Teresa Maria Choynowska „Foka”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Teresa Choynowska. Brałam udział w Powstaniu Warszawskim w kompanii „Genowefa”, w Batalionie „Gustaw-Harnaś” od samego początku Powstania do końca, do wyjścia z Warszawy.

  • Co robiła pani przed 1 września 1929 roku?

Były wakacje, więc byłam w domu, w województwie białostockim, w majątku moich rodziców, który nazywał się Zakrzewo. Do wakacji 1939 roku byłam w szkole w Wilnie.

  • Jak pamięta pani dom rodzinny, jaki miał wpływ na panią w późniejszych latach?

Był bardzo miły, przyjazny i niestety 1 września 1939 roku skończył się i nigdy do niego nie wróciłam.

  • A czym zajmowali się pani rodzice?

Byli właścicielami majątku, w którym się urodziłam i mieszkałam.

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny?

Latało dużo samolotów, poza tym dostaliśmy nakaz ewakuacji, bo mieszkaliśmy dwadzieścia kilometrów od granicy niemieckiej, to znaczy dawnych Prus Wschodnich, teraz to jest okręg Kaliningrad, żeby uciekać przed Niemcami. Zaczęliśmy uciekać przed Niemcami z całym dobytkiem: majątkiem, końmi, krowami i tak dalej. Wpadliśmy 17 września, o ile się nie mylę, w rosyjskie ręce, komuny ruskiej.

  • Co się wtedy z państwem działo?

Zabrano nam wszystko, cośmy mieli. Zamknięto nas w domku, w Kasie Stefczyka. Pamiętam te Kasy Stefczyka, bo teraz też się odrodziły i też są. Siedzieliśmy tam i po dwóch tygodniach pozwolili nam wyjechać. Wzięliśmy parę koni i wóz i jechaliśmy na zachód. Tu byli już Niemcy. Przekroczyliśmy granicę ostatniego dnia, kiedy byłą otwarta między Rosją a Niemcami. Dostaliśmy się pod okupację niemiecką. Z deszczu pod rynnę oczywiście.

  • Czy była pani tylko z rodzicami, czy ktoś jeszcze z wami był?

Byłam z rodzicami i bratem.

  • Co się działo pod okupacją niemiecką? Czy zostali tam państwo na dłużej?

Pojechaliśmy do majątku babki pod Pułtuskiem – do Łubienicy. Tam przez jakiś czas był spokój. Potem przyszli Niemcy i wszystko zajęli. Rozstrzelali dziadka, wuja i drugiego dziadka, i drugiego wuja, czyli w sumie czterech. Wyrzucili nas w ciemno, że tak powiem, w pustkę.

  • Dokąd się udaliście?

Przyjechaliśmy do Warszawy i nie wiem, jak to się stało, ale zdobyliśmy mieszkanie. To była Warszawa okupacyjna.

  • Gdzie pani wtedy mieszkała?

Na ulicy Mokotowskiej 45.

  • Czym zaczęli się zajmować pani rodzice w Warszawie?

Potem przenieśli się do majątku któregoś z kuzynów, a ja poszłam do szkoły, bo trzeba się było uczyć.

  • Czy to było na początku wojny?

Tak.

  • Czy uczestniczyła pani w konspiracji?

Tak, oczywiście.

  • Jak się pani z nią po raz pierwszy zetknęła?

Tego nie powiem, bo nie pamiętam. Wiem, że były zebrania w naszym mieszkaniu. Spotykaliśmy się co jakiś czas z całą grupą. Było szkolenie w szpitalu Dzieciątka Jezus, na ulicy Kopernika, niby sanitarne, lecznicze. To polegało głównie na tym, żeśmy patrzyli, jak się odbywają operacje. Niewiele się z tego nauczyliśmy, ale trudno, tak to było.

  • Czy ktoś jeszcze z pani rodziny zaangażowany był w konspirację?

Moi rodzice, stryjeczny brat i stryjeczna siostra, Józef Choynowski i Maria Choynowska, też w tej samej jednostce.

  • Podczas okupacji chodziła pani do szkoły.

Do szkoły Emilii Plater na ulicy Pięknej.

  • Jak to pani pamięta, wspomina?

Wydawało się, że to jest normalne życie, w każdym razie staraliśmy się. Szkoła była dobra. Nauczyciele mili, koledzy i koleżanki też. Jakoś to było.

  • Czy pani rodzice przez cały okres Powstania byli w Warszawie?

Nie. Oni w ogóle nie byli w Warszawie. Byli krótko w Warszawie, a przenieśli się do Lasomina pod Mińsk Mazowiecki do ciotki i tam mieszkali. A ja byłam w Warszawie, bo tu była szkoła. Na wakacje też tam jeździłam.

  • Z bratem? Czy brat był w innej szkole?

Brat był sporo młodszy i był w szkole tam, gdzie byli rodzice.

  • Gdzie panią zastał wybuch Powstania?

Na Woli, na ulicy Chłodnej, numeru nie pamiętam. To było dziwne, ale zebrało się piętnaście albo osiemnaście dziewczyn i siedziałyśmy, nie wiedząc, co z nami będzie dalej. Absolutnie, nic. Po jakimś czasie, po trzech, czterech dniach, przyczepił się do nas, taka jednostka była Bataliony Chłopskie, byli blisko. Bardzo im się podobałyśmy. Doszło do tego, że musiałyśmy stamtąd iść. Poszłyśmy na ulicę Kopernika do szpitala. Zajęło się tam nami dowództwo i przydzielili nas do szpitala koło Teatru Polskiego. Przez jakiś czas byłyśmy w tym szpitalu. Po czym okazało się, że kompania „Genowefa”, która już się zorganizowała i brała udział w Powstaniu, nie ma sanitariuszek. Zostałyśmy we cztery przydzielone do batalionu. Do końca Powstania byłyśmy razem z nimi. Na ulicy Czackiego było miejsce kwaterunku.

  • Jak wspomina pani atmosferę tych pierwszych dni Powstania?

Nie bardzo sobie wyobrażaliśmy, na czym to polega. Okazało się, że im dłużej, tym bardziej. Poruszanie się po Warszawie było bardzo skomplikowane. Najpierw chodziliśmy ulicami, a potem piwnicami. Najtrudniej było przejść przez Aleje Jerozolimskie, bo tam był ostry ostrzał. Było zrobione przejście: kto przeszedł, ten przeszedł, kto zginął, ten zginął. Tak było.

  • Czyli na początku była pani na Woli?

Na Woli byłam cztery, pięć dni. Krótko. Tam to była jakaś pomyłka, coś komuś nie wyszło. Byłyśmy zupełnie bez informacji, bez niczego.

  • I potem została pani przyłączona do…

Szpital był na ulicy Konopczyńskiego. To był nowoczesny budynek. Było tam mnóstwo ludzi. Była tam ciężka praca, gdzie miałyśmy też dyżury nocne i wszystko. Najstraszniejsza rzecz to były pluskwy. To był poniemiecki dom i widocznie nie sprzątali go. Była rozpacz, bo chorzy leżeli, a w nocy po nich chodziły pluskwy. Myśmy tłukły te pluskwy.

  • Dużo chorych było wówczas?

Dużo. Nie wiem, czy dziesięciu, dwudziestu czy pięćdziesięciu. To był duży dom i duży szpital.

  • Czy to były osoby cywilne, czy wojskowe?

Nie wiem. Tam nie było przedtem szpitala. Tam mieszkali Niemcy. Gdy rozpoczęło się Powstanie, zrobiono tam szpital.

  • Czy przez całe Powstanie służyła pani w szpitalu?

Nie. Po jakimś czasie przeszłyśmy do kompanii, która nie miała sanitarnego patrolu.

  • Proszę powiedzieć, co się działo dalej?

Chodziliśmy na różne wyprawy. Zdobywaliśmy jedzenie, bo trzeba było coś jeść, a nie było nic do jedzenia, więc jakieś sklepy, składy. Trzeba było tam pójść, przynieść. Myśmy to wszystko robili, razem z kolegami oczywiście. Jedna charakterystyczna sprawa to był rozkaz odbicia Starego Miasta. Tam już było zupełnie niewesoło i ciężko. Mieliśmy się przebijać do Starego Miasta. To było w nocy. Doszliśmy na ulicę Waliców. Ulica ta cała się paliła. Wszystkie domy się paliły. Myśmy siedzieli pod tymi palącymi się domami. Tego nie zapomnę do końca życia, jak o godzinie dwunastej, w którymś mieszkaniu tego domu bił zegar. Potem wróciliśmy, ponieważ nie udało się to przejście na Stare Miasto. Nie wyszło. Nie puścili Niemcy. Od nas nikt nie zginął, nie było nic z tych rzeczy. Wróciliśmy na ulicę Czackiego do miejsca postoju. Później był atak na kościół Świętego Krzyża przez ulicę Traugutta na tamtą stronę. Tam zginęło paru kolegów w czasie tego ataku. Potem chodziliśmy na różne akcje, ale gdzie i co, to nie powiem. Pamiętam to Stare Miasto i kościół Świętego Krzyża.

  • Kiedy po raz pierwszy spotkała się pani z żołnierzami niemieckimi jeszcze podczas okupacji?

Jak wychodziliśmy po Powstaniu. Wcześniej nie. Jeszcze [w ataku] na PAST-ę braliśmy udział. Był ostrzał, myśmy za późno wyszli. Nie dało się tam dojść potem.

  • Jak ludność cywilna przyjmowała walkę waszego oddziału?

Bardzo różnie. Głównie to byli ludzie, którzy siedzieli w piwnicach. Myśmy przez te piwnice chodzili, bo inaczej się nie dało. Różne były reakcje: pozytywne i negatywne. Wymyślali i cieszyli się, różnie to było.

  • Czy miała pani kontakt z przedstawicielami innych narodowości uczestniczącymi w Powstaniu? Czy tylko z Polakami?

Tylko z Polakami.

  • Z jakimi największymi trudnościami łączyła się pani służba? Jak mogłaby to pani określić?

Trudnościami? Staraliśmy się żyć i zachowywać normalnie w tych warunkach, jakie były, a były różne. Nie potrafię powiedzieć, może za mało pamiętam, jak tam było. Różnie było: lepiej, gorzej, strzelali albo nie strzelali, palili albo nie palili. Tak było. Mieliśmy dużo ludzi, którzy przechodzili kanałami, wychodzili na ogół na Nowym Świecie z tych kanałów koło nas oczywiście. To też było przeżycie okropne.

  • A przyjaźniła się pani z kimś w tamtym czasie?

Myśmy się znały dużo wcześniej i w tym patrolu sanitarnym i dalej się trzymałyśmy. To były dwie siostry. To znaczy moja stryjeczna siostra i dwie rodzone siostry, [niezrozumiałe], we cztery. Jedna już umarła, jedna żyje i mamy kontakt do dzisiaj.

  • A czy miała wówczas pani jakiś kontakt z rodziną?

Z rodziną żadnego kontaktu nie było.

  • Czy uczestniczyła pani podczas Powstania w życiu religijnym?

Nie. Gdy był pogrzeb, to na podwórzu go chowali, to był ksiądz i się modliliśmy.

  • Znalazłam właśnie informacje o tym, że były dwie osoby w pani batalionie i w pani kompanii, które nosiły to samo nazwisko, co pani. Jedna to była siostra cioteczna, tak?

Tak.

  • I był jeszcze Józef Choynowski.

Tak, to brat stryjeczny. Brat siostry Marii. On także był w „Genowefie”. On nam zginął z oczy, gdy siedzieliśmy na Walicowie, czekając na ewentualne przejście na Stare Miasto. Oni w czterech albo pięciu poszli tam zrobić rozpoznanie. Stwierdzili, że wracamy do domu, a ich nie było. Była rozpacz, że może ich tam zabili, ale wrócili. Wróciliśmy potem wszyscy z powrotem.

  • Gdzie państwo wtedy nocowali? Jak to wyglądało od tej strony?

W czasie tej wyprawy na Stare Miasto siedzieliśmy na ulicy całą noc. Nigdzie nie nocowaliśmy. Inne wypady to były wypady i powroty na ogół. Chodziliśmy na przykład do browaru Haberbuscha i Schielego, nie pamiętam ulicy, ale to było daleko. Przyprowadzaliśmy konie, które tam były, i potem je jedliśmy.

  • Co państwo robili w czasie wolnym?

Praktycznie nie było czasu wolnego. Zawsze coś się działo. Jeśli już coś robiliśmy, to nie pamiętam co.

  • A jak znajdowaliście żywność? Gdzie można było znaleźć pożywienie?

W browarze Haberbuscha.

  • A oprócz tego?

Tylko tam. Mieli tam dużą stajnię i mieli dużo koni. Rozwozili piwo po całej Warszawie wozami i końmi.

  • Czy w czasie Powstania słuchała pani radia albo czytała pani?

Nie. Nie było dostępu.

  • Próbowaliście przejść na Stare Miasto. Proszę opowiedzieć, co się działo dalej podczas Powstania.

Do samego końca byliśmy na Czackiego. Potem była kapitulacja. Było powiedziane, że chłopcy wychodzą do Niemców, a dziewczyny, że nie muszą iść do Pruszkowa, tylko kto chce iść jako cywil. Myśmy postanowiły iść jako cywile. Odprowadziłyśmy na punkt, ten na którym Niemcy odbierali naszych, oni poszli, mój brat tam poszedł też do niewoli. Oni od razu ich zabierali do niewoli, do obozów. Myśmy wyszły całą czwórką do Pruszkowa. Niby. Uciekłyśmy z pociągu po drodze.

  • Wracając jeszcze do Powstania, czy ma pani jakieś najgorsze wspomnienia?

Atak na kościół Świętego Krzyża. Zdecydowanie.

  • A może pani opowiedzieć o tym?

Była strzelanina. Kazali nam iść przez mury, przez płoty. Potem był powrót i kto był żywy, to wrócił, a kto nie... My zabieraliśmy oczywiście rannych, ale byli nie tylko ranni, ale też zabici.

  • Również z pani kompanii?

Tak, ale nie tylko nasza kompania brała udział. Było więcej kompanii. Nie pamiętam jakie, ale to była duża akcja.

  • A jaka atmosfera panowała? Nie tylko podczas tego ataku, ale w ogóle.

Nie za bardzo pamiętam, ale nie pamiętam nic nieprzyjemnego. Bardzo myśmy się zgrali i staraliśmy się normalnie zachowywać. Myśmy tam siedzieli w banku PKO, który istnieje do dzisiaj. Tam, gdy któregoś dnia poszłam, patrzę, myślę: „Matko Święta”, a tu ten spał, tamten spał. Bo to było w tej samej sali, tej, która ocalała.

  • W tym banku na ulicy Bielańskiej?

W PKO.

  • A jakie są pani najlepsze wspomnienia z Powstania?

Najlepsze? Nie pamiętam. Za dużo czasu minęło.

  • A co najbardziej utrwaliło się w pamięci?

Godzina dwunasta pod palącymi się domami na ulicy Waliców.

  • Czy ma pani jeszcze jakieś historie, które chciałaby pani przytoczyć?

Nie. Za dużo czasu minęło. Za mało na ten temat rozmawialiśmy, żeby to teraz sobie przypomnieć. Za dużo się działo później. Nic takiego nie pamiętam, czegoś rewelacyjnego.

  • Po Powstaniu wyszłyście jako cywile?

Tak.

  • Wyskoczyłyście z pociągu?

Tak, z pociągu.

  • Ilu was było?

To była noc. Wyskoczyłyśmy z pociągu. To było w okolicy stacji PKP Pruszków. Widziałyśmy z daleka patrol, który też nas widział, ale nas puścił. Nie zatrzymał nas, nie bezpośrednio, ale widzieliśmy ich. Mogli nas zastrzelić i nie zastrzelili.

  • Z kim wtedy pani była?

Byłyśmy we czwórkę z tym patrolem, z którym cały czas byłyśmy na Czackiego. Dwie [niezrozumiałe] i dwie Choynowskie.

  • Gdzie potem poszłyście?

Miałyśmy rodzinę w Podkowie.

  • Udałyście się do rodziny.

Tak.

  • Jak długo tam byłyście?

Nie powiem, jak długo, ale jakiś czas. Potem pojechałyśmy do Krakowa. Byłyśmy w Krakowie jakiś czas. Potem pod Krakowem też byłyśmy, nie pamiętam, jak ta miejscowość się nazywała. Za dużo czasu minęło, żeby to wszystko pamiętać. Było tak, że człowiek chciał wyrzucić z pamięci niektóre historie. I wyrzucił.

  • Jak to się stało, że wróciła pani do Warszawy? W którym momencie pani wróciła do Warszawy?

Do Warszawy wróciłam... Najpierw wróciłam do Podkowy. Jak się zaczęła wojna niemiecko-rosyjska. Potem Niemcy się wycofali. Rosjanie zajęli Warszawę i wtedy wróciliśmy do Warszawy, ale na krótko. Jeździłam po Polsce i w Warszawie byłam bardzo krótko. Byłam w Bydgoszczy, Sopocie, Gdańsku, Poznaniu, Krakowie, Bielsku-Białej. Włóczyłam się po całej Polsce.
  • Jakie wrażenie zrobiło na pani to zniszczone miasto? Pamięta pani? Myślała pani wtedy o tym?

Nie.

  • Czy była pani po II wojnie światowej jakoś represjonowana?

Nie.

  • Czy chce pani coś powiedzieć na temat Powstania, czego nikt dotąd nie powiedział? Jakieś swoje podsumowanie?

Nie wiem, czego nikt dotąd nie powiedział. Wiem tylko jedno, że chyba dobrze, że ono było. Tak mi się wydaje. Niektórzy uważają, że nie powinno go być, ale chyba dobrze. Nie wiadomo, co by było teraz, gdyby nie Powstanie.

  • Chciałaby pani jeszcze coś powiedzieć? Wspomnienia, jakie pani pamięta szczególnie?

Nie. Myślałam o tym, ale nie przychodzi mi nic do głowy. Za dużo czasu minęło, za dużo rzeczy się działo potem.

  • Czy po wojnie rozmawialiście w rodzinie o tym, co się działo?

Nie. Bardzo mało. Nie poruszaliśmy tego tematu i zapewne dlatego uciekło to z głowy. Tak myślę.

  • W którym momencie spotkała się pani ze swoją rodziną, z rodzicami i z bratem?

W momencie gdy wybuchła wojna rosyjsko-niemiecka. Mniej więcej w tym czasie, to było pod Warszawą.

  • Czy chciałaby pani jeszcze coś dodać?

Mogę powiedzieć, że nie żałuję, że byłam tam w czasie Powstania i robiłam to, co robiłam. Za mało pamiętam. Autentycznie.

  • W takim razie myślę, że będziemy kończyć.

Myślę, że chyba tak.

  • Jeśli ma pani jeszcze chęć, to może wrócimy do tych czasów jeszcze przed wojną. Mówiła pani, że dobrze wspomina dom rodzinny, ale że uczyła się też pani w Wilnie.

Byłam w szkole w Wilnie, w internacie u sióstr nazaretanek. Bardzo przeżywałam te wyjazdy z domu do szkoły, bo to było daleko. To było 300 kilometrów, kawał świata. Kontakt był tylko listowny, z telefonami też było kiepsko wtedy przed wojną.

  • A sama szkoła?

Szkoła była dobra, internat był dobry, tylko że daleko od domu.

  • Ile lat to było? Od początku szkoły podstawowej?

Nie. Od szkoły podstawowej nie, od czasu gimnazjum. Szkołę podstawową robiłam w domu, bez szkoły. Gimnazjum już było u nich i było to duże przeżycie – taki wyjazd na parę miesięcy. To przecież tylko na Boże Narodzenie i Wielkanoc się przyjeżdżało do domu. I jeszcze na wakacje. A reszta czasu bez kontaktu z domem. Zawsze był wielki płacz w czasie wyjazdów i radość po powrocie.

  • Proszę jeszcze opowiedzieć, z większymi szczegółami, jeśli pani może, ten moment, kiedy zostaliście wygnani z Zakrzewa.

Myśmy jechali na wschód. W Zelwie, pod Wołkołyskiem, zajęli nas ruscy. Wszystkich nas zamknęli w tej Kasie Stefczyka oczywiście. Później nas wypuścili, to znaczy moich rodziców i mnie z bratem, a stryja nie wypuścili. Do dziś nie wiemy, co się z nim stało. Przypuszczalnie zastrzelili go, bo tak robili. Ślad po nim zaginął.

  • Potem udaliście się na stronę niemiecką.

Tak, na stronę niemiecką.

  • Do babki, która mieszkała…

W Łubienicy pod Pułtuskiem.

  • Czy działo się tam coś szczególnego? Jak długo tam przebywaliście?

Byliśmy tam do grudnia. W grudniu Niemcy nas wyrzucili. To była ostra zima, gdy jechaliśmy z Łubienicy do Warszawy. 50 kilometrów to nie jest tak dużo, ale w zimie to było dużo.

  • Czy stamtąd dostaliście się już do Warszawy?

Tak, do Warszawy. Potem rodzice wyjechali też pod Warszawę do innego majątku, do innej ciotki. Rodzina była w różnych miejscach. Ja zostałam w Warszawie, bo się uczyłam. Na wakacje oczywiście do nich jeździłam.

  • Czy miała wtedy pani jakiś bliższy kontakt z rodzicami, czy tylko listowny? Wiedziała pani, co się u nich dzieje?

Co się dzieje, to wiedziałam. Była poczta, były listy i to nie było aż tak bardzo daleko od Warszawy. Może czterdzieści, pięćdziesiąt kilometrów. To było koło Mińska Mazowieckiego. To było normalne życie, możemy to tak nazwać. Szkoła była dobra. Tylko pani dyrektorka była okropna. Za pięć minut spóźniania to była taka awantura, że..

  • A z jakich przedmiotów była pani dobra?

Z matematyki.

  • Czy w szkole dużo dziewcząt uczestniczyło w konspiracji, mówiło się coś na ten temat?

Nie wiem.

  • Pamięta pani, jak się szykowała do Powstania? Jak wyglądały takie przygotowania indywidualne?

Nie było takich przygotowań. Ogłosili, że mamy się zebrać na Chłodnej, więc poszłyśmy. Nie było żadnych przygotowań.

  • Pamięta pani, w co była ubrana?

Nie.

  • Skąd się wziął pani pseudonim?

Nie potrafię powiedzieć, skąd ta „Foka”. Nie wiem. Jedna była „Scarlet”, druga jeszcze jakaś, a ja powiedziałam, że „Foka”. I tak zostało.

  • Czy to prawda, że miała pani także drugi pseudonim? „387”?

To był numer. Numer był swoją drogą. Niezależnie od pseudonimu. Każdy z nas miał numer.

  • To chyba wszystko.

Tak, to chyba wszystko. Tak myślę. Kombinuję, myślę i nic takiego nie było. Chodzenie po Warszawie to wiadomo, jak było, bo trochę górą, trochę dołem.

  • Chodziła pani też kanałami czy tylko piwnicami?

Nie. Mam na myśli piwnice. Piwnice były połączone, mury były poprzebijane z domu do domu. Tak się chodziło.



Warszawa, 25 stycznia 2013 roku
Rozmowę prowadziła Alicja Gitler
Teresa Maria Choynowska Pseudonim: „Foka” Stopień: strzelec, sanitariuszka Formacja: Batalion „Gustaw-Harnaś”, kompania „Genowefa” Dzielnica: Wola, Śródmieście Północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter