawie 22 sierpnia 1929 roku.

  • Jak pan zapamiętał okres przedwojenny, jak wyglądało życie rodzinne, życie na podwórku, w szkole?

Miałem bardzo dobre życie, bardzo dobrych rodziców. Ojciec pracował w Ministerstwie Komunikacji. To była raczej taka zgrana grupa ludzi. Wszyscy się znali, wszyscy w budynku, w którym mieszkałem.

  • A gdzie pan mieszkał?

Na Miedzianej. Miedziana 44 mieszkania 48, do dziś pamiętam. Mieszkałem tam, ten dom stoi. Moja część nie, ale front stoi. Bardzo dobre życie miałem, nie mogę narzekać. Miałem kolegów bliskich w domu, to jak nie wolno było wychodzić potem (już nie pamiętam o której była godzina policyjna, siódma), to jak się robiło ciemno, to żeśmy grali w szachy, czasami po dwanaście partii na wieczór. Ale rzadko dwanaście, tak to graliśmy trzy, cztery. Byłem zażartym graczem w szachy wtedy, no, już w trochę starszym wieku, dwanaście, jedenaście lat wtedy, dziesięć.

  • Czy pamięta pan może jakieś zabawy, śmieszne historie z tamtego okresu?

Niespecjalnie.

  • Czy przed wybuchem wojny w domu czy na podwórku, wśród rówieśników czy w szkole, mówiło się o tym, że będzie wojna?

Tak. Ale to ja dużo tego naprawdę nie pamiętam. Ja [z okresu] do dziesięciu lat to bardzo mało pamiętam. Niektórzy to pamiętają, jak się urodzili, ale ja nie pamiętam.

  • A jak pan zapamiętał okres wybuchu wojny, obronę Warszawy?

Pamiętam, że miała być wojna i rozmawiali rodzice oczywiście o wojnie, wszyscy rozmawiali o wojnie, że będzie wojna, ale że pobijemy Niemców i koniec. Ja wierzyłem w to święcie, oczywiście. No ale potem było oblężenie Warszawy, duże bombardowania. W mój dom nic nie trafiło nigdy, zupełnie spokojnie to było, ani jeden dom nie był chyba zniszczony. Przeżyłem.

  • A czy w szkole mówili o wojnie, czy próbowali jakoś nastawić, przygotować?

Nie pamiętam, żeby ktoś wspominał specjalnie. Pewnie tak, pewien jestem, że coś mówili. Już dziesięcioletni szczeniak byłem przecież wtedy, dość duży chłopiec. Chodziłem wtedy do [szkoły] prywatnej, zresztą to pewnie wyjdzie później, bardzo dobrej szkoły. Niklewskiego się nazywała, gimnazjum i liceum Niklewskiego na Złotej.

  • Gdzie ono się znajdowało?

Na Złotej.

  • Adres pan pamięta?

Złota 58. Potem tam było właśnie dowództwo „Gurta”.

  • Proszę nam opowiedzieć, co pan robił w czasie okupacji?

Ojciec dalej pracował. Jednak koleje musiały chodzić, ministerstwo musiało być. Co prawda było objęte przez Niemców, administracja była niemiecka oczywiście, ale zatrzymali polskich pracowników, wszyscy pracowali dalej normalnie. To była bardzo dobra praca, dali mundury kolejowe. Z początku miałem później nawet takie okrągłe czapki polskie, nie było okrągłych, jak wiecie, kwadratowe były, tak jak teraz są w wojsku, podobne, tylko miękkie. A potem [mieli] nawet po niemiecku [napisane], bezpiecznie można było chodzić, przepustki, po nocy mogli chodzić. Tak, ojciec czasami opowiadał, jak go niemieckie patrole zatrzymywały. Hände hoch i tak dalej. No jak Hände hoch, [to jak] można sięgnąć po dokumenty? Ale sięgał, jakoś nic mu nie zrobili.

  • A co pan jako młodzieniec robił w tym czasie?

Miałem wtedy dziesięć lat, jak się wojna zaczęła, mniej więcej. Chodziłem do szkoły normalnie, nigdy mnie nie zatrzymywali. Raz mnie żandarmeria zatrzymała, otworzyli teczkę, przeszukali, to znaleźli, polskie książki. Przestraszył mnie, ja biegłem, wielki taki żandarm. Myślę: „Co on ode mnie chce?”. Ale nic nie zrobił. Tak że to pamiętam, powiedzmy.

  • Czyli generalnie w czasie okupacji niemieckiej nie miał pan żadnych przygód?

Później trochę więcej, trochę się zmieniło, jak zacząłem [działać] z harcerstwem w Szarych Szeregach. Potem robiliśmy różne rzeczy, między innymi, przy końcu szczególnie, kazali nam stać, zapisywać wszystkie samochody niemieckie, które przejeżdżały, numery, odznaki. Chcieli się zorientować, jakie to formacje cofają się z frontu wschodniego. Ale to już raczej przy końcu, a przedtem to specjalnie nie. Uczono nas tylko, żebyśmy znali Warszawę doskonale, wszystkie domy przechodnie, gdzieś przerzucić się z jednej ulicy na drugą, zupełnie nie przechodząc przez ulicę, tylko przez domy. Było dużo przechodnich domów w Warszawie. Wchodziło się jedną bramą, jedną ulicą, szło się przez dwa albo trzy podwórka i wychodziło się na zupełnie inną ulicę. Musieliśmy się właśnie tego uczyć, gdzie są takie domy, jak przechodzić. Robiliśmy szkice dla…

  • Przepraszam, że przerwę, ale niech mi pan jeszcze powie, zanim przejdziemy dalej, jak to się stało, że wstąpił pan do harcerstwa, do Szarych Szeregów?

Tak, tak. To się zawsze odbywało, o ile się orientuję, w ten sposób, że kolega któryś, który już był wprowadzony przedtem przez starszych kolegów, wprowadzał. Pytał się: „Chcesz wstąpić do AK?”. To było normalne pytanie, nie tam do niczego innego, [tylko] AK było. „Chcesz wstąpić do AK?” Jak nie miał szczęścia, to go spytali: „Chcesz wstąpić do AL?” oczywiście. Zdarzało się, zdarzało, NSZ, takie rzeczy. Ale mnie spytano, czy chcę wstąpić do AK, do harcerstwa. Oczywiście, że chcę!

  • Pamięta pan, jaki kolega pana wciągnął?

Tak, nawet pamiętam, jak się nazywa.

  • Może pan nam powiedzieć?

Tak, Irek Tazbir, Ireneusz. On mnie wciągnął, on był zastępowym.

  • I jak się odbyło pana przyjęcie?

Początkowo normalne zbiórki się zaczęły. Uczyliśmy się piosenek, śpiewaliśmy piosenki, strasznie głośno. Teraz jak pomyślę, to ludzie słyszeli przecież, śpiewali harcerskie piosenki, uczyliśmy się w sumie. Trochę [ćwiczeń] z bronią, znaczy karabinu nie przynieśli, ale zamek od karabinu, [żeby] zobaczyć, jak to się składa i rozkłada wszystko. Pistolety przynosili. Bo karabin nieść w papierze, to tylko w piosence, ale tak nie, ja tego nie widziałem, [żeby] przez miasto nieść KB.

  • Czy pamięta pan może, gdzie były zbiórki?

A tak, co tydzień, prawie co tydzień mieliśmy zbiórki.

  • Ale w jakimś jednym, konkretnym miejscu czy w różnych?

W różnych miejscach, u różnych chłopców z tego oddziału.

  • Pamięta pan może jakieś adresy?

Nie pamiętam. Znaczy pamiętam ulice. Na Chmielnej mieliśmy, u mnie były też. Tylko mnie potem przeniesiono do innego oddziału po pewnym czasie, bo tam Niemcy złapali zastępowego. To był taki opuszczony zastęp bez zastępowego, [więc] uważali, że ja widocznie poprowadzę ten zastęp. To już było przed Powstaniem, więc już ponad rok byłem w konspiracji i tam mnie przenieśli na zastępowego. I to był zastęp, który roznosił „Biuletyny...”, kolportował „Biuletyny...”. „Biuletyny...” dostawaliśmy gdzieś na Marszałkowskiej, dziewczynki przynosiły paczki, były duże paczki „Biuletynów...”, to trzeba było wziąć. Ten zastęp był na Woli, naprzeciwko Sądów na Woli.

  • W którym miejscu na Marszałkowskiej to się odbywało?

Na ulicy, w różnych miejscach. No i z tą paczką, duża paczka, spora, dzieliło się „Biuletyny...” na części, chłopcy brali, no i potem był już rozdzielnik i gotowe. To było niebezpieczne, jak złapali z tym, to czapa, że tak powiem. Ale jak mówię, za wszystko groziła kara śmierci, to nie grało roli specjalnie, nie zwracało się na to uwagi.

  • Czy pamięta pan jeszcze jakieś działania, które pan w ramach konspiracji w Szarych Szeregów robił, oprócz tych, o których pan powiedział?

Pewnie jakbym pomyślał, to bym sobie coś przypomniał, ale to tak trudno, było życie takie na dużą skalę. Oni nam jeszcze kazali obserwować ludzi, ale tak żeby on nie wiedział, że go obserwujemy. I oni podstawiali człowieka czasami, zupełnie normalnego, żeby tylko nas nauczyć tego. Jakoś z tyłu, po cichutku, też to robiłem.

  • Słyszałem, że zdarzało się panu zrywać flagi.

O, tak!

  • Co się działo z tymi flagami?

A właśnie, bo widzi pan, szczegółów nie pamiętam, ale jak przypomnieć, to… Zrywaliśmy flagi, te olbrzymie, takie wysokie, z wysokich budynków i potem używaliśmy to… Bo wciągnęli do konspiracji, pięknie, ładnie, ale potem musiała być przysięga, trzeba było przysięgać, wojskowa przysięga normalna.

  • Pamięta pan, gdzie składał pan przysięgę?

Pamiętam, że w jakiejś szkole na Żelaznej, ale adresu za nic nie pamiętam. I podłogi w szkole wyłożyli tymi flagami zerwanymi, ze swastykami, czerwone takie, i po tym chodziliśmy, dostawaliśmy krzyże harcerskie po raz pierwszy. I oprócz tego zapomniałem powiedzieć, pan pewnie wie, malowaliśmy kotwice „Polska walczy” na murach, żółwie na ziemi, o, różne te historie wszystkie to myśmy robili. Od czasu do czasu któryś chłopak wpadł i koniec.

  • Czy zdarzyła się panu jakaś taka sytuacja?

Mnie niespecjalnie, miałem szczęście, zawsze się wymigałem. Jakby mi się zdarzyło, to bym teraz z panem nie rozmawiał.

  • Nie jest to tak do końca powiedziane.

Nie, rzeczywiście, że nie. Niektórych posłano do Oświęcimia na przykład, Buchenwaldu i przeżyli. Tak, oni byli raczej starsi ode mnie, ci niektórzy. To to żeśmy robili.

  • Kiedy było już wiadomo, że będzie Powstanie, były jakieś przygotowania? Czy byliście o tym poinformowani?

O tak, bo ci starsi wiedzieli. Wszyscy wiedzieli, cała Warszawa wiedziała, że chyba będzie Powstanie. Niemcy się wycofywali, myślę, że co najmniej miesiąc przed załamaniem się frontu, a już przed samym załamaniem się frontu (nie takim kompletnym, bo jednak zatrzymali się na linii Wisły), to może dwa tygodnie, jak zaczęły te transporty przechodzić przez Warszawę. Konne furmanki, krowa z tyłu, na sznurku, więc armia niemiecka, która szła w tamtą stronę [na wschód], wyglądała trochę inaczej, [była] zmotoryzowana, a tutaj nie była kompletnie zmotoryzowana. Orientowaliśmy się rzeczywiście. Wszyscyśmy wiedzieli, że już koniec wojny i pewnie będzie Powstanie, będzie jakiś zryw. Wiedzieliśmy o tym, bezwzględnie. O tym się nie mówi, ale wiedzieliśmy. Ja wiedziałem, moi koledzy też.

  • Czy przed samym Powstaniem przygotowywaliście się? Czy mieliście jakieś rozkazy, jakieś wyznaczone miejsca, w których mieliście się stawić?

Nie, tylko mieliśmy przygotować się do rozwożenia rozkazów do chłopców na różnych melinach, gdzie oni siedzieli i czekali na wybuch Powstania. To to, żeby im powiedzieć, że wybuch Powstania będzie o godzinie piątej. Bo oni nic nie wiedzieli, siedzieli, broni nie mieli.

  • Czy to rzeczywiście tak zadziałało, że rozwoziliście te rozkazy?

A tak, a potem kazali nam iść do domu.

  • Czyli po wybuchu Powstania kazali iść do domu?

Tak. Wiecie pewnie o tym, była taka teoria, że młodych chłopców trzeba ochraniać, przecież to przyszłość Polski, więc oni nie będą walczyć na początku. A myśmy chcieli pewnie walczyć. Ale nie, idźcie do domu, poczekajcie na rozkazy. A co mnie najbardziej zdziwiło, poszedłem do domu, ale tak wybiegałem, patrzyłem, co się dzieje, ale mnie nie chcieli użyć pierwszego dnia. Ale to tylko piąta, do [wieczora]. Rano przyszedł łącznik i kazał mi iść do tej właśnie grupy…

  • Do „Gurta”, tak?

Do „Gurta”, tak, Zgrupowanie „Gurt”. Oni mieli na Złotej 58, w mojej starej szkole, główną komendę. No i przyszedł łącznik pięknie i znalazł mnie, nigdy go w życiu nie widziałem przedtem, ale ktoś tam miał widocznie notatki czy coś, że tutaj jest taki, którego trzeba zawiadomić. I przyszedłem i wyobraźcie sobie – tego to do dziś nie mogę zrozumieć – dawali broń, trochę, co mieli. Mnie dali granat, szczeniakowi, a ja słyszałem o wielu żołnierzach, którzy nic nie dostali, znaczy żołnierzach osiemnasto-dziewiętnastoletnich, którzy nic nie dostali, a mnie dali granat. Z tym grantem miałem cholerne kłopoty zawsze, łyżkę miał na szczęście, mogłem za pas założyć. Aż w końcu go wyrzuciliśmy. Potem powiem, gdzie go wyrzuciliśmy.

  • Czy pana rodzice nie mieli żadnych obaw, żeby puścić pana do Powstania?

Ojciec mniej, matka miała, tak Matka miała, o, bardzo nie chciała: „Nie idź tam, ciebie jednego mam”, bo ja byłem jedynakiem, tak. A ja, aż do dzisiaj się wstydzę, ja mówię: „Bóg i ojczyzna, mamo”. Za dużo książek przeczytałem Sienkiewicza. No a ojciec mówi: „Niech idzie. Kazali mu, to niech idzie”. No i poszedłem.

  • Co się działo, kiedy dotarł pan do siedziby „Gurta”?

Oni tam sobie siedzieli, oficerowie i zapisywali. Oni wiedzieli już, że taki przyjdzie, to mieli... W każdym razie żadnych kłopotów, przyszedł, zapisał, dał mi legitymacje różową AK, dał mi granat. Granat, ok, wziąłem ten granat z radością. Uzbrojony po zęby, można powiedzieć. No i tak zacząłem służbę.
  • I jak wyglądała pana dalsza służba?

Wysyłali nas na różne placówki. Więc teraz właśnie powiem, ale przerzucali: „Tam idź, tu idź, tego, tam Niemcy atakują...”.

  • Czy pamięta pan, gdzie pan chodził?

Srebrna, najwięcej na Srebrną, tam był „Chrobry II”. Właściwie tam nie był „Gurt”, ale ja tam bywałem. I na Srebrnej przy końcu była barykada, duża barykada i w pierwszych dniach Powstania Niemcy też nie wiedzieli, jak się bić w mieście. Powinni wiedzieć, bo już się bili po różnych miastach, w Stalingradzie się bili przecież. I już nie pamiętam, którego dnia, ale jeszcze zanim mnie przeniesiono do poczty polowej, wjechały dwa czołgi w Srebrną. I jadą, jadą i walą po ścianach, strzelają z działa. Najpierw jeden strzela, potem drugi. Jak już bliżej podjechał, zaczęliśmy rzucać w nich butelkami z benzyną. One wybuchały, nie wszystkie, ale dużo wybuchało. I na czołgu niektóre wybuchały, ale nic. Pali się i nic. On jedzie dalej, strzela. No i podjechał dość blisko, ja już wtedy nie miałem więcej butelek, nie mogliśmy być na górze, bo [Niemcy] strzelali z karabinów maszynowych po górze, bo z balkonów rzucaliśmy. No i [zeszliśmy] na dół. I ten czołg podjeżdża, podjeżdża, podjeżdża, a przede mną był taki szczeniak, szczeniak dosłownie, młodszy ode mnie. Mówi: „Daj mi ten granat, to ja rzucę i zniszczę czołg”. Z granatu zniszczy czołg... Ale miał szczęście. Ja dałem mu ten granat w rezultacie i on go rzucił. Jak ten granat wybuchł – bo ta benzyna się, cholera, nie chciała zapalić – cały czołg się zapalił. Zniszczył czołg… Nieprawda, czołg włączył tylny bieg, palił się, ale pojechał, pojechał, pojechał przez pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt metrów i nawet gąsienice przestały się palić i wyjechał. Nigdy więcej nie wjeżdżali… To były „pantery”, duże czołgi. Ale to nie jest przyjemne, jak taki czołg jedzie na ciebie. Do dziś dobrze pamiętam.

  • I co było dalej po tej akcji?

Wycofały się czołgi do Towarowej, skręciły… Nie wiem, czy ten [czołg] był później dobry do użytku, bo się strasznie palił, strasznie się palił rzeczywiście. Myśmy byli pewni, że [jest] zniszczony. A prasa, „Biuletyn Powstańczy”, napisali, że szczeniaki zniszczyły czołg. Nieprawda, ja wam mogę powiedzieć – ten czołg się wycofał. Chociaż było dużo zniszczonych. Ja widziałem na Królewskiej sześć czołgów zniszczonych, koło Królewskiej stały, nieduże czołgi, ale sześć.

  • A jak to wyglądało w następnych dniach?

Potem mnie przeniesiono właśnie do poczty polowej na Sienną, aż tam koniec Siennej, Sienna 16 chyba to było lub 12, coś takiego. I stamtąd to łącznicy na razie przychodzili. Początkowo jeszcze nie była zorganizowana poczta polowa, chociaż już rozkazy były i wszystko. Ale to tak się nie dzieje od razu. Cenzurę trzeba było stworzyć, dziewczynki robiłby cenzurę, czytały niby te listy i z kartofla zrobiony stempel, [stawiany], „pom”...

  • Dosłownie z kartofla?

No, kombinowali, z czego najlepiej zrobić, [i zrobili] z kartofla. Próbowali jakoś z gumy wyciąć, ale z kartofla były najlepsze. Może długo nie działał, ale działał. Tam było [napisane] „poczta polowa”, każdy miał swoje. To dziewczynki to robiły, a myśmy roznosili pocztę, oczywiście.

  • I one rzeczywiście tak cenzurowały?

Cenzurowały, ale to były [listy] od żołnierzy, od ludności cywilnej, to były listy z całej Warszawy, co prawda chłopaki przynosili aż ze Starówki, z Mokotowa, z Powiśla, ze wszystkich stron przynosili listy. W dużych ilościach od razu, łącznik niósł kanałami. Potem myśmy dostawali. Chodziliśmy po domach, wchodziło się do takiego domu, do piwnicy, oczywiście tam ludzie siedzieli. Krzyczało się: „Dla pani Malinowskiej list od syna”. A tam przecież oni trzy dni siedzą: „Pani Malinowska, rycerz przyszedł i przyniósł pocztę”.

  • Dlaczego „rycerz”? Że żołnierz, tak?

Zapomnieli już, że harcerze. Takie proste raczej… „Rycerz” przyszedł, przyniósł pocztę, o rany. I potem ci ludzie myśleli, że to ja osobiście byłem na Starówce i przyniosłem [list] od syna i rozmawiałem z synem. Wiele razy mi mówiono: „Jak pan teraz pójdzie, niech pan powie synowi, że ja jestem ok. Wszystko jest dobrze. Jak go pan będzie widział, niech go pan pocieszy”. To ja mówiłem: „Tak, tak, oczywiście, powiem mu”. Bo nam nie wolno było powiedzieć, jak ta poczta przychodziła, a ona przechodziła oczywiście przez innych łączników, kanalarzy. Ja nie lubiłem kanałów, chodziłem po kanałach, ale byli tacy, co chodzili, ale byli tacy co wychodzili i nie wracali. Kanały były niebezpieczne.

  • A gdzie pan poruszał się z pocztą?

Śródmieście, byłem w Śródmieściu. Byłem po obydwu stronach Śródmieścia. Większość Powstania byłem w tak zwanym Śródmieściu Północ. To jest, powiedzmy, plac Napoleona i tu naokoło, aż do Towarowej pewnie, placu Piłsudskiego, tam, w tamtym kierunku. To było Śródmieście Północ, a Śródmieście Południe było za Alejami, po drugiej stronie Alei. Ciągnęło się mniej więcej do Politechniki pewnie. To tam było można dojść jeszcze, potem już nie, nie było przejścia na Mokotów, trzeba było iść kanałem. Wchodziło się koło „Imki” w kanał, żeby dojść do Mokotowa.

  • Długo był pan na Siennej?

Nie, nas tam rozwalili, przenieśli nas potem na Złotą 34, [gdzie] była duża kwatera. Jacy my byliśmy niemądrzy. Mieliśmy wystawiony taki znak przed tym [wejściem], że tutaj jest pluton łączności, żeby nas znajdywali łatwo. Nie wiem, „pluton łączności Śródmieście 2”. Nie powinni… Rozwalili nas znów później. Ale nie wiem, przypadkowo pewnie, absolutnie przypadkowo.
Powiem panu ciekawą historię. Myśmy mieli na placu Napoleona, na Poczcie Głównej zdobyliśmy… Bo tam też byliśmy. Myśmy wszędzie chodzili, te nasze oddziały łączności… Na placu Napoleona ja zdobyłem, [właściwie] z magazynu wziąłem (tam była zdobyta Poczta Główna) dwa plecaki. Oprócz tego mnie się zdaje, że tam żeśmy też skombinowali werble, takie niemieckie bębenki, i myśmy byli chyba jedynym oddziałem w Warszawie, który miał werble. I myśmy z tymi werblami, jak żeśmy już roznieśli pocztę, to szliśmy do stołówki, bo trzeba było jeść, trzeba żyć z czegoś, więc na Świętokrzyskiej mieliśmy stołówkę i żeśmy ze Złotej…

  • W którym miejscu na Świętokrzyskiej?

Tak w połowie gdzieś do placu Napoleona, od Marszałkowskiej, po prawej stronie była duża stołówka żołnierska. I tam szliśmy i to czasami późno już w dzień, już się ciemno robiło, z tym werblem i „ta ta ta”. Ja byłem świetnym werblistą, muszę powiedzieć, do dziś pamiętam, co werblowałem. A tu ludzie krzyczą: „Cicho tam, nie robić tego! Na bębenkach tutaj będą grali... W dzień spać nie można, bo Niemcy mordują, a w nocy oni na werblach tu grają”, to przestaliśmy grać na werblach. Ale to ciekawa rzecz, mało wiedzą ludzie o tym, gdzieś w jednej książce tylko spotkałem to, że pisali, że był taki oddział, co z werblem chodził.

  • Mówił pan też, że chodził pan z meldunkami, z listami na twardy front przy Alejach, do Żelaznej, tak?

Przechodziliśmy przez… Tu miałem też ciekawe przeżycie. Przez Aleje to było ciężkie przejście, bo tam nie można było zrobić wykopu, a z BGK straszliwie strzelali. Tam trzeba było nisko biec, zawsze jakiś trupek leżał… Dostaliśmy rozkaz pewnego dnia (nie wiem skąd, przecież mnie nigdy tego nie mówiono) i nasz dowódca „Antek” mówi: „Chłopaki, ja potrzebuję ochotników na pójście na Ochotę”. A Ochota już wtedy była zajęta kompletnie przez „ukraińców”. Myśmy wiedzieli. „Trzeba dwóch chłopców, żeby poszło na Ochotę sprawdzić, czy są tam jakieś polskie oddziały”. Tam porucznik „Gustaw” się przez pewien czas bronił, ale już wtedy nie. No i: „Ochotnicy, wystąp”. Ja zawsze występowałem jako ochotnik, nie wiem dlaczego, no i myślałem tak: „Nie wybierze, już byłem przedtem na ochotnika, poszedłem parę razy, to teraz mnie nie wybierze”. Występuję, tam jeszcze kilku występowało. Popatrzył, popatrzył. „Ty pójdziesz, to ty pójdziesz, ok? I ja pójdę” – mówi „Antek”. Poszliśmy na Ochotę. Doszliśmy do Pola Mokotowskiego, Lwowska koło Politechniki, i tam bardzo mądry porucznik przeczytał rozkaz. Mieliśmy rozkaz ze sobą piękny, że mamy iść na Ochotę. Jeszcze ktoś miał takie „genialne” pomysły w tej komendzie wojskowej: „Chłopcy, skombinujcie kózkę i przez Pole Mokotowskie z kózką. Dwóch chłopców z kózką, to wam nic nie zrobią”. Mówi [porucznik]: „Czyście zwariowali, zaraz byście byli trupy, od razu”. No i nie pozwolił nam. Dał nam lornetkę, dał nam popatrzeć na Ochotę, widzieliśmy tam Niemców chodzących, samochody i… „Tam śmierć jest, tylko śmierć, po co wy tam chcecie iść?” – nie pozwolił. Napisał coś tam na tym rozkazie „Antkowi” i popruliśmy [z powrotem]. A jak szliśmy w tamtą stronę, to mieliśmy jeszcze „przerwę w życiorysie”, bo „gołębiarz” strzelał strasznie, „gołębiarze” walili z dachów i strzelał do nas.

  • A gdzie on strzelał, w jakim miejscu?

O, nie wiem, gdzieś pomiędzy Alejami Jerozolimskimi albo… Nie wiem, strzelał na ulicy, tośmy stracili pół godziny, ale poszliśmy. „Antek” mówi: „No co będziemy tu stać i czekać, aż jego tam zrzucą z szóstego pięta?”. Bo chłopaki już wtedy wiedzieli, gdzie on jest. Pyta mnie się: „Co ty myślisz, »Piter«, idziemy?”. Co ja miałem powiedzieć? Nie? „Tak, idziemy!”. Trzeba bohatera udawać cały czas przecież, chociaż się boisz jak cholera. No i poszliśmy. A z powrotem wracaliśmy, już „gołębiarza” mieli, już go zrzucili z góry, z karabinem, ze wszystkim.

  • Czy zdarzało się panu chodzić na dworzec kolejowy?

A tak, wiele razy. Na „Kurzą Stopkę”, do „Generała”. Pewnie słyszeliście, dowódcą na „Kurzej Stopce” był chłopak, szesnaście lat, harcerz też.

  • A może nam pan przybliżyć, gdzie jest „Kurza Stopka”?

„Kurza Stopka” była na Towarowej, zaraz za rogiem od Srebrnej. Ja tam nosiłem listy, dlatego znałem „Generała” doskonale. I mówiłem chłopakom, że tam „Generał” dowodzi. Jaki generał? Jak to, generała mają? A on miał pseudonim „Generał”, Biernacki, zdaje się, nazywał, stąd szkoła jest teraz. I pamiętam, jak go zabili, jak został zabity i mówią: „Cholera, »Generała« zabili”. A chłopaki nie chcieli, żeby ktoś inny był dowódcą nawet, on świetnie dowodził. Tak, „Generał”. A tam chodziłem, na pocztę dworcową, wszędzie tam, gdzie… na halę. Tam była hala wielka, którą wysadzili później. No i co to jeszcze mogę powiedzieć…

  • Jak dalej się toczyły pana losy?

Potem, już w drugiej części Powstania, skończyła się poczta, bo już wszystkie dzielnice upadły. Ludzie już tutaj w Śródmieściu mogli się porozumieć sami, nie potrzebowali już poczty (może to było, ale mało), to nas używano do noszenia prosa, zdaje się, zboża jakiegoś z Prostej, z młyna. Tylko nam dawali pół ładunku, chłopakom. Żołnierze nosili pełny [ładunek], ileś tam kilogramów. No to żeśmy to nosili.
Pamiętam, wysłali mnie kiedyś na Skorupki, tam był wielki magazyn, Skorupki 6 chyba. I tam był cukier w kostkach, mleko w proszku i jajecznica w proszku. Tak samo wyglądała jajecznica jak mleko. I ja miałem chlebak taki niemiecki (może niemiecki, polski, nie wiem) i naładowałem sobie ten chlebak, bo tam tego cukru było pełno. Myślę: „Jak tu bomba rąbnie albo coś, [jak] zapalą to, przecież to się wszystko zmarnuje”. Załadowałem sobie ten chlebak cukrem w kostkach, duży był. Białe cukry i z kawą od razu, wrzuciło się do gorącej wody i kawy były. I do końca Powstania miałem cukier, pełen chlebak cukru. „Chrup, chrup, chrup” i już dwa razy szybciej się biegło. I tak przeżyłem jakoś do końca Powstania.
  • Czy jeszcze do jakichś czynności pana delegowano?

Już potem raczej nie. Już potem nie. Tylko do łączności, a łączność już była ograniczona, bo już nie było miejsca…

  • Gdzie pana zastał koniec Powstania, kapitulacja? Jak wyglądało wyjście z miasta?

Tak, chciałem iść do niewoli oczywiście. Ale mój dowódca był mądrzejszy niż ja i starszy. Myśmy mieli ostatnią zbiórkę tutaj na Wilczej 41, tam była ostatnia taka harcerska stanica. I on się spytał: „Chłopcy, który z was ma tutaj rodzinę w Śródmieściu?”. Ja się zgłosiłem, jeszcze paru, a on mówi: „Chłopcy to – użył brzydkiego słowa – do domu. Wy nie idziecie do niewoli”. – „Jak to nie?” – „Nie”. Nie poszedłem. Wyszedłem z cywilami później.

  • Czyli przedostał się pan do domu?

Tak, przyszedłem do domu, na Miedzianej mieszkałem, na Śródmieściu nie było zajęte przez Niemców, no i koniec. A żaden oddział mnie [nie] przyjął.
A jeszcze coś wam powiem. Przed samym końcem Powstania, jak już koniec był właściwie, okazało się... Chłopcy nigdy nie mieli amunicji, nigdy nie było, nikt nie miał nic amunicji. Ja miałem tylko parę pocisków. Koniec Powstania, wszyscy mają pełne worki pocisków, mają pełny automat, mają dwa albo trzy pełne magazyny pocisków. Co z tym teraz robić? Poszliśmy do piwnicy i zaczęliśmy strzelać, [niezrozumiałe], długi korytarz, żeby wystrzelać tę amunicję, a powiedzieli, że na górze nie wolno, bo Niemcy będą słyszeli i powiedzą, że staramy się wystrzelać amunicję. I tam waliliśmy, z wszystkiego, z czego tylko było wtedy, strzelałem.

  • Pamięta pan, gdzie to było?

To było gdzieś w okolicach Wronia… A nie, nie, bardziej Sienna, przy końcu Siennej. Tak, chcieli wystrzelać po prostu. I tylko pamiętam, że na drugi dzień nic nie widziałem od tego prochu, który widocznie… Znaczy widziałem, ale raczej bardzo słabo. To pamiętam dobrze, tak.
Przygód miałem parę. Bomba gdzieś rąbnęła, to wywróciło mnie, ledwie chodziłem potem przez dwa dni, „krowa” właściwie. Potem byłem przez krótki okres, wysłali mnie na Królewską, na róg Królewskiej i Marszałkowskiej. To był, zdaje się, oddział „Bartkiewicza”. I tam trzeba było przebiegać przez Kredytową i tam do mnie, cholera, zaczął walić z karabinu maszynowego, i to tak, że widziałem, jak pryskają iskry naokoło mnie, jak on puszczał serię z Kredytowej, z końca domu. Myślę: „Przejść to dobrze, ale trzeba jeszcze wrócić później”. Jeszcze przeżyłem to dobrze. A potem wracaliśmy i „Kuropatwa” nas prowadził, taki dość znany, porucznik „Kuropatwa”, podporucznik właściwie, z takim olbrzymim parabellum. Wszyscy mówili, że on tam nie ma parabellum, on ma „siódemkę”, tylko kaburę [ma] od parabellum. Pięknie ubrany w „panterkę”, ale taką „panterkę” tu i spodnie „panterka, wszystko, buty. Prowadzi nas, dochodzimy do Filharmonii, a tu słychać „ty ry ryt”. On mówi: „Kryć się, lotnik”. Ale to wcale nie był lotnik. To był taki wielki pocisk z tego moździerza, Karl, zdaje się, on się nazywa. Olbrzymi pocisk i tak „ty ry ryt”. „Kryć się, lotnik”, to ja pod Filharmonię, tam takie były ustawione [barykady] z płyt chodnikowych. Myślę: „Jak ten pocisk nie gwizdnie w Filharmonię…”. I akurat w Filharmonię trafił, ciemno się zrobiło zupełnie. Potem wybiegamy z tego kurzu, ja patrzę, porucznik „Kuropatwa” wybiega z kurzu i jest różowy cały, od cegły caluśki różowiutki. Ale nie dał nam nic robić. „Do domu, do domu...” [niezrozumiałe]. Ale widzę, że Filharmonia stoi odbudowała.

  • Niech nam pan powie, jak wyglądało opuszczanie miasta z ludnością cywilną? Dokąd się państwo udaliście?

Więc najpierw mieliśmy właśnie to ostatnie zebranie. Tam było dość sporo chłopaków, z „Parasola” byli i ze Starówki chłopaki byli, co ocaleli, poranieni niektóry, ale nie było tak dużo. No i nas trochę... No ale co mam robić? Nie chcą brać do niewoli, to nie. Bardzo mądrze zresztą, teraz wiem, że mądrze. No i poszedłem do domu i siódmego dopiero nas Niemcy wyrzucili.

  • Siódmego października?

Siódmego października, tak.

  • I jak wyglądało to wyprowadzanie?

Przyszedł żandarm na podwórko, wielkimi głosem krzyknął: Raus, nam powiedział, ile tam minut mamy, i uciekać. Tak się skończyło. Wzięło się plecaki, toboły i inne rzeczy. Ja na szczęście miałem plecak, plecak zwyczajny, bo mojemu kuzynowi dałem plecak, który zdobyłem, wyszabrowałem na Poczcie Głównej, na placu Napoleona 2. Skombinowałem takie tam niemieckie plecaki i jemu dałem, on poszedł do niewoli z tym plecakiem, to go Niemiec [pyta]: „Co, ty masz niemiecki plecak?”. Odebrał mu, wysypał mu wszystko z plecaka i taki mu zrobiłem dobry uczynek, tak.
No i wyszliśmy siódmego, jak mówię, do Pruszkowa. Tam były olbrzymie warsztaty kolejowe, maszynownia cała była wywieziona. Przesiedzieliśmy w Pruszkowie parę dni, potem nam zrobili selekcję. Takich dużych, większych, zdrowych to wysłali na roboty do Niemiec, a mnie kazano [iść] na zgiętych nogach, płaszcz dostałem i na zgiętych nogach jak najbardziej iść przed tą komisją, że „ty jesteś taki malutki” i przeszło dziecko. I nie pojechałem do Niemiec. Wywieźli nas do Koniecpola, koło Częstochowy to jest, i tam nas wyrzucili. I to [wieźli] taką platformą, nie tak jak wywozili Rosjanie czy coś, wagony zakryte. Zwyczajna taka lora do przewożenia artylerii czy czołgów. I to wszystko, biedni na tym siedzieli. Ale w Koniecpolu nas wszystkich wyrzucili i koniec. A ja z powrotem do Warszawy…

  • Od razu po wyjściu z pociągu?

Po tym wyrzuceniu, tak. Od razu powoli do Warszawy, za parę dni byłem pod Warszawą, w Jasieńcu. To było dwanaście kilometrów od frontu na Warce, przyczółku na Warce. Fantastyczne miejsce, frontowy żołnierz, żadnej żandarmerii, żadnego gestapo, nic. Żołnierze fantastyczni, nie ci Niemcy, co nam mówiono o nich, naprawdę fantastyczni, zwyczajni ludzie. Zdziwiłem się, ale przyjąłem to. No ale potem, zdaje się 17 stycznia, Rosjanie, koniec.

  • Jak pan zapamiętał wyzwolenie przez Rosjan?

Tak, więc tam był szpital polowy.

  • W Jasieńcu?

Nie był w Jasieńcu, trochę dalej, ale tam był szpital i jak kogoś tam zranili ciężko czy lekko, to przywozili tutaj najpierw do tego szpitala polowego. No i była pewna załoga żołnierzy, którzy pilnowali pewnie przed partyzantami. Oni byli genialni, bo oni w dzień przychodzili rozmawiać, bo im się nudziło, przychodzili do nas tam, gdzie ja mieszkałem, przychodzili friendly, tego. A w nocy czasami jak z patrolem przychodzili i przychodzi taki Hans z patrolem i wchodzi i do mnie, [wrzeszcząc], i do mnie, patrzy na mnie. Na drugi dzień znów byliśmy friends, przyjaciele. To moje zapamiętane [przeżycia]. W nocy, właśnie przed siedemnastym, nagle słychać, jadą, jadą, wywożą coś z tego szpitala. Rano już nikogo nie było, więc ludzie się rzucili rabować, co tam zostało w tym szpitalu. Wszystko co mogli, wyciągali, a tylko jeden żołnierz tam był, ciężko bardzo ranny, nie mogli go wywieźć, jak kukła wyglądał, cały był zabandażowany, od stóp do głów. „Spalony” – mówili. No i leżał, nic z tego. A ludzie rabowali wszystko. Ja też tam wyciągnąłem parę rzeczy. No ale jeszcze coś tam wyciągam, jakieś papierosy jeszcze zostały w magazynach... I [patrzę] w stronę Jasieńca tego szpitala, widzę, jadą dwa niemieckie czołgi. [Wskoczyłem] do rowu, miałem rów taki, do rowu i czekam na te czołgi. A te czołgi coraz bliżej i bliżej, i bliżej, są tak dość blisko, a tu facet ma pepechę i czerwoną gwiazdę. To były T-34, rosyjskie. Tylko ze złej strony przyjechały, od strony Grójca przyjechały, a powinny przecież z drugiej strony, od Warki. To już tylko dwanaście kilometrów. No i wyzwolili mnie. Przyjechał zaraz studebaker, jak myśmy to nazywali, taki duży, osiemnastu, pamiętam, bo ja zawsze lubiłem liczyć, osiemnastu żołnierzy rosyjskich. Wyskoczyli, dowódca ich poleciał tam, ja też za nim zobaczyć, co będzie, poleciał tam na górę wszędzie patrzył i ten żołnierz leży ciężko spalony i on popatrzył, popatrzył i zrobił dobrą rzecz. Wyciągnął nagana, „bang”, strzelił do niego. Skrócił mu męki. Niemcy nie mogli go zabić. No potem tam się trochę bili jeszcze, po lasach strzelali, ale to już był koniec wojny.

  • A jaki był kontakt z Rosjanami? Gdzie oni stacjonowali?

Nie, oni poszli dalej, ale przyszedł jakiś oddział polski, umundurowany po polsku, żeśmy się ich pytali właściwie, jak ta Rosja... „A... pierwszorzędnie wszystko”. To byli chłopcy oczywiście, których Rosjanie wywieźli gdzieś tam w 1939, 1940 czy nawet w 1941 roku, który nie zdążyli potem z Andersem wyjść i byli w armii polskiej. To byli ci sami chłopcy, co walczyli pod Monte Casino, według mnie.

  • Czy po zakończeniu wojny wrócili państwo do Warszawy?

Tak od razu, od razu. I mój dom nie zniszczony.

  • Jakie były pana wrażenia, jak pan opuszczał Warszawę i jak potem pan do niej wracał?

Wyglądało źle, gruzy wszędzie, dużo więcej domów rozbitych niż było przedtem, bo Niemcy palili i wysadzali. Nasz częściowo spalili, ale mojego mieszkania nie. Z przodu, tam gdzie jest niezniszczony, dotąd stoi, do dzisiaj jest ten dom. To było trochę spalone na dole. Ale jak to mój ojciec zawsze mówił, to był bardzo dobrze zbudowany dom, Ministerstwo Komunikacji go kupiło dla pracujących w Ministerstwie Komunikacji. On miał kleinowskie sklepienia, to były jakieś specjalne murowane sklepienia i dom się nie chciał palić. Spaliły się dwa piętra, na dole z boku, a dom ocalał. Tak że myśmy mieli mieszkanie od razu, co było rzadkością, mieliśmy szyby. Bo ojciec przed wybuchem Powstania wyjął, w Polsce były podwójne okna na ogół, jedne i drugie, więc wyjął i wstawił, pamiętam, za piec, a tylko zostawił jedne, to wszystkie szyby wyleciały oczywiście. Przyjechaliśmy, nie ma tych szyb, ale są drugie okna. Założyliśmy, mieliśmy oszklone mieszkanie. A zima [była] przecież, styczeń. Ale Rosjanie – tak jak tylko ja pamiętam – to tylko pisali: Min niet i chodzili wszędzie i sprawdzali, gdzie są miny, bo było dużo zaminowanych. A my szczeniacy za to chodziliśmy, szukaliśmy broni.

  • I znajdowaliście państwo?

Broń była wszędzie, wszędzie. Tak, tak, znajdowaliśmy i nie tylko znajdowaliśmy, ale zbieraliśmy i chowaliśmy, bo będzie III wojna światowa, będziemy się bili teraz z Rosjanami, więc dawaj, na strych chowaliśmy te pistolety, granaty, wszystko. A najwięcej rakiet, pięknie się strzelało rakietami w szkole na przykład, później. Już nie będę mówił, jaka była technologia…

  • Proszę, proszę.

Robiło się dziurkę na samym dnie, brało się pocisk od karabinu, sypało się taką dróżkę, tu się zapalało i „pssss”, „Bang”, „łiii”. Różne rakiety były. Czasem nie było wiadomo, co to będzie. Czasami się przewróciła i zaczynała się kręcić, wszyscy uciekaliśmy.

  • A co się później stało z tym całym arenałem?

Wiele lat później tę część domu, w której ja mieszkałem, zaczęli rozbierać. I mój kolega, który ze mną zbierał te rzeczy, on został w Polsce, skończył medycynę, wielkim był profesorem, przestraszył się. Mówi: „Cholera, pójdą tam, znajdą tę amunicję, to wszystko jeszcze wybuchnie, kogoś porani”. Poszedł na milicję powiedzieć, że jak był młody, to z takim drugim głupim zbierali broń, amunicję i chowali na [strych]. Poszli sprawdzić, poszli sprawdzić, tak. Ale już tam ktoś podobno mówił, że ktoś już znalazł, bo tam już części broni nie było, ale powiedział.

  • Przepadło?

Ale nie było III wojny światowej, więc niepotrzebna była broń.

  • Wspomniał pan, że była taka metoda rozpoznawania się. Jak to wyglądało w Szarych Szeregach?

Więc były szpilki, są te takie szpilki także tutaj, miały łebki różnych kolorów i oddziały miały, mówiły, że mają. Myśmy mieli pomarańczowe łebki. I myśmy sobie tutaj wbijali szpileczkę. Ale to nie wolno było, bo myśleli, że Niemcy też to wiedzą i będą tych, co ze szpilkami chodzą, [aresztować]. Ale nosiliśmy. Ja nie pamiętam, żeby komuś się coś stało z tymi szpilkami. Czerwone, zielone, niebieskie, każdy inne.

  • I rzeczywiście się rozpoznawaliście po tym?

Naprawdę wątpię, Tylko że szpilka, że należy do organizacji, ale z jakiej, to nie, to już było za mądre. Ale chłopcy… Wspaniały sposób rozpoznawania się,

  • Wspomniał pan jeszcze o takiej rzeczy jak zdobywanie broni, także w tramwajach?

W tramwajach, tak. To było dość niebezpieczne, bo trzeba było czekać, aż będzie platforma z przodu, to była niemiecka platforma Nur für Deutsche, będzie pełna. Ale ona była oddzielona takim tylko łańcuchem, żeby nie można było przejść (tam motorniczy był zresztą, z przodu). Trzeba było czekać, aż będzie pełna i tak się zdarzy, że ktoś się akurat oprze o ten łańcuch i ten pistolet. Ci, którzy [byli] głupi, z tyłu mieli pistolet. Wariat – z tyłu pistolet w Warszawie. No i chłopaki też się tak dopychali, pistolet z lekka podchodzili, żyletka raz, dwa, aż przeciął to, co był pistolet przyczepiony. A ludzie z tyłu w tramwaju widzą i już słyszysz , że wyskakują i się cofają z tramwaju. I w końcu ten pistolet „peng”, spadł i masz pistolet. Chowasz pistolet, wysiadasz z tramwaju, a za tobą cały tramwaj, wszyscy, nikogo nie ma. No i był pistolet. Ale to było bardzo niebezpieczne, bardzo głupie.

  • A był jeszcze jakiś inny sposób zdobywania broni?

Tak, zatrzymywanie na ulicy zwyczajnie. Z palcem w plecy. No niezupełnie. No, myśmy nie robiliśmy tego, za mali byliśmy, za młodzi. Popatrzyłby na nas… Jednak dwanaście, trzynaście lat chłopaki, ja miałem czternaście, powiedzmy, jak wybuchło Powstanie, to taki duży nie byłem jeszcze wtedy.

  • Proszę nam jeszcze powiedzieć, jak to było z wartą przy pogrzebie porucznika „Jacka”.

Tak, porucznik „Jacek”. Dużo harcerzy z Szarych Szeregów poszło po prostu do normalnych oddziałów liniowych, prawda. I „Jacek” gdzieś tam właśnie bronił się mężnie, ale czołg rąbnął i mówili: „Czołg »Jackowi« głowę urwał”. Ja nie widziałem go z urwaną głową, ale trumnę dla niego znaleźli. A już trumnę wtedy trudno było znaleźć...

  • Jaki to był okres Powstania?

To było dość na początku, nie mogło być później niż dziesiątego albo dwunastego, na samym początku. I miał trumnę, porządną trumnę. W Pasiece stała, na placu Napoleona, a jakże. Stała trumna i nam kazali – „kazali” [to nienajlepsze słowo] – iść stać jako warta honorowa. Co godzinę nas zmieniali, staliśmy na stałe, mężnie, sztywno, nie wolno się specjalnie ruszać, muchy brzęczą, „bzzz”. Nalot był akurat, to też nie pomagało stać i czekać i się nie ruszać. No ale wystaliśmy, „Jacka” pochowali, a potem już nie było w trumnach, w trumnach nie chowali, bo nie było.

  • W którym miejscu został pochowany?

Nie pamiętam. W podwórkach kopali dziury po prostu.

  • Ale gdzieś w pobliżu placu Napoleona?

Tak, tak. Jak żem wrócił, co opowiadałem, jak na Ochotę nas wysłali, jak wróciliśmy z „Antkiem” cali i zdrowi, bo nas nie puścił porucznik jakiś mądry, bardzo mądry, „Antek” mówi: „No to tak, to teraz trzeba zrobić sketch, narysować tę drogę, jak szliśmy, co tam tego, jak to z tą Ochotą...”. No i ja musiałem to robić i zrobiłem, poszło tam gdzieś do dowództwa. Na pewno nie wiecie, że były takie zebrania duże, jakby koncerty, nie koncerty, ale zebrania, [gdzie] śpiewaliśmy, harcerze z różnych oddziałów, w drapaczu chmur. Tam na dole była olbrzymia kawiarnia czy coś i tam mieliśmy takie zebrania z różnych stron, ze wszystkich oddziałów ze Śródmieścia się tam spotykało. No i ja tam poszedłem też wtedy. Siedzę, słucham, śpiewają. I potem zaczynają wywoływać do odznaczenia. Tam wywołują, temu dają Krzyż Walecznych, temu dają coś innego, w końcu mnie wywołują nagle. Co jest? Pruję. „Za to bohaterskie pójście na Ochotę ćwika dostajesz bez biegu”. I dali mi ćwika harcerskiego, byłem wtedy już wywiadowcą. Dali mi ćwika, nie musiałem biegu robić. W drapaczu chmur, tak…

  • Czy chciałby pan jeszcze o czymś wspomnieć?

Dużo wam naopowiadałem, chyba wystarczy.


Warszawa, 30 lipca 2014 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła
Stefan Pietrzak Pseudonim: „Piter” Stopień: harcerz, łącznik, listonosz, służby pomocnicze Formacja: Zgrupowanie „Gurt”; Harcerska Poczta Polowa Dzielnica: Śródmieście Północne, Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter