Witold Kozłowski „Parvo”

Archiwum Historii Mówionej
  • Proszę opowiedzieć o tych kilku dniach przed Powstaniem. Jak je pan pamięta?

Kilka dni przed Powstaniem musiałem skontaktować się z moimi wychowankami i włączyć ich do jakiejś działalności, a ponieważ zakładałem – to była moja dewiza – mianowicie wydawałem razem z Markiem Szymańskim takie pismo „Metanoia”. Miałem w ogóle taki stempel, który uzyskaliśmy ze Lwowa, z [ulicy] Akademickiej 1. [Był to stempel] notariusza i ja za tego notariusza podpisywałem się jako Janusz Stos. Wydawałem różne fałszywe dokumenty, między innymi dla Żydów. Trzeba powiedzieć, że to było bardzo ważne. Między innymi taki dokument otrzymał mój przyjaciel, wychowanek, który był bratem mojej bardzo dobrej znajomej. [Nazywała się] Ludwika Nowak, była Żydówką, ale bardzo wierzącą, katoliczką. Jej mąż zginął i ona razem ze swoim bratem przyjechała do nas. Przed samym Powstaniem pani Radlińska zrobiła operację na obrzezek temu mojemu Gruntowi, znaczy Kazberukowi, który przyjął nazwisko Grunt. Polegało to na tym, że gdyby Niemcy podczas Powstania zabrali go, to on nie byłby Żydem, dlatego że to przypominało operację na syfilis.

  • Dlaczego pan mówi, że to są pana wychowankowie?

Ja miałem kilka grup wychowanków, których musiałem jakoś włączyć do działalności, zakładając, znaczy tak założyłem, ale to się nie spełniło, że nie będą brali udziału zbrojnego. Ponieważ uważałem – nawet mnie nazywano Gandhi – że tylko biernym oporem można przeciwstawiać się i wtedy dużo więcej rzeczy można uzyskać. Ponieważ ja byłem poetą, nie używałem broni, po prostu nie umiałbym dobrze operować bronią. W związku z tym uważałem, że podczas Powstania mogę zająć się tylko sprawami kultury. Miałem kolegę jeszcze ze szkoły imienia Żeromskiego, bo tam chodziłem do tej szkoły, którą prowadził Teofil Wojeński. Teofil Wojeński był przedstawicielem na Polskę (umarł po wojnie), jeśli chodzi o kulturę i naukę. On był w konspiracji i do nas przychodził na Brzozową. Natomiast był dyrektorem szkoły imienia Żeromskiego, do której ja chodziłem, gdzie byli między innymi bardzo znani wykładowcy, jak na przykład Alfred Tarski, [który] był jednym z większych filozofów w ogóle w Polsce i na świecie. On jeszcze przed Powstaniem wyjechał do Ameryki i tam działał. Natomiast podczas Powstania dzięki Leopoldowi Staffowi i Julianowi Krzyżanowskiemu, który mnie uczył, zostałem włączony do „Szarych Szeregów” i na Hożej 74, mieszkanie 5, u Wandy Tazbir, która zresztą potem była niewidomą, oślepła i umarła jeszcze przed samym Powstaniem. […] Tam odbyło się ślubowanie na wierność „Szarym Szeregom”

  • To było przed Powstaniem?

Tak. To było przed Powstaniem. Ale ja wiedziałem, że będzie Powstanie. Natomiast co do tych syndykalistów, gdzie Komornicki był szefem, to właściwie polegało na tym, że kiedy miało wybuchnąć [Powstanie]… Powstanie w ogóle trwało poza Starym Miastem. Ostatnim bastionem oporu, zresztą to są w zasadzie dwie tablice na murkach otaczających Brzozową 12, gdzie została podana informacja między innymi o syndykalistach. Mianowicie syndykaliści to był odłam „Szarych Szeregów” nawiązujący do związków zawodowych, do syndykatu. Przed samym Powstaniem na Starówce przyszedł do mnie właśnie Komornicki, zbadał położenie tego domu, bo miała być obrona tego bastionu, i w związku z tym ustaliliśmy […]. Po pierwsze odebrał ode mnie ślubowanie. On [Komornicki] już niedawno umarł, prawda?

  • Tak. Zginął pod Smoleńskiem.

[Pseudonim] miał „Nałęcz”. I on powiedział, że od tej chwili wszyscy profesorowie, którzy tutaj mieszkają, muszą podlegać rygorom syndykalistów. […]

  • Proszę powiedzieć, gdzie pan mieszkał i kto jeszcze mieszkał w budynku przy Brzozowej?

To było mieszkanie bardzo ciekawie położone. Położenie było bardzo ważne. Mianowicie żeby wejść na Brzozową 12, [do] mieszkania 13, na drugie piętro, trzeba było z Brzozowej wejść na taki pomost i tym pomostem (bo tam w ogóle jeszcze za Władysława IV był spichlerz przerobiony potem na dom cywilny, mieszkaniowy) trzeba było wejść na schody, korytarzem na drugie piętro i potem znowu przejść na drugą stronę, tak że widziało się Wisłę. W związku z tym to było bardzo dobre położenie, dlatego że jak Niemcy [byli], to się zdarzyła taka historia. Przed samym Powstaniem wędrowałem w ogóle pomiędzy Nowym Zjazdem [a] ulicą Sewerynów, gdzie mieszkali też profesorowie. Zanosiłem gazety. Byłem kolporterem podczas okupacji. Chowało się [gazetki] do buta między innymi. Tak się zdarzyło pewnego razu, że kiedy wracałem wieczorem (do ósmej można było chodzić [Polakom] w ogóle, po ósmej była godzina policyjna), okazało się, że było już wpół do dziewiątej. Moi rodzice byli bardzo przerażeni tym, że ja nie wracam. I idąc ulicą Celną, do Brzozowej to jest taka ulica spadowa, że w dół się schodzi, zauważyłem w rynsztoku, bo były rynsztoki jeszcze tak zwane, że jakaś osoba strasznie piszczała. Patrzę, a to jest babcia moich wychowanków. Miałem takich wychowanków, których ojciec nazywał srajmurkami i ich bardzo lubił. Mieli prawo przychodzić do nas do domu, do mieszkania. To było bardzo dziwne, prawda, że ojciec pozwalał, żebym ja uczył takich dzieci z ulicy na terenie mojego mieszkania. Otóż okazało się, że to była babcia tych srajmurków z suteryny naprzeciwko Brzozowej 12. Więc ja nie wiedziałem, co robić, ale złapałem ją za ręce i ciągnąłem. Ona stukała o bruk, bo to były jeszcze takie kocie łby, i piszczała bardzo, aż wreszcie dociągnąłem [ją] do suteryny, gdzie mieszkali tacy właśnie srajmurkowie z ich szefem Szczepkiem Prusem. On miał na nazwisko nawet Prus. Chwalił się, że jest krewnym Głowackiego. No i bardzo się ucieszyli. Tam, trzeba powiedzieć, były wszy, pchły [niezrozumiałe]. Wróciłem do domu i akurat tak się zdarzyło, że zauważyli mnie policjanci polscy. Podjechała buda pod Brzozową 12 w momencie, kiedy ja już byłem w domu. Przez firankę widziałem, jak oni szperają po tarasie, tam jest taki taras, i szukają mnie. Ale mnie nie znaleźli. Więc takie wydarzenie mnie utkwiło w pamięci.

  • A kto jeszcze mieszkał oprócz pana w tym domu przy Brzozowej?

Brzozowa 12 dotrwała do samego Powstania.

  • I kto tam mieszkał? Jacy profesorowie?

Listę tych profesorów można zdobyć w internecie w ogóle. Ale ja wymienię tylko w przybliżeniu tych, których osobiście znałem. Trzeba powiedzieć, że podczas Powstania profesorowie dalej uczyli. Tak że ja chodziłem do Juliana Krzyżanowskiego, to był profesor literatury. Dzięki niemu uzyskałem drugą nagrodę na konkursie „Sztuka i Naród”. Trzydzieści złotych dostałem na tajnym konkursie, który odbył się na ulicy Wroniej u mojego przyjaciela z „Szarych Szeregów”. [niezrozumiałe]

  • Jacy jeszcze profesorowie?

Julian Krzyżanowski. Drugi profesor to był Łukasiewicz. To był matematyk. Bardzo zdolny, znany na świecie, świetnie znał niemiecki. Jego żona tak samo. Profesor Stefański. To był profesor, nie wiem dobrze z jakiej branży, że tak powiem, ale on miał kuzynkę, która była… On w ogóle był pochodzenia żydowskiego. Profesor Kotarbiński mieszkał tam. Jego żona była w tak zwanym patronacie więziennym, który istniał do Powstania. Tak że ona wchodziła do więzienia, przynosiła nam żywność, na przykład. No i wreszcie był Witwicki. To był profesor, [który] interesował się w każdym razie sztuką. No i ci profesorowie prowadzili zajęcia. Przychodziła tam młodzież do nas. Między innymi zajęcia odbywały się tam [przy Brzozowej]. A ja razem z Mańkiem [Marianem] Czyżewskim, [który] zginął w Ravensbrücku, kiedy nas wywieziono z Brzozowej.
Organizowałem koncerty. Uważałem, że skoro jestem poetą, mam dewizę Gandiego – biernego oporu – to najlepiej będzie, jeżeli nie będę używał broni, chociaż broń przenosiłem, ale nie umiałbym strzelać nawet, i posługiwałem się poezją.

  • Proszę opowiedzieć o pana tacie, który też był profesorem, tak?

Ojciec był paleontologiem i bardzo ważną rzeczą było, żeby to dzieło, które powstało przed samym Powstaniem (a trzeba powiedzieć, że część pracy była w Krakowie w drukarni im. Anczyca, natomiast część pracy była u nas w domu na Brzozowej 12), żeby ta praca ocalała. W związku z tym doszliśmy do wniosku, że najlepiej dokumenty wszystkie i materiały schować do wygasłego pieca od kaloryferów. Był taki piec wewnętrzny, który ogrzewał Brzozową 12 i Brzozową 10. To była taka jedna historia. I w związku z tym, ponieważ ja bardzo kochałem Żeromskiego, między innymi byłem na [jego] pogrzebie. Żeromski został pochowany na cmentarzu ewangelicko-reformowanym. Ja znałem córkę Żeromskiego. Piękny wiersz napisałem zresztą, „O tym, który ocalał”, ale go nie znam na pamięć. [Córka Żeromskiego] mieszkała w domu PKO, który zaraz był za Brzozową jak się szło w stronę Wisły. Więc ją też zawiadomiłem o Powstaniu. Tam ukrywał się też Lewandowski.

  • Gdzie?

[…] No i miedzy innymi tam mieszkała córka Żeromskiego, którą też powiadomiłem o tym, że będzie Powstanie. A ona opiekowała się kanarkami.

  • Proszę opowiedzieć, jak pan pamięta wybuch Powstania?

A wybuch Powstania… Trzeba powiedzieć, że Powstanie było na obrzeżach Starego Miasta. Chodziło o to, by do Powstania nie ruszać tego zabytku, żeby się nie zniszczył. Natomiast ja, jak opowiadałem, wędrowałem do profesorów na Sewerynów, na Nowy Zjazd i tam przenosiłem te wszystkie materiały. Z wybuchu Powstania pamiętam tylko to, że jeśli chodzi o Starówkę, zjawił się Komornicki. Zbadał położenie naszego pokoju, gabinetu ojca i powiedział, że tutaj będzie wystawiona lufa. W wypadku, gdyby Niemcy zaatakowali, żeby wiedzieć o tym. A ja na stryszku mam obserwować, co się dzieje na zewnątrz, tam w stronę Wisły. W momencie kiedy już właściwie kończy się wszędzie [na Starym Mieście] Powstanie, zauważyłem, że nagle jest cisza. I okazuje się, że Powstańcy ze Starego Miasta, z Freta, a trzeba powiedzieć, że ja wędrowałem i przenosiłem broń na Freta... Warto wyciągnąć z internetu materiały Edwina Rozłubirskiego, to byście się dowiedzieli, że był tam Sztab Armii Ludowej i Gwardii Ludowej. Niemcy zaatakowali to i wysadzili cały sztab. Udało się Edwinowi Rozłubirskiemu uciec z tego. To był człowiek, który łączył i „Szare Szeregi”, i innych. Nie dzielił ludzi, [nie uznawał] podziałów wewnętrznych. Warto jego historię tutaj przytoczyć, bo to dotyczy też Powstania. Mianowicie on był znawcą skoczków. On potrafił skoczyć.
Poza tym zauważyłem taki obiekt – nie wiem, może ja się mylę – ale Powstańcom jeszcze przywiózł broń zeppelin. Taka też ciekawa historia, bo ja na niebie zauważyłem tam, z tego daszku, że zeppelin jedzie i zrzuca broń. Niestety ta broń padła zarówno do Niemców, jak i do Polaków.
Natomiast bardzo ciekawą historią jest, że podczas Powstania u nas zjawili się Żydzi greccy, co było też bardzo ciekawe. Oczywiście dzięki temu dokumentowi „Janusz Stos” wyrobiłem im zaświadczenia. Oni byli w obozie w Polsce, ale w tak zwanym oflagu i uciekli stamtąd. Przedostali się ze Śródmieścia na Brzozowej i dotarli do nas. Poza tym trzeba powiedzieć, że myśmy razem z moją siostrą, z Mańkiem Czyżewskim, o którym mówiłem, że razem organizowaliśmy koncerty podczas Powstania, przechodziliśmy na Stawki i ze Stawek braliśmy pozostałą żywność, którą tam pilnowali policjanci polscy. Przynosiliśmy ryż między innymi do profesorów, żeby mogli jeść. A poza tym w moim domu ukrywała się jeszcze taka dziewczyna Janka. To była krewna Prusa. Szczepcio Prus zginął. Walczył na terenie Mostowej i zginął. Został pochowany w parku Krasińskiego.
Poza tym takie wydarzenie bardzo ważne było, gdy podczas Powstania zjawił się mały chłopiec, który miał trzynaście lat. I ten chłopiec powiedział: „Tylko nie mówcie mamusi, że ja tutaj przyszedłem walczyć”. Tak się zdarzyło, że on wyszedł na zewnątrz, na taras i trafiło w niego. Rozerwało mu brzuch i jak umierał, mówił: „Tylko mamusi nie mówcie, że ja tutaj ginę!”. Takie wydarzenie też było i trzeba było go pochować. Było już ciemno, to pochowaliśmy go na tarasie. Potem po wojnie został wzięty stamtąd.

  • A te koncerty gdzie się odbywały?

Koncerty się odbywały w piwnicy.

  • W domu przy Brzozowej?

Na Brzozowej 12, mieszkanie 13. Nie można było tam koncertów robić, dlatego że tam był właśnie punkt obserwacyjny „Nałęcza” Komornickiego, więc było to niemożliwe.

  • Co to były za koncerty? Fortepianowe?

Niestety mieliśmy niezbyt dobre pianino w ogóle i można byłoby je używać, tylko że lepiej było tego nie robić. W związku z tym koncert polegał na tym, że deklamowało się wiersze i między innymi warto przytoczyć mój wiersz, który mogę zarecytować, i który uzyskał drugą nagrodę na konkursie „Sztuka i Naród”. Wiersz „Trubadur”. […]

Zegary biły poranne godziny szóste
Gdy oparty o własną samotność grajek wędrowny
Dumał na tle kantyny szatańskiej ogromnej
Na progu wojny
A obok stało drzewo
A na nim białe gniazdo puste
Dwadzieścia trzy lata trubadur szedł, by usłyszeć wreszcie współczesne organy
Dźwięk samolotu na płytę niebios nagrany
Usłyszeć oddalony strzałów jak modlitwy szept
Modlitwy za umarłych w boju
I poczuł się ów wędrowiec tak że nie świętym, lecz tej kontyny zbędnym ornamentem
Jak widoczne własne puste gniazdo drzewa
I pojął, że o własną samotność oparty
Pójdzie dalej i będzie śpiewał

Gajcy dostał drugą nagrodę za wiersz „Towarzysze”, a pierwszą – Bojarski. Piękny wiersz napisał, jak to wygrywa na liściach – liście się zginało i można było [przyłożyć do ust] i nawet wygrać melodię.
  • Czyli podczas tych koncertów była recytacja wierszy, tak?

Więc te koncerty odbywały się razem z Mańkiem [Marianem] Czyżewskim. On deklamował między innymi Słowackiego, Żeromskiego. Przychodził Tadeusz Gajcy i też deklamował [wiersze]. Niestety Tadeusz Gajcy wywędrował. Ja go odwiedziłem. W stronę Stawek jak się szło, w takim bunkrze był schowany razem z Czymińskim. I mi dał tylko wiadomość o tym.
Natomiast miałem kłopot taki bardzo poważny, mianowicie mój ten Grunt, o którym mówiłem, Kazberuk, niestety tydzień przed samym Powstaniem Warszawskim zginął. Tak się jakoś chyba zamyślił, że przejechał go tramwaj i dwie nogi [mu] ucięło. Niemcy pozwolili, by został zawieziony do Szpitala Maltańskiego i tam, w tym szpitalu, umarł.
Kraińska przyszła od znajomego do mnie… Aha, tam była jeszcze Danusia Urbanowicz… Jeszcze taka rzecz. Ukrywałem na stryszku takiego Zdzisława Kozłowskiego…
Jeszcze taka historia z Powstaniem związana, że kiedy Powstanie trwało na Starówce, przyjechał do nas… Kartkę otrzymałem, że jest przysypany na Podwalu w takim bunkrze najstarszy brat mojego ojca. Jego żona go odnalazła, bo kartka doszła do nas, do Brzozowej 12, i go odkopaliśmy. Przekupiła Niemców i on [brat ojca] został przewieziony do Szpitala Maltańskiego, gdzie byli profesorowie ukrywani jako chorzy. Takie wydarzenie też pamiętam. Natomiast Zdzisław Kozłowski… Jego syn walczył podczas Powstania i zginął podczas Powstania. Natomiast jego rewolwer był chowany na stryszku. Jeszcze pamiętam to, że w pewnym momencie […] Więc ja tą rzecz pochowałem [rewolwer].
Jeszcze do nas Kraińscy przychodzili. Ciocia Kazia Kraińska i Kazimierz Kraiński. Kraińska potrafiła bardzo ładnie przeciąć graptolity na bardzo małe takie cząstki i powiększyć w mikroskopie. Ona też przychodziła tutaj. Kraiński był w konspiracji, przynosił nam żywność między innymi do Domu Profesorskiego. Ale były i takie sytuacje, że na przykład, kiedy jeszcze wojna wybuchła, to w piwnicy Leśniewskiego, profesora matematyki, znajdowało się bardzo dużo żywności, między innymi jagód w słoikach, galaretek różnych. Musieliśmy przekonać Leśniewską, żeby ona użyczyła wszystkim [żywności], gdyż Powstanie się skończy i ona tego wszystkiego nie zabierze przecież z Powstania. No i rozdawaliśmy profesorom różnym, którzy dzięki temu mogli sobie coś podjeść.

  • A czy pan później przedostawał się ze Starego Miasta do Śródmieścia? Jak to było?

Ja się dostawałem do Stawek. Do samego Śródmieścia to nie, chyba. To znaczy przed Powstaniem się dostałem do Różyckich. Przed samym Powstaniem musiałem się dostać do wychowanków różnych. No i między innymi sprowadziłem… Nie wiem, czy już mówiłem o Jance Prus, która przebywała u nas i razem z nami wywędrowała zresztą z Powstania.

  • No właśnie, bo chodzi mi o to, jak już Niemcy weszli na Stare Miasto – co było dalej?

Właśnie, bo mówiłem o tym, że uciekałem i buda podjechała do naszego domu, a ja już zdążyłem przez firankę widzieć, jak oni szukają mnie na terenie tarasu. Ale nie znaleźli, zrezygnowali i wyszli.

  • Jak pan pamięta koniec Powstania na Starówce?

A koniec Powstania polegał na tym, że ja z tego stryszku… Nagle była cisza, nagle była zupełna cisza. Potem pamiętam, że na Mostowej, jeszcze przed Powstaniem, zginęła Hanka „Sawicka” Szapiro. Ja też tam pobiegłem. Taszczyliśmy ją do mieszkania obok, to znaczy jej zwłoki, bo ona już nie żyła. A na Mostowej jest taka tabliczka mówiąca o tym, że ona tam zginęła.

  • Czyli pan do końca Powstania był tam na Starówce?

Cały czas byłem na Starówce podczas Powstania w Domu Profesorów, tylko wychodziłem, że tak powiem, na Stawki, na przykład. Do Gajcego to dotarłem tam [do miejsca, gdzie się ukrywał]. Gajcy razem z Czymińskim niestety już nie wrócili i zginęli. Natomiast ten dom, w którym był sztab Armii Ludowej i Gwardii Ludowej, został całkowicie zawalony. Niemcy w ostatniej chwili zrzucili bombę. Rozłubirski Edwin zdążył zabrać swoich towarzyszy i przedostać się do Śródmieścia.

  • Pan jest poetą, prawda? Czy pan pisał jakieś wiersze podczas Powstania, kiedy to się wszystko działo?

Jeśli chodzi o wiersze, to podczas Powstania napisałem, znaczy przed samym Powstaniem napisałem, ale zadeklamowałem [później] taki wiersz „Współczesny Noe”.

Współczesny Noe mówi
Rzekł do mnie Jehowa: Weź rymy ostre jak gwóźdź
Rymami połącz poszczególne słowa
A będzie dość…

I tu w tym wierszu przypomina się mi brat bliźniak mojej siostry, młodszej od nas o dwa lata, Janek, bo on zginął też tydzień przed samym Powstaniem. Serce mu pękło po prostu.

  • A pana tata też do końca Powstania był przy Brzozowej?

Tak.

  • I co się stało po zakończeniu Powstania?

Niestety, w momencie, kiedy nas wyprowadzano… Po pierwsze, ja zauważyłem tam ze swego stryszku dwa czołgi. Zarówno granatowi policjanci, jak i… Bo Polacy podnieśli białą [flagę], że się poddają. Chodziło o to, żeby [Niemcy] nie zniszczyli Starówki. No i kiedy już wyszliśmy, to jeszcze „topnął się” jeden z tych żołnierzy i rzucił bombkę, tak że nasz dom się zawalił. A jeszcze z tego domu zdążył wyjść Julian Krzyżanowski, tak że żył jeszcze potem po wojnie. I ten człowiek, Julian Krzyżanowski, który trochę miał chore biodro i w ogóle się nie poruszał zbytnio, [nie wychodził] z domu, nagle otrzymał tyle siły, że razem z Różyckim, też profesorem, wymaszerowali i szli przed naszym czołgiem. I tak doszliśmy do Zamku Królewskiego. W Zamku Królewskim Batowski, znany malarz i profesor sztuki, niestety umarł na serce. Musieliśmy go zostawić i pomaszerować dalej. Tak doszliśmy do Niecałej, gdy też ktoś zginął. Natomiast jeszcze doszliśmy do Grobu Nieznanego Żołnierza, przy [którym] był dom Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Tam nas początkowo zgromadzili, żebyśmy wypoczęli. Niestety profesor Lencewicz, znany geograf, miał taką przygodę: miał zegarek, [który] zauważył jeden z niemieckich żołnierzy, więc zabrał mu ten zegarek. Jak myśmy szli Królewską, to on [żołnierz] pokazał, że ma ten zegarek. A potem wszedł do środka, [oddał] dwa strzały, zabił żonę i Lencewicza. I zginęli. Natomiast ocalał syn Lencewicza i jego pomocnica domowa.
Tak razem wędrowaliśmy do kościoła Świętego Wojciecha na Woli. Ponieważ ojciec miał taki zwyczaj, że zawsze się golił, ciało gimnastykował cały czas podczas okupacji i właśnie tam na Brzozowej 12/13 wszyscy wreszcie profesorowie uwierzyli, że warto się gimnastykować i warto się golić. Ojciec wyniósł [z mieszkania] taki kubeczek mały. […] Otóż ten kubeczek ocalał tylko dzięki temu, że ojciec zabrał ze sobą wodę, wlewał do tego kubeczka, maczał taki kawałek specjalnego mydła do golenia i golił się. U Świętego Wojciecha, gdzie byliśmy w kościele, ojciec tak samo robił. I ten kubeczek dowędrował aż dalej. […] Ten kubeczek dzięki temu ocalał. A kubeczek jest aż z Boliwii, tam gdzie ja się urodziłem.
Ja się urodziłem w Boliwii w Oruro i miałem dopiero trzy lata, jak wojna się skończyła. Ojciec zabrał nas wszystkich i dwudziestego pierwszego [roku?] już byliśmy w Warszawie. Wpierw do Bydgoszczy i z Bydgoszczy do Brwinowa koło Warszawy.

  • […] Skończył pan opowiadać, jak byliście w kościele Świętego Wojciecha.

Zabrano nas dalej na tak zwane Czyste, na Woli. A z Czystego w bydlęcych wagonach dojechaliśmy do Piotrkowa Trybunalskiego. Wpierw do Pruszkowa, do hali w Pruszkowie, a potem do Piotrkowa Trybunalskiego.
Otóż konspiracja była bardzo ważna, jak były „Szare Szeregi” powiązane daleko. Jak w bydlęcych wagonach zajechaliśmy do Piotrkowa Trybunalskiego, to przez tubę taka bardzo grupa pani, gdy nas wysadzono tam, mówiła: „Przepraszam bardzo, gdzie tu jest rodzina profesora Kozłowskiego Romana, paleontologa?” – więc myśmy podnieśli ręce. Nie było tam tylko mojej siostry i mojej matki, bo zostały wcześniej wysadzone w Opocznie. No i powędrowaliśmy w Piotrkowie Trybunalskim. Czyli jak gdyby to Powstanie dalej trwało, bo okazało się, że ten Świeżyński, tak się nazywał, zabrał nas do własnego domu i tutaj działy się rzeczy nie z tej ziemi. Tutaj poznałem Witosa, przywódcę chłopów, też tam był; był profesor Krzyżanowski.

  • To było w Piotrkowie?

Piotrków Trybunalski. To są rzeczy zupełnie nieobliczalne, dziwne. Mianowicie tenże Świeżyński był w konspiracji. W konspiracji byli też między innymi niemieccy oficerowie, którzy byli powiązani z Polską. I on organizował wieczorem taki koncert dla Niemców, dla gestapo. Byli tam gestapowcy, byli oficerowie niemieccy, konspiracyjni oficerowie „Szarych Szeregów” i deklamowano wiersze różne. Ja deklamowałem o tym trubadurze. A tam były dwie córeczki Świeżyńskiego, które zresztą przetrwały Powstanie i one też deklamowały różne wiersze. Grały pięknie na pianinie i śpiewały. Ci Niemcy byli zachwyceni, dlatego że tam między innymi były deklamowane wiersze Heinego, Schillera, niemieckie wiersze w ogóle. No i między innymi moje wiersze też.
[Miałem] wiersze o karuzeli, która była na placu Krasińskich. Cofamy się trochę. Niemcy uruchamiali tą karuzelę. A ja napisałem taki wiersz, który można w moim zbiorku znaleźć, mianowicie karuzela się kręci i gra różne melodie. Jak wybuchło Powstanie i zaczęło się palić w getcie, wyleciały [z getta] pióra, pierze i doleciały do nas. […] I ten wiersz też ocalał. Dwa wiersze o tej karuzeli ocalały. […] Ja przed samym Powstaniem, jak miało Powstanie wybuchnąć, chodziłem do tych ludzi, którzy byli moimi wychowankami. Miałem na Wspólnej, [którędy] można przejść na Hożą, takiego esperantystę Chmielewskiego, który miał córeczkę Janinę. Ale mówiliśmy na nią Inka. Otóż też takie dziwne wydarzenie nastąpiło, że kiedy miało wybuchnąć Powstanie, to Inka do mnie przyszła i powiedziała, żebym ja jej pomógł przewieźć broń. I dorożką przewoziliśmy do różnych punktów, gdzie już czekała w takich woreczkach broń. Ja zostawiłem jej swój wiersz. O niej [był ten wiersz]:

Gdybym porównać miał już Inkę
Wybrałbym choinkę
Jodłową z boru, jeszcze świeżą
Jakąś pierwotną Białowieżą poezji
[Niezrozumiałe] są świeczki
Gdzie każda Inn.

Tak się zaczyna ten wiersz, powinien być w tych zbiorkach. Ten wiersz zostawiłem wcześniej Ince i razem wyjechaliśmy ukrywać tą broń. Natomiast nagle niespodziewanie zjawiła się na Wilczej 22, bo myśmy mieszkali wtedy już nie na Brzozowej, ojciec nie chciał tam mieszkać, bo tam zginął mój brat, tylko na Wilczej 22 u profesora Henryka Samsonowicza. I tam u Samsonowiczów mieszkaliśmy. Przyszła Inka i przyniosła ten wiersz. Żal pewien [miała], dlatego że wyszła za mąż za tego kolegę, z którym razem przewoziliśmy broń, a w gruncie rzeczy ona naprawdę kochała mnie. [Powiedziała], że ma już troje dzieci i zostawiła [mi] ten wiersz na pamiątkę. I ten wiersz bardzo ładny jest, naprawdę.
[…]
Więc jeśli chodzi o Piotrków Trybunalski, to ja się zajmowałem korepetycjami. Uczyłem po prostu. I między innymi była taka Janka, którą też uczyłem. I ta Janka bardzo mnie lubiła. Pewnego razu ona poszła ze mną w stronę Sulejowa za Piotrkowem Trybunalskim do lasku i tam była żmija. Ta żmija mnie ukąsiła. Więc ona opatrzyła mi [ranę] i przyprowadziła do domu, do Świeżyńskiego. Okazało się, że to było niezbyt szkodliwe.
Natomiast w Piotrkowie Trybunalskim znalazłem ojca swojej wychowanki, takiej małej dziewczynki, której imię mi uciekło. […] On jak mnie zobaczył w Piotrkowie, to powiedział: „Panie Witku, niech pan przyjdzie do mnie. Ja mam w stronę Sulejowa taki domek wyremontowany. Budowniczy – to znaczy murarz – [dom] odnowił. Ja mam jeden pokój, [w którym mieszkam z] żoną i córeczką – tą właśnie moją wychowanką – a [obok] jest taka mysia kiszka, tak go nazywamy. To znaczy taki pokój. Ale ja już go tak urządziłem, żeby pan, panie Witku, nie miał kłopotów”. Mianowicie to było tak, iż był piecyk z rurą, tak zwana koza, i jak ta koza ogrzewała koło drzwi, to przy oknie było już zamarznięte.
Niestety zdarzyło się tak, że pewnego razu bardzo rano, o godzinie czwartej, nagle „puk-puk”. I co się okazało? Przyszedł Niemiec i powiedział: Heraus – że ja mam wychodzić. Szukali studentów i natrafili na mnie właśnie, że ja dawałem korepetycje. Nie wiem, może ktoś powiedział. Może tam, gdzie jadałem, bo ja chodziłem do takiej jadalni, którą Świeżyński zorganizował dla profesorów. W każdym razie fakt faktem, że musiałem wymaszerować. I wyobrażacie sobie środkiem ulicy Piotrkowskiej, tak chyba się nazywała, wędrowaliśmy do więzienia. Niestety. Okazało się, że mnie zamknięto w więzieniu. Przyprowadzili nas na taki plac w środku więzienia. Tam była granatowa policja, która zresztą była w konspiracji. Powiedział taki folksdojcz po polsku, że niech ktoś spróbuje uciekać, to zostanie rozstrzelany. Koło nas szli, było [nas] dwadzieścia kilka osób, zarówno Żydzi, jak i Polacy, i zaprowadzili nas do więzienia.
W więzieniu znalazłem się na ostatnim piętrze w takiej małej, że tak powiem, dziupli. Widać było tylko kościelną wieżę i nic więcej. Ktoś powiedział, że widział mnie, a ojciec tam u Swieżyńskiego miał jamniczka. Z tym jamniczkiem wyszedł na spacer i nagle ktoś powiedział, że właśnie teraz, panie profesorze, prowadzili [pana] syna do więzienia. Ojciec był przerażony.
Trwało to dziesięć dni [pobyt w więzieniu]. Co pewien czas była prycza. Dwie pryczy były i na tych pryczach można było usiąść, ale na zmianę musieliśmy siadać. Był kocioł, w którym była zupa brukwiowa, z brukwi. Jak ja nie bardzo chciałem pić, to ten dozorca Polak, w konspiracji zresztą będący, gdy powiedziałem, że pić nie będę takiej breji, powiedział: „Przepraszam bardzo, co ty powiedziałeś? Ty masz nie pić tego? Ja ci radzę pić. Powiem ci tak. Ja ci jeszcze dam jagody – bo jagody pomagają, jak ci żołądek zacznie się luzować – to będziesz pił jagody”. I on powiedział: „Radzę ci pić”. Bo było takich dwóch, Jacek i Wacek, i to faktycznie potem wrzucili nam Jacka i Wacka, którzy ocaleli zresztą dzięki mnie. Jacek i Wacek też się mną opiekowali, a ojciec przesyłał grypsy, [które] docierały do mnie.
Niestety potem zabrano nas na taki dość duży korytarz i powiedział po polsku, bo [to był] folksdojcz, że teraz ci i ci wymaszerują. Więc ktoś się odezwał: „A, to pewnie będą uratowani na pewno”. On powiedział: „Co to znaczy uratowani? Jadą do Radgoszczy. Tam będą spaleni żywcem”. Straszny strach nas opętał, kiedy myśleliśmy, co to będzie wtedy.
Ja jeszcze karteczkę przesłałem do ojca. Ojciec przychodził pod więzienie z tym jamnikiem. Aż tu nagle, kiedy mnie wyprowadzono na zewnątrz, nas wszystkich, a zostało dwadzieścia kilka osób, psy obwąchały nas i razem z tymi psami pomaszerowaliśmy do takiego Arbeitsamtu, gdzie były okienka i było między innymi okienko z „K”. Więc kiedy mnie wymieniono, podszedłem do tego okienka, zastałem dozorcę i Niemca, który powiedział: „Człowieku, uciekaj! Rozumiesz? Tylko szybko!”. Ja byłem przerażony, że mam uciekać, może strzelą do mnie. On mówi: „Nie bój się. Wszystko załatwione”. Jak wyszedłem bezpiecznie, to już czekała jedna pani blisko mieszkająca i zabrała mnie do siebie. Więc ja byłem bardzo ucieszony, że jestem wolny, i tam przyszedł mój ojciec. W ten sposób ocalałem. Całe szczęście, dlatego że potem znowu była łapanka i ta pani znowu musiała mnie schować, aż ta łapanka minie. I wieczorem, w nocy doszliśmy do Świeżyńskiego, a u Swieżyńskiego uczyłem między innymi esperanta i te dwie panienki, które pięknie grały i śpiewały, i bardzo mnie kochały. Deklamowałem swoje wiersze. I poznaliśmy Witosa, [który] też był tam przechowywany. Tylko Witos miał ten przywilej, że on i mój ojciec mogli się kąpać. Dopiero potem uzyskałem możliwość kąpieli. Tam była taka wanna w mieszkaniu.
Po wojnie z Piotrkowa Trybunalskiego Swieżyński przewiózł nas do Warszawy.

  • Kiedy to było? Latem?

To była zima.

  • Zima po wojnie?

Tak. A teraz jeśli chodzi o ojca, to ojciec przed samą wojną napisał fundamentalną pracę o graptolitach. Wykrył, że graptolity to bardzo stara grupa zwierząt, która jeszcze żyje. Przetrwała tyle milionów lat. W związku z tym warto się nią zająć. Więc zaczął się zajmować, dlatego schował tą pracę w pustym kaloryferze, a część była na zewnątrzm jeszcze w sejsmograficznej skrytce, gdzie wyczuwano ruchy, gdy wulkan gdzieś blisko wystrzelił.

  • W tej skrytce była druga część?

[W instytucie geologicznym]. Więc trzeba było tam zabrać jeszcze zdjęcia i w ten sposób zdjęcia w Szwecji ocalały. A praca ocalała w Krakowie w drukarni imienia Anczyca. Potem się udało wszystko razem połączyć i wyszła 1949 roku praca ojca.

  • I po wojnie pana tata dalej [prowadził działalność naukową]?

Ojciec dalej pracował w instytucie. Instytut przybrał imię mojego ojca [po jego śmierci]. Zamieszkaliśmy na Wilczej 22, gdzie zorganizował całą pracownię. Tam miał studentkę, panią Kielan-Jaworowską. To była bardzo młoda dziewczyna. Bardzo ojca kochała. Była jego asystentką. Ojciec miał studentów, wykłady robił. [Ojciec też] ślicznie rysował. Potrafił na tablicy od razu narysować tak graptolita, że miał trzy wymiary. Co jeszcze można powiedzieć. Wyszła ta praca i została wydana. […]

  • Jaki był znak instytutu?

Na mojej pracy i na mojej [książce] jest znak instytutu, Mante et maleo, to znaczy „myśleć i czynić mottem”. I ten znak jest na mojej pracy o ojcu.

  • I co to za znak? Jest tam archeopteryks?

Tak, który symbolizuje odradzającego się feniksa z popiołów. Jak gdyby i praca, i my, i Powstanie zrodziło się z popiołów. Dlatego że się wszystko zawaliło. A ojciec był twórcą polskiej paleontologii [odbudował na Uniwersytecie i w Polskiej Akademii Nauk]. Umarł w 1977 roku, a mama w 1972. Mama bardzo ojcu pomagała [w pracy]. Bez jej pomocy niewiele by mógł zdziałać, dlatego że ona potrafiła poprawiać wszystkie i, jakie w danym wydawnictwie mogły powstać, także to wygładziła, żeby to ładnie po polsku brzmiało. Redagowała jednym słowem. A ojciec i ja przechowywaliśmy, znaczy ojciec angażował Żydów, profesorów żydowskich, do swojej pracy w Instytucie Geologicznym w czasie wojny. I oni ocaleli dzięki temu, niektórzy. A w Instytucie Geologicznym przed Powstaniem ojciec jeździł na Żwirki i Wigury, i razem z Czyżewskim, moim kolegą szkolnym, chowali wszystko do piwnicy [w Instytucie Geologicznym, nie na Żwirki i Wigury, przy Rakowieckiej] […] I one ocalały […].



Warszawa, 29 kwietnia 2010 roku
Rozmowę prowadziła Danuta Wolak
Witold Kozłowski Pseudonim: „Parvo” Stopień: służby pomocnicze, cywil Dzielnica: Stare Miasto

Zobacz także

Nasz newsletter