Wiesław Kwiatkowski

Archiwum Historii Mówionej
Nazywam się Wiesław Kwiatkowski urodziłem się 31 stycznia 1939 roku w Warszawie. W 1940 roku zginął ojciec na Cytadeli Warszawskiej, zostałem tylko z matką i starszym bratem. Mieszkaliśmy na ulicy Krzyżanowskiego róg Dworskiej, obecna Kasprzaka.

  • Jaka to jest dzielnica?

Jest to dzielnica Wola. Matka pracowała u Klawego, obecnie Zakłady „Polfa Warszawa”. Na pierwszym piętrze mieszkał sąsiad, który bardzo dobrze znał się z moją mamą. No i przed wybuchem Powstania Warszawskiego, przed 1 sierpnia, przyszedł do mojej matki i powiedział tak: „Słuchaj, ja widzę, że w twoim synie starszym… Mógłby mi bardzo pomóc”. Więc matka zapytała: „W czym?”. Mówi: „Słuchaj, jest…” – taka i taka sprawa. Powiedział to wszystko i matka …

  • Chodzi o pana brata?

Chodzi o mojego brata, bo ja byłem mniejszy, brat był starszy o osiem lat.

  • Co brat robił w czasie okupacji?

W czasie okupacji [brat] do szkoły nie chodził, bo tylko [my] byliśmy w domu, matka pracowała i nie było [szkoły], bo to był miesiąc lipiec, sierpień, a więc był to czas wolny. No i jak matka się z nim dogadała, ale strasznie się bała, żebyśmy tam chodzili, nie powiedziała nam matka nic, o co chodziło, tylko powiedziała w ten sposób: „Słuchajcie, przyjdziecie do mnie jutro pod pracę, pod okno, ja wam dam cukru”. Cukier to był już przetworzony jako na lekarstwo i on był skawalony, brązowy, nieprzezroczysty nic. Co się okazało. Myśmy to wzięli i mówimy: „Mamo, gdzie my mamy to nieść?”. – „Weźmiecie to, zaniesiecie do domu”. Przynieśliśmy to do domu, mama przyszła z pracy, wzięła tą melasę, ten cukier i zaniosła sąsiadowi na pierwsze piętro, a sąsiad był już wtedy w AK. Był kierowcą, jeździł w szpitalu Świętego Ducha na Kasprzaka, na Dworskiej, bo to należało do ulicy Dworskiej wszystko. I on po to przyjechał, zabrał to, spodobało mu się to, tam były grypsy. W środku były grypsy, tak że ciężko było ten cukier, jak był wystudzony, roztłuc i to była skorupa, a w tej skorupie były grypsy. On jeździł karetką, ale do „Klawego”, do tej fabryki strasznie bał się jechać, bo karetka, po co tam karetka? Na ulicy Dworskiej w szkole, róg Karolkowej a Dworskiej, stało gestapo i w każdej chwili karetkę mogliby też zatrzymać, więc on tylko jeździł po Warszawie, po Woli, po Ochocie i tam jeszcze, gdzie mu pasowało.

  • To wszystko działo się jeszcze przed wybuchem Powstania?

Przed wybuchem Powstania.

  • W jakim miesiącu?

To było gdzieś przed wybuchem Powstania Warszawskiego, to już wszystko się normowało. Pierwszego sierpnia, mamy iść, to samo, tak orientacyjnie, że mamy iść znowu do mamy po [cukier], już było wszystko umówione. Kurier z Ochoty przyjeżdżał jako pracownik (on był pracownikiem) i mamie to wszystko podstawiał, a mama to wszystko w cukier przeprasowany już wyciągnięty z niego, to co potrzeba było, owijała [ulotki] do środka i myśmy to zabierali. Ona wyrzucała nam przez okno, myśmy to zabierali, no i do domu. No, ale przy bramie stał Niemiec, no to – Komm! – sprawdził, co my mamy, chce zobaczyć, co to jest, nie może tego uskubnąć, więc brat mówi, że to jest cukier. Wziął kawałek uszczypał, spróbował, no cukier, no to Raus! Przyszliśmy do domu, już nie zanieśliśmy do siebie, do mieszkania, tylko na pierwsze piętro do niego. A tam tak było usytuowane podwórze, że się wjeżdżało od ulicy Brylowskiej, a wyjeżdżało się na ulicę Krzyżanowskiego przy Dworskiej, a na rogu zawsze stało gestapo. Kontrolowali strasznie, łapanki robili. Matka miała ausweis i kenkartę, więc miała prawo przejść, ale z kolei on podjeżdżał tą karetką, ludzie się bali, siedzieli już w piwnicach, bo miał być nalot, no i rzeczywiście. Nalot był, to pamiętam, to burczenie, warkot samolotów. Spuścili bombę na przędzalnię, na Dworskiej była przędzalnia, tak zaczęli tłuc w przędzalnię, jak nie wiem, ale myśmy już byli w domu. W międzyczasie ludzie już siedzieli w piwnicach, bo się bali, no oczywista. Patrzeć, on przyjeżdża, wchodzi do piwnicy, nie wiem, czy nas chciał szukać, czy jak…

  • O kim pan mówi?

O kierowcy tej karetki mówię, bo on przyjechał po grypsy. Te grypsy już były, bo to było przed nalotem. Ale ludzie jak zobaczyli, że on przyjechał, to wiedzieli, że on jest z Armii Krajowej, więc strasznie się bali, a przed tym był Niemiec, sprawdzał, ludzie drżeli, bali się niesamowicie. A on z zimną krwią, wcale nic się nie bał, nic, zobaczył, poleciał na górę, wziął pewno to, co mu przynieśliśmy, i odjechał. Odjechał i spokój. Za jakiś czas znowu matka nam każe przyjść, bo ona była z nim w kontakcie. Poszliśmy znowu pod okno fabryczne, to było na parterze, matka znowu cukru nam przez okno podała, ale myśmy już wiedzieli, co to jest. Przechodzimy koło szkoły na ulicy Dworskiej, Niemiec nas zatrzymuje – Halt! No i brat znowu mówi, że to cukier jest, ale on chciał to urwać, zobaczyć. I wziął się skaleczył, bo ten cukier był ostry. Jak on się skaleczył, tak bratu nogą w tyłek [dał kopniaka], mnie ręką machnął po karku, no i Raus! i to szybko. No i żeśmy się [zwinęli]… Ale wszystko jest w środku, bo mamy to. I znowu przynieśliśmy [cukier] do domu, ale nie do siebie, tylko znowu na pierwsze piętro, tam gdzie [sąsiad] mieszkał. On miał szczęście, że to była karetka, i karetek tak nie zatrzymywali, ale też nie mógł wszędzie jechać, żeby nie dać jakiegoś cynku, że on tam wiezie, coś załatwia. Zabrał to. I przychodzi dzień, bo to długo nie trwało, ale nalot za nalotem, róg Karolkowej i Kasprzaka, domy rozwalone, bo to przed tym wszystkim, róg Brylowskiej i Dworskiej znowu tak samo rozwalone, przędzalnia cała zniszczona (betonowa była), wszystko zrównane z ziemią.
Przychodzi dzień 6 sierpnia, matka przychodzi z pracy, też ma coś tam, zaniosła na górę, ale już było za późno, bo wtedy Niemcy zrobili łapankę. Wszystkich ludzi zabrali, ustawili szeregiem i nas wyprowadzili. Wyprowadzili nas ulicą Płocką do ulicy Wolskiej, z Wolskiej do kościoła Świętego Wojciecha, to był 6 sierpnia. Tam byliśmy dwie noce czy trzy, już nie pamiętam. Podstawione zostały samochody, [załadowali nas] na samochody do Pruszkowa.

  • Pan mówił, że mama dostarczała sąsiadowi materiały. Czy pan się orientuje, skąd mama miała te materiały?

To był kurier, który pracował tak samo razem z matką. Skąd on dostarczał, to nie wiem, bo wtedy wszystko było po cichu, tajemnie, bo nie mogło to się [wydać]. To był kurier, który przychodził do pracy i matce kazał tylko owinąć to w przerobiony cukier i na tym się kończyło, a on to odbierał i już mieli swoje sprawy i załatwiali to dalej.

  • A sąsiad czy pan się orientuje, z kim sąsiad współpracował?

Z kim współpracował, to ja nie wiem, ale był akowcem, był w Armii Krajowej, bardzo dużo rzeczy przewoził i robił to karetką pogotowia, bo oni nie zatrzymywali tak karetki pogotowia. Wiadomo, że jak on by podjeżdżał pod zakład pracy, to oni mogliby się jakoś tam zorientować, że coś się dzieje. On to zabierał i wyjeżdżał, jego już nie było.

  • Jakie nastroje panowały w pana otoczeniu w czasie Powstania?

Nastroje – płacze, nerwy, bo najgorzej to było, jak nadchodził ten nalot. Wtedy była i bieda, ludzie chcieli coś załatwić, nie mogli, bo jakby wyszli, nie mieli ausweisu czy kenkarty, no to wtedy do „suki” i gdzie wywieźli, to też nie wiadomo.

  • Czy spotkał pan żołnierzy niemieckich?

Tak, bo oni stali na rogu mojego domu, na rogu mojego mieszkania, mieszkałem na parterze od szczytu. Oni stali akurat na samym rogu i kto szedł, to zaraz go sprawdzali. Jeżeli był w porządku, to go puścili, jeżeli nie, to do „suki” i już go tam trzymali, już go nie puścili.

  • Czy spotkał się pan z przejawami przemocy lub terroru ze strony Niemców albo ich współpracowników, czy słyszał pan?

Terror to bym nie powiedział, nie widziałem tego terroru, ale widziałem agresywność. Była u nich agresywność. No i zależy, gdzie to się znajdowało, inaczej było gdzieś w pomieszczeniu, inaczej na ulicy, bo ulicy to już oni byli bez pardonu.

  • A jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania?

Życie codzienne było okrutne, przede wszystkim nerwy, nie było jedzenia, bo to już wszystko było pozamykane, co kto miał kawałek mięsa, kawałek chleba, to już wszystko trzymał; lodówek nie było, to się psuło, to było ciepło. Kto miał chleb, to trzymał jak relikwie. Tak że było bardzo ciężko.

  • Jakie było pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

Z Powstania to było w Pruszkowie.

  • W jaki sposób pan dostał się do Pruszkowa?

Do Pruszkowa się dostałem… Z kościoła Świętego Wojciecha zawieźli nas samochodami na hale, poustawiali w rzędzie i rzucili suchary, chleba nie było, tylko takie twarde suchary. Wśród Polaków zostały rzucone łby owczarków niemieckich. [Leżały] na desce i tak wśród ludzi było to rzucone. To było coś okropnego. Jak sobie to wspomnę, to mi się płakać chce. I załadowali nas na świńskie wagony towarowe, no i do Niemiec.

  • Jak długo pan był w Pruszkowie?

W Pruszkowie byłem ze cztery dni, oni długo nie trzymali.

  • Był pan razem z mamą?

Byłem z mamą i starszym bratem, ojciec zginął na Cytadeli.

  • Czy też sąsiedzi byli?

Sąsiedzi też byli. No i w tych wagonach wzięli nas wywieźli do Niemiec do Hildesheimu pod Hanower. Moja matka tam pracowała w magazynach amunicji. Zawsze rano wstawała, dwójkami szli do pracy, a myśmy dostali wtedy, pamiętam, drewniaki, ale drewniaki całe były z drewna, wyżłobione od wewnątrz, i te drewniaki żeśmy tam dostali. I starsi szli do pracy, a myśmy jesienią, zimową porą, żeśmy szli do kopcy i wybieraliśmy kartofle i brukiew. Zimy były bardzo srogie, nie było w co się ubrać. Dostałem zapalenia uszu, mnie z uszu leciało jak z nosa katar, wyłem z bólu niesamowicie. Niemiec się zlitował nade mną, zawiózł mnie do jakiejś miejscowości i lekarze mnie pomogli, bo mnie leciało jak katar. I tam byliśmy do 1945 roku.

  • Brat pracował?

Brat jako dziecko… Razem żeśmy byli, [brat nie pracował], nie brali nas do pracy.

  • Co mama robiła w tej fabryce?

Przestawiali skrzynie amunicyjne, ładowali skrzynie amunicyjne. Takie rzeczy ciężkie, jak dla kobiet to bardzo ciężkie.

  • Dużo było tam Polaków?

Polaków było trzy pawilony. W jednym pawilonie byli Polacy, w drugim pawilonie byli Francuzi, a w trzecim pawilonie byli Włosi. Tylko że myśmy chcieli chleba, a oni mieli dobrze, bo rzeka akurat płynęła dołem, i oni na ślimaki chodzili, tak że mieli co jeść. No a myśmy czekali na te kartofle w mundurkach i kawałek chleba, porcję, żeby nam dali.

  • Jak długo pan był w obozie?

Byłem w obozie od sierpnia 1944 roku (nie wiem, czy to tak liczyć od sierpnia, ale skoro nas już stąd zabrali, to trzeba tak liczyć) do maja 1945 roku.

  • Kto wyzwolił obóz, czy pan pamięta wyzwolenie?

W Niemczech?
  • Tak, kto wyzwolił?

W maju była piękna pogoda, raptem Führer wychodzi z baraku i zaczyna strzelać w górę z pistoletu. Wystrzelił parę naboi i zniknął. W międzyczasie wtargnęły wojska amerykańskie.

  • To Amerykanie wyzwolili?

Amerykanie wyzwolili. I wtedy nas [załadowali] na samochody i wieźli aż do Szczecina.

  • Czy pytano, czy państwo chcą wrócić do Polski?

Nie, nie tylko do Polski, a była część, która nie chciała wrócić do Polski, myśmy chcieli wrócić do Polski.

  • Dlaczego pan chciał wrócić do Polski?

Ja wiem?

  • Może mama chciała?

No i wtedy nas wzięli Amerykanie na samochody i tym transportem samochodowym nas wieźli do Szczecina. Na każdym przystanku, jaki przystanek był i już mieliśmy odjeżdżać, to oni brali karnister benzyny i podpalali to miejsce, żeby śladu nie było. Ile było przystanków, ile odpoczynku, tak zawsze był rozlewany kanister paliwa i podpalany. W lesie zawsze żeśmy mieli odpoczynek. Wróciliśmy, przyjechaliśmy do Szczecina, no i tam znowu na transport, ale już kolejowy i do Warszawy. Przyjechaliśmy na Dworzec Zachodni, a to już tak jak w domu, uciecha, płacz.

  • Jak pan zapamiętał Warszawę z tego okresu?

Gruzy, że nic nie było. No i przychodził rok 1946, 1947, wrzesień miesiąc odbudowy Warszawy, radocha. Płacz, że ludzie znów odbudowują Warszawę.

  • Czy wrócił pan na Wolę do swojego domu?

Wróciliśmy z powrotem na Krzyżanowskiego, do tego samego mieszkania, gdzie mieszkam do obecnej chwili. W roku 1990 była akcja Polaków wysiedlonych przez III Rzeszę. Powstało Stowarzyszenie Polaków [za III Rzeszę] i byłem zakwalifikowany do tego, gdzie jestem do obecnej chwili i 17 listopada tego roku (pochwalę się) dostałem medal złoty za zasługi na rzecz III Rzeszy, to jest wzruszające.

  • Pana mama też przeżyła wojnę?

Tak, przeżyliśmy.

  • Wróciła razem z panem do Polski?

Razem ze mną, tak.

  • I brat tak samo?

Brat… We trójkę wróciliśmy do Polski. I w tym roku właśnie dostałem medal, zloty medal za III Rzeszę Niemiecką.

  • To znaczy, że pan był represjonowany?

Tak.

  • Może wróćmy jeszcze troszeczkę do czasów okupacji, Powstania, czy może jeszcze pan by chciał coś uzupełnić na temat okupacji, Powstania? Pan był małym dzieckiem?

Tak, byłem małym dzieckiem, ale zawsze byłem z moim bratem, mój brat był bardzo ruchliwy, jego wszystko interesowało. Gdzie najgorsze, on tam by wszedł, on był bardzo odważny, a przy tym i mnie zawsze brał ze sobą. My zawsze byliśmy razem, przecież ja bym sam nie chodził do matki, do „Klawego” po jakieś tam rzeczy. A przy nim, on był odważny i ten właśnie sąsiad z AK powiedział: „Ja jego właśnie widzę, który nam może tę sprawę załatwić, on się nie boi”. On się nie bał, ale sam nie szedł, tylko zawsze brał mnie i my zawsze razem to robiliśmy. I nadmienię, że od dnia 1 do 5 sierpnia 1944 roku z ulic Syreny i okolicy Syreny, Niemcy wymordowali albo spalili około pięciu tysięcy Polaków. W dawniejszej fabryce Ursusa na ulicy Płockiej przy Wolskiej w dniu 6 sierpnia (dopiero teraz wiadomo) hitlerowcy wymordowali siedem tysięcy Polaków. Najgorsze chwile, tak jak widzę, to są pierwsze początki sierpnia, bo potem to się już wszystko rozproszyło, każdy się chował, uciekał i tak dalej, ale tu na początku każdy nie wiedział co robić, tak że były straszne chwile, wspomina się to nie za ciekawie, ze wzruszeniem.





Warszawa, 16 grudnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska
Wiesław Kwiatkowski Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter