Latający Powstańcy

Gorącym latem 1944, na okupowanych od pięciu lat ziemiach Polski, Armia Krajowa rozpoczęta operację Burza. Celem tej akcji miało być wyzwolenie głównych ośrodków administracyjnych kraju przed nadejściem ze wschodu Armii Czerwonej. Pertę w...

.
Gorącym latem 1944, na okupowanych od pięciu lat ziemiach Polski, Armia Krajowa rozpoczęta operację Burza. Celem tej akcji miało być wyzwolenie głównych ośrodków administracyjnych kraju przed nadejściem ze wschodu Armii Czerwonej. Pertę w koronie miała stać się dla AK stolica Polski. Sowieckie armie niepowstrzymanie parły na zachód i przekroczenie Wisty, a co za tym idzie oswobodzenie miasta, wydawało się kwestią czasu. W takiej sytuacji dowództwo AK uznało, że należy rozpocząć w Warszawie powstanie, aby przywitać sowietów w odzyskanym mieście.
Czas, jaki sztab Armii Krajowej przewidywał na zrealizowanie całej operacji, nie przekraczał tygodnia. Dlatego, prawdopodobnie, nie została odpowiednio zaplanowana i przygotowana operacja wsparcia walczącej Warszawy. Również reakcja Stalina była potraktowana życzeniowo, chociaż mało kto wówczas mógł przewidzieć podłość, jaką wykaże się przywódca Związku Radzieckiego (jednak są to kwestie czysto polityczne i nie będą analizowane w dalszej części tego artykułu).
W obliczu nie skoordynowania rozpoczęcia operacji z najwyższymi czynnikami decyzyjnymi koalicji antyhitlerowskiej, trudno się dziwić, iż dowódcy alianccy i lotnicy, którym przyszło odbywać loty nad płonącą Warszawę, również nie byli do tego przygotowani.
PIERWSZE REAKCJE
W naturalny sposób najbardziej zainteresowaną niesieniem pomocy Powstańcom jednostką była 1586 Eskadra do Zadań Specjalnych, bazująca nieopodal Brindisi we Włoszech. Była to, wyspecjalizowana w zrzutach zaopatrzenia nad okupowanymi państwami Europy dla ruchów oporu, dwunastka załóg. Miała wyszkolone i doskonale przygotowane do tych celów załogi oraz samoloty produkcji amerykańskiej B-24 Liberator i brytyjskie Handley Page Halifax. Oba były ciężkimi bombowcami, przeznaczonymi do długotrwałych lotów w dzień i w nocy.
Już w pierwszych dniach sierpnia dał się odczuć przygotowania jednostek lotniczych do udzielenia pomocy Warszawie. W 1586 Eskadrze ponad połowa załóg zaliczyła dwie, a nawet trzy tury bojowe i należały się im urlopy. Większości samolotów jednostki potrzebny byt gruntowny przegląd lub remont.
Jednocześnie brytyjski zwierzchnik polskich lotników, marszałek lotnictwa John Slessor niechętnym okiem patrzył na operację zaopatrywania Powstańców. Obawiał się, nie bez słuszności, że realizowanie zadania na granicy zasięgu bombowców oraz trudności z dokonaniem zrzutu mogą okazać się niewspółmiernie kosztownym przedsięwzięciem w stosunku do zysków, jakie może przynieść. Marszałek nie byt człowiekiem szczególnie wzdragającym się przed ryzykiem, jednak tak dalekie i niebezpieczne misje powodowały jego sprzeciw, aż do końca trwania Powstania. Już w pierwszych dniach dał się wyczuć nacisk Brytyjczyków, szczególnie oficerów średniego i niższego szczebla na to, aby rolę zaopatrywania Powstańców pozostawić sowietom. Niestety, nasi zachodni sprzymierzeńcy nie rozumieli niuansów politycznych, efektem których z każdym dniem sowiecka pomoc stawała się coraz bardziej problematyczna. Kulminacją było długotrwałe nieudzielanie zezwolenia na lądowanie samolotów RAF i USAAF na lotniskach za Wisłą.
Gdy w sztabach i salonach politycznych prowadzono rozmowy, a przez cały kontynent szły nawałnice depesz, cztery polskie załogi, 4 sierpnia zboczyły z przewidzianej trasy i — nie napotykając poważnego oporu — dokonały pierwszych zrzutów nad Warszawę.
Po ciągłych prośbach marszałek Slessor zgodził się na operacje zaopatrywania Warszawy. Zgoda ta na początku dotyczyła tylko polskiej eskadry, ale skuteczne zrzuty i bezpieczny powrót załóg 8 i 9 sierpnia spowodowały wzmożoną presję na dołączenie do nich załóg brytyjskich. Operacja zrzutów zaopatrzenia dla Warszawy zaczęła nabierać tempa, gdy 12 sierpnia do akcji wysłano jedenaście samolotów ze 1586 Eskadry do Zadań Specjalnych i 148 Eskadry RAF-u.
ODYSEJA NAD EUROPĄ
Każdy lot nad Warszawę z bazy we Włoszech byt swoistą odyseją każdej załogi, indywidualną, niepowtarzalną i samotną. Nieważne ile samolotów było wysyłanych w misji, każda z załóg w czasie lotu była osamotniona. Nie tworzono zwartych formacji, jakie znamy ze zdjęć i filmów. Każdy lot trwał od 10 do 12 godzin, podczas których było bardzo mało czasu na jakikolwiek odpoczynek. Swoje zadanie załogi rozpoczynały od przelecenia nad Adriatykiem, następnie nad Jugosławią, Węgrami, Czechosłowacją i Polską. Oprócz morza cała trasa lotu (2800 km w obie strony) przebiegała nad terenami opanowanymi przez III Rzeszę. Głównymi punktami, które załogi starały się szczególnie omijać, ze względu na bazy nocnych myśliwców, były: Budapeszt, Debreczyn, Miszkolc, Szombathely, Kraków i Tarnów.
Dniem szczególnym dla lotów nad Warszawę był 14 sierpnia. Do akcji wyznaczono załogi polskie, brytyjskie oraz południowoafrykańskie z 31 Dywizjonu (SAAF — South African Air Force). Piloci tej ostatniej jednostki swoje zadanie przywitali z nieukrywanym zdziwieniem, jednak — po rozmowie z kpt. Szostakiem — swoje misje wykonywali z niezwykłym poświeceniem, aż do ostatniego lotu.
Tego dnia, do wszystkich utrudnień dla czterech Liberatorów dołączyła jeszcze burza nad Karpatami, która spowodowała zwiększone zużycie paliwa i zmusiła samoloty do powrotu. Przypadek ten pokazuje jak małą rezerwą paliwa dysponowały załogi odbywające misje na rzecz Powstania. Gdyby samoloty te trafiły na burzę w drodze powrotnej, prawdopodobnie nie starczyłoby im paliwa na dolot do bazy.
Misja 14 sierpnia była również pierwszą, z której nie powróciły wszystkie samoloty. Większość została zestrzelona. Jeden uszkodzony Liberator skierował się w stronę Związku Radzieckiego, gdzie awaryjnie lądował. Załoga, mająca szczęśliwie kartoniki z brytyjskimi flagami oraz informacjami wypisanymi cyrylicą, została znaleziona przez ukraińskich chłopów, a następnie przejęta przez Rosjan.
Gdy samoloty docierały nad Polskę, nawigatorzy i piloci starali trzymać się linii Wisły. Rzeka najlepiej doprowadzała do spowitej dymem i pożarami Warszawy. O ile załogi pierwszych samolotów mogły liczyć na zaskoczenie baterii obrony przeciwlotniczej, to kolejne były witane światłem reflektorów i ogniem wszystkich dział, jakie Niemcy ustawili na trasie ich przelotu.
Samo podejście i zrzut zasobników było dla lotników nie lada przeżyciem. Piloci musieli obniżyć pułap lotu do 150 m i zachować prędkość 230 km/h. Nie dość, że oscylowało to wokół granicy prędkości przeciągnięcia Liberatorów, to tak ogromny płatowiec, będący prawie w zawisie, stawał się idealnym celem dla każdego strzelca. Mimo wszystkich tych niebezpieczeństw załogi wykonywały swoje naloty na tyle precyzyjnie, na ile umożliwiały to okoliczności.
W tak trudnych warunkach załogi bardzo często przekraczały wymagania bezpieczeństwa. Niektórzy z lotników, nadlatując nad Warszawę, zniżali pułap nawet do 75—60 metrów, co było wyczynem, w którym bohaterstwo graniczyło z szaleństwem.
Pomimo strat misja została przez czynniki polityczne uznana za udaną, a następne loty miały być kontynuowane, aż do odwołania.
Dowódca 31 Dywizjonu, bryg. Jimmy Durrant, nie był tak optymistyczny w ocenie operacji pomocy dla Warszawy i starał się ochronić swoje załogi przed karkołomnym zadaniem. Dane mu było przedstawić swoje stanowisko nawet, przebywającemu we Włoszech, premierowi Churchillowi, jednak decyzji nie zmieniono.
Kolejne loty nad powstańczą Warszawę stawały się coraz bardziej niebezpieczne. Niemiecka obrona stawała się czujniejsza i skuteczniejsza, przez co dalsze misje, bezpośrednio nad miasto, mogły oznaczać zagładę latających tam jednostek. Wobec takiej sytuacji kolejne zrzuty zostały skierowane nad Kampinos. Były one lotami znacznie bezpieczniejszymi dla załóg, jednak dostawy nie trafiały do najbardziej potrzebujących jednostek AK, walczących o każdy dom w Warszawie. O skali operacji, jak również niebezpieczeństwa, świadczy fakt, że z 92 samolotów wysłanych między 12 a 16 sierpnia, 20 nie powróciło do baz. Sama 1586 Eskadra do Zadań Specjalnych wykonała 34 loty na rzecz Powstania Warszawskiego.
Coraz bardziej jasne było, iż bez wsparcia ze strony Związku Radzieckiego, zaopatrzenie Powstańców z baz we Włoszech, będzie niewystarczające. Pomoc ta, wyrażona chociażby w postaci zgody na lądowania bombowców alianckich, powracających znad Warszawy, na lotniskach sowieckich, nie nadchodziła. Przedstawiano to jako niechęć brania współodpowiedzialności przez Stalina za warszawską awanturę, jak zwykł on nazywać heroiczny bój o Warszawę.
We Włoszech cała polska eskadra dostała naprędce przygotowane uzupełnienia w innych jednostek. Niestety, nowi piloci nie mieli ani doświadczenia, ani umiejętności załóg, które musieli zastępować, natomiast sprzęt, jakim przylecieli, nie odpowiadał potrzebom specyficznych misji do Polski. Po serii szczęśliwych lotów, podczas których żaden polski samolot nie został zestrzelony, 1586 Eskadra straciła osiem z szesnastu samolotów wysłanych w przeciągu następnych 3 misji. Po tak ciężkich stratach, oraz w wyniku załamania pogody, loty zostały wstrzymane do 10 września. Wznowione po tym terminie operacje trwały do 22 września, kiedy to załogi polskie, brytyjskie i południowoafrykańskie wykonały ostatnią misję nad konające już miasto.
LECĄ AMERYKANIE
Ciągłe naciski ze strony Londynu i Waszyngtonu skłoniły przywódcę ZSRR do pozwolenia na lot wahadłowy bombowcom z 8 Armii USMF, którego celem miała być pomoc Warszawie. Specyfika zadania polegała na wykonaniu operacji, normalnie będącej poza technicznymi możliwościami samolotów. Zgoda na lądowanie na terenach zajętych przez Armię Czerwoną pozwalała dokonać uzupełnienia paliwa i wykonanie niezbędnych napraw.
Niestety, gest ten był równie cyniczny jak cała polityka Soso. Pozwolenie zostało wydane po długim okresie próśb i gdy Powstanie konało w ruinach miasta. Jednak przywódca ZSRR chciał mieć pewność, że losy Powstania się nie odmienią, stąd zgoda na operację wydana była tylko raz.
18 września 1944 pierwszy i ostatni raz nad Warszawą pojawiły się amerykańskie bombowce B-17 Flying Fortress. Ze 107 bombowców, które przyleciały z bazy w Anglii zrzucono 1284 zasobniki i 557 paczek. Amerykanie skuteczność swojego zrzutu ocenili na 50%, co było typowym dla tamtego okresu przecenianiem celności. jednak 228 zasobników i 381 paczek, jakie trafiły w ręce Powstańców, było nieocenioną pomocą. Wydaje się, że ten jeden lot miał osiągnięcia nie tylko materialne. Widok ogromnej liczby samolotów wspierających warszawiaków za dnia byt zastrzykiem świeżej energii i wiary dla wymęczonych 49 dniami walki żołnierzy i cywili. Niestety, zgody ze strony ZSRR nie dał Powstańcom przeżyć więcej takich chwil. Jeden lot 8 Armii pozwala zrozumieć jak nieocenioną pomoc mogło nieść lotnictwo Warszawie. Szczególnie skuteczna byłaby ona w sierpniu, gdy tereny opanowane przez Powstańców były w miarę rozległe i scalone, co umożliwiłoby odbieranie większej ilości zrzucanej pomocy.
RACHUNEK
Półtora miesiąca lotów nad Warszawę okazało się jedną z najkosztowniejszych operacji lotniczych II wojny światowej. Podczas 186 lotów, zostało zestrzelonych 31 samolotów, co stanowi 16,8% całości i jest statystyką zatrważającą. Szczególnego znaczenia nabierają liczby, gdy uzmysłowimy sobie, że każdy z 31 straconych samolotów to śmierć nawet dziesięciu bohaterskich lotników.
Powstańcy skapitulowali po2 miesiącach bezpardonowej i zatrważającej, nawet jak na warunki frontu wschodniego, walki.
PAMIĘĆ
Wszyscy lotnicy, którzy nieśli pomoc walczącym warszawiakom, stali się wraz z nimi Powstańcami. Należy im się cześć i pamięć.
Obecnie miasto, któremu polscy, brytyjscy, południowoafrykańscy i amerykańscy lotnicy nieśli pomoc, oddaje im cześć. W hali Muzeum Powstania Warszawskiego powstała wierna rekonstrukcja bombowca, którym wykonywano misje nad stolicę. Pomysłodawcą był dyrektor Muzeum, Jan Ołdakowski. Spośród dwóch głównych typów samolotów, pojawiających się nad Warszawą, wybór padł na bombowiec produkcji amerykańskiej B-24 Liberator. W trudnym wyborze pomiędzy Halifaxem i Liberatorem ułatwieniem okazała się dostępność materiałów, subiektywna ocena atrakcyjności prezentowanego samolotu oraz — co niezmiernie istotne — dostęp do oryginalnych elementów z wraków samolotów zestrzelonych nad Polską.
Pomimo wiedzy gdzie znajduje się dokumentacja, wydobycie jej z rąk dość nieufnego Smithsonian Institution było możliwe dopiero po wsparciu ministra obrony narodowej Radosława Sikorskiego. Zespołem rekonstruującym samolot, kieruje szef pionu historycznego Muzeum — Piotr C. Śliwowski. To on wpłynął na dyrektora Muzeum, sugerując właśnie wybór Liberatora. Trzon prowadzonej przezeń grupy stanowi zaledwie 10 osób. Do współpracy przy budowie Liberatora zaproszono konstruktorów, szybowników, lotników oraz produkujące szybowce przedsiębiorstwo Delta, Rafała Mikke. W części prac wysokościowych nieocenione usługi zespołowi oddała Państwowa Straż Pożarna.
Dzięki wysiłkowi wszystkich zaangażowanych w projekt, możliwe stało się stworzenie wiernej kopii bombowca, zarówno pod względem wizualnym jak i technicznym. Chociaż, jak na projekt realizowany według tak dobrych źródeł, można byłoby spodziewać się znacznie lepszego efektu końcowego. Problemem dla zespołu było miejsce wyznaczone dla samolotu na terenie Muzeum Powstania. Nie było ono przewidziane na przyjęcie tak wielkiej ekspozycji.
Obecnie trwają prace nad rekonstrukcją wnętrza samolotu. Okrywa je zasłona tajemnicy, jako że efekt ma być niespodzianką dla odwiedzających Muzeum.
Należy podkreślić trud, poświęcenie, a zarazem pasję, z jaką do tej pory zespół Piotra Śliwowskiego, przez dwa miesiące, niezmordowanie prowadził rekonstrukcję płatowca.
Ekipa miała do dyspozycji hangar poza Warszawą oraz... drzwi transportowe w Muzeum, o wymiarach 3 x 3 metry. Składanie samolotu przypominało więc budowanie ogromnego statku w butelce. Cały projekt do tej pory finansowany był ze środków Muzeum Powstania Warszawskiego i jako taki podlega kontroli odpowiednich organów państwowych.
Egzemplarz bombowca B-24 Liberator, znajdujący się w Muzeum Powstania Warszawskiego, jest eksponatem, a zarazem pomnikiem poświęconym wszystkim załogom, które niosły pomoc walczącemu miastu. Nie jest to jednak pomnik bezimienny, poświęcony wszystkim, a zarazem nikomu szczególnie. Egzemplarz zrekonstruowany w Muzeum jest kopią samolotu KG 890 S, którym latał i został zestrzelony, w nocy z 14 na 15 sierpnia, kapitan Zbigniew Szostak, rodowity warszawiak z Żoliborza. Elementy wraku jego samolotu zostały odnalezione w Nieszkowicach Wielkich koło Bochni i zostały ponownie włączone w zrekonstruowany samolot wraz z oryginalnymi częściami pozyskanymi z innych Liberatorów.
Liberator odbudowany w Muzeum Powstania Warszawskiego, tak jak jego latający nad Warszawę poprzednicy sprzed 60 lat, ma znaczenie w dwóch aspektach. Jest to pierwszy w Polsce taki eksponat, a zarazem jeden z największych projektów muzealnych ostatnich lat. Przedstawia ogromną wartość jako egzemplarz unikatowy, zarówno dla miłośników lotnictwa, jak i ludzi nie związanych emocjonalnie z lataniem. Ma on jednocześnie znaczenie głębsze, niewymierne materialne. Jest to amerykański bombowiec ze znakami RAF, ale z Polskich Sił Powietrznych, z polskiej eskadry, latający niegdyś z polską załogą. Załogą dowodzoną przez rodowitego warszawiaka, który oddał swoje życie jako pilot, a zarazem Powstaniec, niosąc niestrudzenie pomoc swoim towarzyszom broni na ziemi.
Powstanie Warszawskie zapisało się w burzliwiej historii Polski w sposób dramatyczny, dając przykład zarówno tragedii jak i bezinteresownego poświecenia jego uczestników. Spośród wszystkich jego aspektów, pomoc przekazywana mu drogą lotniczą jest bardzo często marginalizowana i niedoceniana. Nie zmieniła ona losów bitwy, ale stało się tak dlatego, że nie dano jej na to szansy. Pomimo to nie należy zapominać o lotnikach! Byli to bohaterowie, którzy często bez odpoczynku, ryzykowali życie w trakcie kilkunastogodzinnych lotów z wyczekiwanym w stolicy zaopatrzeniem w broń, leki i amunicję.
Obecne działania, prowadzone przez samorządy mieszkańców, ukazują wdzięczność i szacunek, jaki warszawiacy żywią do pamięci o latających powstańcach. Natomiast takie działania jak — podjęta przez Muzeum Powstania Warszawskiego — akcja odbudowy Liberatora kpt. Szostaka, pozwalają żywić nadzieję, że wdzięczność wobec lotników i pamięć tamtych dramatycznych dni nie ulegnie zapomnieniu.
PAMIĘĆ O BOHATERACH
1 sierpnia minęła kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Tegoroczne obchody szczególnie uwypukliły wysiłek, jaki ponieśli lotnicy latający ze zrzutami dla Warszawy. Wprawdzie nigdy o nich nie zapominano, jednak w tym roku przypomina się o nich w szczególny sposób. W Muzeum Powstania Warszawskiego otwarto niedawno nową ekspozycję, z makietą bombowca B-24 Liberator, w barwach 1586 Eskadry do Zadań Specjalnych, zaś same obchody rocznicy wybuchu Powstania uczczono w bardzo nietypowy sposób. Przed godziną W nad Warszawą latał bombowiec B-17 Flying Fortress, który zrzucał ulotki zachęcające do godnego uczczenia 1 sierpnia. Było to niejako przypomnienie jedynej dużej operacji, zorganizowanej przez Amerykanów 18 września 1944, kiedy to 107 podobnych bombowców dokonało zrzutu zaopatrzenia dla walczącej Warszawy. Z reakcji mieszkańców i osób, które przyjechały do stolicy obejrzeć Latającą Fortecę, można wnioskować, że pomysł był wyjątkowo udany. Tegoroczne obchody pozostaną na długo w pamięci warszawiaków i entuzjastów lotnictwa.

Skrzydlata Polska (01-08-2006)

Zobacz także

Nasz newsletter