Urszula Śliska-Trojanowicz

Archiwum Historii Mówionej



  • Rozmawiamy z panią Urszulą Śliską-Trojanowicz, siostrą pani Alicji Bochenek, z którą rozmawialiśmy na temat wysiedlenia z Warszawy w sierpniu 1944 roku.W pani wypadku sytuacja jest o tyle skomplikowana, że była pani małym dzieckiem i niewiele mogło pozostać z tych wrażeń w pani wspomnieniach. Jak pani, jako dzieciaczek pięcioletni, to przyjęła, czy potrafiła sobie pani poradzić z taką sytuacją i co pani w ogóle zapamiętała?

Do tej pory nie mogę sobie z tym poradzić.

  • Czego główną przyczyną było to, że zało ojca.

Pamiętam kościół świętego Wojciecha.

  • Samą drogę pani pamięta?

Nie pamiętam.

  • Być może tata mógł panią nieść.

Być może, ale tego nie pamiętam. Pamiętam tłum przed kościołem. Pamiętam, że tata już przeszedł na drugą stronę i tłum ludzi w tym kościele. Jako dziecko tłum ludzi mnie w ogóle przerażał. Samego dojścia na Dworzec Zachodni też nie pamiętam. Pamiętam Dworzec Zachodni, potem Pruszków, gdzie już wtedy oddzielono nas od taty. Jechałyśmy w wagonach bydlęcych, gdzie było bardzo dużo ludzi i okienka za kratą. To pozostało jednak mimo wszystko bardzo [w pamięci].

  • Taka długa podróż, najpierw na piechotę, potem pociągami to jednak kilka dni to wszystko trwało. Pani siostra mówiła, że nie było mowy o wyżywieniu ludzi. Czy pani w odróżnieniu od niej nie odczuła głodu?

Wiem z opowiadania siostry, mamy, że rodzice mieli małe zapasy żywności. Byłam dzieckiem takim, że jak byłam głodna, to jadłam. Siostra się śmieje, ale tak było. Nie odczuwam tego, że z powodu głodu, może z powodu zmęczenia, przeżycia mogłabym być zmęczona.

  • Jaki obraz pani zapamiętała, jak docieracie w nowe miejsce zamieszkania?

Widzę to, mam to w pamięci, jest to kuchnia, dość duże łóżko, gdzie spałyśmy trzy, olbrzymia, wielka pierzyna. Pamiętam, że jak byłam głodna, a pani gospodyni gotowała dla świń ziemniaki, to wybierałam z kotła ziemniaki, wkładałam sobie w sukienkę, szłam za stodołę i to jadłam.

  • To musiało być bardzo smutne wrażenie.

Tak. To pamiętam. Nie pamiętam natomiast samego powrotu. Jako dziecko mogłam pamiętać, [ale] tylko z opowiadań mamy i siostry [wiem], że myśmy wróciły i spały na siennikach, gdzie był lód pod siennikiem, już w Warszawie po powrocie.

  • Na ulicy Marii Kazimiery?

Tak. To był mróz, dom był lekko zburzony. W pewien fragment budynku bomba trafiła w pokój i była duża wyrwa. Było zimno, bo nie było ogrzewania. Myśmy wróciły w 1945 roku. Potem była jesień, zima. Pamiętam w pokoju kozę. Wtedy takie ogrzewanie powszechne.

  • Jak potem mama sobie poradziła?

Mama musiała sama sobie cały czas radzić, pracę podjąć. Potem dowiedziałyśmy się, że ojciec zginął. Mama poszukiwała ojca poprzez Czerwony Krzyż, poprzez świadków. Ojciec zginął. Był w Stutthofie, był w Neuenganne. Z Neuenganne był przetransportowany na okręt pod nazwą „Cap Arcona”, który został zatopiony w Zatoce Lubeckiej. Zresztą do dzisiejszego dnia z siostrą poszukujemy dalszych śladów ojca – gdzie ojciec zginął, w jakich okolicznościach. To, że ojciec [tam] był, [wiemy] na podstawie [opowiadań] współtowarzyszy, więźniów, którzy byli razem z ojcem.

  • Sprawa wysiedlenia to była kwestia kilku miesięcy, to znaczy od sierpnia 1944 do kwietnia 1945, kiedy pani powróciły. Czy został w pani pamięci obraz swojego domu na Marymoncie, z którego wyszłyście?

Na Czosnowskiej?Tak.Pamiętam dom, pamiętam ulicę. Nie pamiętam numeru. Jak dziecko, to nieistotny był numer.Tego domu już nie było, gdy wróciłyście?Tego domu, jak wróciłyśmy już niestety nie było. Zamieszałyśmy u znajomej rodziców, gdzie nas przyjęła bardzo miło, opiekuńczo.Wtedy ludzie się sprawdzali.Ludzie się sprawdzali. Osobiście mieszkałam do 1962 roku. W 1959 wyszłam za mąż, wyprowadziłam się od mamy.Kobiety były bardzo dzielne, bo wiele z nich było w takiej sytuacji jak pani mama.Siostra zresztą opiekowała się mną cztery lata, jako starsza. Musiała gotować. To, co wiem, to stawała na stołeczku, żeby dostać do garnka i zamieszać zupę, żebyśmy nie były głodne.To by bardzo dobrze świadczyło o naszych dzielnych kobietach.O naszych rodzicach, o dzielnych matkach, które wróciły do zniszczonej, spalonej Warszawy, bez nadziei, a jednak mimo wszystko jakoś sobie dawały radę.
Warszawa, 28 lipca 2008 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Urszula Śliska-Trojanowicz Stopień: cywil Dzielnica: Marymont

Zobacz także

Nasz newsletter