Teresa Chojnowska „Cisza”

Archiwum Historii Mówionej


Nazywam się Teresa Chojnowska z domu Szuldt, w czasie okupacji ukrywaliśmy się pod nazwiskiem Stalińscy, urodziłam się 2 marca 1930 roku.

  • Proszę powiedzieć, co pani robiła przed 1 września 1939 roku?


Byłam dzieckiem w rodzinie, której się bardzo dobrze powodziło, mieszkaliśmy w Sosnowcu, mój ojciec był inżynierem metalurgiem, dlatego właśnie mieszkaliśmy w Sosnowcu, bo był przedstawicielem w hucie „Boldi”, powodziło nam się bardzo dobrze. Jak wybuchła wojna, to ojciec poszedł do wojska, kazał nam oczywiście się nie ruszać, chociaż była cała wędrówka ludzi. Ojciec potem uciekł z niewoli, wrócił. W 1941 roku został aresztowany. Wtedy jeszcze się nie orientowałam, że jest w konspiracji. Był w więzieniu w Katowicach, stamtąd zorganizował razem z mamą, to znaczy mama pomagała, uciekł z tego więzienia. Przez zieloną granicę cała rodzina została przeprowadzona do Guberni, przyjechaliśmy do Warszawy, zostawiając wszystko tak, jak staliśmy, jak wyszliśmy z mieszkania. Dopiero się zaczęło życie w Warszawie.

  • Gdzie państwo mieszkali?


Mieszkaliśmy najpierw na ulicy Śliskiej u rodziny, bo jak przyjechaliśmy do Warszawy, pierwsze kroki były do mamy mojego ojca, czyli do mojej babci, na Kapitulną na Starym Mieście, tam zresztą zginęła i potem już nie było śladu, żadnych wiadomości. Nie orientowałam się, że ojciec w ogóle należy do jakiejś organizacji.

Miałam wtedy jedenaście lat, chodziłam na takie prywatne [lekcje], to znaczy właściwie kuzynka uczyła mnie przez parę miesięcy, przygotowywała do szkoły. Potem od września 1942 roku zaczęłam chodzić do szkoły, prywatna szkoła Świerzyńskiego. Za kościołem Zbawiciela była taka szkoła, szkoła się nazywała handlu i reklamy. Pod tą przykrywką oczywiście mieliśmy wszystkie przedmioty, które były potrzebne szkole polskiej. Z tego budynku, gdzie ta szkoła była, w tej chwili została tylko jedna oficyna, cały budynek został zniszczony, a cała szkoła mieściła się na trzecim piętrze, to był czworobok, całe piętro zajmowała szkoła. Był odpowiedni system alarmowy w każdej klasie.

 

Tam właśnie zaczęłam należeć do drużyny harcerskiej żeńskiej, do 32. Drużyny imieniem Emilii Plater, Drużyna „Promienna”, zastęp „Wschodzącego Słońca”. Drużynową była Maria, uciekło mi w tej chwili nazwisko, a zastępową Lidia Wiśniewska, która w tym roku zmarła niestety. Zastęp liczył osiem dziewcząt, miałyśmy zbiórki w szkole, poza tym jeździłyśmy pod Warszawę do lasów w Świdrze, przechodziłyśmy szkolenia terenowe, a poza tym złożyłyśmy przyrzecznie harcerskie. W 1944 roku, tak na początku, już byłyśmy przygotowywane do akcji „Burza”. Na przykład miałam takie zadanie, że musiałam chodzić konkretnie ulicą Okopową, sprawdzać na wszystkich podwórkach, gdzie jest jakiś dostęp do wody, przejścia czy są jakieś pomiędzy budynkami, w ogóle, jaka jest komunikacja na ulicach. To właśnie do nas należało takie przygotowanie. Poza tym brałyśmy udział też w takim szykowaniu paczek do Pawiaka, to były takie właściwie najbardziej zorganizowane pomoce. A poza tym miałyśmy szkolenie. Poznawałyśmy na przykład zasady rozbrajania pistoletu, granatu, „filipinki”, przecież musiałyśmy to wszystko poznać, chociaż miałam dopiero czternaście lat. Niestety przed samym Powstaniem w czerwcu 1944 roku, nie wiem dlaczego, właściwie nie jest to wyjaśniona sprawa do tej pory, drużyna nasza została rozwiązana, czyli nie miałyśmy konkretnego przydziału już na sam okres Powstania.

 

  • Gdzie pani walczyła w czasie Powstania, do jakiej formacji została pani przydzielona?


Po prostu coś znalazłam, drużynową była Maria Walcowa. Znalazłam się w czasie Powstania róg Pięknej i Marszałkowskiej, ponieważ moja siostra pracowała jako kasjerka w sklepie mojego wuja, to był taki duży sklep kolonialny, tak jak kiedyś byli Pakulscy, w tej chwili to nie wszyscy wiedzą, to były takie duże kolonialne sklepy. Poszłam do siostry, wtedy mnie zastało to Powstanie, już tak zostałam. To nas tylko ratowało, że w tym sklepie były różne żywnościowe towary, tak że miałyśmy co jeść po prostu przez dłuższy czas. Poza tym opiekował się nami (wujka nie było ani ciotki, bo oni byli z dzieckiem pod Warszawą, to był okres lata) taki pan, który zarządzał tym sklepem, z nami był cały czas, on się nami opiekował.

  • Jak zapamiętała pni 1 sierpnia 1944?


Właśnie z siostrą leżałyśmy na balkonie i obserwowałyśmy, co dzieje się na ulicy Pięknej, bo na ulicy Pięknej była „mała PAST-a”. Stamtąd szedł atak niemiecki. Została zbudowana barykada między tym budynkiem właśnie, gdzie myśmy były na rogu, a tym, gdzie w tej chwili jest teatr Jandy. Na tym odcinku była zrobiona barykada, właśnie przez przekrój ulicy Pięknej. Obserwowałyśmy to, co się dzieje na Pięknej. Niestety był taki moment, gdzie Niemcy, jadąc czołgiem w stronę Marszałkowskiej, prowadzili przed czołgiem [ludzi], to były tak zwane żywe tarcze, czyli ludzie przed czołgiem, ale po kilku dniach Powstańcy zdobyli „małą PAST-ę”. […] Tak przez parę dni byłam z siostrą, a ponieważ jako harcerka czułam, że gdzieś muszę po prostu coś znaleźć, [więc] przeszłam przez tę barykadę, piwnicami doszłam do róg Wilczej i Mokotowskiej, znalazłam placówkę harcerską, po prostu się zatrzymałam i do nich się przyczepiłam.

  • Jak ta placówka się nazywała?


Niestety nie miałam z okresu Powstania żadnych dokumentów, żadnych zaświadczeń, działałam tak po prostu spontanicznie. Przyłączyłam się do tej [placówki], to były też tylko dziewczyny, ponieważ się zaczęły akurat pożary na ulicy, oczywiście chodziłyśmy pomóc gasić. Tak się jakoś już później przyjęło, że ciągle tam chodziłam, po prostu pomagałam ludności cywilnej. Tak było do 12 września. Dwunastego września na Śródmieście zaczęły uderzać tak zwane krowy. Idąc z placówki na Piękną, zostałam zasypana na Skorupki, akurat wtedy został zwalony dom, ale na szczęście jakoś się dostałam na klatkę schodową, gdzie po prostu tyle tylko, że się wszystko waliło naokoło, a mnie się na szczęście nic nie stało. Przyszłam na Piękną, niestety dom był rozwalony, siostra została ranna i wzięta do szpitala na Lwowską. Właśnie pan z tego sklepu gdzieś mnie zaprowadził na Powiśle. To właściwie tak się skończyła taka moja działalność, jeśli chodzi o jakąś pomoc, zostałam właściwie zupełnie jakaś taka wyjęta z tego wszystkiego i bezradna. A moi rodzice byli w tym czasie na Woli, mój ojciec był w [Zgrupowaniu] „Chrobry II”, a moja mama na Śliskiej zajmowała się gotowaniem dla Powstańców.

  • Nie miała pani z nimi kontaktu?


Nie miałam cały czas z nimi kontaktu, w jakiś sposób ojciec mnie znalazł na Powiślu, przeszłam z ojcem, bo to była taka barykada w Alejach Jerozolimskich, gdzie w tej chwili jest tablica na budynku w tym miejscu. Taka była komunikacja właśnie przez tę barykadę, bo od BGK był niemiecki obstrzał, to było takie przejście bardzo niebezpieczne, ale jednak ciągle jakiś ruch był. Wtedy z ojcem już poszłam, właściwie już od tamtej pory byłam z mamą na Śliskiej.

  • To było po 12 września?


Po 12 września. Z siostrą już żadnego kontaktu nie miałam.

  • Co pani wtedy robiła?


Później, jak była kapitulacja, to jeszcze odprowadziłyśmy z mamą ojca, ich oddział składał broń na Żelaznej, odprowadzałyśmy właśnie ojca, jak szli do niewoli, bo mój ojciec był w niewoli w Lamsdorfie.

  • Jak nazywał się pani ojciec?


Paweł Szuldt, w czasie okupacji Staliński, pod pseudonimem „Paweł”. Całym oddziałem poszli do niewoli, a myśmy 4 października z cała gromadą ludności cywilnej poszły do Pruszkowa. Po prostu nas przepędzili z Warszawy, do samego Pruszkowa szłyśmy.

  • Jakie nastroje panowały wśród ludności cywilnej – jeżeli chodzi o samo Powstanie – w czasie kiedy miała pani kontakt z ludnością cywilną?


Przede wszystkim zawsze chodziłam właśnie przez przejścia piwniczne. To ludzie siedzieli po prostu po piwnicach. Były porobione dziury pomiędzy budynkami, żeby było przejście. Raczej się mało [poruszali], chociaż też wychodzili na podwórkach. Na początku jeszcze można było z wody korzystać, później już było coraz gorzej, to było najgorsze, że nie było wody, nie było żywności. Cóż, nastroje nie były [złe]. Zresztą, jeśli chodzi o Śródmieście, to najdłużej był spokój właściwie, to znaczy spokój – jeszcze jakoś tak można było przeżyć. Najgorzej to było, wiadomo, na Starówce przecież. Od kiedy zaczęli właśnie tymi „krowami” uderzać na Śródmieście, to się zrobiło też to samo. Zaczęli burzyć domy.

  • Czy w czasie Powstania miała pani dostęp do prasy powstańczej, czytała ją pani?


Były „Biuletyny Informacyjne”, oczywiście, że to ciągle gdzieś krążyło.

  • Były prowadzone dyskusje na temat tego, co zawarte było w tej prasie?


Oczywiście, ludzie właśnie jak siedzieli w piwnicach, to każdy chciał się dowiedzieć, co się dzieje, to była taka informacja, co się dzieje w innych dzielnicach, czy w końcu coś się zmieni, gdzie są Niemcy – były przecież informacje w „Biuletynach…”.

  • Czy miała pani kontakt z żołnierzami ze strony nieprzyjacielskiej, z Niemcami?


Z Niemcami?

  • Tak.


Nie.

  • Na przykład z ludźmi innej narodowości?


Też nie miałam. Dlatego mówię, że miałam czternaście lat, nie byłam jakimś żołnierzem po prostu działającym. Co prawda myśmy też przeszły takie przeszkolenie sanitarne, niby z tą bronią, ale cóż to było, tylko pistolet, tak zwana dziewiątka i te „filipinki”, ale nie miałyśmy nigdy takiej własnej broni.

  • Czy uczestniczyła pani w życiu religijnym w czasie Powstania, chodziła pani na msze?

 

W czasie Powstania były na podwórkach kapliczki, zresztą właściwie całą okupację na wielu [punktach] były takie właśnie kapliczki, ludzie się zbierali przeważnie wieczorami na modlitwy, na jakieś śpiewy. W czasie Powstania to przede wszystkim każdy się chciał pomodlić, że może to coś pomoże, każdy się do czegoś modlił, żeby jakaś pomoc była.

  • Może ma pani jakieś najlepsze wspomnienie z okresu Powstania Warszawskiego?


Nie mam dobrych wspomnień. Mam właśnie bardzo przykre, na przykład jak szłam ulicą Chmielną, gdzie było pełno trupów. Zapach krwi później bardzo długo pamiętałam, to był bardzo przykry widok i przykre odczucie. Tak samo, jak szłyśmy z mamą do Pruszkowa, szliśmy na przykład koło pól różnych, przecież ludzie byli głodni, nie mieli co jeść, a na tych polach była cebula, jakieś inne rośliny, chcieli coś sobie urwać z tego pola, ale czasami się zdarzało, że Niemcy strzelali do takich ludzi. Poza tym widzieliśmy też trupy na jezdni, przechodziliśmy koło tych ludzi, którzy leżeli, często były to jakieś zwłoki, czy przejechane czołgiem, czy coś, to raczej widoki były nieprzyjemne.

  • Co robiła pani mama w czasie Powstania?


Przede wszystkim gotowała dla Powstańców, ponieważ mama była na Śliskiej, a ojciec był w Zgrupowaniu „Chrobry II”, oni byli w fabryce Norblin, mieli swoje zgromadzenie, ale często po prostu jakoś czy przychodził, żeby coś jeść, czy mama, jak więcej nagotowała, to zabierał.

  • Oni byli na linii frontu. Czy ojciec opowiadał o tym, jakie są nastroje?


Oczywiście, że były rozmowy, jaka jest sytuacja, czy ktoś zginął i ilu ludzi zginęło z oddziału, były takie, wymiana wiadomości. Poza tym też [rozmawialiśmy, co dzieje się] na Śliskiej, bo Śliska była niedaleko getta, wprawdzie getto to już było [zlikwidowane], zresztą powstanie getta też żeśmy oglądali z tej Śliskiej, jak to się wszystko paliło, ale mur został po getcie. Ludzie się gromadzili, razem się trzymali, jedni drugim pomagali, co kto miał, to jakoś to się tym dzielili wszyscy.

  • Proszę powiedzieć o samej ewakuacji z Warszawy do obozu w Pruszkowie, jak to wyglądało?


Przede wszystkim myśmy z mamą nie miały nic. [Wyszłyśmy,] tak jak stałyśmy. To już był październik, przecież już się zaczęło robić zimno, a Powstanie się zaczęło w pełni lata, miałam jakąś taką jesionkę, jakieś palto zdobyłam z tego zburzonego domu po moich wujostwach, buty, ciotki chyba, od łyżew. Tylko to miałam na sobie, jakąś sukienkę, już nawet nie pamiętam co, tak szłyśmy. Nie miałyśmy żadnych walizek, żadnych tobołków, co potem troszkę było taką przeszkodą, nawet nie było na czym usiąść, jak z Pruszkowa nas wieźli potem takimi bydlęcymi wagonami. To znaczy w samym Pruszkowie byłyśmy jeszcze tydzień.

  • Kiedy dokładnie trafiła pani do Pruszkowa?

 

Czwartego października. Najpierw była selekcja, ponieważ młodzież była zabierana na wyjazd do Niemiec. [Szłam] na skurczonych nogach, dobrze, że płaszcz był taki dłuższy, jakoś tak, żebym była mniejsza, jakoś przeszłyśmy z mamą przez tę selekcję. Zapędzili nas na jakiś plac, gdzie ludzie już zaczęli od razu organizować sobie jakieś jedzenie, kto miał jakieś garnki, jakieś coś, to coś zaczął gotować. Przez płot ludzie widocznie z okolicy zaczęli coś wrzucać. Potem w takich halach betonowych, bo to przecież w Pruszkowie były takie hale, na tym betonie myśmy spały. Byłyśmy przez parę dni, jedyne to [dobre], że moja mama jeszcze miała złotą jakąś bransoletkę, dzięki temu (a poza tym znała niemiecki) załatwiła, że nas przydzielili do grupy chorych i starych. Z ta grupą po dwóch czy trzech dniach wsadzili nas do pociągu bydlęcego, znaczy takich wagonów towarowych, gdzieś nas zaczęli wieźć. Jechaliśmy przez Kraków, to wszystko wagony zamknięte, oczywiście nie można było wyjść.

 

Jechaliśmy przez Kraków, a cała rodzina mojej mamy [była] z Krakowa, [więc] myślałyśmy, że nam się jakoś uda, ale nie można było wyjść, nawet tylko nam jakąś wodę podawali przez okienko. Potem już pod wieczór, jak nas wieźli tym pociągiem…

  • Jak długo trwała podróż?


Trwała jakieś półtora dnia, dlatego że stąd wyjechaliśmy rano, a wieczorem akurat nasz wagon… Przenieśli taką lorę przed lokomotywę, czyli [jechaliśmy] na takiej lorze, już nie w wagonie, tylko to taka platforma. Podobno to tak robili, że były wysadzane szyny kolejowe. Jeżeli by coś takiego było, to by poszła najpierw taka właśnie [platforma], tak że nie lokomotywa, tylko na tej lorze żeśmy byli. Ponieważ właśnie nie miałyśmy żadnych tobołków, żadnych walizek, nic, nawet nie było na czym usiąść. Wiem tylko tyle, że zawieźli nas do Starego Sącza, w nocy to było. Nie wiem, co to było za pomieszczenie, wiem tylko, że myśmy na jakimś stole z mamą jakoś siadły czy się położyły. Na drugi dzień wszystkich porozwozili do pobliskich wsi do chłopów.
Pierwsza rzecz to było zrobienie jakiś higienicznych zabiegów, bo przecież po Powstaniu to robactwo nas zjadało. To było straszne, nawet właśnie w tym wagonie, siedząca przede mną staruszka – po prostu chodziły po niej wszy, a we włosach mieliśmy wszyscy. Z tym trzeba było zrobić porządek. Po kilku dniach jakoś się mamie udało, że dostałyśmy się do Krakowa, okazało się, że w szpitalu w Krakowie znalazła się moja siostra, właśnie przywieziona też ze szpitala z Warszawy. Tak to się skończyło.

 

  • Proszę powiedzieć, co się z panią działo po wojnie?


Piętnastego maja (akurat tę datę pamiętam, bo to były imieniny mojej mamy Zofii) wrócił ojciec z niewoli, przyszedł do Krakowa. Wtedy zaczął organizować powrót do Sosnowca, że jak wróci, jakoś odtworzy tą swoją, w Sosnowcu był znanym człowiekiem i miał pozycję, a w Krakowie chodziłam do gimnazjum, właściwie parę miesięcy, bo do lata, do końca roku szkolnego, ale też zapisałam się do harcerstwa w Krakowie. Właściwie potem po przeniesieniu się już do Sosnowca [także], harcerzem się jest jednak już całe życie. W Sosnowcu tez należałam do harcerstwa, do drużyny aż do momentu rozwiązania tego naszego ZHP w 1948 roku, potem już nie było takiego harcerstwa, później było tak zwane czerwone.

  • Czy spotkała się pani z jakimiś represjami?


Nie. Właśnie mimo tego, że czy na studia, jak się starałam, czy jak pracowałam, wszędzie w ankietach pisałam, że należałam do „Szarych Szeregów”, nie wiem, szczęście miałam. Nawet mi w pracy proponowano, dlaczego nie należę ZBoWiD-u, ale do ZBoWiD-u nie chciałam należeć. Dopiero w 1992 roku, jak odnalazłam swoją zastępową i swoje koleżanki z zastępu, powstało Stowarzyszenie „Szarych Szeregów”, to przystąpiłam z powrotem, tak jak mówię harcerzem, jak się jest, to się jest całe życie.

  • Po wojnie miała pani kontakt z harcerkami?


Z tymi z czasów okupacji?

  • Tak.


W rocznicę Powstania Warszawskiego przyjechałam do Warszawy z Sosnowca, spotkałyśmy się, mam nawet zdjęcia z tego spotkania, tylko że potem każdy jakoś swoim życiem żył. Warszawa przecież była zniszczona, zanim się to wszystko zaczęło odbudowywać. Mieszkałam w Sosnowcu do 1952 roku, dopiero później przenieśliśmy się znowu do Warszawy. Poszłam na studia. Tak jak mówię, dopiero w 1992 roku odnalazłam [znajomych]. Stowarzyszenie „Szarych Szeregów” powstało w 1991 roku, właśnie obchodziliśmy w tym roku dwudziestolecie, cały czas działam w tej chwili w „Szarych Szeregach”.

  • Czy obecnie gdzieś pani należy?


Powstały różne zgrupowania „Szarych Szeregów”, odtworzyły się jak gdyby dawne zgrupowania jeszcze z czasów okupacji. Należę do tak zwanego kręgu „Koniczyny”, jest to krąg samych kobiet. Właściwie jesteśmy z różnych zgrupowań, gdzie która należała, wszystko jedno, wszystkie należymy do tego kręgu „Koniczyny”. Jestem od kilku lat w komendzie tego kręgu, spotykamy się. W zasadzie, co miesiąc mamy takie spotkania, urządzamy też różne okolicznościowe spotkania. Nawet w Muzeum Powstania Warszawskiego byłyśmy na takim spotkaniu z księżniczką Anną, bierzemy udział we wszystkich uroczystościach, które się odbywają, związane z „Szarymi Szeregami” czy w ogóle z uroczystościami. Poza tym może dlatego, że jestem gdzieś zarejestrowana, to dostajemy zaproszenia na wszystkie uroczystości. Oczywiście jesteśmy na każdych uroczystościach związanych z rocznicą Powstania Warszawskiego.

  • Może by pani chciała coś powiedzieć na temat Powstania, co pani o tym wydarzeniu sądzi, czy uważa pani, że było słuszne?


Nie, nie będę oceniać. Byłam wtedy w zasadzie dzieckiem. Po prostu należałam [do harcerstwa], robiłyśmy to, co miałyśmy polecone, ale ocena nie do mnie należy. Oczywiście, że to był to zryw na pewno po tylu latach gnębienia nas w Warszawie przez Niemców. W różnych okolicznościach byłam, byłam na przykład w momencie rozstrzeliwania ludzi, na przykład jak w Alejach Jerozolimskich jest taki mur, to w tym momencie przechodziłam. A vis-à-vis w tym budynku, którego nie ma w tej chwili, jest tylko PKO, mieszkała też moja jakaś rodzina, szłam właśnie, w tym momencie było to rozstrzeliwanie ludzi przy tym, gdzie jest teraz ten mur. Różne sytuacje były, ale oceniać tego po prostu nie potrafię. Polityka jest tak skomplikowana, że trudno się w tym wyznać.

  • Może pani coś jeszcze dodać albo coś opowiedzieć?


W zasadzie nie. Mam w tej chwili dużo zdjęć z tych różnych uroczystości, które obchodzimy jako „Szare Szeregi” w tej chwili. Dostałam różne odznaczenia, dostałam stopień porucznika. Uważam, że trochę może to też jest trochę przesadą, bo w końcu miałam czternaście lat, nie byłam takim żołnierzem walczącym, nie ubiegam się o żadne specjalne honory. Na pewno to zostaje w psychice człowieka na całe życie, pewne przeżycia z tego okresu zostają na pewno.





Warszawa, 13 kwietnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Ewa Berbecka
Teresa Chojnowska Pseudonim: „Cisza” Stopień: służby pomocnicze Formacja: Obwód I Śródmieście Dzielnica: Śródmieście Południowe, Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter