Wiesława Wilewska „Kiełek”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Wiesława Wilewska, z domu Kozłowska. Urodziłam się 3 lipca 1925 roku. Powstanie zastało mnie na placu Krasińskich i później przez kilka dni byłam sanitariuszką na Nowym Mieście 23 u siostry Bronisławy.

  • Czy pani pamięta wybuch II wojny światowej? Gdzie pani wtedy była?

Wtedy byłam w Gostyninie, choć urodziłam się w Kutnie. Musieliśmy się przenieść do Gostynina, dlatego że moja mama zmarła na gruźlicę i lekarz kazał wyjechać z Kutna. Ojciec mój był zawiadowcą, mieszkaliśmy na dworcu, gdzie było bardzo dużo nieczystego powietrza, i musieliśmy się wynieść do Gostynina, więc zastała mnie II wojna światowa w Gostyninie.

  • Czy pani pamięta ten dzień, 1 września?

Pamiętam, piękny dzień, słoneczny. Tylko te samoloty było widać.

  • Czy pani tam chodziła do szkoły? Co pani robiła?

Tak, chodziłam. Skończyłam sześć klas. Nie skończyłam siedmiu, dlatego że zdałam do pierwszej klasy gimnazjalnej po sześciu klasach. Kto szedł dalej, to musiał na sześciu klasach kończyć. A kto kończył na podstawówce, to siódma klasa jeszcze obowiązywała.

  • I jak długo pani była w Gostyninie?

Dosłownie cztery miesiące. Później nas wyrzucili, dlatego że zajmowaliśmy piękne mieszkanie. Dla Niemców było potrzebne.

  • Jak się odbywało to wyrzucanie was z domu?

Przyszli i powiedzieli: „Już, wychodzić!”. To co w rękę się wzięło, można było z tym wyjść. Nas przewieźli do Generalnej Guberni i później pod Warszawę. Ponieważ ojciec miał rodzinę w Warszawie, więc pojechaliśmy do Warszawy, do ciotki. Ciotka mieszkała na Złotej 65. Stamtąd ojciec starał się o pracę. Ponieważ był kolejarzem, więc kazali powtórzyć sobie niemiecki. Ojciec powtórzył, wszystko ładnie, pięknie zdał, ale podłożyli ojcu „folkskartę” do podpisania, na folksdojcza, więc ojciec zrezygnował z tego i szukał [innego zajęcia].

  • Żeby być kolejarzem, tak?

Tak, szukał pracy i znalazł w schronisku RGO na Lesznie 81. Był tam sekretarzem aż do wybuchu Powstania.

  • Czy pani odczuła taką zmianę statusu materialnego?

Oczywiście, tylko dzięki temu, że ojciec lewe karty tam zdobywał, na lewych pensjonariuszach, to myśmy mieli pod dostatkiem chleba, buty były, ubrania były. Chodziłam do szkoły na Złotą 14.

  • Jaka to była szkoła?

Oficjalnie to była szkoła handlowa, ale to było prywatne gimnazjum kupieckie, założone przed wojną dla córek oficerów i prowadziła ta sama dyrektorka. W tej szkole było wszystko, młodsze, starsze harcerstwo, Wojskowa Służba Kobiet, później Armia Krajowa była. Wszystko było w tej szkole. Więc mnie od razu zapytała dyrektorka, bo wiedziała, że jestem wysiedlona, czy chcę należeć do harcerstwa. Mówię: „Oczywiście”. – „Ale proszę przynieść zgodę, musisz przynieść zgodę rodziców”. Ojciec mi dał zgodę, bo nie wiem, macocha by się nie zgodziła chyba. I należałam.

  • Pani już wtedy miała macochę, tak?

Już miałam. No tak, mama w 1932 roku zmarła, miała trzydzieści dwa lata.

  • No właśnie, bo należenie do harcerstwa wiązało się z jakimś zagrożeniem…

No tak, oczywiście, broń Boże. Ale w tej szkole było wszystko. W piątek msza święta zawsze była. To była szkoła idealna. Historia na porządku dziennym, literatura, wszystko. Tak że nie była to taka szkoła prawdziwie tylko handlowa. I tak się złożyło, że w Gostyninie chodziłam trzy miesiące do szkoły, do pierwszej klasy gimnazjalnej, bo Niemcy zamknęli tą szkołę i tam szpital zrobili. I taki traf, że do mojej szkoły przyszła profesorka, która mnie przez trzy miesiące uczyła w tym gimnazjum historii. Jak mnie zobaczyła, to mówi: „Boże, to niemożliwe”.

  • Też była wypędzona?

Też, też z Gostynina była wyrzucona.

  • Czy pani zna innych ludzi, którzy z Gostynina byli wyrzuceni wtedy przez Niemców?

No, powinnam znać. Ale czy pamiętam?

  • Ale w każdym razie to była jakaś znacząca liczba ludzi, która była…

Nie, po prostu było mało nas osób, bo tylko zależało im na lepszych mieszkaniach dla Niemców i tych, którzy mieli lepsze mieszkania, to wyrzucali.

  • Co pani z tego domu w Gostyninie zabrała ze sobą do Warszawy?

Co zabrałam? Trochę biżuterii macocha wzięła, no i na zmianę bieliznę, trochę bluzek cieplejszych, bo to przecież było zimno.

  • I trzeba było zostawić całe umeblowane mieszkanie?

Wszystko, tak. Jak wróciliśmy, to tylko szczotka do froterowania została, tapczan i serwis. I to było zabrane przez ubowców na wieś Gąsin. Tam ojciec poszedł do starosty i kazał starosta oddać nam to wszystko, co zostało. Bo przecież zaraz ograbili. Jak weszli ruskie, tak zaraz ograbili mieszkanie doszczętnie.

  • Ale wróćmy teraz jeszcze do wojny. Proszę jeszcze o harcerstwie powiedzieć. Jak wyglądały zbiórki, jak to wyglądało?

Zbiórki przeważnie były właśnie na Leszno 81, bo tam była świetlica dla podopiecznych…

  • RGO.

Tak, no i tam były przeważnie zbiórki albo w szkole. Okna się wtedy zamykało, bo to na drugim piętrze. Śpiewaliśmy, ale nikt nie słyszał, bo to było i wysoko. Przecież chodzę tutaj na zbiórki, to śpiewam razem z nimi, bo wszystko znam. Przeważnie na tym Lesznie.

  • Co jeszcze robiliście, oprócz śpiewania?

Nosiłyśmy pieniądze, bo to żeńska szkoła była, dla rodzin tych, których Niemcy aresztowali. Nosiłyśmy „Biuletyn Informacyjny”.

  • Czy ostrzegano was, że to jest niebezpieczne, że to może źle się skończyć…

Oczywiście, która chciała, to robiła to, nie było przymusu. Albo chodziłyśmy do przedszkoli dla sierot. Piekłyśmy na zajęciach gospodarstwa domowego w szkole, bo to było zajęcie [to znaczy przedmiot] gospodarstwo domowe, a de facto to była historia, tylko żeśmy wpisywali, dajmy na to, robienie kiełbas. Ale później powiem jak to było wpisane. Myśmy ryczały później. Stenografią pisałyśmy. To była handlówka, to było gimnazjum kupieckie. Jak tam stenografii się uczyłam… Temat: „Robienie kiełbas”, „Wędzenie szynek”, „Peklowanie”. A de facto to były wykłady historii. Tak jest.

  • Czyli pani w takim trochę podziemnym nauczaniu też uczestniczyła?

No tak, bo była literatura, to przecież w żadnym wypadku [nie było legalne]. W ogóle po polsku tylko można było pisać coś związanego z handlem, towaroznawstwo albo coś. Broń Boże, żeby nie pisać jakichś wypracowań, nie wolno. Muszę powiedzieć, że jestem wnuczką [siostry] Władysława Reymonta. To znaczy drugiej siostry z kolei, jego siostry rodzonej Anieli. Jestem wnuczką jej.

  • Ojciec czy matka pani?

Ojciec, tak. Rodzina Reymontów była bardzo muzykalna. Mój dziadek był organistą w Obórce, więc musiał czytać, pisać i w ogóle nie było mowy żeby nie. Ojciec pięknie grał na pianinie.

  • Czy w związku z tym wyniosła pani z domu jakieś szczególnie patriotyczne wychowanie? Czy pani pamięta jakieś rozmowy?

Pamiętam. Ojciec mój, tak, ojciec mój był podoficerem w carskiej Rosji, chodził do gimnazjum, cztery języki znał i wiedział, co się w Polsce robi. Zresztą rodzina Reymontów to bardzo patriotyczni ludzie, tak.

  • Czyli pani zaczęła uczestniczyć w konspiracji. Tak możemy nazwać to harcerstwo.

Tak.

  • Od którego roku, czy pani pamięta?

Od 1941 do końca, do Powstania. No bo później nie należałam, bo nic nie było, wszystko się rozleciało.

  • Jak pani pamięta, czy pani zapamiętała te dni przed Powstaniem? Czy jakaś szczególna atmosfera wtedy była?

Tak, tak. Straszny ruch na ulicach był. Przemieszczali się ludzie tramwajami, no nie wiem, w jedną i w drugą stronę. Myśmy słyszały, że coś ma być, ale nie wiedziałyśmy dokładnej daty. Jak przyszła łączniczka 1 sierpnia, żeby mnie powiadomić, żebym swój zastęp zebrała na godzinę czternastą do szkoły, to mnie nie było, bo sobie poszłam (miałam wakacje), ale jak przyszłam, to macocha mówi: „Natychmiast musisz zebrać swoje dziewczyny i do szkoły na czternastą”. A miałam cztery dziewczynki ze swojego zastępu, właśnie na Starówce, na Hipotecznej, na Freta. Tak że musiałam najpierw na Stare Miasto iść, dlatego że tam było najdalej. Mówię: „Po kolei je wszystkie zbiorę”. No i poszłam na Stare Miasto. Nie pojechałam tramwajem, tylko poszłam, dlatego że po prostu dostać się do tramwaju nie można było.

  • Tak dużo ludzi?

Tak, tak dużo ludzi było.

  • A czy było więcej Niemców na ulicach? Jak pani to zapamiętała?

Nie zapamiętałam właśnie, nie widziałam ich [na ulicach]. To tak jakby się gdzieś pochowali. Oni też czuli, że coś będzie. Ja tylko dwie dziewczynki, jedną z Hipotecznej zebrałam, a drugą, tak jak mówiłam, z Freta, gdzie miałam spać u niej w mieszkaniu. Ale nie spałam.

  • I doszły panie do szkoły?

Nie, już na placu Krasińskich nas… Jednej nie było w domu i drugiej nie było w domu. Musiałam na nie poczekać, więc to trwało. No i na placu Krasińskich Powstanie [nas zastało], więc myśmy chciały coś robić koniecznie. Najpierw do szycia opasek nas zwerbowała babka.

  • Czy pani pamięta, gdzie to się odbywało?

Wiem gdzie ten dom do dzisiaj stoi, bo tam byłam i wiem. Ten dom jest na placu Krasińskich. A później siostra Bronisława mnie wzięła, już na drugą noc jak szliśmy pod Dworzec Gdański, tę „krowę” rozwalać, bo przecież straszne szkody robiła. Ale deszcz padał, niestety nie udało się.

  • Siostra Bronisława? Proszę nam opowiedzieć o niej.

No ją to tylko tyle znam i nie wiem, czy to pseudonim „Bronisława”, czy faktyczne jej imię.

  • Skąd ona się tam znalazła?

Właśnie tam była, gdzie szyłyśmy opaski, w tym pomieszczeniu. I mówi: „Chodźcie dziewczyny, jesteście trochę przeszkolone…”. Bo miałam jeszcze przeszkolenie w szpitalu Przemienienia Pańskiego. Sanitarne przeszkolenie miałam. Zwalniali nas z pracy i tam szłyśmy na szkolenie.

  • Z pracy?

O Jezu! Przepraszam. Ze szkoły nas zwalniały panie i szłyśmy tam. No i dlatego byłyśmy trochę przygotowane.

  • To była siostra zakonna, ta siostra?

Nie, nie, [była sanitariuszką]. Tylko właśnie nie wiem, czy to nazwisko jej, czy to pseudonim.

  • Dokąd ona was zabrała?

Na rynek Nowego Miasta. Tam był punkt sanitarny i tam przez te szesnaście dni pracowałam, nosiłam rannych do kościoła Świętego Jacka…

  • Tam był szpital?

Tak, na dole. W ogóle na dole był ten kościół… Albo na Bonifraterską…

  • A czy pani pamięta jakieś strzelaniny w te pierwsze dni?

Oczywiście.

  • Powstańców, którzy tam byli…

Tak, znalazłam się w piwnicy, jak tak bardzo walili, w jednym domu. Ale też nie wiem gdzie… A, śpiewali żołnierze. Papierosem mnie poczęstowali, a przecież harcerz nie pali. Mówię: „Harcerz nie pali i nie pije”. – „No, niech siostra pociągnie”. Pociągnęłam, mówię: „Idźcie! To paskudztwo! Nie chcę tego! Jak wy możecie palić?!”. O, to tak było.

  • I tam przez te szesnaście dni pani była sanitariuszką?

Tak.

  • Czy pani pamięta swojego pierwszego rannego?

Pamiętam. Z wyrwaną szczęką, student. U nas na Lesznie była bursa dla studentów, ale on z niej nie był. Poszłam z koleżanką (on mieszkał na Wroniej) zawiadomić rodziców, on chciał koniecznie matkę zobaczyć, więc szłyśmy ze Starego Miasta obie, żeby zawiadomić matkę, że on chce się z nią zobaczyć. Byłam tak blisko domu, cztery budynki od domu na Lesznie i nie mogłam dojść, no nie mogłam, bo tylko te tankietki niemieckie chodziły po Lesznie. Bo wtedy to była dość szeroka ulica przecież i nie powiedziałam. Jak wróciłam z Powstania do ciotki na Złotą, to mój ojciec był siwy. Miał pięćdziesiąt dwa lata, a był bielusieńki jak gołąb, ze zmartwienia, bo nie wiedział, co ze mną [się dzieje]. Wiedział, że ja na Starówce, ale nie wiedział, co ze mną jest.

  • A do matki tego rannego pani doszła?

Tak, doszłyśmy.

  • Bo po pierwsze pani była bardzo młodą osobą, po drugie miała pani w tym szpitalu taki ograniczony kontakt z rannymi. Tutaj była krew, były rany. Czy to nie deprymowało?

Nie, bo się stykałam w tym szpitalu trochę z tym wszystkim. Tak że byłam obeznana. A teraz myśli pani, że nie? Na mnie trup nie robił wrażenia. Tu miałam koleżankę z Powstania. Ona umarła, to przyszły sąsiadki, żebym ją ubrała. Umyłam, ubrałam. To już jest ze dwadzieścia lat, ale tak było.

  • Co dalej pani tam robiła jeszcze? Jak pani zapamiętała te szesnaście dni?

No przeważnie to właśnie noszenie rannych i nieboszczyków, gdzie żołnierze kopali groby i żeśmy zakopywali. I tak się dziwił, gdzie te groby się podziały, gdzie te ludzkie szczątki są? Przecież tam było gęsto.

  • Jakie tam warunki były? W czym pani do tego Powstania wyszła? Jak pani była ubrana?

Ponieważ musiałam iść na Stare Miasto, to założyłam skarpety wełniane, półbuty i miałam taką tyrolską spódnicę, haftowaną białą bluzkę i tak zostałam. Idę, zaczął padać deszcz, zimno się zrobiło i ta siostra Bronisława dała mi czarny sweter swój, gruby czarny sweter. Miałam jeszcze po wyjściu z Powstania ten sweter, a na stacji jak go uprałam i powiesiłam na podjeździe na wieszaczku, on spadł, ale jak zeszłam z góry, to już go nie było. A taki fajny był ten sweter. Pamiętam, jak ona mówi: „Słuchaj, bierz ten sweter. Jak ty jesteś ubrana? Bez koszuli, bez niczego!”. I tak wyszłam bez koszuli.

  • Gdzie pani tam spała?

Tak żeśmy sobie kimały na siedząco, trochę na leżąco w nocy. Jak trzeba było iść, to takie spanie było, to się szło. Gdzieś tam wiecznie strzelali. Stare Miasto to było okropne [miejsce].

  • Czy pani miała kontakt z tymi żołnierzami, którzy tam walczyli? Czy pani wie, jakie tam oddziały walczyły dookoła?

Nie. Wiem, że pułkownik „Wachnowski” był dowódcą. To wiem, to mi się obiło o uszy. Byłam jeszcze w Wytwórni Papierów Wartościowych na Zakroczymskiej.

  • Po co?

Po co? Rannych się zbierało.

  • Czy trudno było w ogóle po takiego rannego pójść? Był duży ostrzał? Jak to wyglądało?

Czasami, czasami można było bardzo lekko chwycić go i przenieść do szpitala. A czasami nie dało się, trzeba było odczekać i godzinę, i dwie nieraz.

  • A z żywnością jak było? Było coś do jedzenia?

Nie, co kto zdobył. Ponieważ miałam te dwie babki ze Starówki, to one zawsze od ciotki coś dostały i przyniosły kawałek chleba. Nie, nie było dobrze, nie. Bo to było jeszcze wszystko niezorganizowane. Weźmy te punkty sanitarne, to powinny być lepiej zorganizowane. A to wszystko tak szybko się działo. Co kto złapał, gdzie kto poszedł, coś przyniósł, to było.

  • Jakiś lekarz był na tym punkcie, gdzie pani była?

Nie, była siostra, tylko ta siostra Bronisława.

  • I potem trzeba było odnieść ciężej rannych na Freta, tak?

Nie na Freta, tylko do kościoła Świętego Jacka.

  • Czy pani uczestniczyła w jakichś religijnych uroczystościach wtedy na Starówce?

Nie.

  • Czy pani wiedziała, co się dzieje w innych dzielnicach?

Starałam się dowiedzieć, bo przecież rodzice byli… Najpierw byli na Woli, bo to Leszno, później dobrze, że uciekli z tej Woli, bo przecież wiadomo, co z Wolą zrobili. Kto wie, czy by ich to nie ominęło.

  • Czyli pani starała się dowiedzieć? Jakimi sposobami?

Przez żołnierzy: byliście na tej ulicy, w tym punkcie? Może to, może tamto? Ale gdzie tam, nikt nic nie wiedział.

  • Do żadnych gazetek nie miała pani dostępu ani do wiadomości?

Nie, w czasie Powstania nie.

  • A jaka była atmosfera wśród Powstańców?

No, przecież było powiedziane, że tylko pięć dni będzie Powstanie, więc wszyscy: „Boże! Będzie wolność!”. Ale później wiadomo, jak to było. Później się zrobiło tak, że było coraz gorzej.

  • Ale wśród tych pani współpracownic jak to przyjmowałyście? Piąty, szósty, siódmy i nie ma końca, to co myślałyście sobie wtedy?

Nie zdawałyśmy sobie sprawy, że będzie kapitulacja, absolutnie. Nie.

  • Czy pani miała kontakt z ludnością cywilną?

O tak. Ale jak się szło ulicami? Te domy były zawalone. Słychać było krzyki: „Ratunku! Ratunku!”. Ale niestety ruszyła pani jedną cegłę, to pięć leciało. Jeszcze gorzej było. Nie można było pomóc, nic.

  • A czy coś ci ludzie do pani się zwracali, czy pani słyszała, co oni mówili, ich opinie o Powstaniu?

Nie, no niektórzy strasznie narzekali. „Co oni zrobili? Wytłuką nas tu wszystkich”. Byli wściekli na tych dowódców Powstania. Ale my trzy nie miałyśmy w ogóle do nich żalu. Nie wiem, tak się ustawiłyśmy, że trudno, trzeba i koniec.

  • Czy pani tylko ratowała rannych żołnierzy, czy również cywilną ludność?

I cywilni też byli. Ale przeważnie to byli poranieni żołnierze. Przeważnie to przez granaty, bo nie umieli wyjmować tej zatyczki i rzucać. Ręka urwana, nogi pourywane. To wszystko było przez granaty.

  • Czy pani się wtedy też dziećmi zajmowała? Czy w ogóle pani pamięta dzieci?

Zajmowałam się dziećmi, ale przed Powstaniem. Chodziłyśmy do sierocińca, organizowałyśmy różne zabawy dla nich. Piekłyśmy na gospodarstwie domowym w szkole, to co było oficjalnie, ciasteczka. Każda przyniosła a to jajko, a to cukru, a to mąki. Dla nich ciasteczka piekłyśmy.


  • Aha, a w czasie Powstania nie?

Nie.

  • A czy pani może się zetknęła z Niemcami w czasie Powstania, tak blisko?

Nie.

  • Nie, żadnego rannego Niemca pani nie widziała?

Nie, to już mężczyźni się nimi zajmowali, wiedzieli, co z nimi robić.

  • Czy pani pamięta, czy pani słyszała o tym wybuchu czołgu na Podwalu, bo pani jeszcze była na Starówce?

Słyszałam tylko, tak to słyszałam. Oj, Boże…

  • Co później się z panią dalej działo? Kiedy pani wyszła ze Starówki?

Szesnastego dnia słyszałam, jak żołnierze mówili, bo też część była ze Śródmieścia: „Kto chce do Śródmieścia przejść?”. No to przecież się zgłosiłam, jak nie mogę [skontaktować się z rodziną] – przecież nie wiem, co z rodziną się dzieje.

  • Pani się zgłosiła i jak się to przejście odbywało?

No, szłam z oddziałem.

  • I normalnie po ulicach, tak?

Tak, szłyśmy. Nieduży był oddział, było może ze dwadzieścia osób i przeszliśmy do Śródmieścia. Oni znaleźli swoje oddziały, ale ja już nie doszłam. Patrzę, szkoła zwalona, tam teraz stoi Pałac Kultury. Zwalona szkoła, no więc gdzie kogo będę szukać. Drużynową swoją spotkałam na placu Napoleona i jeszcze dwie inne harcerki. To już było około 20 sierpnia, jak spotkałam je właśnie na placu Napoleona.

  • Ale pani 16 sierpnia przeszła ze Starówki na Śródmieście i dokąd pani poszła?

Byłam najpierw u… Bo rodzice przenieśli się do ciotki na Złotą 65. Przeszłam na Złotą, tam się z rodzicami umówiłam. Powiedzieli mi, że jest taki punkt dla niemowląt… Bo już nie miałam żadnych środków opatrunkowych, nic. To było tak na parę dni tylko. Mówię: „No to pójdę tam, popracuję, tam jeszcze spotkałam swoje dwie dziewczyny”.

  • Czyli ciągle pani czuła potrzebę służenia?

Tak, szłam, bez przerwy coś robiłam. Były dzieci chore na czerwonkę, to myśmy gotowały klej z kaszy, z ryżu, co było i nosiłyśmy, już teraz nie pamiętam, który to [dom]… Na Żelazną. W piwnicy te chore na czerwonkę dzieci były i nosiłyśmy tam właśnie.

  • A to był rodzaj szpitala, gdzie te dzieci były?

Nie, w takiej sali leżały. Biedne dzieci chore. Ile ich umarło? Prawie wszystkie. Ale dokąd było można, to ratowałyśmy.

  • Co jeszcze pani robiła?

Co jeszcze robiłam?… O, w wodę zaopatrywałyśmy mieszkańców, bo przecież nie było… Na rogu Żelaznej i Złotej była studnia, nie studnia, to źródło było. Bomba rąbnęła i źródło trysnęło. I stamtąd nosiłyśmy wodę dla ludności cywilnej. Starsi ludzie byli przecież też i im trzeba było pomóc. Cały czas w obiegu byłam, cały czas.

  • Czy tam były kolejki po tę wodę? Jak to wyglądało?

Były kolejki po wodę, były.

  • Czy pani się spotkała z tym, że były naloty, że Niemcy…

Nie, już po nalotach było, był ten…

  • To źródełko.

To źródełko i tam ludzie stali w kolejce. To był róg Złotej i Żelaznej, to co pamiętam.

  • I w końcu pani spotkała tą swoją drużynową?

Tak, ale one były gdzie indziej, one na Szpitalnej gdzieś tam pracowały. Mówię: „Już nie pójdę z wami, tutaj mam swój punkt i w swoim punkcie będę pracować”. Tak.

  • I wtedy już pani mieszkała w domu, tak? I tylko pani dochodziła jakby do tych potrzebujących?

Wtedy mieszkałam u ciotki. U ciotki mieszkaliśmy. Tam gęsto było, no ale jakoś się tam człowiek pomieścił. No co miał robić?

  • Bo to już był koniec sierpnia?

Tak.

  • Można było mieszkać w mieszkaniu, czy trzeba było w piwnicy?

Trzeba było często uciekać, ale nocą przeważnie tośmy szli podrzemać sobie tam. Albo po dachu latać i te bomby zapalające zrzucać. Też tak robiłam.

  • To pani do wielu zadań się zgłaszała…

Człowiek młody był, rwał się do roboty.

  • Czy widziała pani Powstańców dookoła tego miejsca, gdzie pani była?

Tak, widziałam, po opaskach poznawałam. A mój szwagier pracował w wytwórni broni na rogu Złotej i Żelaznej, taki duży zakład był. Nie wiem, co oni tam robili, i mój szwagier był, tam pracował. Później go wywieźli do Dachau. Wrócił, ale pożył tylko półtora roku i też zmarł.

  • Czy pani pamięta, czy pani już była wtedy w Śródmieściu, jak zdobywano PAST-ę? Czy w ogóle pani słyszała wtedy o tym?

Też słyszałam, tak. Tylko myśmy miały tutaj swoje zadania. Gotować, nosić tym ludziom i musiałyśmy tego pilnować. A tam się zajmowały inne damy.

  • Każdy się zajmował swoim kawałkiem?

Tak, tak, tak.

  • A to było jakoś zorganizowane, gdzie pani tam była?

Kto chciał, to przychodził i pomagał. A ponieważ byłam już dobrze zapoznana z tym, to leciałam tutaj do „Alhambry”.

  • Co to jest „Alhambra”?

Tam była kawiarnia taka, przeważnie tam szkopy siedziały.

  • Gdzie była ta kawiarnia?

Zgoda 1.

  • Dlaczego pani tam chodziła?

No bo tam się dostałam jakoś dziwnie. „Chcesz pracować? Idź tam”. Poszłam i tak zostałam.

  • Tam była jakaś komendantka, ktoś tym jakby…

Była jakaś zarządzająca, ale ona przeważnie była w terenie, znosiła różną żywność.

  • I te koleżanki pani też były z panią?

Nie, jedna zginęła na ulicy Freta niestety. A mam ją na zdjęciu, miałam malutkie zdjęcie, powiększyli harcerze, zrobili z tego duże. Tam jestem i właśnie ta dziewczyna, co zginęła.

  • To jest zdjęcie robione w czasie Powstania?

Nie, przed Powstaniem na ćwiczeniach sanitarnych i w dulagu jest to zdjęcie. Dałam kubek swój oryginalny, dałam to zdjęcie i dałam taki ozdobny talerz z planem Warszawy, V Zgrupowanie Armii Krajowej „Kryska”. Bo mnie dołączyli do V Zgrupowania Armii Krajowej „Kryska”.

  • Kiedy panią dołączyli?

A to już po Powstaniu było.

  • Aha. A kubek? Jaki to kubek?

Aluminiowy, taki z uchem.

  • Gdzie pani ten kubek miała?

Zawsze miałam przy sobie.

  • Taki harcerski nawyk, tak?

Tak.

  • Co jeszcze pani robiła? Proszę opowiedzieć.

Boże… Dzień mi przechodził na pracy, naprawdę. Przeważnie niosłam pomoc. Jak rannym trzeba było gdzieś na Śródmieściu iść pomóc, nie było noszy, to wzięłam płaszcz kolejowy, spięłam pod spodem na guziki, dwa kije i to były nosze. To jeszcze mówią: „Dobrze siostra pomyślała, bo nie ma noszy. No jak nosić tych rannych?”.

  • Czyli pani nie załamywała się tą sytuacją?

A skąd, nie. No trudno się mówiło.

  • A pani rodzina. Jak oni się zachowywali?

Miałam siostrzenicę, która urodziła się w lutym, a Powstanie w sierpniu, to siedziała w piwnicy przeważnie. Przykryta buzia była kapeluszem, żeby ten kurz na nią nie leciał. Strasznie to wyglądało. No ale co? Przynosiłam trochę mleka, póki mleko było z tej kuchni. A później tylko jakieś owoce w puszkach. Ten dzieciak całe noce się darł, bo głodny był. Lekarz powiedział, że jak byśmy nie wyszli z Warszawy, to ona by umarła, ona by nie przetrzymała. I ona do dzisiejszego dnia jest taka jak patyk. Zagłodzona była no. No jak tu człowiek mógł ratunek dać? Nie było co dawać jeść.

  • Czy pani wiedziała, skąd się znajdowało w kuchni to jedzenie?

Wiem, że z ulicy, gdzie ten browar był, przynosili… Zaraz, jak ona się nazywała?… Od „Haberbuscha i Schielego”, z tej piwiarni było ziarno, było wszystko, co przynosili stamtąd.

  • I to ziarno się gotowało, tak?

Też, ja sama jadłam tak zwaną zupę „pluj”.

  • No właśnie.

Dostawałam kawałek, bo i piekarnia była czynna, kawałek chleba. To ten chleb nosiłam do domu, a sama tylko tą zupę „pluj” jadłam. Bo co? „Plujka” mówiłyśmy na to, michę „plujki”.

  • Czy na przykład zdarzało się, że jakieś zwierzęta się jadło?

Tak. Raz udało nam się. Padł koń i moja macocha mówi: „Masz dziś wolne, chodź, idziemy po koninę”. Wzięła nóż i przyniosła kawał tej koniny. A jeszcze u ciotki w spiżarni znaleźliśmy jakiś pęczak. Ale taki już robaczywy. To się wysypało na parapet i te robale wyszły z tego. Jaka pieczeń była fajna. To z sentymentem wspominam, jak myśmy wtedy się najedli tej pieczeni z pęczakiem robaczywym. Teraz to się śmiać chce, ale to była tragedia. A jak było trochę tej kaszy takiej, to i dobrze się zjadło. Poszłam do kuchni, to zawsze też coś tam było do zjedzenia. Garnek jakiejś kaszy był ugotowany, można było zjeść.

  • Czy do końca Powstania nie miała pani bliskiego kontaktu z Niemcami? Nie widziała pani Niemców?

Nie, bo wyszłam 3 września z Warszawy.

  • Jak się odbywało to wychodzenie?

Wezwali, kto chce. Ojciec mówi tak: „Słuchaj, nie masz już co gotować, nie masz opatrunków. Co będziesz robić? Przecież jeść trzeba, trzeba żyć. Wychodzimy”.


  • Nie baliście się tego, co Niemcy zrobią?

Wie pani, co ojciec zrobił? Wysmarował mnie jakimiś sadzami, chustkę mi uwiązał, podwiązał. Byłam stara babuleńka i miałam plecak harcerski na plecach i w tym plecaku rzeczy pierwszej potrzeby. Bo chodzili Niemcy między szeregami i wyciągali młode dziewczyny do koszar. Wszystko ojciec robił, żeby mnie nie chwycili (a byłam sobie owszem, owszem dziewczyna) i mówił: „Złapią ją i wywiozą”.
Nas popchali na Dworzec Zachodni. To rzuciliśmy się tam na pomidory, bo to czas był na pomidory. Boże, jak się to wszystko pochorowało po tych pomidorach, bo wszyscy byli spragnieni. Dużo ludzi szło do obozu.

  • Czyli było jakieś miejsce… Oni ogłosili, że można wyjść tego dnia z Warszawy, tak?

Tak.

  • Było jakieś miejsce, gdzie trzeba było przyjść?

Trzeba było przyjść i gnali nas na…

  • Nie przez Zieleniak na Ochocie, tylko prosto na dworzec?

Nie, na dworzec.

  • Jakimi ulicami, czy pani pamięta?

Alejami Jerozolimskimi wiem, że na pewno szłam. Ale co dalej?

  • Czy Warszawa wtedy bardzo była zniszczona?

Bardzo była zniszczona, bardzo. Nie wiadomo było, gdzie ulica, gdzie dom, gdzie kościół. Nic, nic, wszystko zniszczone było.

  • Czy pani się zetknęła z żołnierzami rosyjskimi w służbie niemieckiej? Z tymi żołnierzami z RONA?

Nie.

  • Tylko Niemcy konwojowali?

Tak.

  • A mimo to też wyciągali młode dziewczyny, tak?

Tak, tak.

  • Czy odbierali rzeczy na przykład?

Też tak było. No ale ja byłam tak zrobiona na starą babę, jeszcze kulałam do tego, że nie wyciągnęli mnie.

  • I na Dworcu Zachodnim pociągiem…

Podstawiali pociąg, ale osobowy. Osobowym przyjechałam tutaj…

  • Ale jak wychodziliście, to w ogóle nie było wiadomo, co Niemcy robią z tą ludnością cywilną. Czy oni coś mówili?

Nic nie mówili. Tylko my mówimy tak: „Albo do obozu nas gdzieś wywiozą. No zobaczymy. Może nas gdzieś puszczą poza Warszawą”. Ale oni tu do obozu i dzielili dopiero.

  • Jak ten obóz wyglądał?

Były hale fabryczne.

  • Można było się położyć, usiąść?

A skąd, kochana! Z czego mam reumatyzm? Przecież na betonie się spało. Te parę dni się siedziało na betonie. Widocznie skłonna byłam i złapałam go.

  • Do jedzenia coś dawali czy trzeba było mieć swoje?

Tak, jak siostry z Czerwonego Krzyża przyniosły coś, to tak. Mnie wyprowadziła taka właścicielka sklepu. Na Pięknej miała sklep. Maria miała na imię i ona mnie wyprowadziła. Bo dziadkowie, którzy mieszkali też, mojej macochy rodzice mieszkali na Pięknej i prosili ją na wszystko, żeby pomału nas powyciągała. Już podstawili wagony do obozu koncentracyjnego, a ja się tak dziwnie odwlekałam i słyszę: „Pani Wiesia Kozłowska! Pani Wiesia Kozłowska!”. Mówię: „Tu, tu, tu!”. – „Niech no pani idzie do mnie, szybko!”. Wzięła ten plecak ode mnie, wzięła jakąś pustą kartkę. Dziewczyna naprawdę, ona już nie żyje, jestem jej bardzo wdzięczna. Wzięła czystą kartkę i idzie. Stoi Niemiec, ale to Ślązak był i ona mu mówi, że: Krank! Krank! A on mówi: Ja, ja. To puścił i mówi: „Jak ja panią nie wywiozę tym taborem, co teraz idzie, to już pani nie wyjdzie stąd”. Wsadziła mnie na ten wóz i mówi, że operacja, że wyrostek mnie boli. Puścili mnie dopiero na tej głównej bramie Niemcy, tutaj w obozie, ale to już w czarnych mundurach byli. Zajęli się jakimś facetem, który miał fałszywą kenkartę. Oni mi tutaj grzebią, a ta krzyczy na mnie, ta siostra do mnie mówi: „Szybko, na drugą stronę do sklepu. Tam czekają na panią”. Przebiegłam szybko, nie wiem, oni chyba zaćmy dostali całkowitej. Tam czekał kolega z babcią i zabrali mnie do siebie. A wszy to takie miałam, że szkoda gadać.

  • Czyli pani nie przeszła przez tę selekcję niemiecką?

Nie.

  • Czy to było przed selekcją?

Nie, była selekcja, bo tam były takie perony, bo wagony wjeżdżały. I tak – ojciec poszedł do innego baraku, matka z najmłodszą siostrą, która dziesięć lat była młodsza ode mnie, do drugiego baraku. A że ojciec był siwy, to myśleli, że ma z osiemdziesiąt lat i też ich wsadzili na inne wozy, zawieźli do Podkowy i w Podkowie Leśnej dopiero ich puścili. A ja tu wyszłam cudem, po prostu cudem. Ale mi się udało. Dobrze, że nie właziłam do tych wagonów towarowych.

  • Bo te wagony jechały gdzieś do obozu.

Do obozu. Myśmy wiedzieli, że do obozu.

  • I znalazła pani rodzinę zaraz po wyjściu?

Tak, bo tu mieszkała rodzina macochy. Później siostra wyszła z tym dzieckiem malutkim. Była w innym baraku. Też ją wywieźli do Podkowy.

  • Nie byliście razem tam, tylko was rozdzielili, tak?

Tak.

  • Nie można się było…

Skąd?

  • Czy pani pamięta, jaka tam atmosfera, krzyki, strach, jak to było?

Płakali, przeważnie to płakali ludzie zdenerwowani, głodni, chorzy. I mój ojciec mówi tak… Spotkaliśmy się. A wiedział matki ojciec, że do Podkowy wywieźli nas, bo on tak trochę pomagał, chleb rzucał, pracował w piekarni, to wiadomo, chleb dawał, jak mógł, tak pomagał. On też już nie żyje. [Wiedział], że [wywieźli] do Podkowy, i tam żeśmy się spotkali. Ojciec mówi: „Słuchajcie, tutaj niedaleko moja była narzeczona ma mająteczek. To pójdziemy do niej, zobaczymy, co się dzieje. I z Grodziska… Do Grodziska najpierw poszliśmy i z Grodziska poszliśmy do Mszczonowa. Za Mszczonowem, sześć kilometrów, właśnie mojego ojca była narzeczona miała mająteczek. No i tam jaka radość była, że my żyjemy jeszcze, i mnie zaraz zatrzymała. „Zostań, patrz, tu kilku warszawiaków jest”.

  • Czy Niemcy szukali tych warszawiaków, którzy tam gdzieś w okolicy się pochowali, bo pani uciekła przecież.

Tak, uciekłam, dlatego że zaczęli w Pruszkowie już szukać. Bo dużo ludzi zostało w Pruszkowie i zaczęli szukać po domach, więc trzeba było uciekać już, już z Pruszkowa trzeba było wiać.

  • I co pani później tam robiła?

W tym mająteczku? Siedziałam.

  • Czy dochodziły jakieś wiadomości z Warszawy? Bo ciągle Powstanie trwało.

No oczywiście, że były.

  • Jakieś wiadomości były?

Tak. Wyszłam za jej syna za mąż, tak się złożyło. A on to też akowiec, przynosił wszystkie wiadomości, jakie były.

  • Ale on nie był w Warszawie, tylko…

Nie, on był pod Skierniewicami, w „Bażancie” był.

  • Czy pani pamięta ten dzień, kiedy Warszawa kapitulowała, czy kiedy Powstanie upadło? Czy pani wiedziała, że to tak się dzieje?

Nie, tylko byłam przerażona. Mówię: „Co z tymi ludźmi?”. Słyszałam, bo doszło do nas, że musieli skapitulować, że podpisali kapitulację. Co z tymi ludźmi? A to miało tylko trwać pięć dni.

  • Czy stamtąd było widać dymy?

Ze Starego Miasta to było świetnie widać na Pradze. Te ogniska żołnierzy… A stamtąd nie było widać.

  • Tych radzieckich?

Tak.

  • Ale czy pani widziała Warszawę płonącą już z tego majątku, w którym byliście?

Nie, bo to za daleko. To jest około osiemdziesięciu kilometrów stąd.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy, do swojego domu?

Nie, nie wróciłam już.

  • Co pani robiła tam po Powstaniu? Siedziała pani, ale jak długo?

Czy siedziałam? Do pracy poszłam. Siedziałam dwa lata chyba, nic nie robiłam. A później poszłam do pracy, bo przecież szóstka dzieci, mąż też pracował. I co? Brak było pieniędzy, to tam pojechał i kawałek ziemi sprzedał. I tak dokładał, bo przecież trzeba było te dzieci wykarmić. A ja poszłam do pracy.

  • A do Warszawy, żeby zobaczyć, co zostało z domu?

A to jeździłam z macochą. Bo ojciec jak wrócił na kolej, to myśmy jeździli, muszę się przyznać, na gapę. Jeździliśmy do Warszawy i tam zaraz taczka i do roboty i odgruzowywać z macochą jeździłam. Jeździłam do Warszawy.

  • Odgruzowywać Warszawę, tak spontanicznie, żeby zrobić porządek?

Tak, żeśmy pojechały, u ciotki żeśmy się zatrzymały, bo ten dom jeszcze teraz stoi i to mieszkanie jeszcze na pewno jest. To zatrzymywałyśmy się i żeśmy odgruzowywały. Ale gdzie to ulica, gdzie tu dom jest, nie wiadomo było. Straszne rzeczy.

  • Co pani teraz sądzi o Powstaniu? Czy ono powinno wybuchnąć?

Powinno być, bo zagrzewało ludzi do walki, bo tak to by wszyscy oklapli. „A! Nie warto”. A tak każdy: „A jeszcze to zrobię, a jeszcze to zrobię”. Zagrzewali do walki.

  • Czy pani zauważyła, że to właśnie w ludziach wyzwalało taką chęć pomocy?

Tak.

  • Jaka atmosfera była między ludźmi?

Bo byli egoiści, a potem jeden drugiemu kawałek chleba dawał, podzielił się, żeby tylko dać. Wiem jak tu, w Pruszkowie było.

  • Też ludzie pomagali tym z Warszawy?

Pomagali, pruszkowiacy bardzo. Tym zamkniętym w obozie warszawiakom bardzo. Bardzo, właśnie bardzo Pruszków pomagał.

  • Czy to powód, dla którego pani została w Pruszkowie?

Nie, po prostu raz, dostałam pracę, a drugi raz mąż kupił pokój z kuchnią tutaj, na Bolesława Prusa. Tu zamieszkałam i tak zostałam. Później dostałam to mieszkanie i tak pięćdziesiąt lat tu mieszkam, w tym mieszkaniu.




Pruszków, 11 października 2011 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Wiesława Wilewska Pseudonim: „Kiełek” Stopień: strzelec, sanitariuszka Formacja: Obwód I Śródmieście Dzielnica: Stare Miasto, Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter