Teresa Maria Federowicz-Stolarska „Hanka - Putka”

Archiwum Historii Mówionej

Teresa Federowicz-Stolarska, urodzona 9 maja 1926 roku w Warszawie, pseudonim „Hanka-Putka”, stopień szeregowiec, walczyłam w Śródmieściu w obwodzie „Radwana”.

  • Co pani robiła przed wybuchem wojny? Gdzie pani mieszkała?

Przed wybuchem wojny mieszkałam na Chmielnej 26 i chodziłam do szkoły, tak jak większość młodych ludzi w moim wieku.

  • Jak pani zapamiętała Warszawę przedwojenną?

Jak zapamiętałam? Pamiętam ją i ile razy teraz przyjeżdżam do Polski. Dla mnie Warszawa, to jest Śródmieście, Chmielna, Nowy Świat, Starówka.

  • Są duże zmiany?

Zmiany są duże, bo na Marszałkowskiej jest zupełnie inaczej niż było przed wojną, reszta może została tak jak było.

  • Na Chmielnej mieszkała pani z rodzicami?

Z rodzicami, tak.

  • Miała pani rodzeństwo?

Nie, jestem jedynaczką.

  • Czym zajmowali się pani rodzice?

Mój ojciec był inżynierem, przed wojną miał Fabrykę Maszyn Rolniczych „Kraj” w Kutnie.

  • Jak się nazywał?

Jan Federowicz.

  • Mama?

Anna.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny, 1 września 1939 roku?

1 września byliśmy w Kutnie, tyle zapamiętałam, że kilka dni później dużo było uchodźców z Poznania, z zachodnich stron, u nas cały dom był pełen. Marzyłam żeby też gdzieś pójść dalej, natomiast mój ojciec powiedział: „Mowy nie ma, nigdzie się nie ruszamy” i dobrze zrobił. Zostaliśmy na miejscu. Później jak Niemcy weszli [do Kutna], ojca zabrali, zabierali w ogóle wszystkich inżynierów, adwokatów, lekarzy do więzienia. Trwało to dwa tygodnie, co drugi dzień można było przyjść i przynieść więźniom papierosy, coś do jedzenia, a głównie chodziło o to, że baliśmy się, że ich rozstrzelają, a w ten sposób wiadomo było, że jeszcze żyją. Po dwóch tygodniach, na szczęście wypuścili wszystkich. Byłam w Kutnie do 1940 roku. W 1940 roku zaczęło być bardzo niebezpiecznie, dlatego że wywozili młodzież do Niemiec, […] wobec tego rodzice mnie wysłali do mojego dziadka, który mieszkał na Chmielnej, a później, po kilku miesiącach rodzice też przyjechali tam.

  • Jak pani zapamiętała lata okupacji w Warszawie?

Lata okupacji, to było różnie, i wesoło, i smutno. Były łapanki, wychodziło się nie wiadomo było [czy się wróci], ale wie pani, jak człowiek jest młody, to zupełnie inaczej to przyjmuje.

  • Czy chodziła pani na przykład na jakieś tajne komplety?

Naturalnie, była normalna szkoła do małej matury, a po małej maturze Niemcy uważali, że Polakom nie potrzeba wyższych studiów i trzeba było się zapisać do jakiejś szkoły. Zapisałam się do szkoły kreślarskiej na dwa lata.

  • Gdzie ta szkoła się znajdowała?

Już nie pamiętam gdzie, mam legitymację, pokażę pani. W każdym razie do szkoły się chodziło rano, popołudniu były komplety.

  • Gdzie odbywały się komplety?

Komplety odbywały się w różnych miejscach, u mnie, u koleżanek. Było nas pięć koleżanek, przychodził profesor i uczyłyśmy się.

  • Trudno było się utrzymać w czasie okupacji. Czy na przykład trzeba było jeździć gdzieś poza Warszawę, przywozić jakieś produkty. Nie pamięta pani jak sobie rodzice radzili?

Jakoś sobie radzili. Wiem, że ktoś przychodził i sprzedawał jakiś boczek przywieziony, czy mięso, nie pamiętam, przyznam się, że się tym specjalnie nie interesowałam.

  • Kiedy pani wstąpiła do konspiracji?

W 1943 roku.

  • Jak to się odbyło?

Przez naszą nauczycielkę, której zresztą na początku bardzo nie lubiłyśmy, uczyła nas niemieckiego. Nazywałyśmy ją Niemką, wcale nie była Niemką, ale była bardzo surowa i właściwie bałyśmy się jej, na lekcji nie wolno było mówić po polsku, tylko po niemiecku, więc pani sobie wyobraża, była cisza i spokój. Właśnie ona organizowała różne spotkania z młodzieżą, przychodzili chłopcy z innych szkół, dziewczęta, zbieraliśmy się i przez nią właśnie dostałam się do organizacji.

  • Pamięta pani, jak pani składała przysięgę?

Pamiętam naturalnie.

  • Gdzie to się odbyło? W jakimś mieszkaniu prywatnym?

Wszystko było w prywatnych mieszkaniach, było bardzo uroczyście, nikogo się nie znało, znało się pseudonimy, albo imiona i składało się przysięgę. Później przechodziłam kurs wojskowy.

  • Była pani z jakimiś koleżankami wtedy?

Tak, naturalnie.

  • Pamięta pani te kolzżanki?

Straciłam zupełnie z nimi kontakt, byłam z moją przyjaciółką Marysią Rutkowską, ale co się z nią stało zupełnie nie wiem, bo jednak zostałam później w 1945 roku we Francji i w ogóle kontakt się urwał.

  • Jak nazywała się pani nauczycielka?

Pani Skotarkowa, też nie wiem co się z nią stało, w każdym razie dzięki niej dostałyśmy się i naszym zadaniem było co sobotę, czy jakiś [inny] dzień, chodzić by znaleźć tajne przejścia przez piwnice na Starówce. Tak że znałyśmy Starówkę zupełnie dobrze i trzeba było [znaleźć] przejścia przez piwnice, przez korytarze, tam gdzie się dało, takie było zadanie. Poza tym roznosiło się różne listy, kiedyś miałam okropną przygodę, bo kazano mi oddać list na Nowym Świecie któryś numer, dla pana Zakrzewskiego. Nie powiedzieli mi na którym piętrze, nic. Przychodzę tam, jest klatka schodowa, kilka pięter i jest dwóch panów Zakrzewskich, jeden na pierwszym piętrze, a drugi na czwartym. No i co zrobić? Zastanawiałam się trochę, na chybił trafił, do tego na pierwszym piętrze, oddałam list, wróciłam. Później się okazało, że to wcale nie było to, na szczęście to był ktoś przyzwoity, który jakoś skontaktował się, nie wiem jak i sprawa ucichła, ale okropne, dla mnie to było straszne.

  • Ale to nie była pani wina.

Nie była moja wina, ale mimo wszystko…

  • Czy rodzice pani o tym wiedzieli?

Nie, zupełnie nie, nie wolno było mówić nikomu. Moi rodzice się dowiedzieli, jak przyjechałam przed samym Powstaniem, bo mój dziadek miał domek w Zalesiu, więc tam wszyscy byli latem. Przyjechałam się z nimi pożegnać, że idę na Powstanie, dopiero wtedy się dowiedzieli.

  • Jak zareagowali? Mówili: „Zostań, jesteś naszą jedyną córką?”.

Nie, mój ojciec powiedział: „Rób jak uważasz”. Mama nic nie mówiła.

  • Wtedy właśnie przyszło przygotowanie do Powstania, bo państwo wszyscy czekali na to Powstanie?

Naturalnie, pierwszy raz odwołali przecież, też miało być już nie pamiętam którego, odwołanie było. Trzeba było mieć spakowany plecak i różne konserwy, różne suchary na trzy dni.

  • Później znowu następny raz…

Później następny raz właśnie zarządzili w kilka dni przed tym, że pierwszego ma się zacząć. Miałyśmy zbiórkę chyba na… już nie pamiętam czy to była ulica Świętokrzyska [czy Kredytowa], pod którymś numerem, w mieszkaniu i tam miał ktoś przyjść po nas i nas zaprowadzić [dalej]. Ja byłam, była moja koleżanka Magdalena „Kołowrotek” i siedziałyśmy…

  • To był jej pseudonim?

Tak, to był jej pseudonim. Siedzimy tam, nikt po nas nie przyszedł, w międzyczasie słyszymy, że już strzelają, to tu, tu tam, a my nic nie wiemy co dalej. Następnego dnia dołączyła do nas jeszcze jakaś, zupełnie z innego oddziału, ale też zagubiona, byłyśmy we trzy i po czterech dniach mówię: „Dajcie spokój, nie możemy siedzieć. Tu Powstanie się zaraz skończy, a my co?”. Postanowiłyśmy dojść z [Kredytowej], tylko nie wiem dlaczego, do PKO, bo ktoś nam powiedział, że tam jest jakaś komenda, że coś tam jest. Obstrzał był z PAST-y, ale jakoś udało nam się przebiec i tam nas właśnie przyjęła pani „Rakieta”, włączyła nas i od tego czasu zostałyśmy [na miejscu].

  • Jaką funkcję pełniła pani „Rakieta”?

Pani „Rakieta” była kierownikiem [Wojskowej Służby Kobiet] I Obwodu Śródmieście.
  • Jakie były pani zadania w czasie Powstania?

W czasie Powstania byłam raczej w łączności, mimo że niby skończyłam kurs sanitarny, z tym że umiałam robić zastrzyki w poduszkę, ale nigdy nie miałam z tym nic wspólnego, a niektóre koleżanki wolały być sanitariuszkami, co nie przeszkadza, że jak trzeba było, to się nosiło rannych i się robiło wszystko co potrzeba.

  • Pani pracowała jako łączniczka?

Jako łączniczka, tak, przenosiłam różne rozkazy na prawo, na lewo.

  • Jak to było? Musiała być pani zawsze do dyspozycji, czy były jakieś dyżury?

Już nie pamiętam jak to było, ale zdaje się, że rano nam mówili: „Ty będziesz robić to, ty tamto”. Rozdzielali pracę.

  • Noclegi były na jakichś kwaterach?

Tak, tam byłyśmy zakwaterowane, właśnie w PKO. W dziale WSK było nas chyba z dziesięć, czy dwanaście.

  • Pani się poruszała tylko na terenie Śródmieścia?

Nie, roznosiłam rozkazy różnie, a to na Mokotów, a to tu, a to tam. Pamiętam, że na początku Powstania, jeszcze w Alejach [Jerozolimskich] nie zrobili okopu z workami z piaskiem i trzeba było przebiegać, pamiętam że po [drugiej] stronie byli chłopcy, którzy mówili: „No słuchaj, teraz możesz lecieć”. Bo byli gołębiarze, którzy strzelali, nie wiem gdzie oni byli akurat, w każdym razie był obstrzał solidny. „Musisz lecieć gzygzakiem, bo inaczej koniec”. Wtedy mi się zdawało, że Aleje się nie kończą, że są strasznie szerokie, ale jakimś cudem dobiegłam na drugą stronę i z powrotem po oddaniu rozkazu chciałam wrócić, ale ten co był tam, mówi: „Nie, mowy nie ma, jest duży obstrzał”. Mówię: „Dobrze, ja będę sobie siedzieć cały dzień, przecież to nie ma sensu”. Przede mną była inna łączniczka, z innej grupy i ona mówi: „Ja też, nie, ja lecę”. Wyszła i od razu postrzał, trzeba było ją ściągać, dostała w płuca. Myślę sobie: „No trudno, zostanę do wieczora”. Wieczorem dopiero można było przejść, bo ciemno, tak że nie widzieli [nas gołębiarze].
Pamiętam, że wtedy właśnie było jakieś hasło, zupełnie nie pamiętam jakie, miałam przepustkę. W pewnym momencie, ciemno jest, wracam do Śródmieścia i ni z tego, ni z owego, ktoś mówi: „Stój! Kto idzie?!”. Więc dobrze, stanęłam. „Hasło!” Zapomniałam na śmierć jakie jest hasło, jakieś było zdanie, głupie jak zwykle, ale zupełnie mi to [wyleciało z głowy], więc on mówi: „Wobec tego szpieg”. Bo przepustkę może mieć każdy w końcu. Wzięli mnie na posterunek i mówię: „No dobrze, przecież możecie się dowiedzieć. Ja jestem w PKO”. „A nie, zaczekaj, przyjdzie tu oficer, zobaczymy co będzie dalej. Rozstrzelamy cię [może]”. Czekam spokojnie, przychodzi oficer i okazuje się, że on mieszkał w tym samym domu co ja, [na Chmielnej pod 26] i znał mnie z widzenia, no i mnie wypuścili. Takie przygody.

  • Miała pani szczęście.

No właśnie miałam szczęście, przypuszczam że by mnie nie zabili, bo mówię: „Daj spokój, przecież szkoda naboi, co za sens”.

  • Pani miała przepustkę upoważniającą do poruszania się po Warszawie?

Właśnie tą przepustkę, którą pani pokazałam.

  • Każda łączniczka coś takiego miała?

Tak, no ja nie wiem… Tak, chyba tak, chyba wszystkie miałyśmy.

  • Codziennie była wydawana?

Nie, codziennie była zmiana hasła.

  • Pamięta pani jakieś hasło?

Zupełnie nie pamiętam, nie wiem, jakieś słowo było, albo zdanie, albo nie wiem… Nie pamiętam zupełnie. W każdym razie hasło się zmieniało codziennie.

  • Jak pani chodziła na Mokotów?

Już nie pamiętam jak, ale jakoś, jakimiś ulicami się szło, ktoś mówił: „A tędy nie można, bo są Niemcy, trzeba naokoło iść”. W ten sposób się dochodziło.

  • Jakie jest Pani najgorsze przeżycie z Powstania Warszawskiego?

Najgorsze to chyba było zdobycie PAST-y, to trzecie, ostatnie, gdzie nas wzięli, żeby podawać butelki z benzyną. Był sznur zrobiony z nas, jeszcze z kogoś i podawałyśmy te butelki nad ranem. To było okropne, dlatego że Niemcy rzucali granaty, bardzo to było przykre. Ale zdobyli PAST-ę, więc w końcu rano patrzymy, wychodzą Niemcy przerażeni.

  • Jak Niemcy byli traktowani?

Byli traktowani normalnie, ale im się zdawało, że ich wszyscy pozarzynają, albo nie wiem co z nimi zrobią. W każdym razie była wielka satysfakcja, wszystkie tam stałyśmy i patrzyłyśmy jak nareszcie [zdobyliśmy] PAST-ę i wychodzili [Niemcy].

  • Była jakaś radość, zorganizowany jakiś lepszy poczęstunek, jakieś wino?

Nie, wie pani z winem, to nie, wiem że nic takiego nie [było]. Pamiętam bardzo dobrze, nie wiem czy to był trzeci, czy czwarty dzień Powstania, był szalony entuzjazm, to było wielkie przeżycie, ludzie szaleli z radości, wszyscy się całowali, robiło się barykady, w ogóle był szał, to był wielki moment.

  • Czy Powstańcy mieli jakieś chwile wolne, że mogli posiedzieć?

Naturalnie, że to nie było cały dzień, przecież jak się wróciło z rozkazem, to potem się chodziło, zbierało się kilka, siedziałyśmy z tymi, które były przy rannych, albo no nie wiem, jakoś to wszystko przychodziło.

  • Tak że były takie chwile, że można było porozmawiać?

Absolutnie były, tak, nawet było czasem bardzo wesoło.

  • A jakieś pani dobre wspomnienia z Powstania Warszawskiego?

Właśnie to pierwsze, jak wszyscy się poczuli wolni, niestety nie na długo, ale wszystkim się zdawało, że to już.

  • Pamięta pani upadek Starówki, jak Powstańcy wychodzili kanałami?

Tak pamiętam, to było straszne. Wiem że przychodziła cała grupa, trzeba było pomóc im, nakarmić, zająć się nimi. Później był okropny głód w czasie Powstania. Jak padło Śródmieście, przenieśli nas, właśnie nie pamiętam gdzie to było, czy to było na Żoliborz, już zupełnie nie pamiętam gdzie i wiem, że nasza grupa była w jakiejś piwnicy, na górze był sklep spożywczy z cukrem, z winem, nie wiem z czym. Tam stała beczka wina i olbrzymi worek cukru, przez ostatni tydzień, to była jedyna rzecz do jedzenia, jaką miałyśmy. Później przyszła komendantka i mówi, że właściwie Powstanie już się kończy, jak ktoś chce, to może wyjść z cywilnymi ludźmi, że jest wolna wola, kto chce niech podniesie rękę. Naturalnie nikt nie podniósł ręki, doszłyśmy do wniosku, że będziemy do końca, trudno. No i koniec.

  • Jak pani przyjęła upadek Powstania?

Smutno, to było bardzo duże przeżycie. Cała uroczystość 5 [października], przyszli Niemcy, trzeba było złożyć broń.

  • Pani miała jakąś broń?

Nie, broni nie, nie miałyśmy żadnej broni, ale reszta miała, część miała, chłopcy mieli. Tak że składanie broni i jednak stali Niemcy na baczność, więc to wszystko było dosyć uroczyste mimo wszystko, ale było smutno.

  • Jak pani wychodziła z koleżankami, z kolegami, to Niemcy, Wehrmacht stał na baczność, oddając honory?

Tak.

  • Którędy pani wychodziła z Warszawy?

Nie wiem, szłyśmy do Ożarowa, nie umiem pani powiedzieć którędy, bo człowiek był wykończony, w stanie zupełnego wycieńczenia po prostu.

  • Była pani ranna podczas Powstania?

Byłam ranna, ale właściwie trudno o tym powiedzieć. Codziennie przez sierpień i przez wrzesień, samoloty przelatywały, cały dzień bombardowań, to była najgorsza rzecz jaką pamiętam, to było coś okropnego, bo bezkarnie rzucali bomby gdzie chcieli. Pamiętam, że stałyśmy w jakimś domu na górze, z łączności nikt nie schodził [do piwnic], na dole był szpital, punkt szpitalny i tam były nasze koleżanki. Ni z tego, ni z owego mówię: „Wiecie, ja zejdę do Joanny” która właśnie była ranna. Na to moje koleżanki mówią: „No co ty zwariowałaś? Nigdy nie schodziłaś, po co ty tam idziesz?”. A ja mówię: „A ja zejdę”. Nie wiem zupełnie co mi się stało. Tylko zeszłam i rzucili bombę, ale na szczęście bomba upadła na ukos, to znaczy nie z góry, tylko jakoś bokiem i nie doszłam do nich, tylko byłam w jakiejś piwnicy, czy w korytarzu, nie mam pojęcia. Był straszny huk, znalazłam się na ziemi, ciemno, myślę sobie: „Już umarłam”. Takie było moje pierwsze wrażenie, że już nie żyję. Potem zaczynam oddychać, myślę sobie: „Jednak żyję”. Widocznie człowiek ma tak, że chce żyć, nie wiem, zobaczyłam jakąś smugę światła i dosłownie na czworakach doczołgałam się, to długo trwało, pewnie pół godziny, może dłużej.
W końcu była jakaś dziura w murze, doszłam do tego, wyszłam, ale byłam strasznie [słaba]… w ogóle oddychać nie mogłam, fatalnie się czułam. Widzę, że straszny ruch jest, że wynoszą rannych, sanitariuszki i w pewnym momencie widzę moją koleżankę, która przychodzi do mnie i mówi: „Hanka! Co się z tobą dzieje?!”. Chciałam jej powiedzieć, że nic się nie dzieje, ale w ogóle nie mogłam wydobyć głosu, zrobiło mi się nagle ciepło, podniosłam rękę do góry, do czoła, patrzę, jest krew. Jak zobaczyłam krew, to zemdlałam. Zanieśli mnie gdzieś, obudziłam się popołudniu w jakiejś piwnicy na stole, robili mi opatrunek, byłam ranna w głowę. Rana była powierzchowna, na szczęście nic takiego, ale tym niemniej położyli mnie gdzieś w piwnicy. Pamiętam, że w tej piwnicy były jabłka i pachniało jabłkami. Następnego dnia, ponieważ był duży upływ krwi, więc mnie jednak zostawili w szpitalu, ale po dwóch dniach myślę sobie: „No co tu będę robić w szpitalu?”. Tylu rannych naokoło, okropne to było i wyszłam, wróciłam po trzech dniach do [mojego oddziału], miałam zabandażowaną głowę, ale to wszystko przeszło.

  • Później z Ożarowa, to pani transportem została…

Transportem przewieźli nas, w bydlęcych wagonach, do Niemiec, do Fallingsbostel. Tam nas przyjęli, tam byli Polacy, część Polaków, więc składali się, żeby nam przynieść trochę jakiejś czekolady [czy coś do jedzenia]…

  • To byli Polacy z września 1939 roku?

Z września 1939 roku, tak. To był międzynarodowy chyba stalag, tam byli Francuzi, Anglicy, ale Polacy jak to zwykle, nam poprzynosili [coś do jedzenia] i machaliśmy sobie przez druty. Później nas wywieźli do innego obozu, do Bergen-Belsen, obok obozu śmierci, który był okropny. Tam byli Rosjanie w makabrycznych [warunkach], widziałyśmy to przez okno, [to było potworne]. Później część z nas wysłali na komenderówkę pracy do Schladen, to było jakieś gospodarstwo rolne i po prostu mnie akurat przydzielili. Sypało się zboże, czy żyto, nie wiem [z dużych zbiorników], trzeba było [podstawiać] worki, zawiązywać worki i odstawiać, taka była praca. Tam byłyśmy przez dwa tygodnie, przyjechali później gestapowcy i chcieli koniecznie, żebyśmy podpisały papier [że jesteśmy cywilami], nasza komendantka i my, bo nas uważali za żołnierzy, to znaczy była Konwencja Genewska i uważali nas za żołnierzy, bo [byłyśmy] w stalagu, [mówili], że będziemy miały lepsze warunki i takie różne bzdury. Zerwali nam opaski, bo wszystkie miałyśmy opaski, [a komendantce] zerwali krzyż [walecznych].
  • To była pani „Rakieta” cały czas?

Nie, to była inna i nie pamiętam zupełnie jak ona się nazywała. [Koniecznie], że musimy podpisać, więc stałyśmy twardo, w końcu po jakimś czasie dali nam spokój i wróciłyśmy spokojnie, to znaczy spokojnie, dali nam eskortę, dwóch żołnierzy starszych, wtedy dla mnie to byli starsi panowie, mieli pewnie po pięćdziesiąt kilka lat, nie byli na froncie, więc przydzielili ich, żeby nas odtransportować do Oberlangen. Wtedy właśnie w Osnabrick, bo się jechało przez Osnabrick i tam jechałyśmy przez dwa dni pociągiem. Drugiego dnia nie przydzielili nam w ogóle nic, [do jedzenia], nie było nic, wszystkie byłyśmy głodne, no ale trudno, pamiętam że w pewnym momencie jeden z tych Niemców przyszedł do nas i mówi: „My jesteśmy już starzy” po niemiecku, ja znałam niemiecki, jedna z koleżanek tak samo, „Macie tutaj chleb, bo dla nas za dużo”. Na to my uważałyśmy, że od Niemców nie powinnyśmy nic brać i była wielka dyskusja, w końcu przegłosowały te, które były bardziej głodne i wzięłyśmy ten chleb z jakąś margaryną, którą nam oni dali. Przyjechaliśmy do Osnabrick i tam jeden z nich podszedł [do punktu Czerwonego Krzyża], była siostra z czerwonym krzyżem, to był punkt widocznie dla Niemców, w którym można było napić się kawy. Nas było osiem, czy dziewięć. [Nasz strażnik] podszedł do niej, żeby nam dała kawy, a ona Polnische Schweine […]! I tak dalej, zaczęła [krzyczeć]. My stoimy, ten Niemiec zaczyna, że on musi nas dowieźć [i prosi o kawę], bo inaczej my umrzemy z głodu. Na to, obok była grupa oficerów niemieckich, nie wiem z jakiego [oddziału], jeden z nich wstał, podszedł do tej siostry i pyta się o co tu chodzi. Ten, który nas konwojował mówi, że właśnie wiezie grupę Powstańców z Warszawy i że jedziemy do Oberlangen i że ta siostra nie chce nam dać kawy, a one przez cały dzień już nie miały nic ani do picia, ani do jedzenia. Oficer do siostry powiedział: „W tej chwili proszę dać kawy”. Zwrócił się do nas, czy ktoś mówi po niemiecku, więc ja i moja koleżanka mówimy, że tak. On mówi: „Ja też byłem w Warszawie. To był wielki wyczyn i jestem pełen podziwu dla wszystkich Powstańców”. Stanął i zasalutował nam.

  • Później była pani w obozie w Oberlangen?

Później nas zawieźli, przywieźli nas w nocy, obóz był zamknięty, więc powiedzieli, że wobec tego w areszcie będziemy czekać do następnego dnia. To było Boże Narodzenie. Była jedna prycza na nas cztery, więc na zmianę po dwie spałyśmy, potem trzeba było je obudzić i następne dwie. Następnego dnia wypuścili nas, akurat była zbiórka w obozie i słyszę, że tam nasze koleżanki, które przyjechały wcześniej krzyczą do minie: „Hanka! Hanka! Masz list od rodziców!”. [Byłam tak szczęśliwa, że] myślę sobie: „Mogę spać drugą noc [w areszcie]”.

  • To był pani pierwszy kontakt…

Pierwszy w Oberlangen.

  • Oni wiedzieli, że pani żyje? Czy tak wysłali?

Oni wysłali na chybił [trafił], ktoś im powiedział, już nie pamiętam jak to było, że dostałam pierwszą kartkę od matki [w Fallingsbostel].

  • Całe szczęście, że oni byli w Zalesiu, tak?

W Zalesiu byli, tak. Moja mama mówiła, że patrzyli [jak] Warszawa się paliła, myśleli, że w ogóle [to już] koniec. Przypuszczam, że napisali na chybił trafił, ktoś im powiedział, żeby napisali. Mama napisała do różnych obozów, bo nie wiedziała gdzie jestem [i czy w ogóle żyję].

  • Tak że to było piękne w sumie Boże Narodzenie, najpiękniejsze.

Najpiękniejsze.

  • Jak wyglądało pani wyzwolenie?

Wyzwolenie też było niesamowite, bo przecież już wiadomo było, że jest koniec, już Niemcy zaczynali zwijać manatki i już się wiedziało, że jest bliżej końca, ale nie wiadomo było co dalej. W pewnym momencie, któregoś dnia, nie wiem czy to było rano, czy popołudniu, wjeżdża jakiś motocykl. Patrzymy, ma odznaki alianckie, więc myślimy, pewnie jakiś Anglik, czy Kanadyjczyk, nie wiadomo co, okazało się, że to byli Polacy, bo to była Dywizja Generała Maczka. Tak że radość była niesamowita, szał po prostu.

  • Oni mówili, że byli też trochę przerażeni.

Oni byli przerażeni, bo w ogóle nie wiedzieli, jak jechali, to widzieli, że jest jakiś obóz, ale nie wiedzieli jaki to jest obóz, koncentracyjny może, a ten obóz, Oberlangen, to był obóz koncentracyjny dla Niemców najpierw, później byli tam Włosi, którzy zresztą wszyscy zginęli na zapalenie płuc, czy już nie wiem na co i później my tam byłyśmy, na szczęście nikt z nas nie umarł. Było nas około tysiąca siedmiuset.

  • Miała pani wybór: czy wracać do Polski czy zostać?

Nie, wyboru nie było. Wyjechałam, bo mój wuj był w wojsku, w Anglii i podawali przez Czerwony Krzyż listę, tych co są w Oberlangen. Pamiętam, mój wuj czyta tą listę i tak się zastanawia, bo miałam dwie kuzynki, która z nich jest na liście? Myśli sobie: „No tamte dwie, to pewno nie, ale Teresa powinna być”. Znalazł mnie na liście, poprosił o urlop, przyjechał i chciał mnie zabrać do Anglii.

  • On był w Armii Generała Andersa?

Tak, w armii.

  • Jak on się nazywał?

Stanisław Bissenik.

  • Przeszedł też cały szlak z generałem Andersem?

Nie, już nie pamiętam jak on… Nie, on w 1939 roku był internowany, zdaje się, że uciekł przez Hiszpanię, przez Francję, już nie wiem jak i dostał się do Anglii.

  • On panią zabrał?

On mnie zabrał z Oberlangen do Francji i z Francji chciał, żebym pojechała do Anglii, że tam jakoś uda mi się wejść do wojska. Tymczasem Anglia już nikogo nie przyjmowała, nie znałam słowa po francusku, znałam angielski, niemiecki ale francuskiego nie, dlatego chciałam jechać do Anglii, wobec tego zostałam we Francji. Obóz zbiorczy był w Lille, tam pojechałam, zapisałam się na Uniwersytet. Trzeba było nauczyć się francuskiego, przez pierwsze trzy miesiące dali nam profesora, który nie mówił po polsku, a my po francusku i zupełnie nie wiem jak się nauczyliśmy trochę mówić, człowiek zapisał się na wariata, na Uniwersytet. Na szczęście Francuzi byli na tyle mili, że [nam bardzo pomagali]. Byłam na wydziale chemii, miałam czterech kolegów, reszta koleżanek była na innych wydziałach.

  • To byli Powstańcy wszyscy?

Tak, wszyscy Powstańcy z Warszawy.

  • Ci pani koledzy, to jak się nazywali?

Pamiętam, naturalnie.

  • Mogłaby pani wymienić?

Tak, był Stanisław Nowak, Stanisław Wielgo, Andrzej Drwęski [i Jerzy Sobolewski], jeszcze wszyscy żyją. Francuzi byli na tyle uprzejmi, szczególnie Francuzki, więc wszystkie najlepsze zeszyty nam dawali i przepisywało się to na czysto i uczył się człowiek na pamięć i już, i tak było.

  • Nie chciała pani wracać do Polski?

Czy ja wiem? Nastawienie było różne, część z moich kolegów wróciła, a ponieważ już zaczęłam studia, to myślę sobie: „Trzeba to skończyć”. Zresztą dostałam list od mojej mamy, od rodziców, że jeżeli mogę, to lepiej żebym nie wróciła. W 1947 roku pisała mi mama, że przychodzą ciągle [jacyś panowie robią] jakieś wywiady i pytają się: „A dlaczego córka nie wraca?”. Mama wymyślała różne historie, a to jest zakochana, albo, że wróci ale jeszcze nie [teraz].

  • Kiedy pani przyjechała pierwszy raz do Polski?

W międzyczasie skończyłam studia, zaczęłam pracować, wyszłam za mąż…

  • Za Polaka?

Za Polaka urodzonego we Francji. Zdemobilizowali nas w 1948 roku i mieliśmy „nansenowskie” papiery, to znaczy bezpaństwowy. Z tym do Polski w ogóle nie można było pojechać. Później, jak wyszłam za mąż, miałam obywatelstwo francuskie, ale dopiero [władze PRL pozwoliły] mi pojechać w 1958 roku. Niestety w międzyczasie mój ojciec umarł, tak że już go w ogóle nie zobaczyłam. Wtedy pierwszy raz pojechałam do Polski.

  • Proszę powiedzieć, skąd ten pani pseudonim „Hanka-Putka”?

Pojęcia nie mam, taki mi dali. „Hanka”, dlatego że jestem Maria Teresa Anna.

  • Jak pani ocenia Powstanie Warszawskie, czy uważa pani, że powinno wybuchnąć, czy nie?

Wie pani, to jest trudno powiedzieć, wiem że był moment euforycznego wzlotu i uważam, że to jednak warto było przeżyć. Nie wiem czy powinno [wybuchnąć].

  • Ale poszłaby pani drugi raz do Powstania Warszawskiego, jak byłaby taka możliwość i miałaby pani znów siedemnaście lat?

To na pewno bym poszła. Wtedy nastawienie młodzieży było absolutne do walki.

  • Jak pani odbiera teraz Muzeum Powstania Warszawskiego?

Uważam, że jest bardzo dobrze zrobione, zupełnie nie tak jak wszystkie muzea do tej pory. Bardzo ciekawie rozwiązane, mimo że widziałam je dwa lata temu, jak był początek i w zeszłym roku już było lepiej, mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. Uważam, że jest bardzo ciekawe, ciekawie rozwiązane i bardzo dobre.


Francja, 31 marca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Teresa Maria Federowicz-Stolarska Pseudonim: „Hanka - Putka” Stopień: strzelec Formacja: „Radwan” Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter