Wincenty Szantyr „Ursyn”

Archiwum Historii Mówionej

Wincenty Szantyr. Urodziłem się 23 stycznia 1913 roku w majątku ojca w pobliżu miasta Połock. Majątek nazywał się Bonoń.

  • Jaką funkcję pan pełnił w czasie Powstania Warszawskiego i gdzie pan służył? W jakiej dzielnicy?

W czasie Powstania Warszawskiego byłem w Elektrowni. Elektrownia miała dwa budynki. Jak się schodzi Tamką w dół, po prawej stronie jest budynek dyrekcji.

  • Mówimy o Elektrowni Powiśle?

Tak, Elektrownia Powiśle. Naprzeciw już budynki produkcyjne, hale turbinowe.

  • Jaki wpływ na pańskie wychowanie wywarła rodzina i przedwojenna polska szkoła?

Polska szkoła…

  • I rodzina. Co pan wyniósł z domu, co ze szkoły – przed wojną jeszcze.

Byłem dosyć sumiennym uczniem, jeżeli chodzi o szkołę. Tak samo dobrze mogę powiedzieć o swoich nauczycielach. Zdawałem maturę w Wilnie. Ojciec miał krewnych w Warszawie, Mierzwińskich i z nimi doszedł do porozumienia, że będę u nich pewien czas mieszkał. Przyjechałem do Warszawy, zdawałem egzamin na politechnikę. Zdałem i jestem właściwie inżynierem elektrykiem.

  • Jak pan zapamiętał 1 września 1939 roku? Co pan wtedy robił? Proszę opowiedzieć o tym dniu – dniu wybuchu wojny.

Wybuch wojny?

  • Tak.

[Jadwiga Szantyr]: Byłeś w Modlinie, w podchorążówce, i zacząłeś walczyć w 1939 roku. W dniu wybuchu wojny byłem w mieszkaniu Mierzwińskich w Warszawie. [Jadwiga Szantyr]: Nie byłeś już wtedy. W 1939 już pracowałeś jako inżynier. Byłeś w podchorążówce, od tego się zaczyna.

  • Może zróbmy tak – bo nie wiem, czy pan Wincenty dokładnie wszystko pamięta. Nie będę panu zadawał konkretnych pytań. Proszę opowiedzieć, mniej więcej chronologicznie, o okupacji, o Powstaniu – własnymi słowami. To, co pan pamięta, proszę nam opowiedzieć. Co pan robił w czasie okupacji, jak było z pierwszym dniem Powstania Warszawskiego.

W czasie okupacji, już jako inżynier, pracowałem w Elektrowni. Kierowałem grupami kablowymi, które albo naprawiały, albo od nowa budowały odcinki sieci miejskiej kablowej. Budynek dyrekcyjny jest od drugiej strony Tamki, ale tutaj, po stronie jak się schodzi w dół, po stronie lewej, są magazyny kablowe. Właściwie rozdzielałem między brygady pracujące w mieście robotę, przydzielałem materiał, który pobierali z magazynów. Pewnego dnia – to nazwisko mi się kołacze (wydaje mi się, że jest dobrze powiedziane), nazwisko Zych – rankiem, pierwszego dnia Powstania, jak się okazuje, mówi: „Winek, dziś zaczynamy. Wiem, że masz rodzinę niedaleko, adres znam, ale muszę skoczyć – dostałem samochód – na Mokotów po materiał wybuchowy”. Myśmy się rozstali. Poszedłem do swojego domu, niestety żony nie było, pojechała po żywność na Pragę (było wygodniej dla niej), a kolega pojechał po materiał wybuchowy. Długo w swoim domu nie byłem, bo już przybiegł do nas łącznik i mówi: „Szantyr, proszę szybko do elektrowni”. Pobiegłem szybko, ale już nie do budynków wytwórni elektrycznej, ale do budynku dyrekcyjnego, który jest po prawej stronie. [W budynku] zastałem grupkę ludzi pochylonych nad materiałem wybuchowym. Okazuje się, że drugiego kolegę, z którym się kolegowałem, Niemcy złapali, kazali mu opuścić samochód, a on szczęśliwie ze sobą zabrał też pakę z materiałem wybuchowym. Wyskoczył i pieszo przyniósł do budynku dyrekcyjnego elektrowni materiał wybuchowy. Właśnie nad materiałem wybuchowym siedzieli. Potem montowałem ten materiał. Trzeba było z budynku, w poprzek Tamki, przenieść to na plac elektrowni, gdzie był budynek, w którym była kwatera niemieckiego dowódcy, całej załogi niemieckiej okupującej elektrownię. Jeden pokój – kwatera dowódcy była i obok był pokój pozostawiony rzemieślnikom polskim. Tak się złożyło, że o godzinie czwartej już kończyli pracę i szli. Wbiegłem do budynku po prawej stronie i zastałem taką sytuację: materiał wybuchowy jest, jeden z kolegów zgadza się, że weźmie w tym udział, tylko nie mają drugiego, tego, który tym wszystkim pokieruje i to poprowadzi. Odruchowo, po prostu, powiedziałem: „To ja to wszystko zrobię”. Szczęśliwie opakowanie mięsa przydzielonego pracownikom stało pod ścianą. Zerknąłem, zobaczyłem to. Szybko odsunąłem ludzi siedzących nad materiałem wybuchowym i do tego opakowania włożyłem materiał wybuchowy. Przykryłem jeszcze paczkami z mięsem przydziałowym. Bocznym wyjściem – już głównym wyjściem nie chciałem wychodzić, bo wyjścia strzegli portierzy, którzy mogliby mnie zrewidować, że coś wynoszę. Bocznym wyjściem wyszedłem, przeskoczyłem Tamkę i wszedłem wejściem (teraz jeszcze istnieje to wejście) na teren elektrowni, na plac elektrowni. Nawet pamiętam słowa – portier był przy bramce i pyta: „O! Wy chyba tu wódkę niesiecie?”. Mówię: „Nie, poczekaj pan, jutro przyniesiemy, a tutaj niesiemy mięso dla ludzi”. Rzeczywiście w paczce mieliśmy [też] mięso dla ludzi. Podeszliśmy bliżej, nie można było do niczego przystąpić, bo wszędzie jeszcze ludzie pracowali. Trzeba było poczekać do godziny czwartej chyba – nie piątej, a czwartej – jak już polscy rzemieślnicy wychodzili po zakończeniu pracy. Wtedy ten, z którym się przyjaźniłem, z elektrowni – nazywam go Zych – powiedział: „No, skaczcie do pokoju” – tego, który był zajmowany przez Polaków, rzemieślników polskich i sąsiadował z kwaterą niemieckiego komendanta. Skoczyłem tam i nawet zamontowałem utrzymujący się przy sąsiadującej ścianie trotyl i położone lonty. Teraz tylko patrzę, co to będzie, że po zrobieniu wybuchu nie będę mógł wyjść, bo tym samym wejściem, co wszedłem, musiałbym wychodzić. Nagle okazuje się, że wpada kierownik, bodajże działu transformatorów, i okazuje się, że ma klucze i z tego pomieszczenia, gdzie ma być zrobiony wybuch, można było na tyły wyjść pod bramę w murze okalającym elektrownię, przejść i nie wycofywać się do budynków produkcyjnych elektrowni. Rzeczywiście to uratowało nas, bo już trzymałem lonty w palcach, żeby je w razie czego wysadzić razem ze mną w powietrze, bo już mina była założona i już nadszedł czas wybuchu Powstania. Tylko zdaje się, że to była godzina czwarta. Teraz, już mając wyjście, podpaliłem lonty – lonty były dosyć długie, parę metrów – i wyskoczyłem pokazanym nam wyjściem. Wyskoczyłem na zewnątrz ze swoim kolegą. Chodziła tam wacha niemiecka zawsze, patrol niemiecki chodził w tej okolicy, ale jakoś tym razem na patrol niemiecki żeśmy się nie natknęli. Pobiegliśmy dalej. Nastąpił wybuch w tym momencie, a tu trzeba było jeszcze jakoś się ukryć. Pobiegliśmy do budynku głównego, do turbinowni elektrowni. Okazuje się, że patrol niemiecki był po drodze, nawet dali do nas ognia, że trochę tynk poleciał na nas z budynku, do którego żeśmy wskakiwali. [Dostaliśmy się] do głównych budynków i tam już dołączyliśmy do częściowo uzbrojonych pracowników elektrowni, którzy już walczyli z Niemcami. Zajęliśmy się walką z Niemcami, z tym że to nie były jakieś specjalne rozkazy, ale w każdym razie tak się stało, że mnie zrobili jak gdyby kierującym ruchem powstańczym przeciw Niemcom, dlatego że część Niemców zginęła, część Niemców ukrywała się po bokach. Nawet z jeden polskich pracowników był okrutny w stosunku do Niemców, walił ich mocno, katował po prostu.

  • Jak wyglądały w Elektrowni kolejne dni Powstania? W sierpniu, we wrześniu – nie wiem, jak długo pan był w Elektrowni. Do kiedy elektrownia produkowała prąd?

Jeszcze Niemcy tam byli i potem, zdaje się, że zostaliśmy po prostu zmuszeni do kapitulacji. To była okupacja niemiecka. Aresztowali nas i powieźli do Niemiec.

  • Jak to się stało, że trafił pan do obozu w Niemczech? Proszę opowiedzieć o wymarszu z Warszawy.

Dużo nie powiem, bo już pamięć tego nie rejestruje. Pisałem listy do żony. Tylko że żona nie była [pod] starym adresem, to…[Jadwiga Szantyr]: [Męża] właściwie uratowała butelka wódki. Jak był w domu, malutką [butelkę] wziął do kieszeni. Jak zrobił wybuch, to Niemcy otworzyli drzwi, [mąż] zamachnął się, oni myśleli, że to granat i [mąż] uciekł. Tak było. Nie, nie. Wychodząc z domu, wziąłem buteleczkę i miałem ją przy sobie. W momencie gdy już skończyłem montaż, tylko lonty leżały do podpalenia, to ze swoim kolegą po jednym łyku chyba żeśmy dziabnęli. Resztę wsadziłem do kieszeni. Jak już uciekałem z budynku, który już został wyrzucony w powietrze, do budynku głównego elektrowni i tam nas spotkał znowu patrol niemiecki. Nie mając nic przy sobie, szukam, co by tutaj chwycić. Chwyciłem butelkę i buteleczką rzuciłem w Niemców, którzy do nas strzelali. Potem, jak już Niemców nie było, szukałem, gdzie znajdę może szyjkę od tej butelki. Nie mogłem znaleźć. Na pamiątkę chciałem sobie [wziąć]. Dalej była walka normalna. Jeżeli chodzi o „Krybara”, to „Krybar” chyba po dwóch dniach od wybuchu zainteresował się, bo to było zgrupowanie działające w pobliżu. Wiem, że zgłosili się do elektrowni, prawdopodobnie z kierownictwem elektrowni rozmawiali (już przy tych rozmowach nie byłem). Nawet pamiętam, że chcieli mnie poznać, poznali mnie i ich dowódca pokazywał palcem: „O, to jest człowiek, który zdobył elektrownię, wysadził w powietrze”. Potem znaleziono trupa dowódcy chyba. Ktoś mi mówił, że znaleźli, ale jak sprzątali poległych, to znaleźli także dowódcę, już zabitego.

  • Dziękuję za rozmowę, za pańskie cenne wspomnienia z elektrowni.


Warszawa, 21 stycznia 2008 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Rosłon
Wincenty Szantyr Pseudonim: „Ursyn” Stopień: starszy sierżant podchorąży, podporucznik Formacja: Grupa Elektrownia Dzielnica: Powiśle Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter