Kazimierz Senczek „Kazimierz”

Archiwum Historii Mówionej


Nazywam się Senczek Kazimierz, urodzony 22 grudnia 1926 roku. Mój pseudonim Kazimierz, stopień strzelec, zgrupowanie „Zaremba”.

  • Co robił pan przed 1 września 1939 roku, przed wybuchem wojny? Gdzie pan mieszkał?


Mieszkałem w Alei Niepodległości 223, na wprost pomnika Sapera.

  • Chodził pan do szkoły?


Chodziłem do szkoły.

  • Zapamiętał pan wybuch wojny, 1 wrzesień?


Mieszkaliśmy na Pradze na Pelcowiźnie, później przeszliśmy do Warszawy z tej strony, w Alei Niepodległości mieszkałem.

  • Pamięta pan jak Niemcy wkroczyli do Warszawy, jak były naloty, 1939 rok?


Pamiętam, maszerowali, chodzili. To wszystko.

  • Lata okupacji?


Było bardzo ciężko, brata mi zabrali, w Oświęcimiu zginął.

  • Jak go zabrali?


Wyciągnęli go z domu. Otoczyli dom, mężczyzn wszystkich wyciągnęli i zabrali ich.

  • Brat należał do konspiracji?


Na pewno należał, bo do mnie przychodzili jego koledzy. Młody chłopak byłem ale miałem kontakt z kolegami.

  • Brat jak miał na imię?


Wacław.

  • W którym roku Niemcy zabrali brata?


Dokładnie nie pamiętam, w którym to roku było.

  • Brat wtedy ile miał lat?


Brat miał chyba dwadzieścia siedem lat.

  • Pana rodzice czym się zajmowali, pracowali?


Tak, matka pracowała. Ojciec umarł bardzo młodo w 1935 roku, mama sama była tylko z nami.

  • Mama pracowała w czasie okupacji, utrzymywała całą rodzinę?


Handlowała. Robiła co mogła, żeby utrzymać [rodzinę]. Pracy nie było.

  • Pan pomagał mamie?


Co mogłem to pomagałem mamie, żeby dom utrzymać. Matka miała jeszcze siostrę młodszą od siebie. Musiałem pomagać. Mama by sobie nie dała rady sama.

  • Czym mama handlowała?


Handlowała na Dworcu Głównym. Żywność, papierosy miała w koszyczku. Chodziła i sprzedawała w nocy. Całą noc chodziła. Pasażerów dużo było. Z mamą chodziłem razem. Siedziałem z boku, mama chodziła, żeby Niemcy jak złapali, żeby wszystkiego nie zabrali. Trzeba było tak robić.

  • Pamięta pan skąd mama brała żywność?


Normalna sprawa kupowała na rynku, szykowała i sprzedawała.

  • Niemcy przychodzili, coś od mamy kupowali?


Tylko Polacy, Niemcy gonili. Bahnschutze nie pozwalali [handlować].

  • Czy pan też w czasie okupacji działał w konspiracji?


Bezpośrednio nie ale oni przychodzili do mnie. Brat przetrzymywał różne dokumenty. Oddałem wszystkie dokumenty. Oni do mnie mieli zaufanie. Czasami kazali mi chodzić [na ulice] Aleje Niepodległości, Koszykowa, Aleja 6-go Sierpnia, Sucha, obecnie Kubickiego - cały obszar. Kubickiego przechodziły na front wojska, zatrzymywali się, tam była rotacja [wojsk]. Czasami chcieli coś się dowiedzieć, to chodziłem z kolegą. Co potrzebowali, to im przekazywałem.

  • Nie składał pan przysięgi w czasie okupacji?


Nie składałem ale im pomagałem, co mogłem to [robiłem].

  • Czy pan z potrzeby serca poszedł do Powstania?


Oczywiście. Przeszedłem ze Śródmieścia przez Politechnikę - znałem tam każdy kąt - do domu na róg Niepodległości i 6 Sierpnia. Stamtąd Niemcy próbowali podpalić nasz dom, żeby wykurzyć ludzi. Jakby panika przyszła, to by zaczęli ludzi wybijać. Broniłem [domu], gasiliśmy ogień. Niemcy przestali. Raz się wylało kubeł wody na łeb Niemcowi, który podpalał. To był Ukrainiec w niemieckim wojsku. Później przestali. To był jeden dzień. Później batalion „Odwet” wycofywał się z terenów Filtrów i Koszykowej więc z nimi się zabrałem. Od Wawelskiej przeszliśmy przez Pole Mokotowskie nocą. Niemcy ze szpitala rakietami oświetlali. Tam były ogródki. Rakieta przeszła, to my skokiem i dotarliśmy na ulicę Polną. Na ulicy Polnej odgrodzili barykady i wszyscy weszliśmy. Ile nas było - nie mam pojęcia. Podzielili nas. Kto miał broń - miałem trzy granaty – to kazali oddać wszystko.

  • Wcześniej pan dostał granaty?


Dostałem od chłopaków. Nie wiedzieli co zrobić, niektórzy byli już wszystkim oszołomieni. Dla bezpieczeństwa wziąłem, żeby głupoty nie zrobili. Jak mieszkałem w Niepodległości, tyle ludzi tam było, jakby ktoś tam zrobił głupotę to by Niemcy wystrzelali ludzi. Nie można było jednego strzału z początku oddać. Tak się broniło, żeby było w porządku. Jak na ulicę Polną wyszliśmy, podzielili nas od razu, porozdzielali nas. Mnie przydzielili do służby wartowniczej na Śniadeckich 17 do szkoły. Tam była szkoła i jest obecnie. Tam spaliśmy i od razu dostaliśmy zadanie. Na pierwszym piętrze były dwie skrzynie z benzyną, z knotami, sześć granatów. To był pierwszy odcinek, następny dom, drugi stał kolega i trzeci dom, trzeci kolega stał. Pilnowaliśmy, żeby czołgi nie wchodziły. Czołgi stały dalej ale bały się wejść. Żaden nie wszedł.

  • Jak służba się odbywała, były dyżury?


Strasznie było ciężko, bo nie było ludzi. Nawet dwadzieścia cztery godziny tam się stało. Niestety trzeba było.

  • Po służbie miał pan miejsce do spania?


Do spania w szkole, pod 17 na Śniadeckich. Żywiliśmy się pod 15 na Śniadeckich. [Tam] siostry były i są obecnie. Karmiły nas jajkami „wapniakami”.

  • Co to są jajka „wapniaki”?


W wodzie wapiennej topili jajka. One się przetrzymywały w stanie świeżym. Mieli bardzo dużo jajek, baseny miały, gdzie potopiły jajka w wodzie wapiennej. One nie traciły na wartości w smaku były troszeczkę... Ale można było jeść.

  • Na twardo były jajka?


Nie, jajecznicę robiły.

  • Przez całe Powstanie?


Nie, za chwileczkę powiem. Tak się karmiło, chleba trochę dostaliśmy, jajecznicy dość sporo, [to] się zjadło, więcej nie było. Ciekawostka. Na Polnej była restauracja, kawiarnia „Lardelli”, słynna restauracja. Tam poszliśmy rozejrzeć się. Niemców tam wypędziliśmy. Co się okazuje? Zobaczyliśmy dwie duże żywe świnie! Ale [z] batalionu „Piorun” chłopaki przyszli, świnie zabrali. My troszeczkę wzięliśmy tokaju. Wziąłem cztery butelki, kolega też wziął. Przynieśliśmy wszystko. To początek był. Jeszcze jedna sprawa, nie pamiętam czwarty czy piąty był dzień Powstania, samochód niemiecki „łazik” pomylił drogi. Wjechał Wilczą, w Noakowskiego wjechał. Tam go puścili ładnie bo wiedzieli, że tutaj są nasze posterunki, przepuścili go.

  • Polacy go przepuścili?


Tak, oczywiście. Przejechał całą Noakowskiego ulicę do Polnej. On do szpitala miał pojechać, on się pomylił. Nasi go zaatakowali, Niemcy się poddali. To był jeden oficer i trzech Niemców. Barykadę rozebrali, samochodem wjechali do środka. Samochód do czegoś używali, nie pamiętam do czego. Mieliśmy czterech pierwszych jeńców.

  • Oni bez walki od razu się poddali?


Seria poszła, jakie mieli wyjście? Jak to odkryty samochód był, łazik? Zabiliby ich Polacy, musieli się poddać bo inaczej nie było wyjścia. Prosto nie mogli jechać, do tyłu jak? Tu znów były ogródki, nie można było wjechać. W pułapce byli Niemcy.

  • Oni byli przetrzymywani?


Oczywiście Niemców przetrzymywaliśmy jako niewolników, jako jeńców wojennych.

  • Pamięta pan gdzie oni byli przetrzymywani, na jakiej ulicy?


Nie interesowało [mnie to]. Wszystkiego wiedzieć to nie można było gdzie oni tam [są].

  • Czy Niemcy byli traktowani zgodnie z Konwencją Genewską?


Tak, do nich się nie miało specjalnie pretensji, to żołnierz. Gorzej było z folksdojczami z innymi, [ich] się traktowo się całkiem w inny sposób. Żołnierzy mieliśmy sporo, oni wodę nosili, różne historie. [...] Dostawali jeść.Na Śniadeckich przebyłem miesiąc czasu. Po miesiącu trochę ludzi przybyło z Mokotowa, ze Starówki, to nas uwolnili troszeczkę. Zebrali nas, chłopaków młodych, ze trzydziestu pięciu i nas przesłali na Hożą 53 do sióstr. Tam spaliśmy, na pierwszym piętrze mieliśmy łóżka. Wypoczęliśmy ze dwa dni. Następne zadanie dla nas. Poszliśmy na Czerniaków, na Sadybę w dół do magazynów „Społem”. Tam były wielkie magazyny „Społem”. Szliśmy od Placu Trzech Krzyży w dół. Wykopy były porobione, żeby odgrodzić się, ostrzał był z szpitala. Poszliśmy na Sadybę. Każdy dostał wazkę marmolady, dziesięć czy piętnaście kilo nie pamiętam, okrągłą wazka blaszana. Każdy wziął wazkę i do góry przyszliśmy, przecież ludzie potrzebowali coś jeść. Nosiliśmy żywność. Później we trzech zostaliśmy, bo u sióstr była woda, jedyna dostępna studnia. Tam strasznie dużo najróżniejszych ludzi przychodziło, trzeba było porządek utrzymywać.

  • Pamięta pan kolegów, z którymi pan był?


Pamiętam, spotkałem dwóch, trzech, jeden chorował na głowę.

  • Pamięta pan jak oni się nazywali?


Trudno powiedzieć w tej chwili, tyle lat [minęło]. O ile pamiętam był kolega z Teatru Polskiego. On był charakteryzatorem, fryzjerem. Biedny chciał się zastrzelić, zaczął płakać.

  • Dlaczego?


Jak Powstanie było skończone, tyle wysiłku, rozgoryczenie było straszne! Nie wszyscy to jednakowo przeżywali. Wytłumaczyłem mu, żeby sobie nie zrobił krzywdy. Później przeszedł z nami do niewoli.

  • Miał pan kontakt ze swoją mamą?


A skąd, w żadnym wypadku.

  • A z rodzeństwem?


Z nikim nie miałem kontaktu! Siostrę zabrali do Niemiec, zostałem sam z matką. Matka poszła [niezrozumiałe], potem naszych wypędzili Niemcy a ja byłem w Warszawie w Powstaniu. Drugi miesiąc [byłem] na Hożej, gdzie potrzeba było [to] chodziliśmy. Trzeba było coś zgasić, ludzie musieli coś robić, odgrzebywać kogoś... Pociski tłukły, „berty” wielkie.

  • Jak ludność cywilna, jak się odnosili do żołnierzy?


Serdeczni byli niektórzy ludzie, nawet bardzo. Rozumieli co to było. Niemcy zażądali sto tysięcy mężczyzn z Warszawy przed Powstaniem. Jak się pogodzić z tym wszystkim? Najgorsze to było, że Rosjanie nie nic pomogli - rozczarowanie strasznie. Z Armii Berlinga troszeczkę się ruszyli na Sadybie, doszło do nas paru żołnierzy. Chłopaki byli wystraszeni, strasznie wystraszeni wojska. Oni się wycofali.

  • Byli wystraszeni, bo oni nie znali walk w mieście.


Oni w wojsku byli przestraszeni okropnie, w swoim Wojsku Polskim. Tam mieli straszne rzeczy. Dostał się do nas, to traktowany był po ludzku a tam to inaczej był traktowany.

  • Oni sami mówili, że powstańcy to jest inne wojsko?


Chcieli pomóc, nie pozwolili i koniec. Troszkę przesłali dwie, trzy łodzie ale co to jest!

  • Pamięta pan zrzuty?


Pamiętam dokładnie amerykańskie zrzuty. Cześć złapaliśmy, część poszła do Niemców. Kukuruźniki ruskie latały, czasami on też chodził. Jak traktor latał, zrzucił sucharów trochę i to wszystko.

  • Warszawiacy czekali, że Rosjanie przyjdą?


Każdy liczył na to, że przyjdą, pomogą. Oni się wycofali, Niemcy chodzili, co chcieli to robili, „sztukasy” latały, zrzucali bomby. Ludzi, wszystko niszczyli. Tylko potrzeba było, żeby artyleria ruszyła i Niemcy [by] się tak nie panoszyli. Widocznie chcieli zniszczyć nas wszystkich i wycofali się.

  • Drugi miesiąc walk był trudny, już pod koniec owało wyżywienia, amunicji.


Zawsze owało, od początku. Cokolwiek było, pszenica, owies, to brało się. Ludzie egzystowali. U sióstr mieliśmy wyżywienie, one gotowały zupy, dostaliśmy zawsze trochę obiadu, to już było coś. Różnie było. Ludzie byli usposobieni... Wiedzieli co jest. Pięć lat było ciężkie [za] Niemców. Oni co chcieli to robili.

  • W sumie pana służba w czasie Powstania to była służba wartownicza?


Wszyscy nie mogli stać... Wszędzie był front w zasadzie. Jak byłem na Hożej, na Emilii Plater front był, to parę metrów [dalej] było. Wszyscy nie mogli stać, bo co by z tego wyszło?

  • Zgadzam się, wszyscy byli potrzebni.


Ktoś musiał im pomagać, cóż nie każdy stał z karabinem. Broni owało. Ale Niemcy nie weszli na Śniadeckich, czołgi nie weszły, bo staliśmy z benzyną, z granatami i koniec. Zapalilibyśmy ich.

  • Pana uzbrojenie to były granaty i butelki z benzyną?


Butelki z benzyną, granaty. Butelki z benzyną jak się rzuciło, same się zapalały. To była straszna broń przeciwko czołgom i wozom pancernym. Nie weszli w ulicę, barykad nie było na Śniadeckich bo nie potrzeba było barykad robić, bo się bali, spaleni by byli. Wszędzie front był.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania, z czym się panu źle się kojarzy Powstanie?


Byłem na Politechnice Warszawskiej, od Noakowskiego tunel był przekopany, gdzie Architektura jest w tej chwili. Tam chłopaki stali na górze. Zabili kolegę, to jest straszna sprawa. Troszeczkę się ruszył. Snajper go [zobaczył]. Naprzeciwko Niemcy byli, my tutaj. Niemcy w oknach siedzieli często.

  • Śmierć kolegów - najgorsze wspomnienie.


Straszna sprawa. Niemcy tłukli granatnikami, kaleczyli ludność, gdzie popadło nastawiali i tłukli.

  • Z czym panu dobrze się kojarzy Powstanie Warszawskie?


Człowiek się cieszył, że mamy swobodę, że trochę Niemców się wzięło do niewoli, to uciecha była. Niemcy się bali. W Alejach Jerozolimskich wiem, że Niemców trochę wzięli do niewoli, poddali się Niemcy. Duch był! Zrzuty - to myśleliśmy, że to desant, a to co innego.

  • Słynny zrzut amerykański - większość osób myślała, że to desant.


Troszkę zrzucili, co mogli to wzięliśmy. To wszystko.

  • Widział pan, żeby ludność cywilna podkradała zrzuty czy wszystko było dla powstańców?


Nie, skąd, absolutnie! Nikt nie wziął.

  • Jednak solidarność panowała w czasie Powstania?


Oczywiście. Solidarność była. Barykady budowali - sami powstańcy nie daliby rady – ludzie, kobiety, dzieci. Kto był żywy, to nosił cegły, chodniki, beton ładowali na barykady, najlepszy sposób. Byli gołębiarze: Niemcy, folksdojcze, rajchsdojcze. Pamiętam, gdzie kino „Polonia”, na Marszałkowskiej na dachu gołębiarz między kominami [siedział] i strzelał. Chłopaka postrzelił z barykady. Podpatrzyli [gdzie] on siedzi. Weszli do niego z drugiej strony, patrzą - leży między kominami, od razu go zastrzelili.

  • Czy w czasie Powstania Warszawskiego było życie religijne?


Ludzie się modlili. Na podwórkach były kapliczki. Na Kruczej jak byłem, [przy] kapliczkach ludzie się modlili. Tam zaczęło się palić. Poszliśmy ratować budynki. Tam był pocisk, niewypał. Znieśliśmy go na dół, jak ogień przyjedzie, żeby [go] nie rozwaliło.

  • Końcówka Powstania, pan zdawał sobie sprawę z kolegami, że to już jest koniec?


Kazali nam przyjść na Śniadeckich. „Monter” wyszedł na balkon, przemawiał do nas dość długo. Wszyscy ustawili się. Mieli broń, śladowe [ilości]. Mieliśmy to oddać. Szliśmy 6 Sierpnia koło szpitala do Kraftwehrkparku do Niemców i oddawaliśmy broń, w koszyki kładliśmy.

  • Całą broń?


Całą ale co to za broń! Dla nich bez wartości.

  • Tak, że przed wyjściem do niewoli „Monter” pożegnał się z żołnierzami?


Tak, pożegnał się! Poszliśmy do Ożarowa. W Ożarowie spędzili nas do hali. Trochę słomy tam było, leżeliśmy na słomie. W jednym końcu hali były chemikalia, ktoś to ruszył, zaczęło to wszystko... Nie dobrze było, pochorowali się. Później nas władowali w wagony bydlęce, pozamykali, podrutowali i nas wieźli. Zawieźli nas do Lamsdorfu, obecnie Wambinowice. Jak nas przywieźli, pootwierali [wagony], z psami [poganiali nas]: „Szybko!” Ludzie [byli] zmęczeni. Przede wszystkim pić, jeść to się nie chce wtedy, tylko pić, pragnienie jest najgorszą sprawą pod słońcem. Spędzili nas stamtąd. Później przechodziliśmy koło górki, gdzie Żydów strasznie rozstrzelali, przechodziliśmy koło tego miejsca.

  • Wcześniej czy Żydów, których wyłapali z powstańców?


Przed Powstaniem. Wytłukli Żydów pod górą. Nas do obozu włożyli, wpędzili na plac. Deszcz zaczął padać. Ziemianki tam były pobudowane przez Rosjan. Nie wolno było wchodzić, bo tam choroby były różne i robactwo najróżniejsze. Spaliśmy na polu aż w końcu przyszli Niemcy, rozstawili się i nas zaczęli szabrować, wszystko kto co ma. Dopiero nas puścili na baraki. Baraki były bez okna, bez drzwi, podłoga była tylko. Jak się położyłem wstaję rano a tu zmarznięta powłoka, bo mróz przyszedł. Później nas podzielili. Spisywali młodych, celowo podałem dwa lata mniej, żeby do nieletnich się dostać. Tak było - przydzielili mnie do nieletnich. Nas, młodych dzieciaków, było stu siedemdziesięciu czy stu pięćdziesięciu kilku.

  • Do piętnastu lat?


Do szesnastu. Jak zgrupowali wszystkich chłopaczków... Oficerów oddzielnie, strzelców oddzielnie. Nas przekazali do oficerów. Tam sobie troszeczkę odpoczywaliśmy, lepiej było, baraki były szczelne. Ale jak wypędzili nas rano na apel, na plac, to staliśmy pięć, sześć godzin, deszcz nie deszcz. Niemcy się zmieniali, co pół godziny przyszedł eins zwei drei... Liczyli się bez przerwy. Co niektórzy już popuchli, przewracali się w szeregu. Taka była „piękna” sprawa. Kobiety były po prawej stronie, dziewczyny, później [je] wywieźli. Nas młodych, któregoś dnia, [powiedzieli] że będziemy wywiezieni. Nas poprowadzono do wagonów. Wsadzili nas w pięć wagonów, zamknęli nas i jedziemy. Wiozą nas. Zawieźli nas do miasta to chyba był Wrocław czy inne miasto. Straszny nalot był, cudem, że wagony towarowe, nas bomby nie ruszyły. Paliło się wszystko a my zaplombowani jesteśmy, pozamykani, nie można się było ruszyć. Szczęśliwie, że nas to nie ruszyło, nalot nas ominął.Zawieźli nas młodych do Stalagu IVB Muehlberg,. Tam nie mieli gdzie nas wsadzić na razie, to wsadzili - bo kobiety były też w obozie - nas do kobiet. Tylko baraki stały oddzielnie. Kobietom zabronili dochodzić do nas, absolutnie.

  • To były kobiety z Powstania Warszawskiego?


Tak. Byliśmy tam parę dni. Obóz był duży, było trzydzieści pięć tysięcy ludzi. Obóz międzynarodowy, były wszystkie narodowości. Miałem przejścia w obozie, bo przydzielili nam pana podchorążego, nie wiem dlaczego księdza. Miał się opiekować nami a on był łobuz, oszust, złodziej.

  • On już wcześniej był w obozie?


On z Powstania był normalnie. Było dwóch Żydków: „Antek” i „Pistolet” młode dzieciaki. Jeden miał dwanaście, drugi dziewięć, dziesięć. Oni ich zaczął traktować... Dostawaliśmy jedzenie to im nie dawał tego co powinien dać, tylko dla siebie brał.

  • Niemcy wiedzieli, że „Antek” i „Pistolet” to są Żydzi?


Nie. Już zarejestrowani byliśmy jako jeńcy wojenni w Genewie. Dostaliśmy blachy na szyję. Niemcy jakby wiedzieli, to nie mogli by [nic] zrobić, bo to jest jeniec wojenny, rejestrowany w Genewie. Oni się inaczej liczyli. Jakby nie rejestrowali, to mogliby zabić człowieka.

  • Pamięta pan co „Antek” i „Pistolet” robili w czasie Powstania Warszawskiego?


Chłopaki na Placu Napoleona jako parlamentariusze poszli do Niemców, chcieli, żeby się poddali. W zamian za chleb, żywność wysłali ich jako parlamentariuszy. Dzieciaki, jak można było ich traktować inaczej?

  • Pamięta pan jak ten podchorąży się nazywał?


Nie pamiętam jak on się nazywał, nygusa. On mnie później uderzył, ja mu stołkiem przywaliłem w łeb. Niemca namówił, dał Niemcowi kawę i Niemiec do mnie. Mówię do Niemca: „Panie co pan chce?” Oni mnie w obozie zostawili a dzieciaków zabrali do huty szkła.

  • „Antka” i „Pistoleta”?


Wszystkich a mnie, że przeszkadzałam sierżantowi, to zostawili w głównym obozie. Ich zabrali do huty szkła do pomocy. Później ich spotkałem, po wyzwoleniu na wielkim poligonie w G[…]. Wszystkie narodowości spędzili, każdy swoich zabrał, Włosi do Włochów, Francuzi, Anglicy, Amerykanie...

  • Dwóch młodych chłopaków przeżyło obóz?


Przeżyło, po wojnie ich widziałem w G[…], jak byliśmy wolni od Niemców.

  • Jak wyglądało pana wyzwolenie?


Pędzili nas Niemcy, z obozu tylko Polaków wypędzili. Siedzimy, wchodzi [Niemiec] Alle Polen raus! Wychodzimy, mówię: „Idę, jak wolność to wolność, za drutami się nie siedzi.” Poszedłem. Pierwszej nocy zrobiliśmy ze trzydzieści kilometrów, daleko strasznie. Przed most zarwany - na Elbie pewnie - kładką przechodziliśmy. Gnoje niemieckie, szturchnął jednego, drugiego bagnetem. Przeszliśmy. W lesie się zatrzymaliśmy trochę, żeby odpocząć. Później na drogę, dalej marsz. Patrzymy amerykańskie samoloty zaczęły latać. Mieliśmy białe prześcieradła. Widzieli Amerykanie, pilot, żeby nie strzelali do nas. Tam druga droga była parę metrów, trzysta metrów [od nas] tłukli wszystko niesamowicie. Nas nie ruszali, białe prześcieradła w środek włożyli, to lotnicy wiedzieli. Ciekawa sprawa. Zatrzymaliśmy się we wsi. Do stodoły nas wpędzili. Kazali Niemcom nagotować kartofli, bo musieli dać coś zjeść. Trochę kartofli się pojadło. Wieczór, późna pora, naraz przed drogę „tup, tup.” Patrzymy co to jest? Prowadzą kobiety w pasiakach. Polacy to są Polacy, Niemiec przeszedł a jeden „hops” - jedną za rękę wciągał, płachtę zarzucił, już jej nie ma, ukradliśmy dwie dziewuchy. Okazało się, że [to] były Francuzki. Przebrali [je] w mundury. One [szły] z kacetu, z obozu koncentracyjnego. Gdzie ich pędzili? Nie wiadomo. Trudno powiedzieć co z nimi się zrobiło. Uratowaliśmy dwie dusze. To jest odwaga. Polacy zawsze byli sprytni. Zatrzymaliśmy pod zamkiem, stodoły wielkie były. Łącznicy poszli zobaczyć co się dzieje, jak to wszystko wygląda. Wrócili, okazało, się, że powiedzieli - a to był 4 czy 5 maj - że jesteśmy wolni, że Niemcy skapitulowali. Młody byłem chłopak, patrzyłem na starszych ludzi: jeden płakał, drugi się tarzał, różne historie. Skończył się cały trud. Popatrzeć na tych ludzi to była straszna sprawa.

  • Niemcy wcześniej uciekli?


Początkowo trupie czaszki, SS nas prowadziło a później znikli i nam dziadków dali. Jeden bez palców... Wlekli się za nami, później zostali gdzieś tam. Dochodzimy do miasteczka. Tam był most. Naraz amerykański samolot, jednopłatowiec czy dwu, niziutko na nas i rzuca nam rysunek, pismo, żebyśmy do miasteczka nie wchodzili, tylko bokiem żebyśmy poszli. Czekali na nas, skręciliśmy w bok. Tam kanał był i rzeka M[…]. Odeszliśmy z tego miejsca pół kilometra, naraz kataklizm się otworzył, straszne bombardowanie na miasto. Dlaczego nas odsunęli? Wiedzieli, że my jesteśmy jeńcy, żeby nas... Czekali. Niemcy wywiesili białe flagi, że kapitulacja. Niemiec, różni się wariaci [trafiali], strzelił i zabił Amerykanina. Amerykanie się wycofali, poczekali, aż my się odsuniemy i dali im nauczkę. Dopiero później weszli. Piękne miasteczko było całkowicie w gruzach. Później łódki mieliśmy dwie, przewozili nas na drugą stronę. Amerykanie stali, przeszliśmy do Amerykanów. Amerykanie nagotowali ryżu, każdy głodny. Nic nie dali tylko ryż na żołądek, to jest cała sprawa. Stamtąd samochodami wieźli nas daleko do miasta Nordheim. Tam było z piętnaście tysięcy Wojska Polskiego, jeńców. Tam mieliśmy dobrze ale trzeba się było pilnować, bo ludzie są nieograniczeni. Zaczęli wszystko jeść, chorowali i koniec. Nas było pięciu, mówię: „Nie ma żarcia.” Plac był duży chyba z kilometr dookoła, mówię: „Obejść plac to naszykuję jedzenie, będziecie jeść.” Wszyscy się uchroniliśmy od choroby. Oni mówią: „Masz rację.” Później wszystko jedliśmy, było w porządku.

  • Miał pan propozycję, żeby zostać czy wracać do Polski?


W obozie byli Amerykanie, było wszystko w porządku. Jedzenia było pod dostatkiem, dawali nam paczuszki było w niej: śniadanie, obiad, kolacja. Dodatkowo gotowali ryż i tak dalej. Później zmieniały się strefy. Naszą strefę objęli Anglicy, Amerykanie się wycofywali. Anglicy zaczęli nas karmić tak jak w obozie.

  • Jak Niemcy?


Tak, Czarne flagi wystawiliśmy na budynki. Englisch Dachau dosłownie napisaliśmy transparent. Żywność – won! Niech pan generał sam je żywność co nam przysłał. Przestraszyli się i przyszli do nas szybciutko. Poprawiło się, zmieniło się. Później z kolegą mówię: „ A idziemy w świat, co będziemy tutaj siedzieć w koszarach?” Zawitaliśmy do Lubeki. W Lubece był obóz, poszliśmy do obozu. Kolegów nawet tam swoich spotkałem. Z Lubeki pod Hamburg wywieźli nas, miejscowość Galshuette. [We] wszystkich domach Niemcy po komórkach a stare domy nam oddali na razie do dyspozycji. Tam byliśmy dość długo. Człowiek tęsknił, mówił: „Jak to jest w Polsce? Trzeba jechać do Polski.”

  • Nie wiedział pan co się działo z pana mamą?


Nic nie wiedziałem absolutnie. Wsiadłem na okręt. Na okręcie nas było ze dwa tysiące chłopa, może więcej, transportowy okręt. Do Gdyni nas dowieźli. Jak spojrzałem z okrętu z dół na ludzi - ludzie latają. Co tak latają? Człowiek do innego życia się przyzwyczaił. Patrzę, ORMO szpaler zrobili, z okrętu nas do magazynów władowali. Mówię: „Co to jest?” Na okręcie zrobili nam zdjęcia, poprzyczepiane były karty. Wchodziliśmy pojedynczo, sto złotych dali. Nie wiadomo na co te pieniądze były.

  • Co wtedy za sto złotych można było kupić?


Nic nie można było kupić. Stamtąd przyjechałem do Warszawy, do swego domu. Patrzę, mieszkanie ocalało, nie ma matki. Pytam się, jeden mówi: „Matka na Wspólnej mieszka.” Co jest? Mamę wyrzucili z mieszkania.

  • Kto wyrzucił?


Towarzysze, nazywam ich bandziorami, partyjniaki wyrzucili matkę z mieszkania. Wsadzili matkę na Wilczą, dosłownie do suteryny, że jedno łóżko stało i stołu nie można było wstawić. Wróciłem, to myślałem, że nie wiem co będę robić. Opanowałem się, koledzy mówią: „Kaziu przestań, zostaw. Nie ma rady.”

  • Mieszkania nie dało się odzyskać?


Skąd, do kogo pójść, jak oni mieli władzę, wszystko, robili co chcieli.

  • Gorzej niż Niemcy?


Tak samo jak Niemcy, sukinsyny, łobuzy. Poszedłem na Śniadeckich, na 6-go Sierpnia. Na Pięknej przy Marszałkowskiej wypalony był dom. Patrzę, jest mieszkanie, zacząłem chodzić. Kolegę miałem, mówię: „Chodź, wywalimy gruz zamurujemy, o okna się postaramy, mieszkanie będzie.” Mieszkanie tam zrobiłem, pokój ze dwadzieścia pięć metrów. Tam się przeprowadziliśmy, już było lżej.

  • Gdzie mamę wywieźli po Powstaniu?


Wyszła z Warszawy, pojechała gdzie chciała.

  • A siostra?


Dopiero później wróciła po wyzwoleniu.

  • Była wywieziona, w obozie?


Gdzieś wywieźli, nie wiem gdzie.

  • Później po wojnie dowiedział się pan o swoim bracie, który zginął w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego?


Zginął. Miałem koleżankę w PCK. Ona przyniosła mi dowód osobisty, powiedziała gdzie, co i jak.

  • Gdzie pana brat zginął?


Okopowa, róg Wolskiej tam zginął i został na chodniku przysypany. Jak chodnik robili po wojnie, to rozgrzebali i znaleźli go, [we] wspólnej mogile [go] pochowali, nawet nie wiem gdzie.

  • Dzięki temu, że miał dokumenty przy sobie to przez PCK pan się dowiedział, że...


Brat zginął w tym miejscu.

  • Był pan represjonowany za to, że był pan w Powstaniu Warszawskim?


Z pracy mnie wyrzucali. Oni mieli wszystko. Kazali mi się na Koszykową. Tam było NKWD i UB. Stamtąd się nie wracało, mówię do kolegi: „Chodź ze mną, wejdę, będziesz czekał na mnie, czy wyjdę czy nie.” Poszedłem. Zawieźli mnie na piąte piętro. Wchodzę, jeden stolik stoi i siedzi człowiek. Stanąłem, on mówi: „No szto jeb twoja mać?” Mówię po polsku: „ Nie rozumiem o co panu chodzi.” Udaję głupiego, co będę z nim rozmawiał. Ten dopiero do mnie. Usposobiłem się spokojnie. Sukinsyn, łobuz trzymał mnie pięć godzin. Na różne sposoby do mnie... Nie wyprowadzili mnie z równowagi, byłem nerwus ale opanowany i mnie puścili. W Gdyni miałem przeprawę, jak oni mi dokumenty dawali, też do mnie po rusku: „Faszysto!” Kałamarz stał, walnąłem mu w łeb kałamarzem, mnie puścili. W Warszawie dokumenty z Gdyni nie doszły. Puścili mnie, poszedłem do kolegi, mówię: „Chodź pójdziemy do ciebie.” Poszliśmy, siostra przylatuje, mówi: „Kaziu nie chodź do domu, bo cię szukają.” Oni widocznie później pocztę dostali, [tam] opisane wszystko [było] o mnie. Nie nocowałem już w domu, zacząłem się ukrywać. Pojechałam nad morze do Ustronia Morskiego między Kołobrzegiem a Koszalinem do roboty, uciekłem stąd. Dwa i pół roku tam przesiedziałam i wróciłem do Warszawy.

  • Tak, że musiał pan drugi raz jak gdyby uciekać z Warszawy?


W Warszawie pracę zmieniam, bo mnie wyrzucili z roboty. Wymówienie dostaję, nie wiem dlaczego. Poszedłem starać się o drugą robotę, przyjmują mnie, mówi: „Niech pan przyjedzie jutro.” Przyszedłem a on zadzwonił do kadrowca [gdzie] pracowałem. Kadrowiec mówi, że jestem faszysta. Och ty! On mówi: „Panie, pan roboty nie dostanie, taką opinię panu wystawił.” Sukinsyn był z UB, kadrowiec. Poszedłem do niego, drzwi ze skórą, trzy urzędniczki siedzą, mówię: „ Pani poprosi kierownika.” On wyszedł: „ Czego?” Mówię: „Chciałem panu zadać jedno pytanie - czy pan mnie zna? Jak opinię się daje człowiekowi, to trzeba go znać, widzieć go na oczy.” On mówi: „Czego pan chce? Nie znam pana!” „Ach nie znam pana! Łobuzie jestem taki...” Biurko całe zdemolowałem, telefon, trudno. Niedaleko był dyrektor, Dziubak, bardzo przyzwoity chłop, przyleciał, złapał mnie...

  • To była fabryka, zakłady?


To była budowa, poszerzenie Marszałkowskiej, MDM budowaliśmy. Złapał mnie do siebie i nie puścił mnie. Później uspokoiło się, oni odeszli.Trochę powiedziałem.

  • Na zakończenie czy chciałby pan powiedzieć na temat Powstania Warszawskiego? Czy Powstanie było potrzebne? Czy poszedł by pan drugi raz?


Potrzebne na pewno było. Nie do zniesienia były łapanki na ulicach, wszędzie, straszne rzeczy. Przed Powstaniem pracowałem u Kuleszy, złotnika słynnego na Miodowej pod trzecim przy Krakowskim Przedmieściu, on miał kilka zakładów. Byłem młody chłopaczek ale pan Kulesza miał do mnie zaufanie, bo go nie okradałem. Inni przynosili złoto, to troszeczkę podbierali. Dał mnie, mówi: „Kazio zaniesiesz wyroby w Aleje Jerozolimskie 125.” Tam był sklep. Wychodzę na dół a tu Niemcy okrążyli wszystkich ludzi. Mówię: „Jestem uczniem.” Puścił mnie, on patrzył przez okno. Przyszedłem, przyniosłem, wszystko w porządku. Niemcy się okropnie...

  • Jakby pan miał wybór poszedł by pan drugi raz do Powstania?


W tej chwili to trudno mi powiedzieć ale mnie się zdaję, że tak, bo w końcu Niemcy okropnie postępowali. Brata mi zamordowali, kolegów. Człowiek jak wolność poczuł, to się cieszył.

  • Brat, który zginął na początku Powstania Warszawskiego jak miał na imię?


Zygmunt, Bolesław Zygmunt on był dwa lata ode mnie starszy. [...] Kolegów tyle w Powstaniu zginęło! Kolegę miałem, to jednego na Gęsiówce zamordowali a drugiego brat zginął na Powiślu. Dwóch synów miała matka. Starszego za okupacji złapali Niemcy i go wymordowali.

  • A drugi w czasie Powstania na Powiślu. Sześćdziesiąt lat to czas zaciera wspomnienia...


Tak, sześćdziesiąt lat robi swoje ale jeszcze się pamięta, co można pamiętać. To [w] człowieku tkwi strasznie...

Warszawa, 14 września 2005 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Kazimierz Senczek Pseudonim: „Kazimierz” Stopień: strzelec Formacja: Batalion „Zaremba-Piorun” Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter