Obcy w mieście

Ilu obcokrajowców w stolicy, tyle opinii o jej ofercie kulturalnej. Warto ich posłuchać i wyciągnąć wnioski, by Warszawa nie była wyłącznie miejscem przesiadek. Obcokrajowcy w większym stopniu niż Polacy mają wpojoną potrzebę obcowania

Ilu obcokrajowców w stolicy, tyle opinii o jej ofercie kulturalnej. Warto ich posłuchać i wyciągnąć wnioski, by Warszawa nie była wyłącznie miejscem przesiadek. Obcokrajowcy w większym stopniu niż Polacy mają wpojoną potrzebę obcowania z kulturą. Bywanie w teatrze, operze czy na wystawie, zwłaszcza w zachodniej kulturze, uchodzi za chleb powszedni. Czy etranżer mieszkający w Warszawie znajdzie tu dla siebie coś ciekawego? Spytaliśmy o to kilku z nich.

.
Przyjaciele Królika

Okazuje się, że wieczorne atrakcje kulturalne są bardziej potrzebne obcokrajowcom na obczyźnie niż w domu. Nie mamy tu rodziny, początkowo także przyjaciół — wyjaśnia Diane, Francuzka, która od dwóch lat mieszka na Mokotowie. - Wychodzimy wieczorem na wernisaże i koncerty w poszukiwaniu nowych znajomości. Jednak oferta kulturalnej stolicy nie zawsze jest zachwycająca, zwłaszcza zdaniem Francuzów. Brytyjczycy natomiast z wrodzoną sztywnością odmówili komentarza. — Mogę codziennie znaleźć coś wieczorami i to we wszytskich dziedzinach: kinie, teatrze i sztuce — zachwyca się Warszawą Węgier Istyan Gordon, dyrektor Instytutu Węgierskiego, który od dwunastu lat z małymi przerwami mieszka nad Wisłą. - Gdy szukam w gazecie propozycji na wieczór, zawsze znajdę coś ciekawego — dodaje Adriana, brazylijska tancerka, nauczycielka samby w szkole tańca Riyiera.

Od naszych rozmówców mocno dostało się sztukom wizualnym. — Mało tu fajnych prywatnych galerii- narzeka Stephane z Instytutu Francuskiego. - Raster jest bardzo snobistyczny, nie chcę tam chodzić.
- W małych galeriach zwykle zobaczyć można coś zupełnie innego, bardzo nowoczesnego — broni dyplomatycznie Polski James Wolfe, attache kulturalny Ambasady Amerykańskiej w Warszawie. Najczęściej odwiedzanymi przez zagranicznych gości instytucjami sztuki są Zamek Ujazdowski i Zachęta. — CSW jest dla mnie dziwnym miejscem — wyznaje Diane. - Tytuł wystawy zawsze mocno mnie intryguje i zachęca, by odwiedzić Zamek. Jednak gdy tam już jestem, przeraża mnie sposób ekspozycji. Nie ma żadnego zamysłu, jeden artysta wchodzi na drugiego. W Zamku nie ma miejsca na ilość, dlatego lepiej postawić na jakość prac. — Mam wrażenie, że Zamek wystawia artystów, z którymi przyjaźnią się kuratorzy— dodaje Stephane. Zaufanie obcokrajowców zyskała natomiast Narodowa Zachęta. Amerykanie chętnie oglądali niedawną ekspozycję „Czarny alfabet”, w której kuratorka Maria Brewińska pokazała prace czarnoskórych mieszkańców USA. Diane z Francji bardzo podobała się zeszłoroczna wystawa Kantora. — Czekam z niecierpliwością na pokaz prac Billa yioli, który Zachęta otworzy już 15 maja — mówi James Wolfe.

Teatr dla wszystkich

Zdaniem mieszkających tu Francuzów, teatr jest bardziej demokratyczny niż nad Sedkwaną – U nasz trzeba zarezerwować miejsca na pięć tygodni przed spektaklem - przyznaje Diane. — W Polsce podoba mi się, że na dziesięć minut przed sztuką bez problemu kupię bilet. Najczęściej chodzi do Rozmaitości, ale bariera językowa nie pozwala jej na odbiór sztuki w całości. Z tego samego powodu James Wolfe nie może pokazać polskiego teatru przyjaciołom zza oceanu. I dlatego właśnie obcokrajowcy cenią naszą operę. Oprócz słów, najczęściej włoskich, jest tam przecież muzyka, scenografia i taniec. - Śpiewaków mamy lepszych— twierdzi Węgier Istyan Gordon. — Jednak scenografia i kostiumy w Polsce są bogatsze. Tutaj na scenie występować może jednocześnie sto osób. Na Węgrzech zobaczysz ich najwyżej dwadzieścia. — Moja przyjaciółka muzykolog jest zachwycona polskim baletem — mówi Jutta Kuppinger, Niemka pracująca w Muzeum Powstania Warszawskiego. — Zresztą całe życie kulturalne Warszawy dorównuje stolicom europejskim, a na pewno Berlinowi. Odwrotnie ocenia Polskę Stephane. — Daleko jej do Paryża — stwierdza z dumą. Istyan zachwycony jest także frekwencją w operze. Nigdy nie widział pustych miejsc. Cieszy go zwłaszcza to, że na widowni zasiadają przeważnie młodzi ludzie. — Byłam ostatnio na „Romeo i Julii”. Piękna sztuka, ale czemu trwała aż dwie godziny — śmieje się Diane. — W kuluarach pod koniec stało mnóstwo widzów zmęczonych występem. To było zabawne. Na warszawskich koncertach najwięcej obcokrajowców można spotkać w Tygmoncie i Fabryce Trzciny. - Tam najczęściej słucham jazzu— mówi James Wolfe, który od dwunastu lat ma kontakt z Polską, a od półtora roku mieszka tu i pracuje na stałe. — Kiedy mam ochotę na kulturalny wieczór, rzadko zdarza się sytuacja, że nie mam co wybrać. Może za mało jest tu muzyki bluesowej, a bardzo jej potrzebuję.

Szukanie korzeni

Obcokrajowcy, zwłaszcza ci z dalszych zakątków świata, stęsknieni za domowym klimatem, szukają w Warszawie własnych, egzotycznych rytmów. Pochodząca z Brazylii Adriana, wieczory spędza najczęściej w klubie Mono Bar, oczywiście przy muzyce brazylijskiej. Z kolei muzyk z Senegalu Mamadou Diouf tworzy nad Wisłą nową Afrykę. Aktualizuje stronę www. kontynent.waw.pl, gdzie umieszcza informacje o wszystkich afrykańskich imprezach w Warszawie. Część z nich organizuje osobiście. Znamienne jest to, że dla Francuzów życie kulturalne to także kawiarnie i restauracje, gdzie uwielbiają tracić wolny czas lub pracować przy szklance ogromnej latte. To tam szukają cząstki Francji. Ale trudno im znaleźć „swoją kawiarnię”. Te stylizowane na paryskie według nich nie mają nic z Paryża. Nie ma w Polsce jeszcze zwyczaju przesiadywania w knajpkach. — Tę tradycję, która żywa była w Polsce w latach dwudziestych, zniszczyły wojna i późniejszy komunizm - wyjaśnia Stephane. Czas najwyższy, by ją odbudować. Nie tylko dla mieszkających tu Francuzów.

Życie Warszawy (09-05-2007)

Zobacz także

Nasz newsletter