Tadeusz Wolfram „Okularnik”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Tadeusz Wolfram, w czasie Powstania miałem stopień [starszego strzelca, a następnie] kaprala podchorążego, pseudonim „Okularnik”. Byłem żołnierzem kompanii „Bradla”, w plutonie „Truka”.

  • Co robił pan przed 1 września 1939 roku, przed wybuchem wojny?

Przed wybuchem wojny wróciłem z obozu harcerskiego i z matką pojechałem do Jastarni nad morze. Na kilka dni przed 1 września wróciliśmy do Warszawy już w pewnej nerwowej atmosferze. Mój ojciec był oficerem zawodowym, zastępcą komendanta Komendy Rejonu Uzupełnień, [wtedy] właściwie do domu nie przychodził, bo już był okres mobilizacji a Komenda Rejonu Uzupełnień [W-wa miasto III] miała mnóstwo spraw z tym związanych. W Warszawie [panowała] nerwowość. Nic specjalnego nie robiłem, bo szkoły [jeszcze] nie było. Szkoła miała się zacząć 3 września. Oczywiście się nie zaczęła, a pierwszego [wybuchła] wojna.

  • Jak zapamiętał pan moment wybuchu wojny?

Bardzo wcześnie [rano miał miejsce] alarm [przeciwlotniczy]. Alarmy były poprzednio robione na próbę i w pierwszej chwili nie wiedzieliśmy, czy to jest próba, czy to rzeczywisty alarm. Ale potem matka otworzyła radio, nadano orędzie prezydenta Rzeczpospolitej, że jesteśmy w stanie wojny z Niemcami. To był ten pierwszy moment, była godzina chyba szósta, 1 września.

  • Czym zajmował się pan i pana rodzina w czasie okupacji, przed Powstaniem?

Ojciec [oficer zawodowy, kapitan] znalazł się na terenach wschodnich w 1939 roku, potem [przebywał] w obozie [jenieckim] w Starobielsku. Został zabity w Charkowie, w [czasie] mordu polskich oficerów [jeńców]. Matka dostała pracę w browarze „Haberbuscha” jako robotnica, bo z czegoś trzeba było żyć. [Otrzymała wprawdzie] jakieś trzy pensje wypłacane w 1939 roku [przez polską administrację], ale [pieniądze] oczywiście się skończyły i matka [rozpoczęła pracę we wspomnianym] browarze, w fabryce wódek właściwie, na ul. Ceglanej.
W pierwszym roku jak [po powrocie z wędrówki], bo myśmy wyjechali z Warszawy [do wschodniej części kraju], zaczęła się szkoła, [która trwała] kilka dni. [Było to] Gimnazjum Mikołaja Reja, do którego chodziłem [przed wojną], które zresztą mieściło się wtedy w gmachu Gimnazjum Zamojskiego, [ponieważ] gmach Gimnazjum Reja był już przez Niemców zajęty na szpital. Ale [okres ten] trwał krótko. Nauka została przerwana, [ponieważ] szkoły zostały przez Niemców zamknięte. Trochę się uczyłem sam w domu. W 1940 roku Niemcy otworzyli tak zwane kursy przygotowawcze do szkół zawodowych drugiego stopnia, [te szkoły] to były właściwie licea zawodowe, jedyne, które mogły funkcjonować, bo ogólnokształcące szkolnictwo [zostało zamknięte]. [Warunkiem rozpoczęcia nauki w liceum zawodowym było ukończenie tych kursów]. Dostałem [się na kurs], który był utworzony przez profesorów Gimnazjum Reja. Ukończyłem [go] i w 1941 roku [uzyskałem] coś w rodzaju małej matury, co się oczywiście małą maturą nie nazywało, ale dawało możliwość pójścia do liceum. Zacząłem [naukę w] liceum samochodowo-lotniczym, ale [wkrótce] Niemcy wydali dziwne zarządzenie, że po to żeby uczyć się w tych liceach, trzeba skończyć osiemnaście lat. Osiemnastu lat nie miałem i nie mogłem się więc uczyć. Wobec tego chodziłem do szkoły dokształcającej i pracowałem jako praktykant w fabryce „Tłocznia” na warszawskim Powiślu, która dzisiaj zresztą nie istnieje. Przepracowałem rok a potem [przyjęto] mnie już bez egzaminu, (bo miałem egzamin zdany do tego liceum samochodowo-lotniczego) do Państwowej Szkoły Budowy Maszyn. Mieściło [się ono] w dawnym pomieszczeniu Szkoły Wawelberga w Warszawie. Nie była [to jednak] Szkoła Wawelberga [jak przed wojną], to było liceum, a więc [szkoła średnia].
Jednocześnie uczyłem się na [tajnych] kompletach gimnazjum Rejtana, robiąc kurs liceum ogólnokształcącego. W 1943 roku uzyskałem tajną maturę, której świadectwo [otrzymałem]dopiero po wojnie, jak wróciłem z Wielkiej Brytanii. Jawnie uczyłem się, bo we wspomnianej szkole budowy maszyn. Podczas okupacji [istniało poważne] niebezpieczeństwo – można było być wywiezionym do Niemiec na roboty. Trzeba było [oficjalnie] albo pracować, albo się uczyć. [Jak wspomniałem] oficjalnie uczyłem się w szkole budowy maszyn, którą ukończyłem w roku 1944, w lipcu odebrałem świadectwo tej szkoły, na dwa tygodnie przed Powstaniem. Jednocześnie byłem w konspiracji, współorganizowałem tak zwane Harcerstwo Polskie.

  • Od kiedy uczestniczył pan w konspiracji?

Od grudnia 1939 roku.

  • W jaki sposób zetknął się pan z nią?

Przez kolegów ze szkoły, harcerzy. Najpierw był to Związek Harcerstwa Polskiego. Ale potem powstało Harcerstwo Polskie (1942), które funkcjonowało przy stronnictwach prawicowych. Miało ono bliskie kontakty z Narodowymi Siłami Zbrojnymi. Później w 1942-1943 roku ukończyłem tajną szkołę podchorążych i pozostałem w Narodowych Siłach Zbrojnych do wybuchu Powstania. Ze względów historycznych, które dziś są znane, komendant Narodowych Sił Zbrojnych nie ogłosił alarmu [przed powstaniem]. Po prostu był albo późno zawiadomiony, albo w ogóle nie był zawiadomiony. Wobec tego 1 sierpnia właściwie [nie podjąłem żądnej działalności czynnej]. Oczywiście [jak] Powstanie wybuchło, starałem się nawiązać jakieś kontakty, ale to nie była prosta sprawa i dopiero 2 sierpnia przyłączyłem się do grupy powstańców [w rejonie Al. Ujazdowskich], nie była to jeszcze żadna formacja. Grupą dowodził kapitan „Bradl”, Kazimierz Leski. To był moment, kiedy [zostało już] zdobyte w Alejach Ujazdowskich tak zwane Rüstungskommando, [było] tam trochę uzbrojenia i było mnóstwo obronnych granatów rosyjskich. Bardzo się nam przydały, bo pierwsze właściwie uzbrojenie jakie uzyskałem, to były takie dwa granaty rosyjskie. Ktoś wykombinował beczkę z benzyną, były butelki z benzyną. W każdym razie to Rüstungskommando [obecnie] jest gmachem, gdzie się mieści Klub Lekarski. Dość łatwo poszło, Niemcy uciekli, gorzej było z klubem niemieckim, który się mieścił w budynku Gimnazjum Królowej Jadwigi. Niemcy bronili się jakiś czas, ale też po dwóch, trzech dniach [go] opuścili, podpalili, a myśmy gasili. Wycofali się do [gmachu] YMCA, który przez dłuższy czas był ich twierdzą, z bunkrami, karabinami maszynowymi, gmach był dość silnie uzbrojony.
W tym sektorze Alei Ujazdowskich i dalej, między Wiejską a Frascati, było sporo mieszkań niemieckich, gdzie mieszkali cywilni Niemcy (jacyś funkcjonariusze), oni też zwiali. Najprawdopodobniej [uciekli] do Sejmu, gdzie znowu stworzył się pewien bastion niemiecki. Jak przeglądaliśmy dla bezpieczeństwa później te mieszkania, to na niektórych stołach były jeszcze niedokończone posiłki, tak widocznie ich to wszystko zaskoczyło i [opuszczali te mieszkania] bardzo szybko. Po kilku dniach front się mniej więcej ustalił w sposób następujący. Z jednej strony była ulica Wiejska, z drugiej strony była ulica Frascati, która dochodziła do Konopnickiej. Front był [od] narożników Wiejskiej, przez Frascati, i Konopnicką. Z drugiej strony od Wiejskiej, mniej więcej, gdzie odchodzi ulica Frascati, szedł w kierunku Parku Ujazdowskiego. Po kilku dniach uformowała się kompania kapitana „Bradla” z trzema plutonami: „Bończy”, „Pieprza” i „Truka”. „Truk” to był pseudonim, prawdziwe nazwisko Kurt Tomala, zresztą z pochodzenia Austriak. Jego matka mieszkała w Wiedniu całą wojnę, a on dowodził tym plutonem [AK]. Wtedy po kilku dniach [powstania] już była pewna organizacja, a następnie uformował się Batalion „Miłosz”. Pułkownik „Sławbor” [Jan Cergowski-Szczurek] objął dowództwo nad „Śródmieściem Południe”, które później podzielone zostało na te bataliony, [jeden z nich to] właśnie Batalion „Miłosz”.
[Mieliśmy] kwatery przy ulicy Wiejskiej, gdzie obecnie są gmachy „Czytelnika” (bądź były gmachy „Czytelnika”). Te nowoczesne domy z [miały] olbrzymie garaże podziemne. Na początku tej ulicy, na rogu z Frascati, była jedna barykada, a od strony Placu Trzech Krzyży była druga barykada i chyba tunel, albo głęboki przekop wykopany przez Wiejską, tak że można było, z tyłu domów Alei Ujazdowskich, takim przekopem przejść do tych garaży. Był zjazd do garaży, przez który, można było wejść do [nich] i [całego] budynku [gdzie kwaterowaliśmy]. Cały czas front mniej więcej był ustabilizowany. Pod koniec sierpnia dowództwo kompanii zdecydowało o zajęciu właściwie bezdomnych domów z drugiej strony ulicy Frascati, to były dwa, cztery, sześć. Tam chodziły jakieś patrole niemieckie [ i patrole powstańców], teren był właściwie niczyj. [Dowództwo batalionu] postanowiło te domy zająć. Odbyło się to w ten sposób, że [przekopaliśmy] tunel pod jezdnią do domu numer bodajże cztery, początkowo wyjście [z tunelu] było przed samym wejściem. Potem rozwaliliśmy bramę i wskoczyliśmy do tego domu. Jakaś obsługa [tam] była, [po paru] strzałach towarzystwo zwiało. [Również do] domu narożnego, między Senacką a Frascati, a później został również zajęty, był dokonany przekop.
Jeżeli chodzi o formacje niemieckie, które były naprzeciwko nas, to w YMCA na pewno był Wehrmacht, pewne wyposażenie świadczy to o tym. Jeżeli chodzi o ludzi, bezpośrednio naprzeciwko nas, to były jakieś formacje rosyjskojęzyczne. Najprawdopodobniej była to tak zwana RONA [Kamińskiego]. [Świadczył o tym] ubiór, zachowanie, [obecność] „kałmuków”, zresztą towarzystwo było bardzo rozmaite. [Zdarzały się] takie wypadki, że jak była cisza, myśmy [stali] z jednej strony na swoich stanowiskach, tamci z drugiej i [ktoś od nich] się odzywa: „Ty! Nie strzelaj! Ja do ciebie też nie będę strzelał”. Takie towarzystwo to było, ale Niemcy ich nadzorowali. Jak [rozpoczęto] w końcu sierpnia, na początku września [ataki] , to robili to już [żołnierze] Waffen SS. Było to inne [wojsko], próbowali atakować, jednak sporo wśród nich [zostało] zabitych. Co charakterystyczne, mieli golone głowy, [chociaż u] Niemców nie było takiego zwyczaju. To była prawdopodobnie, dzisiaj można tak domyślać się, brygada SS przestępców, kryminalistów, tak zwana brygada Dirlewangera, używana tylko w momentach [natarcia].

Pod koniec sierpnia również [miała miejsce] okoliczność, przygotowania ataku na YMCA, która była bastionem [niemieckim]. [W środku], naprzeciwko YMCA była kompania „Bradla”, [z lewej strony] kompania „Redy”, a z prawej strony była kompania „Żuka”. [Trwały] przygotowania do zajęcia [gmachu] YMCA. U nas zjawił się pluton broni specjalnych, oddział z miotaczem ognia, ale ten atak został [jednak] odwołany. W początku września, bodajże ósmego, Praga została [przez Armię Czerwoną i 1 Armię Wojska Polskiego w ZSRR] zajęta, co było znamienne między innymi tym, że Niemcy bardzo przycichli. Mało strzelali, nie wywieszali flag. Również na początku września [miała miejsce] taka sytuacja: pełniłem służbę, na posterunku na ulicy Frascati, w domu bodajże cztery. Naprzeciwko mnie, to znaczy z prawej strony [znajdowała się] YMCA, był nalot bombowców niemieckich. W pewnym momencie jakieś bomby wybuchły przed [budynkiem] YMCA, [powstał] dym, kurz i tak dalej. Jak to opadło, zobaczyłem, że kilku z naszych ludzi, (dokładnie nie wiedziałem kto), wskoczyło do [gmachu] YMCA. Te bomby, jak spadły omyłkowo na YMCA, rozbiły im bunkry, [wtedy jak] nasi wpadli, Niemcy poddali się, albo część [uciekła] i YMCA w ten sposób została błyskawicznie opanowana. Atak na [gmach] YMCA trwał około pół godziny, potem Niemcy otworzyli potworny ogień zaporowy, z jednej strony i z drugiej [budynku]. Tak że do nocy już nikt nie wszedł ani nie wyszedł z [budynku] YMCA. To [sugerowało], że gdyby [nastąpił] normalny atak, to mógł się źle skończyć.

  • Ponieśliście jakieś straty wtedy?

Tak, wtedy jak [Niemcy] otworzyli ten ogień, po pewnym czasie, [jak] się zorientowali, że YMCA jest zajęta, kilka osób [z naszej strony]… dwie, czy trzy zginęły. W nocy z ruin tego gmachu gdzie było kino [przy Wiejskiej], został przekopany rów i komunikacja była [możliwa] tylko tym rowem. Jeszcze może [do domu] taki szczegół, że gdy był atak niemiecki i zabici esesmani leżeli [na ziemi], w pewnej chwili rozległ się głos z naprzeciwka po polsku: „Nie strzelajcie! Nas Niemcy złapali i każą ściągnąć trupy!”. Myśmy odpowiedzieli: „Strzelać nie będziemy. Broń pod okna, ładownice pod okna” i oni tak zrobili. Trochę cywilów, polaków było w sejmie. O lądowaniu [1] Armii [Wojska Polskiego w ZSRR 8 października 1944] właściwie żeśmy się dowiedzieli [przez informacje ustne].Były nadzieje, że to właściwie koniec [powstania] , bo jak armia regularna ląduje [po lewej stronie Wisły], to na pewno Niemców pokonamy. Wyszło jak wyszło, inaczej. Te [działania] się powtarzały.
Znamienny był atak goliatów, czołgów zdalnie sterowanych, [wyjeżdżały one] z ulicy Senackiej. Przy domu narożnym Senacka-Frascati, taki czołg się zatrzymał, nastąpił wybuch, [powstała] olbrzymia wyrwa, ale dziwna rzecz, że Niemcy nie atakowali. Może liczyli na to, że za jakiś czas[podejmą atak], ale myśmy szybko zrobili barykadę i obstawili tą [posterunkami], żeby nie być zaskoczonym.
Natomiast w połowie września, może trochę po połowie, akurat spałem na kwaterze, kolega przychodzi [i woła]: „Chodź! Patrz, jaki desant lotniczy!”. Myśmy wybiegli, patrzymy, rzeczywiście całe niebo upstrzone spadochronami, ale nie był to desant, to były zrzuty [wykonane przez lotnictwo sprzymierzonych]. Wtedy było widać jak olbrzymią siłą rażenia dysponują Niemcy. Oni otworzyli ogień do tych zrzutów i widać było jak [ich] spadochroniki się zwijają, jeden po drugim. Te zrzuty chyba na teren kompanii nie dotarły, bo nie przypominam sobie, żeby ktoś [je] pokazywał. Natomiast były zrzuty ze strony sowieckiej, tak zwany kukuruźnik w nocy przylatywał, wyłączał silniki, leciał nad domami, [bezszelestnie], dopiero później jak [jak się podrywał], to słychać było warkot. Taki zrzut [sam widziałem].

  • Co zawierały te zrzuty?

[Oglądany przeze mnie zrzut zawierał:] rusznicę przeciwpancerną z amunicją, amunicję karabinową i worek kaszy. Zrzut [dokonano bezpośredni] z [małej] wysokości, dlatego amunicja karabinowa była pognieciona, ale myśmy ją prostowali i [używali] Oczywiście w [ty, czasie] były jakieś walki, zaczepki, ale nie bardzo intensywne. Ze strony niemieckiej właściwie ataku nie było, poza zajęciem domów naprzeciwko ulicy Frascati. Z naszej strony też większych działań nie było.
Na tydzień przed końcem Powstania 20 września 1944) odcinek wizytował generał Komorowski „Bór”, co się odbywało w tych garażach podziemnych, [gdzie] było dużo miejsca. Szefowa patrolu sanitarnego i kolega Władek dostali Virtuti Militari. Chyba jakieś odznaczenie dostał [również] ówczesny porucznik [Rozłubirski], [dowódca] plutonu AL. W rejonie działania Batalionu „Miłosz” funkcjonował pluton Armii Ludowej podległy operacyjnie dowódcy majorowi „Miłoszowi”. To już był prawie koniec Powstania, [które,] jak wiadomo, skończyło się 2 października, a piątego wymaszerowaliśmy do [obozu] w Ożarowie.

  • Wracając jeszcze do czasów Powstania, jak zapamiętał pan żołnierzy strony nieprzyjacielskiej wziętych do niewoli?

Trudno powiedzieć, bo to były jednostki. Odsyłano [ich] do dowództwa.

  • Co się z nimi dalej działo?

Byli jeńcami do końca Powstania, wtedy w ramach umowy kapitulacyjnej zostali uwolnieni. Nie przypuszczam żeby, były jakieś [wrogie] akty, przynajmniej w stosunku do Wehrmachtu. Tego nie wolno było robić, nie można było się mścić indywidualnie.

  • Czy zetknął się pan może osobiście z przypadkami zbrodni wojennych popełnionych podczas Powstania? Chodzi mi o zbrodnie popełnione przez Niemców, członków hitlerowskich formacji wschodnich lub innych.

[Bezpośrednio] się nie spotkałem, natomiast widziałem, (bo z górnych pięter było dokładnie widać), jak płonęła cała Wola, a bombowce leciały i waliły [bomby] również w cywilną ludność. Jak się spojrzało na wycinek zachodni [Warszawy], między południem a północą, to był jeden wielki ekran dymu. Natomiast zbrodni indywidualnych nie przypominam sobie, nie miałem z tym do czynienia.

  • Czy miał pan może kontakt z ludnością cywilną w czasie Powstania?

Miałem, to znaczy obok Wiejskiej byli ludzie, jakoś cywilni żyli. Gdzie myśmy [się znajdowali nie było ludności ponieważ] były [to cywilnej] kwatery Niemców cywilnych, oni zwiali i mieszkania [stały] puste. Natomiast po drugiej stronie Wiejskiej, między Wiejską a Alejami Ujazdowskimi [mieszkali] cywile [jak przed Powstaniem].

  • Jak ludność cywilna przyjmowała walkę waszego oddziału?

Rozmaicie, ale muszę powiedzieć o jednym [zdarzeniu]. Jak nastąpiła kapitulacja można było, póki nas nie wyprowadzili, chodzić po mieście. Pamiętam jak dzisiaj, wracałem ulicą Mokotowską od placu Trzech Krzyży i wstąpiłem do pierwszej bramy, poprosiłem o wodę. Dostałem wodę i ćwiartkę chleba. To trzeba zrozumieć, wiedząc co znaczyła ćwiartka chleba w tamtych czasach.

  • Czy miał pan może kontakt z przedstawicielami innych narodowości walcząc w Powstaniu?

[Przypominam sobie] jednego Niemca, jednego Anglika, jednego Australijczyka, jako zwykłych żołnierzy.

  • Czym oni się zajmowali?

Byli [szeregowymi] żołnierzami.

  • Wiem, że miał pan styczność, albo zapamiętał pan w jakiś sposób pluton głuchoniemych. Chciałabym właśnie zapytać.

Bezpośrednio się z nimi nie stykałem. Wiedziałem, że oni funkcjonują w swoim rejonie, chyba podlegali pod kompanię kapitana „Redy” (rejon placu Trzech Krzyży, Książęca).

  • Co pan o nich słyszał wówczas? Jakie słuchy pana dochodziły na temat tego plutonu?

Że został uformowany, że działają, że tam byli [rozmaici] ludzie, którzy znali język migowy [Działali] w tym układzie operacyjnym batalionu.
  • Jak wyglądało wasze życie codzienne podczas Powstania? Chodzi mi o sprawy żywności, ubrania, higienę.

Jeżeli chodzi o sprawy żywności, to w sierpniu nie było źle. Nawet pamiętam, że chodziliśmy z Wiejskiej na Mokotowską, gdzie był jakiś centralny magazyn i dostawaliśmy mąkę, jakiś tłuszcz, kaszę. Ale to się w ciągu sierpnia skończyło i [jako] podstawę wyżywienia … jedliśmy tak zwaną zupę „plujkę” raz dziennie, bo więcej nie było można. Ta zupa to był gotowany jęczmień [z zapasów firmy „Haberbusch”]. „Plujka”, dlatego że jęczmień miał łuski i trzeba było pluć, na tej zupie żeśmy dojechali do końca Powstania, cudów nie było.
Ubrania najpierw były cywilne, a potem-rozmaite, zdobyczne ubrania niemieckie. Słynne panterki. Miałem gumowy płaszcz żandarmski, który został mi w drodze do Ożarowa odebrany przez Niemców. [Niektóre odziały powstańcze ubrane były w zdobyczną odzież roboczą].

  • Jeśli chodzi o kwestię higieny, noclegów?

[Początkowo] wodociągi działały, no to normalnie żeśmy się myli, a potem wody było bardzo mało, już nie można było sobie pozwolić na mycie. Trochę wody [znajdowało się] w [budynku] YMCA, w basenie, [po jej] zdobyciu, [tą wodę] roznoszono. Ale [bardzo] oszczędzano, bo woda była potrzebna do[picia] , do gotowania potraw.

  • Czy miał pan w czasie Powstania jakikolwiek kontakt ze swoją matką?

Nie, absolutnie. Matka była na Powiślu, od razu [zostaliśmy] odcięci i żadnej [wiadomości] nie miałem. Skontaktowałem się dopiero [z nią] po wojnie poprzez pewną kuzynkę w Anglii, [z pomocą] i Polskiego Czerwonego Krzyża działającego w Anglii.

  • Jaka atmosfera panowała w pana zespole?

Wszyscy byli ochotnikami. To nie był pluton, który [został] zorganizowany w konspiracji. [Część jego członków funkcjonowała w organizacjach konspiracyjnych]. To była zbieranina, co tu dużo gadać. Moim zdaniem nastrój był dobry, to znaczy morale było niezłe do [samego] końca. Jak „Bór” Komorowski na tydzień czy na dziesięć dni przed [upadkiem] Powstania nas wizytował, to zapytano go: „Co będzie dalej?”. A on [powiedział]: „No, na pewno się Powstanie uda i razem z Armią Czerwoną będziemy bić Niemców”. To świadczyło o [ogólnej] sytuacji, ale morale moim zdaniem do końca było dobre.

  • Czy nawiązał pan jakieś przyjaźnie trwałe w czasie Powstania?

Tak, nawet już częściowo przed Powstaniem. Podchorąży „Andrzej” [Andrzej Bachter] był moim dobrym przyjacielem jeszcze z konspiracji. Ale jak się skończyło Powstanie, była stworzono tak zwaną kompanię osłonową. Jego przyjęli do tej kompanii osłonowej i [dlatego] poszedł do niewoli inną drogą niż ja. Po wojnie był we Francji, miał rodzinę w Argentynie, wyjechał do [niej]. Drugą osobą był Tadeusz Mierzejewski. Przeżył Powstanie i widywaliśmy się po Powstaniu, niestety w latach sześćdziesiątych zmarł na białaczkę. Z Wackiem Urbańskim, znałem się dobrze, u niego bywałem po wojnie. Zachorował na stwardnienie rozsiane, dzisiaj nie żyje, ale cały czas się spotykam z jego żoną. Była [w plutonie] sanitariuszka Małgosia, czasem się z nią spotykałem i sanitariuszka Wanda Pietkiewicz, [z którą utrzymywałem kontakt telefoniczny]. [Pamiętam] szeregowca Kubusia, po wojnie pracował jako technik dentystyczny w Płocku, miałem z nim kontakt niewielki. Szeregowiec Władek, pokazywał się [do niedawna] na naszych zebraniach.

  • Czy podczas Powstania w pana otoczeniu uczestniczono w jakichś formach życia religijnego? Czy odbywały się jakieś msze?

Od czasu do czasu była msza przy dowództwie. Można było się spowiadać, przyjmować komunię.

  • Czy podczas Powstania docierała do pana prasa?

Jakieś komunikaty docierały, trudno powiedzieć, czy to była dosłownie prasa. Pojawił się „Biuletyn”, ale do mnie nie dotarł.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z okresu Powstania?

Najgorsze wspomnienie z okresu Powstania, to wyjście z Warszawy. [Najgorszy] moment związany z Powstaniem [miał miejsce znacznie później]. Siedziałem w obozie jeńców, najpierw pod Hamburgiem [Stalag X B], potem pod Salzburgiem [XVIII C] . 8 maja wyzwolili [nas] Amerykanie, przenieśli do porządniejszych baraków. Oczywiście dostaliśmy wyżywienie, jakieś ubrania, również skombinowaliśmy radio. Słuchaliśmy rozmaitych informacji, politycznych newsów. W końcu czerwca, na początku lipca [1945 roku] usłyszeliśmy ostatnią audycję polskiego radia z Londynu. Komunikat brzmiał, że rząd brytyjski wycofał uznanie polskiemu rządowi na emigracji w Londynie. To [stanowiło] pokwitowanie okupacji, konspiracji, Powstania, obozu jenieckiego. Moim zdaniem [ten moment właśnie był] najgorszy.

  • Czy były jakieś dobre wspomnienia z okresu Powstania?

Cieszyliśmy się jak [zajmowaliśmy] te sąsiednie gmachy. We wrześniu nastąpił [ku naszej radości] ostrzał Niemców przez artylerię sowiecką. [Dwudziestego września miał miejsce przelot znacznej liczby samolotów sprzymierzonych, były liczne zrzuty. Zdawało nam się przez chwilę, że to desant].

  • Po kapitulacji wyruszył pan w drogę do Ożarowa, tak?

Tak, cała kompania, cały batalion ruszył w drogę, składaliśmy broń, za Politechniką, gdzie [znajduje się] dzisiejsze Ministerstwo Obrony Narodowej.[Następnie] przez Dworzec Zachodni szliśmy do Ożarowa, [w którym] gdzie dzisiaj funkcjonuje fabryka kabli. [Jej] hale [wtedy] były puste, maszyny, wszystko było wywiezione i tam [utworzono obóz przejściowy].

  • Ile czasu spędził pan w Ożarowie?

Kilka dni.

  • Co się działo z panem później?

Później załadowali nas w wagony towarowe i wywieźli nas do Niemiec. W [Kistrzyniu] była przerwa, wymyli nas, odwszyli i tak dalej. Po kilku dniach, w połowie października dotarliśmy do obozu X B Sandbostel, między Bremą a Hamburgiem. [Rozpoczęło się] życie obozowe.

  • Jakie panowały tam warunki?

Marne, spało się na podłodze, jedzenie było kiepskie, a jeszcze paczki Czerwonego Krzyża nie dochodziły. Zupa z brukwi, kilka kartofli w mundurach, [jeden] chleb był na dziesięciu. [Odczuwaliśmy głód].

  • Ile czasu pan tam był?

Byłem tam do grudnia, potem całą naszą grupę przenieśli do [obozu w] Markt-Pongau w Austrii, dziś to się nazywa Sankt Johann in Pongau. Może było o tyle lepiej, że po pierwsze była lepsza atmosfera-góry. To [różniło się od] Sandbostel, gdzie [stały] tylko baraki i nic nie było [poza nimi] widać. [Ponieważ] były góry, było coś widać, jakieś normalne życie.
Potem pracowaliśmy dość ciężko, kuliśmy fabrykę podziemną w skałach. [Następnie] pracowałem jako szlifierz w oddziale tej fabryki. Już [zaczęły] dochodziły paczki Amerykańskiego Czerwonego Krzyża i Francuskiego Czerwonego Krzyża. To pozwalało [lepiej] egzystować … Nie paliłem, w każdej paczce było dziesięć paczek papierosów, wymieniałem [je] na żywność. Praca była ciężka, bo w sztolni trwała osiem godzin, a w zakładzie mechanicznym-dwanaście godzin, zresztą tak jak dla Niemców, tu nie było różnicy. Jeszcze dodam, że do tego obozu Markt Pongau w grudniu przywieźli Słowaków z Powstania na Słowacji, a w lutym przywieźli Amerykanów z ofensywy [Rundstedta]. [Niewola] trwała do 8 maja. Był to jeden z ostatnich obozów uwolnionych przez sprzymierzonych i do tego obozu mnóstwo ściągali ludzi z innych obozów. [Przebywali w nim ] Francuzi, Anglicy, Jugosłowianie i byli również Rosjanie. Już przed 8 maja było widać, że się [wojna] kończy, zniknęły niemieckie posterunki, zaczęli trochę wychodzić [poza obóz], trochę kopaliśmy kartofle, które rosły w sąsiedztwie] i gotowaliśmy je sobie. 8 maja pod wieczór przyjechał pierwszy patrol amerykański. Zrobili dezynfekcję tego wszystkiego, przenieśli nas do innych baraków. Oczywiście wyżywienie było już zupełnie inne, takie jak w armii amerykańskiej. [Byliśmy jakby] w stanie zawieszenia [pod względem dalszego losu]. Nie bardzo było wiadomo co robić, nie bardzo było wiadomo jak [przyszłość] będzie się kształtowała. Wycofanie uznania rządowi polskiemu, [które jak wspomniałem] nastąpiło pod koniec czerwca lub lipca w 1945 roku [nie stanowiło dobrych widoków na przyszłość].
W sierpniu przyjechały samochody z 2 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych [na Zachodzie], a przedtem przyjeżdżali łącznicy z 2 Korpusu. Między innymi ciekawostka: przyjechał kapitan Żabczyński, znany aktor warszawski. W sierpniu zdecydowaliśmy się z grupą kolegów, że pojedziemy do 2. Korpusu. W miejscowości Porto San Giorgio był obóz przejściowy, dostałem przydział do oddziałów warsztatowo-naprawczych [II warszawskiej Dywizji Pancernej], bo miałem tutaj ukończoną w czasie okupacji] szkołę budowy maszyn. W dowództwie pracowałem jako kreślarz, trwało to do mniej więcej lipca 1946 roku. Wtedy Korpus został przeniesiony do Wielkiej Brytanii. Ulokowali nas w obozie pod Yorkiem. Pojawiły się właściwie trzy możliwości. Albo wstąpić do korpusu [tworzonego przez Brytyjczyków], który się nazywał Polski Korpus Rozmieszczenie i Przysposobienia, dla tych, którzy byli zdecydowani zostać w Wielkiej Brytanii. Można było wrócić do kraju, a kto się nie zdecydował ani na jedno, ani na drugie, tym obiecywano, że zostaną zesłani do obozu uchodźców w Brytyjskiej Strefie Okupacyjnej w Niemczech. Niewielu było takich. Wtedy otrzymałem wiadomość od matki, która mieszkała [w dawnym ocalonym] mieszkaniu w Warszawie. Dostałem wiadomość od niej i od kolegów, zdecydowałem się na powrót i, w końcu lutego 1947 roku zjawiłem się w swoim [mieszkaniu przy alei Trzeciego Maja 2 w Warszawie].

  • Czy później, w realiach nowego ustroju, był pan w jakiś sposób represjonowany albo spotykały pana jakieś nieprzyjemności?

Zacząłem studia [w czasie okupacji] na tajnej politechnice, na kursach Jagodzińskiego podczas okupacji. Jak wróciłem, złożyłem podanie do profesora [Płużańskiego], który był wtedy dziekanem Wydziału Mechanicznego Politechniki Warszawskiej, i zostałem przyjęty na pierwszy rok. Normalnie studiowałem, studia ukończyłem w 1950 roku, zostałem asystentem [w Katedrze Budowy Lokomotyw P.W. Pracowałem również w Instytucie Kolejnictwa jako kierownik zakładu]. Osobiście jakichkolwiek [nieprzyjemności] nie doznałem.

  • Czy gdyby wtedy kiedy pan brał udział w Powstaniu, gdyby pan miał tą samą wiedzę, którą pan ma teraz na temat Powstania, czy poszedłby pan walczyć?

Żołnierz nie wybiera nieprzyjaciela ani celu walki, a ja byłem żołnierzem. Nie wchodziła w grę dyskusja, czy brać udział [w Powstaniu i czy go robić], czy nie, to był po prostu rozkaz. [Wspomnę też, że w połowie] lipca 1944 roku Niemcy uciekali z Warszawy, było widać ewakuację [ich] cywilów i wojska, potem to się przerwało, [a odziały] wojskowe zaczęły iść w drugą stronę, [za Wisłę]. Nastrój [wśród ludności można scharakteryzować powiedzeniem] takim, że: „O kurczę, zwiewają! A, trzeba by im dolać”.[Mniemano], że uciekną i nie dostaną po skórze. Nastrój nienawiści oraz oczywiście chęć [odwetu] na pewno [miała miejsce zarówno] w społeczeństwie, [jak] i wśród żołnierzy [organizacji tajnych].






Warszawa, 30 marca 2007 roku
Rozmowę prowadziła Alicja Waśniewska
Tadeusz Wolfram Pseudonim: „Okularnik” Stopień: kapral podchorąży, dowódca sekcji Formacja: Batalion „Miłosz” Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter